Paweł: rozdział 8 - Telefon od syna (cz.2)

Parwł usłyszał dzwonienie w uszach i zrobiło mu się słabo. Jego ojciec podbiegł do niego i zacisnął mu z całej siły na nodze pasek, który wyciągnął ze spodni. Dopiero wtedy go zabolało. Z jego gardła wydał się okrzyk, ale stłumiony. Nie był pewny, czy dlatego, że nie miał siły krzyczeć, czy dlatego, że już nie słyszał, co dzieje się dookoła. Ktoś pomógł mu dojść do samochodu, ktoś pomógł mu do niego wsiąść, ktoś prowadził, ktoś go wynosił, ktoś wołał, ktoś wybiegł...

"Laura" to było pierwsze słowo, które usłyszał wyraźnie, a jego świat ponownie przyśpieszył. Kobiece imię. Nic dla niego nie znaczyło.

– Laura! – Usłyszał ponownie, a z pokoju obok wybiegła młoda dziewczyna. – Laura trzymaj go. Muszę go zaszyć.

Nie tylko Laura go trzymała. Kilkoro mężczyzn przytrzymywało go za ręce i nogi, a Izaak ze spokojem wykonywał konieczne czynności. Nakładał rękawiczki, rozcinał nogawkę, dezynfekował ranę... Chwycił za zszywacz murarski i wbił kilka zszywek mu w nogę. Za każdym razem wył z bólu. 

Klik-krzyk, klik-krzyk, klik-krzyk...

W tym czasie tylko jedna rzecz go uspokajała. Kobieca dłoń, która wędrowała po jego twarzy. Przecierała mu pot z czoła, wędrowała po jego skroni, głaskała mu brodę, szyję, grdykę i zatrzymywała się na piersi, tam, gdzie kończyły się rozpięte guziki koszuli. Jej jasne blond włosy muskały go po buzi. Jej wydęte usta szeptały słowa pociechy, jej oczy drgały w kontakcie z jego oczami. Była tak blisko, że czuł jej oddech. Zapach mięty i anyżu wypełniał mu nozdrza. Jej anielska uroda była ostatnią, jaką widział tego dnia. Jego oczy zgasły...

"Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego. Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach. Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć: orzeźwia moją duszę. Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach przez wzgląd na swoje imię. Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza. Stół dla mnie zastawiasz wobec mych przeciwników; namaszczasz mi głowę olejkiem; mój kielich jest przeobfity. Tak, dobroć i łaska pójdą w ślad za mną przez wszystkie dni mego życia i zamieszkam w domu Pańskim po najdłuższe czasy"
                                                                                 – Psalm Dawidowy, Psalm 23; Przekład z Bibli Tysiąclecia.

Kobiecy głos powtarzał w kółko te same słowa jak mantrę. Paweł nie znał ich pochodzenia, ale wiedział jedną rzecz na pewno – głos mu się niezwykle podobał. Miał w sobie kobiecość i seksapil, a także nutkę dziewczęcości. Bał się, że gdy otworzy oczy, głos zamilknie. Nie wiedział, gdzie jest i mało go to interesowało. Wiedział na pewno, że nie jest to Niebo. Nie zasługiwał na nie, więc nie łudził się, że tam trafi. Na szczęście Piekło to też nie było.

Oczami wyobraźni ujrzał malachitowe oczy. Piętnastoletnią dziewczynę, która opatulona męską koszulą idzie wolnym krokiem w stronę torów... a potem skacze, wprost pod pędzący pociąg. Nie zareagował...

Ostrożnie podniósł powieki. Zobaczył dziewczynę siedzącą na krześle obok jego łóżka. Miała włosy związane w luźny warkocz, a na nosie opierały jej się okulary. Spała. To dobrze, teraz może jej się dokładnie przyjrzeć. Na kolanach miała opartą grubą książkę w czarnej, skórzanej oprawie. Chyba Biblię, choć nigdy żadnej się nie przyglądał. Spróbował się podciągnąć, ale noga go rwała i jęknął lekko. Dziewczyna zerwała się i spojrzała zaskoczona.

– Obudziłeś się – powiedziała skołowana. – Zawołam tatę.

– Zemdlałem? – zapytał, próbując się zorientować, co się z nim działo.

– Byłoby dobrze. Wykrwawiałeś się. Doszło do zatrzymania akcji serca. Na szczęście mój ojciec to doskonały lekarz. Zawołam go!

Nie zdążył jej zatrzymać. Odwróciła się i wybiegła z mieszkania. Mimo bólu podciągnął się na łóżku i rozejrzał dookoła. To było stare mieszkanie, ale dość przytulne. Salon przerobiony został na gabinet, a Paweł leżał blisko okna, z którego rozpościerał się widok na werandę. Było na niej mnóstwo kwiatów jak mały ogród botaniczny. Znajdowały się na niej dwa fotele i wiklinowy stolik. Zapewne było to miejsce, w którym spędzali wolny czas. W mieszkaniu znajdowała się kuchnia i wejścia do dwóch sypialni. Teraz zamknięte na klucz, aby nikt nie ingerował w prywatną przestrzeń. Tak przynajmniej zakładał, bo było to najlogiczniejsze wyjście w ich położeniu.

Izaak wrócił prowadzony przez córkę. Starszy mężczyzna miał siwe włosy i plamy wątrobowe na twarzy. Był zmęczony życiem i garbił się lekko. Podszedł do Pawła i sprawdził jego funkcje życiowe. Zmienił mu opatrunek na nodze, kontrolując gojenie się rany. Laura stała nad nim i mu asystowała. Po wszystkim lekarz oparł łokcie na kolanach i ciężko odsapnął.

– Wychodzi na to, że z nami zamieszkasz – skwitował.

– Naprawdę? – Paweł się zdziwił.

– Tak. Twój ojciec przyniósł twoje rzeczy i powiedział, że przechodzisz załamanie nerwowe, nie chcesz pracować już dla rodziny w takiej formie jak dotychczas i twoja matka zadecydowała, że będziesz pracował dla mnie. Jak wydobrzejesz, to Laura przeniesie się do salonu, a ty zajmiesz jej pokój...

– Nie! – przerwał mu. – Mogę spać w salonie. Niech Laura zostanie w swoim pokoju...

– Jak wolisz... – odparł Izaak zadowolony z tej decyzji. Widocznie nie był chętny, by jego dziecko straciło swój bezpieczny azyl, a tak nie mógł się sprzeciwiać.

– Izaak? Powiesz mi coś?

– To zależy. Pytaj – odparł mężczyzna.

– Jak straciłeś uprawnienia lekarza? – zapytał niepewnie, nie wiedząc, czy nie porusza drażliwego tematu.

Izaak popatrzył na niego badawczo i skinął głową. Chwycił za mankiet koszuli i powoli go odpiął. Podciągnął rękaw, a na jego przedramieniu ukazał się niewielki i wyblakły tatuaż. Granatowy ciąg cyfr.

– Urodziłem się jako Izaak Goldstein. Jestem Żydem. W tysiąc dziewięćset czterdziestym roku razem z matką zostałem wywieziony do Groß-Rosen. Miałem wtedy dziewięć lat i byłem tam pół roku. Potem moją matkę zauważył komendant obozu Arthur Rödl*. Zapytał jej, co jest gotowa zrobić, by uzyskać dla mnie wolność. Była gotowa zrobić wszystko. Patrzyłem, jak była gwałcona, a potem zabijana przez tego potwora. Mnie przewieźli do oddziału badawczego. Dali mi ciepły posiłek i udawali, że o mnie dbają, ale wiedziałem, że kłamią. Przyszedł lekarz. Mówił, że mnie zbada. Skorzystałem z okazji. Sięgnąłem po skalpel i poderżnąłem mu gardło. Nie spodziewał się tego po dziecku. Nie pamiętam, jak uciekłem. Wiem, że mnie gonili i do mnie strzelali, a ja biegłem i modliłem się do Boga, aby niepozwolił im mnie złapać. Udało się. Zmieniłem tożsamość i mieszkałem w Niemczech. Stałem się Rudolfem Radke. Wojna się skończyła, a ja usłyszałem, że w kwietniu tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym Arthur Rödl popełnił samobójstwo. Mieszkałem wtedy w Berlinie. Pracowałem i studiowałem w Niemczech, ale w sercu zawsze byłem Polakiem. Po studiach dostałem stanowisko w szpitalu w Monachium. Zostałem wysłany na prywatną wizytę do pewnego zamożnego człowieka. Miał cukrzycę i wymagał stałych wizyt lekarskich. Drzwi otworzyła mi młoda kobieta, chyba jego wnuczka, nie więcej niż dwudziestoczteroletnia. Podszedłem do niego i nie musiałem długo patrzyć, by wiedzieć, kim był. Miał zmienione nazwisko, nowe życie, ale go rozpoznałem. Arthur Rödl. Leżał w łóżku i czekał na leki. Nie myślałem długo. Wyciągnąłem swój skalpel i podciąłem mu gardło. Zobaczyła to ta młoda kobieta i wbiegła do pokoju obok. Pobiegłem za nią. Chciałem jej powiedzieć, że jest bezpieczna, że nic jej nie zrobię, ale ona wyciągnęła broń. Nie mierzyła do mnie. Mierzyła do półrocznej dziewczynki w łóżeczku. Podbiegłem do niej i ją odepchnąłem. Osłoniłem sobą dziecko i usłyszałem dwa słowa: "Heil Hitler!", a potem wystrzał. Kobieta popełniła samobójstwo. Nie mnie się bała, a rozpoznania. Zrozumiała, że wiem, kim jest i chciała zabić całą rodzinę. Dwadzieścia sześć lat po wojnie...

Izaak nabrał powietrza do płuc i ciężko odsapnął. Wciąż nie był w stanie zrozumieć pobudek kobiety, której wiek nie przekraczał dwudziestu czterech lat. Indoktrynacja i ślepa wiara w Trzecią Rzeszę, choć ta już nawet nie istniała.

– Wziąłem dziecko i uciekłem. W Niemczech poszukiwali mnie za podwójne morderstwo i porwanie dziecka. Przyjechałem, więc do Polski. Trafiłem do twojego ojca. Pomógł mi. Pojechał ze mną do pewnego mężczyzny osadzonego we Wrocławiu za morderstwo na strażnikach więziennych. Podobno to jego wujek. Szymon miał na imię, ale tak naprawdę, nic o nim nie wiem. Mimo że siedzi, to ma możliwość załatwienia odpowiednich dokumentów. Przez lata zbudował tam sieć powiązań i układów. Załatwił mi akty urodzenia, dowody osobiste. Wszystko, co było potrzebne, by zniknął Rudolf Radke. Sam wróciłem do prawdziwego imienia i dałem córce imię po mojej matce. Laura.

– Czyli jak straciłeś uprawnienia? – zainteresował się Paweł.

– Nie straciłem, ale uprawnienia miał Rudolf Radke, a nie Izaak Goldstein, ani Izaak Zamojski. –Uśmiechnął się dobrotliwie.

Paweł spojrzał na delikatną blondynkę stojącą za ojcem, której uroda faktycznie mogła mieć niemieckie korzenie. Niebieskie oczy, blond włosy i pociągły nos, ale buzię miała dziewczęco okrągłą i to sprawiało, że piękniała.

– Czyli jesteś Żydo-Niemką? – zażartował, choć nie był pewny, czy dziewczyna się nie pogniewa, ale nie mógł się powstrzymać. Laura przystawiła palec wskazujący i środkowy do górnej wargi i uśmiechnęła się, ale ręka Izaaka poszybowała w powietrzu i mocno klepnęła go w część potyliczną głowy, co go otrzeźwiło z dowcipów.

– To nie było śmieszne! – powiedział ostro. – Widzę, że już dobrze się czujesz. Wrócę więc do swoich obowiązków, a ty Laura, idź zrobić obiad.

Odwrócił się i zastał córkę wymachującą ręką, jakby salutowała i pokiwał głową z dezaprobatą.

– Jesteście dziećmi. Wciąż jesteście jeszcze dziećmi...

Blondynka chciała pójść do kuchni, ale Paweł ją powstrzymał.

– Laura, możesz podać mi coś do czytania? – poprosił.

– Co lubisz? – zapytała, podchodząc do regału z książkami – Freud? Nitsche? Kant? Dante? Poe? A może podręcznik do anatomii?

– Może być to coś o polach i łąkach... Czytałaś to mi... – powiedział niepewnie, bo nie był pewny czy jest to prawda, czy jego ułuda.

– Biblia? – zdziwiła się. – Czytałam ci psalm Dawidowy. Nie wiedziałam, że słyszysz. Byłeś nieprzytomny.

– Może być.

– Miałeś już kiedyś w ręku Biblię? – Zaśmiała się frywolnie, otwierając mu opasłą księgę na odpowiedniej stronie.

– Tak. Można powiedzieć, że Biblia uratowała mi życie... – zażartował, a ona popatrzyła na niego ciekawskim wzrokiem, więc zaczął wyjaśniać. – Wszedłem kiedyś do mieszkania, które miało być puste i wpadłem na wielkiego, łysego kolesia. Dużo większego ode mnie i dużo silniejszego. Zaczęliśmy się szamotać i byłem na straconej pozycji, więc sięgnąłem pierwszą lepszą rzecz z półki i uderzyłem nią go prosto w głowę. Była to Biblia. Facet zatoczył się i walnął głową o kant komody. Tak go pokonałem, więc...

– Teraz lepiej zacznij używać jej właściwie! – prychnęła wesoło i odwróciła się na pięcie, a następnie ruszyła do niewielkiej kuchni.

Paweł odwrócił głowę i popatrzył za dziewczyną. Przyjemnie kręciła zgrabnymi pośladkami i seksownie poruszała łopatkami przy chodzeniu, ale to, co do niej poczuł to sympatię, a nie pociąg.

Laura stała się jego najlepszą przyjaciółką. Lubił z nią przebywać, rozmawiać i spędzać czas. Lubił, gdy była w pobliżu, jak kompanka w dobrym i złym. Izaak przychylnym okiem patrzył na ich umizgi względem siebie i nie powiedział nic, gdy ich relacja przeistoczyła się na taką, w której budził się w łóżku rano z nagą Laurą w ramionach. Mówił, że miło jest patrzeć na młodość i miłość. Paweł naprawdę był gotów spędzić z Laurą resztę życia. Byliby dobrym małżeństwem, ale miłość w ich związku była tylko ze strony blondynki. On wciąż nie rozumiał, co oznacza to słowo. Było mu z nią dobrze i był z nią szczęśliwy, ale nie był w niej zakochany...

***

Laura... 

Była mu jak przyjaciółka, siostra, kochanka. Była promykiem światła w jego mrocznym życiu. Była dobrą kobietą. Dlaczego, więc opuścił ją bez słowa? Dlaczego uciekł od niej jak tchórz?Dlaczego nie zdołał się pożegnać? Dlaczego nie wyrwał jej z tego okrutnego świata? Dlaczego jej nie pomógł? Dlaczego zostawił ją na pastwę rodziny? Co się z nią stało? Co robiła? Czy wogóle żyła?

Malachitowe oczy...

Postać drobnej piętnastoletniej Cyganki, a za nią Laura... Ona również będzie czerpać radość z jego cierpienia w piekle. Ignoranci mają swoje miejsce w ogniach mroku. Ignorował jej istnienie. Okradł ją z godności, porzucił i zapomniał... Czy musiał tak postąpić? Może mógł zrobić coś... cokolwiek. Kolejny raz był bierny...

Bierność...

Biernie patrzył, jak malachitowe oczy gasną. Biernie patrzył, jak niebieskie oczy nikną między straganami na targowisku...

***

Stał w zaułku i przyglądał się, jak kobieta podlewa kwiaty w oszklonym ogródku. Laura i jej ogrody. Ona była stworzona, by żyć wśród roślin, a one przy niej rosły bujne i piękne. Teraz czekał, aż wróci do mieszkania, weźmie torebkę i wyjdzie do samochodu, a potem odjedzie. Nie był w stanie stanąć przed nią i powiedzieć jej, że odchodzi. Zrozumie, co się stało, gdy z nikną jego rzeczy. Nigdy nic jej nie obiecywał. Nie powiedział, że ją kocha, choć na swój sposób coś do niej czuł. Nie obiecywał, że będzie z nią już zawsze. To był układ oparty na wzajemnym dawaniu sobie przyjemności. Ona czerpała z niego tak samo wiele, co on. Tak przynajmniej próbował sobie to tłumaczyć. W ten sposób uspokajał swoje sumienie.

Blondynka wyszła owinięta szczelnie wełnianym płaszczem. Był kwiecień, ale powietrze wciąż było chłodne. Trzymała w ręce niebieską teczkę. Położyła ją na przednim siedzeniu i odjechała. Dopiero wtedy wszedł do mieszkania. Spakował czarną torbę podróżną i zabrał wszystkie swoje rzeczy. Nie napisał listu. Może powinien był, jakoś wytłumaczyć swoje zniknięcie, ale nie potrafił znaleźć słów. To było zwykłe tchórzostwo, nie mógł inaczej tego nazwać.

*

Była końcówka sierpnia i najwyższy czas, aby skompletować wszystkie potrzebne rzeczy dla syna. Będzie miećsyna! Duma rozpierała Pawła. Damian, bo tak miało mieć na imię ich dziecko, będzie jego chlubą i chwałą. Tego był pewny. Kiedyś ich syn zdobędzie świat, a on będzie z łzami szczęścia w oczach patrzyć na jego sukces. Będzie doskonały, ale doskonały chłopiec, tak samo jak inne, potrzebuje pieluch, posypek, śpioszków i becików. W tym celu udał się z Kasią na targowisko, które oferowało wszystko, co było niezbędne.

Jego żona oglądała właśnie małe ubranka i nie potrafiła zdecydować, czy wybrać granatowe, czy może błękitne body. Jej brzuch opinał się lekko w jeansowych ogrodniczkach, a prawe ramiączko spodni jak zwykle opadło. Czarne włosy spływały jej na plecy, a gdy się pochylała, grube pasmo wylatywało zza ucha i opadało na rękawy pasiastego swetra. Nie zwracała na nic uwagi. Była pochłonięta zakupami. Wtedy właśnie ją zobaczył. Laurę. Stała przy innym stanowisku i bacznie się przyglądała, a właściwie obserwowała Kasię.

– Poczekaj tu. Kogoś zobaczyłem – szepnął żonie do ucha i podał jej reklamówkę z zakupami. Zrozumiała, że ma się nie wychylać, ale i tak spojrzała na kobietę w blond włosach, która czekała na rozmowę z nim.

Podszedł do dawnej znajomej i obdarzył ją ostrym i badawczym spojrzeniem.

– Co tu robisz? Przysłał cię ktoś? – zapytał, nie okazując jej sympatii.

– Ciebie też dobrze jest zobaczyć! – zakpiła ironicznie. – Przynajmniej wiem, że żyjesz i jak widzę, masz się całkiem dobrze. Kobieta, dziecko w drodze... Kto by pomyślał?! Który to miesiąc? Siódmy?

– Piąty – odpowiedział po chwili wahania.

– A wygląda na siódmy – skwitowała. – Jesteś pewny, że to twoje dziecko? Jakby tak policzyć, to zniknąłeś pięć miesięcy temu. Ze mną spałeś kilka dni wcześniej, czyli...

– Dwa tygodnie. Spałem z tobą dwa tygodnie wcześniej przed moim odejściem – poprawił ją.

– To nie zmienia faktu, że nie mogła...

– Nie byłaś jedyna – przerwał jej. – Spałem z tobą i z innymi...

– Nieprawda! – zaprotestowała. – Znam cię. Nie jesteś taki!

– Nie znasz mnie. Nigdy nic ci nie obiecywałem. To była zabawa... a Kasia jest moją żoną i miłością mojego życia. Będziemy mieć razem dziecko. Nie ważne, co myślisz. To moje dziecko. Mój syn.

– Żoną? – wyszeptała Laura, zaskoczona jego słowami i chwyciła go za prawą rękę, gdzie na serdecznym palcu błyszczała złota obrączka. Nakryła swoją drobną dłonią jego dłoń, a potem wypuściła.

– Tak. Kasia jest moją żoną... – odpowiedział łagodnie, widząc jej zawód i zakłopotanie.

– Szybko...

– Niczego tak jak jej nie byłem tak bardzo pewny w swoim życiu. Znasz to uczucie?

– Wydawało mi się, że tak... – odparła, a w jej oczach pojawiły się łzy, które próbowała powstrzymać. Zrozumiał, co miała na myśli. Zawiódł ją.

– Przepraszam – szepnął i wyciągnął w jej stronę rękę, aby ją przytulić, ale go powstrzymała.

– Nie przepraszaj. Nigdy nie przepraszaj za miłość. To ja przepraszam. Niepotrzebnie cię zaczepiłam. Jestem twoją przeszłością. Zapomnij o mnie. Mam to, czego zawsze pragnęłam. Jesteś szczęśliwy. Nie ja ci to dałam, ale nie to ma znaczenie. Najważniejsze jest, abyś nigdy nie żałował swoich wyborów. Wybrałeś miłość i wybrałeś słusznie. Powodzenia, Paweł! Kocham cię, a ty idź kochać swoją Kasię. Wszystkiego najlepszego wam życzę...

Uśmiechnęła się nerwowo, popatrzyła wielkimi, niebieskimi oczami, odwróciła się i uciekła.

Malachitowe oczy stanęły mu przed twarzą. Delikatna piętnastolatka patrzyła na niego tuż przed tym, jak odwróciła się i skoczyła...

Otrząsnął się. Spojrzał na żonę i z uśmiechem ruszył w jej kierunku.

– I co wybrałaś? – zapytał, jakby wcześniejsza sytuacja nie miła miejsca.

– Nie wiem. Nie potrafię się zdecydować – odparła, jakby faktycznie nic przed chwilą się nie wydarzyło.

– Weź oba. Nasz syn będzie miał wszystko, co najlepsze – skwitował i wyciągnął w stronę sprzedawcy banknot, który szybko go pochwycił i schował do torby nerki przytwierdzonej do pasa dresowych spodni. Paweł objął żonę i zabrał od niej torby z zakupami, a ona mocno się w niego wczepiła.

– Nie wiedziałam, że podobają ci się blondynki – powiedziała, patrząc przed siebie i delikatnie uśmiechając się pod nosem. Prowokowała go do rozmowy i wiedział, że wiele przed nią nie ukryje.

– Nie podobają. Ty mi się podobasz.

– Więc kim ona była? Siostrą? – prychnęła, ale wciąż radosna.

– Nie. Ona... Ona jest przeszłością.

– Kochanką?

– Tak, ale od chwili, gdy cię poznałem, jesteś tylko ty. Nigdy cię nie...

– Wiem! – Zaśmiała się. – Mówiłeś mi o niej. Nie jestem zazdrosna, po prostu się zastanawiam, czego chciała?

– Wyjaśnień. Nie odszedłem od niej. Zniknąłem z jej życia i chciała zrozumieć dlaczego.

– Źle ją potraktowałeś – stwierdziła i miała rację. – Nie można było inaczej?

– Odchodząc, wiele spraw zostawiłem nie zamkniętych. Nie była jedyną...

– Jest dla ciebie tylko "niezamkniętą sprawą"? – Kasia popatrzyła wymownie na Pawła.

– Nie, ale jest ze świata, do którego nie planuję wracać. To źle?

– Nie – odpowiedziała. – Co mówiła?

– Pytała, w którym jesteś miesiącu i życzyła nam szczęścia – odpowiedział zgodnie z prawdą.

– To nie dobrze.

– Nie dobrze?

– Nie dobrze, bo skoro się nie wściekała, tylko popłakała, to znaczy, że cię kocha...

– Ale ja kocham tylko ciebie – zapewniał Paweł.

– A ja ciebie i dlatego jest mi jej szkoda...

***

Kłamcy...

Kłamcy też idą do piekła...

Ostry ból ścisnął jego pierś po raz kolejny. Paweł zaczął oddychać spazmatycznie i czekać, aż wszystko ustanie. Naciągnął na siebie koc i nakrył się nim cały. Schował głowę i w całkowitej ciemności czekał na jedyną rzecz, która daje ukojenie... 

...sen. 

Choć śmierć też byłaby skuteczna...

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*Arthur Rödl (ur. 13 maja 1898r, zm. kwiecień 1945r.) - niemiecki zbrodniarz wojenny, pierwszy komendant obozu koncentracyjnego Groß-Rosen oraz SS-Standartenführer. (źródło Wikipedia)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top