Marek: rozdział 24 - Pierwszy świat Samanty: Warszawa (cz.1)


Była połowa grudnia i od prawie dwóch tygodni Samanta nie dawała znaków życia. Nie byli pewni, co wywołało u niej ponowne zamknięcie się w sobie. Patryk poinformował go o dziwnym telefonie jego córki, ale gdy usiłował to wyjaśnić, dostał tylko zwrotnego SMS-a:

SamantaNie dzwoń do mnie, nie chce was znać.

Zabolała ich ta wiadomość, ale nie mogli nic na to  poradzić. Mieli swoje problemy. Na początku grudnia otrzymali zawiadomienie od sądu o konieczności złożenia wyjaśnień w prokuraturze, bo ktoś uznał za stosowne sprawdzenie, czy ich małżeństwo jest zasadne w świetle otrzymanych informacji o możliwości ich pokrewieństwa. Termin wyznaczono im na dzień dwudziestego drugiego grudnia i wiedzieli, że jest to dzień końca ich relacji jako mąż i żona. Myślał już o załatwieniu Klarze wszelkich upoważnień i dyspozycji, a także o zmianie testamentu tak, aby miała po nim pełne prawo dziedziczenia i aby mogła w pełni decydować o ich majątku. Bolała myśl, że nie będą już małżeństwem, choć jego ukochana zapewniała go, że tak naprawdę nic się nie zmieni, a kartka papieru nie wpłynie na ich miłość. Nikt nie zmusi ich do zdjęcia obrączek, ale i tak czuł w sercu pustkę, która go przytłaczała.

Teraz stał się cud, a niespodziewany telefon od córki go ucieszył i miał mnóstwo sił do działania. Jednak, gdy dzwonił dzwonkiem do drzwi penthousa na skrzyżowaniu Paradise Walk i Dilke Street nikt mu nie otwierał. Zmartwiło go to, więc sięgnął do kieszeni po klucze od mieszkania, choć nie powinien bez pozwolenia do niego wchodzić. Tłumaczył to tym, że gdyby jego córce coś się stało, to tylko tak dostanie się do środka. Przekręcił klucz w zamku i ostrożnie wsunął głowę przez powstałą szczelinę.

– Sam...? – zawołał niepewnie, przechodząc przez próg. – Jesteś w domu?

Otwarta szafa w przedpokoju go nie przeraziła, choć wypadła z niej kurtka i leżała bez ładu na podłodze, ale to, co zastał w salonie przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Już od wejścia poczuł dziwny, kwaśny zapach. Jednak, gdy wszedł dalej, dostrzegł, że naczynia przewalają się w zlewie, a gdy otworzył zmywarkę, odkrył, że coś w niej skisło i zaczęła pokrywać się grzybem, bo nikt jej nie czyścił. Na kuchennym stole piętrzyły się pudełka po pizzy, a po podniesieniu wieka jednego z nich, zobaczył zielono-szary nalot pleśni na resztkach starego ciasta z serem i pepperoni. Zaskoczył się, bo deklarowała swój weganizm, a kiełbasa salami i ser zaprzeczały tej idei. 

Może, to i dobrze... – pomyślał przez chwilę i pokierował się do wnętrza mieszkania, gdzie na ogromnej, jasnej kanapie piętrzyły się w nieregularnych stosach jej ubrania, a po ich stanie wnioskował, że większość była brudna.

Potworny bałagan w mieszkaniu to jedno, ale on wciąż nie wiedział, gdzie znajduje się jego dziecko. Sprawa się wyjaśniła, gdy usłyszał przeciągłe chrapnięcie dobiegające z sypialni na dole. Zajrzał do niej i zobaczył Samantę w sportowej bieliźnie i błękitnej koszulce Beach Boysów. Mógłby stwierdzić, że wyglądała uroczo, gdyby nie fakt, że na odzieży miała pomarańczowe, tłuste plamy powstałe w wyniku spania z nie dojedzonym włoskim plackiem w kartonowym pudełku. W kącikach ust miała resztki jedzenia, a jej włosy przyklejały się w grubych, brudnych pasmach do twarzy. Były przetłuszczone i domyślał się, że od dawna ich nie myła. Zresztą jak stopy, które ocierały się o białą pościel czarnymi podeszwami, bo jej nogi od spodu dawno zapomniały, czym jest mydło. Zaniedbywała się, ale on na to nie pozwoli. Skoro spała, musiała być zmęczona, a on nie planował ograniczać swojego czasu z nią, więc mógł zostać nawet do nocy. Zadzwonił do Klary i poinformował, gdzie się wybiera. Nie było problemu. Ściągnął płaszcz i marynarkę, a następnie zakasał rękawy koszuli wysoko po łokcie i zaczął przebierać ubrania, aby wstawić pranie i posprzątać tę stajnię Augiasza.

Kończył myć naczynia, gdy za jego plecami usłyszał ciche stęknięcie, więc odwrócił głowę. Samanta stała niepewnie w progu sypialni i oglądała jego poczynania.

– Eee... – odezwała się zażenowana. – Rosa sprzątnęłaby to w poniedziałek...

– Rosa może i jest zatrudniona do pomocy przy domu, ale to też przyjaciółka. To, co zastaje w tym mieszkaniu, wystawia ci świadectwo, a szczerze mówiąc, byłoby mi wstyd zostawić komukolwiek taki rozgardiasz...

Nie był złośliwy, a jego ton był bardziej usprawiedliwiający, niż oskarżycielski, więc tylko wzruszyła ramionami i przetarła ręką twarz, orientując się, że coś na niej pozostało.

– Idź, wykąp się, a ja zamówię coś do jedzenia.

– W lodówce jest dzisiejsza pieczeń wołowa i frytki z sosem pieczeniowym i serem cheddar... Od jakiegoś czasu znajduję pod drzwiami obiady... chyba Abigail je podrzuca...

– To z pewnością ona, a ten ser to nie cheddar, tylko cheese curds – wyjaśnił, ale jego dziecko ponownie wzruszyło rękami.

– Nie ważne, odgrzej – powiedziała i poszła po schodach do góry, aby wziąć kąpiel.

Dwie godziny później czuł się niesamowicie szczęśliwy. Jego dziecko zachowywało się i wyglądało jak dawniej, a po porcji pożywnego dania nabrała energii i chęci do rozmów. Zabrał pusty talerz sprzed jej nosa i zaniósł do zlewu, gdzie na szybko je przepłukał, a ona pobiegła na górę. Zawołała za nim, że pokaże mu, nad czym pracuje, do zaliczenia semestru zimowego. To był dobry znak i swobodnie rozsiadł się na uprzątniętej już kanapie w salonie, choć wciąż jeszcze brudnej. Nie ważne i tak był czas wymienić ją na nową. Po chwili zbiegło jego dziecko w swoim różowym dresie, w którym tak bardzo przypominała mu matkę, niosąc grubą teczkę ze swoimi notatkami.

– Zobacz! – oznajmiła z dumą, a przed jego oczami ukazała się czerwona okładka, na której widniał tytuł pracy:

Klątwa – prawda czy imaginacja umysłu? Na podstawie perypetii rodziny Modliszka

Przyglądał się przez chwilę czarnemu drukowi i nie był w stanie zrozumieć, co to właściwie oznacza. Czy była to złośliwość z jej strony? Naiwność? A może zwykły dowcip...?

– Nie możesz tego napisać... – wydukał tylko niepewnie i spojrzał pytająco na córkę.

– Dlaczego? – zapytała tak, jakby nie rozumiała powagi sytuacji.

– Możesz tym zaszkodzić mi i mamie – wyjaśnił. Zamyślił się i dodał po chwili. – Poza tym nie ma żadnej klątwy. Skąd ten pomysł?

– Rozmawiałam z Piotrem i Rozalią. Powiedzieli mi o tym, co powiedziała prababcia w chwili śmierci Daniela i zrozumiałam, że to, co się wydarzyło w naszej rodzinie, nie było niczyją winą. Rozumiesz, tato? Babcia zakochała się w Piotrze, a ty w mamie. To nie przeznaczenie was połączyło a klątwa. Nie mieliście na to wpływu...

– Nie masz prawa tego oddać do oceny. Znajdź sobie inny temat! – warknął, trochę bardziej surowo, niż zamierzał.

– Ale... – wydukała niepewnie. – Nie napisałam Mantis tylko Modliszka...

– Myślisz, że to cokolwiek zmienia? Poza tym jeśli już, to przeklęta została rodzina Ciurejów, a nie nasza... To oni mieli...

– Oni mieli zakochiwać się w swoich siostrach... a w naszej krwi jest domieszka Ciurejów, bo babcia jest córką Daniela.

– Nie ważne! – ponownie zbyt wysoko uniósł tonację, więc postarał się opanować. – Nie rozumiesz, że nikt na świecie nie jest w stanie dać mi i twojej mamie więcej szczęścia, niż my sami? Mieliśmy mnóstwo czasu na poznanie kogoś innego, a jednak nigdy twoja mama nie spotkała nikogo, kogo pokochałaby równie mocno, co mnie. Ze mną było tak samo... Jesteśmy tylko my...

– To nieprawda... – powiedziała Samanta i popatrzyła na niego dużymi, niewinnymi oczami. – Jest Dawid...

– Co? – fuknął, marszcząc nos, bo nie rozumiał nic z tego, co próbowała mu przekazać.

Samanta nabrała głęboki wdech i położyła dłonie na udach. Zastanawiała się nad czymś. Wypościła powietrze z płuc i dopiero wtedy zaczęła mówić.

– Od jakiegoś czasu pozyskałam pewną umiejętność. Dzięki Kornelii...

– Kornelii? Wiesz dobrze, że ona nie ma dobrych zamiarów! Krzywdziła twoją mamę i...

– ...była dzieckiem – przerwała mu. – Tak samo jak mama. Do pewnych rzeczy musiała dorosnąć. Nie jest zła, choć czasem nie rozumie pojęcia dobra. Jednak jest jedyną osobą, która może mnie nauczyć, jak kontrolować moje moce. Dzięki niej Damian nie ma już koszmarów, dzięki niej poznałeś Aiszę... Ona stara się naprawić swoje krzywdy i robi to, tak, jak potrafi. Teraz mi pomaga. Uczy mnie. Mam zdolność przenikania do umysłów innych ludzi, zwierząt... nawet duchów. Ona nazywa to darem podróżowania. Twierdzi, że jestem podróżnikiem...

Ściągnął brwi w jedną kreskę i przyglądał się córce. Nie rozumiał jej. Brzmiała jak szalona. Musiała to zauważyć, bo spojrzała na niego z wyrazem pobłażliwości w oczach.

– ...jak Brandon Stark w "Grze o Tron" – wyjaśniła. – Kornelia nie jest materialna. Nie ogranicza jej czas ani przestrzeń. Ona przez wiele lat szukała swojego miejsca we wszechświecie. Miała nadzieję znaleźć świat, w którym to ona będzie tą kochaną, a nie mama. Nie znalazła go... ale dzięki moim mocom była w stanie pokazać mi te miejsca...

– Miejsca?

– Światy równoległe – wyjaśniła mu, a on pokiwał bez przekonania głową.

– Czyli wchodzimy już na światy równoległe...? – zapytał z powątpiewaniem.

Musiała dostrzec jego brak wiary w jej słowa. Ku jego zaskoczeniu delikatnie przyłożyła mu dłoń do czoła i uśmiechnęła się skromnie.

– Na szczęście jesteś nośnikiem. Pokażę ci... tato... – wyszeptała.

Jej dotyk był chłodny i czuły, ale to nie było możliwe, by tylko nim była w stanie go tak omamić. Jego ciało zrobiło się ciężkie, a kanapa, na której siedział, jakby przybrała fakturę cieczy. Zanurzał się w nią. Przez chwilę zapadła dogłębna cisza, a potem wyłoniły się z niej czyjeś głosy...

Marek po drugiej stronie lustra.

Rozejrzał się dookoła i zorientował, że stoi w czyimś salonie. Wokół niewielkiego, zgaszonego kominka piętrzyły się liczne książki na ogromnych dębowych regałach. Na środku stała ciemnobrązowa, welurowa kanapa oraz dwa dopasowane fotele w kolorze ciemnego orzecha, na drewnianym stoliku znajdował się porcelanowy imbryczek w błękitne kwiatki i cztery napełnione filiżanki na okrągłych podstawkach z kompletu. Na komplecie wypoczynkowym siedziały cztery postacie. Pierwszą z nich była ciemnowłosa kobieta o niebieskich oczach, która bez słowa wpatrywała się w dwójkę młodych ludzi trzymających się za ręce i usadowionych naprzeciwko niej na kanapie. Robiła na szydełku kremową serwetkę i uważnie słuchała tego, co ma do powiedzenia rudowłosy mężczyzna obok niej. Ten miał minę srogą i poważną. Świdrował zielonymi oczami młodego mężczyznę, który garbił się niepewnie i jeszcze mocniej zaciskał dłoń ukochanej.

– Profesorze... – wydukał, a wtedy Marek zrozumiał, kim jest. Przysunął się bliżej i spojrzał na młodzieńczą twarz Edwarda Kasprzaka. Jego ciemnoniebieskie oczy przepełnione były lękiem, ale wciąż zachowywał godność sylwetki. Już wtedy nosił delikatny, kasztanowy zarost, a włosy miał elegancko przystrzyżone.

– Nie, nie zgadzam się! – odpowiedział stanowczo mężczyzna i uderzył ręką w stół. Rudowłosa, nastoletnia dziewczyna podskoczyła na kanapie i przestraszona dotknęła dłonią piersi.

– Proszę, tato... – wyszeptała, ale ją zignorowano.

– Nie strasz jej, Zbigniew – upomniała męża kobieta o ciemnych włosach i nieznacznie dotknęła rękawa jego białej koszuli. Uspokoił się, co dało możliwość wypowiedzi Edwardowi.

– Będę dobry dla pana córki, profesorze.

– Wiesz, że nie chodzi o dobroć, Edek. Lubię cię, naprawdę. Jesteś moim studentem, masz przyszłość przed sobą. Dobrze ci wróżę, ale nie możesz wywieźć mojej córki na koniec Polski...

– To będzie dobry biznes – próbował tłumaczyć. – Można na nim naprawdę nieźle się dorobić...

– Wierzę ci, ale wiesz, że nie chodzi o biznes, pieniądze czy zaufanie. Tu chodzi o jej zdrowie. Ona tutaj ma odpowiednich lekarzy. Partia zapewnia jej dobrą opiekę...

– Wartość ma tylko praca własnych rąk. Partia...

– Proszę...

Delikatna, biała dłoń Katarzyny dotknęła ramienia ukochanego. Wtedy i Marek poczuł dotyk na swoim. Spojrzał w bok i zobaczył twarz Samanty.

– To anomalia – szepnęła do niego. – W naszym świecie się nie odezwała. Dziadek Edward pokłócił się z ojcem babci i postawił na swoim. Wywiózł narzeczoną na Dolny Śląsk, a resztę znasz...

Zaskoczony Marek odwrócił się z powrotem i spojrzał na młodą rudowłosą dziewczynę o twarzy anioła.

– Proszę, Edek... Zrób to dla mnie... – wyszeptała zupełnie tak, jakby rzucała na niego czar.

Jej magia zadziałała, bo młody Kasprzak pokiwał głową na znak zgody. Wtedy ojciec Katarzyny poklepał go po ramieniu.

– Dobrze robisz, synu – przyznał. – Zobaczysz, wstąpisz do partii i dostaniesz stanowisko na mojej katedrze. Dasz się poznać, a z czasem zobaczysz, będziesz jednym z najważniejszych ludzi w kraju...

*

...obraz się rozmył, a on stał znowu w czyimś salonie. Na podłodze leżał duży puchaty dywan w musztardowym kolorze, a wokół niego skórzany komplet wypoczynkowy. Meble były starodawne, ale Marek szybko zorientował się, że jest to najnowszy krzyk mody roku 1981, bo w nim najwyraźniej się znajdował. Do drzwi zadzwonił dzwonek i mężczyzna w beżowym dwurzędowym garniturze wstał, aby je otworzyć.

– Goście! – zawołała mała dziewczynka o kasztanowych włosach w czerwonej sukience w groszki.

– Uspokój się, Kornelia – zganił ją ojciec, a z kuchni wyszła jej matka we wzorzystym fartuszku i z jasną chustką na włosach, trzymając za rękę identyczną dziewczynkę, ale w granatowej kreacji w białe kropki. Była cicha i zawstydzona. Łatwo można było odnaleźć w niej Klarę.

– W warszawskim szpitalu dostrzegli ciążę mnogą. Wiedzieli, na co się szykować i postanowiono przeprowadzić cesarskie cięcie, gdy tylko pojawiły się komplikacje – wyjaśniła mu córka. – Dziadek był...

– ...urzędnikiem partyjnym... – dokończył za nią, a ona skinęła głową.

Do salonu wszedł drugi mężczyzna w dwurzędowym garniturze, ale w odcieniu popieli. Blondyn o jasnoniebieskich oczach i szerokiej szczęce, a za nim drobna kobieta o okrągłej buzi, z dołeczkami na twarzy. Jasne włosy miała związane w kok, a fioletową, elegancką bluzkę wsuniętą do szerokich spodni dzwonów z wysokim stanem. Był z nimi trzynastoletni chłopiec w obcisłym sweterku i sztruksowych spodniach. Ciuchy opinały się na nim, jakby był peklowaną szynką i najwyraźniej tak się czuł, bo bez słowa podszedł do dwóch bliźniaczek i usiadł obok nich na podłodze. Dziewczynki szybko wyciągnęły z pudełka planszową grę Chińczyk, a on posłusznie zaczął układać pionki. Matka obejrzała się za chłopcem z politowaniem, by po chwili jej twarz rozpromieniła się w szerokim uśmiechu, który Marek tak dobrze znał, bo gościł na buzi jego najlepszego przyjaciela.

– Przyniosłam WZ-kę! Kupiłam, nie umiem piec! – Zaśmiała się i podała ciasto do Edwarda.

– W porządku, pewnie też jest pyszna – podziękował.

– Witamy w sąsiedztwie! – powiedział postawny blondyn i pewnie wyciągnął rękę do Kasprzaka. Ten uścisnął ją z typową dla siebie dostojnością i wskazał na żonę.

– To Kasia. Moja ukochana małżonka. Chodź, Kasiu, przywitaj się.

Dopiero wtedy rudowłosa kobieta ruszyła się z progu kuchni i nieśmiało podeszła do reszty.

*

Mała dziewczynka o kasztanowych włosach waliła z niewyobrażalną siłą w witrażowe drzwi domu naprzeciwko. Jej buzia była opuchnięta, a oczy zaczerwienione od łez. Żal Marka chwytał za serce, widząc tego aniołka w takim stanie, ale było to tylko wspomnienie, a nie rzeczywistość i nie był w stanie nic na to poradzić.

– Co za licho?!

Dało się słyszeć kobiecy głos za drzwiami, lecz gdy tylko matka Dawida otworzyła drzwi i zobaczyła małą Klarę, kłapnęła zaskoczona ustami. Nie zdążyła jednak się odezwać, bo dziecko bez zaproszenia wtargnęło do środka i pobiegło schodami na górę. Gdy znalazła się na piętrze, usłyszała stłumione wołanie z dołu.

– Dawid! Ktoś do ciebie!

Klara nie zdążyła zapukać, gdy drzwi chłopięcego pokoju się otworzyły. Bez zastanowienia wpadła w ramiona zaskoczonego trzynastolatka i przytuliła go z całej siły. Schylił się do niej i odwzajemnił czułość, wciąż jeszcze nie rozumiejąc pobudek dziewczynki.

– Ona mnie zostawi... – wydukała. – Obie mnie zostawią...

– Kto?

Kasztanowłose dziecko odchyliło głowę i spojrzało w zatroskaną twarz Dawida. Z oczu popłynęły jej kolejne potoki łez i na nowo wtuliła buzię w jego ramię.

– Mama! Ona wyjeżdża i zabiera ze sobą Kornelię. Zostanę sama, zupełnie sama...

– Gdzie wyjeżdża? – dociekał chłopiec.

– Nie wiem. Powiedziała tacie, że chce szukać jakiegoś Qi. Czy to jakaś herbata? – zapytała i spojrzała z zaciekawieniem na chłopca.

– Nie wiem, chyba nie – odpowiedział jej z powagą w głosie. – Dlaczego tak myślisz?

– Mama opowiadała tacie o jakichś czakrach i że napełnia się je tym całym Qi. Myślałam, że to jakieś naczynia na tę herbatę...

– Wtedy nazywałyby się to czarki, a nie czakry, więc chyba nie... ale nie mam pojęcia, o czym czasem twoja mama plecie. Mówi strasznie dużo dziwnych rzeczy. Mówiła, kiedy wraca?

– Właśnie w tym problem! – wyjęczała i rozszlochała się na nowo. – Tata zapytał ją o to samo, a ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że zawsze będzie go kochać. Ona nie wróci! Już nigdy! Porzuciła mnie! Mnie! Dlaczego nie zabiera mnie ze sobą?! Dlaczego to mnie zostawia?!

Dawid najwyraźniej nie wiedział, co powinien powiedzieć w takiej sytuacji. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Objęła go za szyję i również przywarła z całej siły.

– Ty mnie, mnie... nigdy nie zostawiaj... Ko-cham cię... – wyjąkała mu przez łzy, spazmatycznie łapiąc powietrze. Otworzył szeroko oczy i spojrzał w przestrzeń. Na jego twarzy malowało się przerażenie, ale jedyne co zrobił, to mocniej ją do siebie przycisnął i zatopił nos w jej dziecięcym obojczyku. Zamkną oczy i prawie niesłyszalnie wyszeptał jej do ucha:

– Też cię kocham...

*

Dwunastoletnia dziewczynka siedziała na dużym łóżku w granatowo-błękitnej pościeli nastoletniego kolegi. Nie był już chłopcem, był młodym mężczyzną i aby to podkreślić, ściągnął koszulkę i w samych jeansach podziwiał swoją muskulaturę w lustrze. Wciąż jeszcze mu wiele brakowało do perfekcji, a na brzuchu miał fałdkę świadczącą, że jeszcze niedawno był otyły, ale już teraz był atrakcyjny i puszył się tym do swojego odbicia. Przynajmniej pozornie tak to wyglądało, bo nie odrywał wzroku od Klary. To jej przyglądał się w lustrze. Jej kasztanowe włosy sięgały do pasa i były luźno rozpuszczone, a nogi niezgrabnie rozłożone na kołdrze. Miała na sobie prostą, bawełnianą sukienkę w kolorze wypłowiałej cytryny, która zadarła się do góry, a jej niefortunna pozycja ukazywała białą bieliznę. Marek doznał osobliwego uczucia, że jego przyjaciel zachowuje się niestosownie, bo był wręcz przekonany, że Dawid w ten sposób ogląda jej intymne miejsca, a siedząca na łóżku dziewczynka wydawała się jeszcze zbyt młoda, by być tego świadoma. Miał ochotę podejść do Dawida i potrząsnąć nim z całej siły, aby przypomnieć mu o wieku niedojrzałej Klary.

– Mama przysłała mi kartkę – oznajmiła oschle dziewczyna i wyciągnęła prostokątny kartonik z bocznej kieszeni sukienki. Marek odwrócił się na pięcie, by spojrzeć na ukochaną, a blondyn bez koszulki wykonał dokładnie ten sam gest.

– To miło... – przyznał niepewnie. – Co pisze?

– Nic nie pisze, to tylko kartka. Przedstawia jakiś pałac na tle ośnieżonej góry, a na odwrocie podpis "Pozdrowienia z Tybetu, Mama". Była w kopercie z tym badziewiem...

Ponownie sięgnęła do kieszeni i wysunęła z niej gliniane kółeczko na prostym, brązowym rzemyku. Był na nim jakiś symbol wymalowany czerwoną farbą przedstawiający kwiat lotosu. Symbolizował miłość. To Marek wiedział, ale nie miała o tym pojęcia Klara tak samo, jak Dawid. Jego przyjaciel podszedł do dwunastolatki i bez słowa nakrył jej nogi błękitną pościelą. Spojrzała na niego wielkimi oczami, nie rozumiejąc, co ten gest oznacza, a on usiadł obok niej na łóżku i wziął do ręki wisiorek. Jednak miał w sobie przyzwoitość, ale i tak nie podobało mu się to, co widzi. Byli ze sobą zbyt blisko.

– Nie wiem, co to jest... – przyznał Dawid ze smutkiem – ...ale wiem, że mama wysłała ci to, abyś miała go zawsze przy sobie... bo cię kocha. – Ostatnie słowa wypowiedział po namyśle, zawiązując jej na nadgarstku brązowy rzemyk z talizmanem. Delikatnie przetarł dłonią po jej dłoni i odłożył ją ostrożnie na kołdrę. – Musisz pamiętać, że mama cię kocha...

– Wiem... – odsapnęła ciężko. – Ale nigdy nic o sobie nie pisze. Co pół roku dostaję kartkę i nie ma w niej ani słowa o tym, jak ona tam żyje? Co myśli? Od sześciu lat nie napisała nic o Kornelii, nawet nie wiem, czy żyje... Do taty nawet kartki nie wysyła... jakby nie istniał...

– Jak on się trzyma? – przerwał jej, bo zaczynała lamentować i chciał nie dopuścić do histerii. Jego słowa jakby ocuciły Klarę, bo spojrzała i ciężko odsapnęła.

– Mamy rok 1988. Komunizm upadł, a jego partia się rozpadła. Mówi, że wiedział, że tak się to skończy... wiesz...? – zawahała się na chwilę i spojrzała na niego, jakby upewniając się, że może z nim na ten temat rozmawiać. – On zawsze kibicował robotnikom. Mówił, że tylko ciężką pracą człowiek powinien coś osiągać, że oni są solą ziemi. Powiedział, że od początku wiedział, że to wiadro gówna się na niego prędzej czy później wyleje...

– Klara! Jak ty mówisz?! – Zaśmiał się Dawid.

– Tata tak mówi... – przyznała nieśmiało i zaczerwieniła się na twarzy.

Markowi obraz znowu zaczął zanikać, rozmazywał się niczym we mgle.

*

Stał w jadalni jakiegoś innego domu o podobnym rozkładzie. Przy stole siedziało pięć osób i ze smakiem zajadało się domowym obiadem. Rosół w porcelanowej wazie jeszcze parował, a udka z kurczaka piętrzyły się obok żółtych, potłuczonych ziemniaków i sałaty w słodkiej śmietanie z truskawkami. Niedzielna klasyka. U szczytu stołu zasiadła okrągła, powabna blondynka. Po lewej stronie jej mąż z synem, a po prawej Kasprzak z córką. Klara była starsza, bardziej smukła i kształtna. Zrozumiał, że miała czternaście lat, gdy padły pierwsze słowa.

– Po pierwszym roku studiów Dawid jest wzorowym uczniem – oznajmiła z dumą pani Duda.

– Gratulacje!

Skinął głową z aprobatą ojciec Klary.

– Pochwal się!

Szturchnął go ojciec, ale ten spuścił głowę i wymamrotał pod nosem słowa niechęci.

– Nie ma co się wstydzić, Dawid – zganiła go matka i zaczęła sama wyjaśniać im sytuację z dużym entuzjazmem. – Dawid ma tak dobre wyniki, że rektor wytypował go do stypendium zagranicznego. Będzie mógł dwa lata pobierać nauki na Oksfordzie. To wspaniała wiadomość, prawda?!

– Wyjeżdżasz?! – krzyknęła histerycznie dziewczynka, wstając nagle od stołu.

– Na dwa lata... – powiedział prawie niesłyszalnie młody mężczyzna, jakby bał się reakcji dziecka przed sobą.

– Czyli wyjeżdżasz?! – ponownie krzyknęła, rzucając metalową łyżką w swój talerz zupy i rozchlapując jego zawartość.

Wszystkich zaskoczyło zachowanie Klary i nikt się nie odzywał. Może jedynie Dawid był gotowy na taką reakcję, ale tylko bardziej skulił się w sobie i tym bardziej nie patrzył w jej kierunku. Dziewczyna przytłoczona wzrokiem dorosłych zerwała się z miejsca, w którym stała i postanowiła wybiec z domu. Wbiegła do salonu, ale nie zdołała się oddalić, bo Dawid podążył za nią. Złapał ją za łokieć i zatrzymał.

– Zaczekaj... – powiedział zmęczonym tonem, jakby kłócił się z własną żoną.

– Wyjeżdżasz!

Wyrwała mu łokieć z uścisku, ale stała przed nim i czekała na wyjaśnienia.

– Tylko na dwa lata, przecież wrócę.

– Nie wrócisz! – chciała krzyknąć, ale głos jej się załamał, a po twarzy popłynęły łzy. – Kornelia powiedziała, że nie wrócisz...

– Nie rozumiem...

– Ostatnie słowa Kornelii do mnie to to, że gdy wyjedziesz, stracę cię bezpowrotnie. A ty mi teraz mówisz, że wrócisz... Nieprawda... Masz dwadzieścia jeden lat, a ja tylko czternaście... nie zaczekasz na mnie...

Dawida skrępowały jej słowa. Spojrzał przepraszająco na Edwarda Kasprzaka, jakby właśnie wyszła na jaw jego mroczna tajemnica. Jednak ojciec Klary nie reagował, dobrze wiedział, co dzieje się w sercu córki i nie planował przeszkadzać, bo najwyraźniej bardzo chciał, aby Dawid stał się członkiem jego rodziny. Marek poczuł ukłucie zazdrości. Zobaczył akceptację w oczach tego mężczyzny, coś zupełnie odwrotnego, co sam przeżył.

– Ale... m-moja m-ma-ma... – Dawid zaczął się jąkać i niepewnie przysuwać do siebie dziewczynkę, chcąc ją przytulić.

– Na Boga! Postaw się w końcu swojej matce!

Klara odepchnęła go od siebie i uderzyła otwartą dłonią w szeroki tors. Młody mężczyzna zadziałał spontanicznie i przyciągnął nastolatkę do swojej piersi, chcąc ją uspokoić.

– Dobrze. Nie pojadę... – wyszeptał jej w czubek głowy.

Jego słowa jednak doleciały do pulchnej kobiety, która ofuknęła się i z grymasem na twarzy zawołała za synem, chcąc przywołać go do porządku.

– Dawid!!!

– P-przep-praszam, m-mamo... – wyjąkał blondyn i zatopił twarz w gęstych, kasztanowych włosach.

*

Marek ponownie pojawił się w sporym pokoju młodego Dawida, który siedział przy biurku i mimo słonecznej pogody panującej za oknem, studiował jakąś opasłą książkę. Wyglądał na znudzonego i zmęczonego. W pokoju czuć było zaduch, a po twarzy blondyna spływała wolno kropla potu. Przetarł ją i wstał, żeby rozprostować nogi oraz otworzyć drzwi balkonowe na oścież. Jednak, gdy tylko podszedł do białej zasłonki, zatrzymał się w miejscu. Bardzo delikatnie ją uchylił i przekręcił klamkę wejścia na balkon, a gdy otworzył je zaledwie na pół centymetra, do pokoju wleciały dźwięki muzyki. Dla Marka była bardzo infantylna, jakiś pop z lat dziewięćdziesiątych, którego nawet nie znał.

– Co to jest? – zastanowił się i odwrócił w stronę córki, która cały czas stała za nim.

– To jakiś boysband, New Kids On The BlockMama ma ich plakat w pokoju – odpowiedziała mu, bezradnie rozkładając ręce. Najwyraźniej też było dla niej zaskoczeniem to, że Klara miała zupełnie inny gust muzyczny w tym świecie. Widocznie zależało to od otoczenia, które tutaj było bardziej spokojne i cieplejsze.

Marek przysunął się bliżej przyjaciela, bo chciał zobaczyć, na co patrzy, a ten wpatrywał się w okno jak zauroczony. Zrozumiał, co tak przyciąga uwagę Dawida, gdy spojrzał na przeciwstawny balkon domu obok. Nastoletnia Klara opalała się bez stanika na metalowym leżaku i przy dźwiękach z boomboxa popijała koktajl z parasolką. Nie była naiwna, choć pozornie tak wyglądała. Marek dobrze znał to zachowanie żony. Pamiętał, jak prowokowała go w młodości, jej wzrok i ruchy. Teraz też patrzyła wprost w okno pokoju Dawida i lekko uśmiechała się pod nosem. Jej działanie było zamierzone. Chciała, aby patrzył. To sprawiło, że Marek poczuł ukłucie zazdrości, ale nie na długo, bo to czego w tej całej scenie nie widział jego przyjaciel to to, że na dole śmignęła sylwetka barczystego blondyna. Szedł pośpiesznym krokiem w stronę domu Kasprzaka i zaczął dość gwałtownie naciskać przycisk dzwonka. Dawida oderwał od firanki dopiero głos jego matki stojącej w progu pokoju.

– A ty na co się tam gapisz?! – bardziej krzyknęła, niż zapytała.

– Na nic! – odpowiedział pośpiesznie jej syn, odwracając się i poprawiając niezgrabnie firankę.

– Ojciec już poszedł powiadomić pana Kasprzaka, że jego córka negliżuje się na balkonie – powiedziała oschle i podeszła w kierunku biurka. – Uczysz się? – Uśmiechnęła się chytrze pod nosem, nie dając mu dojść do słowa. – Ona jest strasznie głupia, nie sądzisz? Jej ojciec jest politykiem, startuje na stanowisko burmistrza Warszawy, a ona swym zachowaniem może wywołać straszny skandal. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby ktoś jej zrobił zdjęcia? Jej gołe cycki we wszystkich gazetach...

– Nie zauważyłem... – skłamał nieśmiało, kierując się w stronę matki, aby stanąć obok niej. – Otwierałem balkon, bo jest duszno i wtedy weszłaś...

– Czy ty myślisz, że jestem głupia? Myślisz, że nie wiem, kiedy mnie okłamujesz?

Matka Dawida przysunęła się do niego tak blisko, że jej twarz prawie stykała się z jego torsem. Mimo że była od niego dużo niższa, widać było, jak blondyn garbi się ze strachu przed nią.

– Ja n-nie... – zaczął się jąkać, ale momentalnie zamilkł i lekko się wyprostował. – Czy ty jesteś pijana? Piłaś? Nie ma jeszcze południa...

Dłoń pulchnej kobiety uniosła się i z całej siły uderzyła go w policzek. W pokoju rozległ się głuchy oddźwięk uderzenia i Dawid znowu skulił się w sobie. Jego matka nie była delikatna, jej gest nie oznaczał reprymendy, a był jawnym atakiem na jego osobę. Czerwony na twarzy pod wpływem nagromadzonego ciśnienia i od ciosu wymierzonego przez kobietę, zaczął odsuwać się od swojej rodzicielki, szukając schronienia w swoim łóżku. Ona jednak trzymała go mocno za koszulkę i w przypływie alkoholowych emocji, rozpoczęła wykrzykiwać swoją elegię pełną pogardy i nienawiści.

– Ty bezczelny gnoju! Jak śmiesz odzywać się tak do matki? Ty niewdzięczny bachorze, to ja cię rodzę w bólach, utrzymuję i daję ci wszystko, a ty stawiasz się mi, buntujesz, bo jakaś gówniara jest dla ciebie ważniejsza! Marnujesz swoje życiowe szanse, po to tylko, żeby jak zboczeniec oglądać nastoletnią, roznegliżowaną wywłokę!

Dawid nie zdołał dotrzeć do łóżka. U jego podnóża skulił się, osłaniając głowę przed kolejnymi ciosami matki. Markowi nawet wydawało się, że płakał, czekając, aż pulchna blondynka się zmęczy.

– Jesteś żałosny... – fuknęła tylko, gdy faktycznie to nastało i bez chwili namysłu wyszła z pokoju, ale jego przyjaciel nie zmienił pozycji. Wciąż skulony jak embrion, ukrywał głowę między rękami i poruszał spazmatycznie barkami.

– Nie wiedziałem... – przyznał skołowany Marek i odwrócił się do stojącej za nim córki.

– Że jego matka pije i znęcała się nad nim? Dobrze to ukrywa pod tą pozą cwaniaczka, prawda? – Samanta pokiwała głową. – Ale tak naprawdę nie wiem, ile z tego świata pokrywa się z naszym...

– A Klara? Jej ojciec pewnie...

– Nie – przerwała mu łagodnie. – Jej ojciec nic nie zrobił jej za to, że opalała się na balkonie. Zapukał do drzwi jej pokoju i ostrzegł ją, że wchodzi. Porozmawiał z nią i poprosił, by więcej tego nie robiła. Obiecał jej też, że gdy będzie pełnoletnia, nadejdzie jej czas na związek z Dawidem i jeśli dalej będzie tego chciała... Zobacz  – powiedziała ich wyciła go delikatnie za ramię.

*

Obraz po raz kolejny się rozmył i zmienił. Teraz znalazł się w gabinecie Kasprzaka, który z okularami na nosie przeglądał prasę i popijał poranną kawę. Wyglądał na zmartwionego. Minę miał poważną i skupioną, ale od razu się rozpogodził, gdy do pokoju zapukała jego córka. Uśmiechnął się na widok jej delikatnej twarzy i od razu zagiął gazetę tak, aby nie była w stanie przeczytać, co się w niej znajduje. Klara miała na sobie żółte spódnico-spodnie i dopasowaną do tego koszulkę z kompletu ukazującą pępek. Mimo nastoletniego wyglądu nie dała zbić się z tropu pozorom wytworzonym przez jej ojca. Usiadła w fotelu i zaczęła rozmawiać z nim jak równa z równym, starając się wydawać dorosła.

– Znowu piszą coś niekorzystnego na twój temat? – zapytała zatroskana.

– Nie przejmuj się. Nic, co piszą na mój temat, nie jest prawdą, ale to nie oznacza, że wstąpienie do partii nie było błędem. Wiedziałem, że tak to się skończy już w chwili, gdy stawałem się jej członkiem. Mam nadzieję tylko, że mieszkańcy Warszawy ufają mi na tyle, żeby zignorować moje członkostwo i zawierzyć swoją przyszłość.

– Jesteś prezydentem miasta. Nie wybraliby cię, gdyby ci nie ufali.

– Prędzej czy później to gówno musiało się wylać. Mówiłem to już twojemu dziadkowi, ale... 

– ...mama – dokończyła za niego, a on tylko skinął głową na znak potwierdzenia. – Nie możesz złożyć oświadczenia, że wstąpiłeś do partii, tylko po to, żeby zapewnić mamie odpowiednią opiekę medyczną? – zasugerowała.

– Nawet, gdyby twoja mama namawiała mnie, żebym ujawnił jej stan psychiczny, to i tak nigdy bym tego nie zrobił. Twoja mama ma problemy i rozwiązuje je w najlepszy dla siebie sposób, ale nie stanie się usprawiedliwieniem dla moich decyzji. Miałem wybór, mogłem w życiu robić coś innego. Chciałem zainwestować w kopalnie piasku na Dolnym Śląsku i rozkręcić własną firmę produkcyjną, ale zdecydowałem inaczej i teraz z pełną odpowiedzialnością muszę ponieść konsekwencje własnych decyzji. – Kasprzak potarł nasadę nosa i ściągnął okulary, które zawiesił na kołnierzu bawełnianego swetra. – Nie przyszłaś rozmawiać tutaj o moich problemach w polityce...

– Nie – przyznała – ale chciałam też wiedzieć, co u ciebie? Ostatnio jesteś nieobecny. Tęsknisz za mamą, prawda?

– Każdego dnia. Twoja mama jest miłością mojego życia, jednak wybrała, aby podążać swoją własną drogą i nie pozostawiła nam wyboru. Wolę jednak to, niż jej szaleństwo. Jeśli to jej daje spokój w życiu, to niech tak wygląda jej życie. Póki ona jest szczęśliwa, ja także. Mimo to nie o niej myślę ostatnimi czasy...

– Kornelia. Ona również niedługo kończy osiemnaście lat, tak jak ja... – zauważyła Klara.

– Mam dziecko, którego nie znam. Nie wiem, jak mogłem do tego dopuścić... Popełniłem ogromny błąd – powiedział z żalem, a w jego oczach zakręciły się łzy.

– Przecież to ona chciała wyjechać z mamą, a mama uważała, że to najlepsza decyzja... Myślałam, że ty również...

– Kornelia wykazywała podobne zachowania do twojej mamy. Myślę, że odziedziczyła jej przypadłość i obie dobrze o tym wiedziały, ale nie zmniejsza to mojego żalu. O mamie i Kornelii również nie chciałaś rozmawiać, Klara. Zdołasz dzisiaj wykrztusić to, z czym do mnie przyszłaś?

Kasprzak wydawał się lekko poirytowany, a może po prostu był zmęczony i przytłoczony zaistniałymi problemami oraz nagromadzonymi troskami. Marek potrafił to zrozumieć. Sam nie lubił kluczenia i robił się nerwowy, gdy ktoś nie był z nim do końca szczery. Dla kasztanowłosej nastolatki to również musiało być oczywiste, więc przełknęła głośno ślinę i zaczęła wyjaśniać swoje położenie.

– Za trzy miesiące kończę osiemnaście lat, tato. Dobrze wiesz, że zależy mi na Dawidzie, ale on czeka, aż stanę się dorosła. Myślę, że moja pełnoletność, to dla niego granica i chciałabym ją przekroczyć. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli?

Tym razem to jej ojciec wydał gardłowy dźwięk, świadczący o nagromadzonym śluzie, który znalazł ujście w jego żołądku. Edward Kasprzak pochylił głowę i namyślił się przez chwilę. Nie zastanawiał się nad znaczeniem słów córki, bo dobrze wiedział, czego pragnęła. Myślał o decyzjach i konsekwencjach, które niosą za sobą takie przedsięwzięcia.

– Jak planujesz się zabezpieczyć? – zapytał niepewnie, nie spoglądając nawet na córkę.

– W tej sprawie przyszłam. Musisz wyrazić zgodę na moją wizytę u ginekologa i pójść tam razem ze mną. Jestem niepełnoletnia, więc to konieczne...

– Rozumiem – przerwał jej. – Umów się, oczywiście, że z tobą pójdę. Choć to dla mnie krępujące. Czy coś jeszcze?

– Właściwie to tak. Jego matka. Nie chcę, by coś popsuła...

– Nie martw się nią. Lubi cię i akceptuje bardziej, niż myślisz. Jest po prostu czasem zazdrosna o waszą miłość, ale tym się nie przejmuj. Wezmę ją na siebie. Dopilnuję, żeby wszystko było w porządku. 

Klara wstała z fotela i podeszła do ojca. Ucałowała go serdecznie w czoło i szepnęła mu do ucha słowa podziękowania.

– Dziękuję, tatusiu, że to właśnie ty jesteś moim ojcem. O nikim lepszym nie mogłam marzyć. Jesteś doskonały, a mama nie wie, co traci.

– Kocham cię, pamiętaj to. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszej córki, więc mimo to, że niedługo staniesz się kobietą, to nie zapominaj, że zawsze będziesz moją małą córeczką...

*

Znowu poczuł dziwne wrażenie, jakby zanikał i wszystko wokół zaczęło się zmieniać. Zaczął panować gwar w pomieszczeniu, w którym się znajdowali, leciała muzyka i słychać było głośne rozmowy, śmiechy oraz dobrze znaną piosenkę "Sto lat!". Na stole w salonie Kasprzaka stał wielki, lukrowany tort urodzinowy w różowym kolorze, na którym paliło się osiemnaście świeczek. Klara ubrana w zwiewną, błękitną sukienkę, spod której wystawały czarne ramiączka stanika, nabrała głęboki wdech i jednym mocnym wydechem zdmuchnęła palący się na nich ogień. Zebrani goście, na których składali się zaledwie rodzice Dawida i on sam, zaczęli klaskać, a kasztanowłosa dziewczyna w odruchu zadowolenia wtuliła się w postawnego blondyna ubranego w granatowe jeansy i białą koszulę. Zupełnie naturalnie objął ją ramieniem i przytrzymał przy sobie. Wtedy na nich, z lekkim zakłopotaniem spojrzał jej ojciec i skinął głową, jakby rozumiejąc, że już czas zakończyć przyjęcie.

– No dobrze, to my tylko ukroimy sobie kawałek tortu i pójdziemy do was na partyjkę brydża. Co wy na to? Leon, Mariolka?

– Doskonały pomysł! – odpowiedział uradowany ojciec Dawida, obejmując w pasie swoją żonę i prowadząc ją do wyjścia. – W domu napijemy się szampana za zdrowie Klary, co ty na to, kochanie?

Okrągła blondynka niepewnie dała się poprowadzić do wyjścia. Najwyraźniej nie była szczególną fanką gier karcianych, ale z pewnością była miłośniczką szampana. Za to Marek zauważył coś innego. Drobna dłoń jego nastoletniej żony wsunęła się w solidną dłoń jego przyjaciela, a on zacisnął ją, choć na twarzy nie wyrażał żadnych emocji, to widać było, że sprawia mu to ogromną satysfakcję.

– Chodź – szepnęła Klara. – Pójdziemy do mojego pokoju...

– Myślisz, że możemy przebywać w nim sami? – zapytał niepewnie Dawid, ale ona tylko prychnęła rozbawiona.

– W twoim ciągle przebywamy sami!

Nie miał argumentów, więc dał się poprowadzić za rękę na piętro domu mieszkalnego. Weszli do dokładnie tak samo umieszczonego pokoju, co pokój blondyna, ale ten wydawał się mniejszy. Nie dlatego, że było tak faktycznie, ale dlatego, że był dużo bardziej zaaranżowany. Na dużym łóżku leżała kolorowa narzuta i puchate poduszki. Nad tapicerowanym pluszem zagłowiu łóżka wisiały pocztówki z różnych stron świata. Jej mama dużo podróżowała, ale od kilku lat przebywała w Tybecie, gdzie najwyraźniej znalazła ukojenie. Z sufitu zwisał biały, jedwabny baldachim, ale Dawid nie podszedł do łóżka, ale do toaletki, gdzie leżały przeróżne kremy, maseczki i kilka flakoników drogich perfum. Do lustra wokół niej przyklejone zostały zdjęcia, głównie jej i blondyna oraz stare zdjęcia Kornelii i jej mamy. Było nawet takie, na którym Kasprzak i jego córka stroili zabawne miny. Jednak jego przyjaciel sięgnął po to, którego najwyraźniej nie znał. Dwie kobiety z ogolonymi głowami i w pomarańczowych strojach mnichów uśmiechały się delikatnie.

– Przysłały ci zdjęcie? – zapytał i odwrócił się, ale nie oczekiwał na odpowiedzi, bo sukienka Klary delikatnie opadła na podłogę i ukazała ją w czarnej bieliźnie. Dawid wyraźnie zaniemówił. Podszedł do niej powoli, wyciągnął rękę w jej kierunku i subtelnie przesunął po linii jej żuchwy. – Jesteś pewna, że możemy?

– Mój tata się zgodził i biorę tabletki... – odpowiedziała niepewnie, ale pomimo nieśmiałości zaczęła ostrożnie odpinać guziki białej koszuli chłopaka. Kiedy ona przesuwała dłońmi po nagiej, szerokiej piersi Dawida, on zsunął swoją rękę z jej twarzy na jej ramię, a potem powoli na jej dekolt, aż w końcu zacisnął ją na piersi. Wtedy Klara jęknęła z uniesienia i spojrzała mu prosto w oczy. To był impuls, którego potrzebowali. Blondyn chwycił Klarę w pasie, a ona opatuliła go zgrabnymi nogami, wskakując mu w ramiona. Zaczęli się namiętnie całować, gdy opadli razem na starannie pościelone łóżko. W pospiechu pozbywali się z siebie kolejnych ubrań. Szybko poleciał stanik Klary, a zaraz potem spodnie Dawida. Nie trwało to długo, ale było bardzo intensywne. Ona jęczała, on zaś posapywał. Wsunął się w nią i zaczął ostrożnie poruszać biodrami, wtedy Marek poczuł, jak w jego żołądku zbiera się żółć, która sprawiała, że brało go na wymioty. Nie chciał na to patrzeć. Blady na twarzy odwrócił się do córki, która z błogością, zauroczona widokiem, wpatrywała się w pląsy kochanków.

– Chodźmy stąd, proszę... – wyszeptał, patrząc błagalnie na córkę, a po jego twarzy zaczęły spływać wilgotne łzy. – Nie chcę na to patrzeć, nie mogę...

– Dlaczego? To takie urocze... Tyle na siebie czekali, są siebie spragnieni... Przypominam sobie mnie i Damiana. Też byliśmy tacy naiwni... – odpowiedziała mu, jakby nie widziała jego rozpaczy.

Była to forma zemsty. Próba zwrócenia na siebie uwagi i pokazania mu, jak bardzo cierpi. Chęć, by i on czuł to, co ona w tym momencie czuła. Rozgoryczenie, że nie może być z osobą, którą kocha i pomimo że było to tylko jej przekonanie, to doznanie było fizycznie cielesne. Rozrywało mu serce na strzępy. Samanta nie skończyła swoich emocjonalnych tortur na tym obrazku. Postanowiła pokazać mu coś jeszcze. Udowodnić, że nie tylko pałają do siebie namiętnością, ale również, jak piękną rodziną mogliby być, gdyby w życiu Klary nie pojawił się on.

*

Znowu stał w czyimś salonie, ale tym razem był on nowoczesny. Pomieszczenie składało się z przestronnego wnętrza z dużym aneksem kuchennym, oddzielonym od przestrzeni jadalnej wyspą kuchenną. Czuć w nim było styl jego żony, ale ona lubowała się w antykach i stylu angielskim, a to pomieszczenie było na wskroś przepełnione prostą bryłą. Uwagę Marka przykuła dziewczyna siedząca z nogami przewieszonymi przez poręcz fotela i grająca na telefonie. Była mniej więcej w wieku Samanty. Miała na sobie odblaskowy strój sportowy, różowe legginsy i żółtą bluzkę. Jednak to, co w niej przykuwało uwagę, to długie do pasa, marchewkoworude dredy ozdobione kolorowymi koralikami. Wydawała się nieobecna, dlatego Marek odwrócił się do swojej córki, aby dowiedzieć się, kim była. Nie było Samanty. Stał w pomieszczeniu sam. Przestało być to istotne. W salonie rozległ się dźwięk głośno otwieranych drzwi i nastolatka poruszyła się na fotelu. Odwróciła głowę w stronę korytarza i zawołała.

– Pomóc ci?!

– Nie, Wika! Dam radę – odpowiedział jej dobrze mu znany głos Dawida.

Jego przyjaciel wszedł powolnym krokiem. Wyglądał niekorzystnie. Miał na sobie szary dres, a jego ruchy były niezgrabne. Powłóczył lewą nogą, jego bark wisiał bezwładnie, a na twarzy malował się grymas, który świadczył o przebytym niedawno wylewie. Mimo to powlókł się w stronę kanapy i opadł na nią ciężko, aby włączyć duży, nowoczesny telewizor wiszący na ścianie nad kominkiem.

– Jest coś w lodówce? – zapytał.

– Dla ciebie warzywa i ciasto marchewkowe – odpowiedziała mu z pogardą nastolatka.

– A szarlotka?

– Zapomnij! Prędzej wyrzucę ją przez okno, niż ukroję ci choćby kawałek. Widziałeś się w lustrze? Wyglądasz jak Quasimodo!

– Dobrze, że urodę masz po matce! – prychnął i wykrzywił się zawiedziony.

– Po babci – poprawiła go i wystawiła mu język.

– To, że mam córkę lesbę, tak mi nie przeszkadza, jak to, że jesteś rudą lesbą – burknął pod nosem, ale na tyle głośno, by słyszała jego wypowiedź. Fuknęła w dokładnie identyczny sposób i zajęła się ponownie swoim telefonem.

– Gdzie jest Filip? – zapytał Dawid, gdy nastała dłuższa chwila ciszy.

– U kolegi. Ma dzisiaj trening piłki nożnej, więc mama Tomka zawiezie ich na 17:00 do hali.

– Ach... – sapnął zawiedziony tą informacją.

Córka spojrzała na niego i szybko domyśliła się, co do jego intencji.

– On też nie da ci ciasta. Mama wytłumaczyła mu, jakie mogą być tego konsekwencje, a on woli mieć ojca, niż stówkę w portfelu.

Zaraz po tych słowach rozległo się ciche stukanie obcasów o kafelki i obydwoje wiedzieli, kto zaraz pojawi się w progu. Klara stanęła w szerokim łuku i oparła się o jego futrynę. Choć odsapnęła ciężko i dmuchnęła w opadający jej na twarz kosmyk włosów, to wyglądała zjawiskowo. Miała w sobie swój młodzieńczy wigor, a na twarzy – jak zwykle – prawie nic się nie zmieniła, zaledwie kilka zmarszczek więcej pod oczami. Jej sylwetka, choć wciąż kształtna, była bardzo zadbana, a biust sterczał jej pod brodą, jakby nigdy nie rodziła i delikatnie wystawał przez dekolt białej, eleganckiej bluzki, którą wsunęła w skórzaną spódnicę z wysokim stanem. Niedbale zrzuciła z stóp wysokie szpilki i powędrowała do swojego męża, któremu dała powitalnego buziaka w policzek i usiadła naprzeciwległej stronie kanapy, tylko po to, żeby położyć mu stopy na kolanach. Był to dla niego jasny sygnał i pomimo obecnej niesprawności zaczął delikatnie i z czułością je masować.

– Jak było w banku? – zapytał Dawid, widząc, że sam musi podjąć konwersację.

– W banku jak to w banku. Nic się nie dzieje, same nudy... – odpowiedziała lakonicznie.

– Daj spokój, poopowiadaj coś. Siedzę cały czas w domu i nic nie robię. Czekam, aż wrócisz i przyniesiesz wieści ze świata.

– Jestem prezesem tego banku. Nie rozmawiam z ludźmi o ich życiu i już tym bardziej nie plotkuję. Jak chcesz plotek, to zaproś swoją matkę – fuknęła Klara.

– Zły dzień? – zapytał zatroskany Dawid, a ona podniosła głowę i zorientowawszy się, że miała zbyt protekcjonalny ton, lekko odsapnęła.

– Nie zły, po prostu męczący. Powiedz lepiej, dlaczego dzisiaj nic nie robiłeś, skoro obecnie pracujesz zdalnie? Prowadzisz własną firmę, jesteś architektem. Nie możesz zrzucać wszystkiego na pracowników i liczyć, że wszystko będzie w porządku. Inaczej...

– Pracowałem – przerwał jej wypowiedź. – Po prostu z domu to nie to samo... Brakuje mi kontaktu z klientami, kontaktu z ludźmi...

– Jak chcesz, zaproszę Mirka i Monikę na sobotę. Pamiętasz, jak imprezowaliśmy, gdy skończyłam liceum? Wyprowadziłeś się z domu, a ja praktycznie cały czas u ciebie bywałam. To były szalone czasy, więc może twój kolega ze studiów i jego żona...

– Pamiętam, jak zrobiłaś sobie cycki! – Zaśmiał się głośno Dawid, kolejny raz jej przerywając.

– Podobały ci się!

W głosie Klary można było usłyszeć usprawiedliwienie.

– Do tej pory mi się podobają, ale...

– ...to symbol ciemiężenia kobiet. Muszą być doskonałe, bo inaczej nie są... – swoją wypowiedź wtrąciła rudowłosa dziewczyna, tym razem przerywając ojcu. W swoich zachowaniach bardzo go przypominała, a jednak dało się czuć między nimi napięcie.

– Weź, Wiktoria, skończ! – fuknął na córkę poirytowany. – Kocham twoją matkę i nigdy nie prosiłem jej, by sobie to zrobiła. Chciała, to zrobiła. Nic nie poradzę, że mi się podobają, ale wtedy pokłóciłem się z twoją mamą, bo nie chciałem, by robiła sobie operację dla mnie. Zrozumiano?!

– I tak uważam, że...

– Wika! – Zaśmiała się melancholijnie Klara. – Dziś też bym je zrobiła. Może i mając te dwadzieścia lat, zrobiłam je, by zaimponować twojemu tacie, ale dziś nie żałuję. Jestem szczęśliwa, bo patrząc na kobiety w moim wieku, to naprawdę jestem zadowolona z tamtej decyzji.

Dłoń Dawida przemieściła się i teraz znajdowała się między nogami Klary, ukryta pod materiałem skórzanej spódnicy. Lekko się poruszała, głaszcząc wrażliwą skórę jej ud. Marek znowu poczuł, jak w jego żyłach zbiera się krew, a ciśnienie niebezpiecznie napływa do jego skroni. Ukłucie zazdrości i poczucie obrzydzenia sprawiły, że zamknął oczy, aby na to nie patrzeć. Mimo to usłyszał rozbawiony głos jego ukochanej, która składała seksualną propozycję jego przyjacielowi.

– Chodźmy do sypialni, kochanie – szeptała zalotnie.

– Takiej prośbie nigdy nie odmówię. – rozpogodził się Dawid i zaczął niezgrabnie wstawać z kanapy.

Rudowłosa Wiktoria patrzyła na nich oniemiała, z lekko otwartymi ustami, jakby sama nie dowierzała własnym uszom. Rodzice nie zwracali na nią uwagi, tylko uśmiechając się do siebie, szykowali się do wyjścia z salonu. W końcu dziewczyna postanowiła się odezwać, bo najwyraźniej uważała, że jej opiekunowie zapomnieli o rozsądku.

– Przecież tata musi się oszczędzać! – wyrzuciła z pretensją matce.

– Lekarz pozwolił mu na taką formę aktywności. – Zaśmiała się frywolnie Klara, najwyraźniej ignorując córkę.

– Potraktuję to jako rehabilitację – dodał rozbawiony Dawid.

– Ale... – próbowała jeszcze coś powiedzieć rudowłosa dziewczyna, ale matka przerwała jej.

– Daj spokój, przecież będę uważać z twoim ojcem. Poza tym, chyba zapominasz, kto tutaj jest rodzicem. Na twoim miejscu zainteresowałabym się tegoroczną maturą...

Po tych słowach Wiktoria już się nie odezwała, ale wyraz jej twarzy wskazywał na to, że wcale nie poczuła się pewniej, a słowa matki wcale jej nie uspokoiły. Patrzyła zatroskana za z wolna posuwającym się Dawidem i mimo że jej rodzice zniknęli jej sprzed oczu, to wciąż jeszcze zaglądała w kierunku, w którym poszli. Jej uwagę odciągnął dopiero około dwunastoletni chłopiec, który zdenerwowany wbiegł do salonu przez drzwi od strony ogrodu. Był drobny, miodowowłosy i najwyraźniej bardzo znerwicowany, bo jego jasnoniebieskie oko nie mogło powstrzymać się od mrugania i ujawniało posiadany tik.

– Co się stało, Filip? Dlaczego nie jesteś u kolegi? – zapytała zatroskana siostra.

– Przybiegłem do domu, bo pokłóciłem się z Tomkiem. Jest mama?

– Przebiegłeś dwie przecznice? – dociekała Wiktoria.

– To tylko trzy kilometry, dwadzieścia minut biegiem... ale, czy jest mama?

– Mama jest zajęta. Stało się coś? Nie idziesz na trening?

– No właśnie po to jest mi potrzebna mama.

– Chcesz, żeby zawiozła cię na trening? – zrozumiała Wiktoria i skinęła potakująco głową. – Chodź, zawiozę cię na halę.

Wstała z fotela i ruszyła w stronę wyjścia z domu, chwytając brata za prawe ramię i lekko go obejmując.

*

Obraz znowu zaczął mu się rozmazywać przed oczami i poczuł, że ma dość tej karuzeli emocjonalnej i spirali uczuć, która nieubłaganie uświadamiała mu, że nie chce już patrzyć, jak jego ukochana żona jest szczęśliwa z innym mężczyzną. Zamknął oczy, bo poczuł, jak znowu nabierają wilgocią, a jego serce rozerwało się w tym momencie na strzępy. Był zmęczony, miał dość i bardzo chciał wrócić do domu. Nie spodziewał się jednak, że tym, co zobaczy następne, będzie zadowolony wyraz twarzy córki...



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top