Damian: rozdział 10 - Jørgen Olafsson i Philippe Le Brun (cz.2)
Philippe mieszkał z rodzicami w Harrow, więc Damian miał po drodze. W trakcie jazdy dowiedział się wszystkiego o swoich nowych kolegach. Luis mieszkał z matką i kochał ją ponad wszystko, bo od zawsze dawała mu poczucie, że może być przy niej sobą. Wcześnie dowiedział się o swoich preferencjach seksualnych. Studiował weterynarię na drugim roku, bo od dziecka uwielbiał zwierzęta i był bardzo wrażliwy na ich krzywdę. Ben miał dwadzieścia trzy lata i był na czwartym roku biznesu i zarządzania. Pochodził z arystokratycznej rodziny i chodziły nawet słuchy, że ma powiązania z rodziną królewską, o czym mówił bardzo niechętnie, bo jak twierdził "tak daleka rodzina, to nie rodzina". Jego ojciec był kierownikiem jednej z większych placówek Banku Narodowego i chciał dla syna równie wysokiej pozycji w życiu. Ben lubił różne pozycje, ale tak jak pragnął tego jego ojciec, najbardziej lubił te, w których to on był na górze. Dziewczyny wymieniał jak rękawiczki i nikt już nawet nie zapamiętywał, jak mają na imię. Mimo to mówił zawsze, że pragnie stabilizacji i rodziny... tylko nie teraz. Rodzice Nasira byli gorliwymi Islamistami. Przynajmniej na zewnątrz, bo w domu matka zakładała spodnie i o wszystkim decydowała. Pragnął kobiety silnej i zorganizowanej, posiadającej ambicje, marzenia i cele. Gardził słabością. Marzyła mu się kobieta w szkarłacie. Miał taki fetysz. Zwracał uwagę na czerwone sukienki, kolor szminki i butów u kobiet. Mimo że lubił patrzeć, to Nasir był prawiczkiem. Założył to sobie w formie wewnętrznego buntu. Chciałbyć na równi ze swoją przyszłą żoną. Skoro ona miała być pilnowana, by pozostała czystą, to on będzie pilnował się sam. Uwielbiał Stany Zjednoczone i marzył, że uda mu się kiedyś wyjechać i tam żyć jak każdy inny człowiek, bez zasad Islamu. Oczywiście w Meczecie głowę pochylał z rodzicami równie nisko i udawał równie gorliwego, co inni. Nasir studiował medycynę, więc pomimo końca studiów nie był to koniec jego edukacji i sam miał nadzieję, że jego żona okaże się inteligentna.
– Koleżanka twojej dziewczyny naprawdę dobrze trafiła – zapewniał go Philippe.
– To dobrze. – Uśmiechnął się. – A Chad?
– Chad to człowiek pełen sprzeczności...
...sprawiał wrażenie, beztroskiego, dowcipnego głupka, który wiecznie rozrabia i taki właśnie był, ale o Chadzie należało wiedzieć jedno. Nie zawsze mógł być sobą. Był sierotą. Nie wiedział, kim są jego rodzice. Został porzucony w szpitalu. Jego matka wyszła i nie zabrała dziecka ze sobą. Nie nadała mu nawet imienia. Przeszedł parę rodzin zastępczych i stworzył swoją własną kartotekę kryminalną. Swoich rodziców poznał, gdy postanowił okraść ich dom, aby wydać zarobione pieniądze na używki. Miał wtedy piętnaście lat. Przyłapali go i wezwali policję, ale nie wnieśli oskarżenia. Jego rodzice poczuli coś, czego nigdy nie potrafili wyjaśnić. Tego dnia obaj zrozumieli, że pragną zaopiekować się tym chłopakiem. Sprawiał im wiele problemów, pragnął udowodnić, że w końcu się poddadzą, ale oni wytrwali, a on ich pokochał tak, jak oni go w dniu kradzieży. Zaadoptowali go i zawsze twierdzili, że przez wiele lat starali się o dziecko i pewnego dnia ich syn sam ich znalazł. Chad bał powiedzieć się rodzicom o swojej orientacji. Przez wiele lat przysporzył im wiele trosk i nie chciał wprowadzać chaosu w uporządkowane życie. Tym bardziej że wcześniej miał kontakty seksualne z kobietami. Jego rodzice byli przekonani, że jest heteroseksualny. Zrozumiał, że tak nie jest, gdy poznał Luisa i od tej pory tworzyli szczęśliwy związek. Chad był bardzo praktyczny, więc zaczął studiować inżynierię budowlaną i teraz był na trzecim roku, planując przedłużyć studia do magisterium. Niestety jego ojciec rok temu zmarł i matka została sama. Bardzo to przeżył, bo czuł się za nią odpowiedzialny. Obawiał się, że jej życie nigdy nie będzie tak szczęśliwe, jak wtedy, gdy jego tata był z nimi. Namawiał matkę na poznanie kogoś wartościowego, ale ta ciągle twierdziła, że nie jest gotowa.
Damian zajechał pod nieduży domek z ogródkiem i zaparkował forda mustanga na podjeździe. Philippe wysiadł i ruszył w stronę drzwi frontowych, ale odwrócił się i machnął na niego ręką. Nie zrozumiał, więc uniósł dłoń na pożegnanie.
– Na razie...
– Nie wejdziesz? – zdziwił się Philippe i cofnął z powrotem do jego auta. – Myślałem, że się lepiej poznamy i opowiesz, kim jesteś. Nie daj się prosić tak, jak Chad błaga Luisa o numerek!
– Muszę jeszcze zajechać do pracy i uzupełnić parę dokumentów... – skłamał, aby się usprawiedliwić, ale w głębi duszy patrzył tęsknie na dom Philippa.
– Musisz to zrobić o konkretnej godzinie?
– Nie, ochroniarz mnie wpuści o każdej porze.
– No to chodź! – Zaśmiał się kolega i machnął powtórnie ręką w kierunku domu. Nie potrafił nie wysiąść z samochodu. Nie chciał. Przyjaciele. Jednak mógł ich mieć.
Dom rodzinny Philippa był urządzony niezwykle ciepło i posiadał on wiele barw. Czuć było egzotyczny klimat i elegancki smak osoby, która go urządzała. Wydawało się, że panował w nim lekki chaos, ale to z powodu ilości przedmiotów, jakie się w nim gromadziły. W niewielkim salonie nad ceglanym kominkiem umieszczony był gzyms z nieheblowanego drewna tekowego, a na nim poustawiane zostały zdjęcia rodzinne. Smukła kobieta o czekoladowym kolorze skóry, wystających kościach policzkowych i zgrabnym szczupłym nosie stała w barwnej sukience, a na krótko ostrzyżonych włosach miała zarzuconą wielobarwną chustę. Patrzyła na niego bursztynowymi oczami. Obok stał mężczyzna. Bardzo przeciętnej urody szatyn w prostym garniturze i z niebieskimi oczami. Ciężko było go opisać, bo nie bardzo kogokolwiek przypominał. Był pospolity, ale miał niesamowicie dobrotliwe spojrzenie. Między nimi stał chłopiec. Mały Philippe. Wesoły, radosny i szczęśliwy, jak każde dziecko, gdy ma kochających rodziców. Uwagę Damiana przykuł obraz nad kominkiem. Różowo-czerwony kwiat lilii swoim kształtem kojarzył się mu z kobiecym narządem rodnym. Zaczął przyglądać się, zastanawiając, czy to tylko jego wrażenie, czy obraz faktycznie przedstawiał wnętrze kobiecych nóg. Obok niego stanął nowy kolega i wręczył mu schłodzoną puszkę Dr. Peppera.
– Czy to...? – nie dokończył, nie będąc pewnym, czy nie popełni właśnie nietaktu.
– Tak... To nie kwiatek. Dobrze widzisz! – Zaśmiał się kolega, najwyraźniej przyzwyczajony do dziwnych reakcji gości na obraz. – W małżeństwie moich rodziców ten kobiecy narząd jest bardzo istotny.
– Chyba w każdym małżeństwie jest to istotny narząd! – stwierdził rozbawiony Damian i odwrócił się od obrazu.
– Chyba tak. Powiedz mi, skąd jesteś? – zapytał Philippe, opadając na dwuosobową kanapę nakrytą barwnym materiałem i obłożoną licznymi kolorowymi poduszkami.
– Z Chelsea...
– Ale z którego kraju przyjechałeś?
Kolega nie tracił dobrego humoru. Był bardzo radosną osobą.
– Z Polski – przyznał i usiadł niepewnie obok Mulata. – Bardzo słychać, że pochodzę z zagranicy?
– To źle pochodzić z zagranicy? Jestem Francuzem.
– Nie, ale już mi ktoś zwrócił uwagę, że słychać...
– Ten Szwed? Kim on jest? – zorientował się Philippe.
– Norweg. Chodzimy razem na zajęcia. Obaj staramy się o to samo stypendium i być może dałem mu do zrozumienia, że mój teść mi je załatwi. Wiem, że to głupie, ale dał mi do zrozumienia, że jest ode mnie lepszy i nie mam szans, a teraz wszyscy na roczniku patrzą na mnie krzywo.
– Co jest złego w układach? Cały świat jest skonstruowany na układach. Na studiach je tworzysz, a potem wykorzystujesz. To normalne. Studiujesz architekturę prawda? – zapytał, a gdy ten przytaknął, sam skinął lekko głową. – Więc pewnie, gdy będę chciał wybudować dom, to poproszę cię o projekt, Chada o wykonanie, gdy będę miał psa Luis się nim zajmie, Ben dopilnuje moich finansów, a Nass zadba o moje zdrowie. Jesteśmy braćmi, trzymamy się razem i sobie ufamy we wszystkim. A jeśli chodzi o twój akcent, to go nie masz, ale mówisz bardzo poprawnie. Wręcz książkowo. Żaden Anglik nie mówi tak literacko, jak ty, więc łatwo się zorientować, że nie jesteś Anglikiem.
– Czyli mam robić błędy, żeby brzmieć bardziej wiarygodnie? – zdziwił się, a Philippe przytaknął.
– Jak chcesz. Ten Norweg na przykład ma bardzo twardy akcent. Słychać, że jest obcokrajowcem i brzmi, jakby był przygłupi, ale to mu najwyraźniej nie przeszkadza, prawda?
– Chyba nie... – przyznał Damian. – A ty co studiujesz? Żebym wiedział, w jakiej dziedzinie życia szukać u ciebie pomocy!
– Prawo. Przyjdź do mnie, jak będziesz chciał kogoś pozwać!
– Albo jak wpadnę w jakieś kłopoty!
– Oby nie! – Philippe wstał w pośpiechu i poszedł do kuchni, która została otwarta na salon szerokim barem. – Chcesz obiad? Mama zrobiła gulasz z okry. Możemy zjeść go z ryżem.
– Okra to?
Nie był pewny.
– Taka zielona papryka – wyjaśnił.
– A jest w tym mięso?
– Jest kurczak. Podobno powinna być koza, ale jakoś ciężko w Anglii uzyskać mięso z kozy! –zażartował.
– To chcę, bo w domu czeka mnie jakieś wegańskie gówno. Kocham swoją narzeczoną, ale postanowiła zostać weganką i karmi mnie tym warzywnym żarciem bez smaku.
Usłyszał głośny śmiech kolegi i dzwonienie garnków.
– Ona jest jakąś milionerką?
– Jej ojciec jest milionerem. To właściciel Duda&Mantis, tej firmy budującej wieżowce.
– No, kojarzę. Tam jakaś głośna akcja w gazetach plotkarskich była, że on był taki imprezowy i nagle rodzinę z podziemia wyciągnął. O co, to chodziło?
– Marek i Klara kochali się w młodości, ale ojciec Klary zabronił im się spotykać. On był bogatym przemysłowcem i w tamtych czasach miał duże wpływy. Rozdzielił ich na lata. Ona była z nim w ciąży. Spotkali się, dopiero gdy ojciec Klary zmarł. Samanta nie wychowywała się na milionerkę. Długo nie znała swojego ojca.
– Rozumiem. Przykre – powiedział.
Położył talerz na blacie baru i sam zaczął jeść swoją porcję od strony kuchni. Damian usiadł na wysokim krześle i sięgnął po widelec. Gulasz z okry był zaskakująco dobry. Aromatyczny i lekko pikantny. Philippe spojrzał na niego znad swojego talerza.
– A ty jaką masz smutną historię?
– Smutną? – zdziwił się pytania.
– Blizny na twoich rękach nie zrobiły się same. Coś sprawiło, że się okaleczyłeś... – powiedział niepewnie kolega, a Damian poczuł, jak zimny pot zalał mu plecy.
– Ja już pójdę, późno już... – odpowiedział i zerwał się z miejsca. – Dziękuję za obiad...
Nowy kolega wyminął przejście w kuchni i chwycił Damiana za ramię.
– Zaczekaj...
– Wolałbym, aby inni nie wiedzieli o...
– Oni już wiedzą. Powiedziałem im, gdy byliśmy pod prysznicem. Posłuchaj, każdy ma jakieś blizny, a najboleśniejsze są te, których nie widać. Zostań. Porozmawiajmy. Nikt cię nie zmusza do mówienia o swoim życiu, ale też żaden z nas cię za nic nie ocenia. Nasir przyszedł do nas, gdy dowiedział się o ślubie. Był załamany. Wcale go nie chce, ale wie, że musi. Chad ma wiele odpałów i często trzeba wyciągać go z tarapatów. Kiedyś brał narkotyki. Ben czasem nie wytrzymuje presji ojca, który jest bardzo surowy. Luis ma szczęście ściągać na siebie uwagę homofobów i kilka razy został pobity za swoją orientację...
– A ty? – przerwał mu Damian.
– Zawsze miałem szczęśliwe dzieciństwo. Moi rodzice są cudowni, ale to nie oznacza, że nie potrafię zrozumieć cierpienia innych. Mama bardzo mnie na nie wyczuliła.
– Nie rozumiesz...
– Damian, spójrz na obraz nad kominkiem. Nie zawisł tam przypadkiem. Moja mama jest Somalijką... – powiedział, jakby miało to wszystko tłumaczyć. Damian ściągnął brwi i spojrzał na niego pytająco. – Ona w dzieciństwie została... okaleczona.
Dotarło do niego, co miał na myśli. Obrzezanie. Nielegalny rytuał mający na celu stłumienie kobiecego pożądania. Barbarzyński zwyczaj stosowany w wielu krajach afrykańskich polegający na wycięciu części lub całości zewnętrznych narządów płciowych. Oglądał jakiś czas temu z Samantą film o somalijskiej modelce i nie mógł zrozumieć, co można uzyskać z takiego procederu. Wydawało mu się całkowicie nie męskie przekonanie, że tylko pozbawienie kobiety przyjemności, może zatrzymać ją przy mężu i zapewnić jej wierność. Kompletne niezrozumienie kobiecej fizjonomii.
– Przykro mi... – szepnął Damian i usiadł z powrotem przy blacie, żeby dokończyć obiad.
– Odkąd moja mama poznała tatę, już wszystko jest dobrze. – Uśmiechnął się Philippe.
– Zaakceptował ją?
– Nie... To znaczy tak! – Zaśmiał się. – Ale on jest waginoplastykiem, więc... rozumiesz?
– Rozumiem... – przyznał niepewnie.
– A jak było z tobą?
Dłoń Philippe znalazła się na jego ramieniu i pocieszyła go lekko. W tym momencie Damian podjął decyzję. Zaryzykuje. Mógł mieć przyjaciół, braci, własną klikę lub mógł teraz wyjść i zachować swoje sekrety. Tylko w jednym przypadku coś zyskiwał, a w obydwu mógł stracić. Miał tylko nadzieję, że wybiera dobrze.
– Moja mama zmarła, gdy miałem dziewięć lat. Rak piersi. Mogła go wyciąć, ale bała się stracić kobiecość... bała się, że przestanie być atrakcyjna dla taty. On się z tym nie pogodził. Winił siebie i wszystkich wokół. Zaczął pić i stracił pracę. Zamieszkałem z dziadkiem, który był dyrektorem szkoły podstawowej i później gimnazjum. Wydawał się normalny, ale nie był. Krzywdził mnie przez długi czas. Tata nie wiedział, bo butelka była dla niego ważniejsza, a gdy się zorientował, uznał, że była to moja wina. Zabrał mnie od dziadków, ale zaczął mnie bić. Chciał, bym był silny, ale po pijaku często bił za mocno. Nie radziłem sobie ze sobą. Zacząłem ćpać, aby stłumić ból. To... – Wyciągnął rękę przed siebie i podwinął rękaw bluzki z długim rękawem. – To też był sposób, aby nie bolało... ale tata mi nie pozwalał. Za bardzo mnie kocha, aby pozwolić mi umrzeć... Choć nie rozumie, że blizny na moich rękach są niczym w porównaniu, co dzieje się wewnątrz mnie.
– Ale teraz jest dobrze? – zapytał zatroskany kolega.
– Tak, ale Marek ciśnie mnie, jak psa! Muszę być lepszy od Jørgena i pojęcia nie mam, jak to zrobię. Po pierwszym semestrze jestem trzeci na roku, a czuję się, jakby mnie przeciągnięto przez wyżymarkę. Nie wiem, ile tak pociągnę. Praca z teściem, studia, nauka. Codziennie jadę półtorej godziny na zajęcia. Nie mam siły ani czasu, a pierdolony Jørgen wygląda jak model, zawsze jest z siebie zadowolony. Pochodzi z jakiegoś zadupia na północy i zachowuje się, jakby był na wakacjach! Marek tego nie rozumie, bo całe życie był dokładnie taki jak Jørgen, a ja wyciskam z siebie siódme poty, by zobaczyć grymas niezadowolenia na jego twarzy. Tylko Sam mnie rozumie... Ona jest wyjątkowa... Chociaż droga w utrzymaniu! – zażartował na koniec.
Philippe poklepał go po ramieniu ze zrozumieniem i również zaczął się śmiać.
– Jak wszystkie kobiety!
– Jak poznali się twoi rodzice? – zapytał zaciekawiony Damian, odsuwając od siebie talerz i siadając na kanapie, aby oprzeć głowę o jej zagłowie.
***
Joseph siedział zmęczony w gabinecie i wypełniał raporty. Na biurku stało zdjęcie jego siostry i siostrzenicy. Ludzie zawsze myśleli, że to jego żona i dziecko. Czasem nawet udawał przed nimi, że to prawda, aby nie tłumaczyć, że kariera lekarska zabrała mu nie tylko młodość, ale i zapał do poszukiwań drugiej połówki. Kochał swoją pracę, ale mając trzydzieści cztery lata, chciał mieć już swoją rodzinę, a czasy klubów i imprez miał już dawno za sobą, bo gdy inni się bawili, on siedział z nosem w książkach. Medycyna! Zawsze o niej marzył... Kto by pomyślał, że teraz będzie na nią narzekał. Przez drzwi bez pukania wbiegł jego kolega po fachu, Pierre, który był lekarzem ginekologii i położnictwa. Zamknął za sobą drzwi i lekko spanikowanym głosem poprosił go o pomoc.
– Joseph mam w gabinecie pacjentkę, która przyszła z objawami najprawdopodobniej infekcji bakteryjnej, ale mam problem. Nie wiem, jak ją zbadać.
– Jak to nie wiesz? – zdziwił się i zsunął z nosa okulary, które służyły mu do czytania.
– No, nie wiem. Chodź, pomóż mi, bo ona jest wyrzezana, a to twoja działka. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Wstał i zostawił pracę papierową. Poszedł za Pierrem do gabinetu i zobaczył kobietę wciąż leżącą na fotelu ginekologicznym, która ze łzami w oczach mocno zaciskała dłonie na jego brzegach. Musiała być to jej pierwsza wizyta. Kobiety tak skrzywdzone rzadko korzystają z pomocy lekarzy, lecząc się metodami naturalnymi i znanymi im od matek i babć. Często nieskutecznie. Ta musiała zostać pokierowana do lekarza przez europejską koleżankę. Starając się nie patrzyć kobiecie w oczy, by nie tworzyć krępującej ją sytuacji, stanął przed nią i spojrzał na jej narządy płciowe.
– Została zaszyta – wyjaśnił koledze.
– Ale po co? –zdziwił się Pierre i spojrzał na niego pytająco.
– Została zaszyta, by nie była w stanie odbyć stosunku z żadnym innym mężczyzną. Zostawiają tylko niewielki otwór, ale uniemożliwiają w ten sposób czyszczenie się przez organizm i doprowadza to do infekcji.
– Ale po co? – powtórnie zapytał zaszokowany ginekolog.
– Nigdy nie poprosił cię żaden mąż, aby jego żona po porodzie była ciaśniejsza? – prychnął Joseph.
– Ale to nie jest to samo.
– Dla nich jest. Nie ważne, że ona będzie odczuwała ból, on ma przyjemność, że był pierwszy. To barbarzyństwo, Pierre. Nie ma co się zastanawiać nad pobudkami.
– Ale jak mam ją zbadać? Przez odbyt?
– Mhm.
Podszedł do kobiety i spojrzał w jej duże załzawione oczy. Miała tęczówkę jak płynna lawa. Joseph miał wrażenie, że patrzy na morze bursztynu. Była młoda. Zaledwie dwadzieścia lat, nie więcej. Być może uciekła przed ceremonią ślubną. Może planowała to całe życie. Chwycił ją za drobną dłoń i zaczął głaskać jej wierzch.
– Będzie bolało panie doktorze? – zapytała przerażona.
– Posłuchaj mnie uważnie, nie będzie to przyjemne, ale będzie mniej bolało, niż gdyby Pierre zrobił to tradycyjnie, a potem pójdziesz do mojego gabinetu i sobie porozmawiamy, dobrze?
Pokiwała twierdząco głową i chwyciła go mocno za rękę, gdy ginekolog przeprowadzał badanie. Bała się, a on nie mógł zrobić nic, by zabrać od niej ten strach. Wiedział na pewno, że patrzy na najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział.
Jej czarowi nie mógł się oprzeć również, gdy opowiadał jej o możliwości rekonstrukcji. Jak ją uzyskać za darmo oraz gdy proponował jej różne rozwiązania.
– Co powinnam teraz zrobić? – zapytała.
– Mogę teraz, jeśli chcesz, rozciąć delikatnie skalpelem okolice wejścia do pochwy, to będzie ci... wygodniej... – powiedział i sam się skarcił w duchu.
Wygodniej? Czy ty właśnie powiedziałeś do niej "wygodniej"? Głupszy być nie mogłeś.
Mimo jego nieodpowiedniego doboru słów pokiwała nieśmiało głową i głosem uroczym jak wróbelek zaświergotała:
– Poproszę.
Musiał ukryć przed nią fakt, że trzęsą mu się dłonie. Czuł się jak prawiczek, który nie wie, co robi, gdy smarował jej wzgórek łonowy żelem znieczulającym. Nie wiedział, jak się przed nią zachować, więc uśmiechał się idiotycznie, gdy wykonywał rozcięcie. Ona była jednak pełna wdzięczności i uznania dla jego poczynań. Zarumieniona na policzkach podziękowała mu i wyszła z gabinetu.
Idiota! Ależ jesteś głupi! – skarcił się w duchu. – Bardziej nieprofesjonalny już być nie mogłeś!
Żeby się uspokoić, usiadł z powrotem do dokumentacji. Nie mógł się jednak skupić, więc wstał i poszedł do automatu po kawę, choć wolał walnąć sobie kieliszek czystej wódki.
Nie dotarł do miejsca docelowego. Jego uwagę przykuła kobieta, która siedziała na ławce w prostej czerwono-pomarańczowej tunice i płakała, wycierając dyskretnie nos w brzeg materiału chusty, którą miała zarzuconą na głowę. Jego pacjentka. Wodzony chęcią kontaktu z nią podszedł i ostrożnie przysiadł się obok.
– Wszystko dobrze? Mogę jakoś pomóc? – zapytał, przysuwając się nieznacznie.
– Już pan pomógł, panie doktorze – odpowiedziała przez łzy.
– Joseph – zasugerował, a ona pokiwała głową.
– Dobrze, panie Joseph. Jestem Meelaaney.
Nie do końca mu o to chodziło, ale przynajmniej dowiedział się, jak ma na imię.
– Piękne imię. Co oznacza?
– Na drodze do sukcesu – odpowiedziała i na nowo się rozpłakała.
– Adekwatnie.
Uśmiechnął się do niej, próbując sprawić, by przestała być smutna.
– Jakiego sukcesu? Jestem obrzydliwa!
– Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem w całym moim życiu! – zaprotestował i odruchowo dotknął jej uda. Zdenerwował ją tym gestem, więc szybko wycofał rękę. –Przepraszam.
– Co na to pańska żona, panie Joseph?
– Żona? – zdziwił się.
– Na biurku. Ma pan zdjęcie żony i córki – wyjaśniła.
– To siostra i jej dziecko – przyznał zakłopotany. – Nie mam żony, ani dzieci.
– Och... – Zarumieniła się młoda Somalijka. – Przepraszam.
– Ale być może, jak już będziesz po zabiegu, to zechcesz umówić się ze mną na kawę? –zasugerował i poczuł, jak plecy zalewa mu zimny pot.
– Po zabiegu? Wcześniej nie, bo jestem brzydka... tam na dole? – Zawstydziła się i opuściła głowę w dół.
– Chciałbym już – powiedział, unosząc jej brodę, tak aby na niego spojrzała – ale jesteś moją pacjentką i nie mogę teraz. Etyka lekarska mi zabrania.
– Dobrze, panie Joseph...
– Joseph, bez "pan" – poprawił ją.
– Dobrze, Joseph. Po zabiegu umówię się z panem na kawę.
***
– I umówiła się... Na jedną, drugą... potem kolację... a pięć lat po ich ślubie pojawiłem się ja! –powiedział Philippe, rozkładając ręce.
– Pięć lat? Długo. Mój ojciec zaczepił moją matkę w zaułku i dziewięć miesięcy później pojawiłem się ja! – Zaśmiał się, a Philippe popatrzył na niego zdziwiony. – Właściwie siedem, jestem wcześniakiem. Mój ojciec zakochał się w mojej matce w bibliotece i chodził za nią, żeby znaleźć dogodny moment, żeby ją zaczepić. Ona to widziała, więc to nie takie dziwne, jak się wydaje. Kiedyś ci opowiem.
– Moi rodzice czekali pięć lat, bo mama długo nie mogła się przemóc. Byli szczęśliwi, ale to było dla niej za trudne. Tata poczekał, a potem się wszystko spieprzyło...
– To znaczy?
– Mama stała się aktywistką. Głośno broniła praw okaleczonych kobiet i podawała się za przykład. Miała duże poparcie, zaczęło się robić o niej głośno, więc jakieś ugrupowanie albo po prostu jacyś fanatycy postanowili ją uciszyć. Ktoś do niej strzelił na pikiecie, a w samochodzie mojego ojca ktoś podłożył bombę. Tata postanowił wyjechać z Francji po tym, jak policja nic z tym nie zrobiła. Powiedzieli, że nie znajdą sprawców, bo zbyt wiele osób może być za to odpowiedzialnych, a moja mama była świadoma ryzyka. Nieprawdopodobne, co? Niestety nie wtedy, gdy co drugi policjant jest pochodzenia etiopskiego, somalijskiego czy sudańskiego... Więc, gdy miałem dwanaście lat, przylecieliśmy do Anglii. Mama teraz uczy języka francuskiego, a tata no cóż... Może się wydawać, że Londyn jest inny, ale tu jest jeszcze więcej potrzebujących kobiet, niż w innych miastach Europy...
Drzwi domu otworzyły się i z wiklinowym koszem pełnym warzyw weszła kobieta o szlachetnych rysach twarzy. Ubrana była w prosty czarny płaszcz z wełny, ale na głowie miała zarzuconą błękitną chustę w zielone wzory. Spojrzała w stronę salonu i pomachała w ich kierunku.
– Cześć chłopcy! Jedliście już obiad? – zapytała, niosąc zakupy do kuchni. – Chodź Philippe mi pomóc. W samochodzie jest jeszcze jedna torba.
– Już pojadę – powiedział Damian, wstając z kanapy.
– Zostań! Mogę zrobić coś na deser – zasugerowała mama Philippe.
– Nie... i tak muszę jeszcze pojechać do pracy.
– Do pracy? W sobotę, o tej porze? – zdziwiła się.
– Tak, Damian pracuje dla teścia. Nie ma wytchnienia! – Zaśmiał się chłopak, podchodząc z nim do drzwi.
– No trudno. Miło było cię poznać!
Jego mama uśmiechnęła się ciepło. Pożegnał się i poszedł do samochodu. Zobaczył, że srebrny minivan jest zaparkowany na ulicy, bo on zatarasował wjazd do garażu. Nowy przyjaciel poszedł za nim, bo bagażnik samochodu jego mamy był otwarty, a w nim znajdowała się spora torba ze składnikami spożywczymi.
– Słuchaj, Damian, co robisz w Sylwestra? Zawsze organizujemy go razem z chłopakami.
– Chciałbym! – sapnął załamany. – Ale w Sylwestra idę na bal charytatywny...
– Uroki bycia z milionerką? – zapytał rozbawiony Philippe.
– Uroki posiadania za teścia Marka! Samanta też chętnie uciekłaby na imprezę!
– Coś będzie trzeba wymyślić... – przyznał Mulat. – A dziś, co robisz? Kolacja z królową?
– Nie, dziś nie! To w niedzielę! – prychnął rozbawiony.
– To dam znać chłopakom! Wyskoczymy wszyscy na piwo! W końcu mamy wolne! Zabierz swoją pannę, jak chcesz. Wszyscy chętnie ją poznają.
– Zobaczę, co da się zrobić.
*
Damian wszedł do mieszkania pełen nowej energii. Miał przyjaciół. Własnych. Od progu podbiegła do niego Samanta wyraźnie znudzona. Musiała na niego czekać, ale nic nie wspomniałana ten temat.
– Chcesz oglądać "Przed północą"? To o miłości... "Tylko Bóg wybacza" z Rayanem Goslingiem czy "Obecność"? ...ale potym będziesz musiał ze mną do toalety chodzić w nocy...
– Nie – przerwał jej. – Pierwsze nie, bo to o miłości. Drugie nie, bo potem zaczynasz podniecać się Goslingiem bardziej niż mną, a trzecie nie, bo potem będę musiał chodzić z tobą do toalety w nocy! Zaczął się śmiać, a ona popatrzyła na niego zaintrygowana.
– Ktoś tu ma dobry humor. Może chcesz się pokochać?
Przysunęła się do niego, a jej prawa ręka wylądowała na jego rozporku i zaczęła pewnie chwytać go za zawartość w spodniach. Było to niezwykle przyjemne, więc jej nie odsunął, tylko zastanawiał się, co chce teraz powiedzieć.
– Chcesz pójść na imprezę? – zapytał. Zatrzymała ruchy ręką i odsunęła się lekko od niego. – Ale nie przestawaj, jest miło – upomniał ją.
– Na imprezę? – zapytała zdezorientowana, ignorując jego prośbę.
– No z drużyną biegaczy... Zostałem zaproszony i pomyślałem... – zaczął mówić coraz mniej pewnie. Zamrugała, wciąż nie dowierzając.
– Na imprezę zostałeś zaproszony?
– To aż takie dziwne?
Odsunął ją od siebie poirytowany jej reakcją.
– Nie! – Zaśmiała się. – To znaczy tak! Oczywiście, że chcę iść na imprezę!
– To ja idę pod prysznic, a ty się wyszykuj – zaproponował i chciał udać się do łazienki na dole, ale chwyciłago za rękę.
– Idę z tobą. Mam ochotę na szybki numerek pod prysznicem!
*
Jeszcze dobrze nie położył torby przy swoim biurku, gdy do pokoju inżynierów weszła pulchna sekretarka Marka i poinformowała Damiana, że szef kazał go wezwać, gdy tylko pojawi się w pracy. Poszedł do gabinetu swojego przyszłego teścia i zapukał. Marek otworzył mu w czarnym garniturze i bordowej koszuli, na którą miał nałożoną szarą kamizelkę i popielaty krawat oraz poszetkę.
– Wejdź i usiądź – powiedział stanowczo. Po czym sam wygodnie usadowił się w swoim fotelu. Wyciągnął z szuflady białą kartkę i położył ją przed Damianem. – To twój nowy grafik.
Spojrzał na rozkład swojej pracy i zobaczył, że ma wolne we wtorki oraz piątki.
– Nie muszę przychodzić do pracy w te dni? – zapytał, niedowierzając.
– Dzwonił do mnie trener Stanley Schmidt. Podobno chcesz wstąpić do drużyny, więc masz wolne we wtorki i piątki. Tylko nie rozumiem, dlaczego sam do mnie z tym nie przyszedłeś? –Jego ton głosu wskazywał, że nie jest zadowolony i Damian nie wiedział, czy ma brać grafik, uciekać i cieszyć się, czy powinien się jakoś wytłumaczyć.
– Treningi są we wtorek i sobotę, więc w piątek... – Zaczął mówić nienaturalnie cicho i sam był z siebie za to niezadowolony.
– Wiem, ale Samanta mówiła, że jesteś ostatnio przemęczony. Uznałem, że przyda ci się spokojny weekend. Nie przejmuj się, nie wpłynie to na twoje wynagrodzenie.
– Dziękuję – powiedział.
– Nie ma sprawy, tylko przyjdź następnym razem wpierw do mnie. A teraz wracaj do pracy.
– Dziękuję – powtórzył i wyszedł z gabinetu Marka szczęśliwy.
Wszystko się układało idealnie. Teraz musi tylko wymyślić, jak być lepszym od Jørgena Olafssona...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top