Damian/Samanta: rozdział 14 - Koniec letniego semestru: wygrana Jørgena (cz.1)

Damian
Damian siedział w dresie przy stole kuchennym i próbował dopić swój koktajl z daktyli i kakao, ale wyjątkowo go mdliło. Nie był pewny, czy zdoła wziąć kolejny łyk i wykonać swój poranny trening. Nie miał nawet sił pójść po pieczywo, czy zrobić Samancie śniadanie. W jego żołądku trwała rewolucja. Ku zaskoczeniu o wpół do piątej nad ranem do salonu zeszła jego narzeczona w białej, koronkowej koszuli nocnej i lawendowym sweterku zarzuconym na ramiona.

– Co tu robisz? – zapytała, zaskoczona jego widokiem.

– A ty? Nie śpisz? – odpowiedział jej pytaniem na pytanie.

– Chciałam zrobić ci śniadanie-niespodziankę – wyjaśniła. Zmrużył oczy, nie rozumiejąc, o co chodzi. – Żeby uczcić twoje zdane egzaminy.

– Nie liczy się, czy je zdałem, tylko jak je zdałem... – odpowiedział markotnie.

– Dobrze się czujesz? Jesteś blady. – Samanta podeszła do niego i przyłożyła mu rękę do czoła, ale było zimne i spocone. – Żebyś się nie rozchorował.

– To nie choroba, to nerwy...

– Nie denerwuj się tak. Wiem, że jesteś najlepszy! – zaświergotała radośnie i pocałowała go w usta.

Nie był taki pewny tego, czy był najlepszy. Po zaledwie nadgryzionym toście i nie skubniętym jajku sadzonym pojechał zobaczyć wyniki. Nie chciał, aby ktokolwiek mu towarzyszył. Wolał ewentualną porażkę przyjąć w samotności na swoje barki. Nie wiedział, jak sam zareaguje i wolał, by nikt w tym czasie go nie oglądał. Damian podjechał swoją yamahą pod budynek uczelni i podszedł do wywieszonych na tablicy białych kartek pokrytych w całości tabelami. Wyszukał swój wydział, a potem rocznik i jadąc palcem od dołu, szukał swojego nazwiska. Znalazł je. Na drugiej pozycji z wynikiem dziewięćdziesiąt dwa procent całości ze średniej ocen z egzaminów, a tuż nad nim nazwisko Olafsson z wynikiem dziewięćdziesiąt siedem procet. Przegrał i to o 5%. Całkiem sporo z jego perspektywy. Poczuł, jak w jego serce wlewa się żal, gorycz, smutek, a przede wszystkim złość. Ogromne pokłady złości, które wpłynęły się, gdy usłyszał dobrze znany twardy, skandynawski akcent.

– Jak nam poszło? – zapytał Jørgen.

– Spierdalaj – burknął i chciał go wyminąć. 

Wpadł jednak na niego i odbił się jak od ściany. Wysoki blondyn stał z rękami w kieszeni i patrzył na Damiana z poirytowaniem wypisanym na twarzy. Powinien go przeprosić, ale myśl o upokorzeniu, bo Norweg był od niego dużo wyższy, a on sięgał mu zaledwie do ramienia i porażce, bo nawet nie był w stanie go szturchnąć, sprawiły, że wyburczał coś niezrozumiałego pod nosem i poszedł do pierwszego miejsca, w którym był w stanie się ukryć – do łazienki.

Patrzył w lustro oksfordzkiej toalety i widział w sobie frajera. Teraz wszyscy odkryją jego sekret. Jest nikim. Niezdolnym nawet, żeby zdobyć stypendium, dla którego poświęcił tak wiele ze swojego życia. Tyle chwil, które mógł spędzić z ukochaną, nieprzespane noce, stres, a to wszystko z powodu ambicji udowodnienia Markowi, że zasługuje na miłość Samanty. Teraz udowadniał, że nie miał racji. Nie zasługiwał na kobietę swojego serca. Była z nim, ale on nie był jej godny. Nie zostanie wielkim architektem, nie zdobędzie uznania w oczach teścia i nie dorobi się fortuny, dzięki której mógłby zapewnić przyszłej żonie godny byt, do którego była przyzwyczajona. Był zerem. Zwykłym ćpunem, tanią kurwą. Był śmieciem...

Łzy skapywały mu po policzkach, aż nie wytrzymał i z całej siły uderzył pięścią w swoje odbicie w lustrze. To było jeszcze gorsze. Teraz patrzył na kilku siebie naraz. Teraz wszystko było jeszcze bardziej spotęgowane.

– Płaczesz? – Usłyszał warkoczący głos Jørgena, który najwyraźniej planował go prześladować swoją osobą. – Z powodu wyników egzaminów?

Nie odpowiedział mu. Norweg niezwykle go irytował. Zachowywał się tak, jakby uzyskanie dziewięćdziesięciu siedmiu procent było dla niego niezwykle proste i przyszło mu bez większego wysiłku. On zawalał noce, ciągle się uczył i poświęcał wolne chwile, które mógł spędzać na poznawaniu ludzi i umacnianiu bliskości z ukochaną, ale on oddał się w pełni i musiał osiągnąć tylko jedno. Być najlepszym. Zawiódł... Przetarł ręką twarz i wybiegł z toalety. Biegnąc przez korytarz, natknął się na Marka i Samantę wchodzących do budynku. 

Co oni tu robią? Nie ważne. Musi stawić im czoła.

– Jak ci poszło? – zapytała entuzjastycznie narzeczona.

– Chujowo – burknął. – Wybacz, jestem zmęczony. Wracam do domu...

Zaskoczył tymi słowami ukochaną. Widział to w jej oczach. Przyjechała tu z ojcem prawdopodobnie dla niego, a on od niej uciekał. Czuł się niezwykle senny. Miał taki system obronny organizmu. Spał. Każdy problem miał ochotę przespać, a teraz chciał przespać życie.

***

Samanta
Ukochany powiedział jej, że sam pojedzie sprawdzić wyniki. Zawiódł tym Samantę, ale wiedziała, że jest uparty jak osioł i nie warto było się spierać. Zrobi to po swojemu, bo była przekonana, że jest numerem jeden. Tyle, co on włożył serca i poświęceń w naukę, prawdopodobnie jeszcze nikt nigdy nie włożył, dlatego musiał być najlepszy. Było to więcej niż pewne. Gdy tylko wyszedł z mieszkania, przystąpiła do swojego planu celebracyjnego. Ubrała długą do kostek granatową sukienkę w białe kropki i cienki kardigan fluffy z białego materiału, a na nogi wsunęła białe balerinki, żeby nie być wyższą od niego, bo choć ona lubiła chodzić na wysokim obcasie, to wiedziała, że jej ukochany ma lekkiego fioła na punkcie swojego niskiego wzrostu. Rozpuściła długie, kręcone włosy, które sięgały jej już do łopatek i przeszła do fazy ostatniej. Wyciągnęła swojego smartfona i wybrała numer ojca.

– Tato? Mogę wpaść do ciebie do pracy? – zapytała radośnie.

– Możesz. Dziś nie mam żadnych spotkań.

– A jedziesz odebrać akta kandydatów do stypendium?

– Nigdy po nie nie jeżdżę. Są wysyłane mailowo do działu personalnego, ale jeśli bardzo ci zależy, to mogę pojechać. Zobaczymy od razu, jak Damianowi poszło – odpowiedział jej głos w słuchawce, który dosłownie czytał w jej myślach.

– Dziękuję.

– Dziewczyny z recepcji cię wpuszczą. Do zobaczenia, córcia.

– Jesteś moim ulubionym tatą! – Zaśmiała się, a on prychnął rozbawiony jej słowami.

– Lepszego mieć nie będziesz!

Rozłączył się, więc pobiegła do wyjścia. Jednak, gdy przyjechała do biurowca, spotkała się z oporem ze strony recepcjonistki, która zdawała się nie wiedzieć, kim właściwie jest.

– Pani do kogo? – zapytała dość młoda kobieta w długich, zakręconych, rudych włosach z okrągłymi okularami na nosie.

– Do taty, czeka na mnie.

– A pani tatą, jest? – zadała kolejne pytanie z bardzo oficjalnym tonem.

– Marek Mantis – odpowiedziała.

– "Marek"? – dopytała. – A nie Mark?

– No, Mark! Marek to polski odpowiednik – wyjaśniła, ale recepcjonistka tylko uniosła brew.

– Nie wie pani, jak ma pani tato na imię? – zapytała, sięgając po słuchawkę.

– Wiem, przecież przed chwilą powiedziałam! – zirytowała się i uniosła głos.

– Proszę nie krzyczeć, bo wezwę ochronę – poinformowała rudowłosa recepcjonistka ze słuchawką przy uchu.

– Dobra, nieważne.

Samanta machnęła ręką i odeszła na bok. Wyciągnęła z niedużej kopertówki zawieszonej na ramieniu telefon i poprosiła, by ojciec osobiście po nią przyszedł, bo dziewczyna na recepcji nie chce jej wpuścić. Po dwóch minutach przy recepcji pojawił się Marek w granatowym garniturze i błękitnej koszuli. Zapytał o coś rudowłosą dziewczynę, a ona wskazała ręką w jej kierunku.

– Chodź, Samanta! – zawołał, machając. Podeszła do niego, a on objął ją w pasie. – Lola, to moja córka. Zapamiętaj.

– Przepraszam, Mark. Tyle ludzi się tu przewija i czasem pojawiają się wariaci. Sam wiesz... –zaczęła się usprawiedliwiać dziewczyna bardzo słodkim głosem, którego wcześniej nie przejawiała.

– Wiem, ale ogarnij się – rzucił luźno i uśmiechnął się kokieteryjnie.

– Przepraszam.

Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, jak gdyby sam Bóg ją nim obdarzył.

Razem z ojcem Samanta minęła magnetyczne drzwi prowadzące na teren hali i poszli w stronę biura.

– Wiesz o tym, że ona zrobiła to specjalnie? – zapytała, spoglądając na ojca.

– Bez przesady. Ona jest nierozgarnięta, po prostu czasem robi błędy. Chciała dobrze... –odpowiedział jej pobłażliwym głosem.

– Zrobiła to specjalnie i leci na ciebie! – Zaśmiała się z naiwności swojego taty.

– Ach! Wy, kobiety! – prychnął i otworzył przed nią drzwi. – Wyrobię ci przepustkę, żebyś mogła wchodzić i wychodzić do budynku, kiedy tylko zechcesz, a teraz poczekaj tu. Dokończę sprawdzanie raportów i możemy jechać.

*

Weszli przez starodawną, masywną bramę prowadzącą do gmachu głównego uniwersytetu i zobaczyli pędzącego w ich stronę Damiana. Nie biegł się z nimi przywitać, z początku nawet ich nie zauważył. Był roztrzęsiony. Wyminął ją i rzucił jej w przejściu słowa usprawiedliwienia.

– Wybacz, jestem zmęczony. Wracam do domu...

Choć pytała, jak mu poszło, to w odpowiedzi dostała słowo: "chujowo". Nie wierzyła w nie. Damian był wzorowym uczniem. Co więc mogło go tak zmartwić? Odpowiedź dała jej reakcja Marka stojącego przed tablicami z wynikami egzaminów. Usłyszała chrapliwe "kurwa" wydobywające się z jego gardła, więc podeszła niepewnie i dotknęła jego pleców.

– Jak mu poszło? – zapytała niepewnie.

– Dobrze – odpowiedział, obracając się do niej. – Ma dziewięćdziesiąt dwa procent. Zdarzyło się, że braliśmy stypendystę z niższym wynikiem, ale teraz wszystko zależy od Dawida, czy weźmie najlepszego ucznia, czy Damiana. Teoretycznie odbywa się casting, na który jest zaproszona najlepsza piątka, ale od bardzo dawna nie wzięliśmy kogoś, kto nie był pierwszy. Nawet gdybym chciał, to zostanę przegłosowany.

– Przegłosowany we własnej firmie? – zdziwiła się.

– Bo to nie jest takie proste. Jeżeli ja wybiorę Damiana, a Dawid uzna, że ktoś inny bardziej zasługuje, to musimy zebrać Radę. Razem z Dawidem jesteśmy Zarządem, ale gdy się nie zgadzamy, zbierana jest Rada składająca się z dwunastu osób, a Dawid jest jej przewodniczącym, więc ma podwójny głos na wypadek remisu. Rada decyduje, co jest najlepsze dla firmy i może zdecydować, że nie jest to Damian. Gdyby był pierwszy na liście, to nie byłoby problemu, a tak... – Rozłożył bezradnie ręce. – Nie wiem...

– Będzie dobrze, tato. – Objęła ojca w pasie, a on położył rękę na jej ramieniu.

– Trzeba przyznać, że wynik ma imponujący – przytaknął. – Zauważyłaś, skąd on wybiegł? –zainteresował się, zwracając uwagę na nietypowe zachowanie narzeczonego Samanty.

– Chyba z łazienki.

Wskazała ręką w stronę otwartych drzwi.

Marek wszedł pewnym krokiem do środka, a Samanta stanęła w progu, bo toaleta była męska. W środku stał zaskoczony chłopak. Wysoki i bardzo przystojny, ale wydawał się nieporadny i niepewny siebie.

– Co tu się stało? – zapytał ostro Marek i wskazał ręką na rozbite lustro, po którym ściekała cienka stróżka szkarłatnej krwi.

Damian. Nawet nie zauważyła, że był ranny, tak szybko odjechał na swoim motorze.

– Jest pan z firmy D&M... – odparł niepewnie blondyn, najwyraźniej kojarząc twarz ojca Samanty.

– Nie ważne, kim jestem. Pytam się, co widziałeś?

– Damian rozbił lustro, popłakał się, bo byłem lepszy i... – zaczął wyjaśniać, ale Marek ponownie mu przerwał.

– Nie zrozumieliśmy się – powiedział twardo, z naciskiem na każde słowo. – Co tu widziałeś?

Chłopak zrozumiał, do czego zmierza, więc przełknął głośno ślinę i skinął głową na znak zrozumienia.

– Nic nie widziałem.

– No i widzisz! Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz – potaknął. – Sam, idę do biura po dokumenty, zaraz wracam. Zaczekaj na mnie chwilę, ok?

– Dobrze, tato.

Ojciec Samanty szybkim krokiem poszedł wzdłuż korytarza, a blondyn niepewnie wsadził ręce w kieszenie jasnych jeansów. Wyszedł z łazienki, ale gdy ją minął, jakby go coś tchnęło i odwrócił się na pięcie.

– Jesteś Samanta, narzeczona Damiana – bardziej stwierdził, niż zapytał.

– Tak. – Uśmiechnęła się, bo chłopak miał bardzo ładne, niebieskie oczy. – A ty zapewne jesteś Jørgen.

– Tak. – Odwzajemnił uśmiech, który okazał się bardzo pociągający. – Skąd wiesz?

– Damian dużo o tobie mówił! Nie wiem, ale chyba powinnam być zazdrosna! – zażartowała, a chłapak zaśmiał się przyjemnym, męskim śmiechem.

– Muszę go rozczarować, bo interesują mnie tylko kobiety – lekko zaczął z nią flirtować, więc delikatnie się zarumieniła. Zreflektował się jednak i przełknął powietrze, jakby chciał wypowiedzieć jeszcze jakieś słowa kokieterii. – A tak poważnie, to naprawdę o mnie mówił?

– Wspominał – przytaknęła.

– Nie obraź się, ale co taka zabawna i miła dziewczyna jak ty, robi z takim chłopakiem jak Damian? – zapytał, trochę niepewny jej reakcji, ale wiedziała, co ma na myśli. Jørgen i jej narzeczony nie byli w przyjacielskich stosunkach, a wiedziała, jak potrafi zachowywać się Damian, gdy uzna, że ktoś go atakuje. Jørgen tego nie wiedział, ale jej chłopak żył przez ostatnie lata pod dużą presją i stracił zdrowy osąd w wyniku przytłoczenia i przemęczenia, więc pytanie Norwega było całkiem racjonalne.

– Damian też jest zabawny i miły – przyznała, rozczulona na samą myśl o ukochanym. – Może nie w stosunku do ciebie, ale on ma naprawdę wielkie serce i cudowną osobowość. Po prostu ciężko się otwiera przed ludźmi i łatwo go zranić, bo jest wrażliwy.

– Chyba rozmawiamy o dwóch różnych osobach! – Zaśmiał się, a Samanta rozłożyła bezradnie ręce.

– Damian jest tajemniczy!

Tym razem, to ona była bardziej sympatyczna, niż powinna, a Jørgen ściągnął usta, analizując jej zachowanie, bo najwyraźniej mu odpowiadało.

Za plecami Samanty pojawił się dobrze jej znany mężczyzna w ciemnobrązowych włosach i granatowym garniturze. Dotknął ramienia córki, żeby dać jej świadectwo swojej obecności.

– Już mam wszystko, córcia. Możemy iść – powiedział po angielsku, co było dla niego nietypowe, bo zawsze w swojej obecności rozmawiali po polsku. Widocznie chciał bardziej poinformować blondyna o tym, żeby sobie poszedł. Zreflektowała się i odwróciła się do ojca.

– Dobrze, tato.

– Wcześniej nie zdążyłem się przedstawić – wtrącił się nagle Norweg, wyciągając rękę w stronę Marka. – Jestem Jørgen Olafsson, miałem najwyższy wynik na roku i chciałbym...

– Wybacz, ale nie interesuje mnie, kim jesteś. Jeżeli byłeś w najlepszej piątce na roku, to ktoś z naszego biura do ciebie zadzwoni. Podlizywanie się nic ci nie da, a teraz wybacz, ale wychodziłem z córką.

Wyminął wyciągniętą w jego kierunku dłoń i poprowadził Samantę korytarzem do wyjścia. Wsiedli do samochodu, a z radia popłynęły ciche dźwięki piosenki "Wonderwall" zespołu Oasis ze składanki taty, której słuchał bez przerwy. Tę piosenkę akurat Samanta lubiła, bo miała w sobie coś relaksującego, więc jej nie przełączyła, jak miała w zwyczaju przy nużących ją utworach Pink Floyd. Teraz mogli swobodnie porozmawiać.

– Dlaczego tak niemiło potraktowałeś Jørgena? – zapytała zaciekawiona.

– To męska solidarność – wyjaśnił niejasno, a gdy zobaczył, że mruży oczy, aby odgadnąć znaczenie jego słów, wyjaśnił. – Flirtował z tobą.

– To ja flirtowałam z nim! – Zaśmiała się. – I tylko po to, aby zobaczyć, jakie ma intencje. Zagadał do mnie, bo chciał bliżej zrozumieć Damiana. On chyba nie jest tak wrogo nastawiony do niego, jak się Damianowi wydaje.

– A mi się wydawało, że zagadał do ciebie, żeby zbliżyć się do mnie...

– To też. – Uśmiechnęła się do ojca, ale zobaczyła przez szybę samochodu, jak ze srebrnego minivana wysiada chłopak w seledynowej koszulce w granatowe trapezy i czapce z daszkiem o tym samym wzorze, a razem z nim smukła kobieta w krótkich włosach zakrytych bordową chustą i długiej, musztardowej sukience. – Zatrzymaj się. To Philippe.

– Kto? – zdziwił się, ale zjechał na parking i zaparkował swojego pickupa obok minivana.

Samanta wysiadła z samochodu i pobiegła do kolegi, który zauważył ją i pomachał energicznie.

– Mam do ciebie prośbę!

– Jaką? – zapytał, rozbawiony jej entuzjazmem.

– Może przedstawisz mi koleżankę? – zasugerowała kobieta obok niego.

– Oj, mamo! – jęknął zawstydzony. – To Samanta, narzeczona Damiana.

– Miło mi panią poznać.

– Mów mi Meelaaney.

Uśmiechnęła się ciepło kobieta o niesłychanie szlachetnych rysach twarzy i niespotykanej urodzie.

– Mama chciałaby, żebym już kogoś spotkał... – pożalił się, a kobieta lekko szturchnęła go w bok.

– Po prostu chcę twojego szczęścia!

– Wiem, mamo! – przyznał i odruchowo pocałował matkę w czubek głowy. Był to bardzo uroczy gest, na który wielu mężczyzn by się nie zdecydowało.

– Dzień dobry – powiedział nagle Marek, wyłaniając się zza pleców córki. – Nazywam się Mark Mantis, jestem tatą Samanty.

Podał rękę mamie Philippe i ucałował ją w dłoń jak prawdziwy gentleman. Do Samanty dotarło, że tata tak szarmancko zachowywał się tylko względem mamy i rzadko kiedy okazywał taką czułość innym kobietom. Musiały być naprawdę wyjątkowe. Przymrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Zrobi awanturę ojcu potem.

– Meelaaney Le Brun – przedstawiła się kobieta.

– Wiem – przyznał. – Czytałem pani książkę. Była naprawdę dobra.

– Och! Niemożliwe! Prawie się nie sprzedała i wydana była tylko po francusku.

– Mówię po francusku, a książka była naprawdę poruszająca.

– Och... dziękuję... – zarumieniła się Somalijka.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Czuję się zaszczycony, mogąc panią poznać.

– Och! To mi jest niezmiernie miło...

– Ok, uroczo... – Philippe był tak samo zażenowany zachowaniem rodziców. – Widziałaś już wyniki egzaminów? Jak poszło Damianowi?

– Dobrze, był drugi...

– To dobrze, a gdzie on jest? – zapytał chłopak.

– Pojechał do domu... Był drugi... – wyjaśniła.

– Ach, to nie dobrze... Jak on się czuje?

– Nie dobrze...

– To nie dobrze...

– Mam do ciebie prośbę, Phil! – przerwała ich absurdalną wymianę zdań.

– Jaką?

– Zbierz chłopaków i sprawcie, żeby się tak nie przejmował – poprosiła.

– Namawiasz mnie do złego, panienko! – Zaśmiał się. – Ale nie dajesz mi wyboru!

Philippe odwrócił się na pięcie i sięgnął po telefon. Jego mama od razu odczytała, co to oznacza.

– Nie sprawdzisz wyników? – zapytała zaskoczona.

– Zdałem! – powiedział rozbawiony, rozkładając ręce. – Wrócę dzisiaj...

– No ja myślę! Jutro rozdanie dyplomów! – zawołała Meelaaney, ale jej syn już biegł przed siebie w stronę akademika, w którym mieszkał Nasir i pomieszkiwał Ben.

– Przepraszam... – powiedziała niepewnie Samanta.

– Nie przejmuj się, słoneczko. Tak to już jest z chłopcami. Twój tata jest szczęściarzem, że ma córkę! – powiedziała mama Philippe, a Samanta zwęziła oczy i spojrzała na Marka z szyderczą satysfakcją na twarzy.

– Mam jeszcze trzech synów – wyjaśnił.

– Dużych?

– Dwulatek i bliźniaki, dziesięć miesięcy – odpowiedział z dumą.

– Oj, będzie dobrze. – Zacisnęła drobną dłoń w pięść i uśmiechnęła się serdecznie. – Wybaczycie. Pójdę sprawdzić, jak poszło synowi.

– Co to znaczy? – zdziwił się.

– Nic – odpowiedziała, odchodząc. – Będzie dobrze!

Skołowany Marek pomachał jej na pożegnanie i wsiadł ponownie do samochodu. Nim odjechał, spojrzał jeszcze na córkę.

– Co to mogło oznaczać?

– Nie wiem. Nie mam dzieci – odpowiedziała. – Powiedz mi lepiej, czy naprawdę czytałeś jej książkę?

– Tak – odparł z powagą. – To wielka kobieta, rewolucjonistka. Pisze o problemach kobiet w Somalii, ale fakt! – Zaśmiał się szerokim uśmiechem łobuza. – Nie kupiłem jej książki, bo zwróciłem uwagę na tytuł, ale na piękną twarz na okładce!

– Wiedziałam! – prychnęła rozbawiona i szturchnęła ojca w ramię.

– Odwieźć cię do domu?

– Tak, ale do waszego. Damiana cały dzień nie będzie. Pobawię się z chłopakami, póki są słodcy!

– Dobrze, dobrze. Zmęcz ich, to ja nie będę musiał!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top