Paweł: rozdział 31 - Ucieczka od matki

Chłodna, drobna dłoń z umalowanymi na intensywny turkus paznokciami przecierała mu mokre od potu czoło i odgarniała grzywkę opadającą na oczy. Jej malachitowe oczy spokojnie wpatrywały się w jego cierpienie. Jego piękna, młoda śmierć nie zabierze go do piekła tak prędko. Da mu jeszcze trochę katuszy. Ból był nieznośny i przerażający, a dziewczyna w kraciastej koszuli nie miała litości. Każdy skurcz sprawiał, że wymiotował żółcią. Jeszcze trochę... jeszcze chwilę... i znowu!

Paweł chwycił pomarańczową miskę leżącą obok łóżka i zwrócił zawartość żołądka, czyli nic. Bluzg seledynowej flegmy i koniec. Znów bolało, ale mógł teraz chwilę odpocząć. Zamknął oczy i pomyślał o synu. Co robiło jego dziecko? Tak dawno się nie odzywał. Może to i dobrze. Nie miał siły go okłamywać. Udawanie, że wszystko jest w porządku, sprawiało mu coraz więcej trudu. Jak uspokoić głos, gdy ciało krzyczy? Jak się uśmiechnąć, gdy twarz wykrzywia się w grymasie cierpienia? Jak się skupić na jego słowach, gdy mózg płonie? Mimo to był głodny opowieści o jego życiu i pięknej narzeczonej. Takie szczęście spotkało jego Damianka, że ta młoda kobieta stanęła mu na drodze. Wiedział, że na ich ślub już nie zdąży. Żałował, że nie ujrzy swojego wnuka, ale się nie poddawał, choć tak często jego sny nawiedzały majaki. Od jakiegoś czasu rozliczał swoje życie, wspomnienia były teraz jego jedynym lekarstwem. Czy w piekle spotka swoją matkę? Zapewne... o ile była martwa.

***

Paweł siedział w sali widzeń. W ręce ściskał szarą kopertę i czuł się, jakby właśnie mieli go aresztować. Przed nim usiadł starszy mężczyzna. Wysoki i szczupły z plamami wątrobowymi na twarzy. Miał siwe włosy i ciemne jak węgiel oczy. Uśmiechnął się do niego przyjaźnie, jakby byli dobrymi przyjaciółmi, ale prawda była taka, że widział go drugi raz w życiu, choć wiedział o jego istnieniu od zawsze. Szymon. Jego matka mówiła o nim, że zawsze był obrotny i szemrany. Potrafił wszystko załatwić, a za odpowiednią cenę sprzedałby własną rodzicielkę. Nie był pewny, czy przypadkiem nie była to cecha wspólna tej rodziny, ale nigdy na głos tego nie powiedział. Teraz mężczyzna wyciągnął zza pazuchy większą szarą kopertę. Tę, która była na wymianę za tę, ściskaną przez Pawła. Wtedy popatrzył wymownie na strażnika, a ten chrząknął i oznajmił, że idzie się odlać. Miał całe więzienie w kieszeni. Jak pójść do paki i zrobić w nim biznes?

– Zobacz sobie czy masz wszystko – zaśmiał się, jakby był to test lojalności. – Ale rodziny bym nie oszukał.

– Moja matka twierdzi, że jest inaczej – mruknął i zajrzał do koperty, którą Szymon przesunął mu po przymocowanym do podłogi metalowym stoliku.

– Zawsze była głupia! – prychnął mężczyzna i pokiwał głową. – Masz tam wszystko. Akty urodzenia, paszporty i dowody osobiste... a ode mnie w prezencie macie numery ubezpieczenia zdrowotnego.

– Dziękuję.

Paweł położył na stole swoją kopertę, a Szymon wsunął ją bez liczenia za połę swojej koszuli. Nie przeliczył, nie zajrzał nawet czy wewnątrz są prawdziwe banknoty. Ufał mu, ale dlaczego?

– Normalnie nie wziąłbym od ciebie grosza, ale muszę opłacić drukarzy i tego obszczymurka, który tu stał przed chwilą. Oni nie robią tego za darmo...

– A ty, dlaczego zrobiłbyś to dla mnie za darmo?

Szymon prychnął, jakby odpowiedź była oczywista.

– Jesteś synem mojej durnej bratanicy, jesteśmy rodziną.

– Uciekam od niej, a to jest moje zabezpieczenie. Rozumiesz to?

– Och! Rozumiem doskonale. To wspaniała perspektywa. Też bym od nich uciekł, gdybym miał więcej oleju w głowie za młodu. Zabrał Krysię i zniknął... Dam ci radę, chłopcze. Moja głupia bratanica niewiele pamięta z czasów, gdy wszystko funkcjonowało i nie rozumie, że było to istne bagno. Jeden gorszy od drugiego. Moi bracia... nie wiadomo, który z nich był bardziej podły. Ten, co robił okropne rzeczy, czy ten, który zamykał na nie oczy. Jej wydaje się, że byliśmy wielcy i uważa nas za bohaterów. Pamięć o tym co było, ceni ponad to, co jest teraz. Jeśli chcesz się od niej uwolnić, musisz mieć coś z jej przeszłości. Jej wspomnienia. Obawa przed tym, że mogłyby zostać stracone i zapomniane, pozwoli ci się od niej odciąć bardziej niż fałszywe tożsamości. Jest coś takiego?

Paweł zamyślił się na chwilę i przypomniał sobie drewnianą skrzyneczkę z inicjałami P.C., którą matka codziennie wieczorem otwierała i z nabożnością oglądała każde z czarno-białych zdjęć. Pamiętał, jak był dzieckiem, pokazywała mu je i mówiła: "Spójrz, to mój brat Daniel. Był taki błyskotliwy" albo "Spójrz, to moja matka. Biedaczka skończyła tak marnie".

– Tak, jest coś takiego. – Skinął głową i podał mu rękę na pożegnanie.

Szymon uścisnął ją z uśmiechem i nagle spoważniał, a jego spojrzenie stało się nieobecne.

– "Krew twojej matki będzie na rękach twego pierworodnego syna" – Jego oczy, jakby ponownie zaczęły świecić radosnym blaskiem i ponownie się uśmiechnął. – Miło było cię poznać!

– Dlaczego to powiedziałeś? – zapytał zaskoczony Paweł, wysuwając dłoń z jego uścisku.

– Bo naprawdę było mi miło cię poznać.

– Nie to. Dlaczego powiedziałeś, że mój syn będzie odpowiadał za jej śmierć? Mój syn nie pozna, czym jest przemoc. Wychowam go na porządnego człowieka...

– Nie powiedziałem... – zaczął się tłumaczyć równie zaskoczony, ale po chwili poklepał go po ramieniu. – Wszystko będzie dobrze! Nie słuchaj mnie, starym ludziom czasem się coś miesza. Idź i wychowaj dziecko w szczęśliwej rodzinie!

***

Przebudził się i otarł dłonią wilgotną twarz. Przyśniło mu się to. Nie zauważył, gdy zasnął. Stare wspomnienie zamajaczyło mu w głowie. Zapomniał o nim, a teraz do niego powróciło. Damian nie umiał się bić. Był słaby i nie zrobiłby nikomu krzywdy. Może była to tylko zwykła złośliwość starca? W końcu był członkiem jego niechcianej części rodziny, ale miał rację... Szkatułka była sposobem, choć tego dnia nie wszystko poszło zgodnie z planem.

***

Chciałby powiedzieć, że spał tej nocy, ale prawda była taka, że nie zmrużył oka nawet na chwilę. Leżał w błękitnej pościeli swojej nieziemskiej kochanki i zastanawiał się, czy wieczorem położy się obok niej znowu, czy może przykryje go wieczna zasłona śmierci. Takich nocy miał w swojej przeszłości wiele, ale tym razem naprawdę miał do czego wracać. Spojrzał na śnieżnobiałą linię nagich pleców, które połyskiwały przy blasku księżyca niczym gwiazdy i jej kruczoczarne włosy błyszczące, jak pasma naoliwionych wstążek okalających bezdenną nicość nocy. Jej drobne ciało było doskonałe i skrywało w swoim wnętrzu niewinną istotę, którą pragnął poznać, więc obawiał się pożegnania.

Powoli podniósł się i ubrał we wczorajsze ubranie. Wygląd w tym momencie nie miał znaczenia. Nie chciał dobrze wyglądać z kulą w głowie. Starając się nie narobić hałasu, sięgnął pod łóżko, gdzie ukrył metalową szkatułkę i przekręcił niewielki kluczyk w jej zamku. Kasia patrzyła zalęknionym wzrokiem, gdy ją tam umieszczał. Wiedziała, co może zawierać, ale zdawała sobie sprawę z tego, czym się zajmował. Musiał wszystko poukładać, ostatecznie zmierzyć się z przeszłością, by czekała go przyszłość z nią i ich dzieckiem. Teraz jednak czekało go inne spotkanie. Spotkanie z przedłużeniem jego prawej i lewej dłoni. Srebrzystymi Walterami P99, które dostał od ojca na szesnaste urodziny i wiedział, że będzie to ich ostatnia misja. Oby nie była samobójcza. Ułożył je na stoliku kawowym w salonie i zaczął dokładnie sprawdzać. Wsuwał w każdy magazynek po szesnaście nabojów i patrzył na nagą piękność śpiącą w sypialni, a kiedy skończył, wstał i pociągnął za zamek. Kliknięcie przeładowania i pierwszy pocisk znalazł się w komorze. Ciało Kasi drgnęło z lękiem, czyli ona również nie spała. Ona również obawiała się tej chwili i wierzyła, że jeśli się nie pożegna, to on będzie musiał do niej wrócić. Wsadził obydwa pistolety za pasek spodni i podszedł do śpiącego nagiego anioła. Wyciągnął ostrożnie dłoń, obawiając się, że rozsypie się jak popiół, gdy tylko jego palce zetkną się z ramieniem – w końcu spłonęli w nocy w swoich ramionach – a gdy się tak nie stało, pogładził delikatnie skórę i pochylił, żeby ją ucałować.

– Wszystko będzie dobrze... – zamruczał do powierzchni aksamitnie białego ramienia, próbując bardziej przekonać siebie, niż ją.

Wyprostował się i obrócił na pięcie. Ruszył do wyjścia, założył skórzaną kurtkę na ramiona, chwycił za kask motocyklowy i wyszedł w ciemność. Na spotkanie z przeznaczeniem.

*

Miał nadzieję na pokojowe rozwiązanie sytuacji, ale jego matka nie załatwiała nic pokojowo. Teraz stał z wyciągniętymi przed siebie pistoletami i celował jednym z nich to w ojca, to w matkę, a drugi był wyciągnięty w stronę brata, który trzymał swój rewolwer w chybotliwej dłoni i śmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób, nerwowym i szaleńczym chichotem. Tylko czekać, aż ten wariat wymaluje sobie szminką matki wielki uśmiech na twarzy, i tak już teraz w kącikach jego oczu było widać resztki niezmytego dokładnie tuszu.

– Odchodzę i ani mi się ważcie szukać mnie, ani mojej rodziny! Rozumiesz? – wrzasnął.

Ojciec wyciągnął ręce przed siebie. Jeśli o niego chodziło, to wystarczyła rozmowa i miałby wolność, ale decydowała matka, a ta stała niewzruszona i przeciągle, ze znudzeniem mlaskała ustami.

– Nie z twojej reki zginę, więc mi tu tym nie machaj.

– Mylisz się, zabiję cię tu i teraz, żeby ktoś inny nie musiał, jeśli zaraz nie odpuścisz!

Nie zareagowała, ale zaskoczył ją dźwięk otwieranych drzwi. Nikt nie miał prawa wchodzić nieproszony do domu. Nie widział, kim był intruz, ale po chwili usłyszał znajomy, starczy głos.

– Paweł! – zawołał Izaak, chcąc załagodzić sytuację.

Paweł odwróciłby głowę i stracił przewagę, ale huk wystrzału ogłuszający go, był jasnym sygnałem, żeby nie opuszczać gardy. Przez chwilę myślał, że brat spudłował, a pocisk był wycelowany w niego, ale jego mentor momentalnie upadł na podłogę, a pod butem Pawła zaczęła zbierać się czerwona strużka krwi, która przeistoczyła się szybko w mokrą plamę.

– O kurwa! Ależ mnie dziad wystraszył! – zaśmiał się Bartek i pochylił teatralnie, odgarniając niewidzialny pot z czoła.

Jego siedemnastoletni brat był niepoczytalny. Śmieszyła go ta sytuacja i najwyraźniej świetnie się bawił, ignorując wycelowaną w siebie broń. Paweł tracił kontrolę, więc musiał działać szybko. Zrobił dwa szybkie susy w stronę mniejszego i drobniejszego od siebie chłopaka, który był ukochanym synem jego matki i chwycił go za gardło. Przyciągnął do siebie i przyłożył mu prosto do skroni lufę pistoletu. Ten wyrzucił z dłoni rewolwer i uniósł demonstracyjnie ręce w górę, wciąż nie powstrzymując się od komizmu w swoich gestach i słowach.

– O nie! Uratuj mnie, mamo! – śmiał się, udając niewiastę w opałach. – Pomocy! Pomocy!

– Puść go, Paweł! – warknęła ostro matka.

"To dobrze", pomyślał. Teraz zaczęła brać go poważnie.

– Gdzie masz szkatułkę ze zdjęciami?

Nic nie odpowiedziała, zacisnęła usta i patrzyła na niego lodowatym spojrzeniem.

– Trzyma ją w kredensie, za lichtarzami.

Bartek wskazywał ręką na stary dębowy mebel, do którego tylko ich matka miała klucz. Paweł chciał kazać jej go otworzyć, ale nastolatek sięgnął po metalowy scyzoryk i jednym ruchem podważył zamek, po czym schował nożyk do kieszeni. To zaskoczyło Pawła. Zrozumiał, że z niewiadomych mu przyczyn brat mu pomaga. Co chciał tym uzyskać? Mieć rodziców tylko dla siebie? A może pozbyć się go z domu i zająć jego miejsce? Może chodziło mu o Laurę, na którą patrzył zawsze tak pożądliwie? Nie ważne, nie było czasu się zastanawiać. Chwycił za szkatułkę, zrzucając przy tym złoty krucyfiks, którego nigdy nie używali, ale był cenny i należał do rodziny, więc był ważny dla jego matki. Ruszył z powrotem w stronę, z której przybył. Uniósł pudełko w górę i pokazał starusze przed sobą.

– Mam twoją rodzinę w garści. Jeśli mojej stanie się krzywda, to twoja spłonie i już nikt nigdy o nich nie wspomni. Ich twarze i imiona zostaną zapomniane w ogniu. Rozumiesz?

Wypuścił Bartka i popchnął go w kierunku matki. Ten powłócząc długimi nogami, wpadł w jej objęcia i uniemożliwił jej jakikolwiek manewr.

– Ratuj, matulo, ratuj! – zakwilił jak świnia i zaczął znowu zanosić się śmiechem.

– Zrozumiałaś?! – wrzasnął tym razem głośniej.

– Tak – odparła jego matka, obejmując syna, jakby ten był całkowicie poważny i gładząc jego policzek z czułością. – Zrozumiałam. Wynoś się z mojego domu i nigdy nie wracaj! Nie jesteś już moim synem!

Musiał przyznać, że coś w jej słowach go zabolało. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego, ale tak dosadne wyrzeczenie się go, mimo że w jego zamiarach, to odebrało mu moc przekazu. To on miał odejść, a nie ona go wyrzucić. Opuścił pistolety i wybiegł na zewnątrz.

Nie spodziewał się natrafić na nią. W przejściu potrącił zgrabną długonogą blondynkę o niebieskich oczach i niewiarygodnie długich rzęsach. Laura. Przypomniał sobie o martwym ciele jej ojca, leżącymw przedpokoju i zrozumiał, że za chwilę jego dawna kochanka przeżyje największy szok swojego życia. Miała tylko starego Izaaka. Teraz została na świecie sama.

– Wybacz, to nie byłem ja... – wyszeptał pośpiesznie i uciekł jak najdalej od miejsca tej rodzinnej tragedii.

Zatrzymał się dopiero nad brzegiem Nysy Kłodzkiej. Rozejrzał dookoła i cisnął swoimi pistoletami wprost w spokojny nurt rzeki. Rozległ się plusk i jego dawne życie było na zawsze zamkniętym etapem. Miał przynajmniej taką szczerą nadzieję.

***

Obudził się spocony i zmęczony. Jego mała śmierć o malachitowych oczach zniknęła i ból wydawało się, że odpuścił. Musi wstać i zacząć żyć. Posprzątać w mieszkaniu i ogarnąć swoje ciało. Musi zjeść, a żeby to zrobić, musi wyjść na zakupy i udawać przed sąsiadami innego człowieka. Być może spotka młodego Jastrzębskiego, jak będzie wracał z pracy. Zawsze miło było z nim porozmawiać. Chłopak zapowiadał się całkiem dobrze i zawsze pytał o Damiana. Damian... co u Damiana?

Jakby wywołany myślą o synu rozległ się dźwięk dzwonka telefonicznego. Paweł sięgnął po aparat, z zadowoleniem odkrywając, że to jego dziecko. Wziął głęboki oddech i wcisnął zieloną słuchawkę.

– Cześć, Pchełko! Co u ciebie?

Przez chwilę słyszał spazmatyczny oddech po drugiej stronie i przeciągłe pociągniecie nosa, aż w końcu odezwał się Damian.

– Sam miała jakąś dziwną wizję...

Jego głos nie był naturalny. Chrapliwy i pobudzony, a jednak mówił przeciągle, jakby coś zażył na uspokojenie. Przez ułamek sekundy pomyślał o narkotykach, ale jego dziecko było czyste. Od dawna niczego nie brało. Jego życie przecież układało się rewelacyjnie, dlaczego miałby wracać w tę otchłań, która ich kiedyś pochłaniała?

– Spokojnie – powiedział, czując, że chłopak ma ochotę wybuchnąć od wewnątrz i nie był pewny czy agresją, czy histerią. – Jaką wizję? O co chodzi?

– Ona ma wizje... Widzi duchy i takie tam... Jak twoja matka... przecież wiesz...

Musiał przyznać, że nie wiedział. Damian wspominał, że jest magiczna i niezwykła, ale Paweł nie interpretował tego jako dar widzenia, którym była obdarzona jego rodzina, choć nigdy nie wierzył w zdolności swojej matki. Była doskonałą oszustką i świetnie czytała w ludziach, ale nie było w tym niczego nadprzyrodzonego. To o czym mówił teraz Damian, było czymś więcej.

– Rozumiem – przytaknął. – Co takiego widziała?

– Swoją śmierć...

To zmroziło Pawłowi krew w żyłach. Zimny pot oblał mu plecy, a ciało przeszył chłodny dreszcz. Przez chwilę pomyślał o własnej żonie i starej klątwie rodzinnej. Nie, to nie mogło spotkać jego syna. Jego to wszystko nie mogło dotyczyć. Jeśli Damian straciłby Samantę, tak jak on stracił Kasię... Nie był w stanie nawet wyobrazić sobie konsekwencji. To przerastało jego najśmielsze lęki.

– Nie rozumiem... – przyznał, choć nie do końca było to zgodne z prawdą, ale pozwoliło mu na wyciągnięcie od syna większej ilości informacji.

– Ona męczy się z tym, kim jest. Kim są jej rodzice... Szukała wyjścia, w innych rzeczywistościach...

Słyszał plotki, cała wieś aż huczała tym skandalem, ale jakie to tak naprawdę miało znaczenie? Przyrodni brat ma podobną linię genetyczną co kuzyn, a skoro nie było przeszkód do związków z kuzynostwem, to dlaczego miałby się przejmować plotkami o zakochanym w sobie przyrodnim rodzeństwie? Nawet jeśli... nie jego interes. Ale to było Gorzuchowo i nawet związek kuzynostwa wywoływałby na usta słowo "kazirodztwo". Tutaj ludzie byli bogobojni i głupi. W swojej bogobojności i głupocie łatwo popadali w fanatyzm i nienawiść. Taka cecha wsi polskiej. Plotki i zazdrość, ukryte za znakiem krzyża na piersi.

– Mieszkacie w Londynie. Czy tam kogokolwiek to obchodzi?

– Ją obchodzi... – burknął ze złością.

Paweł potarł mokre od potu czoło i przełknął ślinę. Nie chciał rozdrażnić swojego dziecka, a znał go na tyle, że wiedział, jak łatwo go rozgniewać. Musiał przemyśleć swoje następne słowa, żeby nie brzmieć protekcjonalnie. Przecież wcale nie bagatelizował jego problemów.

– Co takiego zobaczyła, że czujesz się tak fatalnie?

– Swoją śmierć! – prawie krzyknął.

Trzeba było inaczej z nim rozmawiać. Tylko jak?

– Tak, rozumiem... ale co sprawiło, że zmarła? W tej innej rzeczywistości...

Inna rzeczywistość... uderzyły go jego własne słowa. Boże! On opowiadał o jakiejś abstrakcji; czymś, co nigdy nie miało znaczenia, nie istniało. Nie tu i nie teraz. Po co w ogóle się tym zajmował?

– Ja...

Przez chwilę panowała cisza w słuchawce, a po chwili dotarł do niego szloch. Damian płakał po drugiej stronie, a on nie był w stanie go przytulić i pocieszyć. Odległość tak wielka ze swoim dzieckiem dobijała go. Jak bardzo chciałby powiedzieć, żeby się nie martwił, że już do niego jedzie. Dlaczego bieda tak bardzo ograniczała człowieka? Nie było go stać na wykupienie recept, a co dopiero biletu na samolot. W takich chwilach rozumiał swoją matkę, ten lęk przed utratą kontroli nad własnym życiem. Zależnością od rzeczy przyziemnych. Niemożność, nieporadność to wszystko sprawiało, że miał ochotę być jak ona. Wejść do domu bogatszych i zabrać to, czym los nierówno ich obdarzył. To sprawiało, że był gotów zarabiać jak jego brat, na wyzysku kobiet, sprzedając ich ciała i okradać je z ich zarobku w zamian za fałszywą opiekę. Mógłby to zrobić. Mógłby zabrać czyjeś pieniądze, kupić bilet, wykupić leki i udawać zdrowego, ale obiecał Kasi i obiecał sobie. Choć w późniejszym czasie wiele razy łamał tę obietnicę, to teraz pozostawał trzeźwy i nie był już tak sfrustrowany o własne dziecko. Teraz mógł umrzeć w spokoju.

Ponownie potarł czoło i wciągnął powietrze w płuca.

– Jak "ty"? – zapytał, zaczynając czuć ucisk w skroniach.

– Zawsze to jestem ja... To ja doprowadzam do każdego nieszczęścia, które jej się przytrafia... To wszystko moja wina...

– Damian... Ona cię kocha i ty kochasz ją. Możesz mi nie wierzyć, ale to jest podstawa każdego związku. Twoja mama też wiele we mnie zaakceptowała i uczyniła mnie lepszym człowiekiem. Też przez wiele lat czułem, że na nią nie zasłużyłem, że na ciebie nie zasłużyłem; że gdyby mnie nie było, to jej życie byłoby lepsze, bo tylko swoją obecnością jej zagrażam... więc starałem się ją chronić za wszelką cenę, ale nie od wszystkiego człowiek jest w stanie uchronić ukochane osoby. Niektóre rzeczy po prostu się dzieją...

– Przeze mnie przedawkowała narkotyki...

– Wiesz, dlaczego zostawiłem cię u dziadków?

To pytanie wyszło z jego ust szybciej, niż planował je zadać. Teraz musiał, bardzo uważnie przemyśleć każe słowo, nim powie o jedno za dużo. Mimo jego obaw, to właśnie pytanie sprawiło, że Damian się uspokoił. W słuchawce zapadła cisza i po chwili usłyszał opanowany i zainteresowany głos.

– Dlaczego?

– Nie dlatego, że cię nie kochałem. Nie chciałem cię oddawać... ale dlatego, że wierzyłem, że tak zapewnię ci lepsze życie. Bezpieczeństwo... chciałem, byś był z nimi bezpieczny, ale tamtego dnia... – Pawłowi mignął przed oczami obraz, który zobaczył, gdy wszedł wtedy do sypialni Damiana w domu dziadków. Nie chciał myśleć o tym nigdy więcej. Jego nastoletni syn pochylony nad siedzącym w fotelu dziadkiem, na kolanach... wykorzystywany. – Tamtego dnia, zaczęło do mnie docierać, że gdybym nigdy nie pojawił się w życiu twojej matki, to by została z tym wszystkim sama, ty byś został sam... Obawiałem się, że stanowię dla niej zagrożenie, ale ona widziała we mnie obrońcę. Dałem jej najpiękniejsze w jej życiu osiem lat, gdy byliśmy rodziną i choć wtedy nikt tego nie liczył, to nie zamieniłbym ich na nic innego. Założę się, i jestem tego niesamowicie pewny, że gdybyś zapytał Samantę z tamtej rzeczywistości, to nie oddałaby czasu spędzonego z tobą za ani jedną minutę życia dłużej...

– Mnie by nie było. – Głos Damiana po drugiej stronie brzmiał już spokojnie, choć wciąż był dziwnie przeciągły.

– Co? – zdziwił się Paweł, nie rozumiejąc kontekstu.

– Mnie by nie było, gdybyś nie poznał mamy.

– No tak... – zaśmiał się nerwowo. – Nie o to mi chodziło... Ty i mama jesteście moimi największymi radościami w życiu. Bez ciebie i mamy nie miałbym niczego i twoja mama z pewnością powiedziałaby podobnie. Zawsze mówiła, że cieszy się z tego, że pojawiłeś się na świecie, a ja cieszę się, że jesteś moim synem. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego...

– Bez przesady! – Damian prychnął rozbawiony w słuchawkę.

Było już z nim dobrze. To najważniejsze.

– Jakie macie dziś plany, dzieciaki?

– Och! No właśnie! Miałem już kończyć, bo Sam chce jechać na obiad na miasto, a potem pewnie pospacerujemy. Wieczorem idziemy do teatru trochę się odchamić, więc będę nieuchwytny... Zadzwonię innym razem. Na razie!

– Do usłyszenia, kocham cię!

W słuchawce telefonu pojawił się głuchy dźwięk, który szybko zniknął i w pomieszczeniu zapadła cisza. Paweł wstał i sięgnął pomarańczową miskę wypełnioną żółtą flegmą. To od niej zacznie porządki. Zaniósł ją do zlewu i dokładnie opłukał.Wtedy rozległo się głośne dudnienie w drzwi wejściowe. Podszedł do nich, by otworzyć. Po drugiej stronie stał młody Jastrzębski w beżowych ognioodpornych spodniach roboczych i groszkowozielonym T-shircie. Był wyraźnie poruszony i ulżyło mu na widok twarzy Pawła.

– Co się stało? – zapytał chłopaka, a ten nabrał powietrza w płuca.

– Błagam, tylko na dwie godziny! Mama wróci o 22:00... Dzwoniłem już do niej, żeby od razu wracała do domu...

– Zaraz, zaraz... która godzina?

Przetarł oczy i zorientował się, że coś mu się nie zgadza. Był wieczór, gdy zamykał oczy, nie mógł przecież spać całego dnia.

– Dobrze się pan czuje? Nie wygląda pan najlepiej...

Remik spojrzał na Pawła niepewnie i zaczął przejawiać jeszcze większe objawy poddenerwowania.

– Tak, tak... Tylko przysnąłem i obudziłem się zlany potem. Chyba straciłem poczucie czasu...

– Jest 19:30 – powiedział bez spoglądania na zegarek.

– Czwartek?

– Piątek...

Przespał jednak cały dzień. Sen leczył, może dlatego teraz czuł się całkiem dobrze, nawet bez leków. Zamrugał oczami i ponownie spojrzał na chłopaka.

– Dobra, co się stało?

– Tylko do powrotu mamy. Mam dzisiaj nocną zmianę, a mama wraca o 22:00.

– Muszę się ogarnąć i pójdę.

– Muszę już wyjeżdżać... Jeśli weźmie pan ze sobą ciuchy na zmianę, to może się pan u nas wykąpać... i jest zapiekanka ziemniaczana w lodówce...

– Przekonałeś mnie! – zaśmiał się i wyciągnął z szafy dresowe spodnie i bluzę. Wyszedł z chłopakiem z mieszkania, zamykając na klucz. – A co z tymi dwoma gałganami się stało?

– Rafał i Justyna znowu gdzieś wyszli. Nic nie mówili, zapewne wrócą nad ranem...

– Ach te dzieciaki! Ty Remi nie wciągaj się w te zabawy. Już ja dobrze wiem, jak się kończą...

– Dziękuję panu!

 Remik wręczył mu klucze do ich mieszkania i szybko pobiegł do swojego granatowego Forda Escorta z 1999 roku, którym dowoził ludzi do pracy i sam dojeżdżał do fabryki. Pracowity chłopak. Dobre dziecko. Jak dobrze, że jego synowi udało się wyjechać i studiować za granicą. Nie musiał męczyć się tutaj, pracując jak wół i marnując swoje utalentowane dłonie na szlifierkach lub spawając części samochodowe. Jak dobrze, że Damian spotkał Samantę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top