Samanta: rozdział 28 - Miłość ponad życie, miłość ponad śmierć (cz.2)
Ciepły koc otulał jej ramiona, a ona delikatnie muskała palcem po liniach papilarnych swojej drugiej dłoni. Tej, którą jeszcze niedawno ściskała dłoń Damiana. Jego bliskość sprawiała jej szczęście, pragnęła powrotu do dawnej rzeczywistości, która już nigdy nie miała nastąpić. Z oczu płynęły jej mimowolne łzy, a jej pozostały już tylko wspomnienia. Jego stęsknione oczy, gdy na nią patrzył. Jego usta, gdy wypowiadał ostatnie słowa pożegnania. "Uważaj na siebie" –rozbrzmiewało w jej głowie. Na rozprawę poświęciła resztki energii, jakie miała w sobie, a teraz czuła się wyczerpana. W pustym domu samotność doskwiera dwukrotnie, ale musiała się do niej przyzwyczaić. Przyszłość nie przynosiła niczego pozytywnego, a Damian miał swoje szczęśliwe zakończenie. Widziała je. Widziała, jak pilnuje dziecka na placu zabaw. Taki normalny, codzienny. On kiedyś będzie miał swoje szczęście. Ona musiała się nauczyć żyć bez niego.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Wstała i rozejrzała się po pomieszczeniu. Kto to mógł być? Musi sprawdzić. Ucząc się swojej nowej rzeczywistości, musiała nauczyć się żyć wśród ludzi, musiała odzyskać przyjaciół, nawet jeśli jej nie rozumieli. Osądzali, chcąc na nowo połączyć ją z dawnym kochankiem, ale to nie ich rolą była naprawa jej życia, a jej i to ona wiedziała, którą ścieżką musi podążyć. Niestety, nie była to ta sama droga, co Damiana. Nie mogła też budować swojego świata na relacjach z duchami. To nie było wyjście. Jeśli się nie ogarnie, skończy w zakładzie zamkniętym. Była tego bardziej niż pewna. Tak skończyła jej babcia. Nie radziła sobie. Ona musi, jeśli nie chce być przykuta do łóżka na silnych środkach odurzających. Podeszła do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Nie miała ochoty na kontakt z rodzicami, a ich spodziewała się najbardziej, ale przez niewielki otwór w drzwiach zobaczyła kobietę w czerwonej chuście na głowie. Zaskoczona otworzyła je na oścież.
– Libby?
– Nie kto inny! – zaśmiała się radośnie, widząc jej zaskoczenie na twarzy.
– Co ty tu robisz? – Odsunęła się od wejścia i zrobiła jej miejsce. – Nie stój w progu, wejdź!
Dawna przyjaciółka weszła do mieszkania i zaczęła ściągać z siebie eleganckie, czarne futro, pod którym miała na sobie strój uszyty na wzór tradycyjny. Długa tunika do kostek w kremowym kolorze była zdobnie wyszywana złotą nicią i przepasana paskiem, co nadawało jej nowoczesnego wyglądu, wcale nie tak skromnego, z jakiego słynęła Libby w przeszłości.
– Nass przyjechał na rozprawę, więc zabrałam się z nim. Nie mogłam przegapić spotkania się z wszystkimi, ale gdy byłam wczoraj u Alexis i Glorii, dowiedziałam się o wszystkim, więc musiałam wpaść i sprawdzić, jak się czujesz. To musi być dla ciebie straszne...
Samanta nie miała ochoty na rozgrzebywanie wszystkiego na nowo, ale Libby trafiła w sedno. To było straszne, a znając ją i jej wychowanie, przyjaciółka prawdopodobnie podejdzie zupełnie inaczej do sprawy, niż pozostali jej znajomi i być może jako jedyna zrozumie jej argumentację. Jej uwagę przykuła istna metamorfoza Libby. Dziewczyna miała rozpuszczone włosy, a na twarzy makijaż. Podkreślone na czarno rzęsy i czerwone usta; paznokcie z idealnym manikiurem, były pomalowane na matową czerwień i miały złote ozdoby. Spod kręconych włosów wystawały zdobne, długie kolczyki, ale wciąż nosiła chustę.
– Nosisz hidżab? – zainteresowała się, prowadząc przyjaciółkę do salonu.
– Z szacunku do męża.
Siadając na narożniku w salonie Libby chwyciła się charakterystycznie pod brzuchem. Wiele razy widziała ten gest u swojej mamy i od razu zrozumiała, co on oznacza.
– O Boże! Libby! Ty jesteś w ciąży!!! – pisnęła radośnie i podbiegła do przyjaciółki.
Wysunęła dłoń, chcąc dotknąć powierzchni jej tuniki, ale się powstrzymała. Spojrzała na przyjaciółkę, a ta skinęła głowąna zgodę. Jej brzuch był nieco sztywniejszy niż zwykły, ale nie poczuła pod nim niczego nadzwyczajnego.
– Jeszcze nie ma wyczuwalnych ruchów – wyjaśniła jej, a Samanta odsunęła rękę z lekkim rozczarowaniem.
– To niesamowite! Zazdroszczę ci! – powiedziała i ugryzła się w język.
Nie chciała wchodzić na niewygodne tematy. To mogła być miła herbatka z przyjaciółką, nie było sensu jej komplikować. Normalność to było coś, czego potrzebowała.
Wstała i przystąpiła do szykowania filiżanek oraz zaparzania napoju. Intensywnie zastanawiała się nad tym, o czym zagadnąć, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Wypytuj o życie Libby – przemknęło jej przez głowę, ale przyjaciółka pierwsza podjęła konwersację.
– Nasir mi nie każe nosić hidżabu, kupił mi ten w prezencie ślubnym, ale powiedział, że to ja decyduję o tym, czy go założę... Pozwolił mi przeczytać Koran. Powiedział, że nie powinno się przed kobietami ukrywać podstaw ich wiary. Przeczytałam go i założyłam hidżab... z szacunku do niego, z własnego wyboru, by pokazać wszystkim wkoło, jakim dobrym mężem jest Nasir, że jest dla mnie wszystkim i nie potrzebuję uwagi innych mężczyzn, bo nie szukam innych mężczyzn... o to w tym chodzi. Nie o przymus, a o szacunek. Gdy mąż jest dobry i zaspokaja moje potrzeby, to jestem tylko dla niego, a jeśli jest zły, to szukam szczęścia gdzie indziej. Nasir mówi, że mężczyźni zmuszają kobiety do noszenia hadżibu ze wstydu, bo boją się zostać wyśmiani i oceniani przez innych mężczyzn, że są zbyt mało męscy, by zaspokoić potrzeby kobiety. Koran mówi o potrzebach emocjonalnych, a mężczyźni spłycili to do potrzeb fizycznych i traktują jak trofea. Mój mąż taki nie jest, dlatego noszę hidżab...
Nie musiała tego mówić. Samanta nieszczególnie zwróciła uwagę na ten fakt, właściwie niewiele obecnie ją obchodziło cokolwiek, ale Libby widocznie miała silną potrzebę to wytłumaczyć. Wyjaśnić, że to wolność sprawiła, że założyła chustę, a nie przymus. Miło było słyszeć, o szczęściu innych. Było to budujące. Na chwilę zapomnieć o własnych smutkach.
– Byłaś u rodziców? – zapytała, chcąc podtrzymać rozmowę i nie mówić otwarcie, że nie interesuje jej, czy nosi jakąś część garderoby, czy nie. Utrzymując się na powierzchni, trzeba czasem udawać atencję, inaczej jest się antypatycznym.
Libby zaśmiała się, jakby było to wyjątkowo zabawne pytanie.
– Oj, tak! Rodzice widzieli minie pierwszy raz od czasu wyjazdu... Trochę się zmieniłam, jak widzisz, więc ojciec uznał, że mnie zgani za wulgarny wygląd. Jakbyś widziała minę mojego ojca, gdy Nasir na niego naskoczył! Dyskutował z nim jak równy z równym. Zacietrzewiał się, że to on mi każe o siebie zadbać, bo w Bostonie żona lekarza musi być reprezentatywna, a nie "trzymana w piwnicy pod miotłą", jak to określił. Po wszystkim ojciec nie śmiał protestować i przyznał, że faktycznie wyglądam na żonę lekarza, a nie ladacznicę!
– Jesteś szczęśliwa w Bostonie? – zapytała, siadając obok koleżanki z tacą, na której położyła herbatę w dzbanku, dwie filiżanki i miseczkę z cukrem w kostkach. W końcu mogła bezpośrednio spojrzeć na rozanieloną twarz Libby, która promieniała w małżeństwie. Samanta chciała dotknąć jej buzi i szepnąć "oddaj mi trochę", ale nie wykonała żadnego gestu. Na chwilę zamarła w bezruchu, a następnie podała przyjaciółce filiżankę.
– Są różne dni. Mieszkamy w ogromnym mieszkaniu z rodzicami Nasira, jego młodszą siostrą Mayy, a jeszcze do niedawna ze starszą Maliką i jej mężem. Konflikty się zdarzają, ale ja staram się być im wdzięczna, bo to dzięki nim mam to wszystko. Czasem, gdy są wszyscy, to jest za głośno. Khouri'owie to w ogóle głośna rodzina. Wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić... ale gdy ojciec Nasira, Samir, jest w pracy, a Laila, jego mama, wyjedzie służbowo urządzać wystawę w Nowym Jorku, Mayy jest w szkole, Nass na uczelni lub w szpitalu, a do tego teraz Malika się wyprowadziła... to jestem w tym mieszkaniu sama, a nikogo, poza nimi, nie znam w Bostonie... wtedy czuję się samotna i tęsknię za wami... za tobą, Alexis, GG i Glorią. Dlatego, gdy Nasir powiedział, że jedzie do Londynu, to zabrałam się z nim, mimo że protestował z powodu ciąży, a gdy dowiedziałam się, co się wydarzyło...
– A grasz dalej na wiolonczeli? – zapytała zbyt nerwowo i nie zdołała ukryć, że tylko zbacza z tematu na taki, który ją oddala od rozmowy o niej. Libby od razu to zauważyła i uśmiechnęła się subtelnie.
– Gram. Rodzice Nassa opłacają mi dwugodzinną lekcję trzy razy w tygodniu. Laila też zabiera mnie na koncerty i czasem organizuje spotkania, na których gram dla towarzystwa. Wszyscy bardzo wierzą, że dostanę się do Juilliard. Chcą, żebym złożyła podanie już za dwa lata, gdy nasze dziecko będzie trochę odchowane. Mówią, że wszystko ogarną, że zorganizują opiekę dla dziecka, a ja będę mogła studiować w tygodniu... ale wątpię, żebym się dostała i nie wiem, czy będę chciała dalej studiować po narodzinach dziecka. Nie chciałam zachodzić w ciążę, dziecko jest po to, aby mój ojciec nie podważył naszego małżeństwa. Gdy będziemy mieć dziecko, to już całkowicie Nasir przejmie nade mną opiekę i nikt nie będzie mógł nic sugerować... Rozumiesz?
Nie rozumiała, nie wiedziała, jak to w pełni wygląda w Islamie, ale przytaknęła koleżance. Chciała mieć takie problemy, jak ona. Chciała na nowo czuć, że ma rodzinę, której na niej zależy, która jej nie okłamuje. Chciała na nowo mieć Damiana przy sobie. Chciała go przytulić...
Libby przyglądała jej się przez chwilę, aż jej oczy posmutniały, a z twarzy zniknął uśmiech.
– Rozumiem cię... – szepnęła. – Naprawdę rozumiem i sama nie pojmuję, jak twoi rodzice mogli nie pomyśleć o twoim szczęściu w takiej sytuacji. Rozumiem, dlaczego chcieli to przed tobą ukryć, ale nie rozumiem, dlaczego tego nie przerwali, gdy się o tym dowiedzieli... bo to prawda, tak?
Jej głos był czuły, wręcz matczyny. Po twarzy Samanty popłynęły mimowolne mokre krople. Nie wolno jej było o tym mówić, nikomu nie mogła zdradzać sekretu swoich rodziców, bo każdy mógł przyczynić się do ich nieszczęścia, ale teraz przytaknęła. Uczucia się z niej wylały razem z łzami, a Libby przysunęła się i przytuliła do niej.
– Już dobrze... Rozmawiałam o tym z Nasirem. Właściwie, to pokłóciliśmy się o to... Dla niego wszystko jest takie proste. Jest lekarzem i myśli jak lekarz. On mówi, że musicie sobie zrobić testy zgodności genetycznej... Ty i Damian. Będziecie wtedy wiedzieć, czy jest opcja, by coś budować między sobą, czy decydować się na dzieci, czy na rozstanie... tak to Nasir postrzega, ale on nie rozumie, że nie chodzi tylko o genetykę, ale o to, jak ty się z tym czujesz... Próbowałam sobie wyobrazić, jak ja bym się czuła i nie potrafiłam... a to znaczy, że ty musiszczuć się naprawdę okropnie...
– Dziękuję, Libby...
Przytuliła przyjaciółkę i pierwszy raz poczuła, że ktoś ją zrozumiał. Żadne słowa nie pomagały. Nie było rozwiązań. Po prostu musiała z tym żyć, a Damian zasługiwał, by nie być tym obarczony. Nie musieć kłamać, ułożyć sobie życie. Wiedziała, że gdzieś w przyszłości pojawi się urocza rudowłosa dziewczynka, która będzie wołać na niego "tato", a on będzie po prostu szczęśliwy z inną... Zapewne tak samo rudą, jak jego córka, kobietą... a przecież ona nią nie była. Samanta wiedział, że jeszcze nie raz puszczą jej nerwy, będzie chorobliwie zazdrosna o Damiana, zrobi jakąś scenę, da mu niepotrzebną nadzieję, zechce go wykorzystać albo samej zostać przez niego wykorzystana... ale w końcu on ją zostawi dla innej kobiety. Musi być na to przygotowana.
Do drzwi wejściowych zadzwonił dzwonek. Samanta podniosła się i otarła łzy.
– To zapewne Nasir przyjechał po mnie.
Było dokładnie tak, jak mówiła. Niski Irańczyk stanął w drzwiach i z typową dla siebie lekkością i zabawowością poinformował, że przybył, by odebrać Bee, jego pszczółkę. Libby zebrała swoje rzeczy i pożegnała się z nią. Była wdzięczna za odwiedziny. Potrzebowała oderwania od problemów. Dobrze było usłyszeć, że chociaż Libby jest szczęśliwa. Pamiętała tę smutną dziewczynę, która była przerażona na myśl o ślubie z nieznajomym, która została sprzedana jak klacz na targu i płakała nad swoim losem.
Żelazna klamka szczęknęła przy zamykaniu drzwi, a ona wróciła do salonu. Nie była w nim jednak sama. Na wieloosobowym narożniku siedziała kobieta w męskiej koszuli, łudząco przypominająca jej matkę. Kornelia, jej nauczycielka i mentorka. Zmarła ciotka, która była jej jedynym poplecznikiem i na którą mogła liczyć w swoim szaleństwie.
– Gotowa jesteś, by odbyć podróż? – zapytała, a Samanta skinęła głową.
Gdzieś był lepszy świat, gdzieś wszyscy byli szczęśliwi. Musiała tylko go odnaleźć i zrozumieć, gdzie popełniła błąd... Być może zacząć żyć życiem, które było lepsze, ale najpierw musiała je odnaleźć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top