Klara: rozdziała 14 - Szept
Przy śniadaniu okazało się, że elegancka koszula, porządne spodnie i woda toaletowa nie były przeznaczone dla niej, a dla prawnika i mąż poinformował ją, że muszą pojechać, aby załatwić wszystkie formalności związane z domem i dostępem do konta Edwarda Kasprzaka. Klara nie miała na to ochoty, ale prawda wyglądała tak, że była dorosła i takie sprawy należało załatwić.
– Myślałam, że to dla mnie – powiedziała lekko zawiedziona.
– Co dla ciebie? – zaskoczył się Tadeusz.
– To jak wyglądasz. Bardzo ładnie.
– Dla ciebie też – przyznał i pocałował ją w policzek – ale trzeba załatwić pewne sprawy. Obiecuję, że jak to wszystko będzie za nami, to pojedziemy na obiad do restauracji. Co ty na to?
Klara bardzo się ucieszyła. Rzadko kiedy chodzili na obiady do restauracji. Nawet rocznica ślubu czasami nie była powodem, a ona lubiła, by to jej ugotowano od święta. Mimo że nie tęskniła za ojcem, to brakowało jej ich niedzielnych wypadów do baru „Bistro u Jagody". Propozycja jej męża sprawiła, że poczuła na miło spędzony dzień i bardzo już się na niego cieszyła.
– Dobrze – przytaknęła.
– Pomyślałem też, że jeżeli nie chcesz zajmować się tym wszystkim, to możemy pojechać do radcy prawnego i załatwić mi upoważnienie do pełnienia dyspozycji związanych z tobą i twoim majątkiem. Będziesz mogła zająć się sobą. Spotkać z dawnymi znajomymi. Co tam będziesz chciała, a ja zajmę się wszystkimi nieprzyjemnymi sprawami – zaproponował Tadeusz, choć wiedział, że najbardziej chciała wrócić do domu w Białymstoku. Mimo to Klara poczuła ulgę i chętnie przystała na tę propozycję.
– Dobrze – skinęła głową.
Ubrała się elegancko i wczesnym popołudniem pojechali do Kłodzka. Przejeżdżając przez Gorzuchów, Tadeusz zwrócił uwagę na widok, który go zaniepokoił.
– Co on robi z naszą córką? – zapytał z szorstkością w głosie. Wskazał na grupkę nastolatków, wśród których stała Samanta, a przy nich Marek. – I dlaczego ona przyjeżdża tutaj, a nie kręci się po Ścinawce?
– To sklep jego matki, więc pewnie wpadli tylko na siebie. Nie masz się czym przejmować. On jej nic nie powie, ale wiesz, ona domyśla się prawdy. Rano wprost mnie zapytała, czy jest do niego podobna.
– I co jej odpowiedziałaś? – zainteresował się zaskoczony.
– Powiedziałam jej, że nie chcę o tym rozmawiać i że to ty jesteś jej ojcem – powiedziała, a Tadeusz skinął z aprobatą głową.
– Nie rozumiem go. Wyjebał się na ciebie i dziecko, a teraz zachowuje się, jakby chciał nawiązywać kontakt. Mógł to zrobić siedemnaście lat temu, a nie teraz wpierdala się w nasze życie.
Jej mąż był wyraźnie poddenerwowany i mimo że próbowała załagodzić atmosferę, to wiedziała, że nie jest to dla niego łatwa sytuacja. Musiała być z nim szczera, nawet jeżeli miałoby go to zranić.
– On się nigdy na nas nie wyjebał. My zostaliśmy rozdzieleni. Przez siedemnaście lat nie wiedział, gdzie jestem ani czy nasze dziecko żyje. Mój ojciec kazał mi sprawić, by ludzie znali wersję z barem, dlatego wtedy do niego poszłam z Maryśką, tą pielęgniarką, która dzwoniła zawiadomić mnie o śmierci ojca. Marek nawet o tym nie wiedział. Z pewnością by na to nie pozwolił, ale mój ojciec kiedyś miał wielką władzę i nie spodobało mu się, że pokochałam Marka. Zrobił wszystko, byśmy się już nigdy więcej nie zobaczyli. Chciał nawet zmusić mnie do usunięcia ciąży i pewnie, by mu się to udało, ale cud sprawił, że zmienił zdanie. Wiesz, on na tym ognisku widział nas pierwszy raz. Dlatego był taki... – zrobiła pauzę, bo nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa. – ...rozemocjonowany.
Tadeusz popatrzył na nią niepewnie. Pierwszy raz do niego dotarło, jakim ogromnym przeżyciem musiało to być, jak na nich wpłynęło – na nią i na biologicznego ojca ich dziecka – widok siebie po tylu latach. Jej mąż nie był złym człowiekiem, więc potrafił postawić się w tej sytuacji, na jej miejscu, i nawet spróbować jej współczuć. Klara czuła wdzięczność w tym momencie, bo zrozumiała, że będzie przy niej i wesprze ją. Nawet jeśli stanowiło to teraz ogromny dyskomfort, to Tadeusz był człowiekiem konkretnym i interesowały go sprawy formalne.
– Myślisz, że będzie chciał dociekać praw do Samanty? Wiesz, on mógłby... – powiedział, a Klara zobaczyła strach w jego oczach, że może stracić swoją córeczkę. Wychowywał ją, w końcu była dla niego jak jego własne dziecko.
– Mógłby. Marek jest zawzięty, ale wiesz... ona ma już szesnaście lat i to ona decyduje. Nawet jeśli bardzo by się uparł, a ona by nie chciała, to nie wpłynie na nią. Tak samo ty nie zmusisz jej, by wybrała tylko ciebie. Możesz tylko ją kochać i ufać, że postąpi mądrze.
Przytaknął niepewnie. Wiedział, że ma rację, ale mimo to dalej czuł obawę.
– Nie podoba mi się, że on z nią rozmawia – przyznał. – Wolałbym, żeby się do niej nie zbliżał.
– Porozmawiam z nim i powiem mu to. O ile go znam, moja prośba powinna poskutkować – powiedziała Klara.
Tadeusz spojrzał na nią i nie był przekonany. Rozumiała, że nie chce, by spotykała się z nim sam na sam, ale wiedział, że jest to konieczne, jeśli chce, by jego żona była tylko jego.
– Jeśli chcesz, to pojadę z tobą – zaproponował z chłodem w głosie.
– Nie, to mogłoby go tylko rozdrażnić. Uznałby, że zostałam do tego zmuszona. Pojadę sama i z nim porozmawiam. Tak będzie najlepiej, ale nie dzisiaj, Tadeusz. Załatwimy sprawy i spędzimy ten dzień razem. Tylko ty i ja. Co ty na to? A Samantą zajmiemy się jutro.
Uśmiechnął się do niej i zdjął rękę z drążka skrzyni biegów. Położył jej na udzie i delikatnie wsunął pod czarną elegancką sukienkę. Dotknął jej bawełnianych majtek. Rozchyliła nieznacznie usta i przygryzła dolną wargę, by pokazać, jak bardzo jej się to podoba. Nie mogła mu powiedzieć, że nic nie czuje, kiedy tak robi. Trochę aktorstwa dla poprawienia relacji małżeńskich jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Przynajmniej on był usatysfakcjonowany, że żona go pożąda.
Wysiadła na przystanku autobusowym w Gorzuchowie. Ubrała się w proste rybaczki w kolorze khaki i białą koszulkę z krótkim rękawkiem, a do tego założyła białe tenisówki. Mimo że wewnętrznie chciała wystroić się dla niego, to zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie jest to dobre rozwiązanie. Dlatego też postanowiła posłuchać instynktu. Włosy rozpuściła jak zawsze, by nie prowokować go swoimi śmiesznymi uszami, którymi kiedyś tak bardzo się rozkoszował. Miała nadzieję załatwić tę sprawę szybko i wrócić do siebie, ale im bardziej zbliżała się do jego domu, tym bardziej czuła, jak w piersi łomocze jej serce, a dłonie zaczynają się pocić. Nie spodziewała się, że będzie tak mocno się denerwować. Los postanowił jej nie ułatwiać życia. Zrozumiała to, gdy zobaczyła go w oddali. Stał na wysokiej drabinie w ogródku swojej matki i remontował futrynę okienną. Ubrany był w swoje stare bojówki i mimo że już go nie potrzebował, wsunięty w nie miał gruby, skórzany pasek. Nie miał na sobie koszulki, a jego muskularne ciało błyszczało od potu w pełnym słońcu. Oboje byli już grubo po trzydziestce, a on wydawał jej się, jakby wyrwany z 1995 roku – tak samo seksowny, a nawet bardziej, bo jego sylwetka wyrysowała się mocniej. Klara nie wiedziała, jak ma z nim porozmawiać na spokojnie, gdy tak intensywnie na nią oddziaływał . Była jednak dorosłą kobietą i musiała zebrać się w sobie. Nie miała już kilkunanastu lat i nie działa pod wpływem nagłego skoku hormonów. Tak przynajmniej próbowała sobie wmówić.
– Marek! – zawołała, a on prawie natychmiast odwrócił się i uśmiechnął na jej widok.
W przeciągu krótkiej chwili zeskoczył z drabiny i znalazł się tuż przed nią. Zbyt blisko jak na jej gust. Zbyt blisko, by nie czuła słono-słodkiego zapachu jego skóry, który zaczął drażnić jej nozdrza, nieznośnie przypominając o ich bliskości między nimi. Postanowiła to zignorować.
– O! Cześć! Jak dobrze cię widzieć! – objął ją delikatnie na powitanie.
– Jesteś spocony! – zaprotestowała i odsunęła go od siebie, ale prawda była taka, że to nie obrzydzenie kazało jej trzymać się na dystans.
– Wybacz – powiedział i odsunął się o krok. – Co cię, Kiciu, sprowadza? –
Wsunął kciuk pod pasek spodni i naciągnął je tak, że pokazały się ciemnobrązowe włosy łonowe. Klara przez chwilę nie mogła oderwać od nich wzroku, ale opanowała się i spojrzała na niego surowo.
– Co ty, Marek, robisz? Prowokujesz mnie? Przyszłam z tobą porozmawiać. Ubierz się w tej chwili i nie nazywaj mnie „Kicią". Od dawna nią nie jestem.
Jego pierś jakby się skurczyła. Wyciągnął rękę ze spodni i podszedł do niewielkiej ławki przed domem, na której zawieszona była czerwona koszula z krótkim rękawkiem. Zarzucił ją na siebie i zapiął kilka guzików, po czym odwrócił się z rozłożonymi rękami.
– Zadowolona? – zapytał, ale nie dał dojść jej do słowa. – Mam w lodówce mrożoną herbatę. Chcesz się napić? Jest gorąco...
– Nie, Marek, nie chcę się napić. Przyszłam porozmawiać – odpowiedziała z irytacją. Dobrze ją wyczuł, bo jego pierś jeszcze bardziej się zapadła.
– To porozmawiajmy – odparł zrezygnowany.
Klara patrzyła przez chwilę, jak pociera przestrzeń na klatce piersiowej powyżej mostka. Miał jakieś problemy z sercem, była tego pewna. Na samą myśl, że mogło dziać się z nim coś złego, ją też zabolało w tym miejscu. Nie zapytała go o to. Bała się usłyszeć odpowiedź. Poza tym przyszła tu w innym celu.
– Marek, wczoraj z mężem widziałam cię, jak rozmawiałeś z Samantą – oznajmiła i to było wszystko. Teraz jego kolej była, aby się wytłumaczył.
– Rozmawiałem. To jakiś problem? – przyznał i spojrzał na nią spode łba. To był dla niej sygnał, że nawet jeżeli wcześniej ją kokietował, to teraz nie będzie owijał w bawełnę.
– Marek, ona jest córką Tadeusza. To on ją wychował. Nie możesz teraz tego zmieniać. Nawet jeżeli bardzo tego chcesz. Rozumiesz? – powiedziała, ale patrzył na nią tępo. Kącik jego ust uniósł się lekko i Klara zrozumiała, że on walczy. Nie tylko z sobą, ale jest gotowy walczyć nawet z nią.
– Ona jest moją córką – powiedział stanowczo. – Dobrze o tym wiesz. Nie myślisz, chyba że wyjadę i będę udawał, że jej nie ma. Ona jest moja, od zawsze.
– Ona tego nie wie – próbowała mu wytłumaczyć. – Nie możesz teraz obracać jej całego życia do góry nogami.
– To się dowie! Jej życie i tak zostało wywrócone do góry nogami siedemnaście lat temu. Ja tylko chcę je naprostować. Chcę ją odzyskać. Przecież ja jej nie porzuciłem! Zawsze ją chciałem. Szczególnie że raz została mi już odebrania. Nie pozwolę na to drugi raz!
Starał się mówić spokojnie, ale co rusz się unosił. Dobrze to widziała. Przeżywał, to co mówił. Był gotowy zrezygnować z niej, ale nigdy nie z Samanty. Boże! Byłby takim cudownym ojcem! – pomyślała, a łzy napłynęły jej same do oczu. Musiał to zauważyć, bo zamilkł i przyglądał jej się badawczo.
– Ona ma szesnaście lat i tak już sama decyduje. Myślisz, że zmusisz ją do kontaktu z tobą, jeżeli nie będzie chciała? – powiedziała oschle i nabrała powietrza w płuca, żeby się uspokoić, bo widziała, że zbliżył się do niej i gotów był ją pocieszać.
– Jeszcze przez dwa lata o sobie nie decyduje. Jeżeli będę musiał, to zmuszę ją do kontaktu z sobą i sprawię, że się do mnie przekona.
Klara ujrzała w jego twarzy chód, jaki zwykła widzieć u swojego ojca. Miał te same tendencje do despotyzmu. Zawsze wiedziała, że jest dumny i uparty, ale nigdy nie postrzegała tego w kategoriach wad. Dziś widziała, jak to jest zmierzyć się z jego sprzeciwem i podobnie jak w dzieciństwie w przypadku ojca uznała jego zwycięstwo. Jedyne co mogła zrobić, to zadać mu ostateczny cios.
– Jesteś teraz zupełnie taki sam jak mój ojciec – oznajmiła z pogardą i uniosła wysoko podbródek. Nie zdołała go jednak tym sprowokować.
– Odbierając mi ją teraz, odbierasz mi ją tak samo, jak zrobił to kiedyś twój ojciec, więc które z nas jest gorsze? – zapytał i uniósł tak samo, jak ona podbródek w górę. – Wybacz, ale ja mam tutaj jeszcze dużo pracy.
Wyminął ją i ściągnął koszulę. Rzucił ją niedbale na ławkę tak, że zsunęła się i spadła na ziemię. Nie podniósł jej. Wyprostował się, a wtedy Klara zobaczyła, że jego plecy są tak samo czerwone jak koszula. Boleśnie spalone słońcem. Wszedł z powrotem na drabinę, nawet nie patrząc w jej kierunku i zaczął dłubać śrubokrętem przy zawiasach okna. Minę miał zawziętą i dla Klary było jasne, że w razie potrzeby skieruje sprawę do sądu, bo w przeciwieństwie do niej on nie miał nic do stracenia. Nie potrafiła z tego powodu się na niego gniewać. Przekonanie, że Marek byłby idealnym ojcem dla Samanty, tylko spotęgowało się, dlatego zrobiła to, w czym była najlepsza. Podeszła do ławki i podniosła leżącą na ziemi koszulę. Strzepnęła nią delikatnie i złożyła w idealną kostkę, a następnie starannie ułożyła ją na ławce.
– Posmaruj plecy kremem, bo masz całe spalone – powiedziała z pochyloną głową, ale wzrok skierowała w jego kierunku.
Patrzył na nią, a gdy ich oczy się spotkały, wyszeptał bezgłośne „kocham cię". Jego broda trzęsła się, jakby miał zaraz się rozpłakać. Spróbował jednak być opanowany i nie wypuścił ani jednej łzy, póki się nie oddaliła. Dopiero gdy myślał, że już go nie widzi, usiadł na parapecie okna i schował twarz w dłonie. Jego ramiona się trzęsły. Klara zrozumiała, że jest to ból, którego i ona nie jest w stanie opanować. Jak do tego doszło, że dwoje ludzi, którzy kochają się bezgranicznie, nie potrafią dogadać się w sprawie jedynej ważnej kwestii, własnego dziecka?
Kiedy Klara usiadła na ławce przystanku autobusowego, z jej twarzy spływały już strumienie słonych kropli. Przypadkowi przechodnie gapili się na nią, a co poniektórzy zerkali w stronę domu Danieli Modliszki. Oni wiedzieli. Przez te wszystkie lata wiedzieli, że to z Markiem miała dziecko. Uzmysłowiła sobie, że nigdy nie musiała wchodzić do tego baru. Nigdy nie musiała godzić się na to, co się w nim wydarzyło.
Po powrocie do domu Klara zaparzyła sobie kawę. Przeszła przez swój dawny pokój i drzwiami balkonowymi weszła na ogromny balkon, który zawsze był jej prywatnym miejscem schronienia. Usiadła na starym leżaku, na którym dawniej opalała się nago. Wpatrywała się w głąb czarnego lasu, który rozpościerał się daleko poza posiadłością jej ojca.
Przebywała na nim z piętnaście minut. Zdążyła wypić kawę do połowy, kiedy Tadeusz pojawił się obok niej.
– I co powiedział? – zapytał. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Nabrała głęboko powietrza do płuc i wypuściła je z cichym świętem.
– A co ty byś w takiej sytuacji powiedział? Zgodziłbyś się teraz, żeby ci zabrali Samantę?
Nie umiał jej odpowiedzieć na pytanie. Stał otępiały i zaglądał, to na żonę, to w przestrzeń lasu. Zastanawiał się, co takiego ona tam widzi.
– Ale powiedziałaś, że ciebie posłucha... – wyszeptał zdezorientowany i niepewny.
– Myliłam się.
– Jak to? Przecież cię kocha. Nie zrobi tego dla ciebie? – dopytywał, ciągle próbując zrozumieć obecną sytuację.
– Kocha mnie, ale ją kocha bardziej...
– Źle się z tym czujesz?
Klara Spojrzała na niego i zobaczyła, jak w nerwach miętosi nogawkę spodni. Praktycznie cały drżał, rozmawiając z nią o jej uczuciach do innego mężczyzny.
– Czuję się z tym niesamowicie dobrze – przyznała na głos, ale w myślach dodała – ...i kocham go jeszcze mocniej za to, że stawia ją na pierwszym miejscu. Ukochana córka tatusia. Coś, czego ona nie miała. Coś, czego zawsze pragnęła dla Samanty, a Marek chciał jej to dać.
Zapatrzyła się w mrok, jaki panował w środku lasu. Przyciągał ją ten spokój. Nawet jeśli Tadeusz dalej stał obok niej, to ona go nie widziała. Czuła zapach sosny, a gdy wytężyła słuch, dotarł do niej śpiew słowika i cykanie świerszczy. Wiedziała, że gdy zaczeka do zmroku, z głębi lasu wyłonią się robaczki świętojańskie, aby zaczarować jej świat. Wtedy przez chwilę uwierzy w magię i że każda bajka ma dobre zakończenie, miłość ostatecznie zwycięży... a w jej głowie pobrzmiewało bezgłośne: „Kocham cię Marek...".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top