Samanta: rozdział 19 - Trener Stanley Schmidt (cz.2)
Przekraczając próg sali wykładowej zrozumiała, że popełniła błąd. Ubrana, jak na rozpoczęcie roku w elitarnym liceum zobaczyła chłopców w dresowych bluzach i jeansach oraz dziewczyny, jakie widywała na blokowisku w Białymstoku. Nie było tu bogatych dzieciaków, byli tu wszyscy. Zlepek różnych kultur: hip-hopowcy, sportowcy, rockmani, cheerleaderki, ale nie było tu zamożnej elity. Nie na religioznawstwie. Tego nie studiowali ludzie, którzy chcieli przejmować schedę po ojcach i żyć w luksusie. Byli tu buntownicy i fanatycy, a już na pewno nikt nie założył kolii.
Ruszyła niepewnie do przodu, przyglądając się oceniającym wzrokom i słysząc ciche szepty. Szukając jednej przyjaznej twarzy, która nie będzie patrzyć na nią z góry. Była pewna, że dostrzegała ją w miodowej blondynce, która miała na sobie starodawną, brązową bluzkę w kropki i złoty krzyżyk na szyi, ale ona odwróciła się, gdy tylko zrobiła w jej stronę krok i gdy zrozumiała, że Samanta chce do niej podejść. Zeszła kolejny schodek w dół, niepewnie i coraz bardziej przerażona, że pierwszy raz w życiu nie uda jej się zdobyć przyjaciół. W końcu odwrócił się on. Chłopak siedzący na samym dole sali wykładowej, tuż przy przejściu. Miał na sobie granatowo-niebieską kurtkę drużyny Oksfordu z białą nazwą uczelni. Wyglądał bardzo przyjaźnie i uśmiechał się do niej serdecznie. Od razu zrozumiała, że może do niego podejść, więc ruszyła pewnym krokiem przed siebie i stanęła obok niego.
– Cześć! Miejsce obok ciebie jest wolne? – zapytała lekko zmotywowana.
Patrzył na nią zaskoczony, jakby badał jej reakcję, ale po chwili rozciągnął usta w szerokim uśmiechu i skinął głową.
– Cześć. Cały pierwszy rząd jest wolny. Nikt nie zaryzykuje obstrzału profesora Aristowa na pierwszych zajęciach! – Zaśmiał się.
Usiadła obok niego, pozostawiając jedno miejsce przerwy i obróciła się w jego stronę.
– Jest taki straszny, jak mówią?
– Jest... – zrobił pauzę i skrzywił się – ...rozczarowujący.
Chciała zapytać, co ma na myśli, ale nie zdążyła. Do sali wszedł wykładowca. Popatrzyła w jego kierunku i dostrzegła, że ludzie siedzący za nią przesiedli się wyżej. Musieli bać się profesora. Ona chciała zadać mu, jak najwięcej pytań i słyszeć wszystko głośno i wyraźnie. Nie bała się. Przeczytała kilka jego książek, a od zdarzenia w Gorzuchowie mistycyzm i wszelkie jego odmiany były dla niej źródłem fascynacji, o których chciała wiedzieć wszystko. Mogła być pytana – jak na osobę na pierwszym roku, była dość dobrze przygotowana.
Starszy, siwiejący mężczyzna, o bardzo dystyngowanej postawie wszedł i oparł się o swoje biurko. Założył ręce na piersi i rozejrzał się spokojnie po zgromadzonych.
– Z przodu są wolne miejsca. – Wskazał dłonią w kierunku Samanty. – Nie ma potrzeby podpierać ścian i siadać na parapetach. Jacyś chętni?
Nikt jednak nie podszedł, kilka osób spuściło głowę, a inni udawali, że ich nie dotyczyło pytanie, choć faktycznie stali pod murem lub siedzieli na oknach. Spojrzała na nich i nadal pozostała sama w pierwszym rzędzie z nowym kolegą.
– Ślicznie wyglądasz, ale czas na mnie.
Stęknął ciężko, wstając z miejsca. Podszedł do projektora obok biurka wykładowcy i dopiero wtedy zrozumiała. Nowo poznany kolega nie był studentem. Był asystentem wykładowcy.
– Nikt? No dobrze. To zaczynamy. Moje nazwisko jest zapewne większości z was dobrze znane, ale i tak się przedstawię. Nazywam się John Bernard Aristow i będę was uczył o tym, czego poznałem i doświadczyłem podczas swoich podróży i poszukiwań, a było ich sporo. Poświęciłem swojej pracy większość życia i zrozumiałem jedno. Czary, magia, duchy i wszystko, co zafascynowało was do podjęcia tych studiów... nie istnieją.
Wykładowca mówił wiele i faktycznie był ogromnym rozczarowaniem. Jego książki z okresu młodości były pełne pasji, a obecny John Aristow był osobą pesymistyczną i pełną sceptycyzmu. Według niego nigdy nie doświadczył niczego, co nie okazałoby się fałszerstwem, oszustwem, chorobą psychiczną lub zagorzałym fanatyzmem. Przestrzegał przed naiwnością i był pełen pogardy dla osób, które uważały inaczej. Jednak Samanta miała nieco odmienne doświadczenia i nie potrafiła zaakceptować słów człowieka, którego podziwiała tak długo.
– A co jeśli ktoś ma nieco inne przeżycia? – zapytała niespodziewanie, co zwróciło uwagę nie tylko profesora.
– To znaczy jakie? Potrafisz przesuwać rzeczy siłą umysłu? Przewidujesz przyszłość? Widzisz duchy? – prychnął pogardliwie, a studenci zaczęli się śmiać, jakby powiedziała coś niewymiernie głupiego. Sprawiło to, że poczuła się niepewnie i nie miała ochoty na dalszą rozmowę, ale profesor nie planował na tym poprzestać. – Jeśli tak, to proponuję iść się przebadać, bo z moich doświadczeń wynika, że to zawsze jest wynik urojeń, narkotyków lub schorzenia psychicznego.
Nie odpowiedziała, ale nie musiała, zajęcia się skończyły i wszyscy zaczęli wychodzić z pomieszczenia. Nowo poznany kolega patrzył na nią ze smutkiem. Jako jedyny dostrzegł, że została ośmieszona i zraniona tymi słowami i jako jedyny chciał ją za nie przeprosić, ale mimo to stał osłupiały. Uśmiechnęła się do niego delikatnie i odwróciła w stronę wyjścia. Dogonił ją przed główną bramą do budynku. Zorientowała się, że wołał do niej, bo chaotycznie machał ręką w jej kierunku.
– Zaczekaj! Nie przedstawiłem się!
– Nic nie szkodzi – odpowiedziała radośniej. – Nazywam się Samanta Mantis. Miło mi.
Wyciągnęła do niego rękę, ale jej nie uścisną. Popatrzył na nią z pewnym zakłopotaniem.
– Wybacz, ja nie mogę... nie dotykam ludzi...
– Och... – westchnęła. – A jak masz na imię?
– Jackob Balon.
– Ok.
Skinęła głową na znak zrozumienia.
– Słyszałem, jak dziewczyny z twojej grupy mówiły, że spotykają się w parku The Grove, żeby lepiej się poznać. Może teraz jest okazja, żeby się do kogoś zbliżyć.
– A nie zbliżyłam się już do ciebie?
– Uwierz mi. Nie mogę być twoim jedynym kolegą! To dopiero byłoby dziwne! – Zaśmiał się i odwrócił na pięcie, a potem zniknął w tłumie ludzi wchodzących do budynku uniwersyteckiego.
Nie miała lepszych perspektyw i miał rację, powinna spróbować się z kimś zakolegować. Nawet jeśli z początku została zaszeregowana, to musiała pokazać, że jest taką samą nastolatką jak pozostali. Narzuciła skórzany plecak i w swoich drogich butach na obcasie poszła do parku.
Jednak, gdy zbliżyła się do zbiorowiska studentów, których twarze rozpoznawała z zajęć, szybko zorientowała się, że to ona jest głównym tematem ich dyskusji.
– Widzieliście jej buty? Musiały kosztować z dwadzieścia tysięcy funtów – mówiła dziewczyna w kruczoczarnych włosach.
– Jak nie więcej! – wtórowała jej ciemna blondynka w okularach. – Kim ona w ogóle jest?! I to jej zachowanie!
– Właściwie... – postanowiła się wtrącić. – ...to buty kosztowały tylko osiem. Kupiłam je na promocji, a...
– Kto ci powiedział, że tu będziemy? – przerwała jej dziewczyna w kruczoczarnych włosach. – Nikogo nie interesują twoje buty i nikt ciebie tu nie zapraszał!
– Ale pomyślałam, że mogłybyśmy się zakolegować... – powiedziała z lękiem w głosie i sama miała do siebie pretensje, że schowała swoją godność do kieszeni, zamiast pokazać, że nie można nią pogardzać.
Jej słowa wywołały dokładnie taki skutek, jakiego się spodziewała. Dziewczyna w kruczoczarnych włosach prychnęła z rozbawieniem i pogardą. Po czym wszystkie wstały i ruszyły w kierunku kawiarni The Rose Oksford znajdującej się w pobliżu. Przez chwilę dostrzegła miodową blondynkę idącą w jej kierunku i przez ułamek sekundy pomyślała, że uda jej się nawiązać z nią kontakt, ale i tym razem się pomyliła. Dziewczyna w kruczoczarnych włosach pomachała do niej.
– Hej! Bethy! Chodź z nami do kawiarni! – zawołała, a ta ochoczo i z uśmiechem na ustach podbiegła do dziewczyn.
Samanta nie rozumiała, co się dzieje. Nigdy nie została tak bardzo odtrącona, zupełnie bez powodu. To, że była bogatsza, nigdy jeszcze nikogo nie zrażało. Wiedziała, że jest charyzmatyczna i łatwo nawiązuje kontakty, ale teraz miała wrażenie, że roztacza wokół siebie zapach, który wszystkich odstręcza i zupełnie nie rozumiała tej sytuacji. Stała jak kołek na środku trawnika i zastanawiała się, co powinna zrobić, ale poczucie żalu, jakie zaczęło kwitnąć w jej wnętrzu, podpowiadało jej tylko jedno. Chciała przytulić się do Damiana i poczuć, że ją kocha. W jego ramionach była bezpieczna, a on właśnie był niedaleko i choć mieli spotkać się po jego treningu, to postanowiła, wolną godzinę okienka między zajęciami, spędzić na trybunach patrząc, jak daje z siebie wszystko.
Usiadła z tyłu. Na niewielkim błękitnym krzesełku z plastiku i starała się być niedostrzeżona. Nie chciała go rozpraszać. Akurat ćwiczyli sztafetę. Damian był przedostatni, podawał pałeczkę do Luisa, który jako sprinter biegł z całej siły na linię mety. Jej ukochany opowiadał jej niezwykle wiele o trenerze, ale dziś widziała go po raz pierwszy. Niewysoki mężczyzna, średniej urody, po pięćdziesiątce. Ubrany w czerwony dres uczelniany stał na szeroko rozstawionych nogach i wyginał nerwowo podeszwy białych adidasów. Nie wydawał się ciepły, miły i serdeczny, tak, jak opisywał go Damian. Wręcz przeciwnie. Krzyczał przy każdym naciśnięciu stopera, niezadowolony z wyników.
– Szybciej! Ruszacie się jak muchy w smole! Który z was nierobów choć trochę trenował przez wakacje?! Po waszych ruchach widzę, że żaden!
Była to prawda. Przynajmniej jeśli chodziło o jej narzeczonego. Podczas rejsu tylko się obijali, a po powrocie spędzali wolne chwile w łóżku lub na przyjemnościach. Co prawda, codziennie biegał z rana, ale nie poświęcił ani jednego dnia na intensywny trening, jaki miał wykonywać podczas wakacji i z tego, co można było się zorientować nie on jeden. Chad wytatuował sobie łydkę i miał ją zawiniętą folią spożywczą, co mu znacząco utrudniało ruchy. Ben wyglądał, jakby miał depresję po wakacjach, choć pojechał z ojcem na narty, a potem na obóz biznesowy i miesiąc spędził u ciotki. Luis wyglądał, jakby z Chadem od miesiąca nie wytrzeźwieli, a Phil cieszył się związkiem z Glorią i pewnie podobnie jak ona z Damianem trenowali jedynie pocałunki i uściski. Trener Stanley to dostrzegał i nie był zachwycony. Po kolejnej ociężałej turze ściągnął dresową bluzę i rzucił ją na ławkę. Milczał przez chwilę, drapiąc się po karku. Wtedy Samanta dostrzegła, że spod białego kołnierzyka zerka w jej kierunku sowie oczko narysowane na jego ciele.
– Tatuaż...? – szepnęła pod nosem i przestała się nad tym zastanawiać. Cóż było w tym dziwnego? Piotr też je miał, a przecież był w podobnym wieku. Jej też pozostaną na całe życie.
– Dobra ślimaki! Koniec tej maskarady! Chodźcie porozmawiać, a potem macie zebrać się do kupy! – krzyknął niespodziewanie trener, a chłopcy poczołgali się wykończeni w jego stronę.
Był to dobry moment, żeby się ujawnić. Wstała i zaczęła powoli iść w kierunku murawy. Damian zauważył ją od razu. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i pomachał w jej kierunku, zachęcając, aby podeszła do niego. Trener odwrócił się i popatrzył, ale nie można było poznać po jego twarzy czy jej obecność jest kłopotliwa, czy zupełnie mu obojętna. Zaczekał jednak, aż podejdzie, zanim zaczął cokolwiek mówić. Damian objął ją w pasie i pocałował w policzek.
– Cześć... – szepnął jej do ucha, a potem oparł brodę na jej obojczyku.
Trener popatrzył na niego z dezaprobatą, ale uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie miał mu nic za złe, ale i tak nie był pobłażliwy.
– Damian rozumiem, że byłeś rozproszony i z pełnymi jajami ciężko się biega, ale następnym razem postaraj się nie zerkać tyle w stronę trybun.
– Przepraszam – powiedział rozbawiony tą uwagą i delikatnie pocałował ją w szyję. Nie była przekonana, czy była to dobra reakcja z jego strony, ale trener jakoś szczególnie nie zareagował, skupiając się na innych.
– Luis na Boga! Nawet nie skomentuję tego, w jakim jesteś stanie! Ben to samo! Wyglądacie jak dwa nieszczęścia! – Chłopcy skinęli głowami na znak zgody, a on skupił się na najwyższej osobie w towarzystwie. – Chad biegasz jak pizda! Co ty w ogóle zrobiłeś sobie z tą nogą?! Co to ma być za paciaja?!
– To las – odpowiedział z zaskakującą pewnością siebie. – A z tyłu łydki jest chłopiec, zagubiony w tym lesie, który kroczy w stronę tęczowej poświaty. Widzi trener?
Odwrócił się i pokazał mu tył przepoconej pod folią nogi. Trener mruknął i pokiwał brodą.
– Tęczowa poświata, co?
– To symbol... – zaczął mówić, ale mężczyzna mu przerwał.
– Wiem, czego to symbol, idioto! To symbol twojej głupoty! Oszpeciłeś się i po co? By zademonstrować swoją orientację? Wszyscy mają to w dupie, że jesteś gejem!
– Podoba mi się... – szepnął całkowicie pozbawiony poprzedniej spontaniczności.
– Nie mamy szóstego. Biegniesz na dwieście i czterysta metrów. Musisz ćwiczyć ciężej niż inni, póki czegoś nie wykombinuję, a ty kaleczysz sobie nogi! O czym myślałeś, jak wpadłeś na ten pomysł?!
– Wybacz, trenerze. Nie myślałem...
– Już trudno, oby się szybko wygoiło – mruknął i zdawało się, że skończył przemowę. Zadowolony z siebie Philippe, że jemu upiekło się kazanie, zaczął kierować się pomału w stronę przebieralni. – A ty dokąd Le Brun?! Ruszasz się, jakbyś całą noc ruchał i...
– ...przynajmniej mam puste jaja! – zażartował, przerywając trenerowi.
– Powiedz swojej pani, że w poniedziałki i czwartki, kiedy masz poranny trening, musicie pohamować swoją chuć z rana, bo jesteś miękką fają wtedy!
– Oj, będzie ciężko, trenerze! – Zaśmiał się.
– Dasz sobie radę, a teraz zasuwać pod prysznic!
Damian poluźnił swój uścisk i szepnął jej do ucha prośbę o cierpliwość, więc została sama na torze razem z trenerem, który usiadł na ławce i zakładając ponownie bluzę, wyburczał słowa dezaprobaty dla postawy chłopaków. Samanta poczuła się dość niezręcznie, ale myśl, jak wiele znaczy dla jej narzeczonego ten mężczyzna, postanowiła być uprzejma.
– Miło pana poznać. Damian bardzo pana podziwia i często o panu opowiada.
– Och, wybacz... – zreflektował się trener, jakby ponownie ją dostrzegając. – Zachowałem się nieuprzejmie. Nazywam się Schmidt, Stanley Schmidt, a ty to zapewne Samanta.
– Tak, Samanta Mantis. Miło mi.
– Damian bardzo cię kocha. Rzadko kiedy spotykamy tak silne uczucie...
– Oj... – Zarumieniła się. – Też go kocham. Jest miłością mojego życia i przepraszam, że go rozkojarzyłam.
– Dobrze, że go rozkojarzyłaś. W tym roku jedziemy na zawody, a dla niego będą to pierwsze zawody. Musi umieć skupić się, gdy będziesz na widowni, bo przecież będziesz...
– No tak. Dziękuję z to, co pan dla niego robi...
– Trenuję go tylko – przerwał jej.
– Nie tylko. Dał pan mu rodzinę...
– Ten chłopak przeszedł więcej niż nie jeden z nas. Jest silny. Wyjątkowo wytrzymały, ale ja nie powinienem być dla nikogo wzorem. Żaden ze mnie wzór. Po prostu ci chłopcy są dla mnie jak dzieci i zależy mi na ich szczęściu.
– Pana rodzina musi pana bardzo kochać.
Uśmiechnęła się i usiadła obok trenera.
– Szkoda tylko, że nie mam rodziny.
– Nikogo? – zdziwiła się.
– Tak się składa, że nikogo. Jestem sierotą jak Chad, ale dostałem stypendium sportowe i udało mi się zrobić studia, a teraz ci chłopcy są moją rodziną. Jestem wdzięczny Bogu, że mogę ich trenować. – Popatrzył na nią i chwile się zamyślił. – Jakie masz wrażenia po pierwszym dniu studiów?
– Szczerze mówiąc nieszczególne – przyznała. – Damian powiedział, że wyglądam ślicznie, ale pozostałej części grupy mój wygląd się nie spodobał. Myślałam, że powinnam wyglądać elegancko, ale się pomyliłam. Nie rozumiem, dlaczego Damian mi o tym nie powiedział...
– Wyglądasz naprawdę ślicznie. Również nie rozumiem. Za moich czasów każdy musiał mieć mundurek i ten problem nie był tak duży. Kiedyś raczej piętnowało się biednych, a nie bogatych.
– Asystent profesora, jako jedyny był dla mnie miły...
– Co studiujesz?
– Religioznawstwo – przyznała, ale trener zareagował podobnie jak wszyscy. Uniósł brew i okazał niezrozumienie. – Zależało mi na wykładach profesora Johna Arstowa – wyjaśniła.
– Po co? – zdziwił się.
– Jest wybitnym profesorem i ma liczne doświadczenia...
– Nie wiedziałem, że ma asystenta – przerwał jej niespodziewanie, jakby w ogóle jej nie słuchał. – Cóż, ludzie się zmieniają z wiekiem... Podobał ci się jego wykład, czy raczej poczułaś rozczarowanie jego sceptycyzmem?
– Myślałam, że badał te wszystkie zjawiska, chcąc pojąć istotę zjawisk nadprzyrodzonych, tak wywnioskowałam z jego pierwszych książek. On jednak tylko szuka oszustów. Zawiodłam się...
– Damian mówi, że jesteś niezwykła... że wiesz rzeczy, których nie powinnaś i widzisz martwych ludzi... Próba zrozumienia własnych zdolności może sprawić ci więcej przykrości niż korzyści. Nie szedłbym tą ścieżką...
– Damian nie powinien o tym mówić. Wspólnie z rodziną ustaliliśmy, że nie będziemy o tym głośno wspominać. Właściwie, moi rodzice tak ustalili, ja musiałam się dopasować. Dziwi mnie jednak to, że nie dziwi to pana. Większość ludzi ma mnie za wariatkę...
– Nie ma znaczenia, co myślę. Ważne, że ty w to wierzysz. Na terenie uczelni jest pewnie wiele niespokojnych dusz. Uważaj na siebie... i nie próbuj praktykować magii.
– Nie chodzi mi o okultyzm czy magię. Chodzi o zrozumienie siebie...
– Obawiam się, że profesor Arstow ci w tym nie pomoże...
– Obawiam się, że ma pan rację... Dlaczego nakrzyczał pan na Chada o tatuaż? Nie jest pan zwolennikiem tatuaży? Przecież sam pan ma jeden...?
– Mam? – zdziwił się jej uwagą.
– Na karku, sowę...
– Ach, tak! – Zaśmiał się niezręcznie. – Błąd przeszłości. Dobrze, że go nie widzę, to zapominam, że w ogóle go mam. Gdybym mógł cofnąć czas, to nigdy bym go nie zrobił, dlatego krzyczałem na Chada. Świat się zmienia. Kiedyś za bycie gejem można było zostać naprawdę źle potraktowanym, nawet zginąć. Dziś co najwyżej ktoś na ciebie źle spojrzy, są kluby dla gejów i całe to gender... ale wciąż nie jest bezpiecznie. Jest duży i silny, ale nie jest niezniszczalny. Nie potrafię tego zrozumieć. Nikt nie musi się określać. Nie trzeba znaczyć swojej orientacji seksualnej, żeby być sobą...
– Nie wiem. Może geje już tak mają...
– Nie wiem...
Chętnie porozmawiałaby z trenerem dłużej. Wydawał się naprawdę sympatycznym człowiekiem, ale w jej stronę szedł najprzystojniejszy chłopak, jakiego widziała na oczy. Czarne jeansy z przytwierdzonym łańcuchem opinały mu się na szczupłych, ale umięśnionych udach, a na szerokim torsie założoną miał bluzę, którą kupiła mu trzy lata temu i nosił narzucony krótki, elegancki płaszcz. Jego piękne długie rzęsy okalające oczy o wielobarwnej tęczówce były przysłonięte wiosenną czapką, którą zakładał na treningach i w chłodne, wilgotne wieczory, twierdząc, że inaczej bolą go zatoki. Szedł dumnie i lekko się uśmiechał, to sprawiło, że i na jej twarzy zagościł szczery uśmiech, a w sercu rozgorzało ciepło, które okalało jej duszę i ciało. Damian podszedł do niej i pocałował ją w usta.
– Stęskniłem się już... – wyznał, a trener obok niego prychnął rozbawiony.
– Dzieciaki!
Klepnął go w ramię i odwrócił się w stronę wyjścia. Poszedł wolnym krokiem, a oni czekali na pozostałych, by wspólnie pójść do pobliskiej kawiarni na śniadanie.
Zaczęła protestować, gdy usłyszała, że jest to The Rose, bo wiedziała, że natknie się w niej na koleżanki z roku, a jeszcze nie powiedziała Damianowi, że nie jest szczególnie popularna w swojej grupie. Musiała mimo to zgodzić się na wybór miejsca, bo czekała na nich Gloria, która już zarezerwowała dla nich miejsca i niezręcznie byłoby to teraz zmieniać. Poza tym Chad uwielbiał suflet jajeczny tam podawany i było to ich miejsce spotkań po treningu. Pozostała w mniejszości i musiała się dostosować. Chwyciła mocno narzeczonego za rękę i poszła pomimo obaw.
Jej koleżanka zupełnie się zmieniła po powrocie z Francji. Najistotniejszą zmianą było nazwisko. Stała się Glorią Le Brun. Nikt się po niej nie spodziewał, że weźmie spontaniczny, cichy ślub, ale tak się stało ku zaskoczeniu wszystkich, a zwłaszcza swoich rodziców i brata. Kiedyś skromna, dziś dystyngowana i elegancka. Siedziała w czerwonych szpilkach i złotej spódnicy, w którą miała wetknięty biały T-shirt, a na ramiona zarzuconą czarną skórzaną kurtkę. Z uszu zwisały jej szykowne czerwone kolczyki, a jej długie włosy przerzucone były przez ramię. Dumnie dzierżyła na palcu obrączkę, która błysnęła, gdy pomachała im na powitanie. Philippe popędził w jej kierunku i pocałował ją na przywitanie, a Samanta rozejrzała się i zobaczyła przy stolikach znaną już jej twarz brunetki i miodowej Bethy oraz parę innych, które kojarzyła z zajęć. Zatrzymała się na chwilę, ale Damian pociągnął ją do środka i machnął ręką do prześlicznej, drobnej szatynki z dołeczkami na buzi skupiając na nich uwagę całej kawiarenki.
– Cześć, Sue! Przynieś nam pięć kaw, jedno latte z wanilią i...
Spojrzał na Glorię i zawahał się, ale Phil przyszedł mu z pomocą.
– Duża Americana z dodatkowym espresso.
– Dokładnie!
Pstryknął palcami, a dziewczyna wykonała ten sam gest i pobiegła w stronę kawiarki.
Samanta już chciała zapytać o niespodziewaną zażyłość jej narzeczonego z kelnerką, ale usłyszała z boku słowa, które miała nadzieję, tylko do jej uszu zdołały dotrzeć.
– Spójrz, ona ma znajomych... i chłopaka... – szepnęła brunetka.
Samanta przyglądała się Damianowi, by sprawdzić, czy usłyszał, jak dziewczyny ją obgadują, ale on zaśmiał się ze sposobu, w jaki na niego patrzyła i prychnął lekko rozbawiony.
– To tylko kelnerka. Jest cheerleaderką i czasem trenuje w pobliżu... Poza tym dajemy jej wysokie napiwki – powiedział, siadając na zielonych poduszkach położonych na drewnianej ławie. Pociągnął ją po raz kolejny i nakłonił, by obok niego usiadła, a potem zarzucił jej ramię na szyję, jakby chciał pokazać wszystkim, że do niego należy. Znała go na tyle, by wiedzieć, że był to przerysowany gest, bo zazwyczaj publicznie był subtelny w okazywaniu bliskości. Mimo to skorzystała. Wtuliła się w niego i zaczekała na swoją kawę.
Kelnerka nie przyniosła pięciu zwykłych kaw, ale każdy dostał coś przyrządzonego specjalnie dla niego. Luis z czekoladą i pomarańczą, Chad aromatyczny chai, Ben otrzymał orzechowe macchiato, Phil Americanę z czerwonymi płatkami truskawki, a Damian zwykłą kawę z mlekiem, tylko że na jej wierzchu unosił się utworzony w piance napis „for my ♥". On jednak nasypał saszetkę brązowego cukru na wierzch i zamieszał bez zwracania uwagi na ozdobę. Kelnerka Sue zebrała od nich zamówienia na śniadanie, doskonale przewidując, na co mają ochotę. Wiedziała nawet, co zjadłaby Gloria, choć widziała ją pierwszy raz w życiu. Przy niej jednak zatrzymała się i bez większego entuzjazmu zapytała:
– Co dla ciebie?
– Nic, dziękuję...
– Jesteś pewna? – zainteresował się Damian. – Masz później dużo zajęć. Kolejne okienko będziesz mieć dopiero o trzynastej.
– Nie jestem głodna. Dziękuję, kochanie...
Dziewczyna spisująca zamówienie odeszła, a Chad ochoczo zaczął pytać wszystkich o przebieg wakacji, bo sam spędził je na uczeniu się do poprawkowych egzaminów oraz wieczorach z matką przy seansach z popcornem, a gdy od rodziny z Newport wrócił Luis, poświęcił mu każdą chwilę i co noc zasypiali pijani w swoich ramionach.
Philippe od razu zaczął opowiadać o cudownym czasie spędzonym na francuskiej Prowansji oraz spontanicznym porywie serca, który zakończył się małżeństwem. Cywilnym tylko, ale planowali po zakończonych studiach wziąć oficjalny ślub w kościele, dla rodziny i znajomych. Namowy i sugestie przeuroczej babci chłopaka, która od razu pokochała Glorię za jej niezłomność i delikatność, sprawiły, że i oni poczuli potrzebę sformalizowania swojego związku. Była to prawdopodobnie najlepsza decyzja w ich życiu i byli z siebie bardzo dumni, a przede wszystkim niesamowicie szczęśliwi, że obrali taką ścieżkę.
Damian od razu zaczął opowiadać o ich rejsie, ale ją bardziej frustrowało to, że z bocznego stolika słyszała, co chwilę ciche docinki, z których można było wnioskować, że jej narzeczony jest bardziej przystojny, niż ona na to zasługuje i z pewnością tylko pieniądze jej ojca pchnęły go w jej ramiona. Nie wyglądał na zbyt bystrego, skoro nie zauważył jej dziwactw lub był tak zdesperowany, że był gotowy ignorować jej zachowanie dla uzyskania parytetów. W końcu ktoś w towarzystwie stolików obok zaczął krytykować jej wygląd. Była zbyt gruba, zbyt wysoka, jej włosy nie miały jednoznacznego koloru... aż w końcu Chad wstał z impetem i przeniósł swoje krzesło, tak, aby usiąść między plotkującymi dziewczynami. Szeptał coś do nich i pokazywał ręką w ich kierunku, a gdy wrócił i spokojnie usiadł z powrotem na swoje miejsce, grupka pierwszorocznych studentów zapłaciła rachunek i wyszła z kawiarni.
– Nienawidzę obgadywania – mruknął sam do siebie.
– Nie trzeba było... – powiedziała zaskoczona, ale Chad był zdecydowanie innego zdania.
– Czekałem, aż Damian wstanie, ale ta mała pizda nawet nie spojrzała w tamtym kierunku! – zabrzmiało jak wyrzut.
– Ja... – Damian otworzył usta i uniósł niezgrabie rękę, chcąc się wytłumaczyć, ale głos mu uwiązł w gardle. – Nie pierwszy raz słyszę, że jestem z Sam dla pieniędzy. Poza tym nie warto reagować. One mówiły to z zazdrości i...
– Nienawidzę takiego gadania za plecami – przerwał mu Chad. – Na pierwszym roku dostałem się do drużyny piłki nożnej i wszyscy mnie bardzo lubili, a potem zacząłem trenować też biegi i poznałem Luisa. Zrozumiałem, kogo w życiu kocham i z kim chcę być, ale moi koledzy z drużyny tego nie zrozumieli, więc odszedłem. Długo wysłuchiwałem komentarzy o tym, że sprawiało mi przyjemność przebieranie się w jednej szatni, aż w końcu postanowiłem się przeciwstawić. Zaskakująco powiedzenie na głos, że jestem gejem, sprawiło, że przestali mnie obgadywać.
– A co powiedziałeś im? – zainteresowała się Samanta, wskazując na puste stoliki, przy których wcześniej siedzieli pierwszoroczni.
– Że w tym semestrze w każdy poniedziałek i czwartek dokładnie o godzinie jedenastej piętnaście jem suflet ze swoimi przyjaciółmi i nie chcę w tym czasie oglądać ich twarzy, jeśli planują obgadywać narzeczoną mojego brata, która jest mi bliska jak siostra... nic więcej.
"Nic więcej" nie brzmiało przekonująco, ale nie planowała pytać o szczegóły. Ważne było tylko to, że w tym momencie poczuła, że nie musi mieć grona otaczających jej koleżanek, bo właśnie jadła śniadanie z rodziną, a jeśli o dobro rodziny chodziło, to jeden z jej członków był wyraźnie osowiały.
– Wszystko dobrze Ben?
– Tak, tak... – Zamieszał łyżką w swojej kawie i upił mały łyk. – ...tylko mam dość...
– Czego? – zainteresował się Luis.
– Mam dość tego stanu. Dość poczucia niespełnienia. Chad ma Luisa, zawsze ich wspierałem. Nasir się ożenił i oczekuje dziecka. Damian od początku miał Samantę i są parą nie do przebicia. Tyle miłości rzadko się widuje. Teraz Phil wraca z wakacji i okazuje się nie tylko, że nie jest wolny, ale niesamowicie zakochany i do tego żonaty! Okazuje się, że tylko ja jestem... tylko ja nie mogę liczyć na szczęście z miłością mojego życia...
– Mówisz tak, jakby była jakaś kobieta... – zauważył Chad.
– To bez znaczenia, to nie ma prawa się wydarzyć. Nigdy nie będziemy razem. Ona ma syna, a on nigdy nie zaakceptuje naszego związku. Dla niej dziecko jest najważniejsze i ja to rozumiem. Nigdy nie skrzywdziłbym jej syna, więc to może być tylko romans, który mam nadzieję, będzie trwać wiecznie... ale jestem zmęczony ukrywaniem...
– Boże! Ty jesteś naprawdę zakochany! – Zaśmiał się Chad i klepnął go w plecy. – Ile ona ma lat, że ma dziecko?
– Nieistotne. Skończmy ten temat. Gdzie są moje jajka na toście?
Benjamin pstryknął palcami na kelnerkę, jakby był w luksusowej restauracji i chciał wyrazić zażalenie na zbyt wolną obsługę. Stał się Benem-skurwielem. Tym, którego tak nieznosiła Alexis. Zaskakująco ta dwójka działała na siebie jak zapalnik z prochem. On wyrażał się o niej "wścibska jędza, która wtyka nos w nie swoje sprawy", a ona nazywała go "snobowatym sukinsynem, który nie szanuje nikogo prócz siebie". Z żadną z tych opinii nie potrafiła się zgodzić i nie ważne, jakby się starała, nie potrafiła tych dwóch osób pogodzić ze sobą, a przecież należeli do jej przyjaciół i bolało ją, że nie chcą ze sobą nawet porozmawiać. Nie było sensu teraz poruszać tego tematu z chłopakiem. Był ewidentnie zraniony i choć Alexis mogła mieć satysfakcję z obecnego stanu, to być może właśnie ona będzie w stanie ustalić, kim jest ów kobieta, bo jak twierdził Ben, była wścibska i wściubiała nos nie tam, gdzie trzeba, ale ta cecha osobowości nie zawsze była wadą i być może mogła okazać się przydatna.
Samanta zapomniała o tym, co ją trapiło. Poczuła się jak dawniej. Nie ważne były obce osoby. Miła ich. Miała wszystko... Oprócz czasu, którego poczucie straciła i spóźniła się na kolejne zajęcia, ponownie robiąc kiepskie wrażenie na nowym wykładowcy i przykuwając uwagę wszystkich pierwszorocznych studentów z jej grupy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top