Marek: rozdział 5 - So pretty, such a pity...

– I don't believe, Aisza... I really look at her... She's here... She and her doughter... Our doughter... I've got a daughter... Aisza, It's fucking unbelievable... I'm so happy... – Marek nie mógł powstrzymać podekscytowania i nerwowo kręcił się po podwórku dawnych znajomych. Aisza była osobą, która wiedziała. Ona znała jego tajemnice i była mu przyjaciółką. Właśnie dlatego, gdy zadzwoniła, mógł spuścić z tonu i w końcu powiedzieć, jak bardzo się cieszy z tego, co właśnie wydarzyło się w jego życiu.

– Wait, wait. Calm down and tell me everything from the beginning, Mark.

*

Marek szedł do sklepu po papierosy. Paczka czerwonych Marlboro wyjątkowo szybko mu się skończyła. Demontował ceglaną dachówkę i zrywał papę. Nie remontował takich konstrukcji od dawna. Właściwie to ostatni raz robił to piętnaście lat temu w East End. Tam domy też były w takim opłakanym stanie i naprawy przyprawiały o ból głowy. Na szczęście belki stropowe pozostały zdrowe i była to kwestia wymiany przegniłych desek i położenia porządnego, stalowego pokrycia. Marek uznał, że zrobi to sam. Przynajmniej nie będzie tyle myślał o sprawach, które sprawiały, że kolejne papierosy znikały z czerwonego pudełka. Niestety następna pęknięta deska doprowadziła do tego, że spalił ostatniego papierosa i teraz poszedł po nowe opakowanie, najlepiej dwa. Nie wybrał się do sklepu matki. Ta zabiłaby go wzrokiem za ten zakup, bo rano twierdził, że nie pali dużo i paczka starcza mu na co najmniej trzy dni, a przy niej rozpakował nową. Nie chciał, by wiedziała, że czuje się coraz bardziej przytłoczony pobytem w rodzinnych stronach. Chciał skończyć dach i wrócić do Londynu. Ludzie nie patrzyli na niego przychylnie i nie chcieli z nim rozmawiać. Rozumiał, że przez lata Edward Kasprzak wystawił mu opinię człowieka agresywnego i nieprzewidywalnego. Nikt nie chciał z nim mieć nic do czynienia, tym bardziej cokolwiek mu mówić o córce przemysłowca. Łypali na niego i odchodzili bez słowa. Coraz częściej myślał, że niepotrzebnie robił sobie nadzieję na coś, co nie miało prawa zaistnieć, ale tym razem coś się zmieniło:

Ktoś jechał za nim w czarnej Škodzie, jakby go śledził. W pewnym momencie szyba samochodu otworzyła się i usłyszał swoje imię. Był to Patryk. Jego dawny przyjaciel, choć dziś nigdy przyjacielem by go nie nazwał. Poznał, czym jest prawdziwa, męska przyjaźń w Londynie, gdy ściskał rękę Dawidowi i obiecywali sobie na dobre i na złe, planując wspólną przyszłość. Ich firma była ich dzieckiem i wyrosła na piękną kobietę. Ich dumę i chwałę. Wiele razy kłócili się o nią i z jej powodu godzili, ale byli sobie jak bracia, a żona Dawida – Aisza – stawała na głowie, by czuł się pełnoprawnym członkiem rodziny. Była mu matką, siostrą, przyjaciółką.

Patryk był chłopakiem, z którym przebywał w dzieciństwie. Ojciec Patryka zabierał go na biwaki, bo jego syn wykazywał większe zainteresowanie cyckami Pameli Anderson, niż spędzaniem z nim czasu. Jemu to odpowiadało, bo dawało to namiastkę czegoś, na co w życiu nie mógł liczyć.

Dawny przyjaciel zatrzymał go. Powiedział słowa, które sprawiły, że wsiadł z nim do samochodu i pojechał na nieplanowane ognisko. „Ekipa w komplecie" – musiał sprawdzić, co to oznacza.

Oznaczało to wszystko, czego pragnął. Wbiło go w siedzenie, gdy zobaczył ją przez przednią szybę auta. Nie był pewien, czy zdoła z niego w ogóle wysiąść. Nogi miał jak z waty. Postanowił jednak potraktować to jak negocjacje prowadzone w pracy. Musiał być twardym zawodnikiem i nie mógł pokazać swojej prawdziwej twarzy. Gdy zobaczył obok niej mężczyznę, zrozumiał, że nie będzie to zwykła potyczka. Szedł na wojnę.

Trzymaj się na dystans – pomyślał. – Spotkacie się, ucieszy się na twój widok, umówicie się na kawę, pogadacie sobie i zaskoczy jak kiedyś. W końcu w jego życiu też niedawno była Lottie. To nic nie znaczy.

Ona jednak nie ucieszyła się, gdy tylko go zobaczyła. Siedziała poważna. Skinęła mu głową na powitanie i wciąż siedziała sztywna na krześle. Marek usiadł w odpowiedniej odległości, by móc ją obserwować. Była doskonała. Jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętał. Widział miedź w jej kasztanowych włosach do ramion, gdy padało na nie słońce. Oczy miały wciąż odcień nocnego nieba, a jej cera wciąż błyszczała perłową barwą. Pod dolną wargą wciąż padał cień, a usta tak samo, jak kiedyś zachęcały do całowania. Z wiekiem sylwetka stała się jeszcze bardziej kobieca i... seksowna. Miała pełne piersi, a gdy trzymała założone ręce, tworzyła się między nimi literka Y. Jej ponętne biodra wypełniały krzesło, a na brzuchu miała fałdkę świadczącą, że musiała urodzić. Gdzie było w takim razie dziecko? Zachowała je? A może jej brzuch wcale nie był świadectwem tego, co mu się wydawało. Może po prostu był erotycznym kawałkiem ciała, które przyszło z wiekiem.

W jego własnym ciele zaczęły zachodzić reakcje, których Marek sobie nie życzył, i aby powstrzymać pożądanie, jakie do niej odczuwał, wsunął kciuk do ust. Wiedział, że Aisza się wścieknie za obgryzione paznokcie.

Marek był świadomy tego, że siedząc i nic nie robiąc, nie doprowadzi do rozmowy. Musiał się do niej zbliżyć, i musiał koniecznie się wyluzować, bo cały dygotał od wewnątrz. Spojrzał na stojące na stole piwo i wiedział, że nie jest to dobry sposób, ale innego nie było. Pozna chociaż faceta, z którym przyszła Klara. Otworzył dwa piwa i podał jedno Tadeuszowi, ale ten go nie przyjął. Pierdol się – pomyślał Marek i skierował butelkę w stronę kobiety siedzącej obok niego. Zobaczył na jej ręce obrączkę i poczuł, jakby ktoś kopnął go prosto w jaja. Klara – żona innego – wzięła butelkę i patrzyła na niego niepewnie. Uśmiechnął się lekko do niej, bo ból, który czuł, mógł złagodzić tylko jej piękny uśmiech, ale go nie zobaczył. Usłyszał za to komentarz, który został do niej skierowany. Mówił go tak, jakby miała jakieś problemy z alkoholem. Marek wiedział, że to nieprawda. Znał ją krótko, ale na tyle, by wiedzieć, że nie była tego typu kobietą, a nawet jeśli, to jaki mąż wywleka to przy obcych sobie ludziach? Zrobił to specjalnie, żeby ją upokorzyć. Pierdol się, złamany kutasie – pomyślał. – Po prostu się pierdol.

Wrócił na swoje krzesło z poczuciem, że nie uzyskał tego, po co tam poszedł. Tylko piwo ratowało w tym momencie jego nieudane posunięcie. Jednak nieudolność Patryka przy ognisku dała mu kolejną szansę. Wystarczyło go tylko zdemotywować, a o to nie było trudno, i będzie go prosił o pomoc. Będzie miał kolejny pretekst, aby się zbliżyć. Nie planował jej dotykać, ale stopa Klary, gdy nachylił się nad paleniskiem, leżała tak blisko i wystarczyło, że odpowiednio ustawi rękę, a będzie mógł dosięgnąć jej zgrabnej kostki. Nie udało się. Gdy tylko ją delikatnie musnął, ona zabrała stopę. Nie zabrała mu tylko stopy. Wyrwała mu serce. Poczuł, że może go już nie chcieć. Zresztą, jak on się prezentował? Był w ciuchach roboczych. Simon już go opierniczył przez telefon za nie odwołaną wizytę i poinformował, że zwróci mu za koszt połączenia do Polski, gdy ten go uświadomił, gdzie się znajduje. Zdawał sobie sprawę, że na twarzy nie prezentuje się najlepiej. Zmarszczki przy oczach go postarzały, a siwe włosy w brodzie tylko to potęgowały. Czuł się staro i też tak wyglądał, chociaż facet siedzący przy Klarze też nie wyglądał szczególnie. Był jak dziesiątki tysięcy ludzi, nic nadzwyczajnego. Co ona w nim widziała? Przerażała go myśl, która pojawiała się z tyłu głowy. Co ona przeszła, że godziła się na takie traktowanie z ręki tego człowieka? A ich dziecko...

Marek nie chciał dłużej być z dala od kobiety, która sprawiała, że jego serce biło i nawet gdyby miało bić boleśnie, to usiądzie przy niej i spróbuje się dobrze bawić. Wtedy może, po kilku piwach, czyjś język się rozluźni. Nie trzeba było długo czekać, a Patryk zaczął pytać o tamte wakacje. Pytał jednak o sprawy, o których nikt nie wiedział i nikt nie miał się dowiedzieć, dlatego nie pozostało mu nic innego jak zaprzeczać. Myśl o tamtej chwili była tak uskrzydlająca, że poczuł się naprawdę dobrze i zaczął żartować w ten sam sposób co Patryk. Przyniosło to nieoczekiwane podejrzenia męża Klary i Marek musiał zgrabnie wybrnąć z sytuacji tak, by honor kobiety został zachowany. Twierdził, że nie uprawiał nigdy seksu z Klarą w namiocie, co zresztą było prawdą, ale nie prawdą było, że nigdy w nim do niczego nie doszło. Codziennie zasypiali wtuleni w siebie. Wsuwał rękę pod jej biust i mocno przygarniał do siebie. Przyciskał swoje lędźwie do jej pośladków, wtulał twarz w jej gęste włosy i wąchał zapach kokosowego mleczka przeciwsłonecznego, którym było wysmarowane jej ciało. Ona głaskała go po przedramieniu, aż zasnęli. Czuł wtedy, że tak powinno wyglądać życie z kimś w związku. Czuł, że chciałby zasypiać i budzić się przy niej codziennie. Już wtedy wiedział, że ją kocha.

Przyszedł moment, na który czekał. Otworzyli kolejne piwo, a Tadeusz zniknął z pola widzenia. To był moment na, który Marek czekał i który wykorzystał, aby w końcu uzyskać informacje, które były dla niego takie ważne. Mógł ją w końcu dotknąć z nadzieją, że go nie odepchnie, i gdy złapał ją za kolana, ona nie odtrąciła jego dotyku. Dało mu to nadzieję. Uzmysłowił sobie, że nie on stanowi przeszkodę w ich kontakcie, tylko tamten. To przed mężem nie dawała mu pozwolenia. Wystarczyło pozbyć się faceta, a sprawy zaczynały się układać.

Lucyna powiedziała jednak coś, co wybiło go z poczucia pewności siebie i spowolniło jego zapęd. Twierdziła, że Klara została wykorzystana w barze i dlatego zaszła w ciążę. Wiedział, że nikt nie wie o jego ojcostwie dziecka, ale myślał, że ludzie plotkują o Klarze tak samo, jak kiedyś o jego matce. Nie sądził, że wszyscy wkoło znają jakąś historię, zapewne zmyśloną przez jej ojca w celu usprawiedliwienia się przed ludźmi. Ona jednak potwierdzała i w jego głowie zapanowała pustka. Patrzył na nią tępo, aż w oddali ponad jej głową ujrzał jakby miraż. Ktoś poruszał się w taki sposób, że na chwilę znowu był malutkim dzieckiem i patrzył na podchodzącą do niego matkę. Zbliżała się i z każą chwilą, uzmysławiał sobie, kogo widzi. Miała kręcone włosy jego rodzicielki, ale kolor był jego. Patrzyła na niego oczami, które codziennie widział w lustrze, ale wyraz twarzy był matki i te same namiętne usta. Padał jej lekki cień pod dolną wargą, gdy je lekko rozchylała, patrząc na niego niepewnie. Marek widział obraz doskonałości. Przez siedemnaście lat przyglądał się niezliczonej ilości dzieci i zastanawiał się, jak wygląda jego własne, albo jakby wyglądało, ale ta dziewczynka była na wskroś perfekcyjna. Nie rozumiał, co się z nim dzieje, ale czuł, jak jego serce napełnia się czymś nowym i rośnie do nieograniczonych rozmiarów, jakby miłość, która była gdzieś tam schowana przed światem, nagle wlała się do niego z siłą rozpędzonej rzeki. Cokolwiek teraz miało wydarzyć, on już nie odpuści, póki nie odzyska swojego życia, swojej miłości, swojego dziecka i swojej kobiety. One należały do niego.

Wrócił jednak Tadeusz i pokazał mu prawdę. Jego dziecko obejmowało obcego faceta i traktowało jak ojca. Markowi zrobiło się niedobrze na ten widok i odwrócił głowę od tego bolesnego obrazka.

Klara w końcu zaczęła opowiadać o tym, co się z nią działo po wyjeździe. Z perspektywy Marka był to czas, gdy mu ją ukradziono. Zabrano mu jego życie, jego świat. Miał chociaż nadzieję, że dla niej ta historia potoczyła się szczęśliwiej, niż dla niego.

Nie potoczyła się... To zrozumiał z jej opowieści. Mimo że opowiadała, jakby była zadowolona z jego przebiegu, to on nie wyobrażał sobie, co musiała czuć. Pomyślał o młodej dziewczynie, która kręciła przed nim biodrami, opowiadając o życiu erotycznym modliszek, która wypuściła ogromną białą flegmę do jego butelki od piwa i podała mu ze śmiechem do wypicia, z którą karmił bułką ryby na pomoście, tylko po to, by podpływały i łaskotały ich po stopach, która świeciła mu latarką prosto w twarz, gdy chciała, by jej słuchał i której śmiech sprawiał, że czuł się szczęśliwy. Pomyślał też o młodej kobiecie, kobiecie w zaawansowanej ciąży, która nosi ciężkie wiadra, która na kolanach myje podłogi cerkwi, która codziennie opada ze zmęczenia z obolałym ciałem, która rodzi, a trzy dni później idzie z maleńkim dzieckiem, by ponownie paść na kolana i sprzątać, która codziennie kładzie się z pustym brzuchem, która znika w oczach, która szuka ciuchów dla dziecka w ośrodku dla ubogich. Ponownie zebrało mu się na wymioty, ale prawdziwą odrazę poczuł do człowieka, który uważał, że taka była piękna, bo miała zabiedzone ciało. Po prostu nie wytrzymał...

*

– Mark, what are you thinking about? What do you want to do? – zapytała zaniepokojona Aisza, a on zrozumiał, że nie podziela jego entuzjazmu. Od dłuższego czasu stał i opierał się o kamienny murek prowadzący do skalniaka w pobliżu drzwi wejściowych, bo mówienie o przeżyciach Klary sprawiało, że czuł się osłabiony i wolał się podpierać. Liczył na coś więcej ze strony przyjaciółki. Jakąś mowę motywującą, ale ona najwidoczniej zastanawiała się, jak go nakłonić do zaniechania jakichkolwiek kroków.

– I saw my child. I have a daughter. I love them, I want to be with them. What do you mean, Aisza?

– She's married. – Usłyszał w słuchawce i już wiedział, że nie chce kontynuować tej rozmowy, ale żona jego przyjaciela, to nie była kobieta, której mówił „spadaj". Zbytnio ją szanował. Musiał jej wysłuchać. Chciała jego dobra i nie robiła nic złośliwie. Przyjmie jej słowa, nawet jeśli go zabolą. Wysłucha ich, nawet jeśli nie chciał ich słyszeć, ale zrobi, co będzie uważał za słuszne. Był dorosłym mężczyzną, aż takiej władzy nad nim nie miała. Nie była Klarą.

– She's unhappy. I can see it...

– Listen, Mark, I understand... Her life was very...

– ...sucked – dokończył jej myśl, choć ona chciała ubrać ją w ładniejsze słowa. – She was such a pretty, perfect girl and now... she's broken, oppressed by him. I pity her. It's my fault. I want to fix it. – Po jego słowach nastała długa chwila ciszy. Marek czekał na odpowiedź nie dlatego, że miała dla niego znaczenie, ale dlatego, że znaczenie miała kobieta, która jej miała udzielić.

– You're have already made the decision and nothing I'd say, will change it, so please, don't do anything stupid. – Aisza mówiła bardzo powoli. Cedziła każde słowo. Marek czuł powagę i przesłanie, jakie niosą.

– I promise.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top