Damian: rozdział 14 - Koniec letniego semestru: wygrana Jørgena (cz.2)

Nie dostał oficjalnego telefonu. Marek zadzwonił do niego z domowego i powiedział, żeby przyszedł pierwszego lipca na rozmowę na godzinę jedenastą, czyli właściwie musiał przed wyznaczoną godziną wyjść z biura inżynierów budowlanych, gdzie stało jego biurko i udać się na ósme piętro, do działu księgowości i rekrutacji, gdzie w korytarzu przed drzwiami z wywieszoną kartką "Rekrutacja stypendialna 2015" siedziały cztery dobrze znane mu twarze. Jørgen Olafsson, Lawrence Shepard i Shirley Bloossom oraz Azjata Deng Wu – cichy, niepozorny, ale sumienny. Ciekawe, jakie ma szanse? Damian był rozczochrany, bo od rana chodził w kasku, a koszula na plecach pogięła się od siedzenia przy biurku. Jako jedyny mężczyzna nie miał marynarki. Nie czuł się komfortowo, ale mimo to usiadł na jednym z krzeseł i czekał na swoją kolej. Nerwowo potrząsał kolanem, co nie umknęło uwadze innych. Deng wyszedł po zaledwie dziesięciu minutach rozmowy, tak jak Shirley i Lawrence, ale Jørgen spędził na rozmowie z Dawidem ponad dwadzieścia, co było niepokojące, a gdy wyszedł, usiadł z powrotem na krześle, choć inni poszli do domów. Uśmiechał się. Zły znak...

– Dłużej byłeś niż inni... – zasugerował niepewnie.

– Miałem dużo projektów, a pan Duda oglądał je z zainteresowaniem – wyjaśnił Norweg.

– Projekty? – zdziwił się, bo nie był pewny, o czym mówi jego rywal.

– No tak. W mailu, który nam przesłali, była mowa o przygotowaniu swoich projektów, jako część rekrutacji.

– W mailu? Nie dostałem żadnego maila...

– Nie mój problem.

Wejdzie do środka i udowodni, że się do niczego nie nadaje. Nie sprawdził skrzynki pocztowej. Nie przeczytał maila i nie wykonał instrukcji podanych w nim. Zawalił na całej linii. Jak on to wyjaśni Samancie? Marek będzie całe życie go za to prześladował. Chodząca porażka! Nie można było go inaczej nazwać. Jego ojciec miał rację, do niczego się nie nadawał...

– Damian?

W progu stanęła szczupła blondynka o długich, prostych włosach i lekko koślawych, chudych kolanach – Missy. Uśmiechała się pogodnie i zapraszała go do środka. Wstał i na miękkich jak wata nogach, wszedł. Pomieszczenie było prawdopodobnie miejscem odbywania szkoleń lub przeprowadzania zebrań pracowniczych. Na środku stało ustawione biurko, a z boku wisiała biała tablica, na której były przyczepione markery na magnesy. W rogu stał niewielki telewizor z odtwarzaczem DVD, a w drugim poukładane jedno na drugim krzesła. Prowadzący rekrutację miał na biurku pięć teczek, w tym jedną otwartą – jego. Rozmowy przeprowadzał Dawid, i co go zaskoczyło, był sam.

– Witaj, Damian. Usiądź.

– Nie przygotowałem projektów... – powiedział, opierając się na oparciu krzesła jedną ręką.

– To teraz nieistotne. Usiądź.

Nie wiedział, co powinien zrobić, więc wykonał polecenie. Usiadł na krześle i wsunął niepewnie ręce między kolana. Wyczuł delikatny rzemyk wychodzący spod mankietu koszuli i zaczął go miętosić między palcami.

– Ok... – szepnął bardziej do siebie niż do swojego rozmówcy, ale Dawid uśmiechnął się pocieszająco, jakby bawiło go jego zdenerwowanie.

– Powiedz mi, Damian, jak dowiedziałeś się o naszej firmie? – przeczytał z kartki, którą swobodnie rzucił na biurko i założył sobie nogę na nogę. – Taki zestaw obowiązkowych pytań. Odpowiadaj szczerze, bo tylko takie odpowiedzi są prawidłowe.

– W szpitalu. Marek powiedział, że mnie zatrudni, jak nie będę sprawiał problemów jego matce. Zapytałem, jaką firmę prowadzi, a on powiedział, że buduje wieżowce. Spodobało mi się to. Chciałem w niej pracować.

– Dlaczego chcesz otrzymać staż? – zadał kolejne pytanie, a jego twarz nie wskazywała, by wcześniej udzielona odpowiedź wywołała u niego jakąkolwiek reakcję, więc nie był pewny, czy cała prawda była faktycznie dobrą drogą.

– Żeby... – zawahał się i głośno przełknął ślinę. – Żeby spełnić oczekiwania Marka. On uważa, że w ten sposób udowodnię, że warto było mi pomóc, mimo że postąpiłem wbrew jego woli.

– Wbrew woli? – zdziwił się Dawid i lekko uniósł brew.

– Zabronił mi spotykać się z Samantą, ale ona postawiła na swoim, a ja postąpiłem wbrew woli Marka, angażując się w związek z nią.

– Nie pochwalił się tym – przyznał Dawid – ale myślę, że źle to interpretujesz. On nie ma nic przeciwko waszemu związkowi. Bardzo cię lubi.

– Skoro tak mówisz... – odburknął, bo miał przeczucie, że ta rozmowa nie idzie tak, jak powinna.

– Dobra, a dlaczego to ty powinieneś dostać staż?

– Szczerze? – zapytał niepewnie. – Szczerze to uważam, że nie powinienem. Jørgen powinien. On jest lepszy ode mnie we wszystkim. Bije mnie na głowę. Zawsze jest o krok przede mną i zawsze robi wszystko z uśmiechem na twarzy. Pasuje do twojej ekipy, ja jestem na to zbyt ponury. Nawet dziewczyna Javiera ciągle nazywa mnie "Mrocznym"...

– Ok – odparł Dawid, przerywając mu i lekko przekrzywiając głowę. – A gdybyś uważał, że powinieneś go dostać, to dlaczego?

– Bo chcę uszczęśliwić Samantę. Chcę, by miała w życiu wszystkoto, na co zasługuje, a zasługuje na wiele i ona bardzo podziwia Marka. Mówi, że widzi go we mnie, więc dla niej chcę być jak Marek...

– Pff... – fuknął Dawid, rozbawiony jego odpowiedzią. – On nie jest idealny.

– Wiem, ale Samanta go podziwia – wyjaśnił.

– Damian, dlaczego chcesz być architektem? I jak powiesz mi "bo ktoś tego od ciebie oczekuje", to kopnę cię w tyłek! Obiecuję.

– Najwyższą budowlą w Gorzuchowie jest... dom na wzgórzu, który od ojca pani Marii kupiło starsze małżeństwo z Niemiec, bo ma trzy piętra i szpiczasty dach. Przez dziewięć lat mieszkania w rodzinnej wsi byłem wiecznie popychany i nieszanowany. Przez dziadka, przez ojca, przez całe otoczenie. Po części z własnej winy, ale istotne jest to, że byłem na końcu łańcucha pokarmowego i panicznie bałem się zostać pożarty przez świat. Gdy pierwszy raz wszedłem na waszą stronę internetową i zobaczyłem te wszystkie wieżowce, poczułem, że chcę patrzyć na ludzi ze szczytu, chcę znaleźć się na szczycie. Chcę być wreszcie wolny. Miałeś tak kiedyś?

– Miałem... – Uśmiechnął się, jakby na myśl o czymś dobrze znanym. – Byłem grubasem uciekającym przed kolegami z klasy...

– Więc wiesz...

– Wiem – otrząsnął się i nabrał głęboki wdech. – Dobra, nie przedłużajmy. Nieoficjalnie ci powiem, że dostałeś ten staż, a oficjalnie poproszę, żebyś poczekał na korytarzu, aż naradzę się z Markiem. Tak więc gratuluję.

– Dostałem? – zdziwił się.

Niedowierzał słowom Dawida, jakby były całkowicie nierealne.

– Tak, dostałeś. – Sięgnął po telefon i wykręcił wewnętrzny numer. – No idź już! – Pomachał ręką, nie zwracając na niego uwagi. – Hej, Marek! Chodź na naradę...

Wstał i na miękkich nogach ruszył w stronę wyjścia. Jørgen nadal siedział w korytarzu. Poważny i z lekkim napięciem na twarzy. Damian nie zwracał na niego uwagi. Sam był w ogromnym szoku. Właściwie, to wciąż nie rozumiał słów, które wypowiedział do niego Dawid. Nie dotarły do niego w pełni. Usiadł naprzeciwko Norwega i wsunął głowę między kolana, bo lekko mu się w niej kręciło. Zdążył tylko zobaczyć Marka przechodzącego obok nich i wchodzącego do gabinetu, nim przed oczami zrobiło mu się ciemno.

– Przykro mi, ale walczyłeś. – Usłyszał twardy skandynawski akcent Jørgena, a świat powrócił do normalności.

– Dlaczego jest ci przykro?

Podniósł głowę i spojrzał pytająco na blondyna.

– Nie wysłałeś projektu, więc...

– Dostałem staż – przerwał mu. – Ja go dostałem...

Jørgen nie zdążył nic odpowiedzieć. Szczupła blondynka pojawiła się w drzwiach i zaprosiła ich do środka. Teraz to Norweg był otępiały. Wszedł za Damianem i stanął obok, ale na jego szerokiej szyi zaczęły pojawiać się plamy czerwieni, które świadczyły, że jego ciśnienie mocno wzrosło. Marek zeskoczył z biurka Dawida, na którym siedział i dumnie stanął obok Damiana. Położył mu rękę na ramieniu, a mu przed oczami stanął obraz sprzed lat. Miał możez sześć lat i uczył się jazdy bez bocznych kółek. Tata położył mu dłoń na ramieniu, dokładnie w ten sam sposób.

– Dasz radę. Pomogę ci – szepnął mu do ucha, a teraz w jego głowie powstał wyimaginowany głos ojca i poczucie bezpieczeństwa.

Wystraszył się. Od dawna żaden mężczyzna mu tego nie dawał, dlatego wyprostował się, ale Marek odczytał to opacznie. Zsunął rękę z jego barku i założył ją na drugą dłoń za swoimi plecami. Damian chciał, by dłoń powróciła, ale nie okazał tego. Nie powie teraz na oficjalnym spotkaniu: "Przytul mnie". Nigdy nie powie tego w stosunku do swojego przyszłego teścia.

– Dobrze – Dawid zaczął mówić zza swojego biurka. – W tym roku konkurencja była naprawdę spora, a poziom wysoki. Rzadko zdarzają się takie wybitne talenty na jednym roku, i chciałem byście obaj czuli się wygrani, ale miejsce jest jedno i...

– Po co ta szopka? – przerwał mu nagle Jørgen.

– Słucham? – obruszył się Dawid.

– Dobrze pan słyszał. To farsa. Damian nawet nie przygotował projektu, jest spokrewniony z pana kolegą i sypia z jego córką. Już na początku roku uświadomił wszystkich, że przesłuchanie będzie ustawione. Zwolniłem się z pracy, żeby tu przyjechać i przez to nie dostanę premii za frekwencję w tym miesiącu, bo miałem nikłą nadzieję, że powiedział to z czystej złośliwości, ale okazuje się, że nie kłamał. Nieważne, że miałem lepsze wyniki na uczelni i przygotowałem się na spotkanie, on i tak miał dostać ten staż!

– Nie będę ci się tłumaczył!

Na co dzień uroczy chłopak z boys bandu przeistoczył się w nerwowego i porywczego. Teraz wyraźniej było widać w nim podobieństwa do księżniczki Daenerys Targaryen, bo gdyby był teraz w posiadaniu smoka, to bez wahania spaliłby Norwega żywcem.

– Kim ty jesteś, żeby...?!

– Wyjaśnij mu – przerwał spokojnym głosem Marek.

– Nie mam takiego obowiązku!

– Wiem, ale mu wyjaśnij. Chociażby po to, żeby nie mówił na uczelni, że Damian nie zasłużył na miejsce w firmie, bo to nieprawda.

Dawid wypuścił powietrze z płuc i popatrzył badawczo na Norwega.

– No, dobra. – Skinął głową i podszedł do rzutnika ustawionego obok pozostałego sprzętu elektronicznego. Dopiero teraz Damian go dostrzegł. Był ustawiony prosto na białą tablicę naprzeciwko. – Zobaczcie. To projekt Swena...

– Jørgena... – poprawił go Damian, choć wiedział, że pomylił imiona umyślnie.

– Nieważne. To projekt Swena.

Uruchomił rzutnik i na tablicy pokazał się profesjonalnie wykonany projekt budowli wielokondygnacyjnej. Damian jeszcze nie potrafił takich wykonać. Zajęcia edukacyjne na uczelni nie obejmowały projektowania. Był to materiał drugorocznych, a Norweg już był z niego przygotowany. Nic dziwnego, że był lepszy. Już znał podstawy. Był przed nim, zanim jeszcze zaczął studiować. Jego praca była w pełni dopracowana. Skończona.

– Jest świetny... – przyznał niepewnie Damian.

– Jest bardzo dobry – przytaknął Dawid – ale takie same przygotuje mi ośmiu moich architektów, których już zatrudniam. Waszym zadaniem nie było przynieść mi gotowego projektu, ale wykazać się waszą kreatywnością.

– Damian nie dał żadnych projektów – powiedział stanowczo Jørgen.

– To prawda – Damian stwierdził smutno.

– I tu się mylicie, obaj!

Dawid uniósł rękę z wystawionym w górę palcem wskazującym, a po chwili zaczął szukać odpowiednich klatek w rzutniku. Na białej tablicy wyświetliły się zdjęcia rysunków z Damiana szkicownika zrobione telefonem.

– To jakieś futurystyczne obrazki... – zauważył zdziwiony Norweg.

– To prawda. Ponad trzy lata temu Marek przesłał mi zdjęcia z Damiana szkicownika i zakochałem się w jego wizji. Jak mówiłem, nie mieliście wykazać się zdolnościami, a kreatywnością i gdybym mógł wziąć was obu na staż, to tak by było, ale miejsce jest tylko jedno, i Jørgen naprawdę życzę ci jak najlepiej, ale ja od trzech lat czekam, aż będę mógł czerpać z pomysłów, jakie ma Damian. Nie chodzi o to, by być najlepszym, ale o to, by umieć coś wyrazić swoją twórczością i nie zamykać się w utartych schematach. Popracuj nad tym, a z pewnością wiele firm projektowych będzie się o ciebie ubiegać. Rozumiesz?

– Rozumiem – odparł Jørgen, zaciskając mocno dłonie w pięści. – Skończyliśmy? Bo jeśli tak, to wolałbym wrócić do pracy. Premi już nie dostanę, ale płacą mi za godzinę, więc każda chwila zwłoki mnie kosztuje.

– Tak, Swen. Skończyliśmy.

Norweg wyszedł zdenerwowany z pomieszczenia i nastała dłuższa chwila ciszy, po której podszedł do niego Marek i klepnął w plecy.

– Jak chcesz, to możemy wyjść wcześniej z pracy i pojechać we dwóch na drinka, żeby to uczcić – zaproponował.

– Jest czternasta... – zdziwił się Damian. – Bardziej pora obiadu.

– To wieczorem. Ja stawiam!

– Jak ty stawiasz, to ja też idę! – Zaśmiał się Dawid.

– Dalej nie mam dwudziestu jeden lat...

– Będziesz z nami. Nikt ci dowodu nie sprawdzi.

– No, dobrze...

*

W poniedziałek, szóstego lipca dwa tysiące piętnastego roku, rozpoczął się pierwszy dzień stażu Damiana. Normalnie studenci zaczynali od pierwszego września, ale Dawid postanowił zrobić dla niego wyjątek.

– Im szybciej, tym lepiej – powiedział, wyciągając w jego stronę dokument z nową umową.

Zrobił to, wiedząc, że w połowie lipca wyjeżdża z Samantą i znajomymi na wakacje, i godząc się na wszelkie ustępstwa z tym związane. Musiało mieć to drugie dno, bo dyrektor do spraw biura projektowego nie był osobą, która stawiała dobro pracowników ponad dobro firmy, a gdy nacisnęło się mu na odcisk, przejawiał zachowania tyrańskie, więc póki było dobrze, to był słodką fiołkowooką, infantylną księżniczką, ale gdy było źle, zamieniał się w krwiożerczą Matkę Smoków, ścinającą głowy tym, którzy się jej sprzeciwiają. Damian ubrał na pierwszy dzień grafitowy garnitur od Toma Forda i białą koszulę z wysokim kołnierzem oraz gruby, jedwabny krawat w srebrno-czarne romby, które sprawiały wrażenie trójwymiarowych. Chciał być jak Harvey Specter z serialu "W garniturach", chciał wejść i pokazać, że ma znaczenie.

Tego dnia zamiast udać się w stronę dwuskrzydłowych drzwi otwieranych na kartę magnetyczną prowadzących na halę magazynową, ustawił się przy windzie prowadzącej na dziesiąte piętro. Dział architektów nazywany przez Dawida "niebem", wcale nie znajdował się wysoko, ale i tak widok z dziesiątego piętra robił wrażenie, bo biura były oszklone i odnosiło się wrażenie, że jest się w nowoczesnej przestrzeni futurystycznego budynku. Zupełnie nowy świat. Przeszedł od windy wprost do biura Dawida i stanął przy stanowisku Missy, która z uśmiechem na twarzy oświadczyła mu, że może wejść do środka.

– Cześć, Damian! – przywitał go radośnie nowy szef.

– Cześć. Gdzie mam...? – zapytał, ale Dawid mu przerwał i pośpiesznie wstał.

– Chodź, oprowadzę cię.

Na piętrze znajdowała się sala konferencyjna, biuro głównego architekta, biura poszczególnych architektów, których było ośmioro i każdy z nich miał swoją własną asystentkę, pomieszczenie gospodarcze, gdzie znajdował się okrągły stół z dwunastoma krzesłami, ekspres do kawy, lodówka, zlew i szafki kuchenne, pomieszczenie relaksacyjne z obszernymi kanapami, na których można było odpocząć, choć bardziej służyło to miejsce do przyjmowania gości niż do faktycznego relaksu, a w najciemniejszym kącie piętra znajdowało się niewielkie burko, gdzie swoje miejsce miał stażysta, którym pomiatać mogły ponoć nawet asystentki, ale czego nie robiły z obawy, że stażysta zajmie kiedyś jedno z biur i stanie ponad nimi.

– Lepsze niż moje poprzednie!

Zaśmiał się Damian na myśl o szklanym blacie i wygodnym obrotowym krześle. Miał własną deskę kreślarską i wysoki taboret, a przy biurku stał komputer stacjonarny. Plusem nowego stanowiska było umieszczenie go przy oszklonej ścianie tak, by miał dostęp do dziennego światła. Mimo że największy kąt to Damian czuł się w nim, jakby było wyjątkowym miejscem.

– Nie oszukuj się. To miejsce to gniazdo os. Wszyscy architekci będą dla ciebie mili, ale jeśli wyczują w tobie konkurencję, to staniesz się ich celem. Płacimy procent od sprzedanego projektu. Każdy chce, by to jego były najlepsze, a teraz chodź, pokażę ci coś...

Zaprowadził Damiana do sali konferencyjnej, gdzie czekał na nich wysoki szatyn o brązowych oczach. Miał twarz pociągłą i trochę krzywy strzelisty nos. Miał żydowskie rysy twarzy i takiego pochodzenia spodziewał się po mężczyźnie.

– Dzień dobry – przywitał się Damian, a szatyn podał mu rękę.

– Witaj, jestem Steven Kagan – przedstawił się, a Damian zrozumiał, że dobrze określił jego urodę. – Jestem głównym architektem, będziemy często ze sobą pracować.

– Tak? – zdziwił się.

– Tak! – odpowiedział radośnie Dawid, wskazując na deskę kreślarską ustawioną w rogu. –Zobacz tam!

Podszedł i obejrzał dokładnie projekt znajdujący się na sosnowej powierzchni. Prosta podstawa budowli, a na niej sześcian o kopulastym szczycie. Podstawa łączyła się z przekrzywionymi trapezami poprzez kanały, przez które przejeżdżała winda. Dość niekonwencjonalny wieżowiec, coś mu przypominał, choć był bardziej kanciasty i nie zawierał tylu detali co jego rysunek.

– Modliszka! – powiedział zaskoczony. – Wygląda jak ta, którą Marek wydarł z mojego rysownika.

– Bo to jest twój projekt – odpowiedział spokojnie. – Choć Steven musiał go dopracować tak, aby zachowane były zasady budowlane. Nie wszystko dało się przenieść w realia, ale zrobił naprawdę świetną robotę. Musisz przyznać.

– Tak, to prawda. I będzie to oficjalny projekt firmy? – zapytał.

– Tak, to już jest oficjalny projekt firmy i już mamy na niego potencjalnego kupca.

– Naprawdę?

– Tak. Tanaka jest zainteresowany. Musimy przeprowadzić jeszcze oficjalne rozmowy i podpisać z nim umowę, ale to tylko kwestia czasu. Nie mogłem nic zrobić, póki cię nie zatrudniłem, bo oficjalnie wpisałem cię, jako współtwórcę projektu.

– Współtwórcę?

– Tak. Nie możesz być samodzielnym twórcą, bo nie jesteś architektem, dlatego Steven przejął ten projekt. To on stworzył "Modliszkę" w obecnej formie, więc jest współtwórcą. Rozumiesz?

– Tak – skinął głową.

– Architekt zawsze dostaje dziesięć procent przychodów ze sprzedaży projektu i dodatkowe pięć procent z przychodów, jeśli kupiec zdecyduje się na nasze usługi budowlane. Uczestniczy wtedy w procesie twórczym i ma zajęcie na dobrych kilka lat. W tym przypadku, jeżeli Tanaka kupi projekt, to Steven dostaje pięć procent i ty swoich pięć, ale gdy Tanaka zdecyduje się z nami budować, to prace przejmie Steven i on otrzyma dodatkowe pięc procent.

– Rozumiem, to jasne – przytaknął.

– Cieszę się, że nie robisz żadnych problemów. – Uśmiechnął się Dawid. – A teraz zapraszam na małe przyjęcie zapoznawcze z architektami. Jest ciasto i kawa, a ja muszę wracać do pracy, bo mam kilka telefonów do wykonania.

Dawid wyszedł z sali konferencyjnej, Damian chciał wyjść za nim, ale Steven złapał go za rękę i powstrzymał.

– Wiesz, młody, za ile sprzedaje się projekty?

– Nie – odpowiedział szczerze.

– Twój pójdzie za trzydzieści osiem milionów funtów. Wiesz ile to pięć orocent? – powinien odpowiedzieć, ale właśnie uzmysłowił sobie, że nie jest w stanie samodzielnie tego przeliczyć. Nie dlatego, że nie potrafił, ale dlatego, że odpowiedź go przytłoczyła. – To prawie dwa miliony. Jeszcze w tym roku zarobisz swój pierwszy milion, chłopaku. Wiesz, ilu stażystów tego dokonało przed tobą?

– Ilu? – zapytał niepewnie.

– Żaden... Nikt, nigdy nie wywarł na Dawidzie takiego wrażenia jak ty, dlatego, gdy przestaniemy ze sobą pracować, a ja przestanę zarabiać na twoich projektach, staniesz się moją największą przeszkodą w tej firmie i jeśli zamierzasz wchodzić mi w drogę, to wiedz, że cię zniszczę.

– Ok? – odpowiedział niepewnie i wyszarpnął ramię z uścisku.

Damian poszedł do wspólnej sali i usiadł między architektami, którzy chętnie się z nim witali i przedstawiali. Wśród ośmiu osób była tylko jedna kobieta i to o bardzo męskim sposobie bycia i rysach twarzy. Damian poczuł zapach seksizmu, ale nie oceniał z góry nikogo, póki go nie poznał, więc na razie milczał. Wiedział, że Dawid szanuje i podziwia pracę swojej żony, ale jednocześnie miał w sobie sporo egoizmu i być może nie cenił pięknych kobiet w swoim biurze. Zobaczy, co będzie, a teraz się uśmiechał, podawał rękę, starał się zapamiętać imiona ludzi, mimo nienagannej kurtuazji już zaczynali widzieć w nim rywala.

– Chcesz kawy? – zapytała jedna z asystentek, a on skinął z aprobatą. – Usiądź, zjedz ciasto i tak dzisiaj ci nic nie zlecą do pracy.

– Skąd wiesz?

– Zawsze to tak wygląda. Pierwszy dzień jest spokojny, ale jutro już zaczniesz pełną parą, więc wykorzystaj czas na zapoznanie się z ludźmi.

W jej oczach widać było, że chciałaby mu coś jeszcze powiedzieć, dać jakieś rady, ale przy architektach tego nie zrobi. Ściągnęłaby na siebie niepotrzebne kłopoty. Nic nie szkodzi. Będą jeszcze okazje, aby dowiedzieć się wszystkiego na temat funkcjonowania firmy.

– Skąd jesteś? – zapytał czarnoskóry mężczyzna. Z tego co zapamiętał, miał na imię Timothy Word. Do czarnego garnituru dopasował jedwabny, błękitny krawat. Ładnie to wyglądało. Podkreślało jego urodę i Damian pierwszy raz pomyślał, że mały kolorowy akcent w jego garderobie nie byłby taki zły i nie musiałby oznaczać normy narzuconej przez Samantę.

– Mieszkam w Chelsea z narzeczoną, ale pochodzę z Polski.

– Właśnie zauważyłem, że Dawid zwraca się do ciebie w innym języku. Będziesz pierwszym Polakiem, jakiego zatrudnił u siebie. Zazwyczaj mówi, że Polacy to lenie i złodzieje, ale to pewnie tylko uprzedzenie.

– Ludzie są różni, ale takie są stereotypy – przyznał.

– Długo mieszkasz w Londynie? 

Tym razem pytanie padło od kobiety o męskiej urodzie. Miła ładne, długie blond włosy i niebieskie oczy, ale nie poprawiło to nic w jej wyglądzie. Wydawała się jednak sympatyczna.

– Od roku. Moja narzeczona mieszka tu dłużej, bo przeprowadziła się z rodzicami, a ja skończyłem liceum i przyjechałem do niej i na studia. Teraz mieszkamy razem.

– Jak się poznaliście? – dopytywała kobieta, widocznie spragniona takich historii. Dało to Damianowi do myślenia. Oni nie wiedzieli. Nie zdawali sobie sprawy z jego powiązań z Markiem. I dobrze! Niech tak zostanie. Udowodni swoje umiejętności, bez patrzenia na niego przez pryzmat tego za czyimi plecami stoi.

– Ona...

– Cicho! – uciszył go mężczyzna w szaro-brązowym garniturze i musztardowym krawacie. – Idzie córka Marka! Ona jest taką dupą, że jakbym był młodszy, to bym ją ruchał aż miło!

– Weź! Ty znowu! Tylko o jednym... – skarciła go kobieta.

Thamara Spencer, teraz Damianowi przypomniało się jej imię. Odwrócił się i zobaczył swoją narzeczoną, jak pewnym krokiem wchodzi do gabinetu Dawida i znika za nimi. Miała na sobie białą, wełnianą sukienkę, nogi błyszczały jej od lycry w rajstopach, a na nich miała wysokie kozaki z brązowego zamszu i torebkę z takiego samego materiału. Kręciła pupą ostentacyjnie, czego bardzo nie lubił, bo wiedział, że robi to umyślnie, żeby mieć satysfakcję z męskich spojrzeń. Skrzywił się lekko i powrócił do swojego kawałka ciasta.

– Wiesz, Thammy, może i to niesmaczne, ale naprawdę! Taka dziewczyna to wysoki kaliber. Każdy facet chciałby ją mieć, jak trofeum – stwierdził inny architekt. Blondyn w klasycznym, granatowym garniturze.

– Faceci! – prychnęła Thamara. – Ty, młody, też uważasz, że chciałbyś ją przelecieć? – zapytała go, a on stanął przed wyborem, czy przyznać się do związku z nią i wprawić ich w zbiorowe zakłopotanie, czy zataić i narazić się, że zostanie posądzony o kłamstwo w przyszłości.

– Jest ładna – odpowiedział niepewnie.

– Ale nie twój poziom, młody! – Zaśmiał się mężczyzna z musztardowym krawatem, ale Damian nie mógł sobie przypomnieć, jak miał na imię. Możliwe, że nawet mu się nie przedstawił.

– Pewnie nie... – Wzruszył ramionami.

– Poszła! – oznajmił, podniecony blondyn w granatowym garniturze.

– Zawsze miło na nią popatrzyć – przyznał Timothy i przetarł dłonią krawat. – Młody, masz jakieś zdjęcia swojej pani? – zapytał, przysiadając się obok niego.

– Mam, ona...

– Dawid idzie! – powiedziała pospiesznie jedna z asystentek, a wszyscy nagle zamilkli i czekali na rozwój wydarzeń. Dawid stanął w drzwiach i uśmiechnął się ciepło.

– Jak się macie, dzieciaczki? – Uniósł brew w oczekiwaniu na odpowiedź, ale nie nadeszła. – Jak się czujesz, Damian?

– Dobrze, poznajemy się.

– To dobrze. Jakbyś czegoś potrzebował, to powiedz o tym Missy, albo pomoże ci sama, albo powiadomi mnie.

Wyszedł, a wszyscy odetchnęli z ulgą. Zupełnie jak w wojsku.

– Jest taki straszny? – zapytał zaciekawiony Damian.

– Nie jest straszny. To fajny facet, ale jakby dowiedział się, że mówią o Samancie w ten sposób, to by się wkurzył. Nie lubi, jak się komentuje jej wygląd, bo jest mu jak przyrodnia córka –wyjaśniła Thamara.

– Rozumiem.

– Powiem ci, to nietypowe, że zapamiętał twoje imię – dodał, szturchając go w ramię Timothy.

Drzwi się nagle otworzyły, a w jego stronę poleciał telefon w granatowej obudowie z cyrkoniami. Złapał go odruchowo i spojrzał zaskoczony w stronę rzucającego.

– Twoja narzeczona zostawiła u mnie na biurku swój telefon, Damian. Oddaj jej.

– Oddam... – odpowiedział, skupiając na sobie uwagę wszystkich architektów i asystentek.

– No, to super! – powiedział Dawid i ponownie zamknął drzwi.

– No, to wpadliśmy... – szepnął czarnoskóry mężczyzna obok niego.

– No i proszę! Doigraliście się panowie! – prychnęła Thamara.

– Nie, ja... – Damian próbował się wytłumaczyć.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś? – zapytał z pretensją w głosie mężczyzna w musztardowym krawacie.

– Nie chciałem, żebyście myśleli, że się chwalę znajomościami i nie przejmujcie się komentarzami o Samancie. Zdaję sobie sprawę, że mężczyźni tak ją postrzegają. Niezbyt mi to odpowiada, ale tego nie zmienię. Nie mam do was żalu...

– Wszystko ok? – upewnił się Azjata w grubych oprawkach okularów, Jin Chung. Jak do tej pory milczący razem z pozostałymi trzema architektami, którzy w rozmowie jedynie przytakiwali, ale nie zabrali głosu.

– Wszystko ok – zapewnił ich i dopił resztkę kawy.

Wiedział, że Samanta przyszła tu umyślnie, żeby dyskretnie sprawdzić, jak sobie radzi i zaznaczyć swoją obecność wśród ewentualnych atrakcyjnych kobiet. Standardowy kobiecy zabieg. Psy sikały na drzewa, a kobiety puszyły się w pobliżu swoich partnerów. Wszystko, aby oznaczyć terytorium. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top