Marek: rozdział 21 - Home sweet children's home

Czuł, jak oczy mu się kleją, więc rozebrał się do bielizny i bezwiednie opadł na łóżko. Jedną ręką naciągnął na siebie kołdrę tak, żeby przykryć też głowę i osłonić przed wpadającym do pomieszczenia światłem. Zamknął oczy, a wtedy poczuł, że ktoś szturcha go w ramię.

– Marek, obudź się, jesteś mi potrzebny. Musisz mnie gdzieś zawieść – usłyszał głos matki.

– Nie mogę. Mam dzisiaj randkę – wymamrotał z zamkniętymi oczami.

– Co ty, Marek, pierdzielisz?

Podniósł głowę i wysunął ją spod kołdry. Spojrzał na matkę mętnymi oczami. Stała przed nim ubrana w granatowe, eleganckie spodnie i biały golf, na który narzuciła srebrną chustę. Włosy ułożyła w grube fale, a po boku spięła je wsuwkami. Na twarzy jednak miała poirytowaną minę.

– Idziesz do kościoła? – zapytał, widząc jej kreację.

– Posrało cię? Jest czwartek. Znowu coś brałeś? Chcesz mi powiedzieć, że jeszcze jesteś narkomanem? – powiedziała podniesionym głosem. Zmarszczyła brwi i zaczęła przeglądać mu się z jeszcze większą irytacją. Przetarł dłonią czoło, a potem odgarnął włosy z twarzy.

– Nie mogę, mamo. Obiecałem dzisiaj Samancie, że do niej wpadnę. Chcę spędzić z nią jak najwięcej czasu, zanim wyjadę i zanim ona wyjedzie, a muszę jeszcze ogarnąć swój bilet. No i mam dach do skończenia.

– Na którą się z nią umówiłeś?

– O 12:00 muszę być w Gorzuchowie.

– Zdążysz – powiedziała stanowczo i poklepała go po ramieniu. – Ubieraj się, o 9:00 chcę być w szpitalu.

– Chciałem się wyspać... – zaczął mówić, ale mu przerwała.

– Spałeś trzydzieści godzin. Wyspałeś się.

– Która jest godzina? – zapytał zdezorientowany.

– 6:30

– To dlaczego budzisz mnie dwie godziny wcześniej?

– A ile czasu potrzebujesz, żeby się wypindrzyć? – Oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego z pogardą.

– Dla ciebie dziesięć minut – odparł grubiańsko, bo dość miał jej osądów.

– Dla Klary szykujesz się dwie godziny, a dla mnie dziesięć minut? – prychnęła tylko po to, żeby mu dokuczyć.

– Dla ciebie nie golę jaj – warknął i zaśmiał się pod nosem.

Wiedział, że jego matka nie znosi tego typu komentarzy. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z odrazą. Przez chwilę otwierała usta, tylko po to, żeby je zamknąć.

– Jesteś obleśny – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je, ale zamiast wyjść, odwróciła się w jego kierunku. – 8:30 masz być przed samochodem.

Pociągnęła mocno za klamkę i trzasnęła z całej siły o futrynę.

Marek opadł twarzą z powrotem na poduszkę, ale uświadomił sobie, że nie jest już w stanie zasnąć. Wstał i włożył na siebie brązowe spodnie i białą lnianą koszulę, której rękawy podwinął do góry. Sięgnął po telefon i zajął się tym, czy w końcu musiał się zająć. Wyszukał połączenia lotów i kupił bilet na wtorek rano. Weekend będzie musiał poświęcić na pracę, nawet jeśli by padało albo paliło słońce, ale im szybciej wróci do Londynu, tym szybciej pozbiera się do kupy. Ku zaskoczeniu swojej matki zszedł na dół i wykonał poranną toaletę w łazience, a na koniec spryskał się perfumami BohoBoco Olibanium Gardenia, które zasugerowała mu jego przyjaciółka.

– Dalej masz drukarkę w sklepie? – zapytał matkę, a gdy skinęła głową, aby przytaknąć, chwycił za pęk kluczy, wsunął na nogi buty sportowe Nike i wyszedł z domu.

*

Poszedł do sklepu od strony zaplecza, bo jego matka najwidoczniej nie planowała dzisiaj otwierać. Zobaczył go, jak siedział na murku obok trzech żółtych koszy z pieczywem. Pochylony patrzył na swoje białe adidasy, które teraz były zniszczone, ale czyste. Miał na sobie czarne dresy z lampasem i szarą koszulkę przy kołnierzyku, której miał poszarpany rąbek. Podniósł głowę i spojrzał na niego hebanowymi oczami, z których jedne było przekrwione i zaczerwienione. To właśnie od tego oka rozchodziła się sinofioletowa opuchlizna. Nabrzmiałe limo było pamiątką ich ostatniego spotkania. Marek nie obawiał się go, choć wiedział, że na trzeźwo mężczyzna ma nad nim przewagę, bo na twarzy miał wymalowany smutek i nie widział w nim pretensji.

– Co tu robisz? – zapytał, wymijając go.

– Damian codziennie pomagał pani Danieli. Teraz go nie ma, a pieczywo leży tu i każdy może je sobie wziąć. Odkąd mojego chłopaka zabrali to...

– Odpuść sobie – powiedział Marek, bo nie miał ochoty na jego tłumaczenie.

Otworzył tylne drzwi sklepu i wszedł do środka. Złapał za klamkę i zamknął za sobą. Skierował się do niewielkiej kanciapy, którą jego matka nazywała biurem. Nie zdążył włączyć listwy od komputera, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi. Wyjrzał zobaczyć, co się dzieje i ujrzał, jak ojciec Damiana wnosi na zaplecze skrzynki, kładzie je przy ścianie i kieruje się w stronę lady kasowej. Markowi przed chwilą przemknęło przez głowę, że facet w dresach z lampasem jest albo wyjątkowo głupi, albo umyślnie takiego udaje.

– Nie chciałem złamać mu ręki, on mi się wyślizgnął. Jest taki mały i słaby jak matka. W zbyt wielu rzeczach ją przypomina... – próbował się tłumaczyć.

– Kogo ty próbujesz oszukać? Widziałem, co się działo. On się nie potknął. Nie był to pierwszy raz. On ma ślady na całym ciele. Jest tylko dzieckiem, nie zasłużył sobie na to.

– Chciałem, żeby umiał się bić, ale on chyba jest niezdolny. Zawsze się poddaje, a tacy jak on muszą umieć się bronić.

– „Tacy jak on"? – zapytał Marek, bo nie rozumiał, co mężczyzna przed nim ma na myśli. Zaczynało go denerwować jego gadanie, bo przypomniał sobie blizny po oparzeniach i liczne siniaki. Przed oczami stanął mu również obraz płaczącego ze wstydu chłopca, bo ktoś to zauważył. Nie miało to nic wspólnego z nauką samoobrony.

– Posłuchaj, ja go kocham i dla mnie to bez znaczenia. On jest moim synem, ale geje nie mają łatwo. Chociaż ostatnimi czasy – zamyślił się na chwilę – sam już nie wiem...

Marek zrozumiał znaczenie słów, jakie próbował przekazać mu ojciec Damiana. Poczuł, jak do głowy napływa mu krew powstała w wyniku ciśnienia, jakie w tym momencie wywoływał u niego ten facet.

– Przed chwilą zastanawiałem się, czy ty tylko udajesz debila – prychnął z pogardą – ale ty po prostu nim jesteś. Twój syn był zmuszany przez lata do robienia rzeczy, których nie powinno robić się z dzieckiem, ani tym bardziej bez jego zgody, a ty robisz z niego geja, bo jakiś obleśny staruch nadużył swojej władzy nad nim? Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz?

Spodziewał się, że zostanie zaatakowany, chociażby słownie. Nastawił się na awanturę, ale ojciec Damiana tylko spuścił głowę i wymruczał odpowiedź.

– On nie protestował...

– A co miał zrobić? – warknął coraz bardziej wkurzony Marek.

– On miał trzynaście lat...

– Miał tylko trzynaście lat – podkreślił i spojrzał prosto w oczy mężczyzny przed sobą. – Miał trzynaście lat i od czterech lat był regularnie gwałcony. Nie pomyślałeś, że mógł nieraz protestować, aż w końcu przestał?

– Ja nie wiedziałem, on mi nic nie mówił... Myślałem, że oni mi pomagają... – próbował dalej usprawiedliwiać się, ale dla Marka było to zbyt wiele i w końcu wybuchł.

– Nic ci nie mówił? A co ci miał powiedzieć kretynie? „Damian, jak było u dziadków?", „Fajnie, dziadek zerżnął mnie w dupę, a potem pobawił się ze mną Power Rangersami"? Zacznij być poważny! – krzyczał.

Ciureja popatrzył na niego, a jego twarz stała się kamienna. Wydawało się, jakby analizował jego słowa. Marek myślał, że to jest ten moment, w którym goryl przed nim nie wytrzyma i rzuci się na niego. Zamiast tego zobaczył w jego oczach łzy, dlatego uznał, że spuści trochę z tonu.

– Nie wiedziałem. Powinienem był wiedzieć, ale nie wiedziałem... Zbyt bardzo skoncentrowałem się na żonie i na tym, co ja czuję. Zapomniałem o nim, a gdy chciałem to wszystko naprawić, on był już...

Głos ugrzązł mu w gardle od nadmiaru goryczy, jaka się w tej chwili wytworzyła.

– Damian nie jest gejem – powtórzył stanowczo Marek. – Przecież miał wiele dziewczyn.

– Ale ja myślałem, że on się w ten sposób zasłania... ale ja już nie wiem... on narysował... Marek spojrzał na niego bez zrozumienia, miał wrażenie, że bełkocze coś bez sensu. On musiał to zauważyć, bo zaczął pospiesznie tłumaczyć.

– Damian rysuje, bardzo ładnie. Ma talent. Rysuje tylko dwa motywy. Pierwszy to jego matka, taka, jaką ją zapamiętał. Uśmiechnięta i piękna. Drugi jest – zawahał się – makabryczny. Rysuje potwory i demony. Jakieś wstrętne wizje śmierci. Mówiłem mu, żeby przestał, bo jak ktoś zobaczy, to uzna, że jest psychiczny. Jednak w dniu, w którym mi go zabrali, poszedłem do jego pokoju i znalazłem coś nowego. On narysował dziewczynę. On nigdy nie rysował swoich dziewczyn. Nigdy nawet nie widziałem, żeby chodził zakochany, ale ją narysował. Piękny akt. Miała burzę kręconych włosów i takie zgrabne ciało...

– Stop, stop! Zatrzymaj się, zanim powiesz za dużo! – Wystawił ręce przed siebie i zaczął nimi machać przed zaskoczonym Ciurejem. – To moja córka. Mówisz o nagim rysunku mojej córki.

– Przepraszam. – Zapowietrzył się Damiana ojciec, a gdy wypuścił powietrze z płuc, zaczął pospiesznie tłumaczyć syna. – To był bardzo porządny rysunek. Przyzwoity i nie było na nim właściwie nic widać. Zrobił go bardzo profesjonalnie.

– Dobra, dobra. Skończ. Nieważne. Jest jeszcze coś, czym byś chciał się podzielić, bo właściwie się spieszę – powiedział, mając nadzieję, że jasno daje do zrozumienia, aby sobie poszedł.

Ojciec Damiana niepewnie przestąpił z nogi na nogę i wsunął ręce pod pachy. Marek zrozumiał, że z pewnością jest coś, o czym chciałby mu powiedzieć, ale jest to coś wstydliwego.

– Pani Daniela mi daje... Za pomoc z pieczywem dostaję... – zaczął mruczeć pod nosem z wahaniem w głosie.

– Co? – ponaglił go ręką Marek.

– Butelkę wina. Tego najtańszego.

– Czyli nie robisz tego dla syna?

– Nie, ja robię, ale pani Daniela mi daje...

– Czy ja ci wyglądam na „panią Danielę"? – prychnął z pogardą.

– Nie, przepraszam – odpowiedział ojciec Damiana.

Z miną zbitego psa odwrócił się i skierował w stronę wyjścia. W tym momencie Markowi przyszedł do głowy, być może absurdalny pomysł, ale sięgnął po półlitrową butelkę Jack'a Danielsa i podszedł do Ciureja. Wystawił ją w jego kierunku, a on zaskoczony wyciągnął po nią rękę. Marek jednak cofnął alkohol do siebie, nie pozwalając, by dosięgnął jej mężczyzna w lampasach.

– Dostaniesz ją, jeżeli będzie to twoja ostatnia butelka w życiu.

Ojciec Damiana zawahał się, ale po chwili niepewnie znowu wyciągnął rękę. Chwycił ją, ale Marek jej nie puścił.

– Mam nadzieję, że coś warte jest twoje słowo – mruknął z pogardą Marek.

– Może i moja rodzina to złodzieje, a ja jestem tylko zwykłym pijakiem, ale nigdy nie łamię danego słowa.

Uniósł podbródek zupełnie jak matka Marka i wyszedł dumnie ze sklepu. On sam nie miał czasu, żeby zastanawiać się nad niczym więcej. Usiadł do komputera i wydrukował swój bilet powrotny do Londynu, a następnie zamknął sklep i wrócił do domu.

*

Wjechali na parking przyszpitalny równo o 9:00, co jego matka skwitowała stwierdzeniem „spóźniłeś się", a potem udali się do sali szpitalnej, gdzie na rogu idealnie zaścielonego łóżka siedział chłopak w czarnych jeansach z przytwierdzonym łańcuchem, czarnym podkoszulku i czarnej bluzie dresowej, której prawy rękaw podwinięty był na wysokość gipsu. Na nogach miał założone i zasznurowane glany. Rysował coś w grubym szkicowniku oprawionym w skórzaną, brązową okładkę, która wydawała się dość stara. Jednak gdy zobaczył, że ktoś wchodzi do pomieszczenia, zamknął zeszyt i odłożył na łóżko.

– Poradziłeś sobie z butami – zauważyła Daniela.

– Tak, czuję się skrępowany, kiedy ktoś musi robić takie rzeczy za mnie – powiedział i wstał z łóżka.

Odwrócił się, żeby poprawić wygniecione miejsce, a wtedy szkicownik zsunął się na podłogę i otworzył w przypadkowym miejscu. Marek odruchowo popatrzył i zobaczył, że spoglądają na niego uśmiechnięte oczy jego córki. Gęste, kręcone włosy okalały delikatną twarz, a pod zmysłowymi ustami padał delikatny cień. Rysunek nie był bardzo dobry, on był doskonały. Jakby patrzył na jej czarno-białe zdjęcie. Damian naprawdę miał talent. Marek schylił się, żeby podnieść szkicownik, a kiedy uniósł go ku górze, żeby lepiej się mu przyjrzeć, na kartce szkicownika zobaczył nastoletnią rękę chłopca. Damian z wystraszoną miną próbował zabrać mu swoją własność. Marek puścił zeszyt, bo nie chciał, by ten pomyślał sobie, że ingeruje w jego prywatność. Nastolatek nieco spokojniej wysunął mu z rąk szkicownik, spojrzał na rysunek, na który teraz wspólnie patrzyli i ostrożnie zamknął brulion w skórzanej okładce, a potem niepewnie zapytał:

– Pytała o mnie coś albo mówiła?

Chłopak nie był nawet w stanie spojrzeć mu w oczy, a on chcąc dać mu trochę pociechy, poklepał go po ramieniu zdrowej ręki i powiedział jedyną rzecz, jaką mógł mu powiedzieć.

– Przykro mi, kolego.

Damian wciąż nie patrząc mu w oczy, skinął ostrożnie głową i odwrócił się, by wsunąć szkicownik do reszty rzeczy umieszczonych w plastikowej torbie.

– Narysowałeś Samantę ze złamaną ręką? – zapytał, by spróbować nawiązać z nim jakiś kontakt.

– Jestem leworęczny.

– Damian, skąd masz szkicownik? – zainteresowała się Daniela.

– Tata mi przywiózł.

– Był u ciebie? – dociekała.

– Tak, ale go nie wpuścili. Poprosił pielęgniarkę o to, żeby przekazała mi szkicownik i poszedł.

Tuż po tych słowach do sali weszła przysadzista kobieta w szarym kardiganie, a za nią druga, w krótko ściętych, siwych włosach, która na Marka oko dawno przekroczyła wiek emerytalny.

– Ty jesteś Daniel Ciureja, tak? – zapytała przysadzista kobieta.

– Damian – poprawiła ją Daniela, a ta spojrzała na nią wzrokiem, jakby poczuła się obrażona, że ktoś zwrócił jej uwagę.

– Damian Ciureja to ty, tak? – spytała nieco dosadniej.

– Tak – odpowiedział.

– Dobrze. W takim razie może najpierw się przedstawię. Jestem Marzena Głębinowicz, a obok mnie stoi Halina Wydra. Jesteśmy opiekunami z Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej w Kłodzku. Przyjechaliśmy, żeby cię zabrać do ośrodka. Teraz nam powiedz, czy masz przy sobie jakieś narkotyki?

– Nie – odpowiedział.

– Powiedz prawdę. W dokumentacji masz, że miałeś objawy odstawienia podczas pobytu w szpitalu, a i tak musimy cię przeszukać, więc lepiej będzie, jak teraz wszystko powiesz – naciskała na niego przysadzista kobieta w długim swetrze. Marek zrozumiał, że nie należy ona do przyjemnych ludzi i nie będzie ułatwiać Damianowi pobytu w ośrodku.

Spojrzał na matkę, która, mimo że słuchała słów kobiety, to intensywnie się nad czymś zastanawiała.

– Nie mam nic – zaprzeczył po raz kolejny.

– Dobrze, to się jeszcze okaże.

Przysadzista kobieta podeszła do plastikowej torby. Zaczęła wyciągać i potrząsać rzeczami Damiana, jakby zupełnie nie miała szacunku do jego osoby. Jego matka stała i nie reagowała, więc on też nie interweniował. Jednak żeby powstrzymać zdenerwowanie, wsunął ręce do kieszeni i dopiero w nich zaczął poruszać nerwowo palcami.

– Tam nic nie ma – odezwał się niepewnie Damian, gdy kobieta chwyciła za jego szkicownik. Przewróciła go na drugą stronę i przejechała palcem, by rozdzielić od siebie kartki. Jednak, gdy nic z nich nie wypadło, rzuciła bezwiednie zeszyt na łóżko.

– Wyciągnij wszystko z kieszeni i wywlecz je na drugą stronę, a potem ściągnij buty – powiedziała bezdusznie opiekunka.

Damian spojrzał bezradnie na jego matkę, szukając u niej pomocy. Ona jednak popatrzyła na niego smutnymi oczami i skinęła głową, żeby wykonał polecenie, dlatego zaczął wywijać wewnętrzną podszewkę kieszeni spodni i dresowej bluzy. Rozsznurował buty i stanął w skarpetkach obok nich. Pani Marzena obdarzyła jego glany przelotnym spojrzeniem i zapytała:

– Są okute?

– Tak – przyznał.

– W takim razie nie możesz ich ze sobą zabrać.

– Przecież to tylko buty – stwierdziła oburzona Daniela.

– Ale uznawane są za broń białą.

Pierwszy raz odezwała się starsza kobieta w siwych włosach, a jego matka spojrzała na nią i drgnęła, jakby właśnie sobie coś przypomniała.

– Pani pracowała w Bardzie?

– Tak, Daniela. Pracowałam – powiedziała opiekunka z domu dziecka i uśmiechnęła się delikatnie do jego matki. W tym momencie zrozumiał, że się znają.

– Pani Halinka! Przepraszam! Nie poznałam.

– Nie odmłodniałam, to też miałaś prawo – zaśmiała się kobieta. – To twój chłopak? – zapytała i spojrzała na Damiana.

– Nie. Ten za dwa miesiące kończy osiemnaście lat i zamieszka ze mną, więc trochę tak, jakby jest mój, ale moim synem jest ten tutaj.

Matka wskazała na niego ręką, a pani Halinka otaksowała go wzrokiem, jakby jej się coś nie zgadzało.

– On jest Piotrka? – zapytała zaskoczona.

– Nie, nie jest Piotrka. Z Piotrkiem urwał mi się kontakt, gdy mieliśmy po siedemnaście lat – przyznała rozbawiona.

– Ale jak to? Odmówiłaś mu? Przecież on był w tobie taki zakochany – powiedziała zaskoczona kobieta.

Daniela zamrugała, jakby nie zrozumiała słów, które do niej powiedziała.

– Co mu miałam odmówić?

– On chciał się tobie oświadczyć – wyjaśniła, ale gdy zorientowała się, że jego matka wciąż nie rozumie, zaczęła mówić dalej. – Mnie dlatego przenieśli, bo udostępniłam mu adres Marianny. Skontaktował się z nią, bo chciał przedstawić jej swoją przyszłą żonę. Miał bardzo poważne plany względem ciebie. Myślałam, że wam się udało.

– Nie, nie udało się – odpowiedziała szorstko Daniela i odwróciła się od pani Haliny. Przez chwilę nastała niezręczna cisza, którą przerwało wejście pielęgniarki.

– Wypis jest już gotowy, jeśli panie by zechciały zabrać chłopca.

– W takim razie możemy iść – powiedziała przysadzista kobieta i ruszyła w stronę wyjścia.

– Damian nie stój boso na kafelkach i włóż te przeklęte buty – odezwał się Marek, ale kobieta w kardiganie odwróciła się w jego kierunku i pokazała na niego palcem.

– Nie może ich zabrać. Nie wsiądzie w nich do mojego samochodu.

– Wsiądzie do mojego. Ja go zawiozę i kupię mu po drodze buty – obruszył się Marek. Przysadzista kobieta w szarym swetrze naprawdę go irytowała, ale starał się nie być agresywny. Jednak zdążył zauważyć już, że ilekroć sobie to obiecywał, efekt był zupełnie inny.

– To nieprzepisowe – próbowała zakończyć rozmowę, ale to nie powstrzymało Marka.

– Co jest nieprzepisowe? Kupno dziecku butów? – podniósł głos, co nie zostało dobrze odczytane przez opiekunkę z ośrodka.

– Kim jest dla pana w ogóle ten chłopiec, że mu pan ciuchy kupuje? – ofuknęła się pani Marzena. Poczerwieniała na twarzy i napuszyła się jak paw. Najwidoczniej nie była przyzwyczajona, że ktoś dba o dzieci z ośrodka, a ona dbała o nie jeszcze mniej.

– Jest moją dziwką! – krzyknął. – O co pani chodzi? Nie mogę dziecku pomóc? Kupię mu buty i przywiozę...

– Marek, Marek... Nie pomagasz. Uspokój się – zganiła go matka i chwyciły za jego przedramię.

– Dobrze – odezwała się nagle pani Halina. – Pojedzie z panem.

– Ale... – zaczęła jej koleżanka z pracy.

– Odpuść sobie, Marzenka. Chłopak trafia do nas tylko na chwilę. Nigdzie nie zniknie, a to są ludzie, którzy się o niego troszczą. Nie zrobią mu krzywdy.

Kobieta w długim kardiganie fuknęła pod nosem, a potem szczelniej odwinęła się swetrem.

– Ty będziesz odpowiedzialna, jak coś się stanie – powiedziała i wyszła z sali.

– Chodźmy – zasugerowała pani Halinka i obdarzyła ich niepewnym uśmiechem. Spojrzała na jego matkę, podeszła do niej i nachyliła się nad nią. – Jesteś pewna, że nie jest Piotrka? – wyszeptała z nadzieją, że nie zostanie usłyszana. Jego matka zaśmiała się i poklepała ją po ramieniu.

– Jestem pewna.

*

Zajechali do sklepu sportowego w galerii „Twierdza" w Kłodzku. Marek wskazał Damianowi dział z obuwiem, a sam został przy wejściu, w pobliżu kasy.

– Wybieraj – powiedział, a potem stanął z matką, aby na niego zaczekać.

Chłopiec niepewnie wszedł w regały i zaczął oglądać, ale po nic nie wyciągał ręki.

– Dlaczego ta kobieta myślała, że jestem tego Piotrka? – zapytał, gdy nie było nikogo w pobliżu.

Jego matka spojrzała na niego, jakby nie rozumiała pytania, on jednak nie dał się zwieść tym pozorom, zbyt dobrze znał swoją rodzicielkę.

– Oj! – Wzruszyła ramionami i poprawiła srebrny szal. – Piotrek też miał temperament i robił awantury o byle gówno. Był dumny i ty też jesteś.

– Akurat dumę mam po tobie.

– Ale ja zawsze wiedziałam, kiedy schować ją do kieszeni. – Spojrzała w stronę regałów i zmrużyła oczy. – Idź, pomóż mu, bo sobie nie radzi.

– Niby z czym? Wyborze butów, które mu się podobają?

– Tak, bo tu są wysokie ceny i on pewnie nie umie się zdecydować – powiedziała Daniela, popychając lekko jego ramię.

Podszedł do chłopca i sięgnął po białe Adidasy leżący na sklepowej półce. Umyślnie je wybrał. Kosztowały 499 zł i w ten sposób chciał mu dać do zrozumienia, że może wybrać buty w każdym przedziale cenowym.

– Może te? – pokazał je Damianowi.

– Są białe – stwierdził i odwrócił głowę w drugą stronę.

– OK, więc białe nie...

Szedł za chłopakiem, próbując zorientować się w jego guście. Przez chwilę chciał objąć go ramieniem na znak wsparcia, ale się rozmyślił, gdy przypomniał sobie, jak kulił się przy każdym jego dotyku. Był między nimi mur, którego nie umiał pokonać. Damian się go bał, było to dla niego zbyt bardzo odczuwalne. W pewnym momencie chłopak sięgnął ręką w stronę czarnych Air Maxów firmy Nike. Cofnął jednak rękę. Marek wykorzystał ten moment, by nakłonić go do wyboru.

– Podobają ci się?

– Tak, ale... – powiedział niepewnie.

– Przymierz – zignorował jego wątpliwości. – Jaki masz rozmiar?

– 38.

Odwrócił się w stronę półki i zaczął przeglądać pudełka, jednak obawiał się, że może mieć problem ze znalezieniem tak małych. Istniała możliwość, że na dziale damskim będą takie same, ale uparł się, że będą to męskie buty. Przeglądał kartony w poszukiwaniu trójki z przodu, nie było to proste. Na szczęście się udało. Z tyłu regału odnalazł ostatnie pudełko. Wysunął je z satysfakcją, jakby właśnie znalazł czterolistną koniczynę.

– Są – powiedział i podał pudełko Damianowi. – Sprawdź, czy dobre.

– Dobre – ocenił chłopak, gdy usiadł na czarnej, skórzanej pufie i wsunął stopę w but – ale one są... – próbował wspomnieć o wysokości ceny, ale Marek mu nie pozwolił.

– Jak dobre, to bierzemy.

– Ale one są...

Marek kucnął przy nim i chwycił go za prawe udo. Nie zastanowił się. Wykonał gest, który zrobiłby do własnego dziecka. Nie pomyślał, że może być przez niego źle zinterpretowany. Damian zesztywniał na całym ciele. Spojrzał na niego wystraszonymi oczami, ale się nie poruszył ani nic nie powiedział. Marek dostrzegł jedynie nerwowy tik oraz poczuł pod ręką, jak jego noga skamieniała. Nie puścił go mimo to ani nie zabrał ręki. Miał mu do powiedzenia coś bardzo ważnego i chłopak musiał wytrzymać nerwową atmosferę.

– Posłuchaj. Chodziłem do klasy budowlanej w zawodówce i miałem w grupie trzydziestu dwóch chłopaków. Samych chłopaków. Połowa z nich była z domu dziecka. W takich grupach często dochodzi do konfliktów. Potrafią być złośliwi i zawistni. Nie dlatego, że są silniejsi, ale dlatego, że są tchórzami, bo tylko tchórz atakuje słabszego. Rozumiesz? Nawet jeżeli będziesz tam sam i będziesz mniejszy od innych, to nigdy nie okazuj strachu. Jesteś Ciurejem, a oni są dumni i ty też bądź dumny z tego, kim jesteś. Zrozumiałeś?

Spojrzał Damianowi w twarz i mimo że oczy miał pełne łez, to ani jedna mu nie spłynęła. Pokiwał głową ze zrozumieniem, a wtedy Marek oderwał dłoń od jego uda i wstał. Wyciągnął rękę w jego kierunku, żeby również mu pomóc.

– Chodźmy zapłacić za twoje buty – powiedział.

Chłopak wstał bez jego pomocy, wyminął go i ruszył w kierunku jego matki. Marek złapał go za ramię, bo poczuł, że się zaprzyjaźniają, ale Damian zatrzymał się i odwrócił w jego kierunku.

– Jak mam być twardy, to od razu powiem, że zależy mi na Samancie i będę się starał, by ona również mnie polubiła. Wiem, że panu się to nie podoba, ale jeżeli tylko ona mnie zechce, to nic mnie nie powstrzyma.

Damian zaimponował mu swoim zachowaniem i nie chciał go uświadamiać, że zachowanie jego córki wskazywało, że nie jest nim zainteresowana. Nie była to odpowiednia pora, by podcinać mu skrzydła.

– Jeżeli tylko cię zechce – powiedział wymijająco.

Sięgnął ręką, by ponownie go objąć, ale on odsunął bark.

– Proszę mnie nie...

– Przepraszam – szepnął i opuścił rękę.

Chłopak przełamał się, by być z nim szczery, ale to nie rozbiło muru, który między nimi powstał. Poszedł w kierunku Danieli i szepnął jej coś na ucho, a ona objęła go, jakby pocieszając i poprowadziła w stronę samochodu. Marek nie rozumiał, co właściwie zrobił nie tak. Starał się postąpić właściwie. Spojrzał na zegarek i zobaczył, że jest 10:30. Ma zaledwie ponad godzinę i nie ma czasu na zastanawianie się nad swoimi błędami, dlatego podszedł do kasy i podał ekspedientce karton z butami. Za jej plecami dostrzegł wiszące plecaki, więc poprosił ją, by spakowała również prosty, czarny tornister firmy Nike, który powinien spodobać się chłopakowi.

Otworzył tylne drzwi samochodu i podał Damianowi jego nowe rzeczy.

– Przepakuj się z tej foliówki.

Miał zaskoczoną minę, ale Marek nie miał siły, ani ochoty cokolwiek mu tłumaczyć. Starał się. Jednak im bardziej próbował, tym mocniej czuł, że nie potrafi nic więcej jak tylko wyciągać kartę kredytową. Mimo to ludziom, którzy nie cenili wartości materialnych, takim jak Damian czy Klara takie gesty nie imponowały, a to sprawiało, że z góry czuł się przegrany. Wsiadł na miejsce kierowcy i z poczuciem klęski przekręcił kluczyk w stacyjce.

Zaparkował swój samochód przed dużym starym budynkiem z jasną elewacją i szarym dachem. Poczuł przygniatające wszystkich uczucie nieuniknionego. Odwrócił się do chłopca, aby oznajmić mu przybycie, ale się nie odezwał, bo zobaczył w jego oczach, że on już to rozumie.

– Damian, zostaw swoje buty i wszystko, czego nie chcesz zabrać w samochodzie. Będzie na ciebie czekać u mnie w domu – powiedziała Daniela, a on schylił się i ściągnął glany.

Włożył nowe, sportowe buty. Skórzaną kurtkę odłożył na siedzenie obok siebie i spojrzał niepewnie w oczy Marka. Po namyśle wyciągnął z plecaka szkicownik w skórzanej oprawie. Położył na swojej kurtce i ostrożnie przetarł po nim dłonią, jakby się z nim żegnając. Nabrał głęboki wdech i otworzył drzwi samochodu.

– Możemy iść – oznajmił, wydychając powietrze.

Weszli do przestronnego holu i skierowali się w stronę sekretariatu, gdzie czekała na nich pani Marzena. Niestety sama.

– Jesteście. Nareszcie. Chodźcie, pokażę wam gdzie, co jest.

Poprowadziła ich do różnych pomieszczeń. Stołówka, sala odwiedzin, bawialnia. Najbardziej jednak zainteresowała Damiana biblioteka, gdzie mógł wpisać się na listę i uzyskać pół godziny dostęp do komputera z Internetem. Marek domyślał się, że nie chodziło mu o naukę, a o kontakt z Samantą. Pomyślał o tym, jak sam godzinami wpatrywał się w ekran monitora, mając nadzieję, że zdarzy się cud i nawiąże kontakt z ukochaną. Teraz ten chłopiec planował wpatrywać się w fotografię jego córki i czekać, aż pojawi się zielony punkt przy jej zdjęciu profilowym. Być może napisze jej jakąś wiadomość, która nie znajdzie odzewu. Miał tylko nadzieję, że dzieciak nie będzie długo cierpiał, chociaż niektóre złamane serca bolą przez całe życie.

W końcu pani Marzena zaprowadziła ich do pokoju, w którym miał spać Damian. W niedużym, jasnym pomieszczeniu były dwa łóżka, przy których stały małe, nocne szafki z nocnymi lampkami. Była tam również przestronna szafa i jedno biurko, do którego było wsunięte drewniane krzesło.

– Twoje łóżko jest tutaj.

Wskazała to stojące bliżej wejścia. Damian odruchowo usiadł i położył na nim swój plecak. Był zgarbiony, ale starał się być odważny i nie pokazywać po sobie, jak bardzo się boi.

– W tym pokoju też mieszka pół Cygan, więc powinieneś dobrze czuć się ze swoim – powiedziała kobieta, a Damian zacisnął usta, ale nie wypowiedział ani jednego słowa protestu. Odezwała się za to Daniela.

– To tylko dwa miesiące, kochanie, wytrzymasz.

Marek spojrzał na zegarek, bo wszystko wydawało mu się trwać zbyt długo. Miał rację, była 11:58 już dawno powinien być w drodze do domu, a co więcej powinien już być na etapie wyjeżdżania do Samanty. Starał się nie być grubiański i nie okazywać swojego zniecierpliwienia. Damian był jednak spostrzegawczym chłopakiem, więc nie umknęło mu jego zdenerwowanie.

– Jeżeli się pan spieszy to... – chciał zasugerować, ale matka Marka mu przerwała.

– Nie przejmuj się. Zdąży. Ma dużo czasu.

Nie odezwał się, ale przez głowę przemknęła mu myśl, że w tym momencie ostatnie co posiada to czas. Zaczął zastanawiać się nad opcjami. Mógł za dwie minuty powiedzieć matce, że wychodzi i jeśli nie idzie z nim, to niech szuka sobie transportu, albo mógł spóźnić się do Samanty i pokazać w ten sposób córce, że nie stawia jej na pierwszym miejscu. Na szczęście nie musiał dokonywać wyboru, bo odezwał się Damian.

– Wszystko w porządku. Poradzę sobie. Nie ma sensu przedłużać – powiedział niepewnie jakby kierowany sugestiami Marka.

– No dobrze. – Podeszła do niego Daniela i wyciągnęła w jego stronę ręce. – Chodź się pożegnać. Objęła go i pocałowała w czoło. Prosiła, by się z nikim nie kłócił, z nikim nie bił, słuchał opiekunów i nie wpadł na żaden głupi pomysł. Uśmiechnął się do niej, jakby te słowa sprawdziły mu dużo radości, a potem przytulił się do niej z czułością jak do własnej matki. Marek chciał podejść do niego i również się pożegnać, ale Damian zesztywniał na widok podniesionej ręki, którą miał zamiar poklepać go po ramieniu. Opuścił ją zrezygnowany i powiedział tylko:

– Dbaj o siebie.    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top