Rozdział 16
Baśka nie spuszczała wzroku z malejącej jaśniejszej plamy nad głową. Zdawało się jej, że opada w ślimaczym tempie, choć minęły zaledwie sekundy, kiedy z całą mocą gruchnęła o ziemię. Całkowicie zignorowała ból. Stanęła na równych nogach, gotowa do walki. Przykucnęła, szykując się do skoku. Chciała wrócić z powrotem na górę, jednak nim skoczyła, światło znikło. Zawyła z wściekłości. Suka doprowadziła ją niemal do wrzenia i teraz musiała wyładować wzbierającą furię. Już nie ważne, na kim, czy też, na czym. Ważne, aby się tego pozbyć.
Rozejrzała się dookoła. W pierwszej chwili nie widziała nic. Otaczała ją ciemność, a gdzieś z głębi słyszała sapanie. Z początku myślała, że to może szczuro i koto stwory, ale nie... To był inny dźwięk. Skądś go znała...
- Nie! – W oczach stanęły jej łzy przerażenia i zaczęła gorączkowo szukać drogi ucieczki. – Nie zmusisz mnie! Nie tym razem! – Szeptała macając ściany w poszukiwaniu okna, drzwi czy chociażby mysiej dziury, do której by mogła się schować.
- Nie masz wyjścia. – Zakpiła Suka.
- Zamknij się! Zawsze jest wyjście. Słyszysz! Zawsze jest inne wyjście! Zawsze! – Krzyczała nie przerywając poszukiwań. W tej chwili wolała stanąć twarzą w twarz ze szczuro i koto stworami niż z tym, co kryło się w ciemności.
To był początek jej koszmaru.
Nie znajdując innego wyjścia wcisnęła się pod łóżko, zwinęła w kulkę, zakryła uszy rękoma, zacisnęła z całej siły powieki, spod których nadal lały się strumienie łez. Jeśli kiedykolwiek czegoś w życiu żałowała to właśnie tej nocy. Od tego wszystko się zaczęło.
Dzieciństwo Barbary Marii Wiewiórskiej przemijało pod surowym, wszystkowidzącym i nieznającym litości spojrzeniem stalowych oczu Gertrudy Bzik. Dalekiej kuzynki Tadeusza. Byli w tym samym wieku, choć kiedy patrzyło się w surową twarz Gertrudy, odnosiło się wrażenie, że jest starsza, o co najmniej dziesięć lat. Blond włosy, miała zawsze spięte w ciasny kok, niepozwalający nawet pojedynczym kosmykom na wysunięcie się spod niego. Basia miała wrażenie, że nawet silny wiatr nie byłby w stanie zburzyć ich idealnego wyglądu. Gertruda nie uznawała makijażu ani innych ozdobników, uważając je za atrybuty kobiet lekkich obyczajów. Długie spódnice, Basia nigdy nie widziała jej w spodniach, bluzki z długimi rękawami i wysokimi kołnierzami skutecznie zakrywały bladą skórę nie zależnie od panującej pogody. Zawsze wyprostowana jak świeca, zawsze czujna i zawsze mająca pod ręką rózgę.
Dyscyplina i bojaźń boża to były dwie podstawowe rzeczy, które Gertruda kładła jej do głowy. Grzech czaił się wszędzie a szczególnie w łonie kobiety, dlatego trzeba go z niej wypędzić. Bo to kobieta, sprowadziła grzech na mężczyznę i teraz każda córka Ewy, powinna starać się go odpokutować.
Basia, która, jakby na to nie patrzeć, była jeszcze dzieckiem nie rozumiała co najmniej połowy słów, które słyszała od ciotki Gertrudy, bardzo szybko nauczyła się, że dla niej wszystko było grzechem i obrazą Boga. Znaczy wszystko, co robiła Basia. Paweł miał całkowitą swobodę. Ciotka nie wtrącała się w jego wychowanie, którym w pełni zajął się ojciec. Basia nie raz zastanawiała się, dlaczego ten świat jest tak dziwnie urządzony. Dlaczego jej nie wolno praktycznie nic, za to Paweł zachowywał się jak pan świata. I przede wszystkim gdzie jest jej mamusia? Raz odważyła się nawet o to zapytać ciotki Gertrudy, miała wówczas pięć lat. W odpowiedzi dostała trzydzieści batów na gołą pupę. Dziesięć za odzywanie się bez pozwolenia. Dziesięć za zadawanie pytań. I dodatkowe dziesięć tak na wszelki wypadek, aby dobrze zapamiętała lekcję. Po tej nauce nie mogła siedzieć nie krzywiąc się z bólu, dlatego aż przez tydzień była zamknięta w swoim pokoju, nim pozwolono wrócić jej do przedszkola. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co działo się w domu Wiewiórskich.
Jednak nawet takie traktowanie nie złamało Barbary. W głębi duszy wiedziała, że świat urządzony jest inaczej. Obserwowała inne dzieci w przedszkolu i widziała, jakie relacje łączą dziewczynki z ich matkami, ojcami czy rodzeństwem. Jak radośnie się witają, obejmują, całują w rumiane policzki i... zazdrościła im. Sama nie wiedziała, co to znaczy być kochaną. Mieć kogoś bliskiego, kto nie zważając na jej wygląd polubiłby ją i zaakceptował.
Na razie musiała wystarczyć jej Mela. Jedyna przyjaciółka, która znała jej największe sekrety. Jak na przykład to, że jej lewe oko, to w kolorze miedzi, widzi inaczej niż jej prawe oko, dlatego zazwyczaj, jeśli chciała się czemuś przyjrzeć, przechyla głowę w prawo, aby grzywka przesłoniła jej lewe oko, gdyż ono przeszkadzało...
Basia, nawet, jeśli nie złamała żadnego z licznych zakazów i nakazów ciotki Gertrudy i tak w każdy piątek, po kolacji dostawała dziesięć razów.
- Kobieta sama w sobie jest grzeszna i trzeba wypędzić z niej szatana. – Ciotka syczała, uderzając rózgą.
Basia rzadko płakała. A bynajmniej nie w obecności Wiedźmy, jak w myślach nazywała ciotkę. Za płacz było kolejne dziesięć batów, a Basia nie chciała dawać ciotce takiej satysfakcji. Z czasem, w jej wówczas niewinnym serduszku, zrodziło się nowe uczucie, z którego nie była zadowolona, choć nawet nie umiała go wówczas jeszcze nazwać. Skierowane było ono do jej „najbliższych", jeśli tak można ich nazywać. Najczęściej to nowe, dziwne uczucie, wzbierało w niej, kiedy dyscyplinie wymierzanej jej przez Wiedźmę przypatrywali się Paweł i ojciec. Nie rozumiała, dlaczego nic z tym nie robią? Co więcej, mieli wówczas taki dziwny wyraz twarzy. Szczególnie Paweł. Jakby z każdym uderzeniem w jej delikatną skórę on cieszył się jeszcze bardziej. Za pierwszym razem pozwoliła sobie na płacz podczas takiego publicznego bicia, jednak widząc nieskrywaną radość widowni, obiecała sobie, że to będzie pierwszy i ostatni raz, kiedy dała im taką satysfakcję.
I dotrzymała słowa.
Miała już osiem lat i chodziła do szkoły podstawowej, która znajdowała się na tyle blisko, że mogła pokonywać tą trasę sama. Ciotka Gertruda nadal stosowała swoje średniowieczne metody wychowawcze, jednak dla Basi był to już chleb powszedni. Zobojętniała na to, co mówiła jej ciotka. Jak straszyła ją piekłem i wiecznymi mękami. Basia umiała już płynnie czytać, a szkolna bibliotekarka nie mogła wyjść z podziwu jak fachową literaturę pochłania to dziecko. W ogóle była bardzo zdolnym, choć cichym dzieckiem. Od trzech lat, skutecznie ukrywała jeszcze jedną rzecz. Swoją przyjaźń z Miłoborem. To był jej największy sekret. Bała się potwornie, co może się stać, jeśli wyjdzie na jaw, jednak za nic na świecie nie wyrzekłaby się tej przyjaźni. Niech Wiedźma mówi, myśli i robi co chce, ale Miłobor był jej najcenniejszym skarbem.
Basia obudziła się w nocy. Tym razem pupa bolała ją bardziej niż zwykle, gdyż Wiedźma pomyliła się w rachunku i zamiast co tygodniowych dziecięciu razy otrzymała ich piętnaście. Jęknęła, nieopatrznie siadając na skraju łóżka. Zgarnęła w rączki niebieską koszule w żółte kaczuszki i ruszyła do łazienki. Stąpała ostrożnie, nie chcąc zdradzić się w tej eskapadzie. Wiedziała, że jest późno, choć nie miała w pokoju żadnego zegarka. Korytarz był ciemny, rozświetlany jedynie wąska stróżką światła sączącego się spod uchylonych drzwi pokoju Gertrudy.
Wiedźma czuwała.
Basia chwilę się wahała przestępując z nogi na nogę, jednak przepełniony pęcherz nie pozwalał jej zrezygnować. Przemykała cicho jak mysz, wiedząc, że jeśli ciotka ją przyłapie, nie ważne będzie, że chciała tylko do toalety. Zbierze kolejne baty za włóczenie się po nocy.
Serce biło jej tak mocno, że bała się, iż Wiedźma je usłyszy. Prawie nie oddychała nie chcąc się zdradzić. Powoli stawiała bose stopy na nagich panelach. Drzwi do łazienki wydawały się tak strasznie daleko a pełny pęcherz wcale nie ułatwiał zadania. Kiedy była już niemal pod drzwiami usłyszała dochodzące z pokoju ciotki dziwne sapanie. Stanęła, chwilę nasłuchując...
- Wstawaj dzieciaku! Nic na to nie poradzisz! – Suka darła się w jej głowie. – Weź to na klatę i ruszaj!
- Odwal się ode mnie! Nigdzie stąd nie pójdę, słyszysz! Już wolę, aby zżarły mnie te potwory! Nie chcę! – Krzyczała, choć jej głos znowu był tylko piskiem.
- Jak sobie chcesz – Suka rzuciła niedbale.
Baśka wręcz widziała jak Suka wzrusza przy tym ramionami i już chciała odetchnąć, kiedy zorientowała się, że sapanie stało się głośniejsze. Zamarła. Do sapania dołączył kolejny dźwięk. Skrzypienie. Coraz wyraźniejsze. Coraz szybsze. Basia znowu poczuła falę mdłości. Przechyliła głowę a z ust chlusnęła jej żółta piana brudząc białą wykładzinę. Przerażenie, obrzydzenie i strach zawładnęły jej ciałem. Nie była już w swoim bezpiecznym pokoju. Była pod łóżkiem Wiedźmy.
Wyczołgała się spod niego. Światło nocnej lampki oślepiło ją, jakby patrzyła prosto w słońce i naprawdę się z tego cieszyła. Na oślep pobiegła do drzwi, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać.
W uchylonych drzwiach widziała samą siebie wpatrującą się tępo w rozgrywaną scenę.
- Nie! Nie patrz! Idź stąd! Idź póki jeszcze... - Krzyczała przez łzy. Wiedziała, że to bezcelowe. Przecież nie mogła nic zmienić. Kompletnie nic, a jednak musiała spróbować.
Dopadła do swojej ośmioletniej wersji próbując ją przewrócić, jednak, jak do tej pory, przeleciała przez nią i upadła waląc głową w ścianę. Szybko się otrząsnęła, wstała i ponowiła próbę.
- Nie patrz! Idź do tej cholernej łazienki! NIE PATRZ! – Krzyczała zanosząc się płaczem.
Była wściekła, przerażona a na dodatek bezsilna. To już się zdarzyło i nic tego nie zmieni. Nie chciała tego powtarzać. Nienawidziła tej chwili swojego życia.
- NIE! – Wydarła się na całe gardło i osunęła obok siebie – NIE PATRZ NA TO! – Zawyła żałośnie.
Basia stała jak zaklęta i wpatrywała się jak blade, chude nogi ciotki Gertrudy podskakują w rytm ruchów jej ojca. Patrzyła, nie rozumiejąc, co ma przed oczami. Miała przecież zaledwie osiem lat, a ciotka na jej pytanie skąd się biorą dzieci wytłumaczyła jej to za pomocą dwudziestu batów. Nie wiedziała, dlaczego tam tak stoi i wgapia się w szerokie nagie plecy ojca. Czuła, że powinna jak szybciej odejść, ale jej nogi były jakby zabetonowane. Była jak posąg. Z głowy całkowicie wyleciał jej przepełniony pęcherz. Kiedy przeniosła wzrok nieco w prawo, gdzie drzwi szafy były ozdobione wielkim lustrem, ciepła stróżka spłynęła jej po nogach rozlewając się po jasnych panelach, częściowo wpływając do pokoju ciotki tworząc obrzydliwą, żółtą plamę na śnieżnobiałej wykładzinie. Strach, niczym zimny i oślizgły płaz przepełzł wzdłuż kręgosłupa stawiając na baczność wszystkie drobne włoski. Nie bała się już, że zostanie odkryta. Była przerażona, że, mimo iż jej obecność została odkryta, nic się nie zmieniło. W lustrze widziała oblicze ojca, który rozciągnąwszy usta w jakimś dziwnym uśmiechu nie spuszczał z niej wzroku.
Powinna była uciekać. Chciała uciekać. Nie mogła.
Stała z szeroko otwartymi oczami, jakby wzrok Tadeusza jeszcze mocniej przyszpilił ją do podłoża. Basia nie władała żadnym ze swoich mięśni. W głowie huczały jej wszystkie nauki ciotki Gertrudy. Poczuła na nowo każdy bat jaki otrzymała. Każdą łzę. Wszystko to mieszało się i przelewało przez jej umysł jak wody potopu zesłanego przez Boga, aby oczyścić Ziemię z wszelkiego plugastwa i grzechu.
Wszystkie dźwięki urosły do rangi młota pneumatycznego.
Jęki ciotki.
Przyspieszony oddech ojca.
Skrzypienie łóżka.
Jej własny krzyk przerażenia, zmieszał się z krzykiem Gertrudy, kiedy Tadeusz wykonał ostatni potężny ruch i zastygł na chwilę, w ogóle nie spuszczając swoich zimnych, niebieskich oczu z przerażonej twarzy własnej córki.
W chwilę później, która wówczas wydawała się jej wiecznością, i dopiero teraz zrozumiała, że nie trwała ona nawet trzydziestu sekund, była ciągnięta za ucho przez wściekłą Wiedźmę. Kiedy ciotka zdążyła się wygramolić z łóżka i założyć na siebie szlafrok Basia nigdy nie zrozumiała. Była w tak wielkim szoku, że nie zwracała uwagi na krzyki i razy serwowane jej przez wściekłą Gertrudę, która biła ją na oślep gdzie popadnie. Nie zareagowała, kiedy zawlokła ją z powrotem na korytarz i wręcz wymazała jej twarz w jej własnym moczu. W tamtej chwili była jak marionetka. Nieczuła, nieświadoma niczego. Jej umysł, jej świadomość, jej dusza opuściły ciało pozostawiając tylko pustą skorupę. Tak to wyglądało, choć rzeczywistość była inna.
W tamtej chwili. W tamtej przerażającej, okrutnej chwili w jej umyśle powstały pierwsze drzwi, za którymi z całych sił próbowała zamknąć na zawsze wydarzenia tej nocy. Wymazać z pamięci, tak jak zmazywała gumką niechcianą kreskę ze swojego rysunku.
Kiedy Wiedźma wracała do swojego pokoju, wściekła Baśka rzuciła się na nią z pięściami. Krzyczała i tłukła bezskutecznie powietrze. Żaden cios jej nie dosięgnął. Nawet jej nie zobaczyła.
- Wiedziałeś, że ona tam jest! – Gertruda zmrużyła oczy celując palcem w szeroki tors Tadeusza. Na jej policzkach kwitły ogromne rumieńce. Przysiadła na łóżku, pozwalając, aby szlafrok odsłonił jej chude nogi. – Po co ty ją w ogóle trzymasz? Nie lepiej było ją oddać?
- Jest mi jeszcze potrzebna – nie spuszczał oczy z nagich kolan Gertrudy. Musiał przyznać, że przeżył właśnie najlepszy orgazm, od kiedy umarła Izabela i teraz chciałby to powtórzyć, aby przekonać się czy to sprawiła obecność jego córki, czy może coś zupełnie innego. - Ale tylko do pełnoletniości. Później... - Uśmiechnął się, pociągając Gertrudę do siebie od razu dłonią znajdując jej czuły punkt.
- Jesteś nienormalny – opadła na jego spocony tors. Sama nie miała nic przeciwko niepohamowanemu apetytowi Tadeusza, zawsze miała do niego słabość. – Nigdy nie powinieneś się żenić z tą wywłoką, tylko ze... - reszta zdania utkwiła jej w gardle, kiedy potężna dłoń jak imadło zacisnęła się na jej krtani. Wybałuszyła nic nierozumiejące oczy.
- Nie waż się nigdy obrażać Izabeli – Tadeusz przybliżył się tak, że widziała każdą żyłkę w jego oczach. – Sama jesteś wywłoką – cedził dalej, patrząc jak twarz Gertrudy z purpurowej staje się sina. Otwierała i zamykała usta tocząc z nich pianę, walcząc o odrobinę powietrza. – Nigdy więcej nawet jej nie wspominaj. Zrozumiałaś?!
Gertruda, bliska utraty przytomności, starała się kiwnąć głową. Charczała i drapała jego przedramię aby się uwolnić. Teraz była gotowa obiecać i zrobić wszystko byle tylko Tadeusz ją puścił.
Jak i poprzednio, do Baśki docierało to, co działo się w jej głowie. Krzyki i paniczny strach Gertrudy, były jak muzyka dla jej uszu. Nie mogła powstrzymać wrednego uśmieszku, który pojawił się na jej ustach.
- Masz za swoje, ty suko - wycedziła przez zęby, widząc jak stalowe oczy ciotki mało nie wyskoczą z oczodołów.
Jej strach unosił się gęstą chmurą. Wiedźma wznosiła modły do Boga, że jeśli ją ocali już nigdy, przenigdy nie uderzy Baśki ani innego dziecka. Niech tylko Tadeusz ją puści a z samego rana wyjedzie i nigdy już tu nie wróci. Od tej chwili stanie się innym człowiekiem. Niech tylko dobry Bóg pozwoli jej przeżyć. Przecież do tej pory nikomu nie zrobiła żadnej krzywdy. Zasługuje, aby ją ocalono.
Tadeusz, jakby w odpowiedzi zluźni nieco uścisk, kiedy jej oczy wywróciły się białkami do góry. Rzucił ją na plecy, nadal w dłoni trzymając jej opuchnięte gardło. Drugą ręką rozrzucił na boki jej bezwładne nogi, pochylił się nad nią i już w niej był. Gertruda charczała walcząc o oddech. Bezwładne ciało poruszało się w górę i w dół od potężnych pchnięć. Tadeusz wywalił na brodę jęzor, a kapiąca z otwartych ust ślina tworzyła przedziwny wzór na jedwabnym szlafroku ciotki Gertrudy.
- Zaraz... - Baśka potrząsnęła głową. – ZARAZ! – Krzyknęła skupiając się na Tadeuszu.
Starała się ignorować krzyki i błagania Gertrudy. Co powiedział Tadeusz? „Tylko do pełnoletniości. Potrzebuje jej tylko do pełnoletniości" Jej pierwsze pojawienie się w tym chorym świecie, miało miejsce właśnie w tym dniu. W dniu jej osiemnastych urodzin, kiedy wyniosła się z domu. Wówczas Tadeusz też coś o tym wspominał...
Baśka przymknęła powieki. Z całych sił chciała skoncentrować się na jego myślach. Musiała je poznać. Tu tkwiła odpowiedź, przynajmniej na część jej pytań. Zmarszczyła czoło.
- Och, zamknij się ty stara raszplo! – Baśka warknęła. Nie słyszała nic prócz jej zawodzeń. Skupiała się jak mogła, ale nie usłyszała ani jednej myśli Tadeusza. Jakby jego tam w ogóle... - NIE! – Oczy zrobiły się wielkie jak spodki. – NIE! NIE! NIE! – Złapała się włosy i osunęła na kolana.
Pokój wypełniały szczuro i koto stwory. Kłębiły się na łóżku pożerając nadal pieprzącą się parę. Tadeusz był już bez głowy, a jeden ze szczuro stworów przegryzł się przez płaski brzuch Gertrudy i wciągał jej flaki jak spaghetti.
Kilka ze stworzeń ruszyło niespiesznie w jej stronę. Nagie mięśnie Baśki drżały z wściekłości i napięcia. Była już tak blisko. Miała w końcu okazję dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi a te maszkarony wszystko zniszczyły. Uniosła głowę, zmrużyła ślepia, oparła dłonie o posadzkę i przerzuciła ciężar ciała do przodu.
- No chodźcie – warknęła i skoczyła do przodu. Gdzieś w głębi jej umysłu słyszała krzyk przerażenia Myszy i rubaszny rechot Suki. Miała świadomość, że być może właśnie traci resztki swojego rozumu, ale nie mogła uciekać. Adrenalina buzowała w jej żyłach. Parowała z niej tworząc gęstą mgłę otaczającą całe jej ciało. W tym momencie była niezwyciężona. Szczuro i koto stwory nie mogły jej nic zrobić. Pokona je wszystkie. A następnie... Następnie dowie się, co to za popieprzone miejsce i znajdzie wyjście na wolność!
Nim jej ręce dosięgły pierwszego stworzenia, silne uderzenie w bok odrzuciło ją na ścianę pokoju. Otrząsnęła się, jak pies otrząsa się z wody i znów stanęła na czterech. Włosy zasłaniały jej twarz, ukrywając obnażone w wściekłości zęby i oszalały wzrok. Przechyliła głowę w prawo a następnie w lewo oceniając swojego przeciwnika. Był nim ten sam ogromny koto stwór, co ostatnio. Warczał ostrzegawczo odsłaniając dwa rzędy ostrych kłów. Bokiem, zakradał się do Baśki szczuro stwór. Kiedy próbował minąć wielkiego koto stwora, ten rozwarł paszczę i ryknął z siłą huraganu. Baśka przylgnęła do podłoża. Jej włosy i koszula powiewały targane silnym wiatrem. Znajdująca się za nią ściana z łoskotem rozpadła się w drobny mak. Skradający się stwór z piskiem przerażenia wrócił do swoich pobratymców. Więcej żaden nie odważył się podejść do Baśki, choć wiele z nich miało na to ochotę.
Kiedy ryk ustał, Baśka na nowo wlepiła swoje spojrzenie w czerwone ślepa stwora. Czuła, jakby ich umysły nawzajem się przenikały. Myśli tego stworzenia były jakby w obcym, całkiem niezrozumiałym dla niej języku. Ogarniała ją coraz gęstsza ciemność, czuła jego nienawiść, chęć mordu i ból... Ogromny, rozrywający go na strzępy ból, który teraz przenikał ją do samych kości. Mimowolnie z oczu popłynęły jej łzy. Skuliła się, łapiąc rękoma za brzuch. Kiedy już nie mogła wytrzymać zaczęła krzyczeć. Chciała przerwać tą dziwną więź, ale nie wiedziała jak. Mięśnie pokryły się krwią z popękanych drobnych naczyń. Czerwone krople ściekały tworząc na białej wykładzinie czerwone wzory rozwiniętych, pięknych róż.
- Musisz się ruszyć! Słyszysz! Inaczej on cię zabije! – Krzyk Suki brzmiał zaledwie jak szept, mozolne przedzierając się przez szalejący w głowie Baśki orkan. – Możesz to zrobić! Wstań!
Baśka uchyliła powieki i utkwiła błagalne spojrzenie w czerwonych ślepiach swojego oprawcy. Na nic więcej nie mogła się zdobyć.
Koto stwór podszedł do niej. Nachylił się tak, że jego zgniły gorący oddech uderzył ją w kark i plecy.
- Koniec ze mną! – Pomyślała, kiedy rozwarta paszcza zatrzymała się tuż nad jej głową.
Jednak ogromne szczęki nie zmiażdżyły jej czaszki, tak jak się tego spodziewała. Z zadziwiającą delikatnością zacisnęły się na niebieskiej koszuli w żółte kaczuszki i uniosły ją do góry. Wyglądała teraz jak zabawka, szmaciana lalka, z bezwładnie zwisającymi członkami. Jego ślina przemoczyła ją do suchej nitki, jednocześnie dając dziwne ukojenie ciału, a rozdarcie pod szyją jeszcze się powiększyło. Przekręcił łeb w lewo. Baśka zdążyła tylko dostrzec wpatrzone w nią ślepia mniejszych stworów, które już skończyły ucztować, aby w następnej sekundzie lecieć, wystrzelona przez ogromnego koto stwora jak z katapulty. Jednym, zdawało się niewielkim ruchem swojej potężnej głowy wyrzucił ją daleko przed siebie, poza zasięg jego pobratymców, wprost w ziejącą pustkę.
- Nie po to tu jesteś... - To ostatnie co dotarło do jej umysłu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top