Samanta: rozdział 19 - Trener Stanley Schmidt (cz.1)
W nocy obudziła ją szamotanina. Damian ruszał głową i powtarzał ciche prośby.
Co jest? – pomyślała.
Przecież nie miał już koszmarów o dziadku. Czyżby było, to coś nowego? Może zwykły koszmar. Mimo to nie lubiła, gdy coś go męczyło, dlatego wsunęła rękę pod jego koszulkę i dotknęła dłonią jego nagiej piersi. Czuła, jak serce wali mu jak młotem. Wtuliła się w jego plecy i zaczęła słuchać tętna. Przez zamknięte oczy, jakby na jawie zaczęła dostrzegać obraz...
*
...to był jego dziecięcy pokój. Prawie nic się nie zmienił, tylko zamiast zabawek, było w nim więcej książek. Ta sama błękitna pościel na łóżku i ten sam dywanik na podłodze. Pojawił się w nim wiklinowy fotel... a w nim siedział jego dziadek. Samantę zemdlił widok, który zobaczyła. Prawdopodobnie nie chciała nigdy oglądać czegoś podobnego. Dziadek siedział z szeroko rozłożonymi nogami, a między nimi klęczał chłopiec. W brązowych krótkich spodenkach typu bojówki i białym T-shircie. Na oko miał dziesięć lub dwanaście lat, ale Samanta znała tę historię. To były jego czternaste urodziny. Chłopiec nie był już taki chudy, jego barki i plecy zrobiły się szersze, ale nogi wciąż były patykowate. Jego głowa unosiła się rytmicznie i opadała w dół. Obrzydliwość...
Wiedziała, co teraz nastąpi. Do pokoju wejdzie ojciec i zmasakruje twarz starego mężczyzny. Drzwi się otworzyły i stanął w nich Paweł. Całkiem dobrze wyglądał. Miał na sobie jeansy i koszulkę polo wetkniętą za pasek pod lekko odstającym brzuchem. Jego uśmiech zbladł i wypuścił z ręki foliową reklamówkę. Trwało to sekundy. Ojciec Damiana podbiegł i chwycił kołnierz koszuli mężczyzny, a potem cios za ciosem. Bryzgały coraz większe ilości krwi, ale nie to przykuło uwagi Samanty tylko zachowanie chłopca. Spokojnie wyszedł spomiędzy szamotaniny i zainteresowanymi oczami spojrzał w stronę reklamówki. Wytarł usta ręką i na szczupłych nóżkach zachwiał się, idąc w jej stronę. Usiadł przy reklamówce w pozycji W i zaczął szeleścić torbą, wyciągając jej zawartość. Zupełnie, jakby nic za nim się nie działo, jakby to była chwila otwierania prezentów pod choinką. Wewnątrz znajdował się niebiesko-czerwony robot w kartonowym pudełku. Transformer.
– Ale to jest Optimus Prime... – jęknął ze smutkiem.
Paweł odwrócił się i odsłonił zakrwawioną twarz mężczyzny, który patrzył opuchniętym okiem przez rozbite okulary.
– Przecież takiego chciałeś... – powiedział niepewnie.
– To jest Optimus Prime... – powtórzył rozczarowany chłopiec.
– Pani w sklepie powiedziała, że ten jest przywódcą... najważniejszy... Nie miał być ten?
Damian siedział z szeroko otwartymi, wystraszonymi oczami i nic nie mówił, ale za to za plecami Pawła rozległ się nosowy śmiech, który sprawił, że ojciec chłopca odwrócił się z powrotem do swojej ofiary.
– Bumblebee, idioto! – Zaczął kasłać krwią, którą zakrztusił się przez śmiech, ale nawet to nie przeszkodziło mu dalej szydzić z Pawła. – Nawet nie wiesz, co lubi twój syn! Optimus Prime jest przywódcą, ale prawdziwym bohaterem jest...
– Bumblebee... – dokończył za niego Damian, delikatnie się uśmiechając.
– Zamknij pysk!
Potężna pięść spadła na twarz dziadka chłopca i sprawiła, że stracił przytomność. Paweł podszedł z furią do Damiana i zatrzymał się przed nim, co sprawiło, że chłopak przestał się uśmiechać i z otwartą buzią wpatrywał się w ojca.
– Co jest?! Nie chcesz go?! – krzyknął.
– Nie... – wydukał, a z oczu popłynęły mu łzy wielkości grochów.
Ojciec Damiana zamierzył się i otwartą dłonią uderzył chłopca w twarz. Siedząc na podłodze, czternastolatek złapał się za zaczerwieniony policzek, a oczy momentalnie mu wyschły. Nie rozumiał, za co oberwał, ale rozumiał, że musi dorosnąć.
– To wypierdol ją! – Chwycił za zabawkę i zaczął uderzać nią o ścianę, co sprawiło, że robot rozpadł się nakilka części i nie dało się go już naprawić. – Po jaki chuj wydawałem ciężko zarobione pieniądze! Po jaki chuj tu przychodziłem! Ty wolisz opierdalać staremu gałę, mały, pierdolony pedale, bo on wie, że to ma być jakiś Bumblebubel... Czy chuj wie co?! Dlaczego, do kurwy nędzy nie płakałeś, kiedy ten zwyrol... kiedy on... kiedy cię...
Opadł na jedno kolano i przysłonił ręką twarz. Szybko jednak się podniósł. Złapał syna za rękę i z łatwością, jakby był lalką, uniósł go do góry. Jakby był malutkim dzieckiem. Chłopiec pozwolił na to, był bezwolny i poddany przebiegowi sytuacji.
– Jestem zmęczony... – wyszeptał tylko.
Samanta patrzyła, jak Paweł wybiega z pokoju. Chciała pobiec za nimi, ale nie zdołała przejść przez drzwi. Jakaś magiczna siła zatrzymała ją wewnątrz. Wyjrzała tylko przez okno, widząc, jak potężny mężczyzna ucieka z małym chłopcem na rękach. Spojrzała jeszcze raz na zakrwawionego mężczyznę i dostrzegła coś, co było nienaturalne. Delikatna smużka krwi pełzła w jej kierunku, jakby była żywym stworzeniem. Dotarła do jej nagiej stopy i owinęła się wokół jej kostki. Chciała ją strącić, ale zmieniła się w wielką kałużę, w którą wpadła jak do studzienki kanalizacyjnej. Złapała powietrze i zamknęła oczy, ale...
...ale nic się nie stało. Otworzyła ponownie oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. To był zupełnie inny pokój. Ciemny i ciasny, na poddaszu. Na środku stało drewniane łóżko. Dość spore, jak na łóżko jednoosobowe, a w nim spał lekko już wyrośnięty Damian. Obok stała mała szafka nocna z lampką, która dawała nikłe światło. Samanta spojrzała w górę i zobaczyła wystające z sufitu kable bez żyrandola. Kontakt też odstawał od ściany, ukazując popsutą instalację. W pokoju stała stara szafa z lustrem od wewnętrznej strony drzwi, które były otwarte, a z niej wystawała nierozpakowana torba podróżna. Był tam też karton z prywatnymi rzeczami Damiana. Obok łóżka, na brzydkim granatowym fotelu w żółte kwiatki, siedział Paweł. Wyglądał, jakby spał, ale najwyraźniej tylko miał zamknięte oczy, bo sylwetkę miał dość sztywną i wyprostowaną. Z początku Samanta myślała, że poddasze nie ma okien, ale gdy się przyjrzała, dostrzegła, że na nielakierowaną podłogę pada światło. Były tam trzy świetliki. Całkowicie przy podłodze tuż pod tym, gdzie zaczynał się skos i tylko z nich i małej nocnej lampki padało światło.
Z początku Samanta nie wiedziała, gdzie się znajduje, ale widząc niebieskie kwiatki, na starodawnej białej pościeli zrozumiała, że już ją widziała. Na zdjęciu przesłanym jej kiedyś przez Damiana. To był jego pokój. Pokój w mieszkaniujego ojca, do którego kiedyś ze wstydu nie chciał jej wpuścić. Teraz w nim była i patrzyła, jak chłopiec zaczyna się przebudzać. Przetarł wierzchem dłoni zaczerwienione, obite oko i niepewnie podciągnął się do półleżącej pozycji. Zupełnie jak dorosły Damian... Nagle jego oczy się rozszerzyły i wyskoczył z pościeliw stronę nóg łóżka. Miał na sobie białą koszulkę i białe chłopięce slipki. Usiadł w nieporadnej pozycji z powykrzywianymi nogami, jakby nie potrafił opanować ich długości i sięgnął po coś żółtego leżącego na kołdrze. Robot. Bardzo podobny do tego, którego dostał wcześniej, ale bardziej opływowy i w innym kolorze, żółto-czarnym. Był bez pudełka i Samancie przypomniały się słowa narzeczonego, wypowiedziane na jachcie: "Chyba go ukradł".
Chyba go ukradł... – Uśmiechnęła się pod nosem.
– To ten? – zapytał Paweł, który od razu otworzył oczy i poprawił się w fotelu.
– Bumblebee... – szepnął podekscytowany, przytulając nową zabawkę. – Dziękuję, tato!
Zbiegł z łóżka i rzucił się w ramiona ojca. Objął go za szyję i przez chwilę było widać u niego radość, ale potem usiadł ojcu na kolanach i odsapnął ciężko. Paweł nie od razu zorientował się, co robi jego syn. Przytulał go, jak robił to każdy rodzic, ale gdy Damian niezgrabnie pocałował go w szyję, jednym ruchem zrzucił go z kolan i spanikowany wstał z fotela.
– Co ty do kurwy nędzy robisz?! Pojebało cię?! Nie życzę sobie tego w tym domu! To obleśne!
– Przepraszam, tato... – powiedział cichym głosem i popłakał się, ściskając robota z całej siły. Podciągnął kolana do brody, wyginając nogi na boki.
– Nie przepraszaj. – Skinął głową Paweł i opanował się nieznacznie. – To, co robił dziadek, było złe, a ty musisz się tego nauczyć. Nie uprawia się seksu z członkami rodziny, a już tym bardziej z dziećmi. To zboczenie, a ty wcale nie pomagasz... Spójrz na siebie! – Wskazał ręką na jego bieliznę. – Masz czternaście lat, a świecisz jajami. Ubierz się! Załóż jakieś dresowe spodenki, chociaż... W tym domu nie chodzimy w samych majtkach. Ja tak nie chodzę i tobie też nie wolno. Zrozumiałeś?
Nie czekał na odpowiedź. Zresztą pewnie, by nie padła, bo Damian siedział otępiały, wpatrując się w niego z szeroko otwartymi oczami. Paweł chwycił tylko skrawek dresowego materiału i rzucił nim w chłopca. Wyszedł, trzaskając drzwiami. Po chwili dało się słyszeć drugie trzaśnięcie, które oznaczało, że wyszedł z mieszkania.
– Obleśny... – szepnął Damian i zamiast nałożyć spodenki, podszedł do kartonu z rzeczami. Wyciągnął książkę "W dolinie Muminków" i otworzył ją z tyłu. Z brzegu twardej okładki wysunął coś metalowego. Była to żyletka. Samanta zrobiła wielkie oczy i wystraszona podbiegła do chłopca, ale on przyłożył ją do wewnętrznej strony uda i lekko nią przeciągnął. – ...zboczeniec – szepnął z ulgą.
Odłożył narzędzie do skrytki i dopiero wtedy podszedł do dresowych spodni. Chwycił je i założył szybkim ruchem na siebie. Usiadł na podłodze i zaczął bawić się nowym robotem. Zupełnie tak, jakby nic się wcześniej nie wydarzyło.
*
Poczuła głaskanie po dłoni, którą przykładała mu do piersi. Otworzyła oczy i spojrzała, że Damian przebudza się i pociera drugą dłonią twarz.
– Dzień dobry, kochanie. Dziś twój wielki dzień... – powiedział do niej na przywitanie.
– Dzień dobry... Jaka była twoja ulubiona książka w dzieciństwie?
– Dziwne pytanie z rana... ale jak miałem czternaście lat, przeczytałem "Przygody Tomka Sawyera" i...
– Ale wcześniej... Muminki... na przykład...
– O co ci chodzi?!
Wstał pospiesznie z łóżka i pierwsze, co zrobił, to wciągnął na siebie dresowe spodnie. Patrzył na nią, jakby miał do niej pretensje.
– Ja tylko... – próbowała się usprawiedliwić, ale jej przerwał.
– Co tylko? Tylko grzebałaś mi w głowie? Czego nie rozumiesz w tym, że są tam dla ciebie za trudne rzeczy. Nie wystarczyło ci to, co stało się na jachcie?
– Chciałam porozmawiać...
– Samanta. – Wyprostował się. – Co chcesz usłyszeć? Że byłem małym pojebem? Słuchaj, gdyby moje dziecko robiło takie rzeczy, to bym je skierował na leczenie psychiatryczne. To nie było normalne. Wtedy wiele rzeczy było dla mnie niejasnych, byłem zaburzony... Pewnie dalej jestem... ale nie chcę do tego wracać. Nigdy więcej! Kocham życie, które mam tutaj z tobą. Jestem szczęśliwy. Nie wystarczy ci?
– Przepraszam...
– Nie przepraszaj... – Podszedł do niej i wdrapał się z powrotem na łóżko. Dotknął jej twarzy i pocałował ją namiętnie, wsuwając drugą rękę pod kołdrę i przesuwając po jej ciele. – Tylko się ubieraj! Dziś pierwszy dzień zajęć. Poznasz nowych znajomych, z którymi będziesz mogła bawić się w Ghost Busters...
– Nie na tym polegają te studia! – Zaśmiała się.
– To, po co zapisałaś się na zajęcia do tego łowcy duchów, czy kim on tam był...?
– Badaczem zjawisk nadprzyrodzonych. Profesor John Aristow to wybitny człowiek. Napisał wiele książek i brał udział w egzorcyzmach...
– Dobra, dobra... – przerwał jej. – Potem będziesz mi opowiadać, a teraz, żebyś się nie spóźniła.
– Szkoda, że nie możemy razem jeździć na zajęcia...
Zrobiła smutną minę, a on ją pocałował, rozbawiony jej miną.
– Mam pracę. Poza tym dzisiaj się zobaczymy. O dziesiątej mam trening na uniwersytecie i przyjdę dać ci buziaka tak, żeby żaden z twoich nowych kolegów nie pomyślał, że jesteś wolna... Nasikam na ciebie!
Zaśmiała się i rzuciła w niego białą puchową poduszką. Jego oczy były wesołe i wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Może tak, jak jej tata cierpiał na serce, tak i Damian potrzebował w życiu miłości, a nie terapii. Objęła go za szyję i pocałowała w czoło. Musiała przyznać, że czuje niepokój i stres przed zajęciami. Najbliższe godziny zaważą o tym, jak będzie postrzegana i było to bardzo trudne, ale przecież zawsze wszyscy ją lubili.
Damian powiedział jej przed wyjściem, że wygląda doskonale. Siedział w dresowych spodenkach i bluzie, a na głowie miał naciągniętą na oczy czapkę, spod której sterczały kable od słuchawek. Pił swój obrzydliwie słodki koktajl, który dostarczał mu glukozy przed wysiłkiem fizycznym. Spojrzał na nią i stwierdził, że podbije Oxford. Długo myślała, jak zaprezentować się pierwszego dnia i uznała, że klasyka będzie najlepsza. Granatowa, ołówkowa spódnica, biała, elegancka bluzka z długim rękawem, szpilki z czerwoną podeszwą oraz delikatna kolia wsunięta pod kołnierzyk koszuli. Zamiast torebki założyła skórzany plecaczek, w który wsadziła notebooka najnowszej generacji w kolorze fiołkowym, notatnik z długopisem oraz pieniądze na drugie śniadanie i telefon komórkowy.
Wiedziała, że zobaczy narzeczonego za kilka godzin, na boisku uniwersyteckim, ale i tak pożegnała się z nim, jakby rozstawali się na bardzo długo. Wiedziała, że znowu zacznie się czas, w którym będą widywać się dość rzadko i przygnębiało ją to, ale była dzielna. Westchnęła ciężko i wyszła z mieszkania.
Na dole czekała na nią limuzyna. Jej ojciec nie zgodził się na transport publiczny i załatwił jej, że będzie codziennie przywożona i odwożona. Jedyną pociechą była w twarzy, jaka ją witała. Patryk stał w czarnym służbowym garniturze i uśmiechał się beztrosko. Gdy poznała go w Gorzuchowie, na ognisku organizowanym przez niego i jego byłą żonę Lucynę, wydał jej się totalnym dupkiem i nigdy nie sądziła, że polubi jego gadatliwość i otwartość. Wiedziała, że będzie ją zagadywał, jakby była jego własną córką i z pewnością nie spędzi dwóch godzin podróży w ciszy. Przyjaciel ojca otworzył jej drzwi, a wtedy dostrzegła, że na tylnym siedzeniu siedzi ktoś jeszcze. Drobna nastolatka miała zaskakująco długie nogi, co dało się zauważyć nawet przez proste granatowe spodnie. Miała na sobie granatowe polo, a na piersi ściskała różowy tornister.
– Cześć, Martyna! – zawołała radośnie, wsiadając do limuzyny.
– Cześć – odpowiedziała posępnie córka Partyka.
Usiadła naprzeciwko niej i uśmiechnęła się od ucha do ucha, chcąc przeprowadzić z nią koleżeńską pogawędkę.
– Do której szkoły się zapisałaś?
– Do Kingsbury i nie miałam wielkiego wpływu na wybór. Poszłam tam, gdzie mnie przyjęli – powiedziała, nawet na nią nie zerkając.
– Nie znam jej, ale pewnie to dobre liceum.
– Szkoła jak szkoła. Wszystkie takie same...
– Szybko poznasz nowych przyjaciół.
Próbowała ją pocieszyć, bo uznała, że złe samopoczucie dziewczyny to kwestia aklimatyzacji.
– Nie potrzebuję przyjaciół. Nigdy ich nie miałam i teraz też nie są mi potrzebni – mruknęła groźnie.
– Nowa fryzura?
Postanowiła zmienić temat, bo ewidentnie nie szła dobrą drogą, a Martyna faktycznie miała włosy przycięte na boba do brody, co zaokrąglało dodatkowo jej buzię.
– Obcięłam – odpowiedziała krótko, po czym zwróciła się do ojca. – Tato, nie podjeżdżaj limuzyną pod szkołę. Wysiądę na rogu.
– Dobrze.
Skinął głową i natychmiast zjechał na krawężnik. Chciał pobiec, otworzyć jej drzwi, ale nie zdążył, bo wysiadła, uprzedzając go, i bez słowa ruszyła w stronę dużego budynku szkolnego z czerwonej cegły i z brązowym dachem.
Samanta skorzystała z okazji i przesiadła się na przednie siedzenie, bo nie miała ochoty spędzić reszty podróży w ciszy. Odsunęła fotel i wyciągnęła wygodnie nogi, a potem przypięła się pasem bezpieczeństwa. Patryk wsiadł niepocieszony z powrotem do samochodu i westchnął ciężko.
– Okres dojrzewania? – zainteresowała się.
– Po części – przyznał. – Ale jest coś jeszcze... Poczekaj, zobaczę czy będzie z kimś rozmawiać na wejściu...
Podjechał limuzyną pod główną bramę i delikatnie zwolnił. Patrzyli razem, jak nastolatka z pochyloną głową i przyciśniętym mocno plecakiem do piersi wchodzi do budynku. Nikt na nią nie zwrócił uwagi, ani ona do nikogo się nie odezwała. Wyglądało to nieco przygnębiająco i taką minę przybrał Patryk, patrząc za córką.
– Myślisz, że ktoś jej dokucza?
– Nie, myślę, że nie. Jednak obawiam się, że może się to zmienić, jak nie będzie się do nikogo odzywać.
– Problem z językiem?
– Problem z chłopakiem... – westchnął ciężko, a gdy zrobiła zaskoczoną minę, zaczął wyjaśniać. – Nie bardzo chciała się przeprowadzać. Myślałem, że to nie będzie problem, jest młoda. Ma dopiero szesnaście lat, życie przed nią. Ona jednak jest zakochana i myśl, że nie będzie go widywać, jest dla niej bardzo trudna.
– Miała chłopaka w Gorzuchowie?
– Nie, ale była w jednym zakochana i lubiła widywać go czasami, gdy wracał z pracy.
– Gdy wracał z pracy? – zaskoczyła się. – To ile on miał lat?
– Dziewiętnaście, ale nie skończył średniej szkoły. Poszedł do pracy... – Namyślił się przez chwilę i dodał pospiesznie. – Jastrzębski!
– Który?!
Otworzyła szeroko oczy i przez chwilę przypomniał się jej widok chłopaka sapiącego nad nią i dobierającego się do jej bielizny.
– Remik – wyjaśnił, a jej spadł niewidzialny ciężar z serca.
– Ach... To kolega Damiana, ale nie znam go za bardzo. On ma o nim dobre zdanie, ale mi ciężko to zrozumieć, bo ciągle widzę jego brata, Rafała jak...
– Właśnie... – przerwał jej Patryk, najwyraźniej chcąc jej pomóc z emocjami. – Jego ojciec to był taki straszny pijus. Zostawił ich opóźnioną w rozwoju matkę samą. Ciągle przyjeżdżała do nich opieka społeczna, bo sobie nie radziła, a Rafał zamienił się w tatusia i sprowadził jej na plecy tę Justynę, z którą tylko ćpają. Remik niby chodzi do pracy, ale kupuje codziennie piwo i nie wychodzi, żeby skończył lepiej... Kocham Martynę i nie chcę, by... Ona ma za dobre serce...
– Mama Rafała i Remika jest opóźniona? – Musiała przyznać w głębi ducha, że to było wszystko, co usłyszała z jego wypowiedzi. – Damian nigdy nie wspominał...
– Ma drobne opóźnienie. – Patryk popatrzył na nią niepewnie. – Nie widać po niej, ale chodziła do szkoły specjalnej. Radzi sobie, chyba...
– Och, nie wiedziałam.
– Nie mam nic do chłopaka, ale wolałbym, aby spotkała w życiu kogoś bardziej wartościowego... Rozumiesz, co mam na myśli?
– Rozumiem. To stąd ta nowa fryzura?
– Pierwszym objawem jej buntu była próba obcięcia sobie włosów. Twierdziła, że już nie ma dla kogo być ładna. Dobrze, że fryzjer zrobił z tego coś przyzwoitego – westchnął.
– A tobie jak się układa?
Zaskoczyła go tym pytaniem. Spojrzał na nią z ukosa i wzruszył ramionami.
– Zaskakująco dobrze. Tęsknię co prawda za Marysią, ale codziennie rozmawiamy, więc jest dobrze. Szukam mieszkania, żeby móc się wyprowadzić od twoich rodziców, i codziennie uczę się języka angielskiego. Maria musi pozałatwiać sprawy z pracą, sprzedażą domu i przeprowadzką mojej matki. Trochę mi źle, że ją ze wszystkim zostawiłem, ale studia Tymka kosztują. Za jakieś pół roku powinna się do mnie przeprowadzić i wszystko się ułoży. Może to dziwne, ale rozmawialiśmy z Marią o dziecku. Zanim zatrudni się w przychodni u pani Aiszy, chcemy wpierw postarać się o... To dziwne, prawda?
– Nie! – zaprzeczyła. – To naprawdę dobry pomysł.
– Myślisz, że nie jest za późno? Będziemy mieć wtedy po czterdzieści lat...
– Spójrz na mamę. Ona jest szczęśliwa, mając tych swoich trzech łobuzów. Wydawała się starsza, gdy mieszkaliśmy w Białymstoku. Małżeństwo z tatą tylko sprawiło, że jest młodsza i radośniejsza.
– To prawda, bardziej przypomina tę zwariowaną dziewczynę znad zalewu.
Uśmiechnął się pod nosem.
– Martyna, jak na to zareagowała?
– Martyna nie chce się z nami przeprowadzać. Marek z Klarą pozwolili jej mieszkać w twoim dawnym pokoju i dobrze się tam czuje. Mówią, że może z nimi zostać, skoro tego chce. Jeździ z twoją mamą do stadniny konnej. W Gorzuchowie też była zapisana i jest to chyba jedyna rzecz, która daje jej szczęście. Dlatego się nie sprzeciwiam, skoro woli zostać z nimi, to jej samopoczucie jest dla mnie najważniejsze...
Ostatnie zdanie wypowiedział bez przekonania. Samanta znała jego przeszłość. To on opiekował się córką po porodzie. Cały czas przy niej był i starał się być najlepszym rodzicem, jakiego mogła otrzymać, tylko dlatego, że matka nie angażowała się w wychowanie swojego dziecka. Teraz Martyna, mając złamane serce, odtrącała ojca, winiąc go za ten stan rzeczy i musiał być to dla niego mocny cios. Przykre. Udało mu się utworzyć dobre stosunki z synem, a tracił córkę. Zawsze coś sprawiało, że nie mógł być w pełni szczęśliwy. Poklepała go po kolanie na pocieszenie, co go nieco zaskoczyło.
– Wszystko będzie dobrze – powiedziała. – Dlaczego wozisz nas limuzyną? – zmieniła nagle temat.
– Jestem kierowcą limuzyny, mam kluczyki do limuzyny... – odpowiedział z wahaniem w głosie.
– Powiem tacie, żeby dał ci kluczyki do jakiegoś osobowego. Martyna pewnie nie będzie się tak wstydzić, a ja też nie jestem żadną królewną, żeby mnie codziennie limuzyną podwozić.
Jego buzia nieco się rozweseliła i reszta drogi upłynęła im na rozmowie o wszystkim i o niczym. Samanta opowiadała mu o swoich doświadczeniach przy przeprowadzce do Londynu i nieistotnych rzeczach prywatnych, on był zabawny i zrelaksowany. Naprawdę sympatyczny facet.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top