Daniela: rozdział 49 - Tajemnice pamiętnika
Pamiętnik. Leżał w rękach Piotra, a Rosalia nie wspomniała, że jest to też pamiętnik jej ojca. Jej, Danieli, która nosiła po nim nawet imię i która również chciała wiedzieć, co myślał i jakim człowiekiem był Daniel Ciureja. Fantom jej pochodzenia.
Przysunęła się bliżej Piotra, a on najwyraźniej odczytał jej intencje. Przyciągnął ją do siebie i położył dłoń na jej biodrze. Za nisko. Ktoś zobaczy i zobaczył. Anette dostrzegła ten gest, ale zachowywała się, jakby nic nie znaczył. W domu, w którym wychowywała swoje nieślubne dzieci Marianna, wiedziano o ich związku. Widziano jaki wpływ na Piotra miało rozstanie z nią. Jednak sama matka jej ukochanego niezbyt akceptowała jego miłość. Nazywała ją klątwą. Mimo to Anette i Rosalia zachowywały się w zupełnej zgodzie z tą relacją. Dlaczego? Jakie wychowanie dała im Małgosia? Czy gdyby była wychowywana przez matkę, nie czułaby takiej obawy przed tym, co łączyło ją z Piotrem? A na Boga! Łączyło ich wszystko. Miała wrażenie, że bez niego nie oddycha. Przy nim znów była szczęśliwa jak kiedyś, więc dlaczego tak bardzo bała się spojrzeń ludzkich? Myśli, że spalą ją na stosie za miłość... że stanie się drugą Hester Prynne1, że będą wytykać i piętnować ją i Piotra, że ich oznaczą, oskarżą i skarzą... Nie zniesie tego. Nie, gdy patrzy w czekoladowe oczy, takie naiwne i beztroskie. Nie, gdy widzi jego uśmiech. Szczery i pogodny. Woli ranić go sama, bo nad tym ma kontrolę, gdy dopadnie ich tłum z widłami, już nic nie będzie w stanie zrobić. Teraz jednak była u siebie. Nie może bać się we własnym domu.
– Jesteś gotowa Aniołku?
Piotr rozsiadł się na fotelu, z którego gestem ręki zgonił Damiana, a ona przysiadła na jego podłokietniku, zakładając nogę na nogę. Otworzył pamiętnik i zaczął czytać.
05 maja 1946.
Dziś podobno wielki dzień.
„Podobno", bo sam nie wiem co o nim myśleć.
Dzisiaj urodziła się Marianna Stefania i babcia orzełka jednoznacznie, że zostanie moją żoną. Zawołali mnie do pokoju i jako pierwszemu wręczyli to zawiniątko. Pachniała krwią, potem i... no właśnie czym? Czymś słodkim. Nie była zbyt ładna, choć ciężko określić urodę w tym wieku. Kryśka nazwała ją „paskudą", ale pewnie tylko dlatego, że podczas zabawy to ona zawsze chce być moją żoną. Chyba na to liczyła...
– Napisał to sześciolatek? – zdziwił się Marek i miał rację.
Słowa były nazbyt dobrane, a myśli tego chłopca zbyt poważne i melancholijne. Mimo że literki były kanciaste i niedokładne, to tekst był pozbawiony błędów. Daniel był inteligentny. Chyba nawet bardziej niż dzieci w jego wieku, ale ona nie mogła tego oceniać. Jej syn w wieku pięciu lat liczył, pisał i czytał. Boże! Dlaczego nie popchnęłam go na studia?!
– Stefania! – zaśmiała się Róża. – Matka zawsze twierdziła, że nie ma drugiego imienia. Czytaj Piotrek dalej. Zobaczymy, jakie rewelacje ukrywała Anka!
11 grudnia 1946.
Coś dzieje się z Krysią. Jest inna. Już nie bawi się w dom. Mówi, że nie lubi. Że tata i mama muszą robić złe rzeczy. Że nie chce ze mną się w to bawić. Nie rozumiem jej...
...stało się coś bardzo złego...
22 września 1950.
Mam dziesięć lat.
Mówią, że już jestem duży. Zabierają mnie na pierwsze fuchy. Umiem już kraść, ale to będzie moje pierwsze włamanie.
Inicjacja.
I stało się.
Oficjalnie jestem w zespole. Poradziłem sobie. Mam nawet swój pierwszy łup. „Księga tysiąca i jednej nocy". Tata się śmiał, że jestem filozofem, ale uznałem, że Ani mogą spodobać się egzotyczne bajki. Nikomu nie mówiłem, ale zabrałem ją dla niej.
– Uwielbiam je. Mama mi zawsze czytała – uśmiechnęła się Samanta, łapiąc Damiana za rękę. Chłopak rozpogodził się i objął ją ramieniem. Dobrze się na nich patrzyło. Niech chociaż oni nie mają w życiu komplikacji.
– Tata je bardzo lubił – dodała nastolatka.
– To prawda, lubił ich słuchać przed snem, a potem sam sobie je czytał – przyznała Daniela. – Piotrek opowiadał mi je w domu dziecka.
– Mama je opowiadała – przytaknęła Rosalia.
– A jej Daniel – dodał Piotrek i zaczął czytać dalej.
13 lipca 1953.
Jest gorąco.
Dziewczyny kąpią się na podwórku. Lubię patrzyć na Anię. Lubię słuchać jej śmiechu. Babcia dobrze wybrała.
Ania jest wyjątkowa.
21 sierpnia 1955.
Dostałem zadanie. Na pozór proste. Naiwna dziewczyna. Łatwa ofiara.
Tylko kto wpadł w sidła kogo?
Lubię ją! Matko Boska, jak ja ją lubię! Co się ze mną dzieje?! Nie mogę przestać o niej myśleć.
Przerwać?
Powiedzieć ojcu?
A co jeśli już nigdy więcej jej nie zobaczę?
– O kim on pisze? – zapytała Samanta.
– O Małgosi – wyjaśnił jej ojciec.
17 września 1955.
Jest środek nocy, a ja nie potrafię przestać myśleć. Kazali mi to zrobić. Nie chciałem. Jednak nie mogę przestać myśleć o przyjemności, jaką poczułem.
Ona jest dzieckiem. Tylko dzieckiem, a jednak się spieszy. Widziałem w jej oczach strach i oddanie, a jednak nie potrafię wymazać z głowy jej okrzyków uniesienia. Jej smaku i zapachu... Boże ten smak i zapach... krew, pot i coś jeszcze... coś słodkiego!
29 września 1955.
Zrozumiałem, co muszę zrobić.
Po tym, co stało się z Anią. Ona jest niewinna, a ja ją zbrukałem. Rozmawiałem o tym z Gosią. Gosia ma w sobie coś niesamowitego. Potrafi słuchać i sprawia, że człowiek chce mówić o wszystkich problemach. Jakby zwierzenie się jej stanowiło jedyne słuszne rozwiązanie. Gosia skontaktuje mnie ze swoim ojcem. On mi pomoże sprawić, by Ania była bezpieczna.
15 listopada 1955.
Jestem pijany.
Zbyt pijany, by pisać, ale nie jestem w stanie robić niczego innego jak myśleć o tym, co zrobiłem.
Znowu.
Paweł i Ela spodziewają się dziecka. Świętowaliśmy. Dziewczyny tańczyły i choć Kryśka ma najlepsze ciało i uwodzicielsko się ruszyła, ja nie mogłem oderwać wzroku od Ani. Była taka esencjonalna, dlatego poszedłem. Wróciłem do pokoju.
Ona jednak do niego przyszła. Chciała powtórzyć to, co robiliśmy. Na swój infantylny sposób się stara być dla mnie spełnieniem. Naśladuje starszych, nie rozumiejąc, że na wszystko przyjdzie czas. Została skrzywdzona, choć ona tego nie widzi, a ja byłem zbyt pijany...
Mając jej delikatne ciałko w ramionach, czując jej spokojny rytm serca, zacząłem jej dotykać. Najpierw jej odmówiłem, ale gdy zasnęła...
Na moje i jej szczęście do pokoju weszła Kryśka. Kazała mi zanieść Anię do sypialni i udawała, że nic nie zauważyła, a na koniec powiedziała, że jak następnym razem nie będę umiał się powstrzymać, to mam przyjść do niej, a nie do Ani i kazała mi zamykać pokój.
Krystyna. Przeraża mnie jej chłód w postrzeganiu własnego ciała. Jest ofiarą tej rodziny. Najokrutniej skrzywdzoną z wszystkich kobiet w tym domu...
16 listopada 1955.
Wiem, co Krysia daje do tego „wywaru porannego", to fluorooctan sodu.
Trutka na szczury.
Ona umiera. Powoli, ale skutecznie zabija siebie.
Moja najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. Krótkie, czarne kędziory jej włosów, zadarty nos i czekoladowe oczy dziewczynki, którą była umarły dawno... teraz umiera cała reszta...
Pragnę uciec z tego piekła...
12 lutego 1955.
Było zimno.
Gosia miała na sobie biały płaszcz z flauszu. Wyglądała jak aniołek ze śniegu. Schroniliśmy się w magazynie przed wichurą. Przytuliłem ją mocno i stało się to, czego nie zapomnę do końca życia.
Zrobiłem z niej kobietę.
Już wiem, że jest kobietą mojego życia. Moje serce należy do niej, a ona jest niesamowita.
Powiedziałem jej o Ani. Zabiorę ją ze sobą. Gosia chce tego. Mówi o bigamii, wspólnym życiu i domu nad jeziorem. To brzmi jak bajka, a ja już od dawna nie wierzę w bajki...
...stanie się coś złego. Czuję to w kościach. Stanie się coś bardzo złego...
– O bigamii? – zdziwiła się Daniela. – Nie wyobrażam sobie, jak można tak żyć. Myślę, że prędzej czy później doszłoby do konfliktu...
– Ja bym nie umiała podzielić się chłopakiem – przyznała Samanta. – Byłabym zazdrosna.
– E tam, jakbym przyprowadził jakąś drobną blondyneczkę dla kontrastu, to byś się z tym pogodziła – zaśmiał się Damian, a nastolatka wyciągnęła różowego pluszowego jaśka zza pleców i zdzieliła go nim po głowie.
– Ja ci dam! – zawołała.
Chłopak zaczął się śmiać i chwycił ją za nadgarstki rąk, które chciały ponownie wymierzyć mu cios poduszką.
– Żartuję Kwiatuszku! – śmiał się, a aby ją uspokoić i złagodzić jej złość pocałował ją.
– Nie sądzę, by Małgosia lubiła tego typu perwersje – powiedziała Daniela i klepnęła w ramię syna, który patrzył na Damiana, jakby chciał go spalić wzrokiem.
– Nie byłabym tego taka pewna – zaśmiała się Rosalia, a Anette potarła nos i zarumieniły jej się policzki.
– To znaczy? – zapytała Daniela.
– Zawsze weekendy spędzaliśmy u dziadków, ale gdy miałam dwadzieścia lat pokłóciłam się z Judith. Mama zawsze potrafiła mi doradzić więc, zamiast jechać do dziadków, pojechałam do domu. Weszłam i zobaczyłam rodziców w jednoznacznej sytuacji w towarzystwie jeszcze jednej pani. Zaczęłam krzyczeć na tatę, że nie szanuje mamy, a ona wyjaśniła mi, że ta druga kobieta nie jest dla ojca, tylko dla niej. Lubiła seks w trójkątach. Jest biseksualna.
– Ach... – mruknęła zaskoczona.
Na szczęście Piotr się zorientował i zaczął czytać pamiętnik dalej. Kolejny wpis był jakby pisany pośpiesznie, na kolanie, co było odstępstwem od reguły, bo nastoletni Daniel pisał ładnie.
03 marca 1955.
Muszę przygotować się na najgorsze.
Być może nic nie przebiegnie po mojej myśli.
Muszę zabezpieczyć Anię i modlić się, żeby zrozumiała...
– Co zrozumiała? – Marek zmarszczył brwi.
– Nie wiem – powiedział Piotr, odwracając stronę za stroną. – Dalej są tylko puste kartki.
– Czyli to by było na tyle, jeśli chodzi o pamiętnik – stwierdziła Daniela i wysunęła go Piotrowi z rąk, a następnie zamknęła. – Wiemy tyle, że prawdopodobnie kochał Mariannę i Małgosię podobnie. W sumie szkoda, że małej Ani nigdy tego nie powiedział. Być może nie popadłaby w takie samozniszczenie. Wychodzi na to, że żadna ze stron nie była taka straszna, jak została określona i zabrakło między nimi komunikacji. Obyśmy my umieli ze sobą szczerze rozmawiać.
– Keine Geheimnisse1 – powiedziała Anette, a jej siostra przetłumaczyła.
– Zero sekretów – Uśmiechnęła się Rosalia i klepnęła się w udo. – Skoro o tym mowa, to zrobiłam małą prywatę i wzięłam teczki z waszymi aktami z domu dziecka. Były w magazynach. Chcecie wiedzieć, co w nich jest?
Zaczęli je przeglądać. Nie byłoby w nich niczego czego, by już nie wiedzieli. Daniela była wzorową uczennicą, przykładna. Nie sprawiała problemów.
Piotr był inteligentny, ale chadzał własnymi ścieżkami. W dzieciństwie dużo leżał w szpitalu. Częste zakażenie dróg moczowych i liczne infekcje. Podobno wina szyszek, które jako malec wkładał do ust, co dla Danieli było mało prawdopodobne. Wiedziała natomiast, skąd się wzięła Piotra niepłodność i wiedziała, że poprosi Aiszę, by go przebadała, bo być może na coś powinni zwracać uwagę. Kilka razy go karali za występki. Dobrze je znała. Zawsze była współwinna, ale nigdy nie zdradził jej udziału i przyjmował cały ciężar konsekwencji na siebie. Ostatni rok pobytu w ośrodku był jednak u niego nacechowany licznymi bójkami, agresywnym zachowaniem, butnością i bezczelnością.
Podobnie gruba była teczka jego matki. Buntowała się, kłóciła i miała problem w nawiązywaniu relacji. Wszystkich odtrącała, a mimo to zawsze byli przy niej ludzie. Często zaniedbywała dziecko, ale co się dziwić, sama nim była. Przebywając z Piotrem w szpitalu, dużo płakała. Często się martwiła. Miała kompleksy. Widziała w sobie same wady. Nie skończyła szkoły, ledwo zaliczyła trzy klasy. Potem ciągle powtarzała. Głównie za nieobecność.
– Damian twoja teczka też jest. Chciałbyś... – powiedziała niepewnie Daniela.
– Nie – odmówił kategorycznie.
– Daj spokój mamo! Był tam dwa miesiące. Co mógł takiego nawyczyniać?
Marek otworzył akta i zaniemówił. Objawy odstawienia. Blizny po samookaleczeniach i próbach samobójczych. Ucieczka. Znaleźli go włóczącego się samotnie ze śladami po próbie powieszenia. Terapia z psychiatrą. Stany depresyjne. Izolacja.
Nastolatek siedział z zaciśniętymi pięściami i wpatrywał się w ojca swojej dziewczyny. Marek chciał nawiązać z nim relację, ale zabierał się do tego w nieodpowiedni sposób.
– Mówiłem „nie". Poza tym to nieprawda. Nie włóczyłem się, tylko wracałem na piechotę. Uciekłem, ale żeby pomóc Samancie i nie wieszałem się, tylko zostałem pobity. Nikt mnie tam nie słuchał. Wiedzieli lepiej ode mnie. Poza tym się nie izolowałem. Miałem tam znajomych. Michała i Angelikę.
– Przepraszam – powiedział Marek.
– Angelikę? – zdziwiła się Samanta, a w jej głosie słychać było nutę zazdrości.
– Daj spokój. Wiedziała o tobie. Nawet próbowała pomóc...
– Poznam ją?
– Nie. Nie planuję się z nią nigdy spotykać.
– Dobra – wtrąciła się Rosalia – a ty Mały, to właściwie od kogo jesteś?
– Od Edyty – odpowiedział, ale kobiecie nic to nie powiedziało.
– Matka miała brata bliźniaka – wyjaśnił Piotr. – Został wywieziony razem z kuzynką, z którą potem się ożenił. Było to jeszcze przed tym, jak milicja zrobiła nalot na dom rodzinny Ciurejów.
– No co ty mówisz, że matka miała brata?! Nigdy o nim nie wspominała, a to przecież bliźniak. Z nimi podobno ma się szczególną więź. Zawsze myślałam, że jej cała rodzina zginęła. Tak mówiła... – powiedziała oszołomiona kobieta i ponownie popatrzyła na chłopaka. – Można się z nim skontaktować? Powinien jeszcze żyć. Ile on by miał, sześćdziesiąt sześć lat?
– Nie żyje – wyjaśnił Damian. – Babcia żyje, ale tata nigdy o dziadkach nie opowiadał. Pokłócił się z matką, gdy był młody i od tej pory nie utrzymują kontaktu.
– A twój tata mógłby...?
– Damian z jakichś powodów jest w tym domu, a nie swojego ojca – wtrącił się Marek.
Chciał go wesprzeć. Chwaliło mu się to, ale on i nastolatek najwyraźniej nie nadawali na podobnych częstotliwościach, bo chłopak tylko się skrzywił i zignorował tę uwagę, a Marek poczuł się urażony i zmarszczył nos z niezadowolenia.
– Mogę do niego zadzwonić i go zapytać – zasugerował.
Jego ojciec zaczepił ich miesiąc wcześniej i dał mu karteczkę ze swoim numerem, mówiąc, by dzwonił, jeśli ma ochotę porozmawiać. Tak, to szanował wolę Damiana, by nie kontaktować się i jedynie machał do niego ręką na przywitanie, gdy widzieli się z oddali po niedzielnej mszy.
– To zrób to Mały!
– Damian, mam na imię Damian... – mruknął i wyszedł z pokoju, wyciągając z kieszeni telefon.
– Jest mały – usprawiedliwiła się Rosalia. – Chyba nawet niższy od swojej dziewczyny...
– Trzy centymetry wyższy – poprawiła ją Samanta. – Mam sto sześćdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, on ma sto siedemdziesiąt i z pewnością nie jest mały!
Marek zadławił się kawałkiem wiśni i nie był w stanie upomnieć córki, co było dość zabawne. Anette zaśmiała się dyskretnie, a Rosalia bardzo otwarcie z wypowiedzi dziewczyny.
– Należy do rodziny. U nas nie ma małych chłopców! – zaśmiał się Piotr, za co Daniela pchnęła go w ramię z taką siłą, że zachwiał się w fotelu.
– Głupek!
Wszyscy zaczęli się śmiać i nastała naprawdę miła atmosfera. Do momentu, w którym z podwórka dało się usłyszeć podniesiony głos Damiana.
– Nie! Po co?! Chciałem, żebyś tylko odpowiedział na pytanie. Nie przychodź tu! Rozumiesz?! Chcę tylko odpowiedzi... Nie! Nie! Słyszysz?! – zapadła cisza. – Kurwa! – powiedział na koniec i ze spuszczoną głową wrócił do środka. – Przepraszam ciociu, ale przywlecze się tu...
– Jeśli tobie Damian to nie będzie przeszkadzać, to ja nie mam nic przeciwko.
Daniela podeszła do niego i objęła go ramieniem, żeby dać mu trochę wsparcia.
– Jeśli będzie trzeźwy... – mruknął chłopak.
Miał prawie dwa metry wzrostu i ważył grubo ponad sto kilo. Na nogach miał zdarte, białe buty sportowe i staromodne jeansy, a wyżej nie reprezentował się lepiej. Ciemnozielona koszulka polo z pomarańczowymi lamówkami i brązowy wyciągnięty sweter zapinany na guziki jakby ściągnięty z jakiegoś nieboszczyka. Włosy były za długie i zaczesane do tylu jak w dawnych czasach. Nikt już tak się nie czesał. Jego ciemna cera była niezdrowo zielona, twarz była zapadnięta, a oczy jakby zmęczone. Stał w granatowej wiatrówce z przetartym mankietem, a w rękach ściskał czarną czapkę. Postarał się. Chciał wyglądać przyzwoicie i był trzeźwy. Chociaż tyle. Daniela wpuściła go do środka domu, a on wszedł, niepewnie się rozglądając.
– Co tu robi policja? – zapytał szeptem, ale i tak wszyscy go dobrze słyszeli.
– To siostra Piotra. Jest tu prywatnie – odpowiedziała Daniela, do której kierowane było pytanie.
– Aha, dzień dobry – przywitał się, kątem oka zerkając na syna i Samantę.
– Dzień dobry – Uśmiechnęła się do niego jej wnuczka i radośnie podeszła, żeby objąć go za szyję. – Miło pana poznać.
Był zaskoczony i musiał się schylić, żeby odwzajemnić uścisk. Jednak po tym, jak odsunęła się i wróciła do chłopaka, był wyraźnie rozchmurzony. Skinął głową w kierunku syna, a on jedynie odwzajemnił ukłon głowy i chwycił dziewczynę za rękę.
– Paweł zrobić ci kawy? – zapytała.
– Nie, dziękuję. Lekarz mi zabronił.
– Lekarz? – zainteresował się Damian, choć udawał obojętnego obecnością ojca. – Coś ci jest?
– Starość i alkoholizm Pchełko.
– A herbaty? – zapytała ponownie Daniela.
– Nie, ja przyszedłem, bo chciałem zobaczyć synka. – Odwrócił się do nastolatka i zaczął mówić do niego. – Damianku jak ci idzie w szkole? Ludzie mówią, że chcesz studiować w Anglii. Wieżę, że ci się uda!
– Ludzie za dużo mówią. – Skrzywił się chłopak i niepewnie spojrzał w stronę Marka. – Do Anglii jadę do pracy. Bez wykształcenia, to raczej będzie praca fizyczna, ale nie chcę zamykać sobie dróg.
– Nie masz rąk do pracy fizycznej. Jesteś artystą, masz talent. Jesteś za słaby, a co jeśli uszkodzisz dłoń, albo...
– Złamie rękę? – dokończył za niego Marek, a Pawłowi zrobiło się ewidentnie wstyd. Jej syn mógł mu odpuścić. Tym bardziej że Damian nigdy nie poruszał tego tematu, mimo że często masował bolące wciąż przedramię.
– Nic mi nie będzie. Nie przesadzaj. Jesteś przewrażliwiony na moim punkcie i wcale nie jestem taki słaby, jak myślisz – wtrącił się Damian.
– Jesteś słaby, ale szybki. – Uśmiechnął się Paweł i sięgnął po zeszyt w skórzanej oprawie. – Pokaż, co namalowałeś.
Pamiętnik Daniela był na wyciągniecie masywnej dłoni, a Damian stał po drugiej stronie pokoju, ale i tak chwycił za brulion pierwszy, nie pozwalając ojcu go dotknąć.
– Po pierwsze, to nie jest mój szkicownik, a po drugie nie bierz mojego szkicownika bez pozwolenia.
Odruchowo położył rękę na skórzanej okładce i potarł ją dłonią. Zupełnie tak jak miał to w zwyczaju robić ze swoim. Wtedy usztywnił dłoń i zmrużył oczy, jakby coś mu się nie zgadzało.
– Coś się stało Damian? – spytała Daniela.
– Coś tu jest. Jest wypukła. – Wysunął jedną stronę zeszytu, a wtedy wypadła spod okładki pożółkła koperta. Rosalia schyliła się po nią i podniosła.
– Jest zaadresowana do Anki – powiedziała i podała ją Danieli. To była prawda, ale na kopercie nie widniało tylko imię. Był na niej napis „Do mojej kochanej Ani, obyś znalazła drogę do mojego serca", czyli jednak ją kochał i to nie jak siostrę, a może jak siostrę, tylko że w tej samej mierze co ona kochała Piotra... Pozwoliła sobie ją otworzyć i wyciągnąć list. Obejrzała go pobieżnie i stwierdziła rozczarowana.
– On nie ma sensu.
– Dlaczego? – zdziwił się Piotr. Zabrał od niej kartkę i rozłożył na stoliku kawowym.
Kochana Aniu!
Gdy będziesz czytać ten list, mnie już nie będzie. Będę bardzo daleko lub (oby to nie była prawda) będę martwy. To wszystko jednak nie jest istotne. Ważne jest Twoje bezpieczeństwo i Twoje dobro, o które mam szczerą nadzieję, zadbałem. Ludzie w Twojej obecności będą nazywać mnie zdrajcą i będą mieli rację. Zdradziłem, ale nie reaguj. Udawaj oburzoną i zdruzgotaną. Muszą uwierzyć, że tak jest naprawdę, bo będą Cię obserwowali. Ostatnią rzeczą, jaką mogę dla Ciebie zrobić to opowiedzieć ci bajkę, które tak bardzo lubisz...
Otóż rzecz dzieje się dawno. Bardzo dawno i w bardzo odległym miejscu. Na wyspie, gdzie wody oplatają małe królestwo ze wszystkich stron. W tym małym królestwie żyje piękna księżniczka. Niesamowita. Dziewczyna o włosach jasnych i długich, a oczach niebieskich jak letnie niebo. Ma ona swojego księcia. Dużego i silnego rycerza, ale nie są oni szczęśliwi, bo brakuje im kogoś jeszcze. Małej istotki. Zabawnej i błyskotliwej. Ciekawskiej. Mimo tego, że książę i księżniczka żyją razem, tęsknią do dziewczynki, która nie wie, że również jest księżniczką. Została kiedyś porwana i wychowana przez bandytów i wiedźmy, którzy jej nie szanowali i nią pomiatali tylko dlatego, że znali o niej prawdę. Była magiczna i miała niezwykłą moc. Moc, której pragnął każdy, ale posiadała ją ona, a mała dziewczynka nie zdawała sobie nawet sprawy z jej istnienia. Złe wiedźmy chcąc jednak bronić się przed tym, co mogła im uczynić, a była w stanie zgładzić je wszystkie, rzuciły na nią klątwę. 51 dni przed 13 urodzinami o godzinie 8 rano na mroźnej północy zapłacze niebo i wtedy dziewczynka zapadnie w sen, niczym skuta lodem i z czasem umrze. Jednak jak każdą klątwę można było ją odczarować, więc wiedźmy postarały się, by było to coś, czego nikt nie jest w stanie dokonać. Ogłosiły więc, że jeśli do 12 wybicia dzwonu w 21 urodziny nie znajdzie się 12 śmiałków ze wschodu, którzy wyruszą, by ją uratować, to pozostanie na zawsze we władaniu klątwy i będzie spać, aż w końcu jej ciało nie obumrze. Gdy dziewczynka miała dwadzieścia lat i spała jak nakazywały czary wiedźm, książę dowiedział się o jej położeniu i zebrał dwunastu najdzielniejszych mężów ze wschodu, którym zapłacił każdemu po dwanaście złotych monet za ich usługi. Odnalazł dziewczynkę i ucałował jej usta, a ona otworzyła oczy i od razu pokochała księcia. Wyruszyli na wojnę z bandytami i wybili ich co do jednego, ale straty mieli ogromne, bo co drugi śmiałek skonał i przeciwko wiedźmom nie mieli szans. Wtedy dziewczynka zrobiła coś, co zaskoczyło wszystkich. Stanęła przed wiedźmami i im wybaczyła ich podłe czyny. Wiedźmy nie rozumiały co się z nimi dzieje, ale ich wstrętne ciała zamieniły się w motyle i uleciały ku niebu. Dziewczynka miała moc. Moc miłości i przebaczenia. Najsilniejszą moc na świecie. Książę zabrał dziewczynkę do zamku na wyspie i przedstawił jej księżniczkę. Od razu się pokochali. Żyli w trójkę długo i szczęśliwie, a dwie piękne księżniczki obdarowały księcia licznym potomstwem. Dzielnymi synami i pięknymi córkami.
KONIEC.
Wybacz Aniu, jeśli nie zrozumiesz. Starałem się, jak mogłem. Pamiętaj, że jesteś moją małą księżniczką i kocham Cię jak swoją królową. Całym sercem i całą duszą.
Twój na zawsze, Daniel.
– Napisał jej bajkę – stwierdził po przeczytaniu Piotr i spojrzał na pożółkłą kartkę papieru. – Trochę dziwne. Musiał się spieszyć, bo porobił parę kleksów i poprawiał je, a napisał jej historyjkę o królewnach. Zresztą dość obszerną.
– To nie są kleksy – poprawił go Paweł, spoglądając na list. – Litery są wytłuszczone i podkreślone, a bajka zapewne jest zagadką. Ma w sobie zakodowaną wskazówkę.
Wszyscy otoczyli stolik, żeby przyjrzeć się listowi od Daniela. Po słowach Pawła nagle stał się bardzo interesujący i każdy chciał się mu przyjrzeć.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytała Rosalia. – Znasz się na zagadkach?
– Moja żona uwielbiała zagadki. Miała niesamowitą wyobraźnię do ich wymyślania. To po niej Damian jest taki mądry.
– Dobra. – Marek oderwał się od ekranu telefonu i spojrzał z większym zainteresowaniem. – Nic lepszego teraz nie mamy. Spróbujmy zobaczyć, co wyjdzie z tych liter.
– Pchełko przynieś kartkę i długopis. Będziesz pisał – polecił Paweł, a nastolatek pobiegł do swojego pokoju.
Skrzętnie wyodrębnili każdą bardziej pogrubioną literę i uzyskali wynik tych poszukiwań.
– Co tam masz Damian? – zapytał go ojciec.
– Nic.
– Jak nic? Przeczytaj.
– To bełkot. Zkwoebnmksajub. Mówi ci to coś?
– Nie – przyznał Paweł. – Zostaw to na razie. Poszukajmy czegoś innego. W bajce jest klątwa. One zawsze coś oznaczają. Przynajmniej Kasia zazwyczaj ukrywała w nich wskazówki.
– I tylko w niej liczby są zapisane jako liczby, a nie jako słowa – zauważyła Samanta.
– Dobrze! – pochwalił ją Paweł. Musiał zacząć dobrze się bawić i było w nim widać trochę młodzieńczego wigoru, który dawno zgasł. – Zapisz to Pchełko.
– Mamy nic nieznaczący zlepek liter i ciąg liczb 51 13 8 12 21 12. Dalej jesteśmy w ślepym zaułku.
– To nie może być trudne. Moja matka była w tych czasach niepiśmienna i nie umiała czytać. Sam pomysł napisania jej listu był dość absurdalny. Musiał mocno wierzyć w jej możliwości lub bardzo ją przeceniać, ale znał jej ograniczenia. Nie mógł zrobić zbyt trudnej zagadki, bo była jeszcze dzieckiem – zauważył Piotr.
– Może za bardzo skupiamy się na konstrukcji, a istotna jest też treść. Pisał o dwóch kobietach i opisywał miejsce. Czyli miał na myśli autentyczne sytuacje. Dwie księżniczki, Gosia i Ania. On utożsamiał się z księciem i pisał coś o jakiejś wyspie otoczonej wodami. Może treść też ma znaczenie? - zasugerował Marek.
– Ustalmy, co wiemy – zgodziła się Daniela. – Zapadła w sen, a uratował ją książę, który stracił przy tym pół armii, a wystarczyła miłość i wybaczenie...
– Nie połowę – poprawił ją Piotr. – „Co drugi śmiałek skonał".
– Czyli połowa... – zdziwiła się. – To nie to samo?
– Nie, jeśli ma to znaczenie dla zrozumienia zagadki – powiedział Marek. – Damian skreśl co drugą literę z tego słowa, co ci powstało. – Zaczekał chwilę, aż chłopak przestanie pisać. – Co ci wyszło?
– Dalej nic. Zwenkau. To nic nie...
– Wir haben dort ein Zuhause1 – odezwała się w końcu Anette, która nie potrafiła pomóc, ale chętnie wszystkiego słuchała.
– To miejscowość pod Lipskiem. Mamy tam dom, do którego jeździliśmy latem na wakacje. Faktycznie jest otoczony wodą, ale to półwysep, który jest zalewany i w deszczowym okresie nie ma z nim połączenia innego niż wodny – wyjaśniła Rosalia i zamyśliła się na chwilę, jakby właśnie coś do niej dotarło. – To współrzędne geograficzne. Te liczby. Zasypia na północy. Ratują ją śmiałkowie ze wschodu – chwyciła za długopis, który trzymał Damian i wpisała między cyfry odpowiednie znaki i litery. – Teraz przeczytaj.
Damian wziął od niej kartkę, na której były teraz umieszczone współrzędne. 51º13'08''N 12º21'12''E. Sięgnął po telefon i skorzystał z możliwości, jakie teraz daje internet.
– Faktycznie, jest to lokalizacja domu na jeziorze Zwenkauer. To właśnie miał na myśli w pierwszym akapicie listu. Kazał jej poczekać, aż wszystko ucichnie i udawać, że nic nie wie o jego planach, a następnie do niego przyjechać.
– W Niemczech bigamia nie jest legalna. Jak oni sobie to wyobrażali? – zdziwił się Piotr.
– Ania była jego kuzynką i była dzieckiem. Oni wszyscy byli. Długo nikt, by ich o nic nie podejrzewał, a jak byliby dorośli, to być może ludzie byliby już przyzwyczajeni do dziwnej relacji między nimi. Mieszkaliby na tym półwyspie, pewnie kontakt z ludźmi też, by mieli ograniczony... – powiedziała Daniela i sama była zaskoczona wyrozumiałością dla innych.
Dlaczego nie mogła być wyrozumiała dla siebie? Przez chwilę poczuła tęsknotę do matki, której nie znała. Nauczyłaby ją jak ma sobie radzić z tego typu rozterkami.
– Zagadka rozwiązana – ucieszył się Paweł. – Mieliście do mnie jakieś pytania.
– No tak! – odezwała się żywo Rosalia, co trochę spłoszyło Pawła. – Jesteś synem Piotra Ciureja, który był bliźniaczym bratem naszej matki Marianny, prawda?
Paweł stał dłuższą chwilę bez słowa. W końcu jednak powoli i spokojnie zaczął mówić.
– Jestem synem Piotra i Edyty Ciureja, ale nie wiedziałem, że mój ojciec miał siostrę. Tym bardziej bliźniaczą. On nie mówił. Przynajmniej ja nie pamiętam. Jak byłem mały, dużo mi opowiadał, ale w wieku trzydziestu lat miał zapaść i już nigdy nie był taki sam. Jakby umarł. Stał się zimny i zaborczy. Bezwzględny... – zawahał się. – Przepraszam, nie wiem czemu, to powiedziałem. To nie wasza sprawa.
– W wieku trzydziestu lat? – zastanowił się Piotrek.
– No coś koło tego. Trzydziestu jeden chyba. Była wiosna. A co?
– Nic. Po prostu wtedy umarła moja matka. Zastanawiam się, jaki to miało wpływ na twojego ojca.
– Może ogromny, a może żaden. Nie dowiemy się już. Mój ojciec nie żyje.
– Co się stało? – zapytała Rosalia. Nie z troski, z zawodowej ciekawości.
– Nie wiem dokładne. Nie utrzymywałem wtedy kontaktu z rodziną. To było rok po urodzeniu Damiana. Nie było mnie nawet na pogrzebie. O ile go pochowali...
– Dlaczego mieliby nie?
Siostra Piotra najwyraźniej rozpoczęła śledztwo.
– To nie są mili ludzie. Matka udaje wróżkę i oszukuje ludzi, a ojciec miał zakład ślusarski, ale tak naprawdę ślusarkę wykorzystywał do włamań. Lepiej, aby jak najmniej się nimi interesować...
– Nie boję się ich – prychnęła jakby rozbawiona jego słowami.
– A powinnaś. Masz za ładną buzię. Szkoda by cię było...
Głos Pawła zrobił się zimny. Pobrzmiewała w nim arogancja, mimo to był spokojny. W przeciwieństwie do Rosali.
– Grozisz mi? – zapytała uniesiona.
Paweł stał bez ruchu i nie odpowiedział jej. Wsunął rękę do kieszeni spodni i wyciągnął z niej pęk z kluczami.
– Rozumiem, że chcecie bliżej poznać rodzinę. Mam parę zdjęć. Mogę je pokazać. Są przez kogoś podpisane. Jakby nie chciano, by zostali zapomniani, więc mogą być przydatne. – Wybrał jeden spośród wielu kluczy i podał go synowi. – Pchełko idź do domu i przynieś je.
– Pozbywasz się mnie! – obruszył się chłopak. – Też mam prawo wiedzieć!
– Damian zabierz dziewczynę i idźcie po te zdjęcia. Są w skrytce. Odsuniesz komodę w salonie. Trzecia klepka od ściany jest ruchoma, pod nią jest wejście do zamka. Znajdziesz drewnianą skrzynkę z wygrawerowanymi inicjałami P.C., weźmiesz ją i tylko ją. Całej reszty nie wolno ci ruszać. Zrozumiałeś?
– Zrozumiałem – odpowiedział zawiedziony – ale to nie fair...
– Życie jest nie fair. Ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
– Pamiętniki mamy? – zapytał z nadzieją w głosie.
– Nie ma ich tam. Przynieś pudełko. Idź Damian.
Zaraz po tym, jak zamknęły się drzwi za nastolatkami, Paweł opadł ciężko na wersalkę i opierając łokcie na kolanach, potarł nasadę nosa, jakby szykował się na niewygodną rozmowę.
– Naprawdę potrzebujesz tych zdjęć czy...? – zaczęła pytać Rosalia, ale ją zignorował i popatrzył prosto w oczy Marka, który opychał się ciastem i dyskretnie SMS-ował z Klarą średnio zainteresowany swoim pochodzeniem i losami Piotra i Marianny.
– Damian kocha twoją córkę i jest dobrym dzieckiem. Być może trochę się pogubił, ale nie miał łatwo w życiu. Nie oceniaj go przez pryzmat tego, kim jest jego ojciec. Jego to nie dotyczy. On ma wielkie serce i jest niewinny. Proszę, opiekuj się nim, gdy wyjedzie.
– On jest dość samodzielny – przyznał jej syn, nabierając powagi i odkładając talerzyk z ciastem – ale będę miał na niego oko.
Paweł skinął głową. Dopiero teraz mógł zacząć opowiadać swoją historię, która jak się okazało, była bardziej złożona i nie tak przyjemna, jak się spodziewali, ale oczekiwali od niego prawdy i wyjaśnień kim byli.
– Mój ojciec i matka byli wychowywani przez babcię Józefinę, która ponoć miała zdolności. Mieszkali w rodzinnych stronach babci, na kresach wschodnich. Ona uczyła ich tego, kim są, skąd pochodzą i jakie dziedzictwo noszą. Po jej śmierci mój ojciec uparł się, żeby wrócić na te tereny i tu rozpocząć swoje praktyki. Byli złodziejami, oszustami i włamywaczami, ale nie zabijali nikogo. Żyli skromnie, ale mieli ambicję. Ojciec mówił o Imperium, a matka to pochwalała. Często się kłócili. Każde z nich miało swój pomysł na życie. Jednak nie pamiętam, by w naszej rodzinie była przemoc. Dopiero gdy miałem siedem, osiem lat ojciec się zmienił. Przestał się uśmiechać, a matka przejęła władzę w domu. Wtedy zachorowała Funia. Mój pies i ojciec pojechał ze mną do lasu. Przywiązał psa do drzewa i dał mi pistolet. Wtedy widziałem broń pierwszy raz w życiu. Powiedział, że wystarczy nacisnąć spust, a psa przestanie wszystko boleć. Popłakałem się, ale to zrobiłem. Wtedy ojciec wyznał mi, że psu nic nie było. Jej stan był powodowany ciążą. Miała mieć młode. Powiedział, że czasem śmierć jest bezsensowna i dotyka niewinne osoby, ale życie toczy się dalej. Nie rozumiałem, kogo ze mnie robi, póki w wieku dwunastu lat nie zabrał mnie w nocy na spacer. Powiedział, że jest mnóstwo bezdomnych ludzi, których nikt nie szuka i których życie nie ma znaczenia. Zaczepił nas wtedy jeden pijaczek, a on zatłukł go na śmierć metalowym prętem i powiedział, że zabijanie nie zawsze jest estetyczne, ale zawsze musi być czyste i dokładne. Tak się zaczęło. Jak miałem piętnaście lat zabiłem pierwszego człowieka, a gdy miałem osiemnaście, byłem już maszyną. Szedłem na robotę z ojcem i nikt nie bawił się w subtelności. Wchodziłem, robiłem to, do czego byłem przeznaczony i wychodziłem, a pozostali ładowali łupy na ciężarówki. Nie okradaliśmy zwykłych ludzi, głównie firmy przewozowe, opancerzone ciężarówki, ale czasem też pojedyncze jednostki. W tamtych czasach ojciec miał całkiem niezłą ekipę, ale kiedyś przyszedł i powiedział, że chce się zabawić jak za starych dobrych czasów. Namierzył dom jakiegoś starego, bogatego faceta. Chciał zrobić to tylko we dwóch. Ojciec z synem. Poszliśmy do domu jakiegoś prawnika. Podobno miał schowane dzieła sztuki, które były sporo warte. Weszliśmy razem. Już w salonie było słychać, że posuwa w sypialni jakąś panienkę, która zresztą udawała. Żadna się tak nie drze, ale go najwyraźniej to jarało. Wszedłem do sypialni, ale był tam sam. Zakneblowany i przykuty do łóżka. Pociągnąłem tylko za spust i zacząłem szukać dziewczyny, ale to nie była dziewczyna. To było dziecko. Miała może z czternaście lub piętnaście lat. Była naga i wystraszona. Zaczęła uciekać, a ja stałem jak zamurowany. Otrząsnął mnie dopiero ojciec. Krzyczał, bym za nią pobiegł i wykończył. Dogoniłem ją przy torach na jakiejś polnej drodze za miastem. Była wykończona uciekaniem. Klęknęła przede mną i zaczęła mnie błagać, bym jej nie zabijał. Nigdy nie zapomnę jej oczu. Były wyjątkowe. Jak dwa malachity. Ciemne i zielone. Ściągnąłem koszulę i zostałem w samym podkoszulku. Nachyliłem się i pomogłem jej ją ubrać. Wiedziałem, że jej nie zabiję, że już nigdy nikogo nie zabiję. Powiedziała, że ma na imię Sara, a gdy ją wypuściłem i kazałem uciekać, ona zrobiła coś, czego nie zapomnę nigdy. Nadjeżdżał pociąg, a ona po prostu pod niego wskoczyła. Uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że nie może tam wrócić, a potem skoczyła. Nie zdążyłem nawet się ruszyć. Dziecięca prostytutka chyba sama chciała wybrać, jak umrze. Rozumiesz chyba, o co jej chodziło?
Spojrzał w oczy Rosali, która się popłakała. Piotr podszedł do niej, żeby ją pocieszyć. Ich siostra Sara znalazła się szybciej, niż planowali. Do tego Paweł najwyraźniej dostrzegał w Róży coś, co było charakterystyczne dla wykorzystywanych seksualnie dzieci i teraz czuła się przy nim bezradna. Daniela podeszła do Pawła i dotknęła jego ramienia, co go zaskoczyło, bo najwyraźniej spodziewał się, że zostanie wyproszony z domu.
– To była ich siostra – wyjaśniła, siadając obok niego – i nie twoja wina.
– Jestem mordercą...
– Twoja żona wiedziała o twojej przeszłości? – zapytała, a on skinął głową.
– Powiedziałem jej. Kochała mnie pomimo tego, a może wybrała mnie właśnie dlatego... nie wiem. Ona mnie ocaliła, ona i Damian.
Rosalia przetarła twarz rękawem koszuli i pociągnęła nosem. Uspakajała się. Najwidoczniej docierała do niej świadomość, że to koniec jej misji, by odszukać rodzeństwo. Dla Piotra też nie było to łatwe. Całe życie nie myślał o swoich braciach i siostrach w przekonaniu, że zrobił dla nich wszystko, co mógł, by zapewnić im lepsze życie, a rzecz, o której nie wspominał to, to, że obietnice składała mu Halina Wydra, której obydwoje ufali.
– Nie mogła wrócić – westchnęła ciężko Róża. – Zabiliby ją. Bez pieniędzy i z martwym klientem nie mogła wrócić. Chociaż wiem, co się z nią stało... – Spojrzała na Pawła zza ramienia brata i powiedziała:
– Dobra, Kuklinski1, co było dalej?
– Nic. Mój ojciec widział tę sytuację i odciągnął mnie stamtąd. Powiedziałem mu, że jak następnym razem pociągnę za spust, to broń będzie wycelowana we mnie. Zrozumiał. Uznał, że jak nie jestem w stanie zabijać, to będę pomagał Izaakowi, lekarzowi, który stracił uprawnienia i pracował dla mojego ojca. On był już stary i ktoś musiał go zastąpić, a mój brat Bartek dużo bardziej przejawiał skłonności do zabijania niż ja. On się tym cieszył, czego ja nigdy nie potrafiłem. Ja po prostu się wtedy wyłączałem.
– Masz brata? – zapytał Marek.
– Tak, ale lepiej na niego nie trafić, to psychol.
– A ty to co? – burknął jej syn. – Znęcałeś się nad nim. Połamałeś mu rękę po pijaku...
– Nie chciałem – przerwał mu. – Wyśliznął się mi. To mój syn, kocham go... Chciałem, żeby umiał się bronić. On potrzebuje umieć się obronić, jest zbyt delikatny. Łatwo go zranić. Jest jak jego mama... Poddała się. Zamiast walczyć, wolała się poddać, bo myślała, że nie będzie dla mnie piękna, a ona była najpiękniejszą kobietą na świecie... po mastektomii również by była, ale ona wolała umrzeć niż...
Po twarzy Pawła zaczęły płynąć łzy, a jego głos się łamał. Po prawie dziesięciu latach wciąż nie był w stanie pogodzić się z utratą żony. Jego rana była wciąż świeża. Daniela przytuliła Pawła, a on oparł głowę na jej ramieniu i płakał. Marek zamilkł. Zrozumiał, że on też by nie potrafił się pogodzić z utratą Klary. Też działał destrukcyjne, gdy nie było jej przy nim. Teraz patrzył na człowieka złamanego, który doskonale wiedział, że jego żona już nigdy nie wróci. Paweł jednak się otrząsnął, wyprostował i otarł łzy. – Przepraszam – powiedział, jakby przeprosiny były konieczne. – Proszę, nie skreślaj mojego syna za to, co ja zrobiłem. On nie jest podobny do mnie. Ma serce i twarz swojej mamy, a ona była wyjątkowa. Damian też jest i dlatego nie może wiedzieć. On jest niewinny. Nie może wiedzieć. Obiecaj mi Marek, że się nie dowie.
Marek skinął głową, ale nic nie powiedział. Nie zdążył. Zamek w drzwiach szczęknął i do domu weszło dwoje roześmianych nastolatków. Paweł stanął jak na baczność. Jakby udając, że nic się nie wydarzyło od wyjścia syna. Znów był jak dawniej. Niepewny i nieprzystępny. Może chociaż na obiad da się namówić – pomyślała Daniela i wstała, żeby go przygotować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top