Rozdział 12
Krzyk Baśki odbił się od wysokiego sklepienia i wrócił do niej głuchym echem, kiedy już nie mogła wydobyć z siebie głosu. Łzy zalewały policzki i szyje, z nosa spływał przezroczysty glut, mieszając się na brodzie ze śliną. Całe ciało ją paliło jakby leżała w żywym ogniu, lecz to nie z tego powodu krzyczała i wiła się na zimnej kamiennej posadzce. Ból ciała był niczym w porównaniu do tego, z czym wiązało się to wspomnienie...
Doświadczenia, jakie nabywamy w czasie całego swojego życia, możemy podzielić na trzy główne kategorie. Pozytywne, negatywne i neutralne. W każdej z tych kategorii mamy podział na kolejne sekcje, podsekcje itd. Szufladkujemy swoje przeżycia, jakby właśnie to nas identyfikowało i dawało nam poczucie uporządkowanego życia. Oczywiście granice w tych kategoriach, sekcjach, podsekcjach czy jak je tam sobie nazwiemy, są bardzo płynne i niezmiernie często to, co z początku wydawało się najszczęśliwszym dniem naszego życia i plasujemy go w czołówce kategorii Pozytywne w sekcji Najpiękniejsze chwile w podsekcji Nigdy tego nie zapomnę z czasem przechodzi do kategorii Negatywne sekcja Największe błędy życia podsekcja ZAPOMNIEĆ. Rzadziej działa to w drugą stronę, choć i takie wypadki się zdarzają. W końcu wyjątek potwierdza regułę, nieprawdaż? Czas wszystko weryfikuje i pozwala nam spojrzeć na wszystkie wydarzenia z innej perspektywy, często zacierając prawdziwe wspomnienia.
Są jednak takie momenty naszego życia, które nigdy nie blakną, niezależnie ile czasu minie, a uczucia z nim związane zawsze są tak samo intensywne. I jeśli jest to coś pozytywnego, budującego i dającego nam siły to możemy nazwać siebie szczęściarzem. Jednak, jeśli chodzi o przeżycia z drugiego końca szali... Cóż. W ich przypadkach stare porzekadło „Czas leczy rany" brzmi jak tandetny slogan z reklamy proszku do prania czy dropsów.
Choć spychamy je w najgłębsze czeluści naszych umysłów, zamykamy za pancernymi drzwiami, wyrzucamy klucze, te zawsze znajdują drogę na powierzchnie, jakby miały wszystkie wytrychy świata, i powoli, acz skutecznie zatruwają dusze. Odbierają nam spokój i możliwość normalnego funkcjonowania. Odbierają zmysły, wolę życia, godność. Odzierają ze wszystkiego pozostawiając nas nagich i bezbronnych jak w dniu, kiedy pojawiliśmy się na tym świecie.
Miejsce i czas, w którym się znalazła, w hierarchii najgorszych traum jej życia, plasowało się na trzecim miejscu. Brąz, kolor gówna, w jaki wówczas wpadła...
- Weź się garść! – Gos Suki próbował przebić się do jej umysłu. – Weź się w garść! Dziewczyno, weź się w garść! – Dochodził jakby z innej galaktyki. Wbijał się w umysł Baśki jak igła w palec. – Wstań, do jasnej cholery!
Baśka nie reagowała. Nie chciała, nie mogła się ruszyć. To było dla niej za wiele.
- Dasz radę! Wstawaj! Nie dawaj temu chujowi satysfakcji! – Suka się nie poddawała. – Jesteś silna!
Nadal żadnej reakcji. Zwinięta w kłębek leżała na posadzce z szeroko otwartymi ustami, z których już nie wydobywał się żaden dźwięk.
- Basiu... Spokojne... - Tym razem po pomieszczeniu rozniósł się głos, który prowadził ją na samym początku. – Odpocznij chwilę...
Po tych słowach umysł Baśki ogarnęła ciemność.
Powoli otwierała oczy. Pierwsze co do niej dotarło to ból. Ogromny ból całego ciała i dziwny drażniący nos zapach.
- Gdzie jestem? – Zamiast słów, z gardła wydobył się jedynie charkot.
Próbowała przełknąć ślinę, ale usta miała suche jak wiór. Spojrzała na swoje ręce. Oczy rozwarły się, kiedy patrzyła na paskudne poparzenia. Całą powierzchnie rąk pokrywały wielkie, ziejące rany. Z niektórych sączyła się krew z innych jakaś żółto-zielona, śmierdząca wydzielina. Kiedy próbowała wyprostować palce w niektórych miejscach skóra pękała obnażając mięśnie. Gdzieniegdzie czernią straszyła zwęglona tkanka. Przeniosła wzrok na nogi. Te nie wyglądały lepiej. Nie mogła dostrzec nawet kawałka zdrowej skóry. Strach i ból zalewały jej zmysły. W wypolerowanej ciemnej posadzce widziała własne odbicie. Na policzkach miała pełno drobnych, nabiegłych płynem bąbli otoczonych ognisto czerwonymi kręgami. Nos przypominał teraz kalafiorowatą narośl w kolorze sino-fioletowo-czarnym. Od zewnętrznych kącików oczu w stronę uszu ciągnęły się cienkie czerwone linie, a kiedy, bardzo delikatnie, dotknęła ich okaleczonymi dłońmi, skóra przesunęła się jakby w ogóle nie była przyczepiona do mięśni.
Nie mogła uwierzyć.
- Umysł ponad ciałem! Pamiętaj, umysł jest silniejszy od ciała! Możesz nad tym zapanować! Umysł jest silniejszy!
To był głos Suki. Silny, pewny siebie, niezłomny.
Umysł silniejszy od ciała... Być może, ale nie w takiej sytuacji. Nie, kiedy jej ciało było zdruzgotane a umysł lewo się trzymał. Nie w tym miejscu. Nie w tej konkretnej chwili.
- Gówno! Właśnie, że w tej konkretnej chwili! Właśnie w tym miejscu! Właśnie teraz! – Suka się darła. – Dasz radę! Dałaś radę! Pamiętaj, to są echa przeszłości! To już było i pokonałaś to! TO TYLKO PRZESZŁOŚĆ, ONA CIĘ NIE ZRANI!
Czy rzeczywiście? Czy przeszłość nie może ranić? Baśka była innego zdania. Przecież przeszłość cały czas kładła się na nią cieniem. Wszystko, co ją spotkało. To, kim była. To, jaka była. To wszystko wina przeszłości. Jej koszmary. Jej traumy. Jej lęki. To wszystko wina przeszłości!
Stanowczy ton Suki przywołał ją do rzeczywistości. Z wielkim bólem przymknęła powieki i spróbowała odetchnąć. Przy każdym wdechu miała wrażenie, że płuca się jej rozrywają a skóra na piersi rozchodzi jak stare prześcieradło.
Umysł ponad ciałem.
Kiedy jeszcze studiowała, chodziła na zajęcia jogi. Tam nauczyła się medytacji, dzięki której, choć w niewielkim stopniu, ale zawsze to coś, potrafiła zapanować nad swoimi lękami, tak, aby mogła w miarę normalnie funkcjonować, kiedy koszmary się nasilały. Wiele, stanowczo zbyt wiele ukrywała przed światem. Miłobor, choć był jej najlepszym przyjacielem, i jedyną bliską osobą, wiedział zaledwie niewielki ułamek tego, co przeżywała. Nie mogła mu powiedzieć więcej. Strach, odraza do samej siebie oraz bezgraniczny wstyd nie pozwalały wyznać całej prawdy. Za dnia była dość pogodną, cieszącą się życiem dziewczyną. W nocy, do głosu dochodziły jej demony. Z czasem te demony pojawiały się również za dnia. Dlatego szukała różnych sposobów, aby nauczyć się nad nimi panować.
Joga, medytacja, wizualizacja. Częściowo pomagały. Może i tym razem się uda.
Usiadła, wyprostowała się i starała skoncentrować. Odnaleźć w umyśle swoje centrum dowodzenia, tylko czy to w ogóle jest możliwe? Przecież to nie była rzeczywistość. To nie była ona, a zarazem to była ona. Sen w śnie. Jednak skoro to jest sen, to powinna mieć możliwość zrobienia wszystkiego, o czym tylko pomyśli. Jeśli to tylko sen...
Pomimo starań nie mogła w pełni się zrelaksować i odnaleźć w swojej głowie przełącznika bólu. Możliwe, że to była wina jej wyczerpania a może rzeczywiście będąc we śnie traci się kontrolę nad sobą. Nie mniej jednak nie była to całkowita porażka.
- Nie zapominaj, kim jesteś! Nie zapominaj o obietnicy! Nie możesz zapomnieć! – Suka nie odpuszczała.
- Obietnica... - Baśka powtórzyła bezgłośnie. Kącik jej ust pękł i spłynął krwią, jednak ona jakby tego nie zauważyła, dalej poruszając wargami. - Nigdy więcej nie dam się zranić! Nigdy więcej nikt nie będzie miał nade mną władzy! Nigdy więcej nie dam się oszukać! Nigdy więcej nie dam się upokorzyć! Jestem silna!
To była jej obietnica. Obietnica, którą sobie złożyła. Tak! Musi być silna! Jeśli chce z tego wyjść musi być silna. Musi to pokonać i nie ważne, jakim kosztem. Nie ma innego wyjścia.
Otworzyła powieki. Ból nie znikł, ale zelżał na tyle, że mogła się poruszać. I choć bardzo tego nie chciała, musiała stawić czoła wydarzeniom, jakie na nią czekały. Przecież to już było...
-Dobrze! Dzieciaku, dasz sobie radę! – Głos Suki popychał ją do działania.
- Nie! – Pisnęła Mysz. – Ja nie chcę. Nie zmuszaj mnie do tego... - Zawodziła.
- Co ty tam wiesz, tchórzu! Spieprzaj i się nie wtrącaj! – Warknęła Suka.
- Ale... - Mysz próbowała oponować. Naprawdę się bała. Nie chciała przechodzić tego na nowo. To mogło zniszczyć Baśkę do reszty. To takie niesprawiedliwe.
- Zamknijcie się obie! – Baśka wychrypiała stając na nogi. Ostatnie, czego potrzebowała to słuchania kłótni swoich alter ego. Wystarczyło jej to, z czym musiała się zmierzyć.
Bolał ją każdy krok. Nie tylko czuła jak rozrywa się jej skóra, wydając przy tym cichy, ale jakże obrzydliwy dźwięk, ale również musiała uważać, aby nie poślizgnąć się na pozostawionej ropie zmieszanej z krwią. Widząc siebie miała ochotę krzyczeć, aby uciekała stąd jak najdalej i nie oglądała się za siebie. Chciała się ostrzec, ale przecież to by nic nie dało. Zacisnęła pięści, sprawiając, że spomiędzy palców popłynęła ropa, ochlapując lśniącą posadzkę obrzydliwymi i cuchnącymi plamami.
Stanęła naprzeciwko mężczyzny odzianego w czarny, świetnie skrojony smoking, białą koszulę z czerwoną muszką oraz pasem. Ze śmiechem mówił, że ten kolor pasuje do jej włosów. Baśka zadarła głowę, aby spojrzeć na jego twarz, którą w tamtym momencie tak bardzo kochała...
Ona stała obok w białej, długiej koronkowej sukni. Welon zakrywał jej twarz, ale doskonale pamiętała łzy wzruszenia drgające na jej wytuszowanych rzęsach. Kaskady rudych loków spływały aż do pośladków. W dłoniach trzymała bukiet czerwonych róż. W tym momencie była najszczęśliwszą istotą we wszechświecie. Stała obok mężczyzny, który był spełnieniem jej marzeń. Czuły, opiekuńczy, kochający. Był drugim mężczyzną, którego dotyk nie budził jej odrazy. Był pierwszym, któremu pozwoliła się dotykać w ten sposób. Był pierwszym, którego dotyku pragnęła...
Dariusz Pudełko był ideałem mężczyzny. Od momentu, kiedy się poznali adorował ją, zabiegał o jej względy, zaskakiwał na każdym kroku. Mimo jej chłodnego podejścia on nie odpuszczał. Wysyłał jej kwiaty, zapraszał na romantyczne spacery, obsypywał komplementami i sprawiał, że choć na chwile zapominała o swoich demonach. W swoich staraniach był wytrwały. Baśka myślała, że Darek sobie odpuści, kiedy po czterech miesiącach regularnych, praktycznie codziennych spotkań nawet nie dała się pocałować, ba, nawet nie trzymali się za ręce, ale on jakby tego nie zauważał. Zdawało się, że fizyczna bliskość nie była dla niego najważniejsza i to ją tak bardzo zwiodło i w końcu mu uległa.
Przeniosła wzrok na gości. Była to gównie rodzina i znajomi Dariusza. Z jej strony był tylko Miłobor ze swoim partnerem Dawidem. Choć Dariusz przekonał ją, aby zaprosiła ojca i brata, żaden z nich się nie pojawił, co tak naprawdę przyjęła z ogromną ulgą. To miał być najpiękniejszy dzień jej życia i nie chciała, aby ktokolwiek go zepsuł.
Zmrużyła oczy, aby dokładniej przyjrzeć się twarzom. Dariusz wyglądał jak zadowolony z siebie kocur, który upolował tłustą mysz. W jego ciemnych oczach widać było triumf, zadowolenie i pewnego rodzaju perwersje. Jak ona mogła wówczas wziąć to za objaw miłości? Jak mogła się aż tak pomylić?
Dariusz był bardzo przystojnym i niezwykle inteligentnym mężczyzną. Baśka zdawała sobie sprawę, że mógł mieć każdą kobietę i nie mogła uwierzyć, że wybrał waśnie ją. Był wziętym prawnikiem, który brylował nie tylko na sali sądowej. Wysoki, dobrze zbudowany (regularnie ćwiczył na siłowni), zawsze z nienagannie ułożonymi krótkimi ciemnoblond włosami, ogolony i pod krawatem wyglądał jak model. Wiedział dokładnie jak osiągnąć swój cel. Jak zdobyć to, czego pragnął a przede wszystkim jak zręcznie manipulować ludźmi. Dlaczego wcześniej tego nie spostrzegła? Dlaczego nie zauważyła tych nieprzychylnych spojrzeń jego rodziców? Szeptów i śmiechów jego znajomych? Jednym słowem jak mogła mieć takie klapki na oczach i nie zauważyć słonia w salonie?!
Ceremonia trwała. Ksiądz prawił te swoje formułki a w małej Baśce wrzał coraz większy gniew. Zacisnęła pięść i z całej siły zamachnęła się, aby walnąć Darka w krocze, ale jej ręka, tak jak i poprzednio przez Pawła, przeleciała przez jego ciało. Jedynie plamy ropy rozlały się po podłodze. Nie mogła krzyczeć, nie mogła płakać, nie mogła nic zrobić. Mogła tylko patrzeć jak tego dnia jej życie zamienia się w kolejne piekło.
Omiotła wzrokiem kościelne ławy. Każdy ruch wiązał się z bólem i kolejnymi ranami, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak.
Do jej głowy znowu napływały „myśli" zebranych, ale to nie to przykuło jej uwagę. Miała gdzieś, co o niej myślą teściowie, a tym bardziej jej mąż. Przecież i tak niedługo po tym wszystko zostało wyrzucone jej w twarz. To, co ją interesowało to ostatnia ławka w prawej nawie.
W kościele rozniosły się słowa przysięgi:
Ja Dariusz biorę ciebie Barbaro za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
- Obyś zgnił w piekle ty cholerny skurwielu! – Suka nie mogła się powstrzymać. – Oby przez wieczność wkładali ci rozżarzony pręt w te twoje cholerne dupsko! Tak, abyś czuł go w gardle!
Baśka uśmiechnęła się pod nosem, to była bardzo przyjemna wizja, ale teraz musiała się skupić, na czym innym. Szła powoli zostawiając za sobą wilgotne ślady, nie spuszczając oczu z cienia ukrywającego się za filarem. Znała tę sylwetkę, ale to nie możliwe, aby ON tu był. Była już niemal na miejscu i nie ulegało wątpliwości, że od samego początku się nie myliła. To był on. Jej brat. Paweł. Jednak przyszedł na jej ślub. Był tu od samego początku, skryty w cieniu. Baśka bardzo chciała zobaczyć jego twarz. Wychwycić myśli. Zrozumieć, co on tu robi.
Od ścian kościoła odbiło się pytanie księdza: „Jeśli ktoś zna powód, dla którego to małżeństwo nie może być zawarte niech powie teraz albo zamilknie na wieki."
- BAŚKA NIE RÓB TEGO! ON NIE JEST CIEBIE WART!
Zatrzymała się gwałtownie. Nie wiedziała, kto to krzyknął. W rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca.
Nerwowo przebiegała wzrokiem po zebranych. Rodzina Dariusza? Nie to nie oni! Czuła wyraźnie ich wrogość i niechęć. Paweł? Nie! Tym bardziej nie! Jego nienawiść czuć było na kilometr. Została tylko jedna osoba. Miłobor. Stał, ukrywając twarz w piersi Dawida. Pamiętała to, jak przez mgłę, ale wówczas sądziła, że się wzruszył i tak próbował ukryć swoje łzy. Czy to możliwe, że on już wtedy coś wiedział? Zatem dlaczego nic nie powiedział?! DLACZEGO?!
Baśka stała spoglądając raz na Miłobora, raz na Pawła nie wiedząc, co robić dalej. Którym z nich się zająć? Choć słowo zająć było tu mocno nie na miejscu. Przecież nie mogła ich dotknąć, nie mogła z nimi porozmawiać. Tak naprawdę nic nie mogła zrobić i to ją doprowadzało do szału. To wszystko, co teraz przechodziła miało jakiś cel, a ona nadal go nie rozumiała. Po jasną cholerę przechodziła to wszystko?!
Odchyliła głowę do tyłu, a jej ciałem wstrząsnął suchy szloch. Naprawdę miała tego po dziurki w nosie.
- Dzieciaku nie czas na użalanie się nad sobą! Spójrz! – Suka jak zawsze była nieugięta.
Baśka zaczynała mieć jej dosyć. Jej protekcjonalnego tonu. Jej rozkazywania. Jej wrzasków!
Ale zaraz...
Zadrżała, kiedy uderzył w nią podmuch chłodnego powietrza. Otworzyła oczy. Kościół znikł a zastąpił go cudowny ogród, pełen róż. Na środku ustawiony był namiot, pod którym przy stolikach siedzieli goście, w tle leciała muzyka i wszystko wyglądało tak jak wtedy. Biel obrusów i krzeseł łamały czerwone róże oraz pasujące do nich dodatki. Delikatny aromat potraw roznosił się po okolicy. Widziała siebie. Uśmiechniętą, radosną, szczęśliwą. Goście dużo się śmiali i żartowali. Wówczas myślała, że zwyczajnie dobrze się bawili i nawet do głowy jej nie przyszło, że to ona była głównym tematem ich żartów. Była głupia, głucha i ślepa. Z oczu na nowo popłynęły gorzkie łzy.
Wyglądała groteskowo w tym idyllicznym otoczeniu. Niebieska koszula w żółte kaczuszki przesiąknięta była ropą i krwią. Na środku, idealnie między jej niewielkimi piersiami upstrzona była zaschniętymi już wymiocinami. Najchętniej pozbyłaby się jej, jednak w tym stanie bała się spojrzeć na swoje ciało. Obrzydliwy odór ropy, do złudzenia przypominał smród rozkładającego się mięsa. Miała wrażenie, że jeśli spróbuje zdjąć koszulę oderwie ją razem z pozostałościami własnej skóry.
Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu wyjścia. Chciała opuścić to miejsce jak najszybciej. Ten, jak się okazało, sztuczny obrazek napawał ją obrzydzeniem do samej siebie. Pogarda i wstyd, jaki czuła, palił bardziej niż te wszystkie rany. Zżerał ją jak rak. Zalewał jej serce jak teraz ropa zalewa jej ciało. Była brudna. Tak strasznie brudna. Już miała biec na oślep byle dalej, kiedy w cieniu ogromnego dębu zobaczyła tę samą sylwetkę.
Nie wiele myśląc ruszyła w tamtą stronę. Musiała dać upust swojej frustracji. Jej bose stopy tonęły w miękkiej zielonej trawie zostawiając w niej głębokie brudne ślady. Przetarła oczy ręką nie zwracając nawet uwagi na pozostawione na niej strzępki skóry. Nie miało to znaczenia. Nawet jeśli miałaby się zaraz rozsypać na miliardy kawałków i zgnić wśród tych wszystkich róż, nie miało to dla niej znaczenia. Musiała dać upust furii, jaką czuła.
Nim dopadła Pawła zatrzymała się wybałuszając oczy.
- Nie... To niemożliwe!
Obok Pawła stał Darek. Jej Darek, którego uważała za najwspanialszego człowieka na świecie, (no, przynajmniej w tym momencie) i prowadzą jak się zdawało, przyjacielską pogawędkę. Tylko przecież to niemożliwe! Oni się nie znają!
- Powiedź, dlaczego jej tak nienawidzisz? – Darek uśmiechnął się pod nosem spoglądając w stronę małżonki.
- Nie twoja sprawa. Pieniądze masz na koncie. – Głos Pawła był lodowaty. Odwrócił się, ale Darek zatrzymał go chwytając za ramię.
- A reszta? – Patrzył wyczekująco.
- W odpowiednim czasie. Wiesz, co masz zrobić. – Wyrwał się mierząc go lodowatym spojrzeniem.
Pod Baśką ugięły się nogi. Nie, to nie może być prawda! Do cholery, to nie może być prawda! TO NIE MOŻE BYĆ PRAWDA! Osunęła się na kolana tuż przy wielkiej fontannie.
Powoli zaczynała rozumieć. Dopiero teraz rozrzucone elementy jej małżeństwa zaczęły do siebie pasować. Została sprzedana! Sprzedana jak jakaś krowa na targu! Od samego początku była zabawką w rękach Pawła i Darka. To oni pociągali za sznurki, a ona posłusznie robiła wszystko, nieświadoma jak bardzo nią manipulują. Całe jej życie to było tylko złudzenie!
Odrzuciła głowę do tyłu i zawyła. Zawyła nie jak człowiek, ale jak najdziksze zwierze, jakie istniało na ziemi. Jeśli ktoś by ją usłyszał, umarłby na miejscu. Ale nie słyszał jej nikt. Goście nadal śmiali się przy stolikach, Paweł i Dariusz stali mierząc się wzrokiem, a ona sama siedziała w przepięknej białej sukni i nie mogła wyjść z podziwu ile ma szczęścia.
Ryk się nasilił a Baśka czuła jak wściekłość dodaje jej sił. Mięśnie napięły się, rozrywając skórę, która płatami opadała u jej stóp. Nie widziała tego. Nie czuła. Nienawiść i furia owładnęły jej umysł i serce. Przypominała teraz dzikie zwierzę gotowe do ataku. Z ust toczyła pianę, w oczach czaił się obłęd, ryk przypominał okrzyk wojenny.
Kiedy chciała rzucić się w kierunku dębu skrywającego obu mężczyzn, zewsząd zaczęły wyłazić szczuro i koto stwory. W świetle dnia mogła przyjrzeć się ich groteskowym ciałom. Dopiero teraz dało się rozróżnić, że niektóre z nich miały nie po cztery a po sześć łap. Ich futro, które do tej pory zdawało się szare, w słońcu mieniło się złotem. Czerwone oczy nadal błyszczały jak małe diody, jednak dało się w nich dostrzec oznaki inteligencji. W wielkich paszczach lśniły potężne zęby a długie jęzory poruszały się energicznie. Szły, jak zawsze niespiesznie, krok za krokiem zbliżając się do wybranych ofiar.
Tym razem Baśka nie czuła strachu. Z zafascynowaniem obserwowała jak stwory podchodzą do stolików i zaczynają swoją ucztę na nic nieświadomych ludziach. Biel obrusów szybko pokrywała się czerwonymi plamami krwi. Oblizała spierzchnięte wargi, kiedy koto stwory pożerały jej teściów. Wręcz czuła w ustach metaliczny smak krwi, jakby to ona sama dokonywała zniszczenia. I tak w istocie się czuła. Jakby była jednością z tą watahą. Wzrokiem szukała samej siebie oraz Miłobora, ale nie mogła dostrzec ich sylwetek. Być może już były tylko wspomnieniem. Z niechęcią oderwała wzrok od gości i przeniosła z powrotem na dąb i stojących w jego cieniu mężczyzn. Wstała. Krew wrzała w żyłach, kiedy patrzyła na nich spod półprzymkniętych powiek. Włosy opadały jej na twarz częściowo skrywając wredny uśmiech. Zacisnęła pięści i pochyliła się nieco do przodu szykując się do szturmu. Dyszała jak rozjuszony byk. Pragnęła dołączyć się do tej uczty. Chciała wbić zęby w gardło Dariusza i poczuć jak pod ich naporem pęka tchawica, a następnie kręgosłup. Chciała posmakować krwi i sprawić, aby zapłacił za osiem lat jej cierpień. Za osiem lat piekła, jake jej stworzył. Teraz to on będzie jej marionetką.
Nim jednak zrobiła choćby krok, drogę zstąpił jej ogromny koto stwór. Stał z nisko opuszczonym łbem wpatrując się w nią zuchwale. Uniósł mięsiste wargi, odsłaniając nie jeden a dwa rzędy ostrych jak sztylety zębów. Gardłowy dźwięk, jaki wydobywał się z jego gardzieli do złudzenia przypominał warczenie psa a potężny, włochaty ogon, co raz ze świstem smagał powietrze. Ogromne pazury wbiły się w soczystą zieleń traw, tworząc w niej głębokie bruzdy. Czerwone ślepia z żółtymi refleksami hipnotyzowały ją nie pozwalając oderwać się od nich. Koto stwór się nie ruszał, blokując jedynie jej drogę. Przy każdym oddechu, w Baśkę uderzał odór zgnilizny i rozkładu. Odór śmierci, a mimo to nieczuła strachu. Fascynację, wściekłość, że nie chce jej przepuścić, ale nie strach.
- Nie po to tu jesteś!
Baśka wyprostowała się, bardziej wybałuszając oczy na stworzenie stojące naprzeciw niej. Czy to możliwe, że to on do niej przemówił? Nie, już do reszty jej odbiło! To przecież...
Jednak nim miała okazję się nad tym zastanowić koto stwór zrobił krok naprzód. Baśkę to tak zaskoczyło, że straciwszy równowagę runęła prosto do wody. Machała rękoma, aby wydostać się na powierzchnię, jednak zamiast tego opadała coraz głębiej wciągana przez potężny wir. Ostatnie, co widziała to wielki pysk koto stwora pochylającego się nad taflą wody.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top