Damian: rozdzaił 30 - Pięć światów Samanty (cz.1)

Stał na murawie z kolegami z drużyny i palił papierosa. Poczuł ssanie w żołądku, które dym nikotynowy tylko spotęgował. Nie jadł śniadania, znowu zapomniał, a właściwie znów nie miał apetytu. Myślał o tym, jak kiedyś łapczywie rzucał się na drożdżówki, które pakowała mu do szkoły ciocia Daniela za to, że wyładował pieczywo w sklepie. Wtedy też burczało mu w brzuchu, ale zupełnie z innego powodu. Tamto doświadczenie nauczyło go ignorować takie odczucia i teraz też udał, że nie istniało. Czekali na pojawienie się nowego trenera. Zajęcia zostały chwilowo wstrzymane z powodu rozprawy, a teraz gdy już wiadomo było, że trener do nich nie powróci, trzeba było go kimś zastąpić. Damian miał równie mocno skwaszoną minę tym faktem, co pozostali, a gdy zobaczył, jak wraz z chłopakami z drużyny skoczków w dal wchodzi trenerka, do której ich trener kilkukrotnie zwracał się "Pam", uznał, że zostali oszukani. Nie pomagał mu również widok Jørgena Olafssona, który wyglądał, jakby był bardzo zadowolony z tej sytuacji. Z kim, jak z kim, ale z nim Damian nie zamierzał być w jednej drużynie.

– Witam was chłopaki. Nazywam się Pamela Black, w związku zaistniałą sytuacją przejmę wasze treningi. Będziecie biegać pod moim okiem w czasie, gdy będę równorzędnie trenować skoki. Wpierw musicie poznać kilka zasad...

Zaczynała się wiosna, więc słońce zaczęło przebijać się przez chmury i Damianowi zrobiło się dość ciepło w skórzanej kurtce. Westchnął ciężko, ale trenerka odczytała to inaczej, spojrzała na niego kątem oka i przerwała swój wykład o posłuszeństwie.

– Chcesz coś dodać? – zapytała.

Wzruszył ramionami i zaprzeczył, ale nie była to dla niej satysfakcjonująca odpowiedź.

– Podstawowa zasada to posłuszeństwo i jak chcesz być w drużynie, to jest to twój ostatni papieros w żuciu. Wyrzuć to.

I tak już skończył, ale nie planował zaśmiecać murawy, więc stał z niedopałkiem w ręku i milczał.

– No, wyrzuć to! – krzyknęła.

Pstryknął petem w stronę trybun i spojrzał wymownie na kobietę.

– Bezczelny! – ofuknęła się i pokiwała głową z dezaprobatą. – Brakuje wam jednego do sztafety, a Stan zawsze ociągał się z takimi decyzjami. Jørgen jest szybki, więc do was dołączy...

Po moim trupie – pomyślał Damian i odruchowo sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, gdzie trzymał paczkę papierosów. Ten dzień miał być wystarczająco męczący, a trening był jego ucieczką od problemów, a nie tworzeniem sobie nowych. Wsunął papierosa do buzi i odpalił. Trenerka spojrzała na niego i zastygła z otwartymi ustami.

– Dość tego! – krzyknęła oburzona. – Jak ty masz na imię?!

– Damian – odpowiedział spokojnie.

– Ok, Damian. Wylatujesz z drużyny!

Spodziewał się tego, a nawet sam to prowokował. Nie biegał w końcu dla sportu ani dla stypendium. Biegał dla przyjaciół, dla trenera i wspólnoty, którą tworzyli. Nie było już jej, chciał biegać dla swoich braci i rozładowania emocji, ale nie będzie dawał sobą pomiatać, żeby biegać. Nie na tym polegał jego cel. Pociągnął nosem, zaciągnął się dymem i wycelował palcem w kobietę.

– Widzi, pani... Nie może mnie pani wyrzucić, bo w tym momencie sam odszedłem – wycedził przez zęby i ruszył w stronę wyjścia. Jego przyjaciele ruszyli za nim, ale nie zrobili kilku kroków, gdy podbiegł do niego Norweg i chwycił go za ramię.

– Jeśli ją przeprosisz, pozwoli ci wrócić – zasugerował, co jeszcze bardziej rozdrażniło Damiana.

Strząsnął dłoń Jørgena z siebie i spojrzał w górę, bo tylko tak mógł spojrzeć blondynowi w twarz.

– Wiesz, co? – zapytał, a chłopak przed nim wyglądał, jakby oczekiwał podziękowań. – Pierdol się, Jørgen!

Odwrócił się i znowu ruszył do wyjścia. Wtedy zawołała za nimi trenerka, jakby nie rozumiała sytuacji.

– Jeśli wyjdziecie, to wszyscy możecie pożegnać się z drużyną!

Nikt poza Chadem nie odwrócił się w jej kierunku, ale postawny kolega nie zrobił tego ze strachu, wręcz odwrotnie. Napiął pierś i wyprostował się dumnie.

– Może do pani nie dotarło, ale nie może nas pani wyrzucić, bo sami odchodzimy... – Zakręcił się na pięcie i rozłożył ręce, tak jak artysta na estradzie, który chce się ukłonić. – No i... pierdol się, Jørgen!

Pochylił głowę i szybko do nich dołączył, śmiejąc się z własnego zachowania, co tylko poprawiło im humory i wszyscy się zaśmiali.

– Jørgen... dołączasz do nowych kolegów, czy wracasz? – usłyszał przytłumiony głos trenerki z oddali.

– Wracam... – zawołał niepewnie Norweg.

Za to go nie znosił. Był zawsze posłuszny, jakby od niego zależały losy świata, a jego chwilowa niesubordynacja mogła doprowadzić do śmierci niewinnych ludzi. Pieprzony Supermen, chodzący ideał... Jørgen Olafsson.

Chciał udać się szybciej do domu, bo w dni treningów miał wolne od pracy, a na zajęciach mu na tyle nie zależało, że wiedział, które może opuścić i kiedy nadrobić. Nie był na pierwszym roku, nie bał się już o stopnie i nie walczył o średnią. Mógł sobie pofolgować i wiedział, jak to zrobić. Niestety, w chwili, gdy wsiadał do swojego rozklekotanego Peugeota 306 z roku 2000, którego na szczęście, nikt nie chciał mu ukraść, zatrzymał go Philippe.

– Idziemy na śniadanie do The Rose. Myślałem, że idziesz z nami?

– Idzie z nami! – krzyknął do nich Ben. – Musimy o czymś ważnym porozmawiać, chodź!

Ben nie miał nic ważnego do powiedzenia ani do przekazania. Chciał po prostu, by zjadł porządne śniadanie. Zrobił mu nawet wykład o tym, jak ważny jest to posiłek. Sterczał nad nim trochę jak ojciec, co go rozśmieszyło, ale zamówił sobie omlet jajeczny i dużą kawę, więc kolega się rozluźnił i zaczął słodzić swoją miętową herbatę, co było niemądre, bo zabijał cukrem wszystkie walory ziół.

– To o co właściwie jesteś od rana taki wściekły? – zapytał.

– Martwimy się o ciebie, Damian – dodał Phil, a Luis pokiwał głową z aprobatą dla jego słów.

– Dla wszystkich Hilary jest ciężki, drugi semestr zawsze daje w kość, a jeszcze ta sprawa z trenerem... – przyznał Chad.

– Nie chodzi o to... – mruknął.

– A o co? – Philippe zmarszczył brwi. – Jeśli chodzi o jedzenie, to możesz zawsze przyjść na obiad do nas. Alexis gotuje, jak dla armii i na ogół zostaje, więc nie będziesz obciążeniem, a i tobie przyda się trochę towarzystwa, bo ostatnio jesteś blady jak śmierć...

– Dziękuję, ale nie chodzi o to, po prostu ostatnio nie bywam zbyt głodny, jedzenie samemu nie jest czymś szczególnie przyjemnym.

– O tym mówię! – Pokiwał głową na długiej szyi. – Dziewczyny się ucieszą. Ostatnio Gloria o ciebie pytała, martwią się. Jak pokażesz się im od czasu do czasu, będą spokojniejsze...

– Ok, zobaczę, co da się zrobić.

– Mhm... to może dzisiaj? – zaproponował, jakby węszył podstęp w jego odpowiedzi.

– Dzisiaj nie mogę... – odpowiedział zgodnie z prawdą, ale Phil mu nie uwierzył. – Nie mogę, bo dzisiaj muszę spotkać się z Samantą...

– Z Samantą? – zaskoczył się Ben, a pozostali skupili na nim wzrok.

– Zadzwoniła wczoraj, poprosiła o spotkanie. Mamy jechać do jej rodziców, chce coś ogłosić, porozmawiać. Wariuje w swoim mieszkaniu ze swoimi mocami... Wie różne rzeczy. Zastanawiam się, czy jak będę walił konia i pomyślę o innej, to się nie wkurzy... Coś znowu wymyśliła...

– A myślisz o innych, waląc konia? – zaśmiał się Chad.

– Ty świnio! – Luis szturchnął swojego chłopaka i zaczął grzebać w swoim plecaku. Wyciągnął z niego pomarańczowy flakonik i podał Damianowi. – Masz, to witaminy. Pomogą ci na twoją ziemistą cerę. Ubierz się porządnie, ale nie jak elegancik, ale jak chłopak, w którym się zakochała. Kup sobie coś, bo ciągle widzęcię w tych samych ciuchach. Pokaż jej, co straciła. Niech ma motywację, by o to zawalczyć.

– Dla zwierząt są te witaminy? – zainteresował się Chad.

– Nie! – obruszył się Luis. – To, że uczę się weterynari, nie znaczy, że rozdaję ludziom witaminy dla zwierząt!

– Tak tylko się upewniałem...

Chad był zakłopotany swoją uwagą, ale to tylko rozbawiło Damiana. Uwielbiał swoich braci. Przy nich czuł się nieco bardziej przyziemnie, nie pochłaniała go pustka. Nie chciał tracić żadnego z nich w swoim życiu, choć nieuchronnie kiedyś się rozjadą po różnych częściach świata.

*

Posłuchał rady Luisa i poprosił go o pomoc. Kolega dopasował mu czarne spodnie rurki z szerokimi kieszeniami, do których dopiął swój srebrny łańcuch, a także czarną koszulę z prostokątnymi kieszeniami na przodzie, którą zapiął na ostatni guzik. Założył wygodne, militarne buty z wysoką cholewką, których język wystawił na zewnątrz. Skórzana kurtka miała dopełniać całości i przypomnieć Samancie o chłopaku z Gorzuchowa. Tak przynajmniej twierdził Luis, który był czasem zbyt wrażliwy i romantyczny, żeby nie zauważać bałaganu, jaki otaczał jego życie. Damian włożył na nos okulary w grubych, czarnych oprawkach. Luis skrytykował ten wybór, wybierając opcję soczewek, ale Damian się sprzeciwił.

– Ostatnio bolą mnie oczy – wyjaśnił, a kolega pociągnął go za ramię do okna mieszkania i naciągnął mu policzek, aby dokładnie się przyjrzeć jego gałce ocznej.

– Masz lekkie zapalenie spojówki w kąciku oka – zdiagnozował.

– Psy mają zapalenie spojówki? – zaśmiał się Chad, wyciągając się na wersalce i kładąc buty na kawowy stolik. Nie zwrócił mu uwagi, stolik był tanim meblem z Ikei, dość mocno już sfatygowanym.

– Owszem, Chad, mają... – obruszył się Luis – ...ale zapominasz, że sam miałem kiedyś wadę wzroku i przeszedłem korekcję laserową.

– No tak – burknął blondyn i przeczesał ręką po krótkich włosach pod czapką z daszkiem.

– Od czego to może być? – zainteresował się Damian.

– Różnie – przyznał kolega, rozkładając ręce. – Stres, przemęczenie, infekcja organizmu. Zmieniłeś krople do oczu albo markę soczewek?

– Nie, wcześniej się to nie pojawiało...

– Sam wchodzi ci do głowy i patrzy, jak sobie walisz konia, a potem sama bawi się swoją pusią! Taki seks przed kamerą, ale bez kamery! – zaśmiał się Chad, a Luis się skrzywił.

– Czasem sam nie wiem, dlaczego z tobą jestem...

– Powiedziałbym, że dlatego, że mam dużą fujarę, ale prawda jest dużo bardziej oczywista... Ty mnie po prostu kochasz, Misiu!

Niedługo po tym koledzy wyszli z mieszkania i pozostała pustka, którą chwilowo wypełnili. Damian spojrzał do lustra w łazience i sięgnął po krople do oczu. Trzy krople roztworu na chwilę go oślepiły, ale gdy po jego twarzy spłynęła pojedyncza łza, wszystko znowu nabrało kolorów i kształtów. Wytarł ją i ruszył do wyjścia.

*

Samanta stała przed drzwiami kamienicy i czekała na Damiana. Wyglądała ładnie, ale ona nie ubrała się dla niego tak, jak on dla niej. Miała na sobie obcisłe granatowe jeansy i zwiewny biały top, na który narzuciła wełniany płaszcz. Zaparkował przed wejściem i wysiadł z samochodu, żeby otworzyć jej drzwi, ale popatrzyła na jego samochód z wyrazem zażenowania na twarzy.

– Nie wsiądę do tego grata – skrytykowała go.

– Wezwać ci taksówkę? – zasugerował, rozczarowany jej zachowaniem.

– W garażu masz fajny samochód, a jeździsz tym?

– Gdybym zaparkował Mustanga pod moim domem, to rano bym znalazł tylko kołpaki od niego.

– Chodź – mruknęła, lekko mlaskając ustami, co wydało mu się bardzo erotyczne, a może to fakt, że nie był z kobietą od bardzo dawna, sprawił, że tak to postrzegał. Wystawiła w jego kierunku dłoń, na której miała jego stare kluczyki samochodowe. – Nie róbmy sobie wstydu w Hampsted tym złomem.

Szedł spokojnie dwa kroki za nią, patrząc, jak odsuwa kosmyki włosów z twarzy, które przesuwały podmuchy wiatru. Odsłaniała tym samym szyję, długą i jasną. Jego myśli mimo to krążyły wokół czegoś innego.

– Wchodzisz mi do głowy? – zapytał nieśmiało.

– Mam nadzieję, że nigdy z niej nie wyszłam – zażartowała frywolnie, ale w jej głosie wyczuł nutkę zawstydzenia.

– Chad zasugerował mi, że może wchodzisz mi do głowy i patrzysz, co robię... – wyjaśnił, teraz czując, że i on się rumieni.

– Chad za dużo gada... rzadko coś mądrego...

Miała rację, ale tak naprawdę nie udzieliła mu odpowiedzi. Doszli do końca ulicy i weszli na teren naziemnego parkingu, a gdy usiadł za kierownicą swojego dawnego samochodu, miał wrażenie, że przez pedały napłynęła do niego dawna energia, jakby świat nabrał barw. Spojrzał na Samantę i się uśmiechnął.

– Dobrze wyglądasz – bardziej zamruczała, niż powiedziała. Położyła mu dłoń na udzie i przesunęła po nim. – Jedźmy już.

Miał dziwne wrażenie, że nic się nie zmieniło. Przy stole siedziała cała rodzina: Piotr, ciocia Daniela, Marek, Klara, a nawet Martyna, którą kojarzył jedynie z widzenia oraz trójka ich małych dzieci, wsunięte w dziecięce foteliki do karmienia. Samuel zaczął wyglądać już bardziej, jak mały chłopiec niż dziecko, a bliźniaki bardzo się zmieniły. Pamiętał, jak Samanta trzymała jednego z nich na rękach po narodzinach, a teraz byli już prawie dwuletnimi brzdącami, które same machały plastikowymi sztućcami, robiąc bałagan na swoim talerzu.

Pieczony kurczak pachniał wspaniale, dawno nie jadł tak dobrego obiadu. Tłuczone ziemniaki były puszyste, a mizeria przypominała mu o mamie, bo czuć w niej było płatki truskawek i różowego bławatka. Marek zaśmiał się, że jego żona zaczęła dodawać kwiatów do wszystkiego, bo bardzo zdobią i podkreślają smak potraw, a przede wszystkim, dania wyglądają bardziej luksusowo. Samanta jadła zapiekankę mięsno-warzywną bez mięsa, którą przygotowała ciocia Daniela specjalnie z myślą o niej i na chwilę można było zapomnieć, że ten cały obrazek jest fikcją, bo go w nim nie powinno być.

Po obiedzie Martyna, która najwyraźniej pełniła funkcję ich pomocy domowej, zabrała dzieci i wyszła z ciocią Danielą i Piotrem, pozostawiając ich w czwórkę, aby mogli przegadać sprawy, po które tu naprawdę przyjechali. Klara postawiła na kawowym stoliku ciasteczka czekoladowe i dzbanek z herbatą jaśminową, a Samanta rozsiadła się wygodnie na wielkiej, białej kanapie. Marek położył nogi na białym obiciu naprzeciwko niej i przyciągnął do siebie żonę, aby mieć ją cały czas blisko siebie, jakby bał się, że jak ją puści, to ponownie straci. Nie był tak pewny siebie, co oni, więc usiadł na brzegu. Starał się zachować spokój, więc oparł dłonie na kolanach i czekał, aż stanie się dla niego jasne, co właściwie robi dzisiaj w domu rodziny, do której nigdy nie będzie należał.

– Jak wiecie... – rozpoczęła dziewczyna, gdy już wszyscy usiedli i wygodnie się ułożyli. – Od jakiegoś czasu komunikuję się ze zmarłą ciotką...

– Nie podoba nam się to, ona jest nieobliczalna – wtrącił się Marek, ale Samanta tylko się uśmiechnęła.

– Kornelia o wszystkim mi opowiedziała, tato. Powiedziała mi, dlaczego jesteście na nią źli. O tym, że nadużyła swoich mocy nad zalewem i nawiedzała cię w nocy, udając mamę. Powiedziała też, że dokuczała jej w dzieciństwie...

– Właśnie... – mruknął Marek.

– Powiedziała mi, że mnie opętała w dniu waszego ślubu... ale...

– To powinno wszystko wyjaśniać! – prychnął.

– Daj jej powiedzieć... – napomniała go Klara i uśmiechnęła się do córki, jakby załatwiła sytuację.

– Kornelia prosiła, bym wam przekazała przeprosiny. Nie robiła tego wszystkiego tak naprawdę w złej wierze, zazdrościła mamie i okazywała swoją zazdrość w nieodpowiedni sposób. Obydwie uczymy się od siebie... Ona pomaga mi okiełznać moje moce, a ja pomagam jej zrozumieć życie. Ciocia mówi, że dzięki mnie dostała w życiu cel. Może mi przekazać swoją wiedzę, czując się pomocna, zaczyna rozumieć istotę rodziny. Ona jest trochę jak ja... impulsywna, chaotyczna, niezdecydowana i niestabilna...

Damian przysłuchiwał się słowom Samanty i zastanawiał się, czy dziewczyna faktycznie rozumie samą siebie. Nie potrafił w pełni dostrzec wymienionych przez nią cech. Dla niego była magiczna, wyjątkowa, nieokiełznana, ekspresyjna, wrażliwa, delikatna i czuła. Była kwintesencją kobiecości. Nie znał kobiety, która byłaby bardziej kobieca. Zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie. Była erogenna i erotyczna, seksowna i pożądana, była spełnieniem marzeń, ale jak się okazało, nie jego.

– ...dlatego właśnie, przez tych kilka miesięcy chciałam zrozumieć istotę waszej miłości, ale i tego, co sama czuję. Dzięki umiejętnościom cioci odwiedziłam kilkanaście światów równoległych i wysortowałam te, które faktycznie miały wpływ nawasze życie. Większość światów znacząco się powiela i nie ma sensu, bym opowiadała o wszystkich. Wyodrębniłam pięć. Jeden z nich już pokazałam tacie. W nim dziadek nigdy nie przyjechał na Dolny Śląsk i mieszkał z babcią w Warszawie...

– Tak, ja się nie urodziłem, więc Klara miała szczęśliwe i długie życie... – mruknął. – Widziałem...

– Nie do końca... – przyznała, patrząc na zaskoczoną minę ojca. – Nie powiedziałam ci, jak tamto życie się kończy... Dawid dostał powtórnego wylewu dwa tygodnie później i zmarł. Ich córka zawsze winiła matkę, a kilka lat później wyjechała za granicę i żyła tam ze swoją partnerką, nie utrzymując kontaktu. Ich syn skończył prawo i poszedł w ślady babci, głównie przejmując po niej skłonności do alkoholu. Żona od niego odeszła i zabrała dziecko, a on powiesił się w swoim gabinecie. Mama żyła długo... i była bardzo samotna. Na starość nie miała przy sobie nikogo. Zmarła też samotnie i znaleziono ją dopiero po miesiącu... To tak naprawdę nie było szczęśliwe życie. Zrozumiałam to, gdy poznałam jej ból. Gdy poczułam, to co czuła... – Po twarzy Samanty spłynęła łza. Przekręciła głowę i spojrzała na ojca. – Przepraszam, tato, że ci nie powiedziałam prawdy. Wtedy chciałam cię zranić...

Marek zaciskał dłoń na ramieniu żony, tak mocno, że pobielało na chwilę. Po chwili je wypuścił i nabrał powietrza, próbując się wyciszyć wewnętrznie.

– To nic, kochanie. To tak naprawdę nie jest nasze życie. Tutaj się nie wydarzyło...

Samanta pokiwała głową z wdzięcznością.

– Są jeszcze cztery...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top