Marek: rozdział 17 - Azymut Australia! (cz.14)
Dzień 34. Londyn.
Może Samanta była pełnoletnia, może Damian był odpowiedzialny, ale to nie zmieniło faktu, że Marek martwił się przez wszystkie dni ich podróży. Mimo to spodziewał się, ujrzeć osiem opalonych i roześmianych twarzy.
Stał w towarzystwie Marii i Patryka, a w pobliżu znajdowała się Abby z Brandonem, który rozmawiał z Paco. Rosa próbowała zagadywać do blondynki, ale pomimo sympatii, jaką obdarzały się nawzajem, to nie potrafiły znaleźć wspólnych tematów. Były skrajnie różne, tak z wyglądu, jak i z charakteru. Pani Pérez była wysoka i powabna. Nie brakowało jej naturalnego kobiecego seksapilu, ale nie interesował jej wygląd i wszystko, co posiadała, zawdzięczała genom. Mimo że ukończyła studia wyższe, uwielbiała gotować i zajmować się domem, a jej dzieci były jej centrum zainteresowań. Abigail była jej przeciwieństwem. Zawsze w idealnej formie, o nieskazitelnym wyglądzie dojrzałej miss Teksasu i buntowniczej naturze. Jako nastolatka uciekła z domu przed obowiązkami surowego życia Jukonu i rozpoczęła samodzielność w USA, która cechowała się głównie pracą w szemranych knajpkach i barach ze striptizem.
Oprócz nich pojawili się również Harry i Ester Jones, rodzice esencjonalnej Grace Gabriele. Gruby, łysiejący prawnik i smukła blondynka o przyjaznej buzi, która pisała felietony podróżnicze dla National Geographic. Zazwyczaj trzymali się ze wszystkimi, ale teraz byli poruszeni jakąś sprawą, którą obgadywali między sobą. Słowa, jakie Marek wychwycił to "brat", "Boston", "medycyna" i 'Mike". O czymkolwiek rozmawiali, nie chcieli dzielić się tą informacją oficjalnie.
Stojąc w poczekalni, w oczekiwaniu na przybycie pasażerów prywatnego samolotu pozostała mu tylko jedna osoba, która w pełni dotrzymywała mu towarzystwa i był bardzo szczęśliwy, że jest teraz przy nim. Klara, jego żona. Jak zwykle niesamowicie piękna. Czarne legginsy imitujące skórę i czerwona koszula sięgająca za pupę przewiązana w pasie kokardą, sprawiały, że wyglądała jak seksowna lwica. Żywy płomień rozpalający ogień w jego sercu. Włosy miała długie jak nigdy wcześniej, co ją znacząco odmłodziło i dodało jej jeszcze bardziej drapieżnego wyglądu. Jej pewność siebie, jaką zyskała przez udział w programie, sprawił, że napawało go dumą za to, że może spędzić swoje życie u jej boku. Oparł dłoń na jej ramieniu i przygarnął do siebie.
– Idą dzieciaki! – zawołał po polsku Patryk, ale nie miało to znaczenia, bo wszyscy i tak go zrozumieli.
Spodziewał się ujrzeć ich zadowolonych z wakacyjnej przygody, a zobaczył osiem zmęczonych i przygnębionych osób, snujących się w ich kierunku.
– Co jest? – szepnął bardziej do siebie.
Samanta podeszła do niego i rzuciła się Markowi na szyję, jakby była czymś wykończona, a Damian nawet na niego nie spojrzał. Otępiałym wzrokiem popatrzył w stronę krzesełek w poczekalni i ciężko usiadł na jednym z nich. Miał na sobie czerwoną czapkę z daszkiem. Wyglądał w niej ładnie, ale nie była dla niego standardową częścią garderoby. Poruszył nią lekko i zsunął z głowy. Miał naklejony plaster z opatrunkiem w części potylicznej. Musiało wydarzyć się coś niedobrego.
– Chcę do domu... – mruknęła mu do ucha córka i przeniosła się w objęcia matki. Klara przygarnęła ją i zaczęła głaskać po włosach, co dało mu możliwość do zorientowania się w sytuacji.
W tym samym czasie Tymon rzucił swoją torbę pod nogi Patryka, co nie wyglądało zbyt fortunnie – zupełnie, jakby jego ojciec był lokajem – i pocałował w czoło matkę. Nie został przy rodzicach, tylko cofnął się i odebrał od GG walizkę, którą pomógł jej zanieść do samochodu Harrego, któremu uścisnął dłoń jak koledze i wymienił z nim kilka słów. Wtedy Marek dostrzegł, że filigranowa, acz bardzo kształtna panna Jones uwiesiła się na szyi blondyna.
Może nie dla każdego te wakacje były porażką – przeleciało mu przez myśl.
Spojrzał na Marię, która przyglądała się temu obrazkowi z lekkim poirytowaniem na twarzy i najwyraźniej czuła się zignorowana. Zupełnie odwrotnie do Patryka, który przewiesił sobie torbę syna przez ramię i wyglądał na wyjątkowo dumnego.
– Moja krew.
Szturchnął delikatnie Marię w ramię, ale tej nie spodobało się to i oddała mu dużo mocniejszego kuksańca.
– Ta dziewczyna nie jest dla niego – mruknęła. – On lubi skromne... i co się stało z jego okiem?
– Może jest skromna... tylko cycki ma duże! – Zaśmiał się Patryk sam ze swojego dowcipu, a Maria ponownie go szturchnęła, na co nie zareagował. Widocznie lubił być bity przez kobiety albo był zbyt do tego przyzwyczajony, żeby to zauważyć.
– Co ty robisz? – zwróciła przyjaciółce uwagę Klara. – Przestań go popychać.
– Daj spokój. – Machnął ręką ciemny blondyn. – Złości ją to, bo przypomina jej to moje zachowanie z naszych wakacji.
– Wcale nie... – zapowietrzyła się Maria, ale poczerwieniała lekko na twarzy i spuściła wzrok, co świadczyło, że trafił w sedno.
– Chcę do domu, tato... – przypomniała mu o sobie Samanta.
– Dobrze, kochanie.
Damian bez słowa wstał, gdy zauważył, że wychodzą i powłóczył nogami za nimi jak cień. Jako pierwszy wcisnął się na tylne siedzenie czarnego pickupa i z zamkniętymi oczami oparł głowę na oparciu kanapy. Jego córka usiadła na środku, nie zapinając pasów i wtuliła się w ramię narzeczonego, który otulił ją bezwiednie. Patryk stał obok nich, trzymając w ręku kluczyki od mustanga, którego zamierzał oddać właścicielowi i zaskoczyło go, że ten nawet nie spojrzał na samochód.
– Nie chce go? – zapytał zdziwiony.
– Chyba nie jest w stanie prowadzić – odpowiedział Marek. – Daj telefon. Wprowadzę ci w nawigacji adres parkingu, w którym go trzymają. Stanowisko H22. Zaparkujesz go i wrócisz prosto, drogą na skrzyżowanie Dilke Street i Paradise Walk.
– Ok.
Wzruszył beztrosko ramionami.
Widząc to Tymon, który pocałował namiętnie dziewczynę na pożegnanie i podbiegł do nich, wskoczył na miejsce pasażera obok Samanty.
– Tymek?! Nie jedziesz z nami?!
Zaskoczył się jego ojciec.
– Masz wzrok szaleńca, gdy patrzysz na to auto! Nie zabij mi matki! – odpowiedział chłopak i szybko przypiął się pasami. Patryk rozłożył ręce w geście bezradności i pokiwał głową z dezaprobatą, ale wsiadł bez słowa do forda mustanga, a za nim drobna blondynka w krótkich włosach.
Marek usiadł za kierownicą swojego samochodu i spojrzał w lusterko wsteczne. Tymon był wystraszony, a Samanta nieprzypięta.
– Sam, pasy – polecił córce, która posłusznie zadbała o swoje bezpieczeństwo i znowu wtuliła się w narzeczonego. – Naprawdę nie lubisz szybkich samochodów? – zapytał z powątpiewaniem chłopaka.
– Nie lubię kazań mojej matki! – Zaśmiał się i wyraźnie się rozluźnił.
– Dlaczego miałaby prawić ci kazania?
– Z powodu Gabrysi – odpowiedziała za niego Klara, spoglądając wymownie w kierunku Marka, ale nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodzi.
– Dlaczego?
– Mama zawsze krytykowała takie dziewczyny, jak ona i nie dopuszczała mnie do słowa, więc nie wie, że mam odmienne zdanie, a ja nieszczególnie starałem się ją nakierować. Zawsze zakładałem, że poznam odpowiednią dziewczynę po studiach, gdy wyjadę do Stanów, bo taki mam plan i postawię mamę przed faktem dokonanym, a teraz muszę zmierzyć się z jej osądem. Jestem tchórzem, więc łatwiej będzie, gdy zrobi mi wykład przy panu i pana żonie, a nie gdy zamknę się z nimi sam na sam w samochodzie.
– Rozumiem! – Przytaknął rozbawiony Marek, ale Klara nie byłataka pewna jego słów i wyglądała, jakby coś analizowała.
– Maria nie jest rasistką – wtrąciła nagle, odwracając głowę w stronę Tymona.
– Nie jest, ale zawsze mówi, że Murzynki są ekspresyjne, mało skromne, wymachują rękami i dużo krzyczą. Nazywa je wulgarnymi i po części ma rację, ale ja lubię wyraziste kobiety. Gabrysia jest jednocześnie bardzo barwną osobą, ale ma w sobie delikatność, którą nie do końca potrafi wyrazić i która odbierana jest jako infantylizm. Wystarczy ją docenić, by pokazała swoje prawdziwe piękno...
– O kurwa! – prychnęła rozbawiona Samanta. – Ale jej zrobiłeś analizę psychologiczną!
– Sam! – napomniała ją matka.
– Jeśli nie chcesz być postrzegana jak blachara, to mogłaś oszczędzić sobie te "kurwy" – pouczył ją Tymon, a Samanta pokazała mu język, udowadniając tym samym, że daleko jej do damy. Chłopak tylko się zaśmiał.
– Dojeżdżamy – powiedział Marek, wjeżdżając w zakręt na ulicę Tite.
– Wstawaj, Damian!
Samanta szturchnęła swojego chłopaka, a ten zerwał się z sarknięciem i poprawił czapkę na głowę.
– Nie spałem... – wybełkotał.
– Chodź, będziesz spał w domu.
– Najpierw się rozpakuję.
– Po co? – prychnęła Samanta.
– Tak trzeba...
– Według kogo?
– Mojego dziadka – odpowiedział i sam chyba nie był pewny racji wypowiadanych przez siebie słów.
– Ale znalazłeś sobie autorytet!
Samanta ponownie prychnęła.
– W tym akurat miał rację. Trzeba od razu się rozpakować po powrocie. Inaczej ubrania kisną... I wykąpać się...
– To wykąp się i idź spać, a ja cię rozpakuję. Może, jak się wyśpisz, w końcu mnie przelecisz!
– Nie liczyłby na tak wiele... – mamrotał pod nosem Damian.
Jej słowa w jakiś sposób w nim pozostały. Ponad miesiąc beztroskiej zabawy, a jego córka narzeka na bark pożycia seksualnego? I choć był to ostatni temat, o którym chciał myśleć, to nie zmieniało to faktu, że było to niepokojące.
Co się stało? Pokłócili się? Nawet jeśli, to teraz byli pogodzeni. Co znaczy rana na jego głowie? Miał tam szwy, więc była poważna. Musiał trafić do szpitala... ale jak powstała?
Takie myśli gnębiły jego głowę, gdy żegnał córkę i gdy podawał markotnemu Damianowi ich walizki. Przez chwilę czekali na Patryka, który przyniósł mu kluczyki do samochodu, a jednak Marek ani razu nie odważył zapytać się otwarcie o przebieg wycieczki. Wiedział, że gdy poczują się dobrze, to i tak jego córka zdzwoni do matki, aby o wszystkim jej opowiedzieć, a wtedy i on pozna szczegóły.
Wsiadł ponownie do samochodu i odpalił silnik. Na tylnej kanapie znaleźli się Patryk, Maria i Tymon. Marek czekał, zastanawiając się, które rewelacje wyleją się na światło dzienne jako pierwsze, ale odpowiedź przyszła szybko.
– Powiedz mu, Maryś! – odezwał się podekscytowany Patryk.
– Poczekaj, to nie jest najważniejsze! – Matka Tymona przerwała jego entuzjazm. – Powiedz mi synu, co to za dziewczyna i dlaczego mi jej nie przedstawiłeś?
– Mamo, czy musimy teraz?
– No, a kiedy? Rozumiem, że jest atrakcyjna. Ma wiele... – zawahała się i spojrzała na swój biust – ...zalet, ale...
– Boże! Mamo! Mówisz o jej wyglądzie, a pomyślałaś, że może Gabrysia ma mózg?
– Nie wątpię, ale...
Tymon miał taktykę. Atakował matkę, posądzając ją o seksizm, czyli to, czego szczególnie nie lubiła u ludzi i zaczynała tracić grunt pod nogami. Może chłopak nie chciał o tym wiedzieć, ale cwaniactwo miał po ojcu i zaczął właśnie bardzo przypominać Patryka z czasów młodości.
– Otóż ma! Złożyła podanie na prawo na Oxfordzie i miała bardzo wysoki wynik, więc z pewnością się dostanie, ale postanowiliśmy, że złoży również podanie na Uniwersytet Warszawski, na studia międzynarodowe, w drugim terminie i zamieszkamy razem, więc powinnaś się pogodzić, że...
– Zamieszkacie razem? – przerwała mu matka, oburzona jego słowami.
– Tak, w Warszawie i jeśli będę musiał pójśćdo pracy, żeby to zrobić, to nie ograniczy mnie to. Gabrysia jest kobietą, z która chcę być, i z którą będę, choćbyś planowała zamienić się w tego całego Kasprzaka!
Maria zaniemówiła. Skamieniała z otwartą buzią i nic nie powiedziała. Odezwał się za to jego ojciec.
– Nie będziesz musiał pracować. Zadbałem o wszystko, a twoja dziewczyna jest naprawdę śliczna i z pewnością bardzo miła. Razem z mamą chętnie ją poznamy. Prawda, Maryś?
Mówił szybko i z ogromnym entuzjazmem, co z pewnością zastanowiło Tymona.
– Tak – przyznała Maria. – Nie chciałam nic złego powiedzieć. Po prostu się nie spodziewałam. Ona jest...
– Ma świetne ciało!
Nastolatek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, który sprawił, że jego ojciec z młodości stanął jak malowany w odbiciu wstecznego lusterka.
– Fakt!
Jego ojciec przybrał dokładnie ten sam wyraz twarzy.
– Ale jest też niesamowicie mądra i wrażliwa. Polubisz ją, mamo...
Jego uśmiech zbladł.
– A teraz mu powiedz, Maryś! – ponaglił ją ponownie Patryk.
– Co takiego? – zapytał chłopak.
– Tata i ja... – zaczęła nieśmiało. – Tata i ja... postanowiliśmy, że damy sobie szansę...
– Na co?
Skrzywił się nastolatek, bo najwyraźniej dobrze rozumiał "na co".
– Postanowiliśmy, że będziemy razem... – powiedziała niepewnie jego matka.
– Przeleciałeś moją matkę?! – krzyknął wściekle chłopak na ojca.
– Inaczej nie byłoby cię na świecie, bystrzaku!
"Bystrzak" – tym określeniem nazywał Patryka jego ojciec. Gdy Przemysław Czerwiński chciał wyjątkowo podkreślić głupotę syna, używał właśnie tego słowa. Patryk wtedy czuł się upokorzony i dla Marka było zaskoczeniem, że użył go względem własnego dziecka. A może to dobrze, że tak go nazwał, bo chłopak spuścił trochę z tonu? Nie popuścił jednak.
– Mówię o teraz...
– Skoro to wieczór zwierzeń, to tak. Kilkakrotnie. Jakiś problem?
– Tak. Ona zasługuje na kogoś lepszego od ciebie!
– Tak mi przykro, że cię rozczarowałem, ale nie zmienisz faktu, że jestem twoim ojcem i kocham twoją matkę!
Patryk walczył. Nie cwaniactwem, nie przekrętami. Walczył szczerością i walczył o coś, co było dla niego ważne. Zaskoczył tym Marię i Tymona, ale Marek wiedział, że zaskoczył kogoś jeszcze. Zaskoczył Przemysława Czerwińskiego, który gdyby żył, powiedziałby mu teraz, że jest z niego dumny, bo takiego syna chciał mieć zawsze.
– Kochasz ją? – Tymon spojrzał na niego wielkimi oczami. – I co teraz? Zamieszkacie razem?
– Właściwie to twój tata dostał pracę w Londynie. Będzie szoferem Marka przyjaciela i...
– Będziesz mógł spokojnie studiować w Warszawie! – wtrącił się Patryk, odzyskując wcześniejszy optymizm.
– Nie zamieszkacie razem? – zadziwił się chłopak.
– Mam pracę w Polanicy-Zdroju, jestem przełożoną pielęgniarek na oddziale. To nie jest praca, którą się rzuca z dnia na dzień i harowałam na to stanowisko pół życia, więc tylko twój tata wyjedzie, ale będziemy się odwiedzać i...
– Chyba żartujesz?! – oburzył się ponownie Tymon. – Całe życie uczysz mnie, że o miłość trzeba walczyć, że spotyka się ją raz w życiu i jest wyjątkowa. Zawsze powtarzałaś, że gdybyś była kochana, to poświęciła byś dla niej wszystko, a teraz co?!
– Ale twoje studia... Jak zrezygnuję z pracy...
– To, co się stanie?! Tragedia? Myślisz, że ktoś zatęskni? Zaraz znajdą na twoje miejsce nową. Martwisz się o moje studia? Przestań! Pomyśl lepiej, w jakich warunkach mieszka Partyka matka. Całe życie w tej lepiance! Bez ciepłej wody, z piecem kaflowym na środku! A Martyna?! Ona potrzebuje wzorca kobiecości, bo ubiera się w te flanelowe koszule jak chłopczyca! Jak chcecie zrobić wszystkim dobrze, to sprzedajcie tę starą chatę w pizdu! Więcej, jak pięćdziesiąt tysięcy nie jest warta, ale może uda się wyciągnąć z siedemdziesiąt. Babcia może zamieszkać w twoim mieszkaniu w Polanicy, a ty możesz wyjechać z Patrykiem, skoro cię to uszczęśliwia. Ja będę miał kasę na studia, babcia porządne mieszkanie, Martyna matkę, a ty szczęście. Takie to złe rozwiązanie? Czy naprawdę muszę myśleć za was?
– Właściwie, to nie taki zły pomysł...
Namyślił się Patryk i odpiął się pasem, żeby wysiąść z samochodu i pomóc z tym Marii.
Wjechali na podjazd posiadłości Klary i Marka z ceglaną fasadą i werandą z ciemnego drewna. Miejsce, gdzie był wyjątkowo szczęśliwy i gdzie słychać już było piski trzech tęskniących za nim łobuzów, więc na odpoczynek nie było szans. Liczył, chociaż że w zabawach z synami pomoże mu Piotr, dziadek, którego jego synowie uwielbiali i facet, z którym lubił rozmawiać, bo mieli podobne przemyślenia, co do życia. Jednak zanim weszli do środka, chwycił żonę i przyciągnął do siebie, pozwalając, by ich przyjaciele z synem weszli do środka.
– Tymon ma osiągnięty level hard w manipulacji – szepnął jej do ucha rozbawiony.
– Co masz na myśli? – zapytała.
– Wywalczył sobie dziewczynę, podpuścił ojca, żeby sprawdzić jego zaangażowanie i załatwił sobie pięćdziesiąt tysięcy, a to wszystko w przeciągu ilu? Dziesięciu minut?
– Myślisz?
– Jestem pewny. Patryk nigdy nie był, aż tak perfidny.
– Ale ostatecznie nie wyjdzie im to na złe i wszyscy są szczęśliwi.
– Wiesz, kto będzie szczęśliwy dzisiaj w nocy?
Przyciągnął żonę mocniej do siebie, wsunął jej dłonie pod czerwoną koszulę i umieścił je na krągłych pośladkach. Ścisnął je jak dojrzałe melony, a ona spięła się w jego ramionach.
– Chciałam wieczorem zadzwonić do Samanty... – wyszeptała z uniesieniem w głosie, a on prychnął rozbawiony jej pomysłem.
– Daj spokój, będą się kochać jak króliki... – Pochylił się nad jej uchem i wyszeptał. – My też możemy...
– A myślisz, że po co założyłam te legginsy?
Jej twarz się rozpromieniła.
– Masz w nich zajebistą dupcię, Kotku...
– Dziewiętnastoletni Marek, by tak nie powiedział.
– Ale dziewiętnastoletnia Klara chciałaby to usłyszeć... –Jego głos zachrypł i poczuł, że jego bielizna zaczyna stawiać opór w obcisłych jeansach, które miał na sobie. – Myślisz, że uda nam się schować przed Patrykiem i Marią?
– Przed nimi może i tak, ale znam takich trzech, przed którymi się nie ukryjesz!
Zaczęła się głośno i rubasznie śmiać, co go tylko jeszcze bardziej podnieciło, ale miała rację.
– Więc do wieczora...
– Do wieczora!
Pocałowała go delikatnie w usta i odwróciła się w jego objęciach. Miał ochotę klepnąć ją w tyłek, aż zajęczy, ale to była Klara. Ona tego nie lubiła. Uskarżała się na ból i mówiła o braku szacunku. Jej pupa była święta, choć wyglądała jak milion grzechów i poszedłby się za nią wprost do piekła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top