Damian: Rozdział 10 - Jørgen Olafsson i Philippe Le Brun (cz.1)
Październik. W pierwsze dwa tygodnie udało się Damianowi zorientować, kto w jego grupie stu dwudziestu studentów był na trzeciej i drugiej pozycji w rankingach na studia. Byli to Brytyjczycy. Lawrence Shepard i Shirley Bloossom. Obydwoje młodzi i zdolni. Oboje zadufani w sobie. Dzieci elity. Szybko zrozumieli, że muszą trzymać się razem i utworzyli własną klikę. Oni, podobnie jak Damian, szukali swojej konkurencji i najwidoczniej udało im się wyodrębnić numer jeden dużo szybciej niż on, bo to dzięki ich reakcjom zwrócił uwagę na wysokiego i przysadzistego blondyna o szerokich barkach i męskich rysach twarzy. Jørgen Olafsson. Norweg. Mówił z silnie słyszalnym, twardym akcentem, co sprawiało, że nie brzmiał inteligentnie. Damian myślał, że dostał stypendium sportowe. Podobno był w drużynie skoczków w dal, co było prawdopodobne, bo wszędzie chodził ze sportową torbą. Jego niezbyt rozgarnięty wygląd, znaczny poziom atrakcyjności i zainteresowania płci przeciwnej sprawiło, że zignorował Jørgena. Jednak próby wciągnięcia go do swojej grupy przez Lawrence'a i Shirley, a następnie traktowanie go jak wroga, wymogło na nim bliższe przyjrzenie się chłopakowi. Pochodził z wsi rybackiej Skarsvåg na wyspie Magerøya znajdującej się w północnej części Norwegii. Codziennie dojeżdżał przez godzinę do szkoły średniej autobusem z przesiadką, by po powrocie pomagać matce w niewielkim sklepie spożywczym.
Kurwa! Kurwa! Kurwa! – rozbrzmiewało w głowie Damiana. – Gdy Marek zobaczy wyniki Jørgena oraz pozna jego historię, to on będzie skreślony. Musi być od niego lepszy. Za wszelką cenę, dla Samanty i by Marek go docenił...
Damian myślał o presji, jaka na nim ciążyła i ze szczerą nienawiścią przyglądał się Norwegowi. Nie miał żadnych usprawiedliwień, dla których jego wynik był gorszy od niego i wielce mu tego zazdrościł. Wiejskie pochodzenie, obcy język, ale on nie był od dwóch lat sponsorowany przez bogatego teścia, on sam zapracował na swój sukces. Jørgen z szerokim, białym uśmiechem usiadł obok niego i rozparł silne ramiona na oparciu krzeseł, a nogi wysunął przed siebie.
– Skąd jesteś? – zapytał z zaskakującą sympatią w głosie.
– Z Polski – odpowiedział, zastanawiając się, jak bardzo jest słyszalne, że jest z zagranicy, bo nikt wcześniej nie zwrócił mu na to uwagi.
– Widzę, że wszyscy tu zastanawiają się, kto ma jakie szanse na stypendium w Duda&Mantis. Będziesz się o nie ubiegał? Podobno piątka najlepszych studentów będzie szła na rozmowę i spośródnich wybiorą najlepszego.
– Wybiorą tego, kto będzie miał najlepsze wyniki na studiach, reszta to figuranci – objaśnił mu, a Norweg jakby poczuł ulgę na te słowa.
– To dobrze. Martwiłem się...
– Że co? – zapytał opryskliwie Jørgena. – Martwiłeś się, że masz konkurencję? Masz i powinieneś się jej obawiać, bo inni też walczyli o to, żeby się znaleźć na tym miejscu, a wynik na starcie nie determinuje wyniku na końcu.
– Mówisz o sobie? Byłeś czwarty. Nie widzę w tobie zagrożenia, bardziej bym martwił się o Lawrence'a, był drugi. Nie rób z siebie frajera. Nie musimy walczyć. Wiadome jest, kto zasługuje na stypendium bardziej i oczywistym jest, kto je dostanie. Nie ważne, co zrobisz. Możesz przeskoczyć każdego, ale nie mnie, bo ja mam ogromny powód, by być najlepszy. Pomyliłem się, siadając tutaj. Jesteś zwykłym frajerem.
Wstał i przemieścił się o parę rzędów przed nim. Nie zdążył usiąść, gdy z ust Damiana wyrwały się słowa, które najprawdopodobniej odbiją się na nim już do końca studiów.
– Hej, Jørgen! Stypendium w tym roku to ustawka, bo jestem zaręczony z córką Marka. – Norweg patrzył na niego, jakby nie rozumiał, co do niego mówi, więc mimo że Damian zwrócił na siebie uwagę całego rocznika, to postanowił wyjaśnić mu swoje słowa. – Mark Mantis ma córkę Samantę. Jesteśmy ze sobą od ponad dwóch lat i sponsoruje mnie od tego czasu. Wystarczy, że będę w pierwszej piątce, żebym dostał stypendium, więc możesz przestać się głupio uśmiechać, bo w tym roku to ty będziesz figurantem.
Uśmiech na twarzy wysokiego blondyna naprawdę zrzedł. Przyglądał mu się przez chwilę, a potem pokiwał głową z dezaprobatą.
– To czyni z ciebie tylko większego frajera – powiedział i usiadł na wolnym miejscu kilka rzędów wcześniej.
Jørgen miał rację. Był frajerem, a co więcej nie miał racji. Jeśli nie będzie najlepszy, nie uzyska stypendium i wszyscy za rok będą nim gardzić. Nie tylko za to, że faktycznie był na swój sposób faworyzowany, ale dlatego, że kłamał. Po minach zgromadzonych studentów już wiedział, że nikt nie planuje zostać jego kolegą. Od jedenastu lat był wyrzutkiem. Pogardzanym, bez wsparcia innych uczniów. Trzymający się jedyne z innymi wyrzutkami, a w liceum imienia Bolesława Chrobrego w Kłodzku takich nie było. Wszyscy byli ambitni i uczyli się do najważniejszego egzaminu życia. Na studiach planował nowy start. Nowe życie. Spieprzył to na samym początku...
*
Damian wszedł do mieszkania zawiedziony sobą i potwornie zmęczony. Wstał o czwartej nad ranem, wykonał trening, zjadł śniadanie, obudził narzeczoną i wyszedł do pracy, ale nie wrócił jak do tej pory o godzinie szesnastej do domu. O dwunastej, gdy wszyscy szli na przerwę, on jechał przez ponad godzinę – łamiąc po drodze kilka przepisów – na swoim motorze na uczelnię. W kampusie kupował sobie dwa precle i kawę, które miały zastąpić mu posiłki do wieczora i zjadał je pośpiesznie w drodze na zajęcia. Siedział sześć, siedem godzin na wykładach, które kończyły się okołogodziny dwudziestej, dwudziestej pierwszej i wracał – znowu łamiąc przepisy – do domu. Tam zjadał późny obiad zrobiony przez Samantę. Jakieś wegańskie coś, które smakowało jak papier, ale z którego była bardzo dumna, więc udawał, że mu smakuje. Z czasem po drodze zaczął zatrzymywać się na kebab, którego wpychał w siebie w pośpiechu, by ukochana nie zorientowała się, że już coś jadł. Około dwudzietej drugiej siadał do nauki. Kładł się spać najpóźniej o pierwszej w nocy, bo na drugi dzień znowu wstawał o czwartej nad ranem. Spał średnio trzy i pół godziny dziennie, a w soboty spał do czternastej i cały dzień chodził w dresie jak zombie, oglądając jedynie seriale i uzupełniając braki, które wytworzyły mu się na uczelni. Z Samantą kochał się jak w zegarku, zawsze w niedzielne poranki, ale bardziej dlatego, że ona tego potrzebowała. Był jak maszyna i był zmęczony, a był to dopiero początek...
Dziś był w domu o dwudziestej pierwszej trzydzieści, a gdy wszedł, usłyszał głośne dźwięki dobiegające z telewizora. Rzucił swoją torbę w kąt i poszedł do pomieszczenia telewizyjnego. Samanta oglądała "Grę o tron". Sięgnęła po pilot, ale pokazał jej gestem, aby nie ściszała serialu. Przeciągnął przez głowę sweter, rozpiął koszulę, którą zsunął z ramion, a na koniec ściągnął podkoszulek, który miał pod spodem i położył się na brzuchu na brązowej, skórzanej kanapie. Oparł głowę na jej nagich kolanach, bo miała na sobie jedynie przydługi T-shirt i sportową bieliznę. Na koniec wsunął rękę między jej nogi i oparł na wnętrzu ud. Nie musiał jej mówić, co ma robić, by od razy położyła mu dłoń na karku i zaczęła go delikatnie po nim głaskać. Jej palce muskały jego skórę wzdłuż kręgosłupa, po wystającym kręgu szyjnym. Wplatały się w jego włosy. Zamruczał z zadowolenia i poczuł mrowienie w podbrzuszu, ale większą potrzebą okazała się teraz dla niego możliwość, by się wyżalić.
– Jestem frajerem... – wyszeptał.
– Jestem innego zdania, ale co sprawia, że tak uważasz? – zapytała, lekko rozbawiona jego słowami.
Opowiedział jej o zajściu na uczelni, o Jørgenie Olafssonie, o presji i o tym, jak bardzo czuje się zmęczony, mimo że nie minął nawet miesiąc. Był wiecznie głodny, wiecznie śpiący i marzył, kiedy to się wreszcie skończy. Nie wiedział, jak funkcjonują studenci, którzy wciąż imprezują. On musiał być najlepszy, a młody Norweg sprawił, że uwierzył, że jest to niemożliwe. Najgorsze było to, że był on chłopakiem, z którym mógłby się zakolegować, a teraz nie miał szans na żadne studenckie znajomości... Ponoć te najsilniejsze, jakie ludzie zdobywali w życiu. Nie wie, nie przekona się... bo jest frajerem...
– Chciałem, by mi zazdrościł. Chciałem, by wszyscy mi zazdrościli. Nie wiem dlaczego, po prostu nie chcę być pomiatany. Zrobiłem błąd, prawda?
– Tak, ale nie przejmuj się – pocieszała go. – Masz mnóstwo fajnych znajomych. Javiera, Alexis, Glorię, Sebastiana, Sofię, moich rodziców, Aiszę i Dawida, Piotrka, Simona i Sidneya, babcię... Wszyscy cię kochają...
– Wiem, ale chciałem mieć przyjaciela... Kogoś, kto mnie zrozumie...
– Masz mnie.
– Wiem...
– Ale?
Wyczuła niepewność w jego głosie i pociągnęła temat, który chciał zakończyć.
– Nic. Po prostu jesteś moją narzeczoną. Ciebie kocham. Nie jesteś obiektywna.
– To prawda – szepnęła mu do ucha i lekko ugryzła płatek jego ucha, a potem zaczęła się delikatnie śmiać.
– Sam... – powiedział, bo było jeszcze jedno uczucie, które się w nim nagromadziło.
– Tak? – zaciekawiła się.
– Stanął mi... – wyznał i czekał na jej reakcję. Przez chwilę milczała, ale za dobrze ją znał, by była oburzona tym wyznaniem.
– Ściągnij spodnie, to skorzystam – zamruczała nad jego głową. Poczuł jej ciepły oddech na twarzy.
– Jest jeden problem...
– Jaki?
– Jestem tak zmęczony, że nie mam siły ruszyć ręką. Nie chcesz sama się obsłużyć? – wybełkotał ociężale.
– Zrobić ci loda? – zapytała zalotnie.
Nic jej nie zrażało.
– Wolę, abyś była na górze, a ja poleżę sobie tylko...
Usłyszał jej seksowny śmiech i poczuł, jak ściąga jego głowę z kolan.
Pójdzie sobie? To była odmowa? – zastanawiał się, bezmyślnie patrząc, jak Aria Stark odjeżdża na białym rumaku, zostawiając rannego Sandora Clegenca na pastwę losu i pewną śmierć.
– No ściągaj te spodnie, jak chcesz! – ponagliła go.
Podniósł lekko głowę i spojrzał w jej kierunku. Pospiesznie ściągała majtki i w pochylonej pozycji patrzyła na niego. Odwrócił się na łóżku i odpiął rozporek. Pospieszyła mu z pomocą i pociągnęła nogawki jego spodni, a potem dobrałasię do jego bielizny. Działała szybko, pospiesznie i chaotycznie, ale nie przeszkadzało mu to. Gdy znalazł się w jej wnętrzu, odczuł ulgę i choć powstało w nim napięcie, to nerwy, które mu towarzyszyły przez większość dnia, zaczęły ustępować. Chwycił ją za biodra i patrzył, jak daje im obydwojgu rozkosz. Po pięciu minutach był już jak nowy. Podniósł się i wsunął jej ręce pod pachy, aby stabilnie podtrzymać jej plecy. Stanowczym ruchem przewrócił ją i położył na plecach. Znajdując się na górze, sam zaczął się w niej poruszać. Mocniej i głębiej. Otworzyła usta i zaczęła głośno jęczeć. Dawał jej spełnienie, a to go motywowało do zwiększania intensywności stosunku. Zarzuciła mu nogi na biodra i spięła się, przytrzymując go w sobie. To był koniec. Czuł, jak lędźwie mu mdleją i jak genitalia mu drętwieją od skurczy powodowanych wytryskiem. Opadł na nią, przyłożył usta do jej ust i zaczął ją namiętnie całować. Dla Samanty to niebył koniec. Delikatnie pchnęła mu głowę w dół. Zsunął się między jej nogi i dał jej orgazm, zaspokajając ją ustami.
Ich świat zatrzymał się w miejscu. Razem byli szczęśliwi i nie mieli problemów, ale nic nie zmieni faktu, że należało powrócić do rzeczywistości. Wstał i założył swoją bieliznę.
– Idę się pouczyć – sapnął, zmęczony na samą myśl.
– Idź się położyć! – Zaśmiała się i również wstała z kanapy. – Połóż się ze mną.
– Położę się, jak się pouczę. Tylko godzinkę albo półtorej... Obiecuję.
– Nie za długo...
*
Święta Bożego Narodzenia to jeden z najgorszych okresów w życiu Damiana. Doskonale pamiętał, jak spędzał je jedenaście lat temu. Siedział na oddziale szpitalnym w sali, gdzie leżała jego mama. Przyszedł z tatą z samego rana. Ubrany w czarne jeansy i białą koszulę wsuniętą w spodnie. Siedział na plastikowym krześle w poczekalni i czekał na ojca. Wiedział, co to oznacza. Wiedział, że ten dzień nastanie, ale Wigilia była najgorszym momentem, w którym to mogło się wydarzyć. Pamiętał twarz lekarza, który mówił mu, że z czasem będzie lepiej. Kłamał. Każde święta były koszmarem. Te, które urządzali dziadkowie i udawali, że wszystko jest w porządku i te, których nie urządzał jego tata, udając, że ten dzień nie istnieje. Teraz mierzył się z nowym rodzajem świąt. Cudowne święta w gronie rodziny, gdzie Piotr jechał z Markiem po największe drzewko, gdzie Samanta z pomocą młodszego brata i matki przyozdabiali choinkę w kolorowe ozdoby, gdzie ciocia Daniela gotowała od tygodnia potrawy, które wszyscy mieli wspólnie spożyć i gdzie od miesiąca jeździł z narzeczoną, szukając dla wszystkich idealnych prezentów. We wszystkim asystował, we wszystkim pomagał i od wszystkiego chciał uciec, bo wszystko go przytłaczało. Musiał uciec...
...i uciekł w sobotni poranek. Na bieżnię uniwersytecką. Teraz szykował się do startu. Jego puls wyznaczał mu tempo... raz-dwa, raz-dwa... start. Usłyszał gwizdek trenera i pobiegł przed siebie. Drużyna biegaczy uniwersyteckich miała dziś ostatni trening przed feriami. Nie wiedział o tym. Chciał po prostu pobiegać, nie chciał przeszkadzać, dlatego ustawił się po drugiej stronie i trenował samotnie. W głębi ducha przyłapał się jednak na tym, że odruchowo pragnie wykonywać polecenia trenera, który teraz ścinał boisko i szedł w jego kierunku, zapewne po to, aby go pogonić. Nie czekał, aż zostanie wyrzucony. Pospiesznie wziął swój plecak z ławki i ruszył w stronę wyjścia.
– Przepraszam, nie wiedziałem, że odbywa się trening. Już mnie tu nie ma.
– Zaczekaj dzieciaku! – zawołał za nim trener. – Powiedz, skąd jesteś!
– Skąd jestem? – zdziwił się i odwrócił w stronę smukłego mężczyzny w granatowej koszulce polo, kurtce bomberce i z gwizdkiem na szyi. Sięgnął po paczkę papierosów i wsunął jednego do ust. – Nie rozumiem.
– Widzę, że znikąd! – prychnął trener, patrząc, jak odpala papierosa i nabiera dym w płuca. – Gdybyś był z konkurencyjnej drużyny, to byś nie palił.
– Myślał pan, że was szpieguję? – domyślił się Damian.
– Za miesiąc zawody – wyjaśnił trener.
– Nie musi pan się obawiać.
Chciał się odwrócić, ale mężczyzna złapał go za rękę.
– Studiujesz tu? – zapytał, gdy ponownie na niego spojrzał.
– Tak, architekturę.
– A chcesz poćwiczyć z nami?
– Z wami? – zdziwił się.
– Widziałem, jak biegasz. Biegasz za dobrze jak na amatora, dlatego myślałem, że jesteś z innej uczelni, a nam potrzebny jest czwarty do sztafety i ktoś na dłuższe dystansy.
W tym momencie miał wrażenie, że otwierają się dla niego drzwi do nowego, niesamowitego świata, gdzie mógłby poczuć się częścią jedności, znaleźć przyjaciół. Coś, co odrywałoby go od wszystkich zależności i powiązań. Coś tylko swojego. Jego nowo otwarte drzwi zamknął jednak rozsądek.
– Nie mam na to czasu. Ledwo godzę pracę z nauką. Przykro mi.
– Tobie chyba jest bardziej przykro niż mi. Chodź, pobiegasz z nami, jak dalej się nie zdecydujesz to trudno.
Tyle mógł sobie dać. Półtorej godziny szczęścia. Skinął głową i ugasił papierosa o rant śmietnika.
– Moja decyzja się nie zmieni, bo jest to kwestia nie tego, że nie chcę, a tego, że nie mogę – powiedział to tak, aby było to całkowicie jasne, ale nie próbował przekonać trenera, a siebie samego.
– Chodź. Poznasz chłopaków i rzuć to gówno. W niczym ci nie pomaga, nawet przyjemności z tego nie ma...
Miał rację, ale Damian bał się, że gdy rzuci papierosy, zapragnie innej używki. Miał poczucie, że w jego życiu zawsze musi być coś, co doprowadza do jego samozniszczenia, a papierosy wydawały mu się najmniej niekorzystne z wszelkich innych opcji. Poza tym pamiętał swoje zachowanie ze szpitala, gdy okazało się, że jego organizm usilnie domaga się marihuany. Nie chciał, by Samanta widziała go wtedy i bał się, że teraz może być podobnie.
W drużynie było pięciu członków. Chad Peyton, Luis Smith, Nasir Khouri, Benjamin Montgomery zwany Benem oraz Philippe Le Brun. Luis oraz Philippe biegali na sto metrów, Chad i Ben na dwieście, a Nasir na czterysta. Ten ostatni też miał towarzysza do ćwiczeń, ale ukończył szkołę i wszedł w poczet szacownych absolwentów, więc brakowało im jednego. Wszyscy byli dla niego mili i z chęcią się na niego otworzyli, bez uprzedzeń. Najważniejsze, że był szybki. Trening sprawiał mu wiele radości i zapomniał o zbliżających się świętach i bólu z nimi związanego.
– No dobra! – zawołał trener i ostatni raz gwizdnął w gwizdek. – Zobaczmy, który jest szybszy Nasir czy nowy.
Młody Irańczyk był na piątym roku studiów. Miał dwadzieścia cztery lata i był od niego nieco wyższy, ale sylwetką byli podobni. Obaj byli drobni, tylko że Damian był nieco szerszy w barkach. Nasir uśmiechnął się do niego idealnie białym uśmiechem i ustawił na linii startu. Damian wykonał to samo.
– Nass biegnij tak, jakbyś uciekał sprzed ołtarza! – Zaśmiał się Chad, a reszta mu zawtórowała salwą śmiechu.
– Dlaczego masz uciekać sprzed ołtarza? – zapytał Damian, patrząc na niego kątem oka.
– Bo po studiach się żenię – odparł poważnie.
– To gratulacje.
– No nie wiem. Nie znam jej.
– To tak jak Libby... – powiedział bardziej do siebie, niż do Nasira.
Usłyszał dźwięk gwizdka i pobiegł ile sił w nogach. Miał jednak dziwne wrażenie, że pozostawił kolegę znacząco w tyle. Był szybki, ale nie aż tak, by chłopak nie był w stanie go dogonić. Zatrzymał się i obejrzał za siebie. Nasir stał wyprostowany na linii startu i przyglądał się mu zaskoczony.
– Jaka Libby? – zapytał, krzycząc z oddali.
– Nie ważne. Koleżanka mojej narzeczonej. Też w przyszłym roku ma ślub. Kończy liceum i...
– Które liceum? – przerwał mu stanowczo chłopak.
– Harris Westminster, a co?
– Jak ona się nazywa?
– Nasrallah. Libby Nasrallah. Co tak wypytujesz?
– Masz jej jakieś zdjęcia?
Nasir podbiegł do niego tak, jakby miał mieć coś cennego mu do przekazania i stanął obok niekomfortowo blisko, jakby coś ukrywał.
– Nie noszę zdjęć koleżanek swojej narzeczonej. Poza tym, po co ci ono? Ona i tak jest zajęta...
– Nie należysz do bystrych, co? – prychnął, śmiejąc się z niego Nasir i dopiero wtedy do niego dotarło, dlaczego kolega tak nachalnie o wszystko wypytywał. – To masz jakieś zdjęcia?
– Nie wiem, czy jest to zgodne z waszą religią... – odparł niepewnie, sięgając po telefon ze swojego plecaka.
– Oczywiście, że nie jest! – Zaśmiał się Nasir. – Ale chcę wiedzieć, jak wygląda kobieta, z którą mam spędzić resztę życia!
– Wiem, że marzy, żeby móc studiować – powiedział, wybierając numer do Samanty.
– Niech sobie studiuje. Co mnie to interesuje? – prychnął Nasir.
– Podobno jej mąż musi wyrazić zgodę, żeby mogła dalej się uczyć.
– To przekaż jej, żeby przyłożył się do matury, bo jej mąż nie lubi głupich dziewczyn...
– Sam, kochanie, możesz mi wysłać jakieś zdjęcie Libby? Jej przyszły mąż chce wiedzieć, jak wygląda. – Wysłuchał jej odpowiedzi i spojrzał na przejętego Nasira. – Ok. Dzięki. Kocham cię! – Wsunął telefon do kieszeni dresowych spodni i dopiero wtedy zaczął mówić. – Samanta powiedziała, że wpierw musi zapytać Libby, czy może ci pokazać jakieś zdjęcie, ale pewnie się zgodzi. Musisz chwilę zaczekać.
– Dobra chłopaki, jak już wszystko jasne, to może byście w końcu zaczęli biegać?! – krzyknął trener. Chcieli ponownie ustawić się na linii startu, ale na boisko zaczęli wchodzić inni studenci ubrani w dresy.
– Stan, skończyliście już?! Bo chciałabym rozpocząć trening ze swoimi chłopakami! – zapytała szczupła i dobrze zbudowana kobieta w podobnym stroju, co ich trener.
– Tak! – Mężczyzna się rozweselił. – Tylko mieliśmy tu historie miłosne! Chłopaki do szatni, pod prysznic! – krzyknął trener i wszyscy powlekli się w stronę wyjścia.
Damian też poszedł, choć nie miał przyborów pod prysznic, a jedynie ciuchy na zmianę, ale nie doszedł. Zatrzymał się, bo w progu stanął wysoki Norweg z zarzuconą torbą podróżną na ramię. Jørgen Olafsson.
– Znowu wszystkim opowiadasz, że wszystko załatwi ci bogaty teść? Ruchając córkę milionera, dostałeś się do drużyny? – powiedział na tyle głośno, by wszyscy wokół go usłyszeli.
– A co? Zazdrościsz mu, przygłupie? – Zaśmiał się Chad, przebiegając obok niego.
– Kto jest twoim teściem? – zapytał trener Stanley, podchodząc do niego.
– Marek jeszcze nie jest moim teściem – odpowiedział niepewnie, skrępowany obecnością Norwega.
– Dobrze, ale jak się nazywa? – ponaglił go mężczyzna.
– Mark Mantis, ale wolałbym, aby inni nie wiedzieli...
– Jesteśmy jak rodzina, tu nie ma tajemnic – wyjaśnił trener. – Mantis od D&M? No to nie ma sprawy. Zadzwonię do niego, a ty się szykuj na trening w pierwszy poniedziałek nowego semestru, a teraz zasuwaj do szatni i masz do tego czasu rzucić papierosy!
Mina Jørgena wskazywała na to, że nie był zadowolony z tego, że został zignorowany, a wręcz nikt nie zwrócił uwagi na to, jakie Damian ma koligacje rodzinne. Mógł z satysfakcją odwrócić się od Norwega i wejść do szatni.
Nie udał się pod prysznic jak inni. Skorzystał z chwili, gdy nikogo nie było, by szybko wyciągnąć z plecaka bluzkę z długim rękawem, ściągnąć z siebie przepocony dres, spryskać się antyperspirantem, odwrócić i zobaczyć, że stoi za nim Philippe, który przygląda się jego przedramionom. Sięgnął po ręcznik i pokazał go koledze.
– Zapomniałem. – Uśmiechnął się i pobiegł z powrotem do kolegów.
Widział, nie dało się ukryć faktu, że kolega dostrzegł jego blizny. Zachował się jednak, jak powinien, zignorował je. Damian ubrał się i zaczekał, aż wszyscy wrócą. Wydawało mu się to właściwsze niż zniknięcie bez pożegnania. Tym bardziej że po chwili dostał SMS-a od Samanty.
Samanta: Libby mówi, że możesz mu pokazać zdjęcie, ale jeżeli ją podpuszcza, żeby donieść jej rodzicom, to po nocy poślubnej obudzi się obłożony lodem, a ona pryśnie do Stanów Zjednoczonych z kasą za jego nerkę.
Na dole SMS-a był umieszczony MMS ze zdjęciem. Delikatnej urody dziewczyna o ciemnej karnacji uśmiechała się skromnie dużymi ciemnymi oczami, a w kącikach tworzyły się jej lekkie zmarszczki. Libby zdecydowała się na duży krok i pokazała mu swoje włosy, czarne i lekko falowane. Wyglądała na młodszą, niż była w rzeczywistości i jak na gust Damiana była całkiem atrakcyjna. Mimo to, oceny miał dokonać Nasir, więc gdy pojawił się obok niego i wciągnął na siebie jasne jeansy, Damian podszedł do niego i podał mu telefon.
– Pamiętaj, że zostałeś ostrzeżony – powiedział, pokazując mu wpierw wiadomość.
Prychnął rozbawiony, choć zdawał sobie sprawę, że może być w tym żarcie więcej prawdy niż dowcipu. Spojrzał na zdjęcie i nabrał mocno powietrza do płuc, a potem je głośno wypuścił.
– O kurwa! Ależ mi ulżyło! – sapnął, wyraźnie zadowolony.
– Nie ma wąsów i zeza? – zapytał rozbawiony Luis. – Chad! Przegrałeś! Dziś ty stawiasz piwo!
– Jest śliczna... – powiedział cicho Nasir.
– Oho! Wiem, już kto będzie trzepał konia po powrocie do domu! – zażartował Chad i zaczął pokazywać niecenzuralny gest, stojąc w samym ręczniku, Luis zaczął się z niego głośno śmiać.
– Zamknij pysk, Chad! – powiedział Ben i rzucił w niego mokrym ręcznikiem. – To, że ty po każdej imprezie spędzasz samotne noce, nie oznacza, że tak funkcjonują wszyscy!
– Nieprawda! – zaprotestował chłopak. Zrzucił z siebie ręcznik i odwrócił się w stronę szafki. – Mam swoją stałą dupkę, to nie szukam na imprezach!
– Twoja matka wie o twojej "dupce"? – prychnął Ben. – Czy dalej myśli, że lubisz dziewczyny?
Chad podbiegł do niego i chwycił go za biodra, gdy właśnie naciągał na siebie spodnie i zaczął udawać, że odbywają stosunek.
– To, że raz zerżnąłem cię w kakao, nie czyni ze mnie pedała! – Zaśmiał się, a Ben go odepchnął na szafki i również zaczął się śmiać.
– Trzymaj się swojej dupy!
Luis śmiał się przez cały czas, ale zdążył się już ubrać. Podobnie jak reszta. Rozebrany pozostał tylko Chad i Nasir, który siedząc w samych spodniach, bez przerwy wpatrywał się w ekran telefonu Damiana. Wtedy wszedł trener. Irańczyk wstał i szybko narzuciła na siebie górną część ubioru, ale dowcipny Chad wciąż stał w całej swojej okazałości.
– Ty jak zwykle się negliżujesz? Ubieraj się, Peyton! – krzyknął. Chłopak pospiesznie zaczął nakładać na siebie ciuchy. Dopiero gdy wszyscy byli gotowi trener ponownie zaczął mówić. – Chłopaki! Jestem z was cholernie dumny. Ćwiczycie ciężko, walczycie razem i ponad wszystko jesteście braćmi! Postawa godna poklasku! Pamiętajcie, że współpraca to podstawa sukcesu i tylko dzięki niej wygramy! A na koniec chciałbym powitać... – zawahał się, bo zrozumiał, że nie przedstawili się sobie.
– Damiana – dokończył za niego – ale jeszcze nieoficjalnie, bo najpierw muszę dowiedzieć się jak pogodzić to z pracą...
– Tym się nie przejmuj. – Uspokoił go ruchem ręki. – Chciałbym powitać Damiana w drużynie i życzyć wam wszystkim wesołych i spokojnych świąt oraz szczęśliwego Nowego Roku, oraz prosić was, żebyście nie chlali za bardzo. Przerwa świąteczna to czas, kiedy możecie sobie pofolgować, ale pamiętajcie, że musicie wrócić! To do ciebie, Chad! – Wskazał ręką na chłopaka. – Nie chcę zobaczyć kompromitujących zdjęć na Instagramie! A teraz spadajcie!
Ruszyli wszyscy do wyjścia. Nasir podszedł do Damiana i oddał mu telefon.
– Dzięki. Jest coś jeszcze, co możesz mi o niej powiedzieć? – zapytał, a wtedy Ben zarzucił Nasirowi rękę na szyję.
– Nasz Nass chyba się zakochał!
– Nie wybiegałbym aż tak w przyszłość, ale Libby bardzo mi się podoba i chciałbym wiedzieć o niej coś więcej – wytłumaczył się Irańczyk.
– Gra na wiolonczeli – odpowiedział po namyśle Damian.
– Uuu! Nass! – zawył Chad, odwracając się w ich kierunku. – Gra na wiolonczeli!
– No i co? – zdziwił się Ben.
– Nie wiecie, że kobiety grające na wiolonczeli mają silne mięśnie ud i kegla. Nass w noc poślubną fiut ci spuchnie!
– Co ty pierdolisz?! – wyśmiał go Ben. – To jakaś bzdura!
– Naprawdę! Gdzieś o tym czytałem! – upierał się Chad.
– Nie jestem pewny, Chad... – wtrącił się Luis.
– Naprawdę!
Chad był przekonany o swojej racji, ale przestał się upierać. Wyciągnął rękę w stronę Luisa, a ten wplótł swoje palce między jego. Koledzy z drużyny prywatnie byli parą. Damian zrozumiał, że żarty o homoseksualnej postawie Chada nie były tylko żartami. Mimo że wykazywał cechy prawdziwego samca, to naprawdę był gejem i nie wstydził się tego. Szedł ze swoim chłopakiem dumnie na czele pochodu. Za nimi szedł Nasir z uwieszonym na nim Benem, obok nich Damian, a za nimi Philippe w czerwonej bluzie i czapce z daszkiem w tym samym kolorze. Irańczyk i Benjamin najwyraźniej mieli już plany i na parkingu wszyscy rozeszli się do domów.
Damian jechał w stronę centrum, gdy zobaczył znajomą twarz na przystanku autobusowym. Philippe siedział samotnie na ławce i czekał na transport miejski. Był nietypowej urody. Mulat z piegami na nosie i jasnoniebieskimi oczami. Kolor jego włosów był prawie identyczny, jak odcień skóry i miał barwę jasnej kawy z mlekiem. Zaskakujące było to, że jego nos był całkowicie europejski, ale włosy miał pokręcone w drobne spiralki i krótko ostrzyżone. To były typowo afrykańskie włosy. Zatrzymał się i uchylił okno.
– Podwieźć cię? – zapytał.
Chłopak spojrzał na niego zaskoczony i szybko podniósł się z miejsca.
– Stary! Ale bryka! – Przyłożył rękę zwiniętą w trąbkę do ust i zawiwatował. – Skąd ją masz? – zapytał, wsiadając do auta.
– To prezent od dziewczyny – powiedział i zorientował się, jak bardzo źle to zabrzmiało.
– Cudowna dziewczyna! Gdzie taką znaleźć?! – Zaśmiał się Philippe, ale widząc jego zakłopotanie, machnął tylko ręką. – Jedźmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top