Marek: rozdział 40 - „Tam skarb twój, gdzie serce twoje"*

* Utwór nieznanego autora

To był tylko koszmar. Zły sen. Chciała w to wierzyć, lecz ostre pieczenie z lewej strony twarzy przypomniał jej, że to nieprawda. Ból był fizyczny, a sytuacja faktyczna, ale żyła. Tylko mama wydała jej się znów tak odległa. Spróbowała otworzyć oczy, ale zdołała zobaczyć tylko połowiczny obraz, do tego rozmyty i dopiero z czasem nabrał on konkretnych kształtów.

– Obudziłaś się. To dobrze – powiedziała postać tuż nad nią.

– Gdzie jestem?

– W szpitalu, Klara – odpowiedziała pielęgniarka, siadając na niewielkim stołku obok jej łóżka. Dopiero wtedy dotarło do niej, kim była. Jej przyjaciółką z lat młodości. – Przywiozła cię mama Marka i ten jej znajomy. Dobrze, że cię znaleźli. Co się stało?

– Tadeusz. Mój mąż... on... – wyszeptała, a po twarzy popłynęły jej łzy.

– Już dobrze. Rozumiem. Nie musisz opowiadać.

Maria dotknęła jej ramienia i pogłaskała czule, a jej ciepły uśmiech sprawił, że poczuła się nieco lepiej. Miała taki matczyny wyraz twarzy. Pełen troski. Znała go. Też była matką, ale Samanta. Samanta...

– Muszę stąd wyjść. Moja córka... – Chciała się poderwać, ale poczuła ukłucie w okolicach nerki.

– Leż spokojnie. Jesteś cała poobijana. – Przyjaciółka powstrzymała ją przed gwałtownymi ruchami. – Samancie nic nie jest. Operacja się udała i już wczoraj wieczorem stanęła na nogach. Marek też się wybudził bez większych problemów. Możesz sobie spokojnie odpoczywać.

– Ale... ja... – Poczuła ulgę, słysząc te słowa, ale też dziwne skołowanie. – Jaki mamy dziś dzień?

– Poniedziałek – poinformowała ją Maria. – Przespałaś cały wczorajszy dzień, ale to dobrze. Wypoczynek jest ci potrzebny.

– Kiedy będę mogła wyjść?

– Jutro, jeśli tego chcesz, ale będziesz wciąż jeszcze bardzo obolała. Lepiej, żebyś została.

– Muszę jechać do Samanty i Marka. Chcę być przy nich... – wyjaśniła.

– Rozumiem cię. Dobrze cię rozumiem. Też jestem matką, ale teraz leż – upomniała ją przyjaciółka i ponownie usiadła na stołku.

– Tak?

– Tak – odpowiedziała Maria. – Mam syna.

– A męża?

– Nie. Męża nie mam. To dziecko Patryka, ale nie mają ze sobą kontaktu. – Uśmiechnęła się zalotnie i wyjaśniła coś, co powinno być dla niej oczywiste. – To dlatego nie piłam alkoholu, wtedy w tym barze. Nie odchudzałam się, byłam w ciąży.

– Przepraszam, ja wtedy byłam okropna... – próbowała się wytłumaczyć.

– Nie przejmuj się. Marek już mi to wyjaśnił. Szkoda, że wtedy nic nie powiedziałaś. Mogłam ci pomóc...

– Nie mogłaś zrobić nic, co nie naraziłoby cię i twojej rodziny. Nie czuj się niczemu winna. Widocznie, tak miało wyglądać moje życie. Powiedz lepiej, dlaczego z nikim się nie związałaś? – zmieniła temat, bo nie chciała wracać do tamtych chwil i wolała dowiedzieć się, co dzieje się u jej dawnej przyjaciółki.

– Oj, to skomplikowane. – Podrapała się w głowę Maria, ale odpowiedziała na pytanie. – Zajęłam się wychowaniem dziecka. Rodzice dużo mi pomagali, więc nie miałam na co narzekać. Tata zawsze mnie namawiał, żebym kogoś sobie poszukała, ale osiem lat temu mama dostała wylewu i już nie wróciła do siebie. Od tej pory się nią zajmuję, bo jest leżąca i wszystko przy niej trzeba zrobić, a tata nie ma już takiej siły, co kiedyś. Na szczęście mam wspaniałego syna, który jest wyrozumiały i bardzo mi pomaga. Wiesz... – Maria pochyliła głowę i potarła wierzchem dłoni nos, bo krępowała się tego, co miała właśnie powiedzieć. – Zanim to wszystko się jeszcze wydarzyło, pomyślałam, że będziemy razem chodziły w ciąży i wspólnie wychowywały nasze dzieci. Miałam wtedy nadzieję, że Marek będzie dla mojego maleństwa kimś w rodzaju namiastki ojca i przekaże mu trochę wartości, bo zawsze mi imponował swoją męskością. Mimo to Tymon jest taki, nawet bez niego. Zawsze się zastanawiałam jak to możliwe, skoro nie mieli ze sobą kontaktu, ale Marek powiedział mi, że on jest taki dzięki ojcu Patryka, że to on go wszystkiego nauczył.

– Śmiałam się z Marka, że pewnie łapie go za siurka skoro są ze sobą tak blisko – zaśmiała się na tamto wspomnienie Klara, a Maria prychnęła rozbawiona.

– To dla ciebie takie typowe...

– Zmieniłam się – spoważniała. – Maria, jak mnie znalazłaś?

– W imię zasady: „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej". Kilka lat po tym, jak wyjechałaś, zrozumiałam, że już nie wrócisz i postanowiłam jakoś cię odnaleźć, ale jedynym tropem był twój ojciec, więc odwiedzałam go w nadziei, że w końcu kiedyś zdradzi sekret, co się z tobą stało, ale on milczał aż do grobowej deski. Nawet, gdy dopadł go alzheimer. Myślał, że jestem tobą, a Tymon twoim synem. Miał różne stany, raz cię kochał, raz nienawidził, ale nigdy nie powiedział, gdzie cię wywiózł. Dopiero gdy zmarł, znalazłam w jego rzeczach numer telefonu, pod który zadzwoniłam. Nosił go w portfelu opisany jako „Klara". Nie wiem, skąd on go miał.

– Miał alzheimera? – zaskoczyła się Klara.

– Owszem, ale pilnowałam żeby sobie nie zrobił krzywdy. Ostatnie lata spędził w domu. Nie wychodził z niego. Może to i dobrze...

Maria wstała, a to najwyraźniej oznaczało koniec ich rozmowy. Uśmiechnęła się i wyciągnęła w jej kierunku rękę, a następnie delikatnie, tak żeby nie zadawać jej zbędnego bólu, odsunęła kosmyk włosów z jej twarzy. W jej oczach Klara wyczytała, że nie wygląda najlepiej, ale nie odważyła się poprosić o lusterko. Pielęgniarka chciała odejść, ale ona ją powstrzymała.

– Maria, dlaczego ty zawsze wracasz? Tyle razy cię odpychałam. Obrażałam i byłam dla ciebie niemiła, ale ty za każdym razem wracałaś i udawałaś, że nic się nie stało. Dlaczego?

– Bo jesteś moją przyjaciółką – odpowiedziała, jakby to było coś zupełnie oczywistego i z uśmiechem wyszła z sali szpitalnej.

Tak po prostu. Przyjaciółka. Klara zrozumiała, że musi na nowo przeanalizować znaczenie tego słowa, bo najwidoczniej wciąż go jeszcze nie rozumiała.


***

Otworzył oczy i zobaczył, że w jego dłoni spoczywa coś niewiarygodnie pięknego. Coś, co sprawiło, że poczuł falę ciepła napływającą do jego serca. Drobna rączka o brzoskwiniowo-złotym kolorze i długich pomalowanych na złoto paznokciach. Można by pomyśleć, że jest dziewczęca, gdyby nie wystające na niej żyłki, które świadczyły o dorosłym wieku rączki. Na palcach miała złote pierścionki, a na środkowym obrączkę z rubinowym oczkiem, od której odchodziły złote łańcuszki i łączyły się na nadgarstku z grubą złotą bransoletą. Patrząc na ten symbol kobiecej troski na myśl przyszły mu słowa wiersza, który gdzieś, kiedyś usłyszał i wywarły na nim tak pozytywne wrażenie, że teraz sobie je przypomniał i wyszeptał do małej rączki:

„Spokojne całkiem serce moje

W łódeczce Twojej ciepłej dłoni

Niczego teraz się nie boję

Bo ona jedna mnie ochroni"

– Forgive me, but I didn't understand half of what you said... – zaśmiała się niepewnie Aisza.

– Do każdej jesteś taki filozof, czy tylko do mojej żony? – powiedział ostro głos, który rozpoznał bez problemu.

Spojrzał ponad głowę przyjaciółki i zobaczył, że podszedł do niej Dawid. Ręce jak zwykle trzymał w kieszeniach spodni, ale wyciągnął jedną i dotknął nią ramienia Aiszy, tak jakby chciał oznaczyć swoją własność. Mimo twardej tonacji Dawid się uśmiechał, a na twarzy pojawiły mu się głębokie dołeczki, które zawsze urzekały kobiety. Jego żona spojrzała na niego w nadziei, że przetłumaczy jej słowa wiersza, ale on tylko wzruszył ramionami.

– He's only delirious after medication.

Marek podciągnął się na łóżku. Dłoń Aiszy delikatnie ścisnął na pożegnanie i wypuścił, więc ona zsunęła ją na swoje kolano, a następnie uniosła i poklepała nią dłoń męża na swoim ramieniu. Spojrzał na przyjaciół, którzy stali przy jego łóżku i próbował zrozumieć sytuację.

– What are you doing here?

– Przylecieliśmy prywatnym samolotem zaraz po tym, jak zadzwoniła do nas twoja mama. – Skinął głową w kierunku rogu sali, więc odruchowo tam spojrzał.

Zobaczył Danielę siedzącą cicho i niepewnie, ale mimo to jego uwagę zwróciło, że wyglądała wyjątkowo ładnie. Włosy miała rozpuszczone i pokręcone jak dawniej, choć sięgały jej tylko za brodę i były białe jak śnieg, ale w błękitnym sweterku i długiej białej spódnicy wyglądała naprawdę dobrze. Do tego jakby promieniała. Jakby odzyskała coś z dawnej siebie.

– Słuchasz mnie? – jego myśli przerwał Dawid.

– Wybacz... – zreflektował się, ale nie odrywał wzroku od matki.

– Dziwnie wyglądasz... – powiedział w jej kierunku.

Nie zareagowała. Wstała i powoli podeszła do łóżka. Nachyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.

– Cieszę się, że nic ci nie jest. Chciałam tylko zobaczyć cię, jak się przebudzisz, a teraz muszę wrócić do siebie, bo pewnie nie wiesz, ale jest już wieczór... Kocham cię. – Pogłaskała go po włosach i zamyśliła się na chwilę. – I nie mów nigdy kobiecie, że „dziwnie wygląda".

– Nie miałem nic złego na myśli...

– Wiem. – Uśmiechnęła się i chciała wyjść, ale ją powstrzymał.

– Mamo. Wiesz, co z Samantą?

– Wszystko w porządku. Obudziła się przed tobą i dobrze się czuje. Trochę wariuje, bo nie ma swojego telefonu i nikt nie może go znaleźć. Musiała go zgubić podczas wypadku, a ma skręconą kostkę i lekarz nie pozwolił jej wychodzić z łóżka, więc się nudzi.

– Weź moją kartę kredytową i kup jej nowy telefon i starter. Znasz PIN – poinstruował ją, ale wyraz jej twarzy świadczył, że wie coś, czego on jeszcze się nie domyślał.

– Nie wiem, czy jest sens kupować jej kartę na dwa do trzech tygodni. Potem i tak będziesz musiał jej kupić nową, jak się do ciebie wprowadzą z Klarą.

Uśmiechnęła się, widząc jego reakcję na te słowa i faktycznie był oszołomiony. Dotarło do niego, że podczas jego operacji kilka rzeczy się zmieniło, a parę spraw wyjaśniło.

– Zamieszkają ze mną?

– To, to musisz sobie z Klarą uzgadniać, ale myślę, że tak skoro odeszła od męża. Chyba po to, żeby być z tobą – powiedziała, ale trochę zbyt ozięble i miał wrażenie, że jest w jej słowach drugie dno. Nie było sensu się zastanawiać nad tonacją głosu jego matki. Nie była zwolenniczką jego związku z Klarą, więc też się tym nie ekscytowała.

– Ale weź tę kartę i daj Klarze, żebyście nie miały problemów z pieniędzmi i miały za co, ulokować się w jakimś lepszym hotelu... – zawahał się, bo nie wiedział, co właściwie planuje jego rodzicielka. – Ale ty wracasz do Gorzuchowa...

– Nie, nie wracam. Zostanę we Wrocławiu, póki nie wyjdziesz ze szpitala. – Uśmiechnęła się do niego ironicznie tak, jakby miała go zaskoczyć swoją postawą, ale on był jej wdzięczny, że nie uciekała od jego sposobu życia i jego wyborów.

Podeszła do jego szafki przy łóżku i wyciągnęła z niej jego gruby portfel z niegarbowanej, cielęcej skóry, a z niego czarną kartę kredytową i pomachała nią mu przed twarzą.

– Wezmę dla Klary – powiedziała.

– Dobrze – odpowiedział z niezwykłą lekkością w głosie i opadł głową na poduszkę.

Czuł, jak myśli się w nim kotłują, jak jego organizm przyswaja nowy porządek rzeczy. Poczuł ucisk w sercu, ale pierwszy raz było to coś, co było spowodowane nadmiarem dobrych uczuć, a nie złych.

– Nie mogę uwierzyć, że wszystko ułożyło się tak, jak chciałem... – wyszeptał sam do siebie i nie czekał na odpowiedź, ale ją otrzymał.

– Na twoim miejscu nie byłabym tego taka pewna... – usłyszał zimny głos swojej matki.

Podniósł głowę i spojrzał w jej kierunku. Chciał zapytać, co miała na myśli, ale nie zdążył, bo Daniela nie odwracając się w jego kierunku, wyszła z sali i zniknęła mu z oczu.

– Lubię ją... ma charakter – zaśmiał się Dawid, ale on go zignorował.

– O czym ona mówiła? – zapytał zdezorientowany.

Dawid bezwiednie wzruszył ramionami i odwrócił głowę, żeby na niego nie patrzeć, a Aisza siedziała i udawała, że niczego nie rozumie. Stało się dla niego jasne, że o czymś mu nie mówią.

– Co się stało? Czy moglibyście mi wyjaśnić, o co chodziło mojej matce?

– Słuchaj... – zaczął niepewnie jego przyjaciel. – To nie najlepszy...

– She's in hospital – odpowiedziała zwięźle Aisza, a Dawid wypuścił powietrze z ust, jakby wielki sekret został w końcu wypowiedziany. Do Marka nie do końca dotarło znaczenie tych słów.

– Jest z Samantą...? Jak to jest w szpitalu...?

– Mark, her husband beat her, and she's in hospital. She's OK, but she must rest.2

Spojrzał na przyjaciółkę, która w lekarskim nawyku informowała go o stanie zdrowia jego ukochanej tak, jakby nie powinno go to niepokoić. On jednak chciał się zerwać i popędzić do niej nie zważając na żadne przeszkody.

– What? – wyjąkał tylko, a Dawid podszedł do niego i przyłożył mu rękę do barku, jakby czytając mu w myślach.

– Nie wstawaj. Ona już jest bezpieczna. Już nic nie zmienisz i nie jesteś w stanie jej teraz pomóc. Obiecuję ci, że gdy tylko się obudzi i wyjdzie ze szpitala, osobiście przywiozę ci twoją panią. Zaopiekuję się nią jak własną żoną...

O ile początek tego, co mówił, był podniosły i sprawił, że czuł do przyjaciela wdzięczność, o tyle podczas końcówki kąciki jego ust zaczęły się unosić i zrozumiał, na jaki tor schodzi jego wypowiedź. Dlatego zaśmiał się i strącił dłoń przyjaciela ze swojego barku.

– Weź! Nie mów tak!

– Co „weź"? Podzieliłbyś się ze mną, tak po bratersku. Bylibyśmy kwita!

– Za co niby?!

Rozbawiły go żarty Dawida, ale przez głowę przemknęła mu myśl, widok dziewczyny w czerwonej sukience, która jest wykorzystywana w barowej toalecie. To był ułamek sekundy, ale sprawił, że momentalnie spoważniał.

– Nie żartuj do niej w ten sposób. Najlepiej w ogóle nie rozmawiaj z nią o seksie... – powiedział chłodno i spojrzał na białą płaszczyznę sufitu.

– Taka wrażliwa? – zdziwił się Dawid i chciał z tego zażartować, więc postanowił to szybko uciąć.

– Ktoś ją skrzywdził... Nie dowcipkuj sobie w charakterystyczny dla siebie sposób, bo ja wciąż nie wiem, co można przy niej mówić, a czego nie...

– Dobrze. Będę poważny – zapewnił go, ale nie zdołał powiedzieć nic więcej na ten temat, bo do sali weszła przysadzista pielęgniarka i spojrzała na jego przyjaciół jak na niechcianych gości.

– Muszą państwo wyjść, bo muszę usunąć pacjentowi cewnik i nie mogą państwo być przy zabiegu. – Spojrzała na Marka i udzieliła mu odpowiedzi na powstałe w jego umyśle pytanie, gdy usłyszał słowo „cewnik" i uzmysłowił sobie, gdzie jest on umieszczony. – Proszę się nie martwić, nie będzie bolało.

– To kłamstwo! Zawsze, gdy twierdzą, że nie będzie bolało, to boli niesamowicie. Wiem to, bo mam przedstawiciela tych kłamców w domu!

Wskazał na żonę, a ona pokiwała głową z dezaprobatą i wstała z niewielkiego stołka, na którym siedziała. Podeszła do Marka i pocałowała go w czoło, a drobną ręką dotknęła jego policzka.

– Don't be scared. It's not hurt. It's not a pleasant feeling, but this isn't a painful procedure. We'll come back to you tomorrow and... don't bite your nails. I saw your fingers. We love you, always remember that – powiedziała i podeszła do męża. Ten objął ją w pasie i pomachał mu ręką, dając do zrozumienia, że nie ma nic więcej do dodania.

Pielęgniarka zaczekała, aż jego znajomi wyjdą z pomieszczenia i ostrożnie odsunęła część kołdry.

– Może trochę zapiec – ostrzegła, a wtedy poczuł zimną dłoń w lateksowej rękawiczce na swoim przyrodzeniu i po chwili piekący ból, który objął wnętrze penisa i jego żołądź. Pod nazwą „bezbolesny zabieg" i „nieprzyjemne uczucie" kryło się całe spektrum niemiłych doznań, które ostatecznie dały efekt pieczenia, swędzenia oraz wrażenie, jakby ciągle chciało mu się sikać. Kobieta zabrała wiszący przy jego łóżku worek z żółtym płynem, którego widok sprawił, że poczuł subtelne uczucie wstydu na myśl, czym jest on wypełniony. Pielęgniarka wyszła na chwilę, po czym wróciła i w umywalce przy wejściu umyła ręce.

– Spróbujemy teraz wstać, dobrze? – powiedziała i podeszła do niego. – Gdzie ma pan torbę z ubraniami?

– Nie wiem...

– Znalazłam – sama sobie odpowiedziała, schylając się i zaglądając pod jego łóżko.

Pomogła mu założyć bieliznę, szare dresowe spodnie i białą luźną koszulkę, a następnie stanąć na nogach. Nie było to takie trudne. Ból też był znośny, mimo że rwący i nieprzyjemny. Czuł się słabo, ale wiedział, że będzie już tylko lepiej.

– Mam do pani dwa pytania. Pierwsze to, gdzie tutaj mogę zapalić?

– Pan chyba żartuje! – obruszyła się kobieta.

– Nie, jestem palaczem i...

– Jest pan po amputacji nerki – przerwała mu. – Papierosy, alkohol i inne używki są to rzeczy, o których może pan dożywotnio zapomnieć. Będzie pan też musiał uważać na to, co je.

– Rozumiem... – przyznał zawiedziony. – A druga sprawa, to czy mogę odwiedzić córkę?

– Myślę, że o ile dobrze się pan czuje i będzie uważał na ranę, to nie ma przeszkód. Leży w sali obok.

Spojrzał na nastolatkę siedzącą na szpitalnym łóżku. Miała na sobie białą koszulę nocną na ramiączkach. Zbyt delikatną i dziewczęcą jak na jej gust, więc musiała być przywieziona przez jego matkę, która lubiła skromne, wygodne i praktyczne rzeczy. Samanta miała zaczerwienienie na prawym policzku, krwawe otarcia na łokciach, a spod kołdry wystawała jej prawa noga w gipsie. Gęste, brązowe loki wsadziła za uszy, przez co zobaczył jej urocze małe uszy. Dokładnie takie same jak u jej mamy. To sprawiło, że poczuł falę ciepła w swoim sercu. Jego córka siedziała, a w rękach trzymała telefon i bardzo zawzięcie coś na nim przeglądała.

– Znalazł się? – zapytał, przekraczając próg sali.

Spojrzała zaskoczona w jego kierunku, ale gdy zorientowała się, kto ją odwiedza, uśmiechnęła się lekko i położyła komórkę na nocnym stoliku.

– Tak, ale to bez sensu. Chciałam go, bo myślałam, że ktoś chce się ze mną skontaktować, ale się myliłam. Zresztą nieważne... – stwierdziła ostatecznie i głowę oparła na poduszce.

Marek podszedł do jej łóżka i rozejrzał się za krzesłem. Czuł się coraz słabiej i potrzebował usiąść. Niestety nie miał gdzie. Samanta zrozumiała, o co mu chodzi i poklepała białą pościel obok siebie. Usadowił się w jej nogach i chciał się oprzeć, ale za jego plecami zabrakło podparcia. Ten sygnał też jego córka odczytała bezbłędnie. Sięgnęła do pilota, podniosła swój materac tak, aby była wyżej i wyciągnęła spod głowy poduszkę, którą rzuciła w jego kierunku. W tej pozycji było mu prawie wygodnie, a rana bolała tylko, gdy próbował się poruszać. Teraz mógł bez przeszkód porozmawiać z dzieckiem.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Dobrze. Szprycują mnie przeciwbólowymi, więc jestem trochę naćpana – zaśmiała się i uniosła przedramię do góry.

Do wenflonu umieszczonego na jej ręce był podłączony przewód kroplówki. Na foliowym worku widniał napis ketoprofenum. Jego córka, mimo że wyglądała całkiem przytomnie, to była pod wpływem naprawdę silnych substancji i nie była daleka w określeniu swojego stanu, który nazwała „trochę naćpana". Mimo to chciał z nią spędzić wieczór. Właściwie chciał być z nią tak długo, jak to tylko możliwe.

– Była u ciebie babcia?

Wskazał na jej koszulę, a ona nieśmiało spojrzała na siebie i przetarła dłonią po piersi.

– Babcia...? – zapytała zdezorientowana.

– Moja matka – wyjaśnił i zmarszczył brwi. – Była u ciebie...?

– Nie... Rzeczy przyniosła mi pielęgniarka. Powiedziała, że przyniósł je ktoś z rodziny, ale myślałam, że mama z tatą tu byli...

Usłyszał jej słowa i przez głowę przemknęła mu myśl o Klarze leżącej w szpitalu. Nie mógł jej zobaczyć ani pocieszyć. Nie mógł jej obronić. Nie był pewien, co powinien teraz powiedzieć córce. Czy prawda była teraz odpowiednia i czy to on ma prawo jej ją przekazać?

– Samanta... – zaczął niepewnie. – Jeśli chodzi o mamę...

– Wiem, że z nią spałeś – odparła, sądząc, że o tym chciał rozmawiać.

– Tak, ale...

– Nie przeszkadza mi to. Jesteście dorośli. Macie prawo robić, co chcecie. Od pewnego czasu podejrzewałam, że małżeństwo mamy się rozpadnie. Właściwie od tego ogniska. Ona się zmieniła. Ożyła. Teraz rozumiem, że ona wegetowała. Nie była sobą, a ja chcę, by była szczęśliwa. Cokolwiek to oznacza dla mnie... tylko chciałabym, żebyście mnie nie wykluczali podczas podejmowania decyzji. Nie chcę być przerzucana z miejsca na miejsce. Najpierw odwrócili się ode mnie znajomi z Białegostoku, potem ludzie stąd okazali się nie tacy, jak myślałam. Miałam wrócić do starego życia i pożegnałam się już z tym nowym, a teraz nie wiem sama, co ze mną będzie. Pragnę stabilizacji... – odetchnęła ciężko, a dla Marka stało się jasne, że jest to koniec jej wypowiedzi, która sprawiła mu więcej satysfakcji, niż się spodziewał.

– Chcę tylko, byśmy w końcu byli rodziną. Taką, jaką mieliśmy być od początku. Zanim wtrącił się ojciec Klary. Zanim mi was odebrał. Chciałem was odzyskać, a zamiast tego doprowadziłem do nieszczęścia. Gdybym wiedział...

–To nie twoja wina – przerwała mu. – Wypadek nie był przez ciebie. To ja doprowadziłam do niego. Wiedziałam, jak mama zareaguje i specjalnie krzyknęłam na nią, ale nie zauważyłam tego tira. Usłyszałam dopiero jego klakson...

– Nie obwiniaj się. Nie mogłaś tego przewidzieć.

– Jutro przeproszę mamę – oznajmiła oficjalnie.

– Samanta, kochanie... – To był moment, w którym zdoła jej wyjaśnić sytuację. – Mama jutro nie przyjdzie.

– Niby dlaczego?

– Ponieważ... – Nabrał głęboki wdech i na wydechu wyjaśnił córce obecną sytuację. – Ponieważ mama została pobita i leży w szpitalu.

– Ale jak to? Przez kogo?

– Przez twojego tatę... – Zmarszczył brwi, a potem na głos powiedział, to co myślał od dłuższego czasu. – Pierdolić go, ja jestem twoim tatą. Wiem, że traktujesz mnie jak kolegę, ale ja nie jestem twoim kolegą. Jestem twoim ojcem i...

– Nie denerwuj się tak – przerwała mu, rozbawiona jego uniesieniem. – Nie traktuję cię jak kolegi, a jeśli faktycznie mama została pobita przez swojego męża, to na pewno nie nazwę go więcej swoim tatą. Wiesz, jak ona się czuje?

– Podobno nic jej nie jest, a teraz odpoczywa, ale mnie ta myśl wcale nie pociesza – odpowiedział, a Samanta najwyraźniej myślała podobnie, bo skrzywiła się lekko.

– Wiesz, dlaczego to zrobił? Z jego wcześniejszego zachowania wynikało, że zdradę był gotów jej wybaczyć, więc...

– Samanta. – Odepchnął się od swojego oparcia i poczuł piekący ból w swoim prawym boku. Skrzywił się i odruchowo dotknął ręką opatrunku. Mimo to spojrzał w wystraszone oczy córki. – Posłuchaj, skarbie. Miałabyś coś przeciwko, gdybyśmy z twoją mamą zaczęli funkcjonować jak rodzina? Zamieszkali razem w trójkę i być może z czasem pojawiłby się ktoś jeszcze? Czy to by bardzo zachwiało stabilizację, której tak bardzo pragniesz?

Czekał na odpowiedź, ale zamiast tego ona uniosła dłoń i położyła mu ją na policzku. Zaczęła go delikatnie głaskać, a jej subtelny uśmiech ogrzał jego serce.

– Jeżeli obiecasz, że będziesz kochał mamę, szanował i dbał o jej dobro i szczęście, to nie mogę się nie zgodzić.

– Nie wyobrażam sobie inaczej. – Zaśmiał się, a jego córka przesunęła palcami po podłużnych zmarszczkach na jego twarzy i przekręciła badawczo głowę.

– Powiem ci coś, ale nie zrozum tego źle – zaczęła mówić, a on skinął na znak zgody. – Jesteś seksowny, kiedy się uśmiechasz.

– Ja? – zdziwił się. – Wyglądam staro, kiedy się uśmiecham, to przez kurze łapki. Mam je po matce.

– To dzięki nim wyglądasz seksownie. Wiesz, czy ja też je będę miała?

– Zmruż oczy – polecił jej, a ona zrobiła, o co poprosił bez zastanowienia. Zobaczył po trzy kreski odchodzące od kącików jej oczu i zrozumiał, co one oznaczają. – Z pewnością będziesz je miała. Nawet większe niż moje. To dobrze czy źle?

– Zajebiście – odpowiedziała i dotknęła swoich policzków z nieskrywanym zachwytem.

Do sali weszła pielęgniarka i oznajmiła Markowi, że nie wolno mu siadać w łóżku innego pacjenta, więc wstał i stanął obok. Przyniosła też ze sobą kule, by Samanta mogła trochę poruszać się po pomieszczeniu. Chciał jakoś pomóc, ale dowiedział się, że ma wrócić do siebie i odpocząć. Pocałował córkę w czoło i wyszeptał jej słowa miłości.

– Kocham cię. Podobno tam jest nasz skarb, gdzie jest nasze serce. Ty jesteś moją największą miłością i ty jesteś moim największym bogactwem.

– To z Biblii – zaśmiała się. – Święty Mateusz. Nie wiedziałam, że taki jesteś religijny!

– Nie jestem i nie wiedziałem, że ty jesteś!

– Nie jestem. Tadeusz jest. W każdą niedzielę musieliśmy całą rodziną iść do kościoła. Tragedia! Nigdy więcej tam nie pójdę!

– On już pokazał, jaki z niego pobożny człowiek – prychnął z pogardą, ale widząc zakłopotaną twarz córki i zniecierpliwioną pielęgniarkę dotknął tylko buzi Samanty i pogłaskał ją po policzku. – Jutro też cię odwiedzę. Dobranoc, córeczko.

Odwrócił się, żeby wyjść z sali, ale nie zdążył przekroczyć progu, gdy ponownie usłyszał głos swojego dziecka.

– Ej, Marek! – zawołała za nim, a on skierował się w jej stronę. – Dziękuję za nerkę!

– Nie ma problemu. Dla ciebie wszystko. Mam jeszcze ręce, nogi... mogę oddać! – zażartował, a ona zaśmiała się i machnęła lekceważąco ręką.

– Nie, dzięki. Masz grube łydki!

– Nie mam grubych łydek, tylko trenuję cardio i dużo biegam!

– Proszę pana! Ja nie mam tylko jednego pacjenta! – upomniała go pielęgniarka.

Nie było sensu przedłużać. Mimo że jego sala wydawała mu się ponura i samotna, musiał do niej wrócić, a gdy położył się już do łóżka i poczuł, że wszystko go boli, sięgnął do szafki nocnej i wyciągnął z niej swój telefon. Sam nie wiedział, co chce z nim zrobić. Dochodziła już 23:00 i nie była to pora na rozmowy, mimo to wybrał kontakt Klary i odczekał cztery sygnały, a gdy usłyszał, jak włącza się poczta głosowa, zawiesił połączone. Kolejnym jego wyborem była jego matka. Nie dlatego, że za nią tęsknił, ale dlatego, że to ona mogła wiedzieć najwięcej o jego ukochanej.

– Nie śpisz, Mareczku? – usłyszał dziwnie rozbawiony głos swojej matki.

– Nie. Przespałem dzień. Teraz nie mogę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

Chcesz kolejnego drinka, Aniołku? – usłyszał w odpowiedzi męski głos w tle i zrozumiał, że jego matka ma z kim spędzać czas.

– Nie. Nigdy nie przeszkadzasz, synku – odpowiedziała Daniela.

– Nie jesteś sama...

– Nie, ale możemy porozmawiać – próbowała go przekonać.

– Nie chcę psuć ci wieczoru. Baw się dobrze. Nie mówiłeś, że kogoś masz, ale zasługujesz na szczęście. Dobranoc...

Chciał się rozłączyć, ale mu nie pozwoliła.

– Marek! To mój brat! – podniosła głos w słuchawce, a on uznał, że doszło do jakiejś dziwnej pomyłki.

– Nie masz brata...

– Też tak myślałam, ale się myliłam. Piotrek. On nim jest. Dlatego wtedy się ode mnie odsunął, bo dowiedział się, kim jesteśmy dla siebie – wyjaśniła.

– Mhm – mruknął, bo wciąż nie docierało do niego znaczenie słów matki. – A skąd to wiesz i kiedy się o tym dowiedziałaś?

– Marek, w Klarę wjechał Sebastian, syn Piotrka. To naprawdę nieprawdopodobny zbieg okoliczności, że akurat teraz to wszystko się wydarzyło. Nie potrafię wyjaśnić, jak to możliwe, ale się zdarzyło.

– Dlaczego on wjechał w samochód Klary? Był pijany?

– Marek, to Klara wjechała mu pod koła. Wypadek był z jej winy. Kłóciła się z Samantą i nie zauważyła nadjeżdżającego tira. Na szczęście udało jej się na tyle zjechać, że uderzył w tył samochodu, a nie bezpośrednio w nie. Samanta nie zapięła pasów, dlatego była w takim ciężkim stanie – wyjaśniła matka, a jemu napłynęły łzy do oczu.

Mógł je stracić. Teraz bardziej niż kiedykolwiek miał ten obraz przed oczami i żałował, że nie poświęcił ukochanej uwagi, gdy czuła się wszystkiemu winna. Wtedy myślał, że przeprasza go, bo była przerażona, a nie dlatego że miała wyrzuty sumienia. Powinien był ją przytulić i powiedzieć, żeby się nie martwiła, a on ją zignorował.

– Dlaczego się kłóciły? – zapytał po dłuższej chwili milczenia.

Jego matka nabrała powietrza w płuca. Wyraźnie to słyszał i dopiero po wypuszczeniu powietrza udzieliła mu odpowiedzi.

– Podobno o ciebie, ale myślę, że Samanta była uniesiona czymś innym. W szpitalu oddali mi jej ubranie. Miała podartą bluzkę i chłopięcą bluzę na sobie, która należała do Damiana. Myślę, że byli razem i coś się stało.

– On zrobił jej krzywdę?

– Nie. Gdyby to był on, to nie dałby jej bluzy, żeby się osłoniła, ale on poprosił mnie, bym do niego nie przyjeżdżała, więc pewnie nie chce mi się pokazywać, bo najprawdopodobniej brał udział w jakiejś bójce.

– A rozmawiałaś z nim?

– Tak, ale on nic mi nie powie. Udaje, że nic się nie stało. Prawdopodobnie chroni Samantę. Póki ona nie powie, on będzie milczał, więc spróbuj dowiedzieć się od niej, do czego tam doszło. Dobrze?

– Porozmawiam z nią – obiecał i to był koniec ich rozmowy.

Poszedł ponownie zobaczyć córkę, ale zastał ją, jak spała z twarzą wtuloną w poduszkę, a gdy dostał kolejne upomnienie od pielęgniarki, że szwenda się po oddziale, wrócił do siebie i spróbował zasnąć, ale jego myśli krążyły wokół zbyt wielu problemów, a w głowie miał ogromną chęć na papierosa, którego nie mógł zapalić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top