Samanta/Paweł: rozdział 50 - Grób Daniela
Zaraz po przekroczeniu metalowej bramki wejściowej chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
– Szykuj się na wielki skandal! – zaśmiał się i pocałował ją w usta.
Nie chciała, by kończył. Lubiła słodko-gorzki smak jego śliny. Poza tym niezwykle dobrze całował. Jednak mimo to musiała zapytać. Ciekawość była silniejsza.
– Dlaczego?
– Ludzie zobaczą, że jesteśmy w związku. Będą mieć o czym dyskutować – powiedział, obejmując ją w pasie i prowadząc główną ulicą.
– Jak chcesz skandalu, to złap mnie za tyłek – zasugerowała, rozbawiona Samanta.
– Jesteś niepoprawna! – zaśmiał się, ale zsunął dłoń na jej pośladek i delikatnie ścisnął.
– Pysiu...
– Tylko nie „Pysiu"! Nie znoszę, jak mi ktoś nadaje jakieś pseudonimy. Mów mi „Kochanie", „Skarbie" albo po prostu Damian, ale nie „Pysiu"... – Wzdrygnął się.
– A „Pchełka"? – zaśmiała się.
– „Pchełka" jest zarezerwowana tylko dla niego i miał mi tak nie mówić przy ludziach.
– Dlaczego tak cię nazywa? – zapytała. – Ma to jakąś historię?
– Ma. – Uśmiechnął się tajemniczo jakby na myśl o dobrym wspomnieniu.
– Opowiedz – poprosiła.
– OK, ale się nie śmiej! – ostrzegł ją, a ona zrobiła znaczek krzyża na piersi jako symbol przysięgi – Jak miałem z trzy lub cztery lata ubzdurałem sobie, że zostanę ninja. Zakradałem się do ojca i wskakiwałem na niego. Śmiał się i mnie podrzucał. Mówił, że jestem pchełką, a nie ninja.
Samanta szła i przyglądała się rozbawiona. Kąciki jej ust drżały. Damian popatrzył na nią podejrzliwie.
– Miałaś się nie śmiać!
– Nie śmieję się! – zaprotestowała. – Po prostu próbuję sobie wyobrazić małego Damianka...
– Daj spokój, ty też pewnie masz takie historie – prychnął.
– Z tatą nie...
– A z ojczymem? – Spojrzał na nią z powagą i troską.
– Też nie. On się mną opiekował, ale nigdy się ze mną nie bawił. Nie brał na kolana, nie przytulał. Zawsze odsyłał mnie w takich sytuacjach do mamy – wyznała.
– Może to dobrze. Dziadek zawsze chętnie mnie przytulał i brał na kolana... Może gdyby miał hamulce, to by nic złego nie zrobił. Czytałem, że czasem ludzie z takimi skłonnościami przez całe swoje życie potrafią nikogo nie krzywdzić.
– „Z takimi skłonnościami"? To jakaś choroba? Przecież on jest po prostu pedofilem...
– Fachowo mówi się, że są to ludzie dotknięci zaburzeniami preferencji seksualnych. Praca jego mózgu jest nieprawidłowa. Ma ograniczoną pracę mózgu w obszarze czołowym, który odpowiada za samokontrolę zahamowań i pobudzoną część płata skroniowego odpowiadającego za pobudzenie seksualne.
Popatrzyła na niego zaskoczona. Nic nie rozumiała z tego, co powiedział, ale wiedziała jedno i właśnie to mu powiedziała.
– Jesteś zbyt pobłażliwy. Nawet jeśli jest „chory"... – Zrobiła palcami znak cudzysłowu. – ...to powinien się leczyć, a nie pracować z dziećmi, bo on jest dyrektorem szkoły! Dla mnie to zwykły zboczeniec.
– Ty też masz rację, Kwiatuszku. – Zatrzymał się i zawiesił jej ręce na szyi, a potem wplótł je w jej gęste loki i zaczął ją całować.
– Skoro nie lubisz pseudonimów to dlaczego nazywasz mnie „Kwiatuszkiem"?
– Moja tajemnica... – powiedział nieśmiało, a jego źrenice rozszerzyły się, jakby był pod wpływem czegoś odurzającego. To sprawiło, że musiała wiedzieć.
– Powiedz... – szepnęła mu do ucha i wtulona w niego delikatnie zsunęła dłoń na jego prawe udo, gdzie już wiedziała, co znajdzie.
– Jadłaś kiedyś fiołki? – zapytał, wsuwając swoją dłoń w jej dłoń i splatając z nią palce, a następnie odsuwając jej rękę od swojej nogawki.
– Nie...
– To spróbuj – powiedział i przysunął twarz tak blisko jej twarzy, że ustami dotykał małżowiny jej ucha. – Smakują tak samo, jak twoja cipka.
Zrobiło jej się gorąco i zapragnęła, by ponownie znaleźć się z nim sam na sam w jego sypialni. Opanowała się jednak i westchnęła ciężko, bo Damian najwyraźniej myślał o tym samym. Odsunął się od niej i obydwoje spojrzeli przed siebie. W odległości kilku metrów od nich stała dziewczyna w wypłowiałym odcieniu rudych włosów z czarnymi pasmami. Najwyraźniej ściągała niechciany kolor. Mimo zmienionej fryzury poznali ją bez problemu. Spojrzała na nich zawistnie i wystawiła im środkowy palec, a następnie ze złością przeszła na drugą stronę ulicy i szybkim krokiem oddaliła się od nich.
Rozmawiając, poprowadził ją główną drogą, a na rozstaju dróg skręcił w lewo w stronę drogi wyjazdowej z Gorzuchowa, ale zamiast przechodzić przez tory, skręcił w boczną uliczkę i dotarli na żwirowe podwórko otoczone pozlepianymi ze sobą budynkami mieszkalnymi i garażami. Miejsce, gdzie musieli mieszkać biedniejsi mieszkańcy, których nie było stać na zakup domu. Podwórko było charakterystyczne. Piętrzące się stosy palet i przypadkowego drewna na opał. Stary fotel, ławka przy jednym z wejść. Wyeksponowane śmietniki i telewizor marki Grundig roztrzaskany obok.
– Usiądź sobie i poczekaj na mnie na dole – powiedział Damian, co ją zaskoczyło i rozczarowało, bo chciała zobaczyć, jak mieszkał i jego pokój.
– Wstydzisz się? – zapytała skołowana.
– Szczerze mówiąc, to tak – odpowiedział, drapiąc się po głowie i uśmiechając przepraszająco. –Nie wiem, co tam zastanę. On pije. Bywa różnie.
– Rozumiem, ale... – próbowała protestować.
– Proszę.
Skinęła głową i usiadła na ławce. Był jej wdzięczny. Wszedł do jednego z wejść i zniknął jej z oczu. Rozglądała się dookoła, próbując znaleźć coś ciekawego, ale jeśli mieszkali tu jacyś inni ludzie, to byli pochowani w domach i nawet pies z kulawą nogą nie przebiegł. W pewnym momencie usłyszała szuranie butami o żwirową nawierzchnię. Szedł z pochyloną głową w stroju roboczym i palił papierosa. Z początku pomyliła go ze starszym bratem i serce na chwilę jej stanęło. Był to jednak Remik. Zobaczył ją i w pierwszym odruchu chciał do niej podejść, ale wbiła się plecami w oparcie ławki i przecząco pokiwała głową. Nie podchodź – pomyślała z lękiem. Zrozumiał. Skinął do niej niepewnie i skręcił. Wszedł dwa wejścia dalej od Damiana i również zniknął. Była mu wdzięczna za domyślność. Niedługo potem zszedł jej chłopak, trzymając w rękach drewnianą skrzynkę. Wstała, a on objął ją ramieniem. Wtedy firanka w jednym z mieszkań poruszyła się i spojrzeli na postać Remika unoszącego rękę w górę. Damian bez wahania podniósł swoją rękę, a następnie poprowadził ją drogą powrotną.
– Dalej kolegujesz się z nim? – zapytała, chcąc poznać sytuację.
– Tak. To on mi pomógł. Rafał wtedy przestał nad sobą panować. Nie kontrolował się. Gdyby nie Remi byłbym wtedy w dużo gorszym stanie. Dziękuję, że go zawiadomiłaś. On nie wiedział, że Rafał chciał cię skrzywdzić. Nie pozwoliłby mu na to.
– Był w ciuchach roboczych – zauważyła Samanta.
– Zapisał się do liceum wieczorowego, a za dnia pracuje na czarno na budowie – wyjaśnił Damian.
– Ale on ma dopiero szesnaście lat...
– Nie każdy ma tatę milionera!
Wiedział, że spróbuje go szturchnąć za tę uwagę, więc zrobił unik i zaczął uciekać, śmiejąc się radośnie. Uwielbiała, gdy się śmiał. Miał wtedy taką miłą twarz. Godną zaufania i niezwykle ciepłą. Pobiegła za nim, ale był szybki. Cholernie szybki... Musiał na nią zaczekać, bo nigdy by za nim nie nadążyła.
Weszli do domu i wszyscy dziwnie umilkli. Tak jak się robi, gdy się kogoś obgaduje. Samanta miała pewność, że jej tata z Damiana tatą nie planują ich przyszłego życia, co najwyżej zostały przekazane krótkie informacje zwrotne dotyczące tego, co się jej ojcu nie podoba w jej nowym chłopaku. Choć to też było mało możliwe, zważywszy na to, że Marek od prawie roku jest świadomy jej uczuć względem Damiana i miał czas, by to zaakceptować. Choć myśl, że jego nastoletnia córka jest już prawie dorosła, napawała go lękiem, że znowu ją utraci. Damian ignorował dziwną ciszę, jakby był nauczony, że ojciec dziwnie się przy nim zachowuje lub zupełnie nie interesowały go przyczyny tego stanu rzeczy. Stanął w swoich glanach i skórzanej kurtce w salonie, po czym położył drewniane pudełko na stoliku kawowym i oddał ojcu klucze.
– Wróciliście, to można nakładać do stołu – powiedziała babcia. – Marek przynieś krzesło z magazynku dla Pawła.
– Nie! Nie trzeba! – zaprotestował ojciec Damiana. – Na mnie i tak już pora. Muszę wrócić do domu przed 17:00.
– A co jest o 17:00? – zdziwiła się Daniela.
– Nic. Muszę wziąć lekarstwo... – odpowiedział niepewnie.
– Jakie? – wtrącił się Damian.
– To nic. Na wątrobę, ale to nic takiego.
– Jak wolisz. – Wzruszył ramionami jej chłopak, choć widziała, że wcale nie jest mu to takie obojętne. – Błagać cię nikt nie będzie.
– Zapakuję ci na wynos. Zjesz w domu, dobrze? – zasugerowała babcia, a on chętnie skinął głową na znak zgody.
Był głodny. Miał to wypisane na twarzy. Samanta znała na tyle mamę swojego ojca, że wiedziała, że zapakuje mu nie tylko litrowy słoik rosołu, który był na obiad, ale jeszcze spory kawałek pieczeni w sosie, kopytka i brukselkę, a także udko z pieczonego kurczaka, surówkę, dużą kostkę drożdżowca z wiśniami, a w rozpędzie i z dobroci serca paczkę zamrożonych domowych pierogów, bochenek chleba i połowę szynki oraz paczkę sera. Miała świadomość, że zrobi mu w ten sposób ogromną radość, bo Paweł nie pracował i miał jedynie zasiłek, więc jedzenie stanowiło dla niego dobro luksusowe. Gdy babcia pakowała, on skupił się na tym, co było dla niego ważniejsze nawet od pełnego brzucha.
– Damianku mógłbym z tobą zamienić słówko?
– Słucham. – Nie było to zbyt ciepło wypowiedziane, ale Paweł się tym nie przejął.
– Chciałbym, żebyś wiedział, że jestem z ciebie bardzo dumny. Z tego, jakim człowiekiem się stałeś i co osiągnąłeś. Mama też byłaby z ciebie bardzo dumna. Oboje bardzo cię kochamy. Masz piękną narzeczoną. Mam nadzieję, że będziecie tak samo szczęśliwi, jak my i będziecie mieli takie fajne dzieci, jak mi się udał syn...
– Tato my nie jesteśmy... – przerwał mu zakłopotany jego słowami.
Jeśli nie wiedział, czy wprawiało ją to w niepewność, to ona na dźwięk słowa „narzeczona" w głowie miała tylko jedno słowo „Tak!", a właściwie „Tak! Tak! I jeszcze raz tak!".
– Ja jeszcze nie...
– Jesteście ze sobą prawie od roku! Przecież to jest coś poważnego! – zaśmiał się Paweł na widok zawstydzonego syna. – Chodź, dam ci coś – powiedział i sięgnął do czegoś na karku. Pogrzebał tam chwilę i wyciągnął zza kołnierzyka koszulki polo złoty łańcuszek z krzyżykiem oraz przewieszonym przez niego pierścionkiem z oczkiem. – Mama dałaby go tobie, a nie mi.
Położył mu na dłoni pamiątkę po zmarłej żonie, a on pośpiesznie ściągnął pierścionek i schował go do kieszeni. Samanta nawet nie zdążyła mu się przyjrzeć i poczuła wielkie rozczarowanie. Znała Damiana. Schowa go i do zaręczyn jej go nie pokaże, a ją zżerała ciekawość.
– Pomożesz mi go zapiąć?
– Dziewczyna niech ci pomoże. Ma drobniutkie rączki, to sobie poradzi.
Paweł uśmiechnął się do niej, a ona podbiegła i zapięła malutką sprzączkę na jego szyi. Złoto ładnie kontrastowało z jego brzoskwiniową cerą i odruchowo dotknęła wystającego kręgu na jego karku. Włoski mu się zjeżyły, a on odwrócił się zaskoczony i najwidoczniej sam nie wiedział, że jego ciało reaguje na to miejsce. Odkryła coś tylko ich. Coś, co będzie ich małą, słodką tajemnicą.
– Dziękuję tato – powiedział chłopak.
Jego ojciec chyba liczył na większą czułość, bo przestąpił niepewnie z nogi na nogę, ale nie doczekał się. Samanta sama do niego podeszła. Chciała być dla niego miła. W jakiś sposób kojarzył jej się z bitym misiem cyrkowym. Duży, niezgrabny i smutny. Zupełnie jak jej tato kiedyś.
– Dziękuję za to, że przyszedłeś i pomogłeś – przytuliła go, a on niepewnie objął ją dużymi rękami.
– To ja dziękuję, że doceniłaś Damiana. On naprawdę zasługuje na szczęście, ale nigdy mi się nie marzyło, że zdobędzie je z tak śliczną i miłą dziewczyną. Dbaj o niego, bo to fajtłapa jest, ale dobra.
– Zauważyłam – zaśmiała się Samanta. – Rzuca jak ofiara!
– Jesteś zabawna... – powiedział, odsuwając się od niej. Chciał wziąć przygotowany przez babcię pakunek, ale Damian go powstrzymał.
– Tato! Kocham cię.
Rzucił mu się na szyję, a Paweł objął go z taką siłą, jakby chciał go zmiażdżyć i nie planował wypuścić go już z rąk. Mieli łzy w oczach, a ojciec głaskał tył jego głowy i okolice karku. Samanta zauważyła, że kciukiem pociera dokładnie tę samą kostkę na szyi, czyli nie była to dla niego nowość, ani „ich" gest. Był to gest jego ojca, a może i matki, który ojciec naśladował, by okazać mu miłość. Nie było to istotne. Ważne było, że jest on dla niego wyjątkowy i sprawia mu radość. Być może daje poczucie bezpieczeństwa. Zapamięta go.
Drzwi za Pawłem się zamknęły. Damian przetarł ostatnie mokre krople z twarzy i zwrócił się w kierunku kuchni.
– Damianku będziesz jadł z Samotną w salonie, bo przy stole się nie pomieścimy.
– Pójdziemy do mnie – odpowiedział babci i podszedł do szafki, żeby wyjąć z niej dwa talerze.
Zaskoczyło ją, że dokładnie wiedział, co wybierze. Mało ziemniaków, nieduży kawałek pieczeni bez sosu i spora ilość surówki i żadnej brukselki. Sam nałożył sobie ziemniaki, położył na nie udko z kurczaka i zalał je sosem z pieczeni.
– Weź kompot – zwrócił się do niej, idąc schodami na górę.
– Tylko ręce trzymajcie przy sobie! – krzyknął za nimi tata.
Leżeli pod kołdrą. Damian ściągnął sweter, bo pochlapał go sosem, a ona ściągnęła spodnie, bo gdy jeszcze przed chwilą się całowali, wsunęła jego dłoń między swoje nogi, a on dał jej spełnienie. Jego dłonie były wyjątkowe. Miał silne, ale delikatne palce. Pewnie wyćwiczone podczas rysunku. Potrafił ją bardzo subtelnie dotykać, a gdy znalazł odpowiednie miejsce, stosował odpowiedni ucisk, by sprawić jej rozkosz. Teraz leżeli wtuleni w siebie, a on głaskał jej wzgórek łonowy i rozmawiali.
– Jak właściwie poznali się twoi rodzice? – zapytała, bo po Pawle zorientowała się, że musiała być to miłość jak z bajki.
– To nic romantycznego...
– Opowiedz – poprosiła.
Wtulił się w nią i zaczął jej szeptać do ucha.
– Mój tata miał dwadzieścia cztery lata i pracował wtedy dla dziadka. Był złodziejem. Zajmował się zwiadem. Z okna biblioteki miejskiej było dobrze widać wejście do budynku, do którego chcieli się włamać. Mój ojciec chodził do biblioteki i udawał, że się uczy, ale w rzeczywistości zapisywał, o której wchodzi i wychodzi właściciel budynku oraz jego mieszkańcy...
***
Paweł. 1993.
Miała na sobie obcisły, czarny golf z długim rękawem wsunięty w luźne jeansy typu boyfriend. Długie, kruczoczarne własny spięła klamrą, ale zbyt długa grzywka i tak wchodziła jej do oczu. Niezwykle niebieskich. Jak ocean, który Paweł pragnął kiedyś zobaczyć, a który znał jedynie z kartek pocztowych. Lazur doskonały. Nie była w jego guście. Mimo ładnej twarzy była zbyt drobna, nie miała biustu ani bioder i bardziej przypominała dziecko niż kobietę, ale coś w niej go pociągało. Coś sprawiało, że nie mógł odwrócić od niej wzroku i czekał na moment, gdy ich spojrzenia się spotkają. Wtedy czuł, jak mu zamiera serce. Dziwne uczucie. Trochę bolesne, a jednak przyjemne i chciał, by trwało wiecznie. Fascynująca kobieta nie robiła wiele. Chodziła po bibliotece, spisywała coś na kartkę i wracała, a potem zaznaczyła coś w wielkim brulionie. Totalna strata czasu. To tylko książki. Nikt ich nie kradnie.
Miała jasne, drobne dłonie i zadbane paznokcie. Położyła przed nim książkę. W nieznanym mu odruchu chwycił ją za smukłe palce i pozwolił, by wysunęła je z jego ręki. Chciał jej dotknąć. Była jakby niematerialna, ale gdy drobne paluszki przez chwilę zagościły w jego sporej i niezgrabnej dłoni, wyczuł, że jest delikatna i chłodna. Subtelnie przyjemna.
– Jak masz na imię? – wyrwało mu się.
Nie planował z nią rozmawiać. Nie miał zwracać na siebie uwagi. To nie było częścią planu.
– Pani Kafka.
To nie było imię. To nazwisko. Potraktowała go chłodno, ale coś mu dała. Spojrzał w dół na biurko, przy którym siedział i zobaczył książkę „Przygody Tomka Sawyera" napisaną przez Marka Twaina. Dlaczego ona? Wie, że jest oszustem? Wygląda na sierotę? Ma go za głupka, bo to książka dla dzieci?
Przymrużył oczy i spojrzał w kierunku bibliotekarki. Obdarzyła go delikatnym uśmiechem. Być może rozszyfruje jej znaczenie, gdy ją przeczyta. Odsunął „Anatomię i fizjologię człowieka" z 1986 roku, którą aktualnie czytał spośród wielu wybranych przez siebie pozycji, a następnie otworzył książkę, którą przyniosła mu bibliotekarka.
Dwa dni później wiedział już, gdzie mieszka i że w piątki wraca po 23:00 do domu, bo idzie na drinka z koleżanką ze studiów zaocznych. Mieszkała sama. Ojciec wszystko jej opłacał. Ona miała tylko się uczyć i przykładnie zachowywać oraz w wolne weekendy odwiedzać rodziców. Wiedział to, bo ją podsłuchiwał przy barze, ale jej towarzyszka, ani razu nie wymówiła jej imienia.
Wyszykował się. Ubrał porządne jeansy i koszulę w drobną kratkę, a na wierzch zarzucił skórę, bo przyjechał swoim Ducati 851 z 1990 roku. Zaczekał na nią w zaułku. Miała na sobie ciężkie glany i za dużą, skórzaną kurtkę. Pociągała stopami o chodnik. Buty też były za duże. Gdy przechodziła, podbiegł do niej i zaczął iść obok. Spojrzała na niego z ukosa i wyciągnęła klucze do kamienicy, w której znajdowało się jej mieszkanie.
– Prześladujesz mnie? – zapytała chłodno.
– Przeczytałem pani Kafko.
Wyciągnął książkę, którą trzymał zatkniętą za paskiem spodni i pokazał jej.
– Ukradłeś ją. Książki to własność biblioteki, nie wolno ich wynosić, bez wypożyczenia, a ty nie masz założonej karty.
– Oddam – powiedział pośpiesznie, wystraszony jej słowami.
– Zatrzymaj ją już i tak wpisałam ją do strat, bo robiłam inwentaryzację.
Otworzyła bramę i weszła do klatki. Nie był pewny czy może, ale wsunął nogę w szczelinę zamykających się powoli drzwi i pobiegł za nią.
– Zaczekaj...
Dogonił ją przed wejściem do mieszkania i chwycił za bark. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego zaskoczona, a przecież wiedziała, że biegnie. Głośno stukał butami po starych, drewnianych schodach. Mimo to zaryzykował. Schylił się i ją pocałował. Musiała na to czekać, bo od razu odwzajemniła pocałunek, który szybko przerodził się w coś więcej. Przywarł do niej i oparł ją o ścianę. Delikatnie oplotła łydkę o jego nogę, a on chwycił ją w pasie i uniósł do góry. Jej uda owinęły się wokół jego tali i wciąż nie przestawali się całować.
– Jak masz na imię? – wydyszał, podniecony jej wigorem, choć nie znając go, też był gotowy się z nią kochać.
– Kasia – jęknęła.
– Paweł. Nie mam gum...
– Nie jestem taka! – odepchnęła go i potrzepała poły kurtki.
– Nie sugerowałem tego – odpowiedział, zaskoczony jej nagłą pruderyjnością.
– Wśród książek miałeś o wenerykach.
– Nie dla mnie! Kolega ma problem! – Uniósł ręce jakby w geście poddaństwa. Mówił szybko i nerwowo. – Mam tylko jedną partnerkę seksualną. Porządną dziewczynę. Zdrową. Córkę lekarza, ale nic dla mnie nie znaczy. W każdej chwili mogę to skończyć. Właściwie, to nie jesteśmy parą. To koleżeńska wymiana.
– Niezłe masz koleżanki! – prychnęła rozbawiona.
Oparł głowę o ścianę i pogłaskał ją po policzku.
– Wpuść mnie do środka...
Wyminęła go i otworzyła drzwi na oścież, a z jej przedpokoju słuchać było jej głos.
– Też miałam tylko jednego partnera i też nie było to nic poważnego. Jestem zdrowa, ale mam tendencję do infekcji dróg moczowych, więc nie zdziw się, jak po wszystkim pójdę się umyć. Nie bierz tego personalnie...
– To przez to, że kobiety mają krótką drogę od cewki moczowej do... – zaczął mówić, przekraczając próg mieszkania, ale wydało mu się w nim bardzo cicho i poszedł zobaczyć, co się stało z właścicielką.
Stała w progu drzwi do drugiego pokoju, w którym było łóżko. Była w trakcie rozbierania się. Miała na sobie czarny, koronkowy stanik i luźne jeansy.
– Nie musimy rozmawiać.
Zamilkł. Nie dlatego, że chciał. Lubił rozmawiać. Właściwie był gadułą, ale dlatego, że chciał spełniać jej oczekiwania, a nie wiedział, co lubi. Wiedział, że on lubi ją i na razie, to musiało wystarczyć.
***
– A po dziewięciu miesiącach urodziłem się ja. – Roześmiał się Damian. – Właściwie to po siedmiu, jestem wcześniakiem. Widzisz jakie romantyczne?! Dobrze, że się sobie przedstawili, nim mnie zrobili – powiedział sarkastycznie.
– Zależy jak na to patrzeć. To mógł być wstęp do całkiem niezłej komedii romantycznej... – przyznała rozbawiona. – Jesteś wcześniakiem?
– Tak, ale jak na wcześniaka ważyłem 2,950, więc całkiem sporo. Wszyscy mówili, że będę duży po tacie, a tu takie rozczarowanie...
– Mi się podobasz taki jaki jesteś. Twoje włosy są seksi – powiedziała i pocałowała go.
– Ja ci się podobam? Przecież nie jestem w twoim typie. Nie wyglądam jak macho Kamil – zaśmiał się – ...i siwieję.
– Właśnie twoje siwe włosy są takie seksowne i może nie jesteś w moim typie, ale podobasz mi się jak cholera! A Kamil to debil. Nie wiem, co ja w nim widziałam. Poza wyglądem nie ma w sobie nic...
– Miałaś piętnaście lat. Nie wiedziałaś, czego chcesz. Nie ma co się spieszyć z takimi sprawami. Do nich trzeba dorosnąć.
– Mówisz jak dziadek, wiesz?! – zaśmiała się i zarzuciła mu ramiona na szyję. Delikatnie musnęła jego kręg szyjny, a jego źrenice się rozszerzyły.
– Wyglądam jak dziadek!
Pocałował ją.
– Niesamowicie podniecający dziadek!
– Powiedziałaś „wstęp"... – zauważył, odsuwając się od niej.
Chciał się ogarnąć, bo był już biodrami między jej udami i chwila moment, a się nie powstrzymają.
– Tak – przyznała. – Dwóch przypadkowych ludzi spotyka się i lądują w łóżku. Zachodzą w ciążę i mimo że są zupełnie niedobrani, próbują wspólnie wychować dziecko, aż w końcu się w sobie zakochują. Jak w filmie! – zamyśliła się, a Damian przyglądał jej się, jakby zaciekawiony.
– W prawdziwym życiu żyliby osobno, a on płaciłby jej alimenty – zauważył, niszcząc jej marzenia.
– Twoi rodzice się nie rozstali – zwróciła mu uwagę. – Jacy oni byli?
– Moi rodzice zakochali się w sobie wcześniej. Dlatego ona dała mu książkę, a on za nią poszedł. Mama nigdy nie była wylewna. Lubiła, gdy tata się domyślał, a on znał jej potrzeby zaskakująco dobrze. Byli idealni. Nigdy nie widziałem tak bardzo zakochanych ludzi. Zawsze coś się działo. W domu zawsze leciała muzyka. Obydwoje kochali rocka. Często się śmiali. Mama kochała kwiaty. Hodowała ich całe multum na balkonie i wszystkie były jadalne. Robiła z nich sałatki i dodawała do obiadów. Ojciec woził mnie na motorze. Uwielbiałem to, tę prędkość. Często wyjeżdżaliśmy na wycieczki. Pojechaliśmy kiedyś nad morze pod namioty. Byliśmy tacy szczęśliwi... – zawahał się – ...a potem mama się rozchorowała. Odmówiła wycięcia całej piersi, bo bała się, że tata nie będzie jej takiej kochał. Kłócili się, ojciec płakał, błagał ją, ale ona postawiła na swoim. Jednak wycięcie fragmentu nie wystarczyło. Rak zaczął się rozprzestrzeniać, aż w końcu zaczęli ją wycinać kawałek po kawałku. Poddała się, gdy straciła rękę. Chciała umrzeć. Ojciec się załamał. Kazał lekarzowi ratować ją za wszelką cenę, ale było za późno... Przetarł ręką twarz i pociągnął nosem.
– Przykro mi – zdołała jedynie powiedzieć.
– Niech nie będzie ci przykro, tylko miej nauczkę, żeby nie robić jak ona. Jeśli kiedykolwiek staniesz przed takim wyborem, choć wolałbym nie, to nigdy się nie wahaj. Będę cię kochał zawsze. Twój wygląd nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ważne jest zdrowie. Mnie z powodu czegoś takiego nie stracisz. Zrozumiałaś?
Pokiwała głową zauroczona jego słowami. Już wiedziała, że jest mężczyzną jej życia. Była tego w stu procentach pewna. Gdy przyjedzie do Londynu, zamieszkają razem. Mimo że będzie jeszcze w liceum, to ona chciała mieć już z nim wspólne życie. Tata się wścieknie... a potem będzie ją wspierał i pomagał im, taki już był. Idealny ojciec.
Przytulali się opatuleni jego pościelą. Damian głaskał ją po brzuchu. Mówił, że lubi fakturę jej skóry, że jest gładka i aksamitna. Nie rozumiała tego. Jej ciało było całe w bliznach. Jednak lubiła jego dotyk i nie zamierzała mu go zabraniać, tym bardziej że były to ostatnie chwile, jakie spędzą razem. Wieczorem wylatuje razem z tatą z powrotem do domu i właśnie to on stanął w drzwiach pokoju Damiana.
– Chcecie oglądać zdjęcia? – zapytał, a ona skinął głową na znak zgody. – To chodźcie.
– Dobrze tato – odpowiedziała, ale nie ruszyła się z miejsca. Damian też ani drgnął, choć pod kołdrą był ubrany.
– No to szybciutko – ponaglił ją.
– Tato jestem bez spodni...
Marek skrzywił się i uniósł poirytowany ręce w górę.
– Prosiłem! – powiedział uniesionym głosem i odwrócił się na pięcie. Zostawił szeroko otwarte drzwi, a idąc po schodach, usłyszeli tylko jego ostatnie słowa. – Macie piętnaście minut!
Usiadła na łóżku i sięgnęła po spodnie wiszące na ramie łóżka.
– Twój ojciec mnie nie cierpi. – Mówiąc to, Damian pocałował ją w ramię.
– Ruchasz mu córkę! Dziwisz się? – zażartowała, ale on się nie uśmiechał. – Oj, daj spokój! Lubi cię bardziej, niż to okazuje.
– Nic mnie z nim nie łączy i nie potrafimy znaleźć wspólnego języka – wyznał.
– To podobieństwa was dzielą, a nie różnice – zaśmiała się. – Podświadomie znalazłam chłopaka, który łudząco przypomina mojego ojca, choć wtedy jeszcze go nie znałam.
– Daj mi swoje zdjęcie... – wymruczał, nie odkrywając ust od jej karku.
– Masz.
– Nie takie... wiesz jakie...
– Nie dam ci zdjęcia z rozkraczonymi nogami i paluchem w środku, to...
– Boże! Samanta! Nie takie! – roześmiał się. – Za kogo ty mnie masz?!
– A jakie? – zdziwiła się.
– Połóż się na łóżku – polecił jej, a ona zsunęła założone tylko na kostki spodnie i wykonała polecenie.
Ostrożnie podciągnął jej koszulkę do góry, tak że widać było cały brzuch i kawałek stanika. Zrozumiała, o co mu chodzi. Chwyciła jedną ręką za brzeg koszulki i przytrzymała ją w górze, a drugą dyskretnie wsunęła pod gumkę od majtek i odsłoniła wystającą kość biodrową. Damian stanął w nogach łóżka i zrobił jej zajęcie.
– I jak? – zapytała, a on pokazał jej efekt.
– Doskonałe. Lepiej się pośpieszmy, twój tata i tak jest zły...
– Nie jest zły.
– Zawsze ma o coś do mnie pretensje.
– Ma pretensje do ciebie, bo ty na nie zareagujesz, a gdyby powiedział je mi, to bym go zbagatelizowała – prychnęła rozbawiona.
– Ja nie mogę go zignorować – powiedział, wyciągając z szafy czarną bluzę z kapturem i przekładając ją przez głowę.
– Dlatego mówi je do ciebie, a nie do mnie. Nie przejmuj się nim.
Samanta zaplotła sobie warkocz. Jeśli będzie musiała założyć czapkę, wolała mieć włosy pod kontrolą i spojrzała na swojego chłopaka. Bluza, którą założył była ewidentnie nowa i modna. Mimo że czarna to odznaczała się białymi sznurówkami z napisem Cropp i białymi lamówkami przy kapturze, rękawach i brzegach, a na plecach miała duże logo marki. Sięgała mu za tyłek, a spod niej wystawały chude nogawki czarnych jeansów. Znała tę bluzę. Pomagała wybrać ją babci, gdy ta była na święta w Londynie. Damian nie przyjechał. Jego mama zmarła w wigilię i od tej pory, razem z ojcem, nie obchodzili Bożego Narodzenia.
– Chodźmy – powiedział, zabierając z szafki papierosy i zapalniczkę.
– Pierwszy raz ją założyłeś? – zapytała rozczarowana, bo bardzo się starała, by wybrać taką, która mu się spodoba.
– Tak – przyznał, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – To moja bluza na specjalne okazje. Nie noszę jej na co dzień.
– Na specjalne okazje?
– Na wyjazdy, w gości...
Wstała i uśmiechnęła się pod nosem. Damian był taki uroczo nieświadomy tego, że życie bogatych ludzi wygląda inaczej. Miał w sobie tę skromność prostego człowieka. Był oszczędny i dbał o rzeczy, ale to właśnie w nim kochała. Nie był wzdymany jak jej koledzy z klasy. Przeszła obok niego i dłonią musnęła jego kark.
– Nic nie wiesz, Jonie Snow...
– Kolejny głupi serial?
Zeszli po schodach do salonu. Reszta rodziny na nich nie zaczekała. Uznali, że sami pooglądają zdjęcia i teraz na stole leżał niewielki stos czarno-białych fotografii. Na jednym była stara kobieta o surowych i groźnych rysach. Józefina Ciureja – głowa rodu. Na innym trzech braci. Horacy, Franciszek i Szymon Ciureja. Było zdjęcie dziewczyny łudząco podobnej do niej. Damian pokazał je jej, ona odwróciła je i przeczytała na głos jej imię.
– Krystyna Rozalia Ciureja...
– Rozalia? – zaskoczyła się jej imienniczka, najwidoczniej rozumiejąc pochodzenie jej imienia.
– To ta od trutki na szczury... – powiedziała gorzko Samanta i razem z ciocią skrzywiły nosy.
– Ktoś wie, co się z nią stało? – zapytała Rosalia, a Piotr odchrząknął niepewnie.
– No co? – szturchnęła brata, widząc jego reakcję.
– Została uduszona podczas gwałtu przez milicjanta. Ogólnie to była wiele razy gwałcona przez różnych członków rodziny. Ona miała pecha w życiu. Podobno miała zjawiskowy wygląd i wydzielała jakąś woń, która była silnie erogenna... tak przynajmniej mówiła moja matka.
– Zapach? – zdziwiła się Samanta. – Jaki?
– Nie jestem pewny. Chyba kwiatowy...
– Fiołek i Lawenda – odparł, zamyślony Damian, a wszyscy na niego spojrzeli, co go speszyło. –Wszystkich was nie wąchałem, ale ciocia Daniela i Samanta pachną właśnie tak.
– To nie powód, by kogoś gwałcić! – prychnęła Rosalia, ale Damian tylko skinął głową i się zamyślił.
– Co jest?! – Stuknęła go w bark Samanta, bo zdawała sobie sprawę z tego, o jakiej sytuacji mówi.
– Damian? – użył ostrego tonu tata, który zmusił go do mówienia.
– Wtedy, gdy Rafał chciał zrobić krzywdę Samancie. Jego brat odciągnął go ode mnie i próbował go uspokoić. On wtedy dziwnie się zachowywał. Krzyczał coś, że my też pewnie „to" czujemy. Nie zrozumiałem wtedy tego, nawet się nie zastanawiałem, o co mu chodziło, ale może...
– I co? Teraz każdy będzie mnie gwałcił?! – oburzyła się.
– Nie, ale może pomyśl czasem, jak się ubierasz, że zwracasz na siebie uwagę i może nie warto zwracać uwagi każdego – odpowiedział jej tata z powagą.
Fuknęła i znowu podeszła do stolika oglądać zdjęcia. Wśród nich leżała spora fotografia prawdopodobnie z wszystkimi członkami rodziny. Na środku siedząca posępna Józefina, a wokół niej kobiety i mężczyźni oraz dzieci i nastolatkowie. Jej uwagę zwrócił chłopak w rogu zdjęcia. Odwrócony był bokiem, bo spoglądał w kierunku uśmiechniętej dziewczynki w sukience z dużymi guzikami i włosach ściętych za ucho. Jednak to, co zwróciło jej uwagę, to jego sylwetka, postawa i ubiór. Czarne spodnie, biały podkoszulek i papieros w ustach. Opierał się o ścianę z jedną nogą ugiętą w kolanie i podciągniętą do góry. Miała wrażenie, że już go gdzieś widziała.
– Kto to jest? – zapytała, wskazując go palcem na fotografii.
– Poczekaj, sprawdzę... – powiedział Piotr i odwrócił zdjęcie. – To jest Daniel. Jego pamiętnik czytaliśmy. Mój ojciec.
– Są jego jakieś lepsze zdjęcia?
– Zaraz... gdzieś widziałem... – przesunął dłonią po fotografiach i wyciągnął z nich jedno, zdjęcie portretowe.
Samanta spojrzała na nie i poczuła, jak krew odpływa jej z mózgu. Znała go... Patrzyła na hebanowe oczy chłopaka, a obraz rozmywał jej się coraz bardziej. W końcu pojawiła się ciemność i na chwilę nim wszystko ucichło. Poczuła, jak osuwa się na podłogę...
– Samanta, Kochanie? – usłyszała przytłumiony głos ojca. – Nic ci nie jest? Co się stało? Dobrze się czujesz?
Głaskał jej policzek otwartą dłonią czuła zapach jego perfum marki Jo Malone London. Myrrh & Tonka. Zmienił, bo mamie te bardziej się podobały. To była dobra decyzja. Teraz pachniał bardziej naturalnie, tak jakby był to zapach jego własnej skóry. Może to ta lawenda, która była w ich składzie? Może podkreślała jego własne feromony? Samanta na pewno wiedziała, że ona również wolała te perfumy od poprzednich, choć tamtym nie mogła nic zarzucić. Te jednak były bardziej europejskie.
– Nic mi nie jest... – powiedziała, chwytając w obie ręce go za silną dłoń i przyciskając ją sobie do piersi. – Już dobrze tato. Nic mi nie jest...
– Co się stało? – ponowił pytanie ojciec, a Damian podał jej szklankę wody.
Siłą rzeczy musiała pozwolić ojcu się odsunąć i chwyciła naczynie. Jej chłopak miał zatroskaną twarz. Chciał być na miejscu jej ojca i pochylić się nad nią, ale nie było mu dane, więc stał z boku i wpatrywał się w nią.
Damian mógł uważać fantastykę, science-fiction i romanse za wymyślone bajki, ale straszne historie i mroczne opowieści lubił. Jakby one już były prawdziwe. Żartował, że wierzy w czary i magię. I być może wierzył, ale czy jej też uwierzy? Co, jeśli powie i zostanie przez niego odrzucona? Uznana za wariatkę? Nie mogła jednak go okłamywać. Musi wiedzieć...
– Znam go...
– Kogo? – zapytał zaskoczony ojciec.
– Daniela. Znam go. Był przy mnie, gdy znalazłeś mnie wtedy w lesie. Pocieszał mnie. Mówił, że sprowadzi pomoc. I był wtedy w chatce, gdy Rafał mnie zaatakował. Kazał mi stamtąd uciekać i powiedział, że to Justyna wszystko zaplanowała. Przynajmniej to zasugerował...
Nie wiedziała, jaka będzie ich reakcja. Czy zaczną się śmiać? Panikować? A może wpadną w złość? Marek usiadł na podłodze obok wersalki, na której leżała, a cała reszta milczała. Tę ciszę przerwał Damian.
– Dlaczego był pan wtedy w tym lesie? Dlaczego pan tam przyszedł? – zwrócił się do Marka, który spojrzał na niego, jakby jego pytanie było nie na miejscu.
– Potrącił psa – wyjaśniła za niego. – Szukał psa, który wskoczył mu pod koła.
– Duży, czarny? Wyglądał, jakby sporo przeszedł? To był wilk, prawda? – dopatrywał Damian, a ona zrozumiała, że coś analizuje. I wcale nie uważał jej za szaloną.
– Nie wiem – zbył go Marek. – Była noc. Nic nie widziałem.
– Damian a ty, dlaczego wtedy się pojawiłeś? – zastanowiła się Samanta.
– Przez babcię – odpowiedział. – Pojechałem do niej, bo ona wiedziała, jak bardzo jesteśmy spokrewnieni, a tata był zbyt pijany, żeby mi powiedzieć. Ona wtedy dała mi jakby przepowiednię i dlatego wtedy przybiegłem.
– Jaką przepowiednię?
– Żebym pobiegł za wilkiem, więc pobiegłem.
– Pobiegłeś za wilkiem? – zdziwiła się Rosalia. – Nie pomyślałeś, że może cię zaatakować?
– Wyglądał, jakby chciał mnie zaatakować – przyznał.
– Mimo to pobiegłeś? Co ci obiecała ta kobieta, że zdecydowałeś się zrobić coś tak głupiego?
– Miłość... – powiedział speszony Damian – ...i rodzinę.
– Jak w każdej cygańskiej wróżbie! Miłość, kariera i pieniądze – prychnęła Rosalia, ale babcia złapała ją za ramię i dała znak głową, żeby przestała.
Damian zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo było to naiwne, ale był gotów poświęcić wszystko, żeby była to prawda i choć jego babcia była z natury oszustką i wątpliwe były jej umiejętności, to tym razem miała rację. Samanta wyciągnęła rękę do swojego chłopaka i uśmiechnęła się ciepło, a on wsunął swoją dłoń w jej dłoń. Chciała, by wiedział, że ma to wszystko, o czym marzył.
– Dobra! – przerwał ckliwości ojciec, wstając z podłogi. – Powiedz lepiej, dlaczego nie powiedziałaś mi i mamie o tym, że coś widziałaś. Miałaś zgłaszać wszystkie takie przypadki. Wiesz o tym, że rodzina mamy jest obciążona darem, z którym ciężko jest sobie poradzić samemu. Wiesz, co się stało z babcią...
– Wiem tato, przepraszam – przerwała mu – ale raz byłam naćpana, a drugi raz przerażona. Myślałam, że to mi się tylko zdawało...
– Samanta widziałaś naszego ojca zawsze w tym samym miejscu? – zapytała Daniela.
– Tak, przy tej starej chatce. Zawsze był gdzieś w pobliżu...
– O czym myślisz? – zainteresował się Piotr, zwracając do babci.
– Daniela nigdy nie znaleziono, prawda?
– Nie wiem. Wiem, ile mi matka powiedziała. Ona nie wiedziała, co się stało z jego ciałem. Twierdziła, że milicja go musiała zabrać...
– Nie – wtrąciła się Rosalia. – Daniel był jednym z poszukiwanych. Mama podobno była w ogromnym szoku po tym zdarzeniu i jedyne co robiła, gdy ją o niego pytali, to płakała. Nie potrafiła nawet wypowiedzieć jego imienia, bo zaraz wpadała w histerię. Dopiero Marianna uświadomiła dziadka w tym, co się z nim stało, ale już było po fakcie. Mógł być zakopany gdziekolwiek, a oni organizowali przeprowadzkę. Został uznany za zmarłego i tyle.
– Nie mogli go zakopać – zauważył jej tata. – Nie mieli na to czasu. Musieliby wykopać dół, a to trwa. Zostaliby złapani w chatce. Musieli się go pozbyć i uciekać.
– Ale milicja nie znalazła ciała... – Rosalia się zamyśliła.
– A bunkry?
– Jakie bunkry?
– Poniemieckie, z okresu II wojny światowej. Jest ich sporo w tych lasach – wyjaśnił Rosali tata.
– Paweł Gabor wpadł do jednego z nich – dodał Piotr i zapanowało poruszenie w domu.
Czuć było ekscytację jak podczas gry w „Tabu" i było już wiadome, że pójdą go szukać. Nawet tylko po to, aby spróbować. Wszyscy zaczęli się zbierać, ale jej tata się zatrzymał.
– Ale dzieciaki zostają w domu.
– Damian dobrze zna te lasy – zauważyła babcia.
– A ja znam Daniela...? – dodała niepewnie Samanta.
– Ale trzymasz się z dala, jakbyśmy coś znaleźli – zarządził i pozwolił jej pójść z nimi.
Wszyscy ruszyli do wyjścia, a ona chwyciła Damiana za rękę i zatrzymała w środku.
– Nie przeszkadza ci to? – zapytała.
Popatrzył na nią zaskoczony.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś dziwna! – zażartował i przyciągnął ją do siebie. – Nie, nie przeszkadza. Jesteś magiczna, wiem to od chwili, gdy cię ujrzałem po raz pierwszy. Chodźmy, twój tata już czeka przy bramie.
Siedziała z chłopakiem na pniu wyciętego drzewa w pobliżu chatki. Wszyscy przeszukiwali pobliskie tereny w poszukiwaniu ukrytych włazów. Oni jednak mieli ciekawsze zajęcia. Robili sobie wspólne zdjęcia. Ona chciała również mieć zdjęcie Damiana, bo na jego profilu nawet nie było niczego, co mogła sobie ściągnąć. Czarne pole w miejscu zdjęcia profilowego i tekst piosenki w tle.
– Wstaw sobie zdjęcie profilowe ze mną – zasugerowała, a on uniósł brew i wyciągnął telefon. Poprzyciskał coś w nim i pokazał jej ekran, na którym uśmiechali się wspólnie do soczewki aparatu.
– Może być? – zapytał, a ona skinęła głową na potwierdzenie – Teraz ty. Dostałaś zapytanie.
– Jakie? – zdziwiła się i sięgnęła po swój aparat telefoniczny.
Na ekranie faktycznie wyświetlał się znaczek Facebooka i informacja o powiadomieniu. W jej treści było „Damian Ciureja oznaczył cię jako zmianę statusu z «wolny» na «w związku». Czy potwierdzasz zmianę statusu?". Kliknęła „potwierdź" i pocałowała go.
– Kocham cię... – wyszeptał, gdy ich usta się rozstały.
– Też cię kocham. – Uśmiechnęła się. – Widziałam, że tata dał ci pierścionek. Chcę, żebyś wiedział, że powiem „tak".
– Jak? – zaśmiał się, a ona szturchnęła go w bark. Popatrzył na nią zauroczonymi oczami, spoważniał. – Dobrze wiedzieć...
– Będę panią Ciureja – powiedziała z dumą, ale on się skrzywił, więc zapytała zdezorientowana. – O co chodzi? Nie chcesz?
– Miałem nadzieję, że będę mógł... – zawahał się, ale ona zrozumiała.
– Chcesz mieć moje nazwisko? – zapytała, a on skinął głową.
– Dobrze, panie Damianie Mantis – zaśmiała się.
Tak, była Samotną Mantis. Tata ją uznał i zmieniła nazwisko na jego. Dumnie ustawiła je na Facebooku i nie była już Sam and Tą, ale Samantą Mantis. Mama też niedługo miała dołączyć do ich grona, ale chciała najpierw urodzić, a tata pragnął ślubu marzeń z wielką pompą! Znając jego wymagania uda im się go zorganizować dopiero za dwa lata, gdy sala w Sheratonie będzie wolna, a zespół Maroon 5 nie będzie w trasie koncertowej.
– Damian rusz dupę i chodź tu pomóc! – zawołał jej tata, a jej chłopak zerwał się i poleciał, jakby go sam Diabeł gonił.
Rozejrzała się do koła i zobaczyła opierającego się o drzewo chłopaka. Palił papierosa i patrzył na nią łobuzersko. Kiwnął na nią głową i poszedł w stronę chatki. Przyglądała mu się. Wyglądał tak realistycznie. Jakby naprawdę był materialny. Poły koszuli powiewały na wietrze, a trawa jakby się uginała pod jego ciężkimi i zmęczonymi krokami, a dym tytoniowy okalał jego głowę, gdy go wydmuchiwał. Dopiero na progu chatki, zatrzymał się i jakby rozmył we mgle, ledwo dostrzegalnie zniknął. Wtedy dotarło do niej, że musi iść. Jeśli chce z nim porozmawiać, musi wejść do środka. Wstała i poszła do wejścia drewnianej szopy.
Siedział na drewnianej skrzyni, która stała na środku i dopalał żarzący się ogarek, którym następnie pstryknął w kierunku niewielkiej kopki siana leżącej w rogu. Normalnie, byłoby to nieodpowiedzialne zachowanie, ale papieros ledwo dotknął miejsca docelowego, a zniknął w lekkiej mglistej poświacie.
– Palisz – zauważyła Samanta.
– Zły nawyk. Nie pozwalaj swoim bliskim na niego – odparł.
– Ale nie żyjesz...
– Cholera! – klepnął się w udo. – Nie zauważyłem! To, by wiele wyjaśniało!
Zaczął się śmiać. Miał poczucie humoru podobne do Piotra i jej taty. Sprawiał, że od razu był lubiany.
– Śmiejesz się ze mnie...
– Nieprawda. Urocza z ciebie dziewczyna.
– Dlaczego tu jesteś? – zapytała. – Nie lepiej pójść do nieba czy gdzieś tam?
– Nie mogę stąd odejść. Jestem przywiązany do tego miejsca, poza tym czekam na kogoś...
– Na kogo?
– Sam nie jestem pewny. Może nikt nigdy do mnie nie przyjdzie. Liczę, że chociaż jedna z nich mi wybaczy, ale pewnie jeszcze długie życie przed nimi. Były młode.
– Marianna nie żyje. Przedawkowała narkotyki trzydzieści sześć lat temu...
Nie odpowiedział. Pochylił głowę i siedział tak przez chwilę w milczeniu. Mogłoby się wydawać, że go to nie dotknęło, ale mocno zaciskał palce na wieku skrzyni, aż jego knykcie zrobiły się białe. W końcu podniósł głowę.
– Rozumiem – powiedział. – Dała mi cudownego syna. Jestem dumny ze swoich dzieci, choć nigdy nie mogłem ich przytulić.
– Mają się ku sobie... – zauważyła Samanta.
– To źle? – zapytał, jakby nie rozumiejąc tego stwierdzenia, ale w końcu zaczął tłumaczyć swój punkt widzenia. – Gosia miała specyficzne poglądy. Pewnie nie uznałaby tego za nic złego. Twierdziłaby, że najważniejsza jest ich miłość, a nie pochodzenie. Że każda miłość jest dobra, o ile jest dobrowolna...
– Są rodzeństwem.
– Są przede wszystkim ludźmi.
– Przynajmniej nie mogą mieć razem dzieci. Całe szczęście, bo nie wiem, co z takiego związku by się urodziło. O ile byłoby zdrowe, to nie miałoby normalnego życia.
– Tak myślisz? – zapytał, mrużąc oczy, a ona skinęła głową. – Myślę, że nie masz racji, ale jesteś jeszcze młoda i masz prawo popełniać błędy. Masz czas. Każdy musi przeżyć własne życie i nauczyć się własnym doświadczeniem.
Nie zrozumiała jego słów. Były zbyt tajemnicze i były z kategorii tych, które mogły znaczyć wszystko i jednocześnie mogły nie oznaczać nic.
– Wszyscy cię szukamy, ale bezskutecznie. Możesz trochę pomóc? – zasugerowała.
– Jestem bliżej, niż myślisz – odpowiedział i poklepał wieko skrzyni, a następnie wstał i stanął w wejściu chatki. Odwrócił się do niej plecami i nabrał powietrza w płuca tak, że jego barki zrobiły się potężne. – Na mnie już czas...
– Samanta twój tata mówił, że już wracamy. – Usłyszała za sobą głos Damiana i odwróciła się do niego. Stał w progu przeciwstawnego wejścia. Miał zapiętą kurtkę i kaptur na głowie. Musiał już zmarznąć.
– Wiem, gdzie jest Daniel – powiedziała, poruszona sytuacją.
Odwróciła się, aby ponownie spojrzeć na przodka, ale już go nie było. Podeszła w miejsce, w którym stał przed chwilą i spojrzała na krajobraz drzew przed nią.
– Gdzie? – zapytał jej chłopak, a ona wskazała ręką na skrzynię.
Damian chwycił metalowy pręt stojący w rogu chatki i zaparł się, żeby podnieść wieko. Gdy deski ustąpiły, zatrzymał się na chwilę i chwycił za buzię.
– Nie podchodź tu – oznajmił i wybiegł, żeby zwołać resztę.
Po chwili wszedł Piotr, ściskając w ręku jakiś owalny przedmiot. Z pewnością szyszkę, bo z nimi miał dziwny związek emocjonalny. Twierdził, że są szorstkie i ciepłe jednocześnie, że dzięki nim pamięta, że za każdym oschłym zachowaniem człowieka jest wrażliwe serce. Jak w szyszkach. Im więcej życiodajnych nasion tym więcej łusek, które służą do ich obrony. Za Piotrem pojawiła się babcia w wełnianym, bordowym płaszczu i jej tata dotrzymujący cały czas towarzystwa nieśmiałej Anette oraz Rosalia, która bez większych skrupułów podeszła i wyciągnęła ze skrzyni ludzką czaszkę.
– Faktycznie ma pękniętą podstawę czaszki, ale trzeba wezwać koronera.
– Zajmę się tym – powiedział jej tata i wyszedł z domku zadzwonić po policję.
Samanta nie chciała patrzyć w kierunku miejsca zbrodni, więc spojrzała z powrotem na las. Poczuła, jak chłodne dłonie wsuwają jej się pod kurtkę i obejmują ją w pasie. Damian oparł brodę na jej ramieniu i przytulił się do niej.
– Wszystko dobrze Kwiatuszku?
– Tak, ale Marianna nigdy nie przyszła do Daniela po śmierci. On nawet nie wiedział, że nie żyje. Chyba poczuł się źle, z tym że nie są razem. Ona nigdy nie przeczytała listu, nie wie, że ją kochał...
– Mają cały czas wszechświata, a może wystarczy dać jej jakiś znak? – zasugerował.
– Jaki? Marianno, Daniel jest w chatce, czeka na ciebie? – powiedziała ironicznie.
Wtedy stało się coś nietypowego. Daniel znowu się pojawił. Stał na polanie jakby przywołany jej słowami. Patrzył w ich kierunku z nadzieją, ale nic się nie działo. W pewnym momencie bardzo daleko od nich pojawił się ktoś jeszcze. Kobieta. Ciężko było dostrzec jej twarz, bo była spowita cieniem. To, co było w niej szczególnie widoczne to wyciągnięty, brązowy sweter, którym była owinięta i zmierzwione, długie, czarne włosy. Zrobiła krok w stronę Daniela, ale on wciąż patrzył w nieodpowiednim kierunku. Zaczął odwracać głowę i właśnie wtedy usłyszał dziewczęce wołanie.
– Daniel! – krzyknęła młoda panienka biegnąca w jego kierunku.
Miała na sobie mundurek szkolny, a długie, rozpuszczone, blond włosy powiewały na wietrze. Rozłożył ręce uszczęśliwiony jej widokiem, a ona wskoczyła na niego, oplatając mu długie, jasne ramiona na szyi. Ich usta złączyły się w pocałunku, a ich ciała w spontanicznym uścisku.
Samanta spojrzała w stronę lasu, ale kobiety w męskim swetrze już nie było. Zawsze dwa kroki za Małgosią. Zniknęła, gdy uznała, że nie jest mile widziana. Najwidoczniej ponownie rozczarowana. Zakochani rozpływali się we mgle bardzo powoli, tak że wciąż można było dostrzec ich poświatę. Samanta odwróciła się w stronę Rosali, Anette i babci.
– Wasza mama nie żyje. Właśnie umarła.
– Nie możliwe. Rano dobrze się czuła... – od razu zaprzeczyła Rosalia, ale z niepewnością w głosie.
– Mein Mann Eric ruft mich an...1 – powiedziała zaskoczona Anette i wyszła, żeby odebrać. Już wiedziała, jakie wieści chce jej przekazać mąż, a Rosalia zrozumiała to zaraz za nią.
– Widzisz ich? – zapytał Damian, wtulając się w nią mocniej. Zaczynał już najwyraźniej tęsknić i myśleć o ich rozstaniu. Też coraz mocniej odczuwała niechęć do powrotu do domu.
– Już nie. Odeszli – powiedziała.
Związki na odległość są do bani – pomyślała i nieuchronnie zdawała sobie sprawę z tego, że przez jakiś czas nie będzie w stanie go dotknąć, dlatego wsunęła ręce pod kurtkę i zacisnęła je na jego dłoniach. – Dadzą radę. Ich miłość pokona każdą przeszkodę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top