Samanta/Damian: rozdział 30 - Pięć światów Samanty (cz.4)
Czwarty świat Samanty: Babilon
– Raz, dwa, trzy... Szukam!
Usłyszał krzyk siostry z oddali i mocniej wcisnął się w ścianę drewnianej szopy, gdzie jego matka trzymała narzędzia ogrodowe. Razem z przyrodnimi siostrami bawił się w chowanego, a teraz była kolej Kornelii, by ich znaleźć. Wyjrzał lekko z kryjówki i zobaczył, że Klara biegnie w jego kierunku, szukając schronienia przed zdemaskowaniem. Gdy przebiegała obok, nie zauważywszy go, chwycił ją za nadgarstek i wciągnął do swojej kryjówki. Zaśmiała się cicho i wczepiła w jego ciało, przylegając do niego plecami. Objął ją w pasie i oparł brodę na ramieniu siostry. Czuł, jak lekko dygocze w jego objęciach z powstrzymywanego śmiechu. Jej włosy łaskotały go w twarz, ale było to dla niego w pewien sposób przyjemne. W takich sytuacjach miał poczucie, że jest bezpieczny, zawsze czuł się tak przy siostrze, ale tylko przy Klarze. Klara dawała uczucie szczęścia i spokoju, a Kornelia miała szalone pomysły i można było z nią kraść konie. Kochał je obydwie, ale to Klara była jego ulubienicą.
Nagle zza rogu wyskoczyła starsza z sióstr i krzyknęła głośne "buu!", a dziewczyna w jego ramionach krzyknęła ze strachu i mocniej do niego przywarła, ale potem wybuchła głośnym śmiechem. Kornelia, zamiast biec do drzewa, przy którym miała ich zaklepać, zaśmiała się razem z nimi.
– Pytanie, czy wyzwanie? – zapytała spontanicznie siostrę, a ta nigdy nie tchórzyła, choć potem musiał jej pomagać przy wykonywaniu zadania.
– Wyzwanie! – odpowiedziała jej zadziornie i czekała na konkurencję.
– Pocałuj Marka – powiedziała Kornelia, robiąc przebiegłą minę.
Klara nie wahała się ani chwili, odwróciła się i cmoknęła go w policzek.
– Ale nie tak! – zaprotestowała starsza siostra. – Jak dorośli...
– Nie możemy! – sprzeciwiła się Klara. – Marek jest naszym bratem...
– Nasze mamy są różne... no dawaj!
– Nie! Nie wolno...
– Ok. To ja pocałuję Marka.
Kornelia zbliżyła się do niego tak, że poczuł jej oddech na twarzy. Nie wiedział, dlaczego jej na to pozwalał, ale gdy myślał o pocałunku z Klarą, to był niesamowicie przejęty. Nie byli już dziećmi. Mieli po trzynaście lat. Rozumieli, co robią i sprawiało to, że czuli ekscytację, strach i pobudzenie. Starsza siostra przyłożyła miękkie usta do jego ust, a jej język delikatnie musnął jego. Było to dziwne wrażenie, trochę jakby ślimak przetoczył się po jego twarzy, a jednak go nie brzydziło. Mógł powtórzyć to doświadczenie.
– I co? Całujesz go?
Starsza siostra spojrzała na młodszą, a ta cała zarumieniona skinęła głową na znak zgody. Marek musiał przyznać w duchu, że ta odpowiedź go usatysfakcjonowała. Chciał poczuć też smak ust młodszej siostry. Klara przytaknęła, ale nie wykonała żadnego gestu, by przybliżyć moment ich bliskości, więc to on zdobył się na ruch. Delikatnie złapał dziewczynę za rękę i przystawił swoje usta do jej ust. Nauczony już przez Kornelię, ostrożnie wsunął język do jej ust. Tym razem poczuł więcej. Poczuł nacisk na pęcherz, mrowienie w podbrzuszu, a usta Klary wydały mu się bardziej rozkoszne w smaku. Zastygli tak w miejscu, powielając w kółko ten sam ruch ustami, jakby nie mogli się rozstać, aż w pewnym momencie Kornelia się zaśmiała.
– Siusiak ci stoi, Marek!
Zawstydził się i odsunął od Klary, która również się rumieniła na twarzy, ale tak samo, jak Kornelia, patrzyła na wypukłość w jego dresowych spodniach.
– Pokaż go... – zaproponowała starsza siostra i zbliżyła się do niego.
Mimo że nie czuł się z tym komfortowo, to chwycił za gumkę spodni i zaczął ją nieśmiało zsuwać, ale naciągnął spodnie z powrotem, gdy tylko usłyszał głos swojej matki, wołającej ich na obiad. Kornelia zaśmiała się i pobiegła w stronę domu, a Klara spuściła wzrok w ziemię i czekała na niego.
– Chodź... – szepnął do niej lekko zachrypniętym głosem, chwycił siostrę za nadgarstek i pociągnął za sobą.
*
Siedział na łóżku w żółtej, dresowej bluzie trzyczwarte z czarnymi wstawkami i spodenkach od kompletu. Mimo że był rok 1995 i w Polsce nie było zbyt wiele, on i jego siostry mieli markowe ubrania sprowadzone z Niemiec i USA. Na lewej piersi miał wyszytą niewielką czarną panterę, a na karku metkę gwarantującą oryginalność. Jego ojciec stał przed nim i go pouczał. Miał być odpowiedzialny i nie robić imprez w domu podczas wyjazdu rodziców. To on był mężczyzną i musiał zapewnić bezpieczeństwo siostrom oraz pilnować je, by nie zrobiły niczego głupiego, zwłaszcza Kornelia. Słyszał tę samą gadkę od trzech lat, gdy jak byli szesnastoletni, po raz pierwszy rodzice zdecydowali się wyjechać na wakacje bez nich. Ich tegoroczny kurs to były dwa tygodnie w Grecji. Wyjeżdżali dwa razy do roku, a oni czekali na ten moment jak na szpilkach. Oczywiście, że urządzą imprezę. Oczywiście, że będą nieodpowiedzialni, bezmyślni i głupi. Będą pić alkohol z barku ojca i robić wszystko, co im się żywnie spodoba i oczywiście, że nikt z sąsiadów się o tym nie dowie... Bo tego, czego jego ojciec nie wiedział to to, że nigdy nie potrzebowali do zabawy kogoś więcej, niż ich trójka. Byli doskonali i uzupełniali się, potrzebowali tylko siebie. Inni ludzie mogli przestać istnieć, póki mieli siebie. Nie mógł tego powiedzieć ojcu, ale nie lubił kłamać, dlatego siedział ze skwaszoną miną, co ojciec odczytywał jako zawód. Skinął głową na znak, że wszystko rozumie i zaczekał, aż wyjdzie z pokoju. Z matką pożegnał się już wcześniej, więc nie pozostało mu nic innego, jak chwilę po zamknięciu drzwi od zewnątrz, wyciągnąć swoje adidasy spod łóżka i sięgnąć po "Wielkie nadzieje" Charlesa Dickensa, a następnie wyskoczyć przez okno dachowe i usadowić się na dachówkach. Uwielbiał siedzieć na dachu, z niego rozciągał się widok na las na skarpie, w którym w nocy migotały świetliki, albo patrzyć na całe podwórko i tereny rozlegające się w oddali. Czuł się wtedy wolny, czuł, że jest panem tego świata i miał spokój do czytania książek.
Minęło może z pół godziny. Widział, jak jego rodzice pakują walizki do bagażnika Mercedesa ojca i odjeżdżają. Na taras poniżej wyszła kasztanowłosa dziewczyna w lekkim jedwabnym szlafroku. Od razupoznał Kornelię po ruchu jej bioder. Balansowała nimi, a jej kroki wydawały się lekkie, jakby unosiła się w powietrzu. Klara tak nie chodziła, ona stąpała twardo po ziemi, czasem niezgrabnie próbując naśladować siostrę. Wszyscy uważali, że bliźniaczki były identyczne, ale dla niego różniły się wszystkim. Jemu wystarczył rzut oka, by wiedział, na którą z sióstr patrzy. Były jak jing i jang, były jak dwie strony monety. Poza wyglądem nie miały cech wspólnych. Kornelia miała też minimalnie większy biust, który teraz przykuł jego wzrok, bo materiał był lejący, a jej sutki odbijały się na jego powierzchni. Przyglądał się starszej siostrze, jak zsuwa z siebie szlafrok i nago usadawia się na leżaku. Wpatrywała się przez chwilę w słońce, które ją otaczało, a następnie zamknęła powieki i wyciągnęła się jak kotka. Marek lubił na nią patrzeć. Kornelia miała w sobie pewien magnetyczny seksapil, który kazał mu oglądać jej nagie ciało, choć wolałby przyglądać się w tej sytuacji Klarze, w niej pociągała go jej nieśmiałość, że każdy element jej cała drżał, gdy czuła na sobie jego wzrok. Gdy już się napatrzył, wsadził ponownie nos w książkę i czytał o tym, jak Pip po raz pierwszy zagościł na dworze starej panny Havisham. Nie mógł się skoncentrować na tekście, choć znał go praktycznie na pamięć. Z tarasu poniżej zaczęły dobiegać dźwięki delikatnego posapywania i mógłby przysiąc, że czuje zapach kobiecości. Spojrzał w dół i tylko potwierdził swoje podejrzenia. Kornelia delikatnie pocierała dłonią między swoimi udami i sprawiała sobie przyjemność. Uśmiechnął się pod nosem, rozumiejąc, co się zaraz wydarzy. Rodzice wyjechali, a dwie rude myszki postanowiły poharcować. Starsza z sióstr nie dokończyła swojego dzieła. Wstała z leżaka i weszła do środka. Było to zaproszenie. Rozumiał to.
Wrzucił książkę, bez oznaczenia strony, przez okno dachowe i swobodnie zeskoczył na kafle, na tarasie poniżej. Drzwi balkonowe do pokoju sióstr były otwarte na oścież, a biała firanka powiewała delikatnie, tworząc parawan, przez który wystarczyło przejść, by znaleźć się w środku. Jeszcze na progu zsunął ze stóp adidasyi ostrożnie odsunął koronkowy materiał. Widok, jaki zastał, był oszałamiający. Na zasłanej pościeli leżała swobodnie Klara w atłasowej halce. Z tego, jak poruszała piersią, która unosiła się w górę i w dół subtelną nerwowością, wywnioskował, że pod spodem cienkiego materiału nie ma nic, co by dodatkowo przysłaniało jej ciało.
Marek chciał od razu do niej podejść, ale uniemożliwiła mu to Kornelia, która uwiesiła się mu na szyi, przylegają do niego nagim ciałem. Odwrócił się do niej. Z uśmiechem na twarzy objął ją ramionami, a jego dłoń zacisnęła się na jej pośladku.
– Jesteśmy wolni! – zaświergotała z wyraźną ulgą w głosie.
Pokiwał głową na znak zgody i zaśmiał się, ofiarując jej pierwszy pocałunek.
– Jesteśmy wolni... – przyznał ze szczęściem.
Ich usta ponownie się splotły, jego lędźwie przylgnęły do jej bioder, napierając na nie, ale ku jego zaskoczeniu delikatnie go odepchnęła.
– Idź do niej... – szepnęła, lekko zdyszana Kornelia. – Wiem, że chcesz...
Odwrócił głowę w stronę Klary. Leżała na łóżku i przyglądała się im z tęsknotą w oczach. Sięgnął brzegi swojej bluzy i jednym ruchem przeciągnął ją przez głowę. Kasztanowłosa dziewczyna jęknęła z zadowoleniem i poruszyła nerwowo nogami. Ruszył w jej kierunku, pozbawiając się reszty odzieży. Obok niej położył się już nagi. Klara wtuliła się w jego pierś i uniosła podbródek, aby teraz mógł ją pocałować. Pochylił się i dotknął ustami jej warg, jednocześnie wplątując prawą dłoń w jej włosy. Gdy się od siebie odsunęli, jego dłoń powędrowała przez szyję, jej piersi, brzuch, aż do wewnętrznej części ud. Rozchyliła lekko nogi, ale nieznacznie, bo na przeciwko niej, na łóżku usiadła naga Kornelia. Uniosła jedną nogę i oparła brodę na kolanie. Marek wiedział, że gdyby zerknął między jej nogi, dojrzałby najintymniejsze części jej ciała, ale tego nie zrobił. Skoncentrował swoją uwagę na młodszej z sióstr.
– Jak się czujesz? – zapytał, patrząc na nią z troską.
Zawsze troszczył się o Klarę, o jej samopoczucie i uczucia w ich relacji. Nie potrafił inaczej, to na jej szczęściu mu najbardziej zależało. Kornelia, cokolwiek by się stało, zawsze sobie poradzi. Była twarda jak skała, a Klara krucha jak porcelana. Jego pytanie zawierało coś jeszcze niż samo zainteresowanie jej samopoczuciem. Chciał wiedzieć, jak daleko może się posunąć. W przeciwieństwie do Kornelii, z młodszą z sióstr nie szedł nigdy na całość. Gdy miała siedemnaście lat dostała infekcji od prezerwatywy i zrozumieli, że nie będą mogli w pełni się sobą cieszyć. Nie, póki nie wyjadą na studia, a dziewczyny nie zaczną brać tabletek antykoncepcyjnych. Pomimo tego, miesiąc temu, gdy nie czuł się najlepiej i nie poszedł z rodziną do kościoła, a Klara została z nim, by dotrzymać mu towarzystwa, wydarzyło się coś, co sprawiło, że pragnął jeszcze raz tego doświadczyć. Była to ich tajemnica, bo Kornelia kazała im obiecać, że zawsze będą razem i nie będą robić nic bez niej. Tego dnia mieli półtorej godziny dla siebie. Leżeli razem w łóżku i dotykali się, a gdy sprawił, że jej ciało zadrżało, rozsunęła przed nim nogi i wyszeptała:
– Pragnę cię...
Obiecał jej, że będzie uważał. Starał się dotrzymać obietnicy i chwilę przed wytryskiem, nim zalała go fala ciepła, wysunął się z jej wnętrza. Musiał jednak przyznać, że nie był pewny, czy na ułamek sekundy przed tym, nie poczuł chwilowego rozluźnienia, które natychmiast postarał się powstrzymać.
– Nie wiem... – odpowiedziała mu Klara, spoglądając w oczy. – Od kilku dni boli mnie brzuch...
– Wirusówka panuje – powiedziała Kornelia bez przejęcia. – Obyś się nie rozchorowała i nas nie pozarażała.
– Kurczak dziwnie pachniał...
Marek pomyślał przez chwilę. Kurczak pachniał w porządku. Jego matka nigdy nie ugotowałaby czegoś, co miało nieświeży zapach. Stać ich było na marnotrawstwo żywności i nie musieli uciekać się do ryzykowania, ale być może źle przeżuta skórka utknęła jej na żołądku.
Nie chciał myśleć o chorobach i jedzeniu. Wsunął dłoń głębiej między nogi Klary, aż zajęczała z rozkoszy i dał jej do zrozumienia, że to koniec dyskusji. Zachęcona jego pieszczotami Klara zaczęła na niego napierać swoim ciałem, aż zmusiła go, żeby położył się na plecach. Kornelia również nie planowała tylko się przyglądać.
– Ja to zrobię – oświadczyła i sięgnęła do szafki nocnej po paczkę prezerwatyw.
Całował się z Klarą, ale to starsza siostra dawała mu spełnienie swoimi lędźwiami. Pojękiwała przy tym, jakby była małym zwierzątkiem. Jak pisklę, które wypadło z gniazda i woła matkę na ratunek. Brzmiało to ładnie, ale wolał słyszeć ten głębszy głos. Bardziej dosadny, który brzmiał z ust Klary, dlatego chwycił ją za biodra i pozwolił, by jej intymne miejsca znalazły się tuż nad jego twarzą i by jego usta zetknęły się zdelikatną skórą pochwy...
***
Damian – Zaraz, zaraz...
Samancie przerwała matka, której oczy były szeroko rozwarte ze zdziwienia. Damianowi wydawało się, że wręcz dostrzega odrazę w jej twarzy.
– Nigdy w życiu nie przespałabym się ze swoją siostrą... – zaprotestowała bardzo niepewnie.
– Ale z bratem już tak? – warknęła Samanta z reprymendą w głosie.
– To nie było tak... Ja i tata nie wiedzieliśmy, że jesteśmy spokrewnieni... – Klara chciała się usprawiedliwić, ale Samanta tylko przewróciła oczami.
– Ale jak się dowiedzieliście, to nic z tym nie zrobiliście i postanowiliście strzelić sobie jeszcze trójkę bąbelków?
Klara chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Marek położył jej dłoń na ramieniu i lekko ścisnął, żeby ją powstrzymać. Podziałało. Przynajmniej w tej kwestii.
– Tata nigdy nie przespałby się z Kornelią... Z żadnymi bliźniaczkami... – próbowała zmienić front. – Prawda?
– Ja nic nie mówię!
Marek uniósł ręce w geście obronnym i uśmiechnął się podejrzanie. Przynajmniej Damian tak to odczytał.
– O co ci chodzi? – oburzyła się Klara.
– O nic nie chodzi, bo będziesz prychać!
– Nigdy nie prycham! – prychnęła. – Wiem, że nie byłam jedyna, więc lepiej powiedz, o co ci chodzi?
– Powiem, ale i tak prychniesz...
– Przecież mówię, że nie prycham! – prychnęła ponownie.
– Spałem z bliźniaczkami – powiedział szybko i nieco rozbawiony.
Klara prychnęła pod nosem po raz trzeci i wyglądała na nieco naburmuszoną, ale nic nie powiedziała.
– Kochanie nie byłaś jedna, ale jesteś jedyna. Jedyną kobietą, której oddałem serce... ale spałem z bliźniaczkami, gdy próbowałem zapomnieć i muszę przyznać, że jest to dość podniecające przeżycie. Ja, jako ja, nigdy nie przespałbym się z Kornelią, bo czuję się przez nią wykorzystany, ale w innych okolicznościach... kto wie...
Pocałował żonę w czubek głowy, a ona przylgnęła do niego ramieniem, pozwalając mu się pocieszyć. Damian musiał przyznać, że zapomniał o dawnym, rozrywkowym życiu Marka. Łatwo było o nim zapomnieć, patrząc na ich małżeństwo. Wyglądali na stworzonych dla siebie. Nigdy nie dostrzegało się u nich znamion kłótni, zawsze się dogadywali i widać było między nimi ogromne uczucie. Byli jak szczęśliwe, młode małżeństwo, które wciąż nie może się nacieszyć swoją bliskością. Kiedyś było to obojętne Damianowi, stanowiło coś pewnego, ale teraz? Teraz czuł żal, coś ściskało go w żołądku i potrafił doskonale nazwać to uczucie. To była zazdrość. Sam chciałby trzymać w ramionach żonę, ze świadomością, że trójka małych chłopców została stworzona przez nich i patrzyć jak dorastają. Coś, czego Damian już nie dostanie. Był Ciureją, a Ciurejowie są jak łabędzie. Kochają tylko raz i to na całe życie. Tak przynajmniej twierdził jego ojciec, choć nie znał żadnego innego niż on, a ten zaś miał tendencję do przesady, zwłaszcza jeśli chodziło o zmarłą żonę. Mimo to wierzył w to, bo właśnie tak czuł. Jego miłość przepadła i nie chciał w zamian żadnego innego szczęścia.
Klara poruszyła się niepewnie na swoim miejscu. Coś jeszcze ją uwierało w opowieści Samanty.
– Usiadłam mu na twarz? – zapytała, lekko się rumieniąc.
– To się nazywa facesitting – powiedział Damian szybciej, niż pomyślał, żeby ugryźć się w język.
– Jestem za! – zaśmiał się Marek, który również po chwili pożałował swoich słów.
Dokładnie po tym, jak Klara po raz kolejny fuknęła, ale mimo to Damian dostrzegł w jej twarzy zaintrygowanie. Nie była taka pruderyjna, jak starała się pokazywać publicznie, a zachowanie jej męża wskazywało, że doskonale wiedział, na jakie żarty może sobie pozwolić.
W chwili, gdy przyglądał się rodzicom Samanty, zaskoczyły go słowa ich córki.
– A ty skąd wiesz?!
Samanta brzmiała na zazdrosną, wręcz nieco agresywnie. Zaskoczył się, zdawało mu się, że uprawiał z nią taki rodzaj miłości. Był tego wręcz pewny, ale jej zachowanie wprawiło go w niepewność. Nie dał się jednak wybić z rytmu.
– Nie twoja sprawa – odpowiedział najspokojniejszym głosem, jaki tylko udało mu się przybrać. Teraz to ona była zdziwiona jego słowami. Zapowietrzyła się na chwilę i odwróciła głowę w stronę rodziców.
Damian mocniej chwycił się na kolana, aż poczuł ból w stawach łokciowych.
– Do czego w ogóle zmierza ta opowieść? Chcesz coś przekazać, czy po prostu chciałaś nam uświadomić, że jesteśmy...
"Zboczeni", to właśnie to słowo nie przeszło jej przez gardło, ale mimo to zawisło między nimi i każdy mógł je doskonale odczytać w oczach drugiego. Samanta odchrząknęła.
– To akurat dość istotny dzień w waszym życiu... W tamtym życiu... – wyjaśniła, a jej matka skinęła głową, pozwalając jej kontynuować opowiadanie tej historii.
***
Kornelia nalała mu szklankę brandy i podała aromatyczny trunek pod nos. Uwielbiał, gdy mu usługiwała. Czuł wtedy, że do niego należy. Wypił ją jednym haustem i odłożył szklankę na blat kuchenny, o który się opierał, stojąc w samych dresowych spodenkach. Klara w tym czasie nastawiała muzykę w gramofonie ich ojca, do którego miał należącą kolekcję winylowych płyt. Z głośników poleciały pierwsze dźwięki magicznego głosu Niny Simons, którą tak uwielbiała Kornelia, ale w tym momencie czuł, że faktycznie dziewczyny są przez niego zaczarowane. Poruszały się z gracją, tańcząc nago w salonie, a on usiadł na kanapie i patrzył na nie, jak sułtan oglądający występ tancerek w swoim haremie.
– Napiłabym się jeszcze... – wyszeptała Kornelia, lekko błyszcząca od potu na jasnym ciele.
Podeszła do wyspy kuchennej, którą kazała wstawić jego matka zamiast baru, i sięgnęła po stojącą na niej karafkę i szklanki, ale zamiast mu przynieść napój, usiadła na blacie i pomachała w jego kierunku szklanką z bursztynowym trunkiem wewnątrz. Jak wodzony za nos, uśmiechnął się i podążył niewidzialnym zapachem unoszącymsię od niej, aby znaleźć się tuż przy Kornelii. Kolejnym haustem opróżnił zawartość i poprosił o dolewkę. Wtedy przytuliła się do niego Klara. Ucieszył się jej bliskością i objął w pasie, aby po chwili delikatnie gładzić jej pośladek. Zamruczała z zadowoleniem i wyciągnęła szklankę z jego rąk. Upiła ledwo widoczny łyczek, bo tak naprawdę nie lubiła smaku burbona, ale zrobiła to, bo nie chciała być od nich gorsza. Wtedy Marek poczuł, że pragnie jej znowu. Że pragnie ich znowu. Zawsze musiał pamiętać, że są we troje, a nie tylko on i Klara. Była też Kornelia, która mogła mu dać to, czego Klara nie dawała. Chwycił w pasie młodszą z sióstr i uniósł, sadzając na blacie, obok starszej siostry, która zachichotała, rozumiejąc sytuację i sięgnęła do szuflady po kwadratowy pakunek z prezerwatywą, a następnie wyciągnęła się na blacie, jak kotka. Jej piersi zaczęły sterczeć w górę jak piramidy na egipskiej pustyni, a łuk żeber utworzył idealny spad wprost do pępka. Marek uśmiechnął się na ten widok i rozłożył jej zgrabne nogi, dokładnie o dwa centymetry dłuższe od nóg siostry, aby ułatwić sobie penetrację. Położył też jedną rękę na piersi Kornelii, ale to na Klarze się skoncentrował. Spojrzał jej w oczy i obdarzył długim pocałunkiem. W tej pozycji niemal mógł udawać, że jest wewnątrz młodszej siostry, że jest jak wtedy, gdy zostali sami, a ich ciała się splotły i było inaczej niż zazwyczaj, było namiętnie, ale i czule. Było tak, jakby zawsze mieli istnieć tylko we dwoje. Czuli swoje poświęcenie, a nie jedynie podniecenie. Jak jedno ofiarowało się drugiemu. Tego niedzielnego przedpołudnia Marek zrozumiał, że zawsze będzie szukał chwil tylko we dwoje, miłości tylko we dwoje, ale teraz tłumił tę myśl, bo była z nimi Kornelia i nie mógł pozwolić, by poczuła się odtrącona. Przesuwał się w niej rytmicznie i słuchał jej piskliwych oddechów. Klara uśmiechała się do niego, gdy gładził wewnętrzną część jej ud.
Nie słyszeli. Drzwi się otworzyli, a on wciąż poruszał biodrami. Dopiero gdy Kornelia z piskiem odepchnęła go od siebie i rękami zaczęła przysłaniać swoje nagie ciało, spojrzał w stronę źródła paniki. Ich rodzice stali w progu i oszołomieni patrzyli w ich kierunku. Matka była blada na twarzy i wyglądała, jakby miała zemdleć, a ojciec wręcz przeciwnie, poczerwieniał i gotował się od wewnątrz. Marek w pośpiechu naciągnął dresowe spodnie i wyszedł mu naprzeciw. Chciał wszystko wyjaśnić, choć nie było nic do tłumaczenia. Jak na dłoni widać było, co robili i po raz pierwszy poczuł, że robili coś złego, że trzeba się z tego wyspowiadać. Nie wiedział do końca, na co liczy, ale jego jedyną intencją była ochrona sióstr. Pozwolić ojcu wyładować na nim całą złość.
– Edek nie! – krzyknęła jego matka i była to ostatnia rzecz, jaką usłyszał.
Marek poczuł szarpnięcie, a potem upadł na podłogę, przygnieciony ciężarem ojca. Czekał na cios, ale nie nastąpił. Ręce ojca mocno zaciskały się na jego ramionach, a jego ciało było sztywne, ale nic więcej nie następowało. Otworzył oczy i spojrzał na ojca. Był czerwony, wręcz zaczął robić się siny, jego oczy wydawały się wychodzić z oczodołów, usta były rozchylone w bezdźwięcznym krzyku, ale poza stróżką śliny nic z nich nie wylatywało.
– Edek nie! – usłyszał ponownie, ale tym razem z większym żalem i rozpaczą.
– Tato...
Wyswobodził się z objęć ojca, który przetoczył się na podłogę i trwał w takiej samej pozycji.
– Tato... – powtórzył.
Jego matka szarpnęła go, aby ją dopuścił do ojca i warknęła poirytowana.
– Szybko! Dzwoń po karetkę!
Marek wstał i podbiegł do telefonu stacjonarnego wiszącego w kuchni, ale nim wykręcił numer, spojrzał na przerażone siostry wtulone w swoje objęcia. Kornelia również na niego spojrzała, wtedy dał jej znak, żeby poszły się szybko ubrać, nikt nie mógł ich przyłapać w takiej sytuacji. Najpierw musiał zatrzeć ślady, dopiero potem ratować ojca. Nawet jeśli jego matka łkała na podłodze wtulona w jego pierś. Dopiero gdy dziewczyny zniknęły za drzwiami pokoju, wykręcił numer i wezwał pomoc.
*
Siedział na kanapie w salonie. Był już ubrany dokładnie tak, jak przed tym, nim jego rodzice wyszli z domu kilka godzin temu. Po prawej stronie siedziała Kornelia, dokładnie w takiej samej pozycji co on, wyprostowana i przerażona. Po lewej wtulała się w jego ramię Klara, chlipiąc i nie mogąc powstrzymać się od płaczu. W domu było mnóstwo ludzi, kręcili się, jakby sami nie wiedzieli, po co tu przyjechali. W zasadzie nie byli już potrzebni. Jego matka rozmawiała z lekarzem, konieczne było również wezwanie policji. Nikt na nich nie zwracał uwagi, patrzyli na nich jak na dzieci, jakby nie istnieli. Zaledwie przed chwilą z ich salonu wyjechały nosze z czarnym workiem i jego zawartością. Ich ojciec miał silny zawał. Umarł na miejscu. Marek zastanawiał się, czy gdyby nie zwlekał, to by wciąż żył, czy może to już nie miało znaczenia. Ich ojciec by żył, gdyby nie byli potworami, które urządziły bezwstydną kazirodczą orgię.
Kazirodztwo.
Było to pierwsze słowo, które go naprawdę dotknęło, gdy ich matka podniosła głowę znad ciała ich ojca i je wyszeptała, patrząc mu w oczy.
– Kazirodztwo...
Potem już nigdy więcej go nie wypowiedziała. Policję poinformowała, że jej mąż poczuł się słabo już na lotnisku, że wrócili do domu, bo postanowili odwołać wyjazd. Nie była to prawda. Ich ojciec nie spakował paszportu, ale teraz nie było to ważne. Scenariusz został zmieniony. Wrócili do domu, ponieważ Edward Kasprzak źle się czuł. Wściekł się, gdy zobaczył, że dzieci piją jego alkohol i po prostu upadł.
Przysadzista policjantka wtedy tylko raz obdarzyła go uwagą. Podeszła do niego i poklepała go po ramieniu.
– To nie twoja wina... – pocieszyła go, a on pokiwał głową ze zrozumieniem.
Nie mógł jej powiedzieć prawdy. Teraz był czas na tajemnice.
Po godzinie w ich domu panowała już cisza i słychać było tylko chlipanie Klary, gdy do salonu weszła ich matka. Miała naszykowaną walizkę. Stanęła na środku i oświadczyła.
– Teraz ty jesteś głową tej rodziny. Twój jest dom i firma. Teraz ty o wszystkim decydujesz.
Chciał zaprotestować, ale wyprzedziła go Kornelia ze swoją racjonalnością w głosie.
– A ty gdzie się podziejesz?
– W Gorzuchowie jest stary dom na sprzedaż, a stary Borecki nie chce już prowadzić sklepu...
– Nie zostawiaj mnie... – zdołał jedynie jęknąć. Nie czuł się silny, nie czuł się dziedzicem. Nie teraz, nie w tych okolicznościach.
– Nie, Marek. Zdecydowaliście, że jesteście już dorośli, a ja nie zaakceptuje grzechu, którego się tutaj dopuściliście. Nie chcę przebywać z wami ani minuty dłużej, ale jesteście moimi dziećmi, więc będę wam pomagać...
– Znowu mi niedobrze... – wyjęczała Klara i trzymając się za usta, pobiegła do toalety.
Przerwała jego matce wypowiedź, ale ta nie dlatego spojrzała na nią zaskoczona.
– Kiedy ona miała ostatnią miesiączkę? – zapytała z pogardą w stronę Kornelii.
Marka dotknęły dwie rzeczy. Pierwszą był wzrok starszej z sióstr. Tajemnica się wydała. Drugą zaś myśl o tym, co zrobił tego niedzielnego przedpołudnia. Chwilowa ulga, którą natychmiast powstrzymał nim wyciągnął penisa z Klary, zaczęła teraz owocować w jej brzuchu. Klara była w ciąży. Nie miała wirusówki. Właśnie to zrozumiał. Jeszcze większy kołek utknął mu w gardle. Jego matka nie czekała na odpowiedź, ona już ją znała.
– Kupisz mi ten dom i sklep, Marek – oznajmiła twardo, by po chwili złagodzić swój ton. – Wasze dziecko będzie miało babcie, o to się nie martw. Ono jest niewinne... i oby było jedyne...
– Gdzie teraz zamieszkasz? – ponowiła swoje pytanie Kornelia.
– W hotelu, nie przejmuj się mną... Lepiej martw się o was. Narobiliście bałaganu w swoim życiu...
To były ostatnie słowa matki, a tuż po nich zamknęły się za nią drzwi. Nie tylko domu, ale też do jej serca i Marek musiał się nauczyć jak żyć nie tylko bez ojca, ale i bez matki. Teraz zostały mu tylko dwie osoby na świecie. Klara i Kornelia.
– Chcę studiować...
Kornelia odezwała się niepewnie, co było kolejną nauką. Teraz on decydował, on musiał odpowiadać za wszystko, a ona mu to uświadomiła. Prosząc, by nie zmieniał jej dotychczasowych planów, mimo że ich życie zostało wywrócone do góry nogami.
– Nie martw się. Pójdziesz na studia...
– A ja? – mruknęła Klara, wychodząc z toalety i wtulając się w niego mocno. Jej czoło było pokryte zimnym potem. – Boję się. Brzuch mnie boli, jakby coś mnie rozciągało od środka... To chyba nie jest wirusówka...
– Obronię was... Ciebie, Kornelię i nasze dziecko...
*
Wszyscy się na nich gapili. Zawsze się wszyscy na nich gapili. Szli gęsiego, jak co niedzielę, choć dzisiaj nie była zwykła niedziela. Na ołtarzu stał wieniec pogrzebowy i zdjęcie młodego chłopaka z czarną wstążką, syna jednego z jego pracowników. Szli do pierwszej ławki, która była zarezerwowana tylko dla nich. Mateusz, Marcin, Samuel, a za nimi Koralina, Kornelia i on. Z tyłu szła niepewnie Klara w identycznej sukience co jej starsza siostra, ale dwa numery większej i z wystylizowaną grzywką, aby nie wydawała się taka podobna do siostry. Niosła na rękach dwuletnią dziewczynkę, Sarę, ich najmłodsze dziecko. Zaczęli siadać do ławki, gdy podszedł do niego Paweł, jego pracownik. To jego syn był dzisiaj chowany i za niego była niedzielna msza. Marek szanował go, był jedyną osobą, która nie patrzyła na niego tak jak wszyscy. Pawła nie obchodziło, kim są i co robią. Chodził do pracy i nie obgadywał go za plecami. Na jego ustach nie widniało słowo "kazirodztwo". Dla Pawła zawsze byli po prostu rodziną, to dlatego właśnie ufundował jego żonie chemioterapię w prywatnej klinice w Szwajcarii, gdzie wycięto jej guza z piersi i zrekonstruowano ją tak, by nie musiała się wstydzić. Nie wpadł na ten pomysł sam, gdyby nie Kornelia, która pracowała razem z nim w firmie ojca i odpowiadała za finanse i księgowość. To dzięki niej podwoili przychody i zysk z fabryk. Zyskali też autorytet, a ludzie bali się go jeszcze bardziej, bo tylko tak mógł, będąc młodym chłopakiem, zaledwie dziewiętnastoletnim, który żył w nieformalnym związku ze swoimi siostrami i spodziewał się z jedną z nich dziecka, sprawić by był szanowany. Nie kochali go, wręcz go nienawidzili. Miał opinię największego skurwysyna w mieście i jednocześnie wszyscy się go bali, bo tylko strachem mógł uzyskać ich posłuszeństwo i zatrzymać plotki oraz lincz społeczny. Przeczesał dłonią idealnie przystrzyżone, krótkie włosy i odwrócił się do wyższego o pół głowy od siebie mężczyzny, który garbił się i wyglądał przez to na niższego. Podał mu dłoń i mocno ją uścisnął.
– Dziękuję, szefie, że przyszedłeś z rodziną... To wiele dla nas znaczy...
Marek spojrzał w pierwszą ławkę po drugiej stronie i zobaczył żonę Pawła. Drobna i delikatna. Była jeszcze bledsza niż zazwyczaj, a jej kruczoczarne włosy opadały na twarz. Płakała w chusteczkę, nie mogąc się powstrzymać przed spazmami rozpaczy.
– Nie ma sprawy, nasze dzieci się znały... – powiedział, by po chwili ugryźć się w język.
Jego najstarszej córki, Samanty, nie było z nimi. Ubrana w czarną sukienkę spanikowała i pobiegła do lasu, gdzie spędzała ostatnio bardzo dużo czasu. Nie mogli na nią czekać. Zapakowanie szóstki dzieci i dwóch żon do samochodów było niezwykle czasochłonne, więc Klara powiedziała, żeby jechali bez niej. "Każdy ma swój sposób na żałobę", tak to ujęła.
– Samanta źle się poczuła... – wyjaśnił, a Paweł skinął głową, na znak zrozumienia.
Zaskoczyła go reakcja Kasi, żony jego pracownika. Odwróciła głowę gwałtownie, trochę zbyt gwałtownie, jakby ją opętał jakiś demon. Zresztą też tak wyglądała, była chora ze smutku. Rozumiał ją, też niewyobrażał sobie, że mogłoby się przytrafić coś złego jego dziecku, tym bardziej jedynemu. Nie wyobrażał sobie, co musiała czuć ta kobieta, gdy weszła z praniem na strych i z przestrachem odkryła, że jej syn wisi martwy na sznurówce od trampka, a na podłodze wyświetla się filmik rozesłany przez jakiegoś stalkera, który go rozebrał do naga i sfilmował. W kółko i w kółko, widok trzęsącego się ze strachu chłopca, nieśmiało zakrywającego swoje genitalia. Widział ten film i sam był nim zbulwersowany, ale dla tak wrażliwego nastolatka, jakim był Damian, musiał to być koniec świata. Policja nic nie ustaliła, bo filmik został wysłany z kafejki internetowej, a monitoring nie umożliwił rozpoznanie sprawcy. Musiał to być jakiś nastolatek, który chciał mu zrobić głupi kawał. Tak powiedziała policja. Przykre. Zwłaszcza, że Paweł i Kasia po chemioterapii nie mogli mieć więcej dzieci.
Odwrócił się i spojrzał w stronę ławki. Obok Kornelii pozostało tylko jedno wolne miejsce dla niego. Za to Klara i Sara usiadły w następnej. Nie chciał, by siedzieli oddzielnie i chciał nakłonić żonę, by przesiadła się obok siostry, ale ta kiwnęła mu głową z lekką irytacją.
– Siadaj... – mruknęła.
Klara od jakiegoś czasu była poirytowana. Mniej mówiła, mniej jadła, mniej się uśmiechała. Zaczynał się niepokoić. Czy naprawdę przejmowała się swoją tuszą, która dla niego była doskonała? To prawda, że jej siostra zachowała idealną figurę po ciąży, ale ona urodziła tylko jedno dziecko, Koralinę. Klara dała mu dwie córki i trzech synów. Była doskonałą matką i żoną. Bez niej ich dom byłby pusty, nie miałby tego rodzinnego klimatu. Nic by nie było takie same... bez Klary. A mimo to ostatnimi czasy próbowała się usamodzielnić od siostry. Zrobiła nową fryzurę, by nie wyglądać jak "nieudana podróbka Kornelii". Zaskoczyły go jej słowa, ale nie było czasu na wyjaśnienia. Trzeba było wyszykować dzieci do kościoła, a Sara upomniała się znowu o pierś. Pocałował ją tylko w czoło i powiedział, że jest jego światem, na co nic nie odpowiedziała.
Msza była długa i nudna, ale jedynym plusem było to, że ksiądz po raz pierwszy nie wspomniał nic o grzechach i bezeceństwach, wpatrując się w jego twarz mimo pięknego uśmiechu i uścisków dłoni, gdy dostawał kopertę z ofiarą na remont kościoła oraz że udało mu się w tłumie ludzi wypatrzyć matkę. Siedziała jak zwykle z tyłu, by nie zwracać na siebie uwagi i była pełna zadumy. Zapewne po raz kolejny modliła się o wybaczenie i miłosierdzie dla niego i jego nieprawej rodziny. Może uda mu się z nią przywitać po mszy, zamienić parę słów, bo tyle była gotowa mu ofiarować, mimo że dzieci bywały u niej regularnie i przyjeżdżały od niej pełne uśmiechów i szczęścia, którego im skrycie zazdrościł, bo bardzo chciał, by chociaż po tylu latach pozwoliła mu się uściskać. Marzył, by choć jeden raz usłyszeć, że go kocha i mu wybacza. Nie zrobi tego, wiedział o tym. Byli tak samo uparci, on w swoich uczuciach, ona w swoich przekonaniach.
Nie udało się mu. Zobaczył, jak Daniela rozmawia przez chwilę z Kornelią, a potem odchodzi spokojnie, nie poświęcając mu nawet przelotnego spojrzenia. Chciał dowiedzieć się, o czym rozmawiały, ale przed kościołem były tłumy, a oni musieli zapakować się do dwóch samochodów, z czego drugi prowadziła Kornelia, więc i rozmowę z nią musiał przełożyć na potem.
– Szybko! Przebierać się! – zawołała jego żona, zaraz po wejściu do domu.
Klara sama pobiegła na górę, żeby pomóc wszystkim dzieciom w wykonaniu polecenia, a Kornelia oparła się o wyspę kuchenną i z szuflady na ściereczki wyciągnęła ukryte głęboko papierosy. Wiedział, że popala. W firmie nigdy się z tym nie czaiła, ale nie przeszkadzało mu to. Nigdy nie paliła w domu lub wychodziła z tym do ogrodu. Teraz jednak odpaliła papierosa i wskazała palcem, by do niej podszedł. Zaskoczył się jej zachowaniem, ale rozumiał, co chciała mu przekazać. Musieli porozmawiać na osobności. Podszedł, ale miał nadzieję, że na tym skorzysta. Chwycił Kornelię w pasie i bez większego problemu posadził na blacie. Zaczął podciągać do góry jej spódnicę, ale ta z powagą na twarzy, założyła nogę na nogę.
– Musimy porozmawiać – oświadczyła uroczyście, wydmuchując mu dym w twarz.
Zawsze to robiła, gdy chciała go zdominować w firmie. Krzyżowała ręce na piersi i dmuchała w niego nikotynową smużką. "Teraz ja tu mówię", chciała przez to przekazać, więc opanował się i zaczął słuchać.
– Zabiorę dzieciaki do twojej matki na kilka godzin, zostaniesz z Klarą sam...
To nie była standardowa inicjatywa Korneli, zawsze unikała pozostawiania ich samych, bo wiedziała, że wtedy byli tylko oni, a ona stawała się samotna. Musiała mieć ważny powód. Co mogło się wydarzyć? Przechylił głowę bez zrozumienia i dalej słuchał.
– Ten dzień kiedyś musiał nastąpić, zawsze to wiedziałam...
– O czym mówisz?
– Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego urodziłam tylko Koralinę?
– Zajęłaś się firmą razem ze mną... – odpowiedział, choć wiedział, że taka argumentacja była tylko wymówką.
– Kocham cię, Marek... – powiedziała ze smutkiem, przeczesując dłonią z papierosem jego włosy na potylicy i głaszcząc go delikatnie po karku.
– Też cię...
– Nie kłam – przerwała mu krótko.
– Nie kłamię! – oburzył się jej sugestią. – Kocham cię, zawsze cię kochałem...
– Ale nie tak jak Klarę...
Po raz pierwszy powiedziała to na głos, a on nie potrafił zaprzeczyć. Dlaczego zawahał się, gdy chciał powiedzieć, że się myli? Dlaczego nie potrafił tego zanegować? Nie wiedział.
– Nie tak jak Klarę... dlatego ten dzień musiał nadejść.
– Jaki dzień?
– Dzień, w którym odejdę. Koralina jest moim dzieckiem, więc wyprowadzi się ze mną...
– Nie! – zaprotestował, a ona ponownie dmuchnęła mu dymem papierosowym w twarz.
– Jest moja, nie zostawię jej... – odpowiedziała, a głos lekko jej się załamał. Wyczuł to. Bała się stracić córkę, bała się stać dla niej ciocią, kimś obcym, albo nieobecnym, ale nie Koralinę miał na myśli, protestując.
– Nie odchodź...
– To już postanowione, Marek.
– Błagam cię, nie poradzę sobie bez ciebie...
– Z firmy nie odejdę. Dalej będę w niej pracować. Kupię po prostu mieszkanie i się do niego wyprowadzę. Kocham cię, to się nigdy nie zmieni, ale musimy w końcu stanąć z prawdą w oczy. Ten układ nigdy nie miał szans. Klara się męczy, bardzo... To widać. Do tego znalazłam test ciążowy w śmietniku. Ktoś chciał go skrzętnie schować...
– Klara jest w ciąży? – zaskoczył się, bo nie planowali kolejnego dziecka i gdyby była to prawda, to z pewnością by mu o tym powiedziała.
– Nie widzę innej osoby w tym domu, która mogłaby zajść w ciążę, a test z pewnością nie jest mój. Samanta ma dopiero szesnaście lat i jak do tej pory nie miała nawet chłopaka... Wątpię, czy się w ogóle całowała...
– Z pewnością nie ma problemów... – Chciał się zaśmiać, ale Kornelia zmierzyła go ostrym spojrzeniem i wrzuciła niedopałek papierosa do zlewu z takim impetem, że aż zaniemówił.
– To piękna dziewczyna, nie przeczę! Nie ma jednak doświadczeń, coś ją hamuje przed relacjami z chłopcami. Być może to nasza wina. My tworzymy mur przed ludźmi, żeby nas nie zranili swoimi plotkami, a myślisz, że w szkole jest inaczej?
– Myślisz, że jest prześladowana?
– Myślę, że nam o tym nie powie i patrząc na naszą rodzinę, to niewielu chce się z nią związać na poważnie... Ludzie gadają o chorobach genetycznych, robią z naszych dzieci potwory... ale nie o tym rozmawiamy...
– Kornelia, nie chcę...
– Ale ja chcę. Odchodzę, a ty musisz zadbać o Klarę...
Chciał tak wiele jej powiedzieć, ale nie zdążył. Młodsza z jego żon schodziła po schodach, prowadząc grupkę ich dzieci. Sama wciąż się nie przebrała i wzdychała ciężko z przemęczenia. Kornelia zeskoczyła z blatu i otarła się o niego. Chwycił ją za rękę, ale ją zwinnie wyswobodziła. Nie chciał być porzucony. To prawda, że nie potrafił jej dać tego, co dawał Klarze, ani ona nie potrafiła mu dać tego, co dawała mu Klara, ale czuł, że bez niej straci pewną część siebie. Tą silną, pewną i niezależną. Nie chciał tracić żony ani fragmentu siebie. Chciał, by wszystko pozostało po staremu; by matka go przytuliła, by ojciec żył, by Klara zaczęła się uśmiechać, a Kornelia nie odchodziła...
Ona jednak zakręciła swoim zgrabnym tyłkiem przed jego nosem, jakby mówiąc mu "Zobacz, co straciłeś" i ruszyła do wyjścia. Poczuł, jak pojedyncza łza spłynęła mu po policzku. Teraz coś do niego dotarło. Nie załamał się, nie popłakał. Kornelia odeszła, a on czuł jedynie pustkę, ale nie rozpacz. Poszedł na ganek i pomachał do rozbawionych dzieci i starszej z jego żon, która machała mu, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło i żadna rozmowa się nie odbyła. Będzie udawać, póki nie odejdzie. Zerwał się z miejsca i podbiegł do auta. Otworzyła boczną szybę, zaskoczona jego zachowaniem. Chwycił ją za głowę i przyciągnął do siebie. Ich usta się splotły w namiętnym pocałunku.
– Kocham cię... – szepnął. – Wróćcie na kolację. Dziś ja coś ugotuję...
Skinęłagłową i odjechała.
Klara siedziała w ogrodzie. Wyglądała, jakby drzemała na leżaku, ale wiedział, że tylko udaje, bo chciała mieć chwilę dla siebie. Naprawdę wyglądała na zmęczoną. Miała bladą twarz i worki pod oczami. Podobnie czuła się w pierwszej ciąży, a dobrze wiedział, jak bardzo nie chciała kolejnej. Przysiadł się do niej i delikatnie dotknął jej łydki. Mruknęła zadowolona.
– Pojechali? – zapytała bardziej retorycznie.
– Tak, mamy chwilę tylko dla siebie...
– Nie chcę się kochać...
Zaskoczyła go jej sugestia. Nie proponował stosunku, nie była przecież jedynie od prokreacji. Kochał ją, najmocniej na świecie.
– Kornelia odeszła, już na zawsze...
– Wiem, mówiła mi o swoich planach – odpowiedziała z niesłychaną lekkością, jakby było jej wszystko jedno.
– Jeśli potrzebujesz pomocy... – zaczął niepewnie.
– Przecież mamy gosposię i nianię na telefon.
Kolejna krótka riposta już nie zbiła go z nóg. Klara potrzebowała rozmowy, najlepiej ze specjalistą.
– Chodzi mi o psychologa...
Otworzyła oczy i popatrzyła na niego zaskoczona, a następnie skierowała wzrok na furtkę do ogrodu, gdzie i do niego dotarł dziwny ruch i hałas. Wstał i zobaczył, że w ich stronę zmierza drobna kobieta w czerni, a jej ciemne włosy powiewają na wietrze jak u strachu na wróble. Za nią podążał wysoki mężczyzna, jego pracownik.
Katarzyna Ciureja podeszła do nich, a Paweł skłonił głowę i przeprosił.
– Proszę wybaczyć, próbowałem żonie wytłumaczyć, że tak nie wolno, ale...
– Już w porządku, twoja żona ma prawo szukać odpowiedzi... Tylko dlaczego u nas?
– Powiedziałeś, że się znali... ale to nie do końca prawda. Nie chodzili nawet do tej samej klasy, on był dwa lata starszy...
Żona jego pracownika brzmiała piskliwie. Co chwilę poprawiała kosmyki rozwianych włosów i chyba chciała dostać jakiekolwiek informacje o tym, co sprawiło, że jej syn odebrał sobie życie. Niestety nie miał wiele do zaoferowania.
– Miałem na myśli, że ze szkoły... Samanta wspominała czasami coś o nim... – zawahał się, bo nie wiedział, czy powinien powiedzieć następną cześć zdania. – ...nie był zbyt popularny...
– On się w niej kochał, czy ona...?
Paweł pociągnął żonę w swoją stronę, aby powstrzymać przed rzucaniem nieuzasadnionymi oskarżeniami i ukłonił się przepraszająco. Katarzynie nie spodobało się to, ale zamilkła, pozwalając mówić.
– Wybacz, nie wiedziałem, że Damian kochał się w Samancie...
– Żona miała na myśli, że Damianek miał na jej punkcie obsesję... i czasami był nieco nachalny...
Marek zmarszczył brwi, zaczynając pojmować, o czym oboje mówią i przez głowę zaczęły mu przelatywać szczątki rozmów córki. "Ten frajerznowu to zrobił", "Mam dość tego, co robi", "Niech w końcu da mi spokój". Nie powiedział tego na głos. Za to Kasia burknęła pod nosem, że był romantyczny.
Paweł zaczął dalej się tłumaczyć:
– Nie posądzamy o nic Samanty, to dobra dziewczyna... ale być może wie, co się stało tamtego dnia... Kto mógłby być za to odpowiedzialny, bo jest lubiana i mogła coś słyszeć...
– Rozumiem – odpowiedział. – Możemy z nią porozmawiać, pójdę z wami. Gdzie ona jest?
Marek spojrzał na Klarę, która znowu udawała, że drzemie. Zobojętniała na całą sytuację. Wystawiła rękę i mruknęła pod nosem.
– Od jakiegoś miesiąca ciągle chodzi do lasu i przesiaduje pod zwalonym pniem dębu...
Brzmiała zbyt neutralnie, jakby jej własne dziecko jej nie interesowało. Marek zmarszczył brwi i znowu pomyślał o pomocy dla żony. Sam nie wiedział, że w jego życiu było aż tyle problemów...
***
Damian – Nie reagujesz.
Samanta wypowiedziała te słowa wręcz z pretensją. Wciąż siedział nieruchomo, słuchając każdego słowa, ale na nie nie reagował. Co miał powiedzieć? Że zawsze się w niej zakochuje, że to on zawsze ją kocha do wypalenia każdej cząsteczki jego ciała? Że to ona go nie dostrzegła przed sklepem w Gorzuchowie, a ona dla niego zawsze była dokładnie widoczna, jak jasny punkt na niebie? To już nie miało znaczenia.
– Co mam powiedzieć? – zapytał, wciąż wpatrując się w przestrzeń przed nim.
– Zareagować.
– Na co?
– Spojrzeć na mnie.
Odwrócił głowę i popatrzył na Samantę. Jej oczy były pełne bólu wymieszanego z wściekłością. Ignorancja. To ona ją powodowała. Im bardziej wydawał się obojętny na jej uczucia, tym mocniej chciała je okazywać. Tym mocniej chciała, by on okazał jej swoje.
– Powiesiłeś się! O czym to świadczy? – prawie krzyknęła.
– Że tamten Damian był skuteczniejszy ode mnie.
– Aaaa! Aaaa! – wrzasnęła mu do ucha.
Naszykował się na cios. Coś wewnątrz powiedziało mu, że zaraz poczuje i usłyszy tępe uderzenie, ale nic nie nadeszło. Za to usłyszał protest jej matki.
– Samanta! Co ty robisz?!
– To był koniec? – zainteresował się jej ojciec, a ona zaskoczona poprawiła się na kanapie.
– Nie... jeszcze nie wszystko...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top