Damian: rodział 32 - Chwilowe zapomnienie, całkowite zaćmienie (cz.2)

Damian ruszył w kierunku sali balowej, aby poinformować Marka o swojej konieczniści powrotu do domu i przeprosić jego żonę, ale nie zdołał, bo w korytarzu zatrzymał go ochroniarz. Mężczyzna w ciemnym garniturze pochylił się i wyszeptał do niego, jakby to on był osobą decyzyjną.

– Młody mężczyzna na dole się awanturuje, co mamy zrobić?

– Nie wiem, zapytajcie Marka...

– On mówi, że pana zna i chce z panem porozmawiać.

Kto mógł się awanturować w holu i twierdzić, że go zna? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie, ale zaintrygowany postanowił sprawdzić. W końcu ten bal był pełen rewelacji, a on najwyraźniej musiał być w ich centrum.

Po zejściu na parter ujrzał stojącego w bojowej postawie i przytrzymywanego przez dwóch ochroniarzy Chada. Oczy miał wściekłe, niczym rozsierdzony byk, a na twarzy pojawiły się czerwone wypieki złości.

– Co ty robisz, Peyton? – zapytał zaskoczony widokiem kolegi.

– Zna go pan? – zamiast odpowiedzi usłyszał pytanie ochroniarza.

– Tak, puśćcie go – nakazał, a dwóch mężczyzn puściło dobrze zbudowanego blondyna.

Nie ruszył z miejsca, ale widać było, że chce dokonać swojego planu wtargnięcia.

– Chad, co ty tu robisz? – powtórzył Damian.

– Chcę wejść do środka i zabić pierdolonego Bena! – wrzasnął.

Dwóch mężczyzn chciało ponownie go chwycić, ale Damian powstrzymał ich ruchem ręki.

– Zawołaj go tutaj natychmiast, żebym mógł mu wpierdolić, jeśli nie mogę tam wejść osobiście! – kontynuował awanturę blondyn.

– Zawołaj go – zwrócił się Damian do ochroniarza, a ten skinął głową.

– Jest pan pewny?

– Tak, znają się... Ben wszystko wyjaśni...

– Dobrze – powiedział ochroniarz i zniknął na schodach prowadzących na górę.

Damian podszedł spokojnie do kolegi i spojrzał mu w oczy.

– Co się stało, Chad?

– Zabiję go, no kurwa... zabiję go...

– Co się stało? – zapytał ponownie z naciskiem, a Chad podniósł głowę.

Nie zareagował na jego słowa, a na to, że szybkim krokiem w ich kierunku podążał Benjamin, a za nim jego ojciec wraz z matką i zaalarmowany sytuacją Marek. Blondyn ponownie się rzucił do przodu, ale ochroniarze ponownie go pochwycili i uwięzili w stalowym uścisku ramion.

– Zabiję cię, ty pierdolony psie! Jak mogłeś mi to zrobić! Kurwa! Pomagałem ci! A ty...

Nie zdążył dokończyć zdania, bo Ben wyraźnie nie zwracając na niego uwagi, patrzył daleko za nim, gdzie do holu wbiegła właśnie kobieta w prostych jeansach i luźnym, szarym swetrze. Damian od razu ją poznał, była matką Chada. Miała jak zwykle włosy rozpuszczone i lekko rozjaśnione, a jej jasne oczy były teraz pełne łez.

– Helen – rzucił zbyt swobodnie i nieco poufale Ben, wtedy rozjuszony buldog znowu zaatakował.

– Zamorduję cię, ty zboczony mały fiucie! Jak mogłeś to zrobić?!

Helen O'Neill, adopcyjna matka Chada podeszła do syna i chwyciła go za ramię. Widać było, że próbuje przemówić mu do rozsądku, wręcz błagała go o zachowanie spokoju, ale ten z natury był impulsywny i nie planował odpuścić. Wtedy podszedł do nich Ben, który wpatrywał się w Helen, jakby to u niej szukał odpowiedzi.

– Co się stało? – zadał pytanie, na które Damian nie zdołał uzyskać odpowiedzi, wtedy blondynka odwróciła się w ich kierunku i z desperacją w głosie powiedziała:

– On wie... Ben...

Szatyn zapowietrzył się i wyprostował, rozszerzając swoje niebieskie oczy do granic możliwości i w geście bezradności uniósł ręce, by wypuścić gwałtownie powietrze z ust.

– Wszystko ci wyjaśnię, Chad... To nie tak, jak myślisz... – zaczął mówić szybko i dość niespójnie, ale blondyn mu przerwał.

– Jak mogłeś?! Jak mogłeś zapłodnić moją matkę?!

– Że jak?!

Ben zastygł w bezruchu i jedyne, co udało mu się wykonać to niezgrabne dwa kroki w tył.

Wtedy po holu rozległ się głuchy dźwięk obcasów i wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, jakby oznaczał nadejście sądu ostatecznego, ale ponownie była to jedynie Alexis.

– Ha! Mówiłam, że kłamie! – zaśmiała się, jakby oznaczało to jej zwycięstwo. – Cały czas was okłamywał!

– A ty jak zawsze wściubiasz nos w nie swoje sprawy, ty... mała... gruba... zołzo! – wycedził przez zęby Ben, niczym pięciolatek walczący o rewir w piaskownicy, a stojąca przed nim Helen zmarszczyła brwi, jakby pierwszy raz widziała tak swojego kochanka.

Damian wiedział, że ten dzień zakończy się w spektakularny sposób i będzie go wspominał długo, żal mu było jedynie licytacji, która właśnie się rozpoczęła, a Klara musiała ją poprowadzić bez męża, więc musiała być wielce zestresowana.

– Właściwie, to wróciłam po torebkę – prychnęła dziewczyna i ruszyła przed siebie w kierunku szatni.

Nastała krótka cisza, którą przerwała pani O'Neill, chcąc wszystko wyjaśnić.

– Słuchaj, Ben... Niczego od ciebie nie oczekuję, nasz układ był dosyć jasny, ale zważywszy na moje problemy zdrowotne, postanowiłam, że zachowam to dziecko... dla mnie to...

Benjamin stał osłupiały, a na jego twarzy malowało się zdziwienie i zdezorientowanie. Otworzył buzię, aby po chwili ją zamknąć.

– Nasz układ? – jęknął w końcu zbyt piskliwym głosem jak na jego możliwości, więc dźwięk się na chwilę urwał, jak w zepsutym radio. – Nic ode mnie nie oczekujesz?

Dopiero teraz Damian to dostrzegł, w oczach jego przyjaciela pojawiły się łzy i miał subiektywne wrażenie, że doskonale zna uczucie rozczarowania, jakie teraz mógł odczuwać Benjamin. Nawet Chad rozluźnił ramiona już nie taki gotowy do bójki.

– Ben, posłuchaj... Nie chciałam, żebyś się dowiedział... Chad znalazł test ciążowy w śmietniku, a potem zobaczył nasze rozmowy w moim telefonie i wpadł w szał... przybiegł tu...

– Nie chciałaś, żebym się dowiedział...?

Ben wsunął rękę we włosy, nie zważając na to, że jego fryzura od tego legnie w gruzach i patrzył z jeszcze większym niedowierzaniem, niż do tej pory, a Helen jedynie wzruszyła ramionami.

– Jak planowałaś to przede mną ukryć, co?!

W Benie coś pękło, zrobił szybki krok w stronę pani O'Neill i wycelował w nią palcem. Już nie był tylko skołowany, teraz był także wściekły. Helen cofnęła się, truchlejąc na ten widok, a Chad ponownie się wyprostował, gotowy bronić matki.

– Może lepiej się przede mną tłumacz! – krzyknął. – Jak niby długo posuwasz moją matkę?

– To nie twój zasrany interes!

Ben stanął naprzeciw Chada. Obydwaj wyglądali jak koguty podczas walki, a Damian zastanawiał się, czy jego twarz wyjdzie cało, jeśli spróbuje ich rozdzielić. Było to mało prawdopodobne.

– Ben przyjechał do nas wieczorem, miał ogromnego sińca pod okiem, pamiętasz? – przemówiła cicho Helen.

Chad odwrócił się i spojrzał na matkę zdezorientowany.

– Wiele takich razów było...

– Ale wtedy mówił, że chce uciec i zniknąć, żeby nikt go nie znalazł. Byliśmy tego dni na cmentarzu u taty, więc czekał na nas pod domem... płakał, pamiętasz?

– Tak – przytaknął Chad. – Zjedliśmy kolację, oglądaliśmy filmy i wszystko wróciło do normy, a potem poszliśmy spać...

– Wiesz, że podjadam w nocy, więc no... zeszłam na dół i otworzyłam lodówkę, wtedy zobaczyłam, że Ben siedzi przy kuchennym blacie z paczką groszku przy twarzy i płacze. Podeszłam i przytuliłam go, a że byłam tylko w halce... tak wyszło, Chad... Nie planowałam tego...

– To było trzy miesiące po śmierci taty! – oburzył się blondyn, patrząc na matkę z wyrzutem.

– Nie planowałam tego... tak wyszło...

– Tata zmarł trzy lata temu, a test był z dzisiaj... Ile to trwa?

– Chad, kochanie... Musisz zrozumieć, że kochałam twojego tatę i próbowałam to przerwać... ale...

W tym momencie po holu rozniósł się wesoły dźwięk melodii z telefonu i wszyscy ponownie spojrzeli zaskoczeni w kierunku, z którego się donosił.

– O cholera! Przepraszam... – zaśmiała się nerwowo Alexis, która trzymała w dłoniach buty na obcasie i szukała w torebce telefonu, który się rozdzwonił. – Chciałam wiedzieć, jak się to skończy, ale mój chłopak chyba zaczął się niepokoić...

Wsunęła buty na nogi i ruszyła, głośno stukając obcasami do wyjścia. Zatrzymała się przy Benie, który miał wściekły wyraz twarzy i Helen, która wyraźnie rozbawiła się zachowaniem panny Carrington.

– Ben, jeśli się cieszysz z powodu dziecka, to wam gratuluję tego szczęścia.

Poklepała go po ramieniu i chciała odejść, ale on chwycił ją spontanicznie za rękę, a jego brwi wyrównały się, przybierając naturalny wygląd.

– Cieszę się, bardzo się cieszę... – wyszeptał.

– W takim razie będziesz dobrym ojcem. – Uścisnęła jego dłoń i odwróciła się na pięcie, aby odejść, ale szybko się odwróciła i wskazała na Bena palcem. – Nie jestem gruba!

– Nie jesteś, przepraszam... – Pokiwał twierdząco głową. – Ładnie ci tak. Ale zołzą jesteś!

– Wiem! To moja super moc! – zaśmiała się Alexis i wyszła.

W tym momencie Damian postanowił, że nie ważne, jak bardzo irytującą postacią w jego życiu będzie Alexis, nie pozwoli jej skrzywdzić i przynajmniej raz w miesiącu odwiedzi mieszkanie Phila, w którym mieszkała razem z Javierem, żeby pozwolić jej na matczyno-siostrzane rady i rozckliwianie się nad nim, bo była pierwszą – i jak do tej pory jedyną – osobą, która zapytała Bena o jego uczucia w stosunku do dziecka, mimo że jako jedyna miała podstawy uważać, że Ben to drań bawiący się kobietami. Być może Alexis w swej niepozorności widziała więcej od innych. Nie było mu dane się nad tym tak naprawdę zastanowić, bo sytuacja wiąż, pozostawała niewyjaśniona.

– Ben... – odezwała się nieśmiało Helen.

– Tak?

– Cieszysz się?

Jej głos drżał, jakby nigdy nawet nie brała takiej opcji pod uwagę, a teraz niepewnie pragnęła się upewnić.

– Czy się cieszę? Helen! Oczywiście, że się cieszę! – Ben chciał podejść do pani O'Neill, ale Chad zastąpił mu drogę, więc się wycofał. – Helen! Kocham cię! To nigdy nie był dla mnie romans ani żaden układ. Pragnę być z tobą, żyć z tobą!

– Ale zgodziłeś się...

– Tak, zgodziłem się ze względu na Chada, że zachowam to w tajemnicy, bo mnie o to prosiłaś. Prosiłaś mnie, a ja dla ciebie zrobiłbym wszystko.

– Zaraz, zaraz... – Z tyłu dał się słyszeć donośny i stonowany głos mężczyzny. Był to Benedict Montgomery, który wyprostował się niczym struna i przeciągnął dłonią po guzikach koszuli. – Jeśli myślisz, że naciągniesz mojego syna na dziecko, to grubo się mylisz! Bez testów genetycznych nie dostaniesz ani grosza!

Ben odwrócił się i wściekle spojrzał na ojca.

– Nie wtrącaj się! – wrzasnął.

– Uspokój się synu, każda kobieta ma swoją cenę. Wystarczy ją zapłacić, a okazuje się, ile była warta jej miłość.

– Zamknij pysk!

Ben odwrócił się i stanął z wypiętą piersią, tym gestem osłaniając Helen. Damian w tym momencie zwrócił uwagę na kogoś innego. Matka Bena skurczyła się w sobie i w milczeniu pochylała głowę. Co musiała przeżywać, będąc w związku z mężczyzną, który nie bał się publicznie tak o niej wyrażać?

– Jesteś moim synem, moim spadkobiercą, pierdolonym dziedzicem Izby Lordów i jeśli myślisz, że dam choćby grosza temu bękartowi, to...! – grzmiał wściekle Benedict Montgomery, nie zważając na sytuację i dobre imię, ale jego syn zrobił krok do przodu i zagrzmiał jeszcze głośniej:

– To jest moje dziecko! Jeśli go nie zaakceptujesz, to jak dla mnie nie jesteś moim ojcem! Szukaj sobie innego spadkobiercy, bo ja ani moja ukochana nic od ciebie nie chcemy! Rozumiesz?!

– Wyrzeknę się ciebie... ty...!

– I kto to mówi?!

Niespodziewanie dla wszystkich, matka Bena się wyprostowała i w sposób ostentacyjny rzuciła w męża srebrną kopertówką. Podeszła szybkim krokiem i pchnęła go w bark.

– Kto to mówi?! Ten, który posuwał szesnastoletnią dziewczynkę?!

Ben się wyprostował jeszcze bardziej, nie rozumiejąc sytuacji, a Damian odruchowo zrobił krok naprzód, jakby to mu pozwoliło słyszeć lepiej awanturę, która nabierała rumieńców i pierwszy raz tego dnia czuł się obserwatorem, a nie celem obserwacji.

– Ani się waż! – wrzasną na żonę Benedict i wyprostował się gotowy do obrony przed jej atakiem.

– O kim ty mówisz? – zapytał matkę Ben, rozkładając ręce.

– Mówię o Ja...

Mężczyzna przed nią napiął ramiona i zacisnął dłonie w pięści, a następnie wysunął jedną z nich w stronę policzka żony, ale nic nie zrobił, bo w ciągu kilku sekund Marek stanął pomiędzy nimi i zakleszczył Benedicta Montgomerego w swoich ramionach, odciągając go od kobiety w srebrnej sukience.

– ...milli – dokończyła swoją wypowiedź kobieta z satysfakcją w głosie. – Mówię o Jamilli...

– Ani się waż wymawiać jej imienia...

Ku zaskoczeniu wszystkich, Benedict Motngomery zwiotczał na ciele i osunął się na podłogę, siadając na niej po turecku i chwytając się za głowę.

– Jamilla? – zdziwił się Ben, robiąc niepewne dwa kroki w kierunku matki. – Chodzi ci o córkę Fayoli, naszej gosposi? Ta, która zmarła jako nastolatka?

– Nie zmarła. Powiesiła się w gabinecie twojego ojca.

– W naszym domu?

– Tak.

– Ale dlaczego?

Matka Bena rozłożyła bezradnie ręce, ale doskonale znała odpowiedź na to pytanie. Gest ten miał jedynie na celu pokazać szczere intencje kobiety. Dla Damiana było w nich coś nienaturalnego, jakby od dawna chciała to powiedzieć i miała przygotowane każde słowo.

– Jeśli się zastanawiałeś kiedyś, dlaczego twój ojciec nigdy nie był dla ciebie czuły, to pora byś poznał o tym prawdę...

– ...nie chciałem... – wyburczał pod nosem Benedict i zaczął się lekko kiwać, jakby w amoku, ale tak naprawdę powstrzymywał się od napływających do oczu łez, które i tak pociekły, gdy tylko stęknął i skulił się jeszcze bardziej.

– Nie chciałeś... – prychnęła kobieta i odwróciła się od męża, patrząc teraz wprost na syna.

– Byłam zaręczona z twoim ojcem, gdy do jego posiadłości przyjechała córka Fayoli, by rozpocząć u nich pracę. Ja biegałam po salonach ślubnych i planowałam wesele na kilkaset osób, rezerwując salę i organizując muzykę, a w tym czasie twój ojciec dokładnie poznawał nowy nabytek domu Montgomerych...

– To nie było tak... – wymamrotał ojciec Bena i ponownie zaczął szlochać.

– Nie było tak! A niby jak? Największy błąd mojego życia to było to, że byłam w tobie tak zakochana, że gdy usłyszałam o twoim romansie z szesnastoletnią służącą, to postanowiłam za wszelką cenę cię zatrzymać i zaszłam w ciążę z Benem!

Tego kobieta w srebrnej sukience nie chciała powiedzieć, z pewnością nie chciała powiedzieć tego na głos, ale najwyraźniej tak czuła i teraz te słowa wyleciały z jej ust, a Ben wydał się Damianowi niezwykle kruchy. Zrobił dwa kroki w tył i wpadł na stojącą za nim Helen, która najwyraźniej również na te słowa postanowiła zareagować swoim wsparciem. Ujęła go od tyłu, a on oparł ramię na jej barkach. Widząc to, jego matka zaniemówiła.

– Nie chciałam tego powiedzieć, Ben – zaczęła się tłumaczyć. – Dobrze wiesz, że nie chciałam tego powiedzieć. Jesteś jedyną osobą, którą kocham... Tylko tego, że jestem twoją matką nieżałuję, ale wtedy zrobiłam to umyślnie. Wiedziałam, że ma romans i chciałam za wszelką cenę dać mu powód, by do mnie wrócił, by mnie wybrał. Twój ojciec ożenił się ze mną z powodu ciąży, wiem to. Tylko dlatego za mnie wyszedł, a kilka dni później w jego gabinecie powiesiła się ta dziewczyna. Sekcjazwłok wykazała, że była w bardziej zaawansowanej ciąży ode mnie. Nie wiedziałam, nikt nie wiedział...

Benedict chwycił się za włosy i rozszlochał jak dziecko.

– Kochałem ją... uciekłbym... gdybym tylko wiedział... zabrałbym ją i byśmy uciekli...

Damian dostrzegł, że Marek chciał się pochylić nad mężczyzną, ale w ramionach Benedicta wylądowała żona, która go przytulała, jakby przepraszając za każde słowo, które wypowiedziała. Ben stał zdezorientowany. Zawsze mówił, że jego rodzice są toksycznie przywiązani do siebie, opierając swoje relacje o niezrozumiałe wybory i decyzje. Dziś było najwyraźniej podobnie.

– Mnie już to nie dotyczy – odpowiedział oschle i odwrócił się do Helen. – Chcesz wrócić do domu?

Pokiwała twierdząco głową, a on nakazał jej zaczekać i w przeciągu chwili wrócił z płaszczem w dłoni. Chciał chwycić za rękę swoją ukochaną, ale drogę ponownie zagrodził mu Chad.

– Nie sądziłeś, chyba że to koniec? Wciąż mi wisisz za ruchanie mojej matki i okłamywanie mnie.

– Co ty? Chad...?

Helen nie zdążyła dokończyć zdania, gdy Ben skinął głową, a w jego stronę potoczyła się niczym rozpędzony pociąg pięść przyjaciela. Z jego nozdrzy trysnęła krew i wylądowała na ubraniu Damiana. Zaskoczył się tym równie mocno co kobieta, ale uznał, że ma dobry powód, by wrócić do domu.

– Nigdy nie nazwę cię ojczymem! – podsumował blondyn i stanął dumny naprzeciwko Bena, który mimo obrażeń również się uśmiechał. Wyciągnął z kieszeni poszetkę i przystawił do nosa.

– Czy wy jesteście poważni?! – jęknęła zaskoczona blondynka.

Chłopacy zaśmiali się głośno, a Ben objął Helen i wskazał kierunek do wyjścia.

– Wybacz, Damian – powiedział, odwracając się do niego i widząc, jak pociera dłonią plamy na marynarce. – Wyślij ją na mój koszt do pralni.

– Nie stać cię – prychnęła rozbawiona jego komentarzem kobieta. – Przed chwilą zrezygnowałeś z rodzinnych koneksji. Musisz pójść do pracy i się ogarnąć...

– Zrezygnuję ze studiów i pójdę do pracy – zapewnił ją.

– O nie! Nie po to ciągnę za uszy Chada, żeby dokończył studia, żeby tobie na to pozwolić.

To był dobry moment, żeby się ulotnić. Spojrzał na Marka i ruszył w jego kierunku.

– Gdzie się wszyscy podziali?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top