Marek: rozdział 3 - „Mama, I'm coming home"
W jednym z niewielu luksusowych dwupoziomowych penthouse'ów w Londynie zadzwonił telefon, ale nie był to nietypowy telefon informujący o czyjejś śmierci. Było to comiesięczne połączenie, jakie wykonywała Daniela do swojego syna. Jedyne co się zmieniło to godzina, więc Marek nie zdążył pożegnać się ze swoją obecną partnerką, czarnoskórą Lottie i była obecna podczas jego rozmowy z matką. Właściwie to mu nie przeszkadzała, bo i tak nie była w stanie nic zrozumieć, ale nie był w stanie się nią w tym czasie zajmować, a filigranowa Murzynka lubiła, gdy była w centrum jego atencji i obawiał się, że może go po prostu dekoncentrować, dlatego stanął w drzwiach prowadzących na przestronny taras. Oparł się o futrynę i zaczął oglądać dobrze mu znany widok centralnej części miasta.
– Cześć, mamo. Co u ciebie? – zapytał i zgarnął za ucho długie, ciemnobrązowe pasmo, gęstych włosów.
– Dobrze, syneczku – usłyszał dobrze znany głos matki, ale też poczuł na ramionach otaczające go ręce Lottie. Wyswobodził się ostrożnie, tak żeby jej nie urazić i podszedł do kanapy. Oparł się o jej oparcie i słuchał, co Daniela ma mu do powiedzenia. – Słuchaj, kochanie. Może byś przyjechał na wakacje? Tyle lat cię nie widziałam...
– Mamo, nie mogę. Prowadzę firmę, a w wakacje Dawid i Aisza wyjeżdżają z dziećmi i mam dodatkowej roboty – tłumaczył, ale dobrze wiedział, że jego wspólnik i jego żona wybierają się na urlop dopiero pod koniec sierpnia i mówi to tylko dlatego, że jest zobowiązany umową zawartą przed laty. Choć nawet nie wiedział, czy została dotrzymana z drugiej strony. On jednak był osobą słowną i dumną. Nie pozwoliłby sobie na oszustwo, a Kasprzak od lat trzymał go za jaja i czuł się bezradny. Nie to go teraz absorbowało. Lottie usiłowała się do niego ponownie przytulić, więc nakrył ręką słuchawkę i dobitnie szepnął wprost do jej rozanielonej buzi. – Go away.
– Mareczku, ja nie młodnieję – żaliła się Daniela w słuchawkę. – Nie wiem, ile czasu mi zostało.
– Mamo, o czym ty mówisz? Czy coś się sta...? – Nie dokończył, bo poczuł rękę swojej dziewczyny na swoim rozporku. Klęczała przed nim i usiłowała dostać się do jego męskości. W tym momencie to przechyliło szalę i przestał myśleć o opinii matki. Chwycił ją za przedramię i poprowadził w kierunku drzwi. – Fuck off! It's over. We are done. – Wypchnął ją na zewnątrz i zatrzasnął drzwi. – Mamo? Co mówiłaś? Stało się coś?
Jednak jego matka nie odpowiedziała. Była zniesmaczona tym, co usłyszała przed chwilą. Marek był wściekły, że usłyszała jego sprzeczkę z dziewczyną. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego matka nie rozumiała tego, co powiedział, ale słowo „fuck" nie było jej obce, a ton głosu jej syna jeszcze ją upewnił w przekonaniu, że właśnie źle potraktował jakąś kobietę.
– Marek – powiedziała stanowczo. – Jak ty ją traktujesz?! Nie wolno tak się odnosić do kobiet!
Jego matka była poirytowana jego zachowaniem, a on tym, że była świadkiem jego rozstania i teraz ganiła go jak małego chłopca. Od siedemnastu lat sobie radzi samotnie z życiem. Nie musiała dawać mu wykładów, co do tego, jak ma traktować swoje kochanki.
– Nie zaprzątaj sobie nią głowy. Już nie będę się w ogóle do niej odnosił ani traktował... – Chciał dodać może coś jeszcze, ale usłyszał zasmucony głos matki.
– Marek, kochanie ja chcę doczekać się wnuków... – Przez głowę przemknęła mu bolesna myśl i chciał jej wykrzyczeć, że ma wnuka. Przynajmniej bardzo chciał wierzyć, że gdzieś tam jest dziecko, które być może przeżyło. Nie odezwał się jednak i słuchał jej dalej. – ...a ty Marek, masz trzydzieści sześć lat i zachowujesz się jak nastolatek. Co rusz inna dziewczyna. Nie myślisz o małżeństwie, o rodzinie...
Na dźwięk ostatniego słowa w Marku zawrzało. Nie sądził, że poczuje w tym momencie taką gorycz na sercu, że wyleje się ona do tego stopnia, że wyżyje się na własnej matce. Całe życie mieli tylko siebie, a od tak wielu lat tylko na odległość, ale stwierdzenie, że nie myśli o rodzinie przelało czarę i nie potrafił się powstrzymać.
– Jak myślisz, mamo? O czym innym niż o rodzinie myślę od siedemnastu lat? Myślisz, że dla kogo tu przyjechałem?! Że dla kogo ja się poświęcam pół życia?! Myślisz, że ja się bawię?! Że chodzę i imprezuję?! Że się kurwię na prawo i lewo?! Że nie potrafię utrzymać fiuta w spodniach i wsadzę go w każdą, nie myśląc o konsekwencjach...? – W tym momencie się zaciął, bo przed oczami stanęła mu wystraszona twarz dziewczyny o kasztanowych włosach, która mówi do niego „Marek, ja chyba jestem w ciąży..." i poczuł ucisk w sercu, który sprawił, że mimowolnie złapał się za pierś.
– Marek – powiedziała Daniela spokojnie, bo zrozumiała, do czego zmierza jej syn. – Nie miałam tego na myśli. Proszę cię, synu, odpuść sobie. Nie myśl o tym. Ona zniknęła i już jej nie znajdziesz. Poza tym ostatnia osoba, która mogła coś wiedzieć, została wczoraj pochowana. Musisz zacząć w końcu żyć własnym życiem i zrozumieć, że ta dziewczyna też pewnie ma już własne, w które nie ma sensu ingerować...
Może i jego matka mówiła coś jeszcze, ale on tego nie słyszał. Czuł, jak niesamowicie wielki ciężar opuszcza jego ciało. Uświadomił sobie, że jeśli to prawda i Kasprzak nie żyje, to jest zwolniony z części umowy, która zakładała, że nie pojawi się w Polsce, póki ojciec Klary oddychał i może, było to niezwykle nieczule, ale był wdzięczny Bogu, za to, że oddychał tylko sześćdziesiąt cztery lata. Jego śmierć nie zwalniała go z obietnicy, że już nigdy nie będzie szukał jego córki, ale pozwalała mu zobaczyć matkę i spotkać się ze starymi znajomymi, którzy być może przez przypadek coś powiedzą, co pozwoli mu chociaż dowiedzieć się, co stało się z jego ukochaną. Było to niewiele, ale w tym momencie było to dla niego wszystko i nigdy nie czuł, że ma tak wiele... poza tym jednym latem, w którym też wszystko bezpowrotnie stracił.
– ...dekarz mówi, że można wymienić deski, ale będzie to dużo kosztować...
Marek zrozumiał, że matka wciąż do niego mówiła, nie zdając sobie sprawy z tego, że od dawna jej nie słuchał i wiedział: już nie skupi się na ani jednym jej słowie, dlatego jej przerwał.
– Naprawię ci ten dach, mamo. Pogadam z Dawidem, ustalę terminy i przyjadę naprawić ten dach. Nie mogę rozmawiać dłużej. Kocham cię.
*
Wszedł do napełnionej wanny i nabrał mocno powietrza w płuca, a następnie zanurzył głowę pod wodą. Ostrożnie dotknął swojego członka i zaczął go delikatnie głaskać. Nie planował się masturbować, ale musiał poczuć to subtelne mrowienie w podbrzuszu, by wrażenie podniecenia, jakie w tym momencie odczuwał, powróciło do niego. By zobaczyć, jak śliczna dziewczyna unosi się na powierzchni zielonej wody w dresowych spodniach i koszulce, którą podmywała woda i odsłaniała jej nagi brzuch, subtelnie zaokrąglony. Patrzył, jak rozbiera się do naga i odrzuca mokre ubranie na wydmę. Lubił jej kształty. Nie była gruba, wręcz przeciwnie, ale jej ciało zaokrąglało się w niektórych miejscach, tak że wydawało mu się bardziej kobiece i pociągające. Wskoczył za nią, a gdy się wynurzył, zobaczył ją z bliska. Jej włosy błyszczały miedzią w świetle księżyca, a po twarzy spływały krople wody. Patrzyła na niego dużymi oczami w kolorze kojarzącym mu się tylko z wieczornym niebem i delikatnie rozchylała dolną wargę. Miała takie namiętne usta, że musiał ją pocałować. Podpłynął do niej i...
...wynurzył się, bo czuł, że jeszcze chwila, a w jego płucach zabraknie powietrza i zaczną napełniać się wodą. Zakasłał, bo pod koniec przez nozdrza nalało mu się trochę wody do gardła, a naprawdę nie chciał teraz umierać. Ta perspektywa wydawała mu się dobra za każdym razem, jednak teraz musiał chociaż sprawdzić, czy w jego życiu coś się zmieni. Jeśli nie, to równie dobrze będzie mógł rzucić się w otchłań tego przeklętego zalewu. Skoczyć z pomostu i postarać się, by jak najwięcej wody wlało się do jego organizm, ale teraz musiał spróbować.
Wyszukał bilet na samolot i udało mu się kupić na następny dzień rano. Wiedział, że przez to nie pozałatwia spraw w firmie i zrobi przyjacielowi straszne świństwo, zostawiając mu tylko wiadomość na firmowym mailu, ale ufał, że dość jasno opisał powody tak nagłego wyjazdu i liczył na wyrozumiałość. Mimo wszystko nie czuł się z tym dobrze.
Dopiero w samolocie zobaczył, że Dawid usilnie próbuje dodzwonić się do niego. Postanowił wziąć się w garść i odebrać.
– Przepraszam. Słuchaj, ja...
– Nie musisz się tłumaczyć – przerwał mu przyjaciel. – Dzwonię, aby ci powiedzieć, żebyś się niczym nie martwił. Odpocznij. Odwiedź matkę. Zasłużyłeś. Nie byłeś na urlopie, odkąd założyliśmy firmę, a ja z Aiszą latamy dwa razy w roku, więc należy ci się przerwa. Tylko... – powiedział, bo zawsze było jakieś „ale" – ...nie narób sobie zbytnich nadziei. Prawdopodobieństwo, że ją spotkasz, jest nikłe. Jeśli ojciec się jej wyrzekł, może nawet nie przyjechała na pogrzeb. Rozumiesz? Nie ma takiego obowiązku, dlatego proszę cię: wróć do nas w miarę cały. Nie mam ochoty zbierać cię do kupy przez kolejnych siedemnaście lat. – To ostatnie zdanie, było żartem i Dawid niepewnie zaśmiał się w słuchawkę, ale mimo to usłyszał przeciągłe westchnienie Marka. – Ty już narobiłeś sobie nadziei, co? – domyślił się przyjaciel.
– Mhm – przytaknął smętnie. Nie zamierzał jednak się rozklejać. – Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Dam znać, kiedy wrócę. – Użył bardzo oficjalnego tonu i się rozłączył.
Marek wsunął telefon z powrotem do kieszeni spodni i wyciągnął się na fotelu samolotu; podrapał się po kasztanowym zaroście. Miał niedługo iść do barbera, ale to musi poczekać. Na razie jego broda musi pozostać lekko przydługa. W końcu i tak nie planował chodzić na randki, tylko naprawiać matce dach, i co tam jeszcze będzie do zrobienia. Posiedzi z nią i może coś usłyszy. Kurde... – zaklął w duchu, gdy uzmysłowił sobie, jak bardzo wali mu serce na myśl o możliwości zdobycia jakichś szczątkowych informacji o dziewczynie i dziecku. Dawid miał rację i niepotrzebnie robił sobie nadzieje. Jeśli tam pojedzie i wróci z niczym, będzie zdruzgotany. W tym momencie perspektywa nabrania ostatniego oddechu na dnie zalewu w Gorzuchowie wydawała się niemal najlepszym rozwiązaniem.
Popłakała się na jego widok. Czekała przed domem. Opierała się o poobdrapywaną futrynę drzwi, z których farba już dawno odpryskiwała. Należało ją zedrzeć i pomalować na nowo. Nie spodziewał się jej obecnego wyglądu i na widok matki zakuło go w sercu. Wyjechał, gdy miała trzydzieści dziewięć lat. Była wtedy wciąż piękna. Czarne loki spowijały twarz i tylko gdzie, nie gdzie widać było siwy włos. Poza kurzymi łapkami na twarzy nie miała zmarszczek. Mimo krążących o niej plotek zawsze chodziła wyprostowana i dumna. Dziś już nie była tą samą osobą. Marek myślał, że ujrzy dojrzałą kobietę, a przed nim stała staruszkę. Tak odmienna od tych, które spotykał na ulicach Londynu. Garbiła się. W jej brązowych oczach nie było widać blasku, a twarz miała pomarszczoną. Jednak to, co go najbardziej zabolało to jej włosy. Były całkowicie siwe i postrzępione. Związała je w ciasny kucyk. Widać było, że od dawna o nie nie dbała. Poczuł smutek, bo wiedział, że najprawdopodobniej to on jest przyczyną jej szybkiego zestarzenia. Pozostawił ją z szokującą wiadomością, że zapłodnił córkę miejscowego przemysłowca, zrobił kilka burd w okolicy i wyjechał nagle. Jej syn, który był jej całym światem. Jedyną rodziną. Zniknął z jej życia tak samo nagle, jak Klara zniknęła z jego. Musiało ją to złamać. Mimo to, gdy tylko go zobaczyła, podbiegła i przywarła do niego. Już dawno nie czuł tyle ciepła. Sam sobie nie zdawał sprawy z tego, jak bardzo tęsknił za matką, dlatego pochylił się lekko i objął ją ramionami. Pachniała rosołem i lawendą. Już wiedział, co czeka na niego w domu. Nie odpuści mu, póki nie pęknie z przejedzenia.
– Marek! – Szlochała mu w koszulę. – Ty jesteś już mężczyzną! Wyjechałeś jako chłopiec, a teraz jesteś mężczyzną!
Bawiło go jej stwierdzenie. Od siedemnastu lat nie czuł się bardziej dzieckiem niż w tym momencie, gdy był w jej objęciach. Nie chciał jednak o tym mówić, więc zamiast tego jedynie zaproponował:
– Wejdźmy do środka, mamo.
Dom jego matki był ciaśniejszy, niż zapamiętał. Był to wynik mieszkania w loftowej przestrzeni jego apartamentu. Jednak z całą pewnością mógł stwierdzić, że nic się w nim nie zmieniło. Wchodziło się do niego przez kuchnię z piecem kaflowym, w której było dwoje drzwi. Jedne zamknięte, gdzie przez niewielki korytarzyk można było przejść do ogrodu lub do łazienki i jedne otwarte do małego saloniku, w którym jak się okazało, wciąż spała jego matka. Tak jakby nigdy się nie wyprowadził. W kuchni były też wąskie schody prowadzące na poddasze. Za zamkniętymi na klucz drzwiami znajdował się jego pokój. Zostawiła go takim, jakim był w dniu jego wyjazdu. Nie przestawiła ani jednego przedmiotu. Widać było, że systematycznie ścierała w nim kurze, otwierała okno i wymieniała pościel na nową, ale nie pozwoliła sobie na ani jedną zmianę w wystroju. Zamknęła go na klucz i czekała na powrót syna, dlatego tuż pod oknem dachowym wciąż stała rozłożona wersalka z czystą pościelą. W rogu nadal stała komoda z lustrem, a obok niej niewielka szafa. Przy jego łóżku był w dalszym ciągu stolik nocny z szufladą i nocną lampką, a przy ścianie regał z książkami, wśród których wciąż znajdowały się podręczniki szkolne. Podejrzewał, że w szafkach nadal wisiały jego stare ubrania, ale nie zdecydował się tego sprawdzić. Zamiast tego postawił swoją walizkę obok niewielkiego taboretu. Usiadł pośród tego reliktu przeszłości i sięgnął po paczkę papierosów ukrytą w wewnętrznej kieszeni swojej sportowej marynarki. Nie zdążył zaciągnąć się porządnie, gdy do pokoju weszła nieśmiało jego matka.
– Mareczku, ty też czujesz jakby coś się...
Zaniemówiła na widok syna z papierosem. Marek wiedział, że był to dla niej cios w plecy i poczuła w tym momencie zawód. Nie zrobiła mu jednak wyrzutu o to, że pali, ani o to, że przez siedemnaście lat nie wspomniał o swoim nałogu.
– Przyniosę ci popielniczkę – powiedziała tylko ze smutkiem i zamknęła za sobą drzwi, a Marek poczuł wstyd przed samym sobą, który był wystarczająco dobitną karą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top