Samanta: rozdział 23 - Prawdziwy przyjaciel (cz.1)
Minął ponad miesiąc odkąd Samanta zaszyła się w swoim mieszkaniu i nie wyściubiała z niego nosa. Dziś był pierwszy dzień, gdy poczuła, że najwyższa pora, by to zmienić. Nie czuła się wcale lepiej. Jej troski nie zniknęły, a tęsknota nie minęła, ale nie mogła spędzić życia w łóżku. Musiała się podnieść i zacząć funkcjonować. Od ponad trzydziestu dni ignorowała telefony od przyjaciół i ich próby odwiedzin. Wpuściła tylko Javiera, gdy ten przyjechał po rzeczy Damiana. To był cios. Jej ukochany wysłał kolegę, bo nie chciał spojrzeć jej w oczy. Pomogła mu zapakować jego ulubione ubrania i rozpłakała się przy nim jak dziecko.
– Ogarnij się – zganił ją przy wyjściu Meksykanin, gdy odprowadzała go zalana łzami do drzwi. – To ty go zostawiłaś. Nie zachowuj się tak, jakby było inaczej, a jeśli chcesz być z nim to wystarczy, że do niego zadzwonisz, więc nie rób z siebie cierpiętnicy.
Zaskoczyły i zabolały ją jego słowa, ale miał rację. Musiała zacząć żyć samodzielnie. Jeżeli los nie dał jej czuć się spełnioną z mężczyzną, musiała nauczyć się, jak spełniać swoje życie samotnie. Dlatego, gdy obudziła się w poniedziałkowy poranek, zadzwoniła po Patryka, by po nią przyjechał. Nie zdąży na pierwsze zajęcia, ale zdąży na te z profesorem Aristowem i być może nie zostanie ośmieszona na tle całej grupy po raz kolejny.
Wchodząc do sali wykładowej, uśmiechnęła się delikatnie do Jacoba, który nie ukrywając swojej radości na jej widok, pomachał z niezwykłym entuzjazmem. Podeszła do pierwszego rzędu, który tradycyjnie był pusty i rozejrzała się po zgromadzonych. Ubrała na siebie proste czarne rurki i trampki za kostkę, a także zwykły biały podkoszulek, na który narzuciła czarną bluzę z bardzo szerokim kapturem i prosty, szary płaszcz z flauszu. Nie chciała się wyróżniać z otoczenia ani przyciągać uwagi, ale znowu jej się to nie udało. Rozejrzała się po pozostałych studentach i zobaczyła, że każdy z nich ma na sobie galowe ubranie. Czarne spódnice i białe bluzki nosiły dziewczyny, a chłopcy mieli na sobie lepsze spodnie i białe koszule. Musiała coś przeoczyć. Jakąś okazję.
Do sali wykładowej wszedł profesor Aristow i spojrzał na nią zaskoczony. Skinął jednak tylko nieznacznie głową i podszedł do swojego biurka, aby oprzeć się o nie zwyczajowo i założyć ręce na piersi.
– Dobrze, że niektórzy postanowili do nas na koniec pierwszego semestru dołączyć. Mam nadzieję, panno Mantis, że sprawy rodzinne się uregulowały.
Popatrzył na nią wymownie i swoim surowym wzrokiem wymusił, by zaczęła mówić, ale ona potrafiła jedynie jęknąć coś niezrozumiale, bo nie była w stanie ani potwierdzić, ani zaprzeczyć stwierdzeniu wykładowcy. Musiał to zauważyć, ponieważ odchrząknął i sam podjął dalszą rozmowę.
– Mam nadzieję, że koledzy z roku poinformowali panią, że dziś mamy pierwszy pisemny egzamin końcowy, który pozwoli wam przystąpić do egzaminu ustnego?
Egzamin! – rozbrzmiało w jej głowie i zrozumiała odświętne stroje pozostałych studentów.
Nie miała pojęcia i kompletnie nie była do niego przygotowana. Będzie musiała improwizować, bo przez ostatni miesiąc nie poświęciła na naukę ani minuty, a dziś miała jedynie się przełamać do powrotu do normalności. Nie była gotowa, ale wystawianie się na pośmiewisko i próba odroczenia swojego sprawdzianu mogłaby wywołać jedynie salwę śmiechu lub kolejne komentarze, że wywyższa się ponad pozostałych.
– Tak, poinformowali – skłamała, potrząsając nerwowo głową i sięgając po długopis ze skórzanego plecaka.
– Dobrze. W takim razie proszę rozdaj wszystkim po jednym egzemplarzu i usiądź z powrotem na swoje miejsce.
Podszedł do niej i położył jej plik kartek na ławce. Podniosła na niego zaskoczone oczy i niepewnie dotknęła swojej klatki piersiowej.
– Ja?
– Tak, ty. Przecież ja sam do siebie nie mówię – fuknął na nią, a Samanta pośpiesznie chwyciła za egzemplarze sprawdzianu egzaminacyjnego i zaczęła kłaść każdemu po jednym na ławce.
Gdy profesor pozwolił przystąpić do odpowiadania na pytania, zrozumiała, że nie zna żadnej odpowiedzi. Każdy punkt był dla niej zagadką, mimo że na pierwszych zajęciach nie była pozbawiona wiedzy początkowej.
Pytanie 1:
Czym różni się byt nadprzyrodzony, zjawa i poltergeist? Opisz ich poszczególne cechy.
Pytanie 2:
Czym charakteryzuje się paraliż senny i jak go rozpoznać?
Pytanie 3:
Czym jest opętanie? Wymień jego trzy cechy wg prof. Rollo Maya i opisz, jakie są zbieżności z chorobami psychiatrycznymi?
Pytanie 4:
Jak wiara wpływa na...
...zakręciło jej się w głowie. Nie była w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie. Prócz ostatniego.
Pytanie 50:
Dlaczego wybrałeś/aś zajęcia z profesorem Johnem Aristowem? Opisz nadprzyrodzone zdarzenie w twoim życiu, które zachęciło cię do studiów na ten temat (oczywiście może być zmyślone).
Nie planowała zmyślać. Chciała napisać o zdarzeniach z Gorzuchowa, o Danielu i jej doświadczeniach z duchami. Zdążyła już uzasadnić wybór zajęć i chciała opisać swoje przeżycia, gdy dyskretnie przysiadł się do niej Jacob. Spojrzał niepewnie w pustą kartkę i zmarszczył brwi. Wzruszyła ramionami i chciała kontynuować swoją pracę nad ewidentnym brakiem promocji.
– Nie pisz prawdy. I tak ci nie uwierzy – szepnął jej cicho do ucha kolega.
– Tylko tyle wiem... – przyznała zawstydzona.
– On będzie wam to wytykał publicznie. Udowadniał błędy w waszym myśleniu. Musisz napisać coś, co go wbije w siedzenie.
– Napiszę prawdę...
– A on będzie udowadniał, że to w co wierzysz, to absurdalny wytwór twojej głowy. Po pierwszym semestrze ponad połowa z nich zrezygnuje z zajęć, a większość zgłosi się do psychiatry...
– Więc, co mam napisać?
– Podyktuję ci historię, której on nie podważy, a potem pomogę ci z resztą. Co ty na to?
– To nie jest oszustwo?
– Trochę, ale zachowałaś się honorowo, nie przyznając się, że nie wiedziałaś o egzaminie i on to wie. Gdybyś się przyznała, miałabyś wyznaczony inny termin, a on obniżyłby reszcie grupy stopnie, bo jednego w swoim życiu nie znosi ponad wszystko: odrzucenia przez innych, wyobcowania. Jego syn był nieakceptowany przez innych i gdy widzi podobny schemat, to go rzuca...
– Ma syna? – zaskoczyła się Samanta. – W żadnej książce...
– Ma... ale nie wolno o nim wspominać...
– Dlaczego?
– Chcesz zdać egzamin? Zapomniałaś, że piszesz na czas?
Uśmiechnęła się bezradnie i zaczęła pisać historię opowiedzianą przez Jacoba. Bardzo psychodeliczną. Nierealną, zupełnie niemożliwą, ale ponoć miała sprawić, że profesor nie wyśmieje jej publicznie.
Zaledwie siedmioletni Jonathan miał już masę obowiązków na farmie swoich rodziców w Van Buren, w Missouri. Codziennie wraz z niedorozwiniętym bratem bliźniakiem musieli dopilnować, by przed nocą zagonić owce do zagrody i zamknąć ptactwo w kurniku, a oprócz tego jeszcze mnóstwo prac za dnia. Jednak najistotniejsze były te chwile wieczorne, bo upośledzony brat znikał czasem na pół godziny, albo i dłużej, zostawiając całą pracę Jonathanowi. Wracał potem uśmiechnięty i opowiadał o swoim wyimaginowanym przyjacielu, z którym rzekomo się spotykał. Nie był to kolejny chłopiec, a nawet dziewczynka. Był to pół-kozioł, pół-człowiek. Faun – wyjaśnił bratu Jonathan i zajął się dalej obowiązkami. Nigdy nie wierzył w historie o smakołykach, magicznych sztuczkach i zabawnych opowiastkach serwowanych przez wymyślonego kolegę. Dużo rzeczy Jonathan ignorował w zachowaniu brata, aż pewnego dnia go zobaczył. Tuż na skraju lasu, gdy chłopiec poszedł za bratem, który wciąż nie wracał. Zobaczył, jak mężczyzna z baranimi rogami, żółtymi oczami oraz czarnym jak smoła tułowiem kozła patrzy na niego i, szczerząc wielkie zębiska, rozcina arterię szyjną jego brata długim jak nóż szponem. Krew siknęła na wszystkie strony, a Jonathan wystraszył się nie na niby i zapominając o bracie, pobiegł ile sił w nogach do domu. Schował się pod kołdrą i tak siedział całą noc, nie zważając nawet na to, że ze strachu na jego sztruksowych ogrodniczkach zrobiła się mokra plama od moczu. Rano okazało się, że brat nie wrócił na noc do domu, a nazajutrz znaleziono jego zwłoki nad rzeką Current z podciętym gardłem. Rodzice już zawsze winili Jonathana za to, że nie pilnował niedorozwiniętego brata i nigdy nie uwierzyli mu w historię, że za śmiercią jego bliźniaka stoi mityczne stworzenie z lasu.
*
– Myślisz, że ta historia o faunie nie była czasem przesadzona? – zapytała Samanta Jacoba, gdy przysiadł się do niej na ławce w oksfordzkim ogrodzie botanicznym.
Nim zniknęła z uczelni, lubiła się w nim zaszyć i na ławce, w samotności przed pozostałymi studentami z jej roku, poczytać książkę lub pomyśleć o sprawach zupełnie nieprzyziemnych. Jej jedyny kolega wiedział, że może ją tu znaleźć i czasem spędzali wspólnie przerwy między wykładami. Zdarzało się też, że chodził z nią na bieżnię obserwować, jak radzi sobie Damian i pozostali biegacze, ale nigdy nie zostawał do końca. Miał obowiązki względem profesora Aristowa i musiał szybko wracać. Dziś nie wyglądał, jakby się spieszył. Wręcz przeciwnie. Niespodziewanie dla siebie podciągnął rękawy kurtki drużynowej i oparł ramiona na oparciu ławki, ale dłoń wywiesił na zewnątrz, tak by jej nie dotknąć. Wtedy ujrzała na jego nadgarstku, od wewnętrznej strony dłoni, nieregularny kształt. Okrągłe skrzydełko przylegało do owalnego brzuszka. Rysunek miał wymiary pięć na pięć centymetrów i przypominał ptaszka.
– Nie, była w porządku – odpowiedział Jacob, nie zwracając uwagi, że przygląda się jego przedramieniu.
– Masz tatuaż? – zmieniła temat, bo obrazek na jego ręce był dla niej bardziej absorbujący.
– Mam. – Zaśmiał się nerwowo i niepewnie opuścił rękaw sportowej kurtki.
– Pokaż! – zawołała świergotliwie, ale przyjaciel skrzywił się niezdecydowany. – No weź! – nakłaniała go.
Uniósł nieśmiało rękaw i pokazał jej niewielką sówkę na nadgarstku.
– Sowa – oznajmił z nutą niezadowolenia.
– Fajna!
– A weź, daj spokój! – Roześmiał się zakłopotany i nerwowo przeciągnął dłonią po jasnobrązowej grzywce, unosząc ją do góry, ale jego szare oczy zapłonęły, jakby na wspomnienie dawnych lat. – Pamiątka po pijackiej nocy z kumplami i totalnej nieodpowiedzialności! Kto się tak oszpeca?!
– Ja się tak oszpecam! – prychnęła rozbawiona Samanta. Jacob zmrużył oczy i spojrzał na nią podejrzliwie, więc wyjaśniła. – Kilka lat temu miałam bardzo poważny wypadek samochodowy i pozostały mi po nim blizny. Mam więc wytatuowaną jedną trzecią części ciała i...
– Pokaż – przerwał jej kolega.
– Musiałabym się rozebrać! – obirzyła się kokieteryjnie i uśmiechnęła uwodzicielsko.
Poczuła, że już dawno nie była z nikim naprawdę blisko, a Jacob był naprawdę atrakcyjnym chłopakiem. Wysokim, smukłym, z ciepłym uśmiechem i przyjaznymi rysami twarzy. Przybliżył się do niej, tak że prawie dotknął czubkiem nosa jej i odwzajemnił uśmiech.
– Nie rozbieraj się. Powiedz lepiej, co właściwie się wydarzyło? Profesor martwił się o ciebie. Podobno w wiadomościach było głośno.
– A ty nie oglądałeś wiadomości? – zapytała rozczarowana, patrząc, jak Jacob odsuwa się od niej i opiera pewniej na oparciu ławki. – I co znaczy, że profesor się o mnie martwił? Mamy na myśli tego samego profesora?
– On jest bardziej empatyczny, niż sądzisz. Mnie też długo zajęło zrozumienie jego sposobu bycia. Myślałem, że mnie nie lubi. Czułem się jak piąte koło u wozu, bo on nie jest z natury ciepły i otwarty, ale wewnątrz tej oschłej skorupy kryje się naprawdę wrażliwa dusza.
– Ciężko mi to dostrzec – przyznała niepewnie.
– Dobra, ale skończmy już o mnie, skończmy o profesorze. Powiedz, jak się wyjaśniła sprawa twoich rodziców. Są... no wiesz?
– Czyli jednak oglądałeś wiadomości... – mruknęła. – Nie mogę o tym mówić, to zepsułoby wizerunek rodziców...
– Czyli są... – domyślił się chłopak. – I jak ty się z tym czujesz?
– Czuję się uszkodzona. Nie wiesz, jak to jest czuć się popsutym. Mieć wrażenie, że wszyscy widzą twoją wadę i nie móc przez nią być z ukochaną osobą...
– Wiem... – szepnął pod nosem i zapatrzył się w ziemię. Samanta zrozumiała, że ma coś głębszego na myśli.
– Jak to? – zapytała, próbując ponownie odzyskać kontakt wzrokowy.
– Nie rozmawiamy teraz o mnie. – Spojrzał jej ponownie w oczy i uśmiechnął się ciepło. – Czyli podrywasz mnie, bo tęsknisz za ukochanym?
– Ja nie... – próbowała się usprawiedliwiać, ale uznała, że nie ma sensu zaprzeczać. Przez chwilę wysyłała takie sygnały i nie było, co tego negować. – Przepraszam.
– W porzątku, to miłe. A dlaczego nie możesz być z ukochanym? – dociekał.
– Jesteśmy spokrewnieni... to wyklucza. Myśleliśmy, że możemy być razem, ale skoro moi rodzice obdarowali mnie w dwudziestu pięciu procentach uszkodzonymi genami, to związek z nim sprawia, że jest ich jeszcze więcej dla naszego ewentualnego dziecka.
– Skąd wniosek, że jedna czwarta twoich genów jest uszkodzona?! – Roześmiał się, a właściwie nosiło to znamię szyderstwa z jej osoby. – Jeśli są przyrodnim rodzeństwem, to najwyżej dwanaście i pół procent, a to wciąż nie oznacza, że jest z nimi coś nie tak. To mogą być zdrowe, silne geny.
– Nie zaryzykuję... – odparła naburmuszona, bo mógł mieć rację i poczuła się niekomfortowo z tą myślą.
– Dla prawdziwej miłości byłbym gotowy zaryzykować własnym życiem. Nawet śmierć nie sprawiłaby, że opuściłbym ukochaną osobę. To bardziej niż pewne! – Jacob wstał z ławki i teatralnie ukłonił się przed nią. – A teraz, droga koleżanko! Obowiązki wzywają!
Śmiejąc się, odwrócił się na pięcie i ruszył wąską, kamienistą ścieżką. W tym momencie przyszło jej coś na myśl. Chęć, by zadać mu, być może nieodpowiednie pytanie, ale nie bała się, że się obrazi. Po prostu uznała, że warto to wyjaśnić.
– Jesteś gejem, Jacob, prawda? – zawołała za nim, a on odwrócił się i niepewnie wsunął dłoń we włosy, lecz na jego twarzy malowało się rozbawienie.
– Skąd taki pomysł? – zapytał kokieteryjnie.
– Mam takie wrażenie...
– Przecież twoje serce jest zajęte! – Zaśmiał się. – Moje zresztą też, więc łączy nas tylko koleżeństwo i dobrze, prawda?
– Tak – odparła zaskoczona jego szczerością i zawstydzona swoim zachowaniem. Asystent profesora odwrócił się i wysuwając dłoń z włosów, ponownie wsunął ją w kieszeń jeansów. Chciał odejść, ale ponownie go powstrzymała. – Poznam ją?!
– Nie! – odparł beztrosko, jakby było to oczywiste.
– Nie? – zdziwiła się, jeszcze bardziej nie rozumiejąc jego zachowania i zażenowana swoim.
– Nie, bo dzieli nas wszechświat... Inna płaszczyzna metafizyczna...
– Mieszka za granicą?
– Nie...
– No to co? Bo po twoich słowach na myśl przychodzi mi tylko, że jedno z was musiałoby nie żyć, a to...
– Bingo! Kotku!
Wystawił w jej stronę palec wskazujący uformowany w kształt pistoletu i udał, że w nią strzela. Po czym odwrócił się plecami i pewnym krokiem ruszył do przodu. Uzmysłowiła sobie, co powiedział. Była martwa. Jego miłość leżała w grobie, a on był wciąż nie gotowy, by rozpocząć życie na nowo. Może dlatego nie lubił bliskości, może dlatego nigdy jej nie dotknął? Egoistycznie myślała o sobie, nie zastanawiając się, że ludzie wokół niej również cierpią. Ona mogła, choć z Damianem porozmawiać. Dowiedzieć się, jak się czuje. A Jacob pozostał sam. Samanta nie potrafiła pojąć, jak udawało mu się zawsze być takim pogodnym i ciepłym człowiekiem. Może jej kiedyś też to przyjdzie z większą łatwością. Teraz była jednak przejęta bardziej swoją gafą niż uczuciami, więc wstała z ławki i ponownie zawołała za kolegą.
– Przepraszam, Jacob!
Uniósł rękę i pomachał, nie odwracając się do niej.
– Do zobaczenia na zajęciach, Samanta!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top