Damian: rozdzaił 32 - Chwilowe zapomnienie, całkowite zaćmienie (cz.3)
Jeśli Damian myślał, że uda mu się wyjść i spokojnie wrócić do domu, to bardzo się mylił. Do holu wbiegła zjawiskowo piękna dziewczyna w złotej sukience i zamiotła swoimi długimi kręconymi włosami. Poczuł w sobie jednocześnie ukłucie podniecenia i żalu. Była dla niego jak zdarcie plastra. Jednocześnie oznaczała ból i ulgę. W jej obecności nie odczuwał stabilizacji emocjonalnej, a to prowadziło go nieuchronnie do rozpadu, którego nie pragnął w swoim życiu. Ona jednak w pierwszej kolejności podbiegła do ojca, co go uspokoiło i rozczarowało.
– Aukcja zaraz się kończy, mama panikuje. Nie wie, gdzie jesteś i nigdzie nie ma pana Montgomerego, który ma przekazać czek i... – Spojrzała na wstającego z posadzki mężczyznę, który poprawiał fryzurę, a żona mu służyła we wszystkim pomocną ręką, jakby cała scena ich rodzinnej awantury nie miała przed chwilą miejsca. – Nic się panu nie stało? Zasłabł pan?
– Nie – odparł Benedict i znowu wyglądał dumnie i dostojnie, tylko zaczerwienione oczy zdradzały, że nie jest to prawda.
Damian miał okazję, by skorzystać z tego momentu i wymknąć się z imprezy. Podszedł do Marka i dotknął jego ramienia.
– Wrócę już do domu, w tym momencie nie jestem w stanie dobrze reprezentować firmy... – wskazał na swoją marynarkę, a Samanta natychmiast ustawiła się obok niego.
– Też już pojadę. Dobrze, tato?
Marek z początku się zawahał, ale po chwili przytaknął. Poprawił poły fraka i rozejrzał się dookoła.
– Dasz radę, Benedict? – zapytał Marek, a ten pokiwał potakująco głową.
– Jeden głębszy i wrócę do formy – odparł.
– Mogę o coś zapytać? – odezwał się spontanicznie Damian, tchnięty nagłą potrzebą, która wynikła z chęci zrozumienia statutu kolegi.
– Tak? – zainteresował się pan Montgomery.
– Powiedział pan, że należy do Izby Lordów, kim więc jest Ben?
– Odpowiednie pytanie, to "kim będzie?". Po mojej śmierci zostanie wicehrabią Montgomerym z Alamein. To tytuł dziedziczny i nie może sobie ot, tak go odmówić.
– Chyba że wyznaczy swojego następcę... – przypomniała mu, żona nieco wystraszonym głosem, jakby obawiała się jego reakcji.
– Och... dziękuję... – odparł tylko Damian, bo poczuł się nieco przytłoczony powagą odpowiedzi, której się nie spodziewał, choć zdawał sobie sprawę z wysokiego stanu urodzenia Bena.
Odwrócił się i chciał odejść, ale Benedict złapał go za rękaw marynarki.
– Zrobisz coś dla mnie? – zapytał, sięgając do wewnętrznej kieszeni fraka, a on przytaknął i zmrużył oczy, żeby zobaczyć, co mu podaje.
W ręce trzymał niewielką, może trzycentymetrową, cienką figurkę z ciemnego drewna przedstawiającą małego chłopca o dużej głowie i równie nieproporcjonalnych oczach.
– Daj to Benowi. Poczekaj, aż ochłonie i wtedy mu to przekaż.
– Co to jest? – zapytała zaintrygowana Samanta.
– To fetysz – odparł niepewnie, obawiając się oceny. – Trzeba go karmić, żeby miał moc. Ten jest dzieckiem i ma zapewnić, że narodzi nam się silny i zdrowy syn, który wyrośnie na porządnego człowieka. Wystarczy go głaskać, bo dzieci potrzebują jedynie czułości... tak mówiła... Nie zrozumiałem jej słów wtedy...
– Ale się udało! – Samanta uśmiechnęła się pocieszająco. – Ben wyrósł na porządnego mężczyznę.
Benedict Montgomery spojrzał na nią zaskoczony, po czym pokiwał głową. Położył figurkę na dłoni Damiana i mocno zacisnął jego pięść.
– To najcenniejsza rzecz, jaką posiadam w życiu. Jedyna, jaka mi po niej pozostała. Proszę spraw, by i on ją docenił.
Kiwnął głową i schował przedmiot do kieszeni. Ojciec Bena wraz z matką i Markiem odeszli szybkim krokiem w kierunku schodów prowadzących na górę, gdzie na szczycie stała Aisza i machała do nich ręką, aby się pospieszyli. Stanął z Samantą w pustym holu i poczuł ogarniającą ciszę, której pragnął, a której mu brakowało. Nabrał do płuc powietrza wypełnionego tym aromatem i ruszył do wyjścia.
– Masz coś na brodzie...
Dziewczyna zatrzymała go i zaczęła pocierać palcem po jego twarzy. Nie był pewny, czy powiedzieć jej prawdę o pochodzeniu substancji.
– To krew Bena – odparł, patrząc na jej reakcję.
Zatrzymała rękę i ją powoli cofnęła.
– Co tu się stało? – zapytała zaskoczona.
– Opowiem ci w limuzynie.
Wplotła dłoń w jego dłoń, jakby jego słowa były słowami zachęty i ruszyła pewnym krokiem. Nie pozbawiał jej złudzeń, bo mu również to złudzenie odpowiadało. Do końca tego spotkania mogą udawać, że wciąż są razem, aż fikcja stanie się rzeczywistością, albo rozpłynie się pozostawiając jego życie w nowym chaosie i bólu.
Wyszli na zewnątrz, a czarna limuzyna z kierowcą podjechała pod wejście. Mężczyzna w garniturze szofera wysiadł, aby otworzyć im drzwi, a wtedy dostrzegł znajome postacie po drugiej stronie ulicy. Dojrzała, ale wciąż atrakcyjna, blondynka stała w czarnym płaszczu swojego młodego kochanka, a obok nich przestępował z nogi na nogę nerwowo jej syn. Benowi z nosa wciąż ciekła krew, a biała poszetka już dawno była przemoczona do suchej nitki i straciła sens swojego zastosowania, więc miał poplamiony również mankiet swojej koszuli. Popełniał podstawowy błąd. Odchylił głowę do tyłu, chcąc uniknąć wycieku z nozdrzy. Jak większość ludzi na świecie nie zdawał sobie sprawy, że grozi to zachłyśnięciem, więc Damian nie czuł się komfortowo, ignorując ten widok. Spojrzał na Samantę i zagryzł lekko wargę.
– Jak jesteś zmęczona, to wróć sama do domu, ja muszę pomóc Benowi...
Dziewczyna spojrzała w kierunku jego znajomych i skinęła delikatnie głową.
– Zaczekam na ciebie – stwierdziła.
Ściągnął z siebie swoją marynarkę i podał piękności w złotej sukni z niepewnym gestem, który miał służyć jako potwierdzenie i bez słowa ruszył na przeciwną stronę ulicy. W drodze schował do kieszeni spinki do mankietów i podwinął rękawy koszuli, by i ich nie mieć pobrudzonych krwią kolegi.
– Pochyl się – nakazał Benowi, podchodząc i zabierając mu z ręki zakrwawiony materiał. – Do przodu się pochyl.
Szatyn spojrzał na niego zaskoczony i wymamrotał z zatkanymi od krwi nozdrzami.
– Nie chcę, żeby ciekło...
– Więc wolisz się utopić?
Niebieskie oczy się rozszerzyły, a Ben szybko wykonał jego polecenie. Z nosa bryznęła czerwona krew i zaczęła ciurkiem ściekać na chodnik. Prawą ręką, pomimo że było to dla niego niewygodne, chwycił nasadę nosa przyjaciela, a ten jęknął z bólu, mimo to nie poruszył się, a potok z jego nozdrzy ograniczył się do kilku kropli. Lewą zaś zmiął brudną poszetkę i podał wystraszonej kobiecie.
– Raczej możesz już ją wyrzucić – powiedział.
Dopiero teraz zauważył, że kobieta mu się przygląda. Wpatruje się w jego przedramiona pokryte bliznami po samookalenieniach. Nie zadała żadnych pytań, jedynie wzięła od niego niepewnie materiał i z powodu braku kosza na śmieci, schowała do kieszeni płaszcza. Miał ochotę powiedzieć, że Ben jej to wytłumaczy, nie musi już tak na niego patrzyć. Ben jej opowie, ale zamiast tego mruknął tylko:
– Musimy gdzieś usiąść.
Najbliższe opcjonalne miejsce okazało się murkiem z jasnego piaskowca okalającym hotel, gdyż w pobliżu nie było żadnej ławki, a żelazna brama do parku niedaleko była zamknięta na cztery spusty. Ben oparł się o zimną powierzchnię i pochylił głowę.
– Trzymaj mój nos – mruknął, gdy Damian próbował odsunąć dłoń.
– I tak musisz tamować go przez piętnaście minut, ale możesz robić to sam... – odpowiedział mu, ale nie zabrał ręki.
– Skąd to umiesz? – zapytała Helen, starając się nie spoglądać na jego przedramiona.
– Tata mnie nauczył.
– Jest lekarzem?
– Nie! Lał go, mamo! – odezwał się zbyt spontanicznie Chad i potarł włosy przez kaptur beżowej bluzy zarzucony na głowę. – Bił go i składał do kupy.
– Och... przepraszam... – odparła kobieta i ponownie zamilkła, speszona swoimi pytaniami.
Wtedy z limuzyny wysiadła Samanta i niepewnie podeszła, jakby obawiając się, że zostanie przepędzona lub wyklęta. Chciała przysiąść obok niego, ale ją powstrzymał. Nie miała bielizny, a zimny kamień mógł jej zaszkodzić.
– Nie siadaj! – zawołał, odwracając się w jej kierunku, a Ben jęknął z bólu.
Rozpromieniła się, gdy zrozumiała, że zauważył braki pod jej sukienką, ale Benjamin wyraźnie pociągnął Damiana za rękę.
– Twoje palce są chłodne i takie delikatne – szepnął błagalnie.
– I tak już pora, bym puścił. Teraz nie dmuchaj nosem przez jakieś cztery godziny i poczekaj, aż się wszystko zasklepi.
– Proszę...
Samanta dygnęła nerwowo i pobiegła do wejścia do hotelu, pozostawiając ich ponownie w starym składzie, więc Chad szybko to wykorzystał. Zrobił wielkie oczy i niby szeptem, ale wciąż krzycząc, zapytał:
– Co tu się odpierdala? Wróciliście do siebie, czy to jej klasyczna próba wyruchania cię?
– Chad! – napomniała go matka, ale ten ją zignorował.
– Sam nie wiem – odpowiedział, wzruszając lewym ramieniem, gdyż prawe miał unieruchomione. – Bzykać jej nie zamierzam, jeśli na to liczy, a na powroty to ja liczyć nie mogę...
– Więc, co to, kurwa?
– Nie chciała iść sama na bal...
– Więc jesteś jej żigolakiem?
– Nie... ona tylko... – próbował mu wyjaśnić, ale Chad mu przerwał.
– ...wraca.
Obydwaj zamilkli. Samanta wróciła, trzymając w ręce plastikowy worek wypełniony lodem i podała go Benowi z miną triumfu i samozadowolenia. Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem, znad coraz bardziej opuchniętego nosa i uśmiechnął się mętnie, zabierając jej worek z ręki.
– Dziękuję, Sam.
Dziewczyna zgrabnie wśliznęła się między nogi Damiana i usiadła na jego lewym udzie. W ten sposób mogła siedzieć i być zwrócona do pozostałych przodem. Ujęła jego szyję ramieniem i zaczęła delikatnie przesuwać palcem po kołnierzyku koszuli. Chad miał srogą minę, ale nic nie powiedział, a ona nie zauważyła, że blondyn obcięty na jeża, patrzy na to krytycznie.
Damian planował wracać od razu po zatamowaniu nosa przyjaciela, ale teraz nie mógł po prostu wstać i odejść. Wyszło na to, że zostaną jeszcze chwilę i porozmawiają przed hotelem. Przynajmniej zorientuje się, czy Ben nie powinien jednak udać się do szpitala.
– Jednego nie potrafię pojąć! – odezwał się ponownie Chad, który wciąż nerwowo przestępował z nogi na nogę. – Jak do kurwy nędzy, udało ci się zapłodnić moją matkę?!
– Fiutem... – burknął Ben, a Samanata na kolanach Damiana poruszyła się gwałtownie, gdy po raz pierwszy usłyszała najnowsze rewelacje. Odruchowo chwycił ją w pasie, bo miał wrażenie, że mogłaby upaść. Jej dłoń splotła się z jego, a dziewczyna przycisnęła się do niego mocniej.
– Gratuluję! – zawołała zachwycona.
– To ja gratuluję, bo moja matka nie mogła przez lata zajść z moim ojcem w ciążę! A jemu ponoć nic nie dolegało, więc ciekawy jestem, jakim kłamstwem go karmiła?!
– Żadnymi, Chad... – odpowiedziała zmęczonym głosem Helen. – Nie wymyślaj...
– W sumie... to ja też jestem ciekawy... – zasugerował nieśmiało Ben. – Nie zabezpieczaliśmy się, bo nie mogłaś...
– Nie mogłam zajść w ciążę, bo jestem niepłodna... a to znaczy, że nie mogłam zajść w ciążę, a nie że jestem bezpłodna...
– Mówiłaś, że to sprawa medyczna – przypomniał jej Chad.
– Gdy przez pięć lat mojego małżeństwa z Colinem nie mogłam zajść w ciążę, zdecydowaliśmy się na badania. Okazało się, że Colin jest całkowicie zdrowy, a mój organizm, mimo że nie było żadnych konkretnych wad, był za słaby, żeby utrzymać ciążę. Z początku kilka razy się udało, ale traciłam moje dzieci w pierwszych tygodniach. W końcu lekarz uznał, że szansa na ciążę jest u mnie taka sama, jak wygrana na loterii. Powiedział nam, że im będziemy z Colinem starsi, tym szansa coraz bardziej będzie się zmniejszać i tylko naprawdę silne nasienie byłoby w stanie to zmienić... Mam prawie pięćdziesiąt lat, nie sądziłam...
– A teraz? – zapytał zatroskanym głosem szatyn. – Jaka jest szansa, że wszytko będzie dobrze?
– Nie wiem... Na razie Chad znalazł test i zrobił awanturę... Muszę pójść do lekarza...
– Będzie dobrze, mam super spermę i wygrałem na loterii, więc... będzie dobrze... – bardziej się pocieszał, niż stwierdził.
Damian poczuł ciepło w kieszeni spodni i przypomniał sobie o małej drewnianej figurce. To był dobry moment, aby spełnić prośbę ojca Bena. Z tym że Sam siedziała mu na tej kieszeni...
– To nie zmienia faktu, że nie zaakceptuję, że spuszczasz się na twarz mojej matki! – warknął Chad, a Benjamin wstał tak gwałtownie, że zaskoczył wszystkich.
– Nigdy nie spuściłbym się na twarz Helen! – krzyknął, wskazując na blondynkę palcem i patrząc z pretensją na przyjaciela. – Czego nie zrozumiałeś, jak powiedziałem, że ją kocham?!
– Już ja cię znam!
– Czy ty spuszczasz się na twarz Luisa, że masz takie pomysły?!
Chad zawahał się, stanął wyprostowany i nie wypowiedział słowa. Z pomocą przyszła mu jego matka, która chciała zamknąć niewygodny temat i zaniechać ponownej kłótni.
– Nie musisz odpowiadać, Chad i możesz być pewny, że Ben traktuje mnie z szacunkiem...
– Z szacunkiem? Byłem na imprezach, na które przyprowadzał inne laski, a niby w tym czasie był z tobą!
– Wiem o nich, mówił mi...
– One były wynajmowane! – zaśmiała się Samanta, która nagle zrozumiała sytuację i mogła pochwalić się swoją wiedzą, choć nie był to odpowiedni moment. – Alex cię widziała, jak jednej płaciłeś. Miała rację!
– Sam... – napomniał ją Damian, a ona się speszyła i skuliła bardziej w jego ramionach.
– Przepraszam... – szepnęła zawstydzona.
– Tak, Chad... – przyznał szatyn. – Płaciłem wynajmowanym laskom, żeby udawały, bo nie chciałem, żeby ktoś coś podejrzewał. Nie spałem z żadną z nich, one miały tylko udawać. Znasz mnie na tyle, że gdybym przez trzy lata był stale singlem, nie uwierzyłbyś mi...
Syn Helen ponownie się zawahał. Ben miał rację i wszyscy doskonale o tym wiedzieli.
Samanta zaczęła wiercić się na jego kolanie, chciała coś powiedzieć, ale nie była pewna, czy może ponownie się odezwać. W końcu zaśmiała się nerwowo, więc Ben odwrócił do niej głowę.
– Nic – szepnęła zakłopotana. – Po prostu zastanawiam się, jak Chad i Luis się poznali... to jakaś romantyczna historia?
– Nie! – prychnął rozbawiony Chad. – To nic romantycznego!
– Też w sumie nie wiem... – przyznała Helen i spojrzała na Bena.
– Po prostu po wakacjach byli razem...
– Nie opowiem wam!
Chad zaczął tracić pewność siebie, bo teraz wszyscy się na niego patrzyli z nadzieją. Damian w sumie też był ciekawy, mimo że znał Chada już jako chłopaka Luisa, to wiedział, że Chad był wcześniej podrywaczem i miał wiele kobiet, a dopiero jedno lato sprawiło, że poznał siebie na nowo.
– Mi nie musisz mówić, kocham cię w każdej sytuacji... – przyznała Helen i po chwili namysłu dodała: – ...ale to nie znaczy, że nie interesuję się twoim życiem.
– Jesteś wśród rodziny, Chad – nalegał Ben.
Samanta patrzyła na niego oczami pełnymi nadziei, aż w końcu i Damian skinął głową na zachętę, pokazując, że również go to interesuje. Chad uśmiechnął się i zmienił pozycję, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– Ok... ale macie mnie nie oceniać! Nie rozumiałem wtedy, co czuję... – zrobił wymowną pauzę i rozpoczął swoją historię miłości do drugiego chłopaka. – W wakacje zawsze wszyscy wyjeżdżali. Ben zawsze zaliczał obóz narciarski ze znajomymi z klubu, a potem wakacje na jakichś Hawajach czy innych luksusowych rejsach, Phil jak zawsze leciał do Francji i Somalii, Nass tego roku pojechał do rodziny w Bagdadzie, a Robert miał okazję zrobić praktykę w firmie wydawniczej i wyjechał do Barcelony... Robert to koleś, którego zastąpiłeś w drużynie... – wyjaśnił, patrząc na Damiana, choć ten domyślił się, o kim mówi. – Luis, tak jak ja, nie należał do tych bogatych. On w każde wakacje pracował w sklepie i gdy się poznaliśmy w drużynie, to załatwił mi również tam pracę. Cieszyłem się, bo zawsze kradłem, a teraz mogłem sam zarobić na swoje potrzeby i odciążyć rodziców. To miały być naprawdę udane wakacje... ale tata zasłabł w pracy i postawili mu diagnozę. Dostał góra pół roku, to był dla mnie szok. Dopiero co go zyskałem, a już miałem stracić. Dom, o którym zawsze marzyłem, rozpadał się i czułem się z tego powodu winny...
– Chad... – Helen pochyliła głowę i chciała pocieszyć syna, ale on podniósł rękę i ją powstrzymał.
– Wiem, mamo! Mimo to wtedy się bałem, że jak zabraknie taty, to mnie też nie będziesz chciała. To nie byłaby pierwsza taka sytuacja w moim życiu. Zawsze, gdy pojawiają się problemy, to dobre chęci się kończą, a dziecko staje się niepotrzebne... ale ty zostałaś, wiem o tym...
Blondynka pokiwała głową, a Chad zaczął kontynuować swoją opowieść.
– Wychowywany byłem w miejscach, gdzie nie było tolerancji dla homoseksualizmu i ja też nigdy nie myślałem o sobie w takich kategoriach, nawet sobie nie pozwoliłem na taką sugestię. To zawsze musiały być kobiety... więc gdy Luis był taki otwarty z tym, kim jest, to go nie rozumiałem i starałem się jedynie tolerować, choć wydawało mi się, że jest w nim coś atrakcyjnego. Wszyscy faceci potrafią ocenić wygląd drugiego mężczyzny, tak samo, jak kobiety innych kobiet, ale Luis był jakiś inny. Gdy na niego patrzyłem, stwarzał wokół siebie taką aurę ciepła i troski. Miałem zawsze przy nim wrażenie, że on nigdy nie skrzywdzi mnie, ani ja nie chciałem krzywdzić go. On nie ma typowo męskiej urody, jego oczy są łagodne, a twarz delikatna, ma szeroką szczękę, ale nos wyjątkowo smukły i zawsze podobały mi się jego włosy, ten naturalnie rozjaśniony kosmyk jasnych włosów, które odgarnia z czoła, ale gdybyś zapytała mnie o to kilka lat temu, to bym wstydził się o tym powiedzieć. Luis był Luisem i wydawał mi się taki wyjątkowy, bo był gejem. Był ciepły, bo był ciepły... a potem tata zachorował i nie miałem, z kim o tym porozmawiać. Wieczorem, gdy nie mogłem spać, wymknąłem się z domu i pojechałem na rowerze do niego. Wszedłem do jego pokoju przez okno. On ma domek na drzewie przy domu, więc jest drabinka i można tak wejść na daszek przy jego pokoju. Zakradłem się do niego, czytał akurat książkę, jak to on, zawsze z nosem w książce. Opowiedziałem mu, co się stało. Rozpłakałem się, a on mnie pocieszał. Pamiętam wyraźnie, że to ja pierwszy go pocałowałem. Nie wiem dlaczego, wtedy naprawdę czułem, że chcę to zrobić, a on po prostu odwzajemnił pocałunek. Wystraszyłem się, odepchnąłem go i uciekłem z jego pokoju. Przez całą noc nie mogłem przestać myśleć o tym, co się stało. Byłem hetero, dlaczego więc chciałem go pocałować? I dlaczego ten pocałunek sprawił mi tyle przyjemności? Nie potrafiłem tego rozgryźć, a Luis nie pomagał. Następnego dnia w pracy zachowywał się tak, jakby nigdy nic się nie stało. Zapytał tylko, czy jestem spokojniejszy i czy tata dobrze się czuje. Irytowało mnie to, on rozkładał towar na półkach i pomagał mi z moimi zajęciami, a ja czułem, że płonę od środka. Jednocześnie chciałem go przytulić i zlać na kwaśne jabłko za to, jak wygląda, jak się porusza, jak pachnie... W końcu pozbierałem się do kupy. To był Luis, był gejem, a ja byłem sobą, heteroseksualnym chłopakiem, który w chwili rozpaczy zrobił coś głupiego i tyle. Musiałem mu o tym powiedzieć i mimo że była pierwsza w nocy, to zebrałem się i pojechałem do niego. Spał, ale go obudziłem i powiedziałem mu, żeby na nic nie liczył, bo wolę kobiety, a ten pocałunek nic nie znaczył. Zachowywał się tak, jakby go to nie ruszyło. Powiedział, że rozumie i chciał spać dalej. Położył się i zamknął oczy, nie zważając, że wciąż jestem w pokoju. Patrzyłem na jego twarz, jak śpi i nie wiem, dlaczego to zrobiłem... Stanąłem nad nim i strzepałem sobie na jego buzię...
– Chad! Nie mów nawet takich rzeczy! – oburzyła się jego matka i spojrzała na syna dużymi jak spodki oczami pełnymi zaskoczenia.
– Miałaś nie oceniać...
– Wiem, ale... – zamyśliła się na chwilę i pokiwała nieśmiało głową – ...przepraszam, mów dalej...
– Zalałem mu ucho i włosy, a on momentalnie otworzył oczy. Zawsze tak ma, można mu meble w pokoju przestawiać, ale jak przez sen dotkniesz jego twarzy, to natychmiast otwiera oczy. Powiedział tylko "Serio?" i sięgnął do szafki po chusteczki dezynfekujące. Ma ich mnóstw w domu, jego matka jest higienistką i ma obsesję na punkcie dezynfekcji. Wytarł się i usiadł na łóżku. Kazał mi usiąść i się zrelaksować. Byłem w takim ciężkim szoku swojego zachowania, że to zrobiłem, a wtedy zrobił mi loda. Kobiety mają miększe usta i są delikatniejsze, ale Luis sprawił, że było mi tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie było, a następnego dnia w pracy znowu zachowywał się tak, jak gdyby nigdy nic. Zapytał się, jak się czuję i czy jestem spokojniejszy, ale o tym, co się stało, nie wspominał. Byłem skołowany, nie wiedziałem, czy robi to z litości, czy cokolwiek czuje, co myśli, nic... Wróciłem do domu i oglądałem przez cały wieczór gejowskie porno, kręciło mnie. Waliłem sobie jak najęty...
– Bez takich szczegółów, Chad... – upomniała go matka, a blondyn z jeżem na głowie połknął słowo w trakcie wypowiadania i zaśmiał się nerwowo.
– Onanizowałem się i myślałem o Luisie. Miałem nadzieję, że jak się w końcu spełnię, to przestanę o nim myśleć i znowu będę jak każdy heteroseksualny chłopak. W końcu nie wytrzymałem. Zakradłem się do niego do pokoju i gdy spał położyłem mu rękę na ustach. Obudził się, ale ja go uciszyłem, ściągnąłem mu spodnie od piżamy i zacząłem go posuwać. Zrobił się czerwony na twarzy i próbował coś krzyczeć, ale go nie słuchałem...
– Boże! Chad! Przecież to gwałt! Jak mogłeś?!
Helen nakryła usta dłonią, a na jej twarzy pojawił się wyraz niepokoju i rozczarowania. Chad na chwilę się wystraszył, a Ben wstał i objął kobietę.
– Helen, o ile znam Luisa, to on tego tak nie odebrał. Zawsze się podkochiwał w Chadzie. Na pewno da się to jakoś wyjaśnić... – pocieszył ją.
– On był wściekły! – przyznał Chad. – Gdy tylko go puściłem, zaczął krzyczeć, że nie założyłem kondona, o bakteriach i zakażeniu, że nie zrobił lewatywy i że mam natychmiast iść się umyć do łazienki i dokładnie zdezynfekować. Gdy się odwróciłem, rzucił we mnie swoim kapciem i dodał, że mam nie zatykać mu ust, ani nie podduszać. Nienawidzi tego! Gdy wyszedłem od niego z łazienki, powiedział mi, tylko żebym następnym razem go zapytał, czy ma ochotę, bo nie jest moją własnością i znowu rzucił mnie kapciem, ale tym razem go złapałem i odrzuciłem w niego. Dostał między oczy! – zaśmiał się Chad, a jego matka westchnęła ciężko. – Wychodząc przez jego okno, kazałem mu już nigdy więcej z nikim innym nie sypiać, bo jest mój, ale żeby pamiętał, że jestem hetero. Następnego dnia w pracy byłem z siebie cholernie dumny, a on nawet się do mnie nie uśmiechnął. Pracowaliśmy razem w całkowitym milczeniu, więc gdy przyszedłem do niego w nocy, to zrobiłem wszystko, jak chciał... Założyłem gumę, obudziłem go... i nawet użyłem cholernego lubrykantu, a on i tak na następny dzień milczał. Wybuchłem. Zapytałem go, o co mu chodzi, a on powiedział, że mogę używać drzwi do wchodzenia do jego pokoju i jak coś chcę, to mam go zaprosić na randkę. Zdziwiłem się, myślałem, że jest wszystko jasne. Przychodzę, kochamy się i wychodzę. On jest gejem, a ja nie... Nie spotykałem się z nim przez następny tydzień, aż w końcu zacząłem tęsknić. Wziąłem ze sobą piłkę i poszedłem do niego. Zapukałem, a drzwi otworzyła mi Elenor, jego matka. Zapytałem, czy Luis wyjdzie pograć. Poszliśmy na jego podwórko i zachowywaliśmy się, jak zwykli kumple, ale Luis to nie jest typ sportowca, on i jego matka mają bieżnię w salonie, ale to osoby, które lubią rozmawiać o książkach, fascynują się nauką i tego typu sprawami, więc gdy graliśmy, Luis się przewrócił i upadł na mnie. Śmialiśmy się, a potem mnie pocałował. Serce waliło mi jak młotem, byliśmy na zewnątrz, każdy mógł nas zobaczyć, a on tylko się uśmiechnął i powiedział: "Widzisz, może być normalnie". Od tego czasu przychodziłem do niego codziennie, spędzałem czas w jego domu, jego mama mimo początkowego przerażenia moją ekspresją, bardzo mnie polubiła, aż pod koniec wakacji Luis zaproponował, żebyśmy razem gdzieś wyszli. Obiecał mi, że w tym miejscu nikt nie będzie nas oceniał, więc poszliśmy na taką prawdziwą randkę. To był bar gejowski, ale nie taki z filmów, gdzie banda pajaców w sukienkach się wygina, a taki normalny. Wyglądał jak każdy inny bar, ale w środku były same pary jednopłciowe. Zjedliśmy coś, pogadaliśmy. Zauważyłem chłopaka z mojego wydziału. Zaskoczył się, widząc mnie z Luisem, ja też nie spodziewałem się, że jest gejem. Zawsze nosi koszule w kratę, jest dobrze zbudowany i męski, zupełnie nie przypomina geja. Podszedł do naszego stolika i zaproponował, żebyśmy z nim i jego chłopakiem zagrali w bilard. Powiedział mi wtedy, że nie wiedział, że jestem gejem. Odpowiedziałem mu: "Też tego nie wiedziałem, po prostu kocham Luisa". Luis się rozczulił i wzruszył, zaczął się ekscytować i opowiadać temu kolesiowi, że pierwszy raz mu to powiedziałem. Byłem oburzony, przecież nie ruchałbym go, gdybym go nie kochał, nie był jakąś głupią dziewuchą. Po wakacjach przyszedł czas powrotu na studia i stresowałem się jak diabli. Byłem w związku z Luisem i bałem się tego cholernie. Wiedziałem, że ludzie będą mnie oceniać. Umówiliśmy się, że jego mama nas zawiezie. Uspokajał mnie, powiedział, że po prostu wejdziemy, trzymając się za ręce i nie musimy robić nic więcej. Zrobiliśmy tak, ale gdy zobaczyłem, jak ludzie na mnie patrzą, czułem się osaczony, powiedziałem sobie "pierdolę to" i go publicznie objąłem i pocałowałem. Miałem totalnie w dupie, co ludzie pomyślą. Luis jest mój i jestem z tego cholernie dumny!
Chad stanął pewnie na obydwu nogach i wypiął pierś, a Samanta zaczęła nerwowo poruszać Damianowi pośladkami na udzie. Starał się to ignorować, bo zaczęło sprawiać mu to przyjemność, zagryzł zęby i postarał się niczego nie komentować.
– A który z was jest aktywny? Rozmawiałam kiedyś z dziewczynami i Gloria słyszała, że często ci pozornie przejawiający męskie cechy geje są bierni, a właśnie ci bardziej delikatni aktywni. Jak jest u was?
Pytanie Samanty było oczywiście niezbyt stosowne, ale powodowane jedynie ciekawością. Mimo to Chad zmienił postawę na bardziej wycofaną.
– To skomplikowane... – powiedział tylko, ale Samanta nie wyczuła, że nie chce, o tym rozmawiać.
– Dlaczego? Damian nie lubi seksu analnego...
Wszyscy spojrzeli zaskoczeni w kierunku Samanty, a on sam poczuł się z tym bardzo niekomfortowo.
– Kurwa, dziewczyno! Dziwisz mu się? – oburzył się Chad.
– Miałam na myśli, że ja lubię, gdy wchodzi w mój tyłek, a nie na odwrót... – speszyła się i skuliła w sobie, lekko zadrżała. Damian nie był pewny czy z zimna, czy ze strachu, ale położył dłoń na jej nagich plecach i również poczuł chłód, a jego palce delikatnie przesunęły się po chropowatych wzgórkach gęsiej skórki.
– Miła dziewczyna z ciebie! – zaśmiał się Chad i ponownie powrócił do rozmowy. – Z początku to ja byłem aktywny. Nie wyobrażałem sobie inaczej, ale z czasem to się nieco zmieniło. Luis mnie otworzył, gdy kogoś kochasz, nie obawiasz się, że ta osoba cię skrzywdzi i wykorzysta. Skoro jemu sprawia przyjemność taka forma to i ja mogłem dać mu to, co mnie satysfakcjonowało.
– Dobra! – powiedział w końcu Damian, bo robiło się naprawdę późno. Było coraz zimniej, a Samanta była w samej sukience i wyraźnie drżała, choć udawała, że jest inaczej. – Czas na nas, wy też wracajcie już do domu. Minęła już godzina, Ben nie ma wstrząsu mózgu, a jego nos wygląda już lepiej.
– To prawda – przyznała Helen, chwytając swojego kochanka za rękę. – Chad, musisz jutro mi rynny wyczyścić, więc się wyśpij...
– O nie! – zaprotestował Peyton. – Masz faceta, niech się tym zajmie!
– Zrobię to! – zapewnił Ben z pewnością siebie. – Co się robi? Wynajmuje kogoś?
– Tak, wynajmuje... – prychnął Chad – ...wynajmuje się wiadro i miotłę!
Rozległ się głośny śmiech blondyna, który pomachał w ich kierunku i ruszył chodnikiem z pozostałymi, aby wytłumaczyć swojemu przyjacielowi, jak wykonać pracę fizyczną, o której prawdopodobnie Ben nigdy nie słyszał.
Damian ruszył z Samantą do limuzyny, w której kierowca siedział z telefonem w ręce i ustawiał kolorowe bloki w Candy Crush. Spojrzał na nich i był gotowy wstać, żeby ponownie ich wpuścić do środka. Damian ponownie poczuł ciepło na lewym udzie i uzmysłowił sobie, co jest wewnątrz kieszeni. Przeprosił Samantę i poprosił kierowcę o wpuszczenie jej do środka, bo on wróci za pięć minut.
Podbiegł do Helen i chwycił ją za ramię. Odwróciła się zaskoczona, a Ben spojrzał na niego mętnym wzrokiem, który świadczył, że gdy zaśnie, nie obudzi się przez najbliższych kilkanaście godzin. Wyciągnął z kieszeni malutki fetysz i wręczył jej do ręki.
– Ojciec Bena chciał, żebyście to dostali. Ma ochronić wasze dziecko. Może to tylko zabobon, ale dla niego jest to ważne, bo należał do... – Zapomniał imię kochanki Benedicta, więc przełknął ślinę. – ...do dziewczyny, którą kochał. To mały chłopiec, fetysz. Trzeba go głaskać, zaopiekować się nim... i... wiem, że może być to głupie, ale...
Helen ścisnęła jego dłoń i wzięła z jego ręki drewnianą figurkę.
– Będę go kochać, jak własne dziecko... – szepnęła w podzięce.
– Mój ojciec ci to dał? – zdziwił się Ben.
Skinął głową, a Ben powtórzył po nim ten gest.
– Myślę, że tak chciał powiedzieć ci, że cię kocha...
*
Droga do domu upłynęła mu bardzo przyjemnie. Owinięta swoim futrem Samanta położyła mu się na kolanach i po raz pierwszy od bardzo dawna rozmawiali. On opowiedział jej sytuację z holu, ona zaś miała wiele uwag i spostrzeżeń. Ku jego zaskoczeniu zaczęła się ekscytować dzieckiem Bena i wspomniała o planach porodowych Libby. Uzmysłowił sobie przez to, że dawno nie rozmawiał z Nasirem i całkowicie zignorował wydarzenia z jego życia. Teraz się tym nie przejmował, było nawet lepiej niż idealnie, w końcu poczuł spokój.
Niestety, to co idealne szybko znika niczym mydlana bańka, więc nim się obejrzał, limuzyna już podjechała pod jego kamienicę, a on musiał wysiąść. Samanta wysiadła razem z nim i stanęła naprzeciwko. Jej usta dotknęły jego ust i poczuł jej miękki język na swoich wargach. Odwzajemnił chwilową przyjemność, ale nie dał się zwieść. Pogłaskał jej policzek i szepnął rozczarowujące dla nich obojga słowa.
– Do zobaczenia...
Skinęła głową na znak zrozumienia i wsiadła z powrotem do pojazdu. Patrzył, jak odjeżdża, nim zdecydował się wrócić do swojego mieszkania.
*
Stał w łazience rozebrany do pasa, zapierając w zimnej wodzie plamy krwi z czarnej koszuli. Mimo że nie było na niej nic widać, to woda cały czas zabarwiała się na brązowo. Wtedy usłyszał dzwonek do drzwi. "Weedy!" – pomyślał od razu i nawet się ucieszył. Po długim i ciężkim dniu miał ochotę na porządnego skręta z pełnowartościowej marihuany, który pomoże mu zasnąć w spokoju i relaksie. I tak miał do niego zapukać, więc dobrze, że sąsiad przyszedł do niego sam. Zostawił namoczoną koszulę w zlewie i poszedł otworzyć drzwi.
Po drugiej stronie stała Samanta w złotej sukni i płaszczu ze sztucznych norek. Uśmiechnęła się szeroko i bez zaproszenia weszła do mieszkania.
– Jesteś rozebrany... – szepnęła z podziwem w głosie i przyłożyła dłoń do jego nagiej piersi.
– Nie mam koszuli...
Powinien był się odsunąć, ale tego nie zrobił. Przez chwilę pozwoli jej na czułość.
Zrzuciła z siebie futro i pchnęła go lekko w stronę sypialni. Zrobił dwa kroki w tył i się zatrzymał. Przylgnęła do niego swoim dużym biustem, a jej usta sięgnęły do jego ust. Odsunął głowę do tyłu. Wystarczyło, teraz musiała wyjść.
– Nie, nie będziemy się kochać...
– Pragnę cię...
– To niczego nie zmienia...
Przesunęła dłonią po jego piersi i dosięgnęła łańcuszek na jego szyi, gdzie obok krzyżyka jego matki spoczywał pierścionek zaręczynowy. Wsunęła go ostrożnie na palec i spojrzała mu w oczy.
– A to coś zmienia? – zapytała z nadzieją.
– Chcesz zacząć wszystko od nowa?
Jego ciało przeszył dreszcz. Czy właśnie coś zmieniało się w jego życiu? Czy to oznaczało powrót, czy może robił sobie niepotrzebną nadzieję? W żołądku poczuł ciepło, które rozlało się po całym ciele.
– Chcę być z tobą do końca świata... – wyznała.
– Ślub? – bardziej zażądał, niż zapytał.
– Tak.
Jej usta spoczęły na jego szyi, a dłoń pokierowała się w dół, w kierunku brzucha.
– Kiedy?
– W przyszłym roku...
Całowała jego brodę i żuchwę, a palce dłoni wsuwały się pod skórzany pasek.
– Dziecko?
– Biorę tabletki, nie jestem gotowa...
Na chwilę się zatrzymała, ale skinął głową, a ona przystąpiła do dalszych pieszczot.
– Ale będzie...? – upewnił się, a jego dłonie, które przed chwilą zwisały luźno wzdłuż ciała, oparły się teraz na jej biodrach.
– Tak.
Zawsze przy niej temat dzieci działał na niego jak narkotyk. Myśl o umieszczeniu w niej swojego materiału genetycznego, połączeniu się z nią i stworzeniu nowego człowieka był jak afrodyzjak. Pragnął tego, pragnął spełnić tę wizję, stać się częścią niej. Dlatego się nie zastanawiał. To był powrót. Znowu będą razem, znów będzie miał wszystko, znów będzie miał rodzinę, znów poczuje się szczęśliwy, wypełni się jak naczynie, które zbyt długo stało puste... ale nim to zrobi, zrealizuje marzenie.
Chwycił ją za ramiona i odsunął od siebie. Zrobił to dość gwałtownie, a jej ręka odsunęła się od jego szyi i przez chwilę poczuł szarpnięcie. Samanta stała zaskoczona, a z jej palca zwisał zerwany łańcuszek.
– O Boże! Przepraszam... – szepnęła, nie umiejąc wyjaśnić, jak do tego doszło.
– Nie szkodzi. – Ściągnął jej z dłoni pozostałości łańcuszka i złoty krzyżyk, które położył na komodzie. Stanął na wprost niej i zmierzył ją wzrokiem. – A teraz ściągnij sukienkę...
Zsunęła z siebie ramiączka i spuściła materiał do połowy, nieśmiało odsłaniając swoje piękne piersi. Była onieśmielona, gdy na nią patrzył, niewinna. Gdy to on decydował, stawała się delikatna. Taka, jaką lubił ją najbardziej, a to jeszcze spotęgowało jego podniecenie.
– Wystarczy – powiedział, gdy chciała odpiąć sukienkę z boku.
Dotknął jej dłoni i poprowadził do swojej sypialni, w której mieściło się jedynie łóżko i szafka nocna, a która była zaledwie oddzielonym płytą kawałkiem salonu. Usiadł na łóżku. Zrozumiała jego intencje. Uklękła między jego nogami i zaczęła rozpinać mu pasek spodni. Pomógł jej i po chwili, z jego spodni wysunął się sztywny członek. Wzięła go do ręki i zaczęła poruszać. Po chwili poczuł na nim jej namiętne usta. W jego ciało wystrzelił impuls rozkoszy. Czuł się niesamowicie. Spojrzał na nią, a jej oczy niczym małej sarenki proszącej o ratunek z sideł, wpatrzone były w niego. Nie tak to zrobi, da jej więcej od siebie. Dotknął jej brody i nakłonił, by go pocałowała, a gdy ich usta się splotły, przesunął się w głąb mebla i pomógł jej wdrapać się w sukience na niego. Podwinęła ją i odsłoniła długie, zgrabne nogi w jasno-beżowych podwiązkach. Oparł głowę o poduszkę i wyciągnął się wygodnie.
– Schudłeś...
Jej dłoń przesunęła się po jego żebrach, które wystawały teraz nieco ponad przeponę.
– Nowa dieta... – skłamał. Przesunął dłonią po jej żebrach i też wyczuł kości. – Też schudłaś...
– To weganizm...
– Nie służy ci...
Nie chciał teraz z nią rozmawiać. Ponownie usiadł i aby przerwać niezręczność, jaka między nimi powstała, zaczął ją całować. Chwycił ją za biodra i jednym ruchem wsunął się w jej wnętrze. Jęknęła z podniecenia i zaczęła poruszać pośladkami w przód i w tył. Ponownie się odchylił i rozkoszował swoim szczęściem, ściskał przy tym jej piersi, a ona wzdychała i posapywała.
Skończyli zbyt szybko, zbyt gwałtownie, ale nie miało to znaczenia, bo zasypiali w swoich objęciach, robiąc plany na przyszłe dni i wyznając sobie, jak bardzo za sobą tęsknili.
*
Obudziło go słońce wpadające przez okno do sypialni. Przekręcił się, chcąc przytulić się ponownie do pięknego ciała swojej dziewczyny, ale nie wyczuł go w pobliżu.
– Sam...? – zawołał niepewnie.
Powinien był wiedzieć. Przewidzieć to, a pomimo tego i tak pierwszą rzeczą, o której pomyślał to to, że musiała wyjść z rana do piekarni na rogu. Nie miał za wiele w lodówce, mogła chcieć zrobić śniadanie. Wiedział, że się okłamuje, ale inna myśl, która krążyła mu po głowie, była zbyt przerażająca, by dopuścić ją do siebie. Była jak wstrętny potwór, który atakuje małe dzieci nocami, była jak cień nóg jego dziadka wyłaniające się w drzwiach jego dziecięcego pokoju. Zmusił się, ostatnie co pamiętał to to, że się zmusił, by spojrzeć na szafkę nocną, gdzie leżała karteczka, a na niej pierścionek zaręczynowy jego matki i odręczny napis. Jedno słowo "Przepraszam". Chwycił pierścionek i z całej siły cisnął nim przez salon. Nie chciał go oglądać, nie chciał go mieć. Był nikim, a miłość nie istniała. Ojciec go okłamywał. Głupie pijackie brednie o wielkiej stracie, to tylko pretekst, by pociągnąć łyk z butelki. Nic więcej...
Nie potrafił oddychać, płuca mu płonęły, a on nie mógł złapać tchu. Oczy go piekły od łez, a serce rozsypywało się na miliard kawałków. Umierał, w tym momencie wiedział, że ostatecznie umarł w swoim łóżku i już przestał być człowiekiem. Leżał zwinięty w kłębek i rozpaczał, bo nikt, nigdy nie sprawił mu tyle bólu, co jej zniknięcie teraz. Zabiła go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top