Damian: rozdzaił 28 - Miłość ponad życie, miłość ponad śmierć (cz.1)
Siedział w barze razem z wszystkimi przybyłymi na rozprawę członkami Bractwa Bursztynowej Sowy. Teraz byli oficjalnie nieoficjalną kliką. Przy jego stoliku siedział Ben, Chad, Luis i Nasir. Teoretycznie był z nimi również Phil, ale ten od jakiegoś czasu przebywał na usługach Harrisona, przygotowując się do stażu w jego kancelarii, więc teraz siedział i śmiał się przy jego stoliku, razem z innymi prawnikami, którzy należeli do drużyny biegaczy w latach poprzednich. Damianowi nie było do śmiechu, był pogrążony w swoich myślach i wspomnieniach poprzednich kilku dni. Nikt też nie zmuszał go do aktywności i pozwolono mu siedzieć w kącie, popijając piwo i przysłuchując się rozmowom innych. Swędziała go ręka, zastanawiał się, czy inni też to odczuwają. Uporczywe swędzenie podrażnionej skóry.
Jakiś tydzień przed rozprawą przyszedł do jego mieszkania Philippe i powiedział, że ma dla niego zadanie. Pokazał mu zdjęcie męskiej łydki, na której była wytatuowana owalna sówka, nieco już wyblakła, i poprosił o odtworzenie wzoru i dodanie do niego daty, która oznaczała by rok przystąpienia do drużyny. To nie było trudne, rysunek nie był wymagający, więc zaprosił kolegę do środka i otworzył mu szklaną butelkę coca-coli z kapslem. W Londynie nie były niczym nadzwyczajnym, ale mu kojarzyły się z luksusem, zapachem frytek ze smażalni i letnim dniem spędzonym z rodzicami. Teraz Phil popijał napój z wyrazem twarzy jak wszyscy przed nim, z wypisanym na czole pytaniem "Co ty tu robisz?", a on rysował zlecenie. Jak się okazało później, nie tylko na tym polegało zadanie. Sam projekt to jedno, ale inną kwestią było zrobienie tatuażu w profesjonalnym studiu, które zapewni dyskrecję i szybką, fachową obsługę. Mieli tydzień. Mało prawdopodobne, by jakiś tatuażysta się na to zdecydował.
– Przecież znasz jednego, byłeś z nim w Las Vegas – zdziwił się Phil, gdy powiedział o braku perspektyw.
– Prawie nie znam Sida, to znajomy Marka, a właściwie chłopak znajomego Marka...
– Nie należy do rodziny? – zdziwił się z szerokim uśmiechem na twarzy.
– To szwagier Sebastiana, ale ja z nim prawie nie utrzymuję kontaktów... Nie rozmawiałem z nim, odkąd rozstałem się z Samantą... – próbował się usprawiedliwić.
Philippe położył mu obydwie ręce na ramionach. Błysnęła mu przed oczami złota obrączka, która przypomniała mu, że przyjaciel jest żonaty z przyjaciółką Samanty. Sam ich swatał. Teraz on będzie miał swoje szczęśliwe życie i gromadkę meksykańsko-somalijsko-francuskich dzieci z ukochaną żoną, a on będzie żył samotnie w starej kawalerce na Rye Line w dzielnicy Peckham i codziennie słuchał krzyków pijanych Anglików wychodzących z baru na dole.
– Dasz radę Damian! – zaśmiał się jego przyjaciel. – Chociaż spróbuj.
Nie był pewny, czy sytuacja była ustawiona, czy może był to cud, ale gdy zadzwonił do Sidneya, ten poprosił go, żeby przyjechał. Zgodził się bez problemu, by poświęcić kilka dni ze swojego życia na monotonne rysowanie jednego wzoru przez siedem dni, na kilkudziesięciu osobach. Zrobił to pod jednym warunkiem. Gdy przekroczył próg salonu, Azjata wyciągnął z lodówki wieprzowy udziec i podał mu niewielkiej wielkości pistolet do tatuowania.
– Rysuj – powiedział.
Zaskoczony Damian narysował sówkę, przyjrzał się jej i z zadowoleniem stwierdził, że sądził, że więcej czasu poświęcą na naukę. Kazał mu przyjść następnego dnia na godzinę szóstą rano.
Z początku myślał, że nikt do niego nie podejdzie, mając do wyboru profesjonalnego tatuażystę i chłopaka, który robił to po raz pierwszy w życiu, dlatego zaskoczył się, gdy na jego krześle usiadł Ben i wystawił mu przedramię. Wytatuował wszystkich kolegów ze swojej drużyny, a potem już nie rozpoznawał twarzy, tylko kolejne fragmenty skóry, jaśniejsze i ciemniejsze przelatywały mu się przed oczami, aż stracił poczucie czasu i orientacji. Pamiętał tylko ostry ból nadgarstka po każdym dniu, a gdy już nikt nie został, a ręka mu się lekko trzęsła, wysunął swoje przedramię i narysował owalną sówkę po raz ostatni.
Teraz go swędziała. Nie wiedział, czy to objaw gojenia się rany, czy infekcji i właściwie nie miało to dla niego znaczenia. Napił się kolejny łyk piwa i ponownie rozejrzał po barowym otoczeniu. Jego uwagę przykuł mężczyzna w ceglanym garniturze i fioletowej koszuli. Po raz pierwszy zobaczył go przed wejściem do sali sądowej i aż zaniemówił. Mężczyzna stał w otoczeniu znajomych i rozmawiał z nimi. Był bardzo męski, a wręcz eksponował swoją męskość. Utrzymywał swój balast na piętach, ustawiony w szerokim rozkroku, a ręce trzymane w kieszeni opinały jego spodnie na pośladkach. Miał jasny, lekki zarost, a długie blond włosy związał w koka z tyłu głowy. Gdyby nie to, że ewidentnie był mężczyzną, Damian dałby sobie rękę obciąć, że wyglądał dokładnie tak, jak jego koleżanka z pracy Tamara Spencer. Przypatrywał mu się tak intensywnie, że zwrócił jego uwagę. Mężczyzna uciszył gestem kolegę i spojrzał Damianowi prosto woczy.
– Wszystko dobrze, chłopaku? – zapytał z nutą ignorancji w głosie, który również brzmiał zupełnie, jak głos Tammy.
Damian poczuł skrępowanie tą sytuacją i lekko się zarumienił.
– Przepraszam, wygląda pan łudząco podobnie do kogoś, kogo znam... do mojej koleżanki z pracy...
– Do koleżanki? – zaśmiał się mężczyzna. – Nie wiem, czy to komplement!
– To znaczy... – Chciał się wytłumaczyć, ale mężczyzna wszedłmu w słowo.
– Jesteś architektem?
– Tak... – odpowiedział zaskoczony.
– To pewnie masz na myśli moją kuzynkę, Tamarę. Nie przedstawiłem się... – Wyciągnął do niego silną, męską dłoń. – Jestem Tom, Tom Spencer.
– Och... witaj. Damian Ciureja.
Uścisnął mu dłoń, która okazała się miększa, niż przypuszczał, ale zaciskała się dokładnie tak mocno, jak zakładał. Wciąż nie mógł wyjść z zaskoczenia, jakie wywoływało ich podobieństwo.
– Jesteście niesamowicie podobni...
– Wiem. Mylili nas w dzieciństwie – zaśmiał się z jego reakcji i skinął mu głową. – A teraz wybacz, dzieciaku, ale przyleciałem na jeden dzień, a kumpli nie widziałem lata...
– Tak, jasne. Wybacz...
Potem wszedł na salę rozpraw, gdzie wszystko się zaczęło, a ostateczny werdykt stał się oczywisty, zanim się jeszcze rozpoczęła. Nie przyszli tu, by wstawić się za trenerem. Przyszli tu, by okazać mu wsparcie, takie, jakie on im dawał przez lata. Pokazać mu, że ich nie zawiódł, że byli dumni, mogąc być jego uczniami. Teraz to było najważniejsze.
Zasiadł na drewnianej ławce i rozejrzał się dokoła, gdzie pojawiali się nowi widzowie. Poczuł rękę ściskającą jego ramię. Ben i Nasir usiedli za nim, a Luis i Chad już się przeciskali w ich kierunku z drugiej strony. Był im wdzięczny, że byli tu razem. Chyba pierwszy raz nie poznał Philippe. Le Brun był w eleganckim garniturze, chyba pierwszy raz w życiu nie był kolorowy i wesoły. Siedział obok dostojnego mężczyzny z poważną twarzą i dwiema podłużnymi bruzdami na policzkach.
– To Henry Hughes – wyjaśnił mu Ben do ucha. – Przyjaciel trenera. Podobno wyszły niedawno jakieś sprawy korupcyjne w jego kancelarii, dlatego nie reprezentuje go osobiście. Nie był z nimi powiązany, ale dla dobra kancelarii zrzekł się uczestnictwa w palestrze. To najgorsze, co może spotkać prawnika... Tak przynajmniej mówi mój ojciec.
Do sali wszedł inny mężczyzna w podobnym wieku, co trener Schmidt. Był prowadzony przez młodą kobietę pod rękę, a na twarzy miał założone okulary przeciwsłoneczne. Poruszał się niepewnie, całkowicie uzależniony od ruchów kobiety. Henry Hughes szturchnął Phila, a ten pobiegł im na pomoc i odebrał od opiekunki niewidomego mężczyznę.
– Nie wiedziałem, że się znali... – powiedział Chad, wskazując na mężczyznę.
– Kto to? – zapytał Luis, chwytając swojego chłopaka za rękę i obniżając ją, aby nie wyglądało to wulgarnie.
– To Gustav Palmer – wyjaśnił mu chłopak. – Jeden z najlepszych kierowców rajdowych w kraju lat osiemdziesiątych. Mój ojciec go uwielbiał. Puszczał stare nagrania z nim i wspólnie je oglądaliśmy, gdy się wprowadziłem do rodziców w wieku piętnastu lat. Podobno wada wzroku uniemożliwiała mu karierę, ale przeszedł eksperymentalną terapię i zaczął widzieć, jakby nigdy nie miał wady... ale dlaczego teraz jest niewidomy...?
– Dwa tygodnie temu trafił do szpitala. Miał mikrowylew, który spowodował nagły nawrót choroby – wtrącił się Nasir, a Chad odwrócił się do niego zaskoczony.
– Skąd wiesz? Na neurologii uczycie się o kierowcach rajdowych?
– O eksperymentalnych terapiach. Czytaliśmy o jego przypadku, bo jest dość kontrowersyjny. W przypadku pozostałych uczestników badania naukowego terapia nie spowodowała znaczącej poprawy, a on praktycznie zaczął widzieć jakby dopiero, co się narodził. Określano to bardziej cudem niż nauką. Potem wykładowca wspomniał o jego mikrowylewie, że obecnie jest całkowicie niewidomy i także nie wiadomo, jak do tego tak naprawdę doszło.
– Serio? To dziwne... – przyznał Luis, który co prawda studiował weterynarię, ale najwidoczniej rozumiał fenomen tego zdarzenia.
– To prawda, że Sam będzie zeznawać? – zainteresował się Ben, a w podświadomości Damiana powstał mur, który kazał mu się bronić i w pierwszym odruchu chciał powiedzieć przyjacielowi, żeby się nie interesował jego byłą dziewczyną, ale zebrał się w sobie i odpowiedział na pytanie.
– Była razem z ojcem w gabinecie swojego profesora, gdy trener przyznał się do zabójstwa, ale nie wiem, co ona ma z tym wspólnego. Nie rozmawiamy ze sobą...
– Podobno zabił syna tego profesora, jakiegoś Jacoba – szepnął Chad, który zawsze ściszał głos, gdy rozpowszechniał plotki.
Damianowi zatkało dech w piersiach na dźwięk tego imienia i pomyślał o najgorszym scenariuszu.
– O nie... – mruknął, ale na tyle głośno, że koledzy go usłyszeli.
– Co się stało, Damian? – zainteresował się Ben.
– Sam kolegowała się z jakimś Jacobem na studiach... Obawiam się, że...
– Nie może opowiadać w sądzie o duchach – przerwał mu Nasir, rozumiejąc powagę jego obaw.
– Jeśli Marka tu nie ma, a ona jest, to znaczy, że zgodziła się zeznawać. Przecież jej ojciec mógł ją z tego wymiksować... Na przykład powołując się na szkodę jej wizerunku, albo coś takiego... – zauważył Ben.
– Obawiam się, że ona będzie mówić o duchach... – mruknął do kolegów.
Bardzo się stresował, gdy zobaczył, jak na salę wchodzi dziewczyna w ciemnoszarej sukience ołówkowej i białej marynarce. Chciał podbiec do niej i ją pocieszyć. Przytulić, obronić przed tym wszystkim, co miało nastąpić. Mógł być na nią wściekły, mógł jej nienawidzić, mógł wciąż czuć upokorzenie, gdy uderzyła go w twarz, ale mimo wszystko ją kochał i nie chciał, by ona cierpiała, a zaraz najprawdopodobniej zostanie publicznie upokorzona, bo nie rozumiała, że o pewnych rzeczach się nie wspomina przy ludziach, którzy nie są w stanie jej zrozumieć. Wcześniejsze zeznania profesora Arinstowa dowodziły, że nawet badacz zjawisk nadprzyrodzonych nie wierzył w moce wyższe. Samanta usiadła na mównicy i na polecenie prawnika się przedstawiła.
– Proszę opowiedzieć, co się wydarzyło tego dnia.
– Zostałam wezwana w celu wyjaśnienia wyników mojego egzaminu, na którym nie byłam do końca uczciwa. Profesor postanowił mnie przepytać osobiście, ale ostatecznie obniżył mi ocenę tak jak pozostałej grupie za ich kłamstwo. Byłam tam z tatą, gdyż poproszono go o konsultacje w mojej sprawie i profesor wyjaśnił mu, dlaczego przepytuje mnie z egzaminu, a także o konsekwencjach kolejnych oszustw z mojej strony. Zostałam potraktowana łagodnie, ze względu na obecne problemy rodzinne. Wtedy przyszedł do gabinetu trener Stanley Schmidt i poinformował profesora, że zadzwonił na policję i zgłosił morderstwo na uczelni. Chodziło o syna pana profesora, który zaginął dawno temu, a trener był jego najlepszym przyjacielem i to on odpowiadał za nieumyślne spowodowanie śmierci, gdyż tak naprawdę to trener i syn profesora byli w sobie zakochani...
Na sali zapanował rozgardiasz. Wszyscy, łącznie z obroną Stanleya Schmidta patrzyli to na Samantę, to na trenera, który uśmiechał się do niej dobrodusznie, jakby jako jedyny rozumiał jej słowa.
– Trener jest gejem? – zdziwił się Chad, który nie dowierzał własnym uszom. – Mój gej radar...
– ...widocznie jest popsuty – dokończył za niego Luis.
– Proszę wyjaśnić, co ma pani na myśli przez określenie "byli w sobie zakochani" – odezwała się pani prokurator, a z jej słowami w sali rozpraw zapanowała cisza.
Samanta poprawiła się na miejscu i odsunęła kosmyk włosów za ucho.
– Mam namyśli, że byli w związku. Kochali się zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie... – Odchrząknęła lekko – ...uprawiali ze sobą seks, jeśli o to właśnie pani pyta.
– Mimo to oskarżony dźgnął go nożem do papieru w pierś? – prychnęła pani prokurator, chcąc podważyć jej ocenę sytuacji.
– To nie ja jestem oskarżona w tej sprawie – upomniała oskarżycielkę, a pan Harrison natychmiast wstał z miejsca.
– Sprzeciw. Świadek nie jest oskarżony w sprawie!
Sędzia podtrzymała sprzeciw, a pani prokurator skinęła głową ze zrozumieniem.
– Proszę powiedzieć, jak pan Schmidt umotywował popełnione morderstwo.
– Wykonali rytuał mający na celu sprawić, że osiągną w życiu to, o czym marzyli. Znaleźli księgę czarów wśród księgozbiorów profesora Arinstowa i błędnie ją zinterpretowali. Wspólnie wierzyli, że nikomu nie stanie się przy tym krzywda.
– Czy wierzy pani w skuteczność takich rytuałów? Studiuje pani przecież takie przypadki...
I tym razem Samanta mogła odmówić odpowiedzi, a Harrison zgłosić sprzeciw, ale najwyraźniej postanowiła inaczej, a Damian poczuł gorąc na ciele, który znalazł ujście w spoconych dłoniach.
– Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Niektórzy rozpoczęli studia na tym samym kierunku ze względu na wiarę w Boga, którego również nie można jednoznacznie potwierdzić, jednak moją motywacją do obrania tej drogi było to, że dowiedziałam się o klątwie, którą została obarczona moja rodzina i chciałam móc zbadać ten przypadek. Upatrywałam się w profesorze Arinstownie odpowiedzi. Okazało się, że jest sceptykiem, ale ma dostęp do wiedzy, która jest mi potrzebna, aczkolwiek na dzisiejszydzień bardziej interesuje mnie to, dlaczego ludzie uciekają się do czarów i religii, niż czy faktycznie są one prawdziwe.
– Czyli?
Prokurator chciała uściślić jej odpowiedź.
– Niczego nie wykluczam. Trener Schmidt chciał być inspiracją dla młodych ludzi, takich jak on kiedyś. Chciał ich wspierać i nauczać, by weszli w dorosłe życie bez lęku o to, kim się staną w przyszłości; chciał nauczyć ich dumy z bycia sobą i choć sam nigdy nie przyznał się przed światem, że kochał drugiego mężczyznę, to dziś jego podopieczni trzymają się za ręce i nie wstydzą przyznać, że są gejami, bo tak ich wychował. Nie zmieni tego to, czy pójdzie do więzienia, czy nie. Braterstwo Bursztynowej Sowy powstało z jego marzeń i będzie trwać, póki jego członkowie będą się jednoczyć.
– Braterstwo Bursztynowej Sowy? – zaskoczyła się pani prokurator.
Philippe dał komuś znak i cała sala zrozumiał, o co chodzi. Damian odpiął guzik przy rękawie koszuli i wysunął nadgarstek, a potem, tak jak pozostali, uniósł rękę wysoko w górę. Las rąk z wytatuowaną na przedramieniu sową zaskoczył panią prokurator, która uznała ten gest za wystarczającą odpowiedź i orzekła, że nie ma więcej pytań do świadka. Samanta zeszła z mównicy i ruszyła w stronę wyjścia. Zerknęła na Damiana z daleka, a gdy przechodziła obok, chciała zachować kamienną twarz. Zadziałał instynktownie. Wysunął swoją dłoń i chwycił jej nadgarstek. Delikatnie pociągnął, żeby dać jej sygnał, aby usiadła obok niego. Zatrzymała się i stała tak przez chwilę. Wystraszył się, że zrobił coś nieodpowiedniego, więc puścił jej rękę. Wtedy bez słowa usiadła i przysunęła się do niego tak, żeby ich ramiona się stykały ze sobą. Wysunął w jej stronę otwartą dłoń i choć na niego nie spojrzała, to położyła swoją dłoń na jego dłoni i zacisnęła ją mocno. Od bardzo dawna nie czuł takiej ulgi. Jakby kamień spadł mu z serca. Przez chwilę mógł wierzyć, że nic się między nimi nie zmieniło. Otoczył jej dłoń swoją dłonią i położył sobie na nodze z lekkim westchnieniem tęsknoty.
– Jestem z ciebie dumny – wyznał, a jej uścisk delikatnie się wzmocnił.
– Dziękuję – szepnęła. – Zrobiłam to dla ciebie.
Pozostała część rozprawy nie miała dla niego znaczenia. Była oczywista, trener się przyznał i opowiedział swoją historię o chłopaku ze zdeformowaną ręką, którego kochał ponad życie, a który nie potrafił przyjąć tej miłości w pełni, gdyż wierzył, że nie jest kompletny. O chłopaku, który wstydził się tego, że naprawdę piękny czuł się jedynie w damskiej sukience i takiego pragnął się widzieć codziennie, ale świat go takim odtrącał. Opowiadał o nocy spędzonej przy starym filmie, gdy miał nadzieję, że bliskość fizyczna sprawi, że miłość jego życia zmieni zdanie i pokocha siebie takiego, jakiego on go widział. Doskonałego mimo posiadanej niedoskonałości. A potem jak płakał, gdy trzymał nóż do listów, a ostrze zagłębiało się w jego miłość, jaką spokojną twarz posiadał Jacob, który gwarantował mu, że dzięki temu już na zawsze pozostanie piękny i młody.
– I pozostał... – szepnęła Samanta. – Jego ciało nic się nie zmieniło, wyglądał jakby spał... Dopiero gdy trener wyciągnął ostrze, wszystko się zmieniło... w przeciągu chwili...
– Jak wzrok Palmera... – wtrącił się Nasir.
– I kariera Hughsa... – dodał Ben.
– I reputacja trenera – zakończył Damian.
Patrzył cały czas na swojego mentora, a on patrzył na niego. "Doskonali mimo swoich niedoskonałości" brzmiało mu w uszach i miał wrażenie, że trener Schmidt mówił do niego, a może mówił do wszystkich po trochu. Damian zastanawiał się, czy Samanta też tak to odczuwa. Chciał, by uwierzyła w jego słowa i zrozumiała, że nie jest w żadnym stopniu uszkodzona, w żaden sposób zdeformowana. Chciał, by uwierzyła w to, w co on wierzył – że była doskonała.
Wyszli przed budynek sądu, trzymając się za ręce, ale gdy tylko podjechał pod nią wynajęty samochód razem z kierowcą, odwróciła się do niego, przytuliła go i bez słowa wsiadła do środka. Odjechała, a on wiedział, że to koniec. Świat znowu stał się smutny i mroczny. Teraz też taki pozostał. Siedząc w barze i popijając piwo, nie miał ochoty na życie. W końcu trochę zrozumiał swojego ojca. Pił, by zapomnieć. Pił, by przeżyć kolejny pusty dzień. Dlaczego Damian tak rzadko z nim rozmawiał? Czy to przez kłamstwa, które mu serwował, żeby go nie rozczarować? A może kłamiąc, sam siebie oszukiwał? Miał dość.
– Wracam do domu – oznajmił z goryczą w głosie i wstał od stolika. Nasir chciał za nim pobiec, ale Ben słusznie go powstrzymał.
Był koniec tego dnia. Trener został skazany. Ława przysięgłych orzekła go winnym nieumyślnego spowodowania śmierci i skazała na pięć lat pozbawienia wolności bez możliwości wcześniejszego wyjścia przez okres lat trzech oraz pozbawieniu go prawa do wykonywania zawodu z dziećmi i młodzieżą. To był dzień, gdy Bractwo Bursztynowej Sowy powstało i oficjalnie zakończyło swoje nabory.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top