Marek: rozdział 7 - Lato 95, czyli pięć dni, które zmieniły życie Marka (cz.1)

Dzień 1. Środa.

– Baw się dobrze synku – powiedziała do Marka matka, kiedy zapinał plecak na zamek i przewiązywał swoją granatową bluzę w pasie. Rozczochrała jego gęste włosy na czubku głowy i oparła dłoń na ściętej na krótko części potylicznej. – Kocham cię, więc uważaj na siebie.

Uśmiechnął się do niej i pocałował ją w czoło, po czym przeczesał włosy ręką, żeby grzywka nie opadała mu na oczy. Górował nad nią. Już od kilku lat był wyższy o pół głowy od kobiety, która go urodziła. Nie przeszkadzało jej to jednak, by podkreślać, że jest jej małym chłopcem. Lubił to, bo wtedy zapominał, jak bardzo czuł się za nią odpowiedzialny. Mieli tylko siebie, a ona zawsze była krucha. Podatna na innych i słuchała o sobie plotek, które czyniły z nich ludzi o gorszym statusie społecznym. Musiał o nią zadbać tak, jak jego ojciec (kimkolwiek był) o nią nigdy nie dbał.

– Rozładowałem ci towar i musi starczyć ci do poniedziałku, bo na piątek nic nie wziąłem, żebyś nie musiała dźwigać. Zobacz, co ci zejdzie i zamów wszystko na poniedziałek, to ci go przyjmę i rozładuję po pracy.

– Nie musiałeś od razu po powrocie iść do pracy na budowie. Mogłeś mieć całe wakacje dla siebie. W końcu dopiero co skończyłeś szkołę...

– Trafiła się okazja, to poszedłem. Na budowie dobrze płacą, wiesz o tym. Zarobię, to pospłacamy długi w sklepie. Im szybciej, tym lepiej.

– Marek, jesteś moim dzieckiem...

– Nie jestem już takim dzieckiem, mamo! Kto ma o ciebie dbać jak nie ja? – Ponownie pocałował jej czoło, ale tym razem już na pożegnanie. – Trzymaj się, mamo. Wrócę w niedzielę wieczorem, a teraz lecę, bo Patryk sam się nie zabierze ze wszystkim.

Rozłożenie namiotu zajęło im dłużej, niż Marek planował. Poza tym musiał zrobić to praktycznie sam, wysłuchując zachwytów ku czci piersi Pameli Anderson, nad którą rozpływał się Patryk. Byli dopiero kilka godzin na biwaku, a już przyjaciel zaczął go irytować. Marek chciał mieć już wszystko przygotowane. Usiąść z wędką i w końcu odpocząć. Od poniedziałku czekały go nowe obowiązki. Dziesięć godzin pracy na budowie od 6:00 do 16:00, a potem godzina przerwy i od 17:00 do 22:00 miał zastępować matkę w sklepie. Wiedział, że nie będzie mieć przez to życia, ale nie było ich stać, żeby zatrudnić pracownika. Tak miało wyglądać teraz jego życie i właśnie dlatego te pięć dni biwaku chciał spędzić tylko i wyłącznie na wypoczynku.

– Słuchaj, Patryk, wolę Yasmine Bleeth – powiedział w końcu Marek. – Podaj karimaty.

– Co ci się w niej podoba? Oglądasz w ogóle „Słoneczny Patrol"? – zaskoczył się Patryk, bo nie był przyzwyczajony, żeby przyjaciel wypowiadał swoje zdanie na temat kobiet.

– Zdarza mi się obejrzeć czasem któryś odcinek. Nie jestem odcięty od cywilizacji, po prostu mam obowiązki, Patryk.

Marek rozłożył śpiwory i wsadził plecaki do środka namiotu. Jego przyjaciel stał obok i podpierał się jedną nogą o drzewo. Nic nie robił, był zajęty rozmową.

– Nie zrobiłeś paleniska?

– Palenisko to twoja działka – odpowiedział zadowolony, unosząc ręce w geście obronnym. – W czym Yasmine jest ładniejsza od Pameli?

– Nie jest taka sztuczna. Ma ładne usta i oczy. Fajne, gęste, ciemne włosy i naturalne piersi. Po prostu jest ładniejsza...

Układał równy okrąg z kamieni i wyrywał długą trawę, aby uformować miejsce na stos drewna. Miał już serdecznie dość pracy na dzisiaj. Chciał odpocząć.

– Nie jest blondynką – skwitował Patryk, a Marka ucieszyło, że zaczął zbierać chrust na ognisko. Chociaż taki wkład dał od siebie jego przyjaciel. – ...ale kto co lubi.

– Dokładnie.

Przygotował gałęzie na ognisko, które mieli rozpalić przy wieczornej kolacji, a gdy skończył, ciężko opadł plecami na trawę. Założył ręce za głowę i spojrzał w niebo. Kręgosłup go bolał od ciągłej schylonej pozycji i teraz czuł, jak przyjemnie mu się odkształca do normalnej formy.

– Daj mi chwilę. Odpocznę i pójdziemy zarzucić wędki – powiedział do Patryka.

– Wybacz stary! – odezwał się ciemny blondyn. Uniósł ręce w górę, po czym położył je na piersi, jakby go coś bardzo w niej zabolało. – Ja już zarzuciłem wędkę i planuję coś na nią wyhaczyć.

Marek oparł się na łokciach i spojrzał w kierunku, który wskazywał mu przyjaciel. Po drugiej stronie zalewu stała seria identycznych domków wypoczynkowych. Marek wiedział, że biwak stanął właśnie w tym miejscu, tylko dlatego że Patryk planował poderwać córkę właściciela campingu i małej knajpki stojącej nad zalewem. Chciał w przyszłości zostać właścicielem tego miejsca. Wybić się i coś osiągnąć. Tak przynajmniej on to postrzegał, dla Marka było to zwykłe wykorzystywanie. Nie znał jednak dziewczyny. Wiedział o niej tylko tyle, że jest jedną z tych lepiej sytuowanych i zdarza jej się przychodzić czasem do sklepu jego matki z koleżankami, gdy wracają z nauki jazdy konnej. Była dość wyniosła i niezbyt wyraźna. Do tego zupełnie mu obojętna, dlatego nie wypowiadał się na temat zachowania kolegi.

Z jednego z domków wyszła Lucyna, bo takie imię nosiła upatrzona zdobycz jego przyjaciela. Blada jak papier blondynka o długich do pasa włosach w bardzo kusym, białym bikini. Nie miała czego ukryć. Była całkowicie płaska i chuda jak patyk. Na głowie nosiła kapelusz z szerokim rondem, a na nosie duże okulary w grubych, białych oprawkach. Ciągnęła za sobą różowy ręcznik. Za nią wyszła niska, mysia blondynka z czarną maskarą na włosach i mocno tuszowanymi oczami. Miała na sobie wysokie, czarne majtki od stroju kąpielowego, które świetnie maskowały jej krągłości i stanik ukrywający obfity biust. Dziewczyna nosiła krótko ścięte włosy, a Marek wiedział, że można było na jej twarzy ujrzeć szaro-niebieskie oczy i stalowe kółko w prawej dziurce od nosa. Maria szła niezdarnie za koleżanką, a biały ręcznik zarzuciła sobie na ramię. Była córką Tomasza Woźniaka. Lekarza ginekologa, który słynął głównie z partactwa i tego, że kobiety, które nieumyślnie zaszły w ciążę, mogły za odpowiednią cenę pozbyć się niechcianego problemu. Na samym końcu z domku wyszła ona. Księżniczka Kostki Brukowej. Córka Edwarda Kasprzaka. Przedsiębiorcy wydobywającego piasek z pobliskich terenów i produkującego bruk. Marek czasem jeździł ze swoim majstrem do jego fabryk po towar, a pracownicy nazywali swojego pracodawcę faszystą. Klara ubrana była w prosty, jednoczęściowy, błękitny strój kąpielowy i owinięła się w pasie brązowym ręcznikiem. Miała gęste, kasztanowe włosy do ramion i piękne, niebieskie oczy. Marek lubił, gdy wypowiadała słowa, bo podobały mu się jej usta, zwłaszcza gdy były otwarte, ale najbardziej zwracał uwagę na jej tyłek, którym delikatnie kręciła, gdy chodziła. Był kształtny i kontrastował z jej wąską talią. Nie była to jednak jego liga. Dziewczyna zupełnie poza jego zasięgiem. Miał satysfakcję z patrzenia na nią, ale nigdy nie odezwał się do niej ani jednym słowem. Ona do niego też nie. Kręciła się zazwyczaj przy lodówce z lodami. Wybierała najdroższe Magnum. Dawała mu pieniądze i odchodziła, obdarzając go pociągłym spojrzeniem.

– Moja okazja nadeszła. Lecę! – Zerwał się z miejsca ciemny blondyn.

– Ona jest płaska jak deska. Daleko jej do Pameli Anderson – zaśmiał się Marek, bo dobrze znał preferencje swojego przyjaciela.

– Ma za to inne, duże... – Wyciągnął ręce na wysokości klatki piersiowej, tak jakby chciał pokazać kobiecy biust, ale jego palce złączyły się, zamiast rozszerzyć i zaczął pocierać kciukami o dwa kolejne palce każdej ręki, jakby rozdzielał w nich banknoty. – ...atuty.

Czerwona końcówka spławika unosiła się spokojnie na wodzie. Prawdopodobieństwo, że zacznie się poruszać, było niewielkie. Nawet jeśli, to Marek będzie musiał wyciągnąć zdobycz i wyswobodzić stworzenie z haczyka, żeby móc wrzucić je z powrotem do wody. Równie dobrze spławik mógł pozostać niewzruszony. Siedział na brzegu na trawie, ręce owinął wokół kolan. O to właśnie chodziło, żeby posiedzieć bez ruchu. Zrelaksować się, patrząc na wodę. Mieć ciszę i spokój.

Zakłócały to jednak śmiechy i krzyki dobiegające z roweru wodnego, na którym jego przyjaciel i trzy dziewczyny świetnie się bawili. Patryk pedałował, a obok niego dziewczyna w błękitnym stroju. Była zawzięta i obracała szybko nogami, robiąc jego przyjacielowi sporą konkurencję. Robiła też najwięcej hałasu. Marek pierwszy raz słyszał, jak się śmiała. Było w tym coś wyjątkowego. Szczery i nieco grubiański, ale miał w sobie pewną nutkę kobiecości, która sprawiała, że był to bardzo elektryzujący dźwięk. Melodia szczęścia – tak właśnie o nim pomyślał. Szczupła blondynka opierała się o plecy Patryka z wyciągniętymi przed siebie, długimi nogami. Wydawała się oziębła, ale pozwalała jego przyjacielowi dotykać się po włosach i ramieniu, czyli jego plan póki co działał. Tylko Maria siedziała prosto i trzymała się kurczowo roweru. Musiała bać się wpaść do wody, w końcu byli bez kapoków, co dla Marka było nieodpowiedzialnym zachowaniem. Chociaż gdyby plasował się do grona standardowych nastolatków, też pewnie nie myślałby za wiele o bezpieczeństwie, tylko dobrze się bawił. Musiał przyznać w głębi serca, że poniekąd im zazdrości tej beztroski. Mimo że jego organizm pragnął spokoju, to coś w jego głowie kreowało mu widok, jak siedzi razem z nimi i śmieje się równie głośno co rudowłosa Klara. Nie było to jednak miejsce dla niego. Nie należał do tej grupy ludzi, nie miał drogich rzeczy, a jego matkę nazywali Cyganką i rozprawiali o jej rozwiązłości, choć żyła samotnie i nie miała nigdy partnera... poza nim. Facetem, który zrobił jej dziecko.

Rower wodny zakołysał się i na samym jego środku stanęła Klara. Jej błękitny strój kąpielowy był najmodniejszego kroju w tym roku, a to oznaczało, że miała odsłonięte biodra do samej wysokości talii. Zupełnie jak ratowniczki w „Słonecznym patrolu". Nogi przez to jej się wydłużyły i Marka zamurowało, gdy ją zobaczył. Stanęła na samym skraju roweru i wyciągnęła swoje smukłe ciało. Odchyliła głowę do tyłu, palcami dłoni przeczesała swoje gęste włosy, które w ten sposób opadły poniżej jej łopatek. Marek uzmysłowił sobie, że ma otwarte usta. Zamknął je i głośno przełknął ślinę. Oblizał się i patrzył, jak dziewczyna z niezwykłą gracją wskakuje do wody, powodując w ten sposób, że rower wodny zakołysał się, a zaskoczone koleżanki chwyciły się mocniej za swoje siedzenia. Obserwował, jak tafla wody uspokaja się, a potem burzy w zupełnie innym miejscu, gdzie wynurzyła się mokra głowa Klary. Opadł ciężko na trawę i położył sobie ręce na brzuchu. Nie potrafił wyrzucić jej widoku sprzed oczu. Pozostawał w jego podświadomości i nie chciał się ulotnić. Ogarnij się! – skarcił się w duchu Marek. – Za wysokie progi...

Leżał przez jakiś czas, aż w końcu usłyszał chlupot wody. Podniósł się zaskoczony, bo nie mógł być to spławik, nie było tu aż tak dużych ryb. Przy brzegu unosiła się na wodzie rudowłosa dziewczyna w błękitnym stroju kąpielowym.

– Hej! Nie pływaj tutaj! Zahaczysz się o żyłkę! – zawołał Marek, ale dziewczyna go zignorowała.

– Złowiłeś coś? – zapytała i wciąż przebierała jasnymi nogami w zielonej wodzie.

– Nie łowię, żeby coś złowić – odpowiedział pośpiesznie. Martwiło go jednak, że dziewczyna niebezpiecznie zbliża się w stronę czerwonego punktu na wodzie. Nie widziała go najwyraźniej. – Uważaj, bo stanie ci się krzywda, a ja nie zamierzam cię wyciągać. Lepiej stąd spływaj.

– Doskonale pływam – zaśmiała się. – Po co w takim razie łowisz, skoro nie chcesz nic złowić?

– Możesz doskonale pływać, ale jak się zahaczysz, to i tak sobie sama nie poradzisz, a ja nie mam ochoty nawet palca u nogi zamoczyć, więc...

– Nie umiesz pływać? – przerwała mu Klara. Zanurzała się i ponownie wynurzała, a z jej ust wyleciała woda z zalewu. Marek nie patrzył na to spokojnie. Jej zachowanie go drażniło i sprawiało, że jego zmysły zaczynały mocniej reagować na otoczenie. Nie wiedział, czy tego chce. Tracił kontrolę nad sobą w jej obecności i to go bardzo stresowało.

– Umiem pływać – poirytował się. – Nie płyń w tamtym kierunku. Tam jest spławik, Klara, jeśli... – Nie dokończył, bo zmieniła kierunek, a poza tym uzmysłowił sobie, że wymówił jej imię, a przecież nigdy mu się nie przedstawiła.

– Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytała zaskoczona.

– Wszyscy wiedzą, jak masz na imię – odfuknął, bo spanikował i musiał coś wymyślić, a fakt był taki, że każdy wiedział, kim jest jej ojciec. Nic nie odpowiedziała. Przyjęła tę odpowiedź jako wystarczającą. Zamiast jednak odpłynąć, na jej twarzy zagościł uśmiech i znowu zaczęła pląsać w zielonej wodzie zalewu. – Odpłyń, bo się zahaczysz...

– A może jestem złotą rybką i jak mnie złowisz, to spełnię twoje trzy życzenia – zaśmiała się, ale go nie bawiło, że nie zdawała sobie sprawy z ryzyka.

– Wystarczy, że spełnisz jedno moje życzenie i będę przeszczęśliwy – powiedział.

– Jakie? – Ożywiła się dziewczyna, ale jego odpowiedź jej nie usatysfakcjonowała.

– Bardzo cię proszę! Wręcz błagam. – Złożył ręce jak do modlitwy. – Popłyń tam... – Wskazał jej na rower wodny, na którym Maria pedałowała w pocie czoła, a Lucyna uwiesiła się na szyi Patryka, który teraz z godnością wykazywał się w roli jedynego mężczyzny. – ...i zostaw mnie w spokoju.

– Ty mówisz poważnie...? – Klara spoważniała i przestała tak żywo poruszać się w wodzie.

– Śmiertelnie poważnie... Spływaj...

– Jak chcesz! – ofuknęła się dziewczyna w kasztanowych włosach.

Zanurkowała obrażona pod wodę. Marek myślał, że to koniec, ale zauważył, że kołowrotek wędki zaczął się delikatnie obracać. Spławik nagle schował się pod wodę i wyskoczył z niej jak szalony. Z początku myślał, że Klara tylko zahaczyła o żyłkę i odpłynęła, ale gdy kołowrotek zaczął się szybko obracać, czerwony znacznik na wodzie schował się w jej czeluściach, a jej ręka wypłynęła i uderzyła o taflę, zrozumiał, że dzieje się coś niedobrego.

Chwycił za metalowe cążki i przeciął rozpędzoną żyłkę. Wskoczył do wody. Zanurkował. W mętnej, zielonej wodzie zalewu widział, jak jej jasne ciało szamoce się w panice. Jej kostka była kilkakrotnie owinięta o żyłkę, a jej próby wyswobodzenia się tylko dokładały kolejne więzy. Uspokoiła się, gdy zobaczyła, jak płynie w jej kierunku. Pod wodą jej twarz była biała, a duże oczy miały kolor indygo. Wokół głowy wiły się, niczym żywe zwierzęta, miedziane włosy. Można było ją pomylić z nimfą wodną. Marek zatrzymał się tuż naprzeciwko jej twarzy, zauroczony jej widokiem. Przez chwilę zapomniał, po co przypłynął. Jednak duży bąbel powietrza, jaki wydobył się z jej ust, uświadomił mu, dlaczego wskoczył do wody. Zanurzył się głębiej i chwycił bladą stopę, która pod wpływem jego dotyku przestała się miotać. Przeciął żyłkę w kilku miejscach, a jej fragmenty odpłynęły w różnych kierunkach. Jego płuca zaczęły już ostro piec i wiedział, że sam nie ma już za wiele czasu. Wystrzelił w górę i chwycił pod pachy ciało dziewczyny, której oczy zaczynały lekko się zamykać. Przebił głową taflę wody i nabrał mocno powietrza przez nos i buzię. Klara leżała na jego ramieniu, ale gdy tylko jej twarz uzyskała dostęp do tlenu, wypluła spory haust wody i zaczęła mocno kasłać. Przetarł jej buzię dłonią i odgarnął mokre włosy.

– Już dobrze, mam cię... już dobrze – powiedział bardziej do siebie, niż do niej, bo serce waliło mu jak oszalałe.

Wyciągnął ją na brzeg i pomógł wstać, ale to był koniec jego dobroczynności. Ściągnął przez głowę mokrą koszulkę, która ciążyła mu od nadmiaru wody i nieprzyjemnie przylgnęła do jego ciała, po czym rzucił ją na trawę.

– Dziewczyno! – krzyknął, gdy poczuł, że jego ciało dosięga fala nagromadzonej wcześniej adrenaliny. – Co ty masz w głowie?! Mówiłem do ciebie! Kazałem ci odpłynąć! Co ty robisz?! Dlaczego nie słuchasz?!

Klara stała przed nim zszokowana. Wpatrywała się w niego tępo z otwartą buzią. Marek nie rozumiał jej zachowania, a to sprawiało, że jego złość na nią malała. Rozłożył bezradnie ręce.

– Na co się tak gapisz?

– Na ciebie... – Zapowietrzyła się lekko. Marek zrozumiał, że nie planowała mówić tego na głos. Ona jednak próbowała się wytłumaczyć. Niezbyt zgrabnie jej to wychodziło. – Przepraszam, ja... to znaczy ty... masz... bardzo ładne ciało. Przepraszam...

Słowa Klary zbiły go z tropu. Spojrzał na siebie. Był szeroki w ramionach, to fakt. Dużo pracował fizycznie. Jego pierś pokryta była ciemnobrązowymi włosami. Brzuch miał płaski, a od pępka odchodziła mu pozioma ścieżka ukrywająca się w gęstych włosach łonowych, które teraz były widoczne, bo mokre bojówki i gruby skórzany pasek opadły zbyt nisko. Podciągnął spodnie. Poczuł się zawstydzony i odruchowo wsunął rękę pod pachę, choć nic to nie przysłaniało.

– Ty jesteś niepoważna! – obruszył się, bo przed chwilą omal się nie utopiła i napędziła mu niezłego stracha, a zamiast doznać jakiejś refleksji, myślała o głupotach.

– A ty coś taki poważny?! – odcięła się i odwróciła, żeby odejść.

Idiota! – pomyślał Marek. – Piękna dziewczyna mówi ci komplement, a ty wciąż na nią krzyczysz. Jesteś z siebie zadowolony? Przepędziłeś ją. Idiota z ciebie.

Popatrzył za nią i zobaczył, że utyka na prawą nogę, po której od linii pośladka spływa w trzech stróżkach ciemnoczerwona krew.

– Klara, zaczekaj! – zawołał za nią. – Zatrzymaj się! Klara! – Dogonił ją i chwycił za ramię. Odwróciła się do niego. Nos miała zmarszczony, a w oczach płonął jej ogień, ale dla Marka wyglądała niezwykle czarująco i bardzo zabawnie. Kąciki jego ust drgnęły w uśmiechu, ale się powstrzymał. To nie był czas do żartów. – Nie panikuj, ale noga ci krwawi.

Obejrzała się za siebie, a gdy dostrzegła krew, popatrzyła wystraszonymi oczami w twarz Marka. Uśmiechnął się do niej delikatnie. Miał nadzieję, że w ten sposób mu trochę zaufa.

– Chwyć mnie za szyję – powiedział, a ona zarzuciła na niego swoje smukłe ramię. Była od niego niższa prawie o głowę i wydawała mu się bardzo krucha w jego ramionach. Objął ją za biodro i poprowadził do swojego obozowiska. Wyciągnął z plecaka apteczkę i pośpiesznie ukląkł wprost naprzeciwko jej tyłka.

– I jak widoki? – zażartowała Klara.

– Byłyby lepsze, gdybyś się wypięła.

– O ty! – zaśmiała się dziewczyna i pogroziła mu palcem, ale on ani drgnął.

– Mówię poważnie. Rana jest na złączeniu uda i pośladka. Nie widzę jej, więc się pochyl.

Spojrzała na niego zaskoczona, ale bez słowa nachyliła się i oparła ręce o kolana. Starała się nie patrzyć w jego kierunku. Pewnie czuła się podobnie skrępowana tą sytuacją co on. Marek spojrzał na zakrwawione miejsce i wybuchnął śmiechem.

– Przepraszam, to nie jest śmieszne – usprawiedliwił się – ale masz haczyk wbity w tyłek.

Faktycznie tak było. W zagłębieniu, jakie tworzyło się tam, gdzie kończyła się noga, a zaczynała pupa, wbity był mały metalowy przedmiot, a do niego przyczepiony niewielki fragment żyłki.

– Nie śmiej się, tylko go wyciągnij! – zawołała panicznie Klara.

– Muszę go przeciąć. Zaczekaj tu. – Marek pobiegł po cążki, które służyły mu do cięcia żyłki, a które teraz leżały w trawie na brzegu i pośpiesznie powrócił na miejsce. Dziewczyna pochylała się, a jedną ręką przysłaniała twarz. – Będę musiał cię dotknąć, więc mi zaufaj i nie panikuj.

Otworzył butelkę wody utlenionej i polał nią ranę. Krew się spieniła i spłynęła na trawę. Marek położył dłoń na jej pośladku i delikatnie go uniósł, żeby umożliwić sobie dostęp do zagłębienia. Klara wydała z siebie piskliwy odgłos i przysłoniła usta dłonią, ale on nie miał czasu zastanawiać się nad tym, co to oznacza. Najostrożniej jak potrafił, wsunął cążki pod haczyk i stanowczo nacisnął. Połowa metalowego drucika opadła na ziemię, a drugą połowę delikatnie wysunął z jej ciała. Nawet nie drgnęła, gdy to robił. Twardzielka – pomyślał. Ponownie polał ranę wodą utlenioną, a to, co nie spłynęło, delikatnie starł z jej nóg gazą. Starał się nie reagować na erotyzm, jaki odczuwał w tej sytuacji. Na jej nodze i pośladku pojawiła się gęsia skórka, a meszek na jej ciele delikatnie się uniósł. Nie wykorzysta jej. Nie był świnią. Jednak Klara stanowiła dla niego istotę perfekcji i ciężko mu było zachować spokój. Trzęsącymi się rękami odkleił plaster z opatrunkiem i przykleił jej do pośladka. Zdenerwowany, tym co czuł, gdy jej dotykał i tym, co widział, odsunął się od niej.

– Gotowe. Po wszystkim. Może ci wyskoczyć siniak, ale nie powinno być widocznej blizny. Proszę.

Liczył, że usłyszy zwykłe słowa podziękowania od dziewczyny i sprawa zostanie załatwiona. Ona jednak wyprostowała się, na twarzy miała uformowany dzióbek. Była niezadowolona. Marek nie wiedział dlaczego, starał się być delikatny i robił wszystko, by nie czuła się niekomfortowo, ale ona i tak patrzyła, jakby zrobił coś nie tak.

– Pomacałeś sobie? Zadowolony? – ofuknęła go Klara.

Zaskoczyło go to.

– Ja nie... – próbował się wytłumaczyć, ale mu nie pozwoliła.

– Myślisz, że uda ci się coś uzyskać w ten sposób? – prychnęła z pogardą.

Marek zerwał się na równe nogi. Czuł jednocześnie złość i zawód. Klara Kasprzak była dla niego kobietą kompletną. Idealnie piękna, bardzo mądra, z ambicjami i możliwościami, nie była jak inne. Zawsze uśmiechnięta, zawsze miła i grzeczna. Może to było tylko jego wyobrażenie. Może, tylko chciał ją taką widzieć, a w rzeczywistości była kimś innym. Wiedział, że w tym momencie dostrzegł coś, co sprawiło mu przykrość.

– Za kogo ty się niby uważasz, co? Myślisz, że jak jesteś bogata, to możesz sobie pozwalać? Myślisz, że z tego powodu każdy tylko myśli, żeby cię przelecieć? Że jest w ogóle, na co lecieć? Ogarnij się, bo zachowujesz się jak wariatka! Słyszysz i widzisz rzeczy, których nie ma! Jesteś szalona! – krzyczał na nią.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo weszła mu na ambicję. Chciał się w życiu dorobić, ale nigdy w ten sposób. Wystarczyło mu, że ludzie mówili, że dziewczyna z domu dziecka nie otwiera sklepu i nie kupuje domu za swoje, nawet jeśli był to mały wioskowy sklepik i rozpadająca się rudera. Wiedział, że gdyby doszło do czegoś między nim a Klarą, to ludzie i tak powiedzą, że nie miało to nic wspólnego z namiętnością.

Zrozumiał, że przesadził, gdy zobaczył w jej oczach łzy. Nie wiedział, co dokładnie sprawiło jej smutek, pewnie wszystko. Mógł ją zrozumieć, jednak tego nie zrobił. Musiała czuć się upokorzona, musząc wystawić tyłek przed obcym chłopakiem, ale on też czuł się upokorzony jej oskarżeniami. Nie zdążył nic powiedzieć, bo ona odezwała się do niego.

– Spierdalaj, Marek – wycedziła przez zęby. Odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, lekko utykając.

Była już daleko, gdy dotarło do niego, że ona również znała jego imię. Nie podpłynęła do niego przypadkiem i nie zagadywała obcego. Zagadywała do niego.

– Jesteś debilem, Marek – powiedział do siebie szeptem. – Totalnym debilem.

Nie mógł już tego naprawić. Rudowłosa dziewczyna zniknęła. Nawet jakby nie uciekła to, co by miał jej powiedzieć? Nie było się nad czym zastanawiać. Wciąż był w przemoczonych spodniach. Musiał się ogrzać i osuszyć. Rozpalił ognisko, znalazł mokrą koszulkę i powiesił ją na gałęzi drzewa, przy którym rozbity był ich namiot. Sięgnął po butelkę piwa i usiadł przy ogniu.

– Podręcznik „Jak NIE podrywać dziewczyn" napisał Marek Modliszka...

Ściemniło się na niebie, a Marek pił kolejne piwo. Czwarte. Wiedział, że gdyby wstał, zakręciłoby mu się w głowie, dlatego cały czas siedział. Zobaczył, że z oddali biegnie w jego kierunku Patryk. Nareszcie. Miał ciężki dzień i naprawdę dość już siedzenia samotnie i użalania się nad sobą. Potrzebował rozrywki, nawet w postaci porno gawęd przyjaciela.

– Dobrze, że już jesteś. Rozpaliłem...

– Wybacz stary! – przerwał mu Patryk. Pogrzebał w swoim plecaku i pomachał mu paczką prezerwatyw przed nosem. – To jest moja okazja na dymanko, nie zmarnuję jej...

*

Coś go obudziło. Jakieś szamotanie w okolicach jego stóp. Z początku pomyślał, że jakiś królik, albo wiewiórka dostały się do namiotu, ale gdy otworzył oczy, blask żółtego światła latarki go oślepił.

– Ej, obudź się. Nie śpij.

– Nie świeć we mnie – powiedział rozespany Marek, a gdy promień powędrował na jego klatkę piersiową, zobaczył, kto był jego nocnym gościem. W rozpiętym wejściu do namiotu pochylała się dziewczyna o kasztanowych włosach. Miała na sobie różowe spodnie od dresu i biały podkoszulek obcięty na trzy czwarte. Na to narzuconą rozpinaną bluzę z kapturem z kompletu od spodni. Na bosych stopach miała czarne japonki.

– Co tu robisz? – zapytał.

– Nie mogę spać.

– Dlatego mi też nie dajesz?

– Nie. Nie mogę spać, bo Lucyna z twoim kolegą się ruchają. Nie chcę na to patrzyć, słuchać ani w żaden inny sposób w tym uczestniczyć. Patryk powiedział, że jego śpiwór jest wolny i mogę w nim spać – wyjaśniła.

– A budzisz mnie, bo...?

– Budzę cię, żebyś nie obudził się rano obok mnie i nie powiedział, że jestem szurnięta, bo wpakowałam ci się do namiotu.

– Logiczne – powiedział, jednak Klara wciąż stała w otworze do namiotu i czekała na zaproszenie, dlatego poklepał ręką w pusty śpiwór obok siebie. – Chodź. Skąd znasz moje imię?

– Twoja mama ma sklep w Gorzuchowie i ona... – Wsunęła się pod ciepłą puchową powłokę śpiwora. Chciała mówić dalej, ale Marek jej przerwał.

– No tak, rucha się z każdym, więc wszyscy ją znają – mruknął z goryczą w głosie.

– Chciałam powiedzieć, że twoja mama zwróciła się kiedyś do ciebie po imieniu, jak byłam w sklepie... – zaśmiała się lekko, gdy zobaczyła skrępowanie na jego twarzy. – Kiedyś słyszałam, jak mój tata mówił, że ludzie zazdroszczą twojej mamie. Kobiety z powodu jej urody, a mężczyźni są po prostu złośliwi, bo jest dla nich niedostępna. Ja nie słucham plotek, Marek...

– Wybacz. – Zrobiło mu się głupio, ale coś w jej słowach go zastanowiło. – Skąd twój tata zna moją mamę?

– Nie wiem – przyznała szczerze. – On zna wielu ludzi. Jest radnym i ma fabrykę. Może jej nie zna i po prostu nie lubi, gdy ludzie gadają, a prawda jest taka, że masz bardzo ładną mamę.

– To prawda, jest ładna... – powiedział i spróbował się ułożyć ponownie do snu.

Klara położyła się, ale nie planowała iść spać. Odwróciła się w stronę Marka i wpatrywała w niego. Miał przymknięte oczy, ale i tak ją widział. W namiocie zaczął unosić się przyjemny zapach kokosa. Rozpraszała go ta woń, bo nie mógł określić jej pochodzenia. W końcu zrozumiał, że nie zaśnie w tym stanie. Dziewczyna leżała wpatrzona w niego i podświetlała lekko namiot latarką.

– Słuchaj, Klara – powiedział i ciężko podparł się na łokciach. Popatrzył w jej kierunku. – Muszę cię przeprosić za swoje dzisiejsze zachowanie. Ja... – zaczął się tłumaczyć. – Najpierw nastraszyłaś mnie w tej wodzie, potem powiedziałaś, że cię macam, a na koniec stwierdziłaś, że mam w tym cel. O mojej mamie mówią, że dorobiła się tego, co mamy w ten sposób, a ja nie jestem chłopakiem, który wykorzystuje dziewczyny, a już tym bardziej dla pieniędzy. Całe życie ciężko pracuję i jeśli coś osiągnę, to tylko swoją pracą. Uraziłaś mnie tym, ale potem się popłakałaś i ja... przepraszam.

– Marek... – Usiadła i dotknęła jego dłoni. – Nie przepraszaj mnie. Nie masz za co. Nie słuchałam cię i prawie się utopiłam, potem mnie opatrzyłeś i... – Zatrzymała się. Spojrzał wystraszonymi oczami na Marka i tym razem to ona zaczęła się tłumaczyć. – Nie rozumiesz, ja nigdy... nigdy nikt mnie, tak nie... ty mnie... O Boże! Kompromituję się...

Oddychała ciężko i była niespokojna. Wsunęła ręce we włosy i patrzyła wystraszona na Marka. Nie rozumiał jej zachowania, ale rozumiał, że czegoś bardzo się wstydzi, dlatego poklepał ją po kolanie i postarał się uspokoić.

– Nie denerwuj się, tylko powiedz, o co chodzi. Przecież nikt nie będzie się śmiał...

– Twoje komentarze są dość sarkastyczne, więc jakoś ciężko mi uwierzyć – przyznała niepewnie.

– Oj, to nie tak... – Zagryzł wargę i spojrzał na nią. Szczerość za szczerość. Był jej to winien. – To nie do końca sarkazm. Po prostu mam tendencję, by pleść głupoty, gdy bardzo się denerwuję i często wychodzi z tego coś, czego właściwie nie chciałem powiedzieć, więc cóż...

– No ok. Powiem ci, ale się nie śmiej. – Poczekała, aż Marek skinie głową i dopiero wtedy zaczęła mówić dalej. – Bo widzisz, ja jestem... – nabrała powietrza do płuc. Ostatnie słowa wypowiedziała na wydechu. – Dziewicą jestem...

Marek obiecywał być poważnym, ale teraz nie wytrzymał. Nie opanował się i z jego buzi wydobyło się głośne parsknięcie, a potem śmiech. Dostał mocnego kuksańca w ramię od dziewczyny w kasztanowych włosach.

– Miałeś się nie śmiać! – powiedziała rozzłoszczona, a jej nos zmarszczył się w zabawny sposób.

– Przepraszam, Klara. Nie śmieję się z ciebie. Śmieję się z sytuacji. – Przetarł załzawione od śmiechu oko i usiadł naprzeciwko niej. – To dobrze, Klara. Nie ma w tym nic złego. Dobrze o tobie świadczy. Nie powinnaś się tego wstydzić.

– Łatwo ci mówić. Ty pewnie masz doświadczenie...

– Nie mam – przerwał jej.

Spojrzała na niego zaskoczona.

– Jak to?

– Normalnie – zaśmiał się. – Chcę, by było to z miłości z kobietą, z którą spędzę resztę życia. Nie interesują mnie przygody. Nie zrobię przypadkowej dziewczynie dziecka i nie zniknę z jej życia. To nie mój styl. Nauczony jestem, że o kobietę należy zadbać.

Klara patrzyła na niego wielkimi oczami. Wydęła dolną wargę jak dziecko i wydała z siebie przeciągłe „Ooo..."

– Jakie to słodkie...

– Odczep się – zaśmiał się. – Lepiej...

– Nie, Marek – przerwała mu i dotknęła jego ręki. – To naprawdę urocze. Twoja dziewczyna będzie szczęściarą.

– No raczej! – zażartował, a w jego kierunku poleciał kolejny kuksaniec. Przed tym już zdołał się obronić. Złapał jej drobną piąstkę w swoje dłonie i już tam pozostawił. – Zejdźmy już ze mnie i powiedź lepiej, co ma wspólnego twoje dziewictwo z haczykiem w tyłku?

– Widzisz... – sapnęła ciężko. Wygodnie jej było, z tym że zmienili temat. – Nigdy nie uprawiałam seksu, nawet się nie całowałam, a w momencie kiedy dotykałeś mojego tyłka, to ja czułam... przyjemność. Dużą, naprawdę dużą... przepraszam Marek, ja się w tym momencie podnieciłam. Głupio mi było, jak nie wiem. Dalej jest i... wyżyłam się na tobie. Przepraszam cię.

– O kurde – powiedział i wypuścił jej rękę ze swoich objęć. – Schlebia mi to. Nie wiem, co powiedzieć...

– Nie nabijaj się ze mnie – obruszyła się.

– Nie nabijam. Naprawdę mi to schlebia. Jesteś piękną kobietą, każdy chciałby być na moim miejscu, a tobie się to jeszcze podobało... to świetne uczucie sprawić przyjemność dziewczynie... – mówił bardziej do siebie, bo naprawdę w tym momencie poznał nowe uczucie, nowy rodzaj satysfakcji.

– Marek... – nieśmiało wymówiła jego imię, była zawstydzona.

– Nie przejmuj się tym – powiedział, gdy zobaczył jej zaróżowione policzki. – To zwykła reakcja fizjologiczna organizmu. Ty też się nie zdziw, jak rano zobaczysz w namiocie inny namiot – zaśmiał się, a ona wyraźnie się rozchmurzyła. – Chodź lepiej spać.

Położyli się, ale ona wciąż patrzyła, a on wciąż czuł zapach kokosa.

– Nie miałam na myśli pieniędzy.

– Kiedy? – zapytał, bo stracił już wątek z rozmowy.

– Gdy mówiłam, że chcesz coś uzyskać. Nie mówiłam o pieniądzach.

Spojrzał na nią i zrozumiał, o co jej chodziło. Mówiła o swoim ciele, o swojej niewinności. Tego bała się w tym momencie stracić. Dlatego na niego naskoczyła. Obawiała się swojej reakcji. Rozumiał ją, sam musiał bardzo się kontrolować, gdy przy niej przebywał. Nie ufał swoim instynktom. Jego ciało go zawodziło, ale nie to było w tej chwili istotne.

– To nie ma znaczenia i tak nie mógłbym być z taką dziewczyną jak ty. Musiałbym najpierw coś osiągnąć. Inaczej ludzie będą gadać, a ja jestem na to zbyt dumny.

– Nawet gdybyś się zakochał? Tak szczerze, prawdziwie się zakochał?

– Gdybym się zakochał, to bym zrobił wszystko, by być godnym tej dziewczyny. Śpijmy. Jestem zmęczony.

Odwrócił się do niej plecami w nadziei, że to sprawi, że przestanie tyle mówić i w nadziei, że uda mu się skoncentrować pomimo zapachu kokosa, który przyjemnie drażnił jego nos. Latarka zgasła i w namiocie nastała cisza, więc mógł uznać, że to odniosło oczekiwany skutek, ale mimo to nie potrafił zasnąć. Dzień, który przeżył. Myśl, że sprawił jej przyjemność swoim dotykiem, że teraz leży tak blisko niego. Jej obecność. Jej głos, wygląd, zapach nie pozwalały mu zasnąć.

Dzięki temu, że nie był w stanie zmrużyć oka, sprawiło, że usłyszał cichy szczęk. To jej zęby dwoniły o siebie. Odwrócił się i dostrzegł, jak Klara dygocze.

– Nie śpisz? Zimno ci? – zapytał.

– Zimno – przyznała. – Można coś z tym zrobić?

Można było. Niestety jego kosztem. Była jednak kobietą, a o kobiety należało dbać. Rozpiął swój śpiwór i położył jego część na niej. Wiedział, że teraz będzie jej cieplej. On jednak miał przewiewy. Nie ważne jak się ułoży. Jego plecy lub kolana będą nieosłonięte. Nie chciał przeziębić nerek, ale miał krótkie, brązowe, dresowe spodenki i nogi były niechronione. Przeszyła go fala chłodu. Ponownie odwrócił się do niej plecami, bo nie chciał, by widziała, że teraz on zacznie się trząść. Wsunął rękę do buzi, by jego zęby o siebie nie uderzały i starał się skoncentrować na śnie.

– Dygocesz Marek. – Poczuł jej dłoń na ramieniu.

– To nic. Śpij.

– Teraz tobie jest zimno. Co zrobić, żeby nam obojgu było ciepło?

– A nie oskarżysz mnie o molestowanie? – zapytał, bo naprawdę nie był pewny jej reakcji.

– Niby dlaczego?

– Musiałbym cię przytulić, wtedy grzalibyśmy się nawzajem. – Odwrócił się do niej i spojrzał jej w twarz. Spodziewał się, że zezłości się i powróci na swoją stronę namiotu. Tak myślał.

– Dlaczego miałabym cię oskarżyć o molestowanie? – Jej nos lekko się zmarszczył, gdy o to pytała.

– Nie wiem, co ci twój szalony umysł podpowie – zażartował, ale gdy zobaczył jej poważną minę, usiadł bez słowa i podwinął do łokci rękawy granatowej bluzy z kapturem, w której spał. – Wyłaź ze śpiwora. Złączę je.

Marek zsunął ze sobą dwa śpiwory, tak że powstał jeden szeroki. Wsunęli się w niego i ostrożnie ułożyli obok siebie. Klara położyła mu głowę na ramieniu, wtuliła w niego plecy, wbiła się pośladkami w jego lędźwie, co go zaskoczyło, ale udawał, że nie wywarło na nim wrażenia i objęła się jego ręką. Wsunęła ją sobie pod biust i zaczęła delikatnie gładzić włosy na niej. Chłopak czuł przyjemne mrowienie w miejscu, gdzie go dotykała i poczuł się naprawdę dobrze w takim położeniu. Wtulił głowę w jej włosy i wąchał kokosowy zapach z jej obojczyka. Pomyślał, że tak właśnie wygląda noc spędzana z żoną w objęciach. Przynajmniej właśnie to chciał czuć z żoną, gdy będzie się obok niej kłaść.

– Piłeś? – Odwróciła się do niego, przystawiła nos do jego ust i powąchała.

– Piłem – powiedział, bo nie miał potrzeby jej oszukiwać, poza tym był dorosły i miał prawo robić, co chciał. Ustawiła usta w dzióbek, ale szybko zniknął z jej twarzy.

– Marek – wyszeptała nieśmiało Klara. – Nie nazywaj mnie więcej wariatką.

– Ale ja nie... – chciał jej wyjaśnić, że nie ma nic złego na myśli, że bardziej mu chodzi, że jest zwariowana, ale mu przerwała.

– Wiem, Marek, ale nie chodzi o ciebie. Wiesz o tym, że moja mama popełniła samobójstwo, gdy miałam sześć lat, prawda? – zapytała, a on przytaknął. – No tak, wszyscy wiedzą. Tylko że każdy myśli, że ona miała depresję, wiesz? Że to była chwila słabości, że sobie z czymś nie poradziła. Biedna, krucha, smutna Katarzyna Kasprzak. To nieprawda Marek. Ona nie miała depresji. Ona była szalona. Po prostu obłąkana. Słyszała głosy i to one prawdopodobnie kazały jej to zrobić. Na złość ojcu. Kochałam ją, ale czasami normalnie w świecie się jej bałam. Zachowywała się niestabilnie. W jednej chwili minie przytulała i mówiła, że mnie kocha, a w przeciągu chwili potrafiła mnie dusić i nazywać „kurwą szatana". Tata nie pozwalał mi zostawać z nią sam na sam. Ukrywał jej stan przed ludźmi, bo... – zawahała się i zrobiła długą pauzę, więc Marek spróbował domyślić się, co chciała powiedzieć.

– Wstydził się jej?

– Nie – zaprzeczyła. – To znaczy, nie wiem, chyba nie, ale... wiesz, to jest genetyczne. On mnie tak chronił. Nie chciał, by ktokolwiek krzywo na mnie patrzył albo mówił, że mogę być taka sama. „Lepiej być słabą niż szaloną", powiedział mi kiedyś. Gdyby nie ja może wszystko byłoby inaczej...

– Twój tata cię kocha. Nie masz się o co winić – powiedział i przygarnął ją mocnej do siebie. Chciał dać jej do zrozumienia, że ją akceptuje. Taka była równie idealna co wcześniej. Musiało się jej to podobać, bo przywarła do niego mocniej swoim ciałem. Marek miał też inny powód, by mocno ją przytulić. W głowie miał obraz jej matki, gdy siedziała w przedniej ławce w kościele na niedzielnej mszy. Zawsze w pierwszym rzędzie. Tam, gdzie świeciło słońce przez witraże i oświetlało nawę. Miała długie, miedziane włosy często związane w luźny warkocz. Smukłe, białe plecy pokryte były piegami. Miała zielone oczy i często się uśmiechała. Zawsze ubrana w długie, zwiewne sukienki. Kojarzyła mu się z aniołem, tak bliskim Bogu. Taka sensualna i piękna. Szeptała zawsze coś małej Klarze do ucha, a ta się uśmiechała. Wyglądali na takich szczęśliwych. Nie potrafił sobie wyobrazić, co musiała czuć jej córka, gdy ją krzywdziła i pragnął dać Klarze pocieszenie.

– On uważa inaczej – przerwała ciszę Klara. – Mój ojciec. Mówi, że to moja wina. Gdy moi rodzice brali ślub, była zdrowa. Tak przynajmniej twierdzili lekarze. Zdiagnozowano ją, gdy była dzieckiem. Kilka lat spędziła w zakładzie, a potem brała leki. Gdy moi rodzice się poznali, była już zdrowa. Nie było nawrotu, aż moja matka nie zaszła w ciążę i nie mogła przyjmować leków. Lekarz powiedział, że to duże obciążenie dla jej organizmu. Oni nie planowali dzieci. Ze względu na jej chorobę, ale się stało.

– Ale tata cię kocha? – zapytał niepewnie, bo nie wyobrażał sobie, jakie jeszcze nieszczęścia mogły spotkać to cudowne stworzenie, które trzymał w ramionach.

– Tak – przyznała. – O ile potrafi, bo on bardziej potrafi rekompensować swój brak miłości, niż okazywać miłość. Kupuje mi wszystko, co chcę. Czasami staje na głowie, żeby załatwić mi jakieś modne ciuchy, które nie są dostępne w Polsce i zawsze mam pieniądze na to, na co potrzebuję, ale jest warunek. Nie mogę odbiegać od normy. Mam dobrze się uczyć i być zawsze grzeczna. Nawet studia za mnie wybrał. Żebym mogła przejąć po nim fabryki. Męża też pewnie za mnie wybierze...

– Chce twojego dobra. – To akurat Marek potrafił bardzo dobrze zrozumieć.

– Wiem. Zrobisz coś dla mnie, Marek? Nie powiesz o tym nikomu? – zapytała. – Nikomu przed tobą o tym nie mówiłam... i przytul mnie tak mocno, jak tylko potrafisz...

– Nikomu – obiecał. Przygarnął ją do siebie i objął całym sobą. Wtulił twarz w jej obojczyk, czuł zapach jej skóry. Kręciło mu się od niego w głowie. – Klara, co to za zapach? Pachniesz kokosem, co to jest?

– Kolastyna – wyszeptała prawie przez sen. – Mleczko do opalania. Pachnie kokosem. Mam wrażliwą cerę po mamie.

Marek czuł coś jeszcze oprócz kokosowego zapachu. Czuł słodycz jej skóry i musiał to przyznać, pulsowanie w kroczu. Przytulał ją jednak pomimo tego. Pomimo tego, też nie robił nic więcej. Poczekał, aż zaśnie. Dopiero gdy jej oddech się unormował, ostrożnie odsunął się i położył obok. Pogładził jej długie, gęste włosy, a potem zanurzył w nich twarz. Wpadłeś, Marek – pomyślał. – Bardzo mocno i bardzo głęboko. Zakochałeś się i jeśli jakimś cudem ta nieziemska kobieta cię zechce, to staniesz przed niewykonalnym zadaniem osiągnięcia czegoś, co Król Kostki Brukowej zaakceptuje, a jeśli cię odrzuci, to długo będziesz po niej lizał rany, głupcze. W tę, czy w tamtą stronę, jesteś w dupie...

Dzień 2. Czwartek.

Przebudził go przyjemny powiew świeżego powietrza. Namiot był otwarty. Klary w nim nie było. Leżał samotnie. Dotknął wciąż ciepłego miejsca, na którym leżała dziewczyna pachnąca kokosem. Jej zapach ulotnił się, jego członek wciąż był sztywny i wiedział, że tak szybko nie opadnie. Wciąż miał w głowie obrazy z jego snu. Jasne ramię oplecione wokół jego głowy. Jej dłoń w jego włosach. Smukłą szyję, którą całował. Drobne piersi, które pieścił w dłoniach. Krągłe pośladki, w których systematycznie poruszały się jego lędźwie i jej kasztanowe włosy na jego twarzy. Nie widział jej buzi, ale i tak wiedział, kim była. Normalnie w takiej sytuacji pomógłby sobie masturbacją, ale nie wiedział, czy Klara wróciła do swojego domku letniskowego, czy jest gdzieś w pobliżu. Nie wyszedł też, by sprawdzić, bo mimo że informował ją o takiej możliwości, to nie planował jej się tak pokazywać. Czekał więc, aż wszystko samo minie. Dopiero wtedy zdecydował się wyjść.

Klara siedziała na trawie i patrzyła w przestrzeń. Twarz miała wystawioną w stronę porannego słońca, które nadawało jej włosom miedzianego poblasku. Wyglądała jak swoja matka, ale w tym anielskim wydaniu. Spojrzała na niego z uśmiechem, gdy zorientowała się, że już wstał.

– Uchyliłam trochę namiot, bo w nocy ciężko oddychałeś i było ci chyba duszno – powiedziała, a Marek poczuł się obnażony. Wsunął rękę pod pachę z zakłopotania i zagryzł dolną wargę.

– Mhm.

– Idziesz ze mną na śniadanie? Zrobię ci kawę i naleśniki, co ty na to? – Uśmiechała się do niego kusząco.

– Tam? – Wskazał palcem na domek letniskowy, na którego tarasie byli mieszkańcy. Maria siedziała ze zwieszonymi przez barierki nogami i piła z czerwonego kubka, a Patryk przeciągał się i drapał po jądrach. Lucyna wyszła za nim i przewiesiła się przez niego. Podała mu drugi czerwony kubek. – Nie. Muszę naciągnąć nową żyłkę i zebrać drewno na opał, a potem chciałbym jednak trochę połowić.

Chciał z nią pójść na kawę i naleśniki. Bardzo, ale tylko z nią. Cała reszta go nie bawiła. Nie miał ochoty spędzać czasu w ich towarzystwie.

– Czyli będziesz siedział tu cały dzień i patrzył w wodę?

– Taki jest plan.

– To możesz mi się do czegoś przydać. Do zobaczenia potem – powiedziała tajemniczo i ruszyła przez gęstą łąkę.

– Do czego? – zawołał za nią, ale tylko pomachała do niego ręką i pewniej zakręciła pośladkami.

Marek patrzył za jej oddalającą się sylwetką i nie mógł uwierzyć, że jeszcze niedawno była w jego ramionach. Mogła być nadal, ale jego życiowy przewodnik: „Jak NIE podrywać dziewczyn" mówił: „Zasada 1: Gdy piękna dziewczyna oferuje ci kawę i naleśniki – odmów".

Miał łowić ryby, ale zaraz po tym, jak zarzucił wędkę, zrozumiał, że nie ma na to ochoty. Chciał tylko jednego. Kontaktu z Klarą. Położył się w trawie i myślał o niej. Czekał na nią. Wiedział, że ma się pojawić, ale „potem" to bardzo ogólne pojęcie, a on tęsknił za nią już od chwili, gdy zniknęła mu z widoku. Słońce grzało niemiłosiernie i nie było ani jednej chmury. W głowie miał obrazy ze swojego snu i uznał, że właściwie mógłby sprawić, żeby nie miał przy niej takiego ciśnienia. Zrelaksował się, wsunął rękę pod gumkę dresowych spodenek i zaczął delikatnie głaskać swoje podbrzusze. Usłyszał jednak szelest świadczący, że ktoś się zbliża i pośpiesznie wyciągnął rękę. Zobaczył idącą w jego kierunku Klarę. Wyglądała zjawiskowo. Miała na sobie luźne spodnie typu sindbadki w odcieniu butelkowej zieleni przetykanej złotą nitką i ciemnoniebieski stanik od bikini wykonany na szydełku z perłowymi koralikami. Oburącz trzymała przed sobą dużą miskę winogron, a na plecach miała zarzucony plecak Enrico Benetti.

– Planujesz mi opowiadać baśnie? – zapytał Marek, któremu serce mocniej zabiło, gdy do niego podeszła.

– Dlaczego? – Nie zrozumiała, o co mu chodzi.

– Wyglądasz jak Szeherezada – wyjaśnił.

– Owocki – powiedziała i podła mu miskę. Marek wciąż nie jadł śniadania, zresztą obiadu też nie planował, dlatego od razu zaczął skubać okrągłe, zielone, mięsiste kuleczki i wsuwać je do ust. – Nie podoba ci się? Maryśka też się śmiała. Powiedziała, że wyglądam jak MC Hammer.

– Powiedziałem, że wyglądasz jak Szeherezada, a ona była piękną niewolnicą, która wyszła za złego sułtana i zagadywała go całą noc poślubną, aby uniknąć współżycia.

– Czyli, że wyglądam jak gadatliwa niewolnica? – Wyciągnęła z plecaka koc i rozłożyła go na trawie. Marek przesiadł się i usiadł dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej siedział na trawie. Swoje ciało oparł na łokciach, a ugięte w kolanach nogi szeroko rozłożył.

– Nie... – powiedział z naciskiem – ...czyli, że wyglądasz pięknie. Jak egzotyczna piękność, to miałem na myśli.

– Wiem, co miałeś na myśli... – Uśmiechnęła się do niego zalotnie. – ...ale biorę cię pod włos, bo lubię, jak mi prawisz komplementy.

– Nie musisz mnie do tego brać pod włos – zaśmiał się i wsunął do ust winogrono. – Co takiego mam dla ciebie zrobić? W czym ci jestem potrzebny?

– Otóż, drogi sułtanie, twoja Szeherezada lubi się opalać.

Próbowała być kokieteryjna i choć Marek widział w niej nieśmiałość i niepewność, to musiał przyznać, że jej wdzięki działają na niego w wyjątkowy sposób. Nie tylko jej pożądał – ciało miała dla niego idealne – ale pragnął Klary w swoim życiu. Odkąd podpłynęła do niego i wypowiedziała pierwsze słowo, wypełniła sobą świat Marka. Od tego momentu każda chwila bez Klary miała być pusta.

– To wskakuj na kocyk i się opalaj. W czym niby mam pomóc?

Poklepał miękki plusz pod sobą. Ona jednak nie usiadła. Zbierała się na coś. Wyraźnie się wahała. W końcu wsunęła dłonie pod gumkę od spodni i zsunęła je z siebie. Miała pod spodem dół od bikini. Dość wąski ciemnoniebieski trójkąt zakrywał to, co powinien był zakryć, a cienkie kokardki krzyżowały się po obu stronach na biodrach. Uśmiechnął się na jej widok i to ją zachęciło do tego, by poczuć się swobodnie.

– Da się w tym kąpać? – zapytał, bo szydełkowany materiał nie wydawał mu się najlepszą opcją.

– Nie – zaśmiała się. – To strój do opalania. Jak to możliwe, że z waszego obozu widać nasz domek, ale z naszego domku nie widać waszego namiotu?

Odwróciła się w stronę zalewu i dopiero wtedy Marek zobaczył, że z tyłu jest tylko niewielki ciemnoniebieski trójkąt na kości ogonowej. Jej pośladki były nagie, do tego idealnie krągłe i doskonale kształtne. Poza niewielkim siniakiem na złączeniu z udem były bez skazy. Wyciągnęła się na palcach, żeby lepiej widzieć taflę wody przed sobą i wtedy oczom Marka ukazała się ciemnoniebieska przestrzeń między jej pośladkami. Taka mała śliwka, ale sprawiła, że winogrono, które wsunął do buzi, wpadło mu do gardła. Odkrztusił je i pogryzł, ale wydał przy tym dźwięk, jakby miał wymiotować i zaczął odchrząkiwać ślinę, która poleciała nie w te miejsca jego organizmu, gdzie powinna. Klara odwróciła się do niego zaskoczona.

– Nic ci nie jest?

– Nie, ja tylko...

Wstał i podbiegł do niej, bo miał potrzebę zasłonięcia jej swoim ciałem. Stanął bardzo blisko niej, a ona spojrzała na niego. Miała w sobie coś z kotki, która się ociera, gdy pragnie czułości.

– Nie spodziewałeś się, że mam na sobie stringi? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Nie nazwałbym tego skrawka materiału nawet stringami – przyznał trochę zbyt szczerze, ale ona się tylko zaśmiała i oparła swoje jasne plecy o jego tors. Objął ją odruchowo, a ona mocniej się w niego wtuliła, jakby cały czas na to czekała.

– No, więc jak jest z tym obozowiskiem? Dlaczego tak jest?

– To pomysł Patryka. On wybrał to miejsce. Chciał mieć dobre miejsce obserwacyjne, by wiedzieć, co robi Lucyna.

– Lucyna? To nie spotkał jej przypadkowo?

– Nie – zaśmiał się Marek. – To był wielki plan przejęcia tegoż oto przybytku. – Ogarnął ręką domki kempingowe, pomost z rowerami wodnymi i niewielką knajpę, a potem złapał Klarę za ramię i oparł jej brodę na obojczyku. Ona zaś chwyciła jego przedramię i zaczęła delikatnie gładzić włosy na jego ręce.

– Nie fajne – przyznała.

– Jak chcesz, to możesz jej to powiedzieć – zaśmiał się.

– Nie – powiedziała. – Lucyna to dziewczyna, która jest przekonana o swojej wyjątkowości. Kreuje się na amerykańską gwiazdę filmową i uważa, że wie wszystko lepiej od innych. Nawet gdybym jej to powiedziała, to by uznała, że jej zazdroszczę chłopaka.

– A zazdrościsz?

– Patryka? – prychnęła. – W życiu! Skąd ty go w ogóle znasz? – zapytała.

– Jego rodzice często robią zakupy w sklepie mojej mamy, a ja z nim chodziłem do podstawówki i gdy miałem z osiem, może dziewięć lat, mama nie miała co ze mną zrobić w wakacje. Skarżyła się na to jego mamie i potem jego ojciec zaproponował, że zabierze mnie na biwak, na który jeździ co roku z synem. Zapakowała mnie i nie dała wielkiego wyboru, ale nie żałuję. Jego ojciec trochę mnie nauczył i zabierał ze sobą co roku. Był taką namiastką ojca.

– A za siurka cię nie łapał? – zażartowała Klara – Bo wiesz, to trochę dziwne zabierać obce dziecko na wakacje...

– Nie! – prychnął rozbawiony. – Nie łapał. On po prostu zobaczył we mnie coś, czego nie miał Patryk, a co chciał, by miał jego syn. Ja w wieku ośmiu lat już pomagałem mamie w sklepie. Zawsze się tam kręciłem i coś robiłem. Nic wielkiego, ale zawsze coś, a Patryk z natury jest leniwy. Jego ojciec pokazywał mi, jak rozpalić ognisko, rozbić namiot, nauczył łowić. Chętnie się uczyłem i mu pomagałem, a Patryk wolał gadać o głupotach i czekać, aż wszystko będzie gotowe. Właściwie to możesz mu podziękować, to on nauczył mnie pływać. Gdyby nie to, nie uratowałbym cię...

– Chyba muszę... – przyznała i wtuliła się w jego ramiona.

Objął ją i ciężko wpuścił i wypuścił powietrze.

– A ty nie chciałaś się opalać? – zapytał, bo zaczynał coraz mocniej czuć, że chce ją pocałować i bał się, że go odtrąci, gdy tylko spróbuje. Nie była dziewczyną, u której wszystko było oczywiste, a on czuł, że na tych wakacjach ich znajomość się zatrzyma. On pójdzie do pracy, a ona wyjedzie na studia.

– Tak, ale... – Spojrzała mu prosto w oczy. – ...ja lubię się opalać topless. Dlatego chciałam, żebyś był, żeby nikt mi nie zrobił krzywdy, gdyby coś zobaczył. Rozumiesz?

– Rozumiem – przyznał – ale Klara, nie. Nie możesz przy mnie się rozebrać i tak już pokazałaś za dużo. Ja też jestem facetem, też mam oczy i potrzeby. Mogę cię obronić przed kimś innym, ale kto obroni cię przede mną?

Zasada 2 z podręcznika Marka Modliszki mówi: „Jeśli piękna kobieta proponuje ci pokazanie biustu – odmów". Dodatkowe punkty można uzyskać, wtedy gdy zastosuje się „Zasadę 3: Zasugeruj pięknej kobiecie, że jesteś niepoczytalnym zboczeńcem". On zaś chciał być szarmancki i zrobił idealne połączenie dwóch tych złotych myśli. Klara tylko delikatnie się uśmiechnęła i przekręciła w jego ramionach tak, by stać zwrócona twarzą naprzeciwko niego.

– Dobrze. Chodź, posmarujesz mi plecy.

Wyminęła go i poszła w kierunku koca. Patrzył, jak jej krągłe pośladki balansują w jedną i drugą stronę. Był oniemiały tym widokiem i zastanawiał się, jak bardzo może zrzucić winę odkształcenia w jego spodniach na słońce i temperaturę.

– Idziesz, Marek?

– Mhm. Idę.

Odwróciła się i spojrzała zaskoczona. Marek wciąż stał w miejscu i wciąż patrzył w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jej pupa.

– Patrzysz mi na tyłek?

– Mhm. Idę – powiedział i w tym momencie zorientował się, że jej nie słuchał.

Klara jednak to zignorowała. Usiadła na klęczkach, zgarnęła swoje gęste włosy i związała je na czubku głowy w szybkiego koka. Sięgnęła do plecaka i wyciągnęła z niego pomarańczową butelkę mleczka do opalania. Marek klęknął za nią, wziął od niej pojemnik kremu i nalał go sobie na rękę. Zaczął wcierać w jej jasne ramiona. Bladość zawsze kojarzyła się mu z chłodem, ale jej ciało było ciepłe i delikatne. Pochyliła delikatnie kark i z uśmiechem na twarzy przyjmowała jego dotyk. Przesuwał dłońmi po jej obojczykach, łopatkach i lędźwiach. Widział, że delikatnie wygina plecy w łuk, gdy przesuwał palcami wzdłuż jej kręgosłupa. Jednak szybko zorientował się, że kremu nie ubywa, a jej plecy są wciąż białe od mleczka.

– Klara, chyba za dużo dałem – powiedział niepewnie.

– No tak! – zaśmiała się. – Zapomniałam ci powiedzieć, że nie można nakładać go dużo, bo ciężko się wchłania.

– Co teraz? – zapytał.

– Wsmaruj go w inne części ciała.

Zaczęła przeciągać biały krem na swój dekolt i wmasowywać go w brzegi piersi, których nie przysłaniało bikini. Marek przysunął się do niej delikatnie, żeby móc to obserwować, w międzyczasie masował jej ramiona i dłonie, wcierając białą emulsję. Wiedział, że musi się kontrolować. Przyszła do niego, bo mu ufała. Wierzyła, że nie spróbuje jej wykorzystać. Musiał jej pokazać, że się nie myliła, nawet jeśli siedziała przed nim półnaga i przepięknie pachniała kokosem. Nawet jeśli w głowie pojawiały mu się wspomnienia z jego marzeń sennych, to on nie był tego typu mężczyzną. Szanował ją. Mimo to pragnął jej dotykać, a sposobność do tego dawał mu nadmiar mleczka do opalania. Aby ją objąć, przyłożył dłonie do jej lędźwi i przesunął nimi tuż nad jej biodrami. Skierował je w stronę brzucha, ale złapała go za ręce i lekko zesztywniała.

– Co się stało, Klara? – wyszeptał jej do ucha, bo nie do końca znał powód jej reakcji.

Pozwalała mu dotykać wiele miejsc na swoim ciele, a brzuch nie wydawał mu się szczególnie erogenną częścią. Przynajmniej nie tak jak jej intymne miejsca.

– Mój brzuch... – powiedziała niepewnie.

– Co z nim? – zapytał, bo dalej nie wiedział, w czym tkwi problem.

– On jest taki... – Skrzywiła się delikatnie. – ...nieelastyczny.

– Twój brzuch jest... – szepnął i ostrożnie wyswobodził dłonie. Zaczął masować jej skórę wokół pępka, która pod wpływem jego palców zaczęła formować się jak ciasto. – ...miękki i przyjemny. Masz na nim gładką skórę, miłą w dotyku i dla mnie jest naprawdę ładnym brzuchem.

Nie odpowiedziała. Ramionami objęła głowę Marka i obróciła się w jego objęciach. Zrobiła dwa niepewne kroki w kierunku chłopaka. Zawiesiła się twarzą tuż nad jego głową z lekko rozchylonymi wargami. Czuł, jak jej palce głaszczą go po włosach, ale na tym etapie się zatrzymała.

– Pocałuj mnie, Marek – wyszeptała. – Sama sobie z tym nie poradzę.

Też nigdy się nie całował. Nie wiedział do końca jak to robić, ale przyłożył swoje usta do jej brzoskwiniowej dolnej wargi i ostrożnie zamknął na niej. Spojrzał jej nieśmiało w oczy, ale ich niepewność już się zakończyła. Może oni nie mieli pojęcia jak, ale ich ciała wiedziały, co robić. Instynktownie otworzyli buzie na nowo i zaczęli całować się z pasją. Jego język dotykał jej języka i podniebienia, ale gdy zrozumiał, że w głowie rodzi się plan, by chwycić ją za nogi i przyprzeć swoim ciałem do ziemi, postanowił zwolnić tempo. Delikatnie odsunął Klarę od siebie, pozwalając sobie już tylko na delikatne pocałunki jej dolnej wargi. Wyglądała pięknie. Usta miała nabrzmiałe czerwienią, a oczy płonęły namiętnością. Rozszerzone źrenice i miarowy oddech, który unosił jej biust, sprawiły, że żałował decyzji o przerwaniu pieszczot, choć dobrze wiedział, że była słuszna. Nie miał żadnego zabezpieczenia. Całe zabrał Patryk z Lucyną. Poza tym nawet nie powinien się nad tym zastanawiać. Kochać z kobietą będzie się w noc poślubną, nie wcześniej. Jego solenna zasada, której nie planował w żaden sposób modyfikować. Nie był zwierzęciem. Mógł się powstrzymać.

– Dobrze całujesz – zaśmiała się Klara, żeby rozładować atmosferę.

– Skąd możesz wiedzieć? Nie całowałaś się wcześniej – parsknął rozbawiony.

– Ale wiem, co czułam. – Uśmiechnęła się zalotnie i odruchowo dotknęła swojego podbrzusza. – Poza tym wychodzi, że jest to dość instynktowne, albo miałam doświadczonego nauczyciela.

Klara wsunęła mu ręce pod koszulkę i przesunęła dłońmi po torsie. Poczuł skurcz w podbrzuszu i wiedział, że włosy pod pękiem mu się zjeżyły, a spodnie uwypukliły. Nie miał na to wpływu, a dziewczyna wyraźnie nie zwracała na to uwagi. Nawet jeśli widziała jego wzwód, to go ignorowała. Był jej za to wdzięczny, czuł się bardziej komfortowo, gdy nie musiał zastanawiać się nad jej reakcją na jego fizjologię. Uniósł ręce do góry, a ona pomogła mu zdjąć luźną, białą koszulkę.

– Co zamierzasz? – zapytał, bo chciał się upewnić, czy może pozwolić jej posuwać się dalej w jej pieszczotach. Była kobietą, po której naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać. Ona jednak chwyciła za pomarańczową butelkę kremu do opalania i wylała sobie go odrobinę na rękę.

– Może i masz ładną, ciemną cerę, na tym swoim pięknym, umięśnionym torsie, ale twoje ciało też potrzebuje ochrony – powiedziała i zaczęła wcierać w jego pierś białe mleczko.

Rozsuwała palce, gdy go dotykała i wsuwała je między włosy, zataczała też opuszkami palców kółka wokół jego sutków. Wiedział, że ma to mało wspólnego z ochroną przed słońcem, ale i tak jej na to pozwalał. Podobało mu się to, jak reagowała na jego ciało. Czuł wtedy, że jest dla niej podniecający, a to napawało go satysfakcją. Widok jej rozchylonych ust i wpatrzonych w niego oczu był jak wygrana na loterii. Dla niego świat się zatrzymał na tym kocu i mógł nie istnieć. Ona jednak zrobiła coś, co oprzytomniło go w tym, jak blisko są przekroczenia granicy. Przesunęła ręką po jego brzuchu i wsunęła palce między włosy odchodzące od jego pępka w dół. Marek poczuł, że jego ciało napełnia się gorącem, które kumulowało się poniżej pasa. Złapał ją za rękę.

– Tam nie – powiedział, co Klarę wyraźnie zaskoczyło.

– Ale ja nie... – zaczęła się tłumaczyć – ...ja tylko brzuch, nie chciałam dotykać cię niżej.

– Wiem – przyznał, choć tak naprawdę nie był pewny. – Ale tu... – Wskazał na przestrzeń między pępkiem a udami. – ...jest strefa wojny. Tu ważą się losy naszego dziewictwa. Jak spadnie tu bomba zwana Klarą, to mury tej twierdzy padną i nic nas nie uchroni. Rozumiesz? – mówił pokrętnie, ale był śmiertelnie poważny. Ona jednak marszczyła brwi i wydawała się rozbawiona.

– Czyli mam zapamiętać na przyszłość, żeby od tego miejsca zaczynać grę wstępną, tak? – zaśmiała się.

– Tak, Klara, tu zaczyna się gra wstępna i tu kończy się zabawa. Robi się poważnie. Rozumiesz?

– Tak, Marek, rozumiem. – Zakręciła otwartą dłonią tuż nad jego biodrami i parsknęła śmiechem. – Strefa wojny. Nie zrzucać bomb... i to niby, ja jestem szalona. – Ujęła jego twarz w dłonie i zaczęła go delikatnie całować. – A za tyłek mogę cię łapać?

– Za tyłek możesz – zaśmiał się, a ona wsunęła dłonie pod gumkę jego dresowych spodenek, pod którymi nie miał bielizny i zacisnęła je na jego nagich pośladkach. Nie tego się spodziewał, gdy wyrażał zgodę i wzdrygnął się, gdy poczuł jej ręce tak blisko swojego ciała.

– Ok – powiedział. – Jestem ci to winien za wczoraj...

– Wczoraj... – powtórzyła w zamyśleniu i wysunęła dłonie z jego spodenek. – Mam wrażenie, że było to tysiące lat temu. Chodź, posmaruję ci plecy i będziemy mogli się położyć, zanim zajdzie słońce.

Położył się na kocu i oddał w jej ręce. Z początku delikatnie go głaskała po barkach, ale wyczuła opór jego ramion i zaczęła je mocniej ugniatać.

– Coś ty taki spięty? To moja sprawka? – wyszeptała mu do ucha.

– Nie – zaśmiał się, choć wiedział, że ta odpowiedź ją zawiodła. – Jakbyś trochę palet poprzerzucała albo worków z cementem, to też byś była spięta.

Mruknęła w odpowiedzi i usiadła na nim okrakiem. Zaczęła ugniatać jego plecy. Marek dawno nie czuł się tak zrelaksowany. W końcu dostał to, po co przyszedł nad zalew. Odpoczynek. Pod wpływem jej dłoni jego ramiona zaczęły wiotczeć i czuł, jakby był wgniatany w ziemię. Było to jednak miłe uczucie, relaksujące i powieki Marka stały się ciężkie. Nie zasnął, bo bardzo chciał z nią zostać. W końcu po to był jej potrzebny, żeby mogła paradować w kusym stroju bez obaw. Chociaż może było to tylko pretekstem, żeby paradować w kusym stroju przed nim? Któż tam rozumiał kobiety? Z pewnością nie on. Właściwie skoro już wiedział, na czym stał, to żałował, że zastosował się do zasady drugiej i nie mógł obejrzeć jaj zgrabnego biustu.

– Więcej nie dam rady! Ręce mnie już bolą, wybacz – powiedziała i zsunęła się z jego pośladków.

Spojrzał na nią jednym okiem, bo twarz miał przyklejoną do koca i nie miał siły jej podnosić. Wyglądał jak budzący się z długiego snu wieloryb. Nie przeszkadzało mu to. Skoro Klara naprawdę chciała z nim być, musiała przyzwyczaić się do jego widoku, gdy nie miał siły na nic, bo bardzo często będzie go takim widzieć.

– Jesteś aniołem i tak – wychrypiał i sam się zdziwił, że jego głos tak bardzo się zmienił, więc odchrząknął. – Dziękuję.

– Lubię cię takiego – przyznała.

– Zmęczonego?

– Nie, zrelaksowanego – zaśmiała się.

Wyciągnął do niej rękę i wsunął swoją dłoń w jej dłoń, a ich palce się złączyły.

– Wiesz, tak mnie zastanawia... Dlaczego nie ja?

– Co nie ty? – Nie rozumiał, o co jej chodzi.

– Dlaczego nie mnie Patryk wybrał? Tylko Lucynę...

– Jednak jej zazdrościsz Patryka – zaśmiał się Marek.

– Broń Boże! – ofuknęła się ze śmiechem. – Po prostu jesteśmy we trzy. Ja, Lucyna i Maria. Marii ojciec jest lekarzem i poza swoją prywatną praktyką nie ma co przejmować, a Patryk raczej na medycynę się nie wybiera. Lucyny rodzice, co prawda mają domki i bar, ale jeżeli mu zależy na majątkach, to mój ojciec ma więcej. Powinnam być lepszym celem, więc dlaczego nim nie zostałam?

– Ojciec Patryka pracuje w fabryce twojego ojca – powiedział i uznał, że to wszystko wyjaśnia, ale nie wyjaśniało. – Ojciec Patryka nie chce mieć w rodzinie twojego ojca. Twierdzi, że to niedobry człowiek. Jeżeli wyszłoby na jaw, że Patryk chciał cię wykorzystać, jego ojciec mógłby mieć problemy w pracy, więc zabronił mu się do ciebie zbliżać na tej stopie.

– Do dupy... – przyznała – ...ale to prawda. Miałby potem problemy. Mój ojciec jest zawzięty i nie lubi, jak ktoś robi coś nie po jego myśli.

– Nie pocieszaj...

Może powinien się zmartwić jej słowami, ale w połowie był zamroczony i wolał skupić się na przyjemności trzymania jej za rękę, niż tego, czego uniknąć nie mógł.

– Ciebie polubi. Z pewnością! – powiedziała pośpiesznie. – Jesteś dokładnie takim człowiekiem, jakich on lubi. Pracowitym i z zasadami. Jestem przekonana, że cię doceni...

– Ty masz mnie lubić. To jest dla mnie ważne. Tylko pamiętaj... – Popatrzył jej prosto w oczy. – Pomału. Pójdziesz na studia, skończysz je, a ja będę pracował i się ustawię. Wtedy dopiero zrobimy jakiś zdecydowany krok. Na razie spokojnie. Nie wszyscy muszą wiedzieć. Nie chcę, by ludzie gadali, że jestem z tobą dla pieniędzy twojego ojca. Rozumiesz? Mamy przed sobą całe życie. Nie musimy się spieszyć.

– Rozumiem, ale będziesz mnie odwiedzał we Wrocławiu? Tam możemy robić razem, co zechcemy i nikt nie będzie nas oceniał...

– OK, jedziesz do Wrocławia. Będę u ciebie w każdy wolny dzień. Obiecuję.

Patrzył na nią i ciągle ją widział, dlatego nie wiedział, kiedy jego oczy się zamknęły...

...Oplatała ręce wokół jego szyi i głaskała głowę. Prawą nogę owinęła mu w pasie. Poruszał się w niej, a jej ciało delikatnie unosiło się w górę i opadało w dół. Z każdym jego pchnięciem wydawała z siebie odgłos przypominający pisk małego zwierzątka. Widział jej rozchylone wargi i długie, kasztanowe włosy, które opadały na ramiona, ale nie to było istotne, a jej małe, kształtne piersi, które trzymał w dłoniach. Miętosił je, były plastyczne jak ciasto. Czuł między palcami twarde, różowe sutki.

– Pocałuj mnie – wyszeptała mu do ucha.

Otworzył oczy. Rozejrzał się i zobaczył, że Klara siedzi po turecku na kocu obok niego. Między nogami miała miskę winogron, które jadła z uśmiechem na twarzy. Założyła już na siebie spodnie.

– Obudziłeś się już?

– Przysnąłem? – zapytał zdezorientowany.

– Przysnąłeś – zaśmiała się. – Miałeś być moim obrońcą, a spałeś jak zabity przez dobre dwie godziny!

– Przepraszam...

– Daj spokój. Wszystko w porządku. Widziałam, że ledwo na oczy patrzyłeś, więc dałam ci pospać. Wyspałeś się chociaż?

– Tak, ja... dzięki – powiedział wciąż skołowany.

– Śniło ci się chociaż coś miłego? – zapytała, a on pomyślał o swoim marzeniu. Wciąż czuł kołysanie bioder i widok jej piersi. Nie mógł jej o tym powiedzieć.

– Nie wiem, nie pamiętam – skłamał. Usiadł na kocu i przetarł twarz ręką.

– Muszę wracać – przyznała ze smutkiem Klara. – Czekałam tylko, aż się obudzisz. Słońce już zaszło za chmury i powinnam trochę z nimi posiedzieć. Możesz pójść ze mną – zaproponowała, ale odmówił.

Powiedział jej o potrzebie nazbierania drewna na ognisko i poprosił, żeby przyszła wieczorem posiedzieć z nim przy cieple płomieni. Prawda była jednak taka, że chciał w głównej mierze zrobić jedno: mieć w końcu chwilę dla siebie, w której mógłby w samotności, w tajemnicy przed wszystkimi wejść do namiotu, ściągnąć spodnie i sprawić sobie przyjemność. Czuł, że ciśnienie nieznośnie na niego wpływało, a nie chciał posuwać się z Klarą za daleko i zbyt szybko. Jego ciało jednak protestowało przeciwko jego założeniom i musiał je uspokoić.

Skinęła głową i zaczęła składać koc, na którym siedzieli. Pomógł jej pozbierać rzeczy i przyciągnął do siebie na pożegnanie. Ujął jej twarz w dłonie i pocałował. Jej usta wciąż smakowały winogronami. Gdy stali wyprostowani, musiał pochylić się, by dosięgnąć jej ust. Wydała mu się drobniutka i krucha, gdy próbowała się wspiąć po nim, aby być na jego wysokości.

– Marek, dzisiaj jeszcze ci odpuszczę, ale jutro jedziemy przed południem do Ścinawki. Robimy tam zakupy na wieczorną imprezę. Zjemy tam obiad, a potem wrócimy i będziemy się bawić. Czy chcesz czy nie, spędzasz cały dzień ze mną! Będziemy pić i tańczyć...

– Nie tańczę – przerwał jej.

– Ze mną zatańczysz – zaśmiała się i zaczęła kręcić ponętnie biodrami w jego objęciach.

Podobało mu się to, jak ruszała miednicą. Był w tym niebywały erotyzm i Marek już wiedział, o czym będzie za chwilę myślał w namiocie.

– Niech ci będzie. Idź już i bądź grzeczna – zażartował i delikatnie poklepał ją po pupie na odchodne.

Obdarzyła go zalotnym spojrzeniem. Dała ostatniego buziaka i ruszyła przez gęstą trawę. Patrzył za nią, a gdy zniknęła mu z oczu, poszedł samotnie zamknąć się w namiocie.

*

Zrobiło się chłodno pod wieczór, więc Marek założył swoją granatową bluzę i rozpalił ognisko. Miał ochotę napić się piwa, ale uznał, że zaczeka z tym na Klarę. Tak będzie lepiej. Czerwone iskry przyciągały świetliki i komary, a w tle słychać było głośne cykanie świerszczy. Było tak spokojnie, że z daleka słyszał, jak się zbliża. Wiedział, że to ona, bo skocznymi krokami pokonywała wysoką trawę. Żaden chłopak czy też mężczyzna nie wydawałby takich dźwięków. To była kobieta i to do tego drobna jak Klara. Spodziewał się ją zobaczyć w dresie, w którym spała, ale była ubrana w dzienne ciuchy. Miała na sobie spodnie boyfriendy z grubym skórzanym paskiem, czarny podkoszulek i flanelową koszulę w kratę w kolorze zielonym. Na nogach proste trampki, a wokół szyi przewiązany rzemyk z symbolem Yin i Yang.

– Oni są jak króliki! – powiedziała, zsuwając plecak z ramion. – Dzisiaj też będę u ciebie nocować.

– Ślicznie wyglądasz.

Rozłożył ramiona, a ona wślizgnęła się w nie i wtuliła. Chwycił ją za brodę i uniósł lekko głowę do góry. Pocałował ją. Uwielbiał ją całować. Była to najprzyjemniejsza czynność, jakiej doświadczył w całym swoim dotychczasowym życiu i wiedział, że pozostanie dla niego wyjątkowym doznaniem już do końca.

– Wzięłam dla nas kiełbaski na kolację, bo założę się, że nic nie jadłeś.

Wyciągnęła z plecaka jedzenie i na tym poprzestała. Całą resztą musiał zająć się on, dlatego pocałował jej gęste włosy na czubku głowy i wstał, żeby przygotować odpowiednie patyki. Wysunął z kieszeni spodni scyzoryk i poszukał długich gałęzi. Gdy strugał ostre końce, jego uwagę zwróciło, że patrzy, jakby robił coś niezwykłego. Jego ego urosło i poczuł się niezwykle męski. Wrócił do niej, usiadł na ziemi i ponownie pozwolił jej wtulić się w siebie.

– Mama dalej ci gotuje obiady i daje pod nos? – zapytała rozbawiona Klara, a on nie takich słów się spodziewał. Poczuł się niezręcznie, bo odkryła w nim coś, co mogło jej się nie podobać.

– To nie tak, że ona podkłada mi pod nos – usprawiedliwiał się. – Ona gotuje wieczorami, jak ja jestem w sklepie i potem tylko sobie odgrzewam, ale ja umiem wszystko zrobić. Po prostu nie muszę...

– Nie tłumacz się! – zaśmiała się dziewczyna. – Po prostu zauważyłam, że jesz tylko wtedy, gdy ci przyniosę, ale tak mają chyba wszyscy faceci. Mojemu ojcu muszę gotować, odkąd mama zmarła. Nigdy nic nie zrobił. Potrafi tylko sobie coś zamówić w restauracji. Sam nic.

– Po prostu nie lubię jeść sam. Zawsze jadłem sam. Wracałem z pracy lub szkoły i odgrzewałem sobie obiad. Nie widzę w tym nic przyjemnego, więc jak naprawdę nie zgłodnieję, to nie jem. – Spojrzał w jej zatroskane oczy i wiedział, że musi znaleźć jakieś pozytywne aspekty tej sytuacji. – W niedzielę razem gotujemy obiad, więc widzisz... – Dotknął jej małego nosa. – ...umiem, ale i tak mam plan znaleźć sobie żonę, która będzie świetnie gotować! – Był dumny ze swojego żartu, a Klara tylko wtuliła się w niego mocniej.

– Masz szczęście, że ja świetnie gotuję – wyszeptała w jego ramię.

On jednak nie wyczuł, że mówiła całkowicie poważnie i przyjął to za przekomarzanie się z nim.

– Kto powiedział, że ty nią zostaniesz?! – odpowiedział żartobliwie.

Szturchnęła go w mostek, trochę mocniej niż się spodziewał, po tak kruchej kobiecie i odsunęła się od niego. Wyciągnęła kiełbasę z ognia i przełożyła na papierową tackę. Zrobił to samo, bo poczuł tworzącą się barierę między nimi. Zjedli w milczeniu, a on uświadomił sobie, że Zasada 4 brzmi następująco: „Jeśli piękna kobieta... Ba! Kobieta, którą kochasz, mówi, że chce być postrzegana jako wybranka twojego życia, uświadom ją, że jest w błędzie, nawet jeśli w błędzie nie jest". Chciał naprawić, co popsuł, dlatego przyciągnął ją ponownie do siebie i mocno objął ramieniem. Pogłaskał ją po twarzy i wsunął dłoń w kasztanowe włosy, a potem pocałował. Próbował pokazać, jak bardzo mu na niej zależy. Skończył, gdy poczuł, że jej ciało jest całkowicie zależne od jego ruchów. Znowu była w niego wtulona i mógł ją mocno przytulać. Schował twarz w jej włosach i wąchał ich zapach. Jesteś idiotą, Marek – pomyślał. – Módl się, żebyś jej nie stracił. By kiedyś powiedziała „tak", gdy uklękniesz przed nią z pierścionkiem, a na razie jesteś idiotą.

– Podaj lepiej piwo, jak chcesz przepraszać. – Uśmiechnęła się do niego kokieteryjnie.

– Nie przeprasza... – Nie dokończył, bo miała rację. Sięgnął po dwie butelki piwa i podał jej jedną. Stuknęła szklaną szyjką o jego butelkę i upiła duży łyk.

– Pytanie czy zadanie?

– Nie bawię się w to – powiedział pośpiesznie Marek i napił się piwa.

– Marek... no dawaj! Będzie fajnie!

– Nie, ta zabawa najczęściej ma podłoże seksualne...

– Tak jest najciekawiej! – zaśmiała się – Dobrze, niech ci będzie. Żadnych zadań o podłożu erotycznym. Pasuje?

– A pytania?

– Nie psuj całej zabawy!  

Skinął głową na znak zrozumienia i wziął mocny wdech.

– Niech będzie zadanie w takim razie – powiedział, wydychając powietrze.

Klara myślała przez chwilę. Zagryzała przy tym wargę i Marka kusiło, żeby ją ponownie pocałować. Ona jednak chwyciła za jego butelkę piwa. Przez chwilę słuchał, jak z jej gardła wydobywają się odgłosy zbieranej śliny. Charknęła i wypuściła do szyjki białą flegmę. Następnie podała mu butelkę z wyrazem satysfakcji na twarzy tak, jakby miało być to jakieś wyzwanie. Uśmiechała się zalotnie, gdy odbierał od niej butelkę. Uniósł brew i upił spory łyk piwa.

– Musisz być bardziej kreatywna. Całujemy się, dlaczego mam brzydzić się twojej śliny? – powiedział, a ona opadła mu zrezygnowana w ramiona.

– Twoja kolej, Marek.

– Pytanie czy zadanie? – zapytał i potarł nasadę nosa.

– Pytanie.

– Jaki jest twój ulubiony kolor?

– Zielony – prychnęła. – Postaraj się, Marek, bo naprawdę nie umiesz się w to bawić. Co wybierasz?

– Niech ci będzie. Zaryzykuję. Pytanie... i obym nie żałował. – Spojrzała na niego i już wiedział, że pożałuje, bo zrozumiał, o jaką dziedzinę jego życia zapyta. Odłożył pustą butelkę i sięgnął po nową. Będzie potrzebował szybko się upić, jeśli ma odpowiadać na pytania zadawane przez swoją dziewczynę.

– Onanizowałeś się kiedyś...? – zrobiła pauzę, a on uznał, że tak brzmi całe pytanie.

– Oczywiście, że tak. O to chciałaś zapytać? – zdziwił się.

– Nie – przyznała. – Chciałam zapytać, czy onanizowałeś się kiedyś, myśląc o mnie?

Upił spory łyk piwa tylko po to, by dać sobie czas na odpowiedź. Naprawdę nie chciał brać udziału w tej zabawie i zastanawiał się, jak uniknąć przestrzegania zasad. Byłoby mu może łatwiej, gdyby pytanie nie dotyczyło zdarzenia mającego miejsce zaledwie kilka godzin temu. Patrzył jej w oczy, a ona czekała.

– Klara – zaczął ostrożnie. – Po to chciałaś się w to bawić? Żeby znać odpowiedzi na pytania, na które normalnie nie udzieliłbym ci odpowiedzi?

– Marek – powiedziała. – Pragnę wiedzieć o tobie wszystko! Od numeru buta po rozmiar penisa. Pytam o takie rzeczy, bo mnie jarają, ty mnie jarasz i chcę wiedzieć!

Usiadła naprzeciwko niego, a w oczach miała płomienie. Marek nie był pewny, czy jedno piwo jej wystarczyło do osiągnięcia takiego poziomu wylewności, ale uznał, że mu ona nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Była przez to bardziej pociągająca.

– Czterdzieści cztery, nie wiem i tak, dzisiaj, po tym jak zobaczyłem cię w tym bikini – wyznał odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie mu zadała jednym tchem. – Jeśli bardzo ci zależy, to możemy mieć tę nietypową formę szczerości, ale ostrożnie. To zawsze ma konsekwencje.

Patrzyła na niego i próbowała przez chwilę dopasować odpowiedzi do pytań, zamiast słuchać, co miał jej do przekazania, ale najwyraźniej zrozumiała.

– Dobrze. Rozumiem. Obiecaj mi tylko, że zawsze będziesz ze mną szczery, odpowiesz na każde moje pytanie i nigdy mnie nie okłamiesz. – Spojrzała na Marka, który skinął jej głową na zgodę.

– Dobrze. Jeśli obiecasz mi to samo – powiedział, a ona przytaknęła.

– Jak to nie wiesz? Wszyscy chłopcy wiedzą... – zaśmiała się.

– Nie wiem. Nie mierzyłem go. Jest gdzieś taki. – Przysłonił palcem dół szyjki od butelki piwa i wskazał na resztę szkła. Zobaczył, jak jej źrenice rozszerzają się, a usta otwierają bezwiednie. Skierowała wzrok na jego rozporek. – Zamknij buzię, bo masz odruch Pawłowa – zaśmiał się, a ona zmarszczyła nos i udawała, że się śmieje.

Rozbawiło go to jeszcze mocniej i zaczął tak samo marszczyć nos, jak ona. Zauważyła to i też zaczęła się śmiać. W końcu spoważniała.

– Podziwiam cię, Marek – przyznała. – Nie masz ojca, nie miał cię kto nauczyć, jak być mężczyzną, a jesteś najbardziej męskim chłopakiem, jakiego znam. Masz zasady i się szanujesz. Jesteś niesamowicie wyjątkowy. Jak ty to robisz?

Również spoważniał. Przytulił ją mocno do siebie. Podobało mu się to, jak go widziała. Była pierwszą osobą, przy której czuł się kimś więcej niż budowlańcem pracującym na dwa etaty; niż synem kobiety upadłej. Widziała w nim kogoś, kto mógł być dla niej idealnym partnerem na życie. Bez uprzedzeń co do niego i jego intencji.

– Nic nie robię. Taki już jestem – powiedział i pocałował czubek jej głowy.

– Jak to jest nie mieć ojca? – zapytała.

– Pewnie podobnie jak nie mieć matki – zasugerował.

– Ale ja ją znałam. Wiem jaka była, kim była, skąd była... A ty możesz się tylko domyślać. Myślisz, że był blondynem? Na pewno miał niebieskie oczy. Ty masz niebieskie. Twoja mama ma brązowe, twój tata musiał...

– Niekoniecznie – przerwał jej. – Moja babcia miała niebieskie i była blondynką.

Spojrzała na niego, ale nie zadała żadnego pytania. Jednak w jej oczach zobaczył ich bardzo wiele. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że nie chciała zaczynać zdania od „Ludzie mówią..." i tylko dlatego milczała. On był gotowy powiedzieć jej o sobie wszystko. Nie chciał mieć przed nią tajemnic. Zastanawiał się tylko, w jakim stopniu może zdradzić sekrety własnej matki i czy ona nie będzie miała nic przeciwko. Ciepło bijące od ciała Klary i jego własna głowa mówiły mu: „To ona, zaufaj jej", więc zaczął powoli tłumaczyć jej swoje położenie, ale wiedział, że gdy skończy, jej uczucie do niego może również się skończyć. Nie miał do opowiedzenia pięknej historii. Właściwie była to historia bardzo mroczna i brutalna. Klara mogła nie być na to gotowa.

– Posłuchaj... pewne rzeczy, które ci teraz powiem, są osobistymi sprawami moimi i mojej mamy. Musisz zrozumieć, że ona nie chce, by o pewnych sprawach wiedzieli ludzie. To naprawdę musi pozostać tylko między nami. – Dotknęła jego twarzy. Jej dłoń była chłodna i przyjemna, dlatego odruchowo przybliżył do niej twarz.

– Obiecuję – wyszeptała.

– Moja mama wychowywała się w domu dziecka, ale o tym wiesz, tak? – Skinęła głową, „Ludzie mówili". – Wszyscy jednak myślą, że jest jednym z tych cygańskich dzieci, które zapełniają domy dziecka, że nie wie, kto jest jej rodzicami i po części to prawda. Moja mama jednak nie była przez Cyganów traktowana jak jedna z nich. Nie zabierali jej w okresie wakacji i twierdzili, że do nich nie należy. Opiekunka w Bardzie, bo tam wychowywała się moja mama, powiedziała jej kiedyś, że przyniosła ją bardzo młoda dziewczyna. Blondynka o niebieskich oczach i powiedziała, że nie może jej zatrzymać, że po niej widać, skąd jest, czyja jest i to jej o wszystkim przypomina.

– Wiesz, o czym jej to przypomina? – zapytała Klara.

– O gwałcie – powiedział.

Starał się, by nie słyszała w jego głosie, jak wiele bólu sprawia mu wymówienie tego słowa. Patrzył w przestrzeń na robaczki świętojańskie unoszące się w głębi czarnych drzew. Kobieta w jego ramionach nie powiedziała nic, ale wtuliła się w niego mocno i to dawało mu nadzieję, że nie zostanie oceniony przez pryzmat tej historii.

– A próbowałeś się dowiedzieć coś o jej rodzinie? – odezwała się w końcu niepewnie. Położyła dłoń na jego piersi i słuchała, jak bije mu serce. Wiedział, że nic przed nią nie ukryje, zresztą nie chciał nic ukrywać.

– Jako dziecko parę razy zapytałem mamę i powiedziała mi tylko to, co sama wiedziała, czyli niewiele. Jednak widziałem w niej, że chciałaby móc mi powiedzieć więcej, sama też chciała wiedzieć więcej. Chciała wiedzieć, dlaczego ją oddała. Wtedy nie wiedziała o tym, w jakich okolicznościach została poczęta. Więc gdy miałem szesnaście lat, zacząłem szukać. Z jej aktu urodzenia wynikało, że rodzicami są Joanna i Stanisław Modliszka. Nie było trudno ich znaleźć. On był prokuratorem w tamtych czasach, więc...

– Komunista? – przerwała mu i spojrzała w oczy. Zamrugał zaskoczony pytaniem, a ona znów położyła się na jego klatce piersiowej.

– Prokurator w tamtych czasach. Sama odpowiedz sobie na to pytanie – prychnął z rozbawieniem.

– Komunista – stwierdziła i poklepała go po torsie, o który się opierała. Patrzył na nią oszołomiony beztroską i niewiedzą, jaką w tym momencie się wykazała.

– A ty to niby kto?! – zaśmiał się z niej. Podniosła na niego wzrok ze zdziwieniem.

– O co ci chodzi? – zapytała. – Mój dziadek walczył za Polskę, był pilotem.

– Może, ale twój ojciec otwierał fabryki w latach siedemdziesiątych!

– Mój ojciec doszedł do wszystkiego własną pracą, zawsze jest z tego bardzo dumny. Mówi, że nikt mu nic nie dał w życiu za darmo, że wszystko ma swoją cenę i on zawsze ją płacił.

– Możliwe, ale Klara! Żeby dostać zgody i załatwić odpowiednie dokumenty, musiał parę lojalek podpisać i kogoś wskazać palcem!

Spojrzała na niego zaskoczona. Wyglądała, jakby nad czymś myślała. W końcu zaczęła się mościć w jego ramionach i układać jakby do snu. Podciągnęła kolana do siebie. Odgarnął kosmyk jej włosów i wsunął za ucho. Miała naprawdę ładne uszy. Drobne i okrągłe. Lekko jej odstawały, co sprawiało, że była przez to bardziej urocza.

– Chyba masz rację – przyznała. – To by wyjaśniało, dlaczego dziadek nigdy nas nie odwiedzał i nazywał mojego ojca „zdradziecką kurwą". Zawsze myślałam, że to z powodu mojej mamy. Dziadkowie byli przeciwni małżeństwu moich rodziców, ale pewnie byłam w błędzie.

– A „zdradziecka kurwa" nie dała ci do myślenia? – zaśmiał się Marek.

– Nie – przyznała szczerze. – Dziadek nazywał „zdradziecką kurwą" każdego, kto miał z nim na pieńku, ale przerwałam ci, Marek. Opowiadaj dalej o swojej babci, proszę.

Wsunęła rękę we włosy i ponownie przysłoniła ucho. Nie spodobało mu się to. Chciał patrzyć na jej okrągłe małżowiny, a ona mu je zabrała, dlatego delikatnie odsunął kosmyk jej włosów i ponownie wsunął za ucho. Spojrzała na niego niepewnie, ale pozostawiła włosy na swoim miejscu. Wtedy Marek zaczął mówić:

– Był prokuratorem i jego nazwisko widniało w rejestrze. Ładnie się uśmiechnąłem, popytałem, gdzie trzeba i udało mi się zdobyć jego adres. Prawdopodobieństwo, że dalej tam mieszkali, było niewielkie, ale i tak poszedłem to sprawdzić. Była to kamienica w centrum Kłodzka, a ich mieszkanie mieściło się na samej górze. Zajmowało całe piętro. Duże, przestronne mieszkanie, ale drzwi mi nikt nie otworzył. Miałem wracać do domu, jednak z mieszkania niżej wyszła starsza pani. Przyglądała mi się, aż w końcu powiedziała, że „ona" już tam nie mieszka. Nie zrozumiałem od razu. Nie wiedziałem, że kobieta wie, kim jestem i po co przyszedłem. Staruszka dodała jednak, że dziewczyna, której szukam, już tam nie mieszka, że dawno temu wyjechała z rodzicami do Niemiec. Przeprosiłem ją, bo uznałem, że pewnie jest niepoczytalna i wyjaśniłem, że nie szukam żadnej dziewczyny, tylko kobiety, która oddała kiedyś dziecko. Mlasnęła i popatrzyła na mnie, jakbym był głupi. Kazała mi wejść do mieszkania, to mi o wszystkim powie. Wtedy pomyślałem, że ta starsza pani, może chcieć „złapać mnie za siurka", jak to nazwałaś. – zaśmiał się, a ona wtuliła się w niego. Wsunęła mu dłonie pod ubranie i dotknęła jego brzucha w okolicach mostka. Były chłodne, ale nie aż tak, by nie mógł tego znieść. To co było dla niego nieznośne to to, że mimo iż po południu jej zabraniał, to teraz bardzo chciał, by zsunęła je niżej. Opanował się. Miał historię do opowiedzenia, a nie była to historia do tego typu zachowań, poza tym miał zasady i musiał się ich trzymać, nawet jeśli od dwóch dni myślał o tym, jakby je złamać. – No więc... – powiedział zamiast tego – ...zaprosiła mnie do siebie, a ja nie wiedzieć czemu tam poszedłem. Chciałem dostać coś, cokolwiek, a ona mogła mi to dać i musiałem zaryzykować. Zrobiła mi herbaty. Powiedziałem jej, że szukam swojej babci, Joanny Modliszki, a ona mi powiedziała, że jeśli szukam swojej babci, to szukam Małgorzaty Modliszki i wyciągnęła z komody czarno-białe zdjęcie dziewczynki. To było dziecko. Na oko jedenastoletnia lub dwunastoletnia, ale powiedziała mi, że miała trzynaście. Ładna blondynka miała długie, proste włosy i zawiązaną na głowie kokardę. Nie zrozumiałem jej wtedy, byłem przekonany, że coś myli, ale ona nie myliła niczego. Była ich sąsiadką i opiekowała się często dzieckiem prokuratora. Nie robiła tego za darmo. Pomaganie im w tamtych czasach przynosiło więcej korzyści niż strat. Miała trójkę swoich dzieci i jedno więcej nie robiło jej różnicy, a dzięki temu dostawała produkty, o jakich inni mogli pomarzyć. Małgosia, bo tak do niej mówiła, zaprzyjaźniła się ze starszym chłopcem, Cyganem i bardzo go lubiła. Starsza pani przymykała oko, choć wiedziała, że prokurator nie życzył sobie kontaktów z tego typu społecznościami. Uważała, że chłopiec nie stanowi zagrożenia. Widziała w nim dziecko takie samo jak Małgosia czy jej dzieci. Myliła się i pewnego dnia córka prokuratora nie wróciła ze szkoły. Wezwali milicję i szukali jej pół dnia. Znaleźli ją nagą w lesie, pobitą. Właściwie to skatowaną. Był z nią mężczyzna, Cygan, brat tego chłopca. Chciał ją zabić, ale milicjant był szybszy i go zastrzelił. Zabrali ją do szpitala i tam przebadali. Została zgwałcona, ale nie był to taki zwykły gwałt, Klara. Było ich siedmiu... – Czuł, jak oczy napływają mu łzami, ale nie chciał pokazać, że płacze. Ona jednak płakała. Objęła go w pasie nogami i mocno wtuliła się w jego ciało. Jedną rękę wsunęła mu pod kaptur granatowej bluzy, a drugą wciąż trzymała mu pod ubraniem. Tylko teraz znajdowała się na jego plecach, dokładnie między łopatkami. Dziewczyna bujała swoim ciałem na nim i cicho mruczała, żeby się uspokoić. – Klara nie trzeba, nie musisz – powiedział, bo uznał, że chce go pocieszyć.

– Ale ja muszę, mi trzeba... – wyszeptała mu do ucha, więc mocno ścisnął jej ciało i bujał się razem z nią, póki nie dała mu znać, że już po wszystkim. – Mów dalej – powiedziała i otarła łzy z oczu.

– Nie bardzo jest co. To była grupa przestępcza. Rodzinny biznes. Byli włamywaczami. Kilka tygodni wcześniej ojciec mojej babci zamknął jednego z ich przywódców i się zemścili. Ojciec, jego brat, czterech synów i zięć. Małgosia uparła się, że urodzi, a prokurator przez rok prowadził swoją wendetę. Najstarszego z synów zastrzelono przy mojej babci. Dwóch kolejnych i ich wuj podobno stawiało opór przy zatrzymaniu i umarli w szpitalu. Zięć dostał dwadzieścia pięć lat i powiesił się w więzieniu. Żona i córki ojca i szefa całej bandy zostały zgwałcone i zamordowane, on zaś został znaleziony powieszony z odciętym członkiem. – Oparł się na rękach i odchylił głowę do tyłu. Zamyślił się. – Zemdliło mnie wtedy, jak to usłyszałem. Pobiegłem u niej do łazienki i zwymiotowałem do toalety. Ona tylko stała i mówiła, żebym „to z siebie wyrzucił". Potem dała mi zdjęcie i powiedziała, że dostała je od Małgosi, gdyby ktoś kiedyś jej szukał, że chciałaby trafiło do rąk mojej matki, bo nie mogła jej zatrzymać. Nie mogła na nią patrzeć, tak powiedziała, że nie mogła na nią patrzyć, nie myśląc o tamtym dniu. Po tych słowach wyszedłem. Gdy moja matka o tym usłyszała, powiedziała tylko „biedna dziewczyna" i wsunęła zdjęcie do ramki. Nigdy więcej o tym nie rozmawialiśmy. – Przetarł ręką twarz i spojrzał na Klarę. – Już wiesz, wiesz o mnie wszystko. Wiesz, kim jestem i jeśli ci to przeszkadza, to zrozumiem...

Marek próbował powstrzymać nerwowe trzęsienie się brody, ale mu nie wychodziło. Wiedział, że jeśli zaraz go zostawi, bo nie będzie chciała go znać, to popłacze się jak małe dziecko. Ona jednak dalej oplatała go nogami. Patrzyła na niego zszokowana, aż w końcu pchnęła go z całej siły w pierś. Opadł zaskoczony na jeden łokieć i nie wiedział, czego ma się dalej spodziewać.

– Czy ja wyglądam ci na psychicznie chorą, zimną sukę? – zapytała trochę za głośno. – Czy tym dla ciebie jestem? Zaborczą wariatką?

– Nie. Dlaczego? – Nie rozumiał sytuacji i pomału podniósł się z powrotem do wcześniejszej pozycji.

– Moja mama była chora psychicznie. Czyni to ze mnie chorą psychicznie, Marek?

– Klara... oczywiście, że nie! O czym ty mówisz?

– Mój ojciec jest zaborczym, zimnym skurwielem. Też taka jestem? – kontynuowała, nie zważając na jego zdezorientowanie.

– Nie... Klara... – zaczął mówić, ale mu przerwała. Popchnęła go ponownie, ale tym razem się spodziewał i się nie przewrócił.

– To dlaczego uważasz, że tamci ludzie cię definiują? Dlaczego uważasz, że jesteś jak oni, tylko dlatego że są twoimi przodkami?

– Klara, nie porównuj. To nie to samo. – Wsunął jej rękę we włosy, ale ją odepchnęła. Marszczyła nos i była wściekła. Spróbował jej wytłumaczyć. – Oni byli złodziejami i gwałcicielami, zgwałcili dziecko, a ojciec tego dziecka był bezwzględnym człowiekiem. Być może nie zabił ani nie skrzywdził żadnej z tych osób, ale był odpowiedzialny za te wszystkie zbrodnie, to on pociągał za sznurki. Zrozum mnie, ja mogę być jak oni...

– Pierdolenie! – krzyknęła. – Muchy byś nie skrzywdził! Łowisz ryby i je wypuszczasz, a najlepiej jak się nawet żadna nie zahaczy. Urodzony morderca! Ratujesz topiące się dziewczyny i dbasz o ich cnotę. Paradowałam przed tobą z gołym tyłkiem, a ty nawet pierwszy mnie nie pocałowałeś! Jakiś marny z ciebie gwałciciel, Marek! – Uderzała w niego dłońmi ze złością, aż w końcu na niego upadła. Chwycił jej nadgarstki i próbował uspokoić, ale ona jak nie mogła ruszać rękami, tylko bardziej zaczęła marszczyć nos. – Jesteś ideałem, Marek! Moim pierdolonym ideałem! Kocham cię! – warczała jak opętana, ale on na to nie zwracał uwagi.

W uszach słyszał tylko dźwięk jej ostatnich słów. Puścił jej nadgarstki i przytulił mocno do siebie. Dyszała ciężko, gdy na nim leżała, ale już się nie poruszała.

– Też cię kocham – wyszeptał. – Dla mnie to ty jesteś idealna.

Oparła przedramiona na jego torsie i spojrzała zaskoczona. Miała zapłakane oczy i zaczerwieniony nos, a włosy opadały jej na twarz, ale i tak wydawała mu się najpiękniejsza na świecie. Uśmiechnęła się do niego lekko. Zmarszczył więc nos i patrzył, jak jej się wygładza. Zaśmiała się przez łzy i mocno pociągnęła nozdrzami.

– Przepraszam, Marek.

– Zasłużyłem – powiedział i objął ją w pasie.

Wyciągnął do niej głowę, a ona dobrze odczytała jego intencje i pocałowała go. Czuł, jak porusza biodrami między jego nogami, ale jej nie przeszkadzał. Sprawiało mu to przyjemność.

– Dobra, Marek. Chodźmy spać, bo jestem wykończona dzisiejszym dniem. – Spróbowała podnieść się, ale ją powstrzymał.

– Jeszcze nie wstawaj – wychrypiał. Uśmiechnęła się do niego zalotnie. Zrozumiała, co oznaczał u niego zachrypnięty głos. Świadczył o jego podnieceniu.

– Bo...? – zaśmiała się.

– Bo jak tak leżysz, to uciskasz mi odpowiednie miejsce i jest mi miło! – powiedział rozbawiony. Rozchyliła lekko wargi i patrząc mu prosto w oczy, zaczęła poruszać biodrami. Spiął się od tego uczucia i poczuł, że krew mu zaczyna odpływać. Poklepał ją delikatnie po pośladkach. – Dobra, Kiciu, bo zaczynasz znowu przeginać.

Zaczęła z niego schodzić. Jednak na końcu oparła rękę na jego udzie, dokładnie w miejscu, gdzie był jego pobudzony członek. Poczuł nacisk i zrozumiał, że podoba mu się, gdy miała nad nim władzę absolutną. Teraz to od niej zależało, co się wydarzy.

– Podoba mi się „Kicia" – powiedziała i zwolniła uścisk.

Wstał oszołomiony i patrzył, jak wchodzi do namiotu. Miał teraz dwie opcje: pierwsza zakładała, że wejdzie do namiotu za nią i będzie się z nią kochać, więc pierwsza odpadała, a druga zakładała, że jakimś cudem mu przejdzie i w spokoju zasną obok siebie. Druga wchodziła w grę, ale nie miał pojęcia, jak ją zrealizować. Poła namiotu uchyliły się i z wnętrza poleciały w jego kierunku dresowe spodenki, w których spał co noc. Złapał je i zrozumiał, co powinien zrobić. Problem polegał tylko na tym, że wraz z rozchylonym namiotem zobaczył długie, blade nogi w różowych, bawełnianych figach. Zamiast dyskutować ze swoim przyrodzeniem, postanowił narzucić mu kolej rzeczy. Rozpiął pasek od spodni i zsunął krótkie bojówki razem z bielizną. Zamienił je na wygodne dresy. Wszedł do namiotu i ułożył się przy Klarze w wygodnej pozycji. Objął jej ciało od tyłu i poczuł dotyk na swoim przedramieniu. Głaskała go. Wtulił twarz w jej obojczyk i zaczął wąchać przyjemny zapach kokosa wymieszanego z dymem ogniska.

– Kurwa, ognisko! – przypomniał sobie i wstał pośpiesznie, żeby ugasić dogasający żar.

Wrócił równie pośpiesznie i położył się na nowo. Słyszał delikatny śmiech swojej dziewczyny, gdy ponownie przyciągała jego rękę do siebie. Umieściła jego dłoń między swoimi piersiami i – jak wcześniej – gładziła włosy na jego ręce. Marek chciał więcej. Wsunął dłoń pod jej krótki podkoszulek i ułożył ją na zgrabnym biuście dziewczyny, który idealnie mieścił się w dłoni. Delikatnie go ściskał. Położyła swoją rękę na jego ręce. Pieścił jej krągłości tylko po to, by przypilnować, aby nie zmieniła swojej pozycji i wtuliła się w niego pośladkami. Zamknął oczy i wdychał jej kokosowy zapach.

...Obudziły go czułe pocałunki w podbrzusze. Otworzył oczy. Klara była obok niego zupełnie naga. On zresztą też był nagi. Jak do tego doszło? – pomyślał, ale nie było to szczególnie istotne. Całowała jego ciało. Wszędzie. Czuł, jak napływa do niego kolejna fala podniecenia. Patrzyła na niego dziko, jakby nie była sobą, a jej ciemnoniebieskie oczy płonęły namiętnością. Wysunęła z buzi język i przesunęła całą jego szerokością wzdłuż włosów ciągnących się do samego pępka. Chciał się poruszyć, ale nie był w stanie. Mógł tylko leżeć i patrzyć, co robi, a ona odwróciła się do niego plecami i usiadła na nim okrakiem. Patrzył, jak unosi się na nim i jak jej pośladki rozchylają się pod wpływem oporu, gdy opadała w dół. Jej długie włosy opadały na jasne, nagie plecy. Czy faktycznie miała takie długie włosy? – przemknęło mu przez głowę. Ciepło i pożądanie, jakie go opanowało, zagłuszyło jednak tę myśl, więc przyjmował, co oferowały jej lędźwie. Zapragnął ujrzeć jej twarz i objąć ją, dać jej więcej siebie. Z trudem uniósł się z pozycji leżącej, a gdy to zrobił, plecy Klary wygięły się w łuk, usta rozszerzyły, a z gardła wydobył się piskliwy odgłos rozkoszy wymieszany z ostatnim tchnieniem. Dziewczyna w jego ramionach była martwa...

Otworzył oczy, a do jego płuc napłynęło ostre nocne powietrze. Był mokry od potu. Pospiesznie ściągnął bluzę i koszulkę, którą miał na sobie i rzucił je w kąt namiotu. Dopiero gdy poczuł chłód na rozdygotanym ciele i trochę uspokoił emocje, podniósł się i rozejrzał dookoła. Był w namiocie. Obok nadal spała Klara. Zwinięta w kłębek, ubrana w dres, tak jak zasypiała. To był sen – pomyślał. – Niesamowicie realistyczny, ale tylko sen. Nabrał powietrza do płuc i delikatnie objął ciało swojej dziewczyny. Pocałował jej jasną szyję i ponownie zamknął oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top