Damian: rozdział 27 - Tanaka Company (cz.2)

Na piętrze klubu ze striptizem został skierowany do holu, gdzie usiadł na kanapie w poczekalni. Tanaka przeglądał katalog, nie mogąc się zdecydować, a do niego podeszła dziewczyna o wyglądzie dorosłej Shirley Temple. Coś go tknęło, wspomnienie. Podobna dziewczyna obsługiwała go, gdy po raz pierwszy spał z kobietą w wieku czternastu lat. Drobna blondynka uśmiechnęła się i frywolnie skinęła głową.

– Zapraszam do pokoju 108.

Wyciągnęła do niego rękę. Chwycił ją i na miękkich ze zdenerwowania nogach poszedł, gdzie go prowadziła. Tanaka wskazywał mu znak kciuka i cieszył się, jakby jego dziecko brało udział w przedstawieniu szkolnym, a on mu kibicował. Żałosny człowiek.

W pokoju dziewczyna przytuliła się do niego i ściągnęła mu torbę z ramienia oraz marynarkę. Musiał jej jakoś wytłumaczyć, że do niczego nie dojdzie i nie musi się starać. Chciał otworzyć usta, gdy nagle ona zaczęła spontanicznie rozmawiać.

– Zazwyczaj patrząc na klientów, nie mam ochoty na zbliżenie, ale ty jesteś tak ładny, że będzie to przyjemność...

Wiedział, że jest nieprofesjonalna, a jej słowa były całkowicie szczere. Były wręcz miłe i zaskoczył się tym, że przez chwilę się zawahał, ale mimo wszystko odsunął ją od siebie.

– Muszę cię rozczarować, ale ja też nie mam ochoty. Jestem tu służbowo.

– Rozumiem. – Uśmiechnęła się miło. – Mam udawać? Mogę skakać po łóżku i krzyczeć, żebyś wyszedł na aktywnego kochanka, albo...

– Nie... – Powstrzymał ją, gdy chciała zaprezentować mu swój wachlarz usług aktorskich. – Możesz robić, co zechcesz. Zajmę się sobą.

– Ok – pokiwała głową i pobiegła do szafki. Wyciągnęła z niej paczkę papierosów i zaproponowała mu poczęstunek. Odmówił, a wtedy usiadła w otwartym oknie i wsunęła jednego papierosa do ust.

Damian podszedł do niewielkiego fotela w rogu pokoju i na nim usiadł. Wyciągnął z torby notes i zaczął w nim szkicować. Najpierw kontur, a potem resztę. Powoli, miał czas.

– Jak masz na imię? – zapytał, gdy czuł, że zbyt długo panuje cisza w pomieszczeniu.

– Naprawdę czy w pracy? – zapytała szczebiotliwie.

– Naprawdę – odparł, skupiając uwagę na rysach jej twarzy, szczególnie w okolicach oczu.

– Mindy... – odpowiedziała, jakby to było coś złego.

– Ładnie. Pasuje do ciebie...

– Tak myślisz? – zaskoczyła się.

Skinął głową i zaczął dalej ją malować. Mindy poczuła się rozluźniona i nabrała ochoty na dyskusje, ale on zrozumiał, że wcale nie chciał z nią rozmawiać. Im dłużej mówiła, tym jej tonacja głosu wydawała mu się coraz bardziej irytująca, a treści przez nią wypowiadane nie były tak przenikliwe, jak Diamond. W zasadzie to Mindy była dość prostą i głupiutką osobą, bez większych planów na życie. Pochodziła z małej wioski, niczego nie studiowała, miała narzeczonego, który popierał jej sposób zarobkowania, a wręcz ją do tego zachęcał, przypominając jej co rusz, że ich wspólne życie jest kosztowne. Dla równowagi on nie pracował, bo był ponad nisko płatne zajęcia. Czasami handlował trawką, żeby trochę dorobić, ale głównie sam ją wypalał. Tak naprawdę Damian współczuł Mindy. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak mizerne było jej myślenie i postrzeganie życia i w pewien sposób się cieszył, bo wiedział, że mógł być częścią takiego jestestwa. Gdyby nie wyjechał z Gorzuchowa, to prawdopodobnie skończyłby w objęciach takiej Mindy i byłby tak samo niewdzięcznym towarzyszem jej niedoli, co jej obecny chłopak... tylko że na cięższych narkotykach niż on i bez bólu po utracie Samanty. W jego głowie pojawiła się myśl. Bardzo zła, która brzmiała "Weedy ma coś, co uśmierzy ból". Zdławił ją w sobie i spojrzał na zegarek. Już czas. Poprawił jeszcze kilka kresek i portret dziewczyny był gotowy. Nie chciał go. Nie zatrzyma. Wyrwał stronę ze szkicownika i podał dziewczynie, wstając z miejsca. Rozpłakała się, gdy go zobaczyła. Nie chciał jednak podzielać jej uczuć, więc sięgnął po marynarkę i ruszył do wyjścia.

Otwierając drzwi, zobaczył coś, co wprawiło go w niezręczność. Marek obejmował w pasie panią Ming i szeptał jej coś do ucha lub całował jej szyję, nie był pewny. Przeciągnęła dłonią po jego włosach w oczekiwaniu na pocałunek na pożegnanie. Mężczyzna jednak go dostrzegł i oddalił się od Azjatki.

– Jesteś już! To dobrze. Tanaka już czeka w holu... – ściszył głos i odezwał się do niego po polsku, tak by nikt inny ich nie zrozumiał. – Jest jak krowa, która dużo muczy...

Ojciec Samanty się zaśmiał ze swojego żartu, ale Damian tylko pokiwał głową. Nie mógł przestać myśleć o bliskości, jaką Marek miał z panią Ming i o słowach Diamond, która uświadomiła mu, że jest ona jego byłą kochanką. Miał wszystko – szczęśliwą rodzinę, kobietę swojego życia, dzieci... Czy naprawdę ryzykował to dla chwili przyjemności. Podobno Klara była jedyna na świecie. Jak to możliwe? Nie potrafił tego ogarnąć umysłem, ale nie miał teraz na to czasu. Tanaka zaśmiał się radośnie na jego widok i ponownie wystawił kciuk w górę. Damian chciał mu powiedzieć, że rezygnuje. Coś sprawiło, że nie chciał, aby jego życie tak wyglądało. Nie chciał być Markiem. Nie, jeśli musiałby zdradzać żonę i ponownie kłamać. Nie mógłby spojrzeć Klarze w oczy. Ruszył w stronę Japończyka i chciał mu powiedzieć "pierdol się", ale w jego objęcia wpadła rozpłakana Mindy.

– O Boże! To, co zrobiłeś, było takie cudowne! – zaszlochała, tuląc go jak pluszowego misia. Odsunął ją delikatnie od siebie, żeby nabrać oddechu.

– W porządku, to nic takiego. Zrobiłbym to dla każdej innej dziewczyny.

– Nikt, nigdy nie zrobił dla mnie nic takiego zachwycającego! To było niesamowite! Zachowam ten dzień w swoim sercu na zawsze! Już nigdy cię nie zapomnę!

– Dziękuję, ale to naprawdę nic takiego, drobiazg. Miałem z tego równie dużo przyjemności.

– Jesteś wyjątkowy, twoje umiejętności są po prostu doskonałe... ja...

– Savannah! – zawołała pani Ming, a blondynka momentalnie odsunęła się od niego. – Co ty robisz? Wracaj w tej chwili do siebie, nie przeszkadzaj klientom!

– Przepraszam!

Mindy ukłoniła się grzecznie i pobiegła w stronę pokoju 108. Damian spojrzał zakłopotany na Marka, który miał dziwny wyraz twarzy. Zbyt surowy jak na niego, ale nie przejmował się tym. Miał nadzieję wrócić do domu i wyspać się, bo dzień był wyjątkowo ciężki. Odprowadzili tylko Yoshihiro Tanakę do jego limuzyny i pożegnali się z nim. Damian przyglądał się, jak wysoki mężczyzna w jasnym garniturze szepce coś ze starym Japończykiem, a następnie zamyka jego drzwi i czeka, aż samochód odjedzie. Gdy wsiedli do swojego transportu, Marek zachowywał się nerwowo. Przeszukał schowki i wyciągnął paczkę papierosów. Wsunął jednego do ust i tak zastygł. Nie planował go zapalać, to był odruch, który Damiana zdziwił i zaczął zastanawiać, co takiego zrobił źle i czy mimo tego koszmarnego dnia, wszystko popsuł.

– Coś ty do kurwy nędzy zrobił tej prostytutce? – zapytał uniesiony, wyciągając papierosa z ust. – Sam tak niewiele dla ciebie znaczy, że jednego dnia ją obrażasz, potem przepraszasz i wyznajesz miłość, żeby przelecieć jakąś blond cizię w burdelu?!

Wysłuchał go ze spokojem, ale był wściekły. Kim on był, żeby go oceniać? Damian był wolny, samotny i porzucony, a Marek go oskarżał, choć sam był wcześniej z właścicielką domu uciech. Bezczelny! Wyciągnął szkicownik z torby i cisnął nim w swojego szefa.

– Może lepiej wyjaśnij, co powiesz swojej żonie?! Szukałeś jej szesnaście lat, rozbiłeś jej małżeństwo, by dla jakiegoś zboczonego Japończyka i kilku milionów na koncie pierzyć się z burdel-mamą?!

– Co ty pierdolisz?! I co to ma być?!

Chwycił szkicownik i pomachał nim, nie wiedząc, co on przedstawia. Wyrwał mu go z rąk i odszukał miejsce z wyrwaną stroną. Wskazał mu je i wykrzyczał:

– Rysunek! Zrobiłem jej pierdolony rysunek! Myślisz, że co jej kurwa zrobiłem?! Myślisz, że moim fiutem była taka zachwycona?! Ona ma w życiu fiutów na pęczki, myślisz, że na widok mojego się popłakała ze szczęścia?! Pojebało cię! Lepiej ty się wytłumacz! Widziałem cię! Jak ty teraz chcesz spojrzeć żonie w oczy?!

– Co widziałeś?! Gówno widziałeś! Ming to tylko znajoma!

– Widziałem was! To twoja kochanka!

– Kochanka?! To świetna aktorka...

Nabrał powietrza w płuca i ponownie przyjrzał się szkicownikowi.

– Portret...? – zapytał Marek, tym razem spokojnie, jakby ciężar spadł mu z serca.

– Portret – przytaknął. – Coś ty myślał?

– Nie wiem... przepraszam. Nie chcę, byś popełniał moje błędy. Byś żałował, że nie poczekałeś, że odpuściłeś i poddałeś się wirowi rozpaczy i pocieszania się innymi kobietami... Byś je krzywdził i cierpiał, gdy postanowią się na tobie zemścić.

Atmosfera w samochodzie się uspokoiła, ale wciąż było jeszcze wyczuwane napięcie między nimi. Takie same, gdy zawsze przebywał w jego towarzystwie. Takie, które kazało mu się denerwować i lękać jego oceny, jakby od niej zależało całe jego życie. Tyle że teraz nie zależało mu na niczym.

– Co masz na myśli? – zastanowił się, bo Marek raczej miał coś konkretnego na uwadze.

– Mój prawnik wynajął detektywa, by znalazł haki na prokuratora prowadzącego moją i Klary sprawę, aby unieważnić nasze małżeństwo... – powiedział lakonicznie, ze smutkiem w głosie.

– I co? – zainteresował się.

– Dowiedział się, kim jest jego żona... To Edith. Ten proces to zemsta. Pewnie nikt by się nami nie zainteresował, gdybym nie zniszczył kiedyś pewnej kobiecie życia, a teraz ona chce zniszczyć mnie tak, jak ja zniszczyłem ją...

– I jej mąż się na to godzi? Pomaga jej?

– Nie wiem, w jakim świetle mnie przedstawiła. Pewnie w najgorszym... Poznali się po tym, jak wyszła z leczenia psychiatrycznego. Podobno się załamała i chciała popełnić samobójstwo. Może do dziś nie jest sobą, a jej mąż mnie za to wini. To moja wina...

– Nie możesz odpowiadać za każdego człowieka, z którym się związałeś w życiu. Nie na wszystko mamy wpływ – pocieszył go, a on pokiwał głową, jakby to rozumiał, ale nie chciał zaakceptować. – Nie można go za to odsunąć od sprawy? – zasugerował.

– Można – przyznał. Spojrzał na niego z powagą i pociągnął nerwowo nosem. – Ale mój prawnik uważa, że nie powinniśmy tego robić, wykorzystuje wszystkie możliwe zabiegi, by oddalić sprawę w czasie, ale mleko już się wylało. Lepiej wojować z wrogiem, którego słabości znamy... tak twierdzi...

– ...ale?

Damian domyślił się, że jest coś jeszcze.

– Został wniesiony wniosek o testy DNA. Mogliśmy oszukiwać ludzi i udawać, że to nieprawda, ale tego nie przeskoczymy.

– Nikt nie odbierze ci rodziny. Unieważnią wasze małżeństwo, ale tak naprawdę nic się nie musi zmieniać.

– Klara mówi to samo... ale to nas naznaczy. Szczególnie nasze dzieci. Spójrz na Sam, ona sobie z tym nie radzi, a nikt nawet jej tego nie wytyka. Jest zdrowa, piękna i inteligentna, niczego jej nie brakuje, ale przez moje grzechy czuje się gorsza...

Damian poczuł gul narastający w gardle, gorycz i smutek. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Był ostatnią osobą, która chciała słuchać o problemach byłej narzeczonej, bo myśl o niej wywiercała mu dziurę w brzuchu. Z całego serca chciał być przy niej, kochać ją, chłonąc jej oddech każdym porem swojego ciała, a brak tej możliwości sprawiał, że umierał. Za każdym razem na nowo i na nowo, a musiał jakoś żyć. Przetarł oko i odezwał się z lekką wyniosłością w głosie, próbując maskować, że czuje się dotknięty.

– Więc, co robiłeś z panią Ming? Pocieszałeś się?

– W pewien sposób – przyznał – ...ale nie w taki jak ci się wydaje.

Nic nie powiedział. Patrzył na Marka, oczekując wyjaśnień. Pokiwał głową i wyprostował się, jakby nabierając nowego wigoru.

– Zazwyczaj z Ming pracujemy w jej gabinecie. Ona zajmuje się swoimi dokumentami, ja swoimi, ale czasem zdarza nam się rozmawiać... Kiedyś z nią sypiałem, gdy mieliśmy na to ochotę. To dumna i inteligentna kobieta. Sama prowadzi ten biznes. Jej matka była pracownicą tego przybytku, a ona miała ją zastąpić, ale przejęła interes, zamiast stawać się jego niewolnicą. Była małą rybką w stawie, ale aby przetrwać, pożarła rekina. Szanuję ją za to. Ma w sobie siłę i pewnego rodzaju mądrość życiową, więc czasem z nią rozmawiam o prywatnych sprawach. Pytała mnie, co u rodziny i zainteresowała się pogłoskami, które słyszała. To, co widziałeś, to moje podziękowanie dla niej, za to, że nie pozwoliła mi się rozkleić przy Tanace. Do niczego między nami nie doszło, ale ona zawsze świetnie wpasowywała się w rolę mojej kochanki.

– A co na to spotkanie Klara? Nie była zła?

– Była zmartwiona, ale obiecałem jej, że do niczego nie dojdzie i po wszystkim opowiem wszystko ze szczegółami. Nie mam przed nią tajemnic, więc to nie problem... mam tylko jeden dylemat...

– Jaki? – zaskoczył się Damian, bo najwyraźniej to jego rady oczekiwał niedoszły teść.

– Nie wiem, co ją urazi... Ilekroć jestem w takiej sytuacji, mam ochotę wrócić do domu, wziąć ją w objęcia i kochać się z nią, ale boję się, że uzna mnie za osobę, która zaspokaja się na niej po widoku nagich kobiet, albo czy uzna, że jak się z nią nie będę kochał, to dlatego, że zaspokoiłem się już wcześniej... Rozumiesz?

– Rozumiem! – powiedział i wybuchł głośnym śmiechem, co zaskoczyło Marka. – Nie wiem! Naprawdę nie wiem, co zrobić w takiej sytuacji! Wszystkie opcje są złe!

– To prawda! – zaśmiał się mężczyzna przed nim, a limuzyna się zatrzymała przed budynkiem, w którym mieszkał. Marek rozejrzał się po otoczeniu i skrzywił na twarzy.

– Naprawdę chcesz tu mieszkać? Możesz mieć mieszkanie w bardziej luksusowej dzielnicy...

– Podoba mi się tu... Przypomina mi, skąd sam pochodzę. Tutaj czuję, że nie muszę nikogo udawać, że ludzie tutaj są mi bliżsi – wyjaśnił.

– Nie ukradli ci przypadkiem motocykla, czując bliskość z tobą?

– To prawda! – zaśmiał się i wysiadł z limuzyny.

Chciał zamknąć za sobą drzwi, ale Marek go powstrzymał.

– Zaczekaj, Damian! Moja matka i Klara zabiją mnie, jeśli cię nie zapytam...

Damian pochylił się i oparł na drzwiach samochodu, żeby go wysłuchać.

– Miałem cię zaprosić na święta i zapytać, czy przyjdziesz... Moja matka się za tobą stęskniła, kazała ci przypomnieć, że wciąż jesteś rodziną i zawsze jest dla ciebie wśród nas miejsce... więc...

– Nie – przerwał mu stanowczo. Podniósł głowę i rozejrzał się po okolicy, szukając odpowiednich słów i zbierając się, by spojrzeć Markowi w oczy. – Nie obchodzę świat, odkąd moja mama zmarła w wigilię... Wcześniej bywałem na nich dla Samanty. Teraz musicie mi wybaczyć, ale nie mam powodu, by się pojawiać.

Marek otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu nie pozwolił.

– Nie, to moje ostateczne zdanie.

Zatrzasnął drzwi i dał znać kierowcy, by odjechał, choć to jego szef o tym decydował, nie on. Odwrócił się na pięcie i ruszył do bramy wejściowej. Limuzyna stała jeszcze chwilę, ale gdy otworzył stare zielone drzwi, ruszyła z miejsca i odjechała.

Był zmęczony dniem. Miał ochotę paść na łóżko i zapaść się w nim. Zupełnie nie spodziewał się, że pod drzwiami swojego mieszkania znajdzie siedzącą na podłodze dziewczynę w jesiennym płaszczu i tenisówkach. Gdy ruszył w jej stronę, uniosła głowę okalaną gęstymi, ciemnymi lokami i momentalnie wstała na proste nogi. Podszedł do niej, starając się na nią nie patrzyć. Z wyrazu jej twarzy wiedział, że nie może spodziewać się niczego dobrego. Była wściekła, choć starała się tego nie okazywać. Za dobrze ją znał, by dać się oszukać. Jak gdyby jej tam nie było, wyciągnął z torby klucze od mieszkania i wsunął je w zamek. Jej bliskość go przytłaczała, ale wiedział, że nie rzuci się na niego, chcąc go całować i kochać się z nim. Jeśli się na niego rzuci, to chcąc mu wydrapać oczy, więc ją ignorował.

– Serio?! – wrzasnęła mu do ucha. – Burdel?! Naprawdę, Damian?!

Nie miał pojęcia, skąd wiedziała. Właściwie, to go to nie interesowało. Starał się zachować spokój. Otworzył drzwi i stanął w progu.

– Nie wiem, co słyszałaś, ale byłem na spotkaniu służbowym.

Najwyraźniej potraktowała to, jak kłamstwo, bo następne, co zrobiła, to wymierzyła mu siarczysty policzek. Poczuł ostre pieczenie na twarzy, ale nie zareagował. Patrzył na nią obojętnie, jakby chciał przekazać jej "Tylko na tyle cię stać?". Ojciec nie raz uderzył go mocniej, a i tak robił, co chciał. Jego zachowanie musiało ją jeszcze bardziej rozwścieczyć. Chwyciła go za potylicę i przyciągnęła jego twarz do swojej. Przez chwilę myślał, że go pocałuje, bo atmosfera między nimi zrobiła się gęsta i napięta od bliskości, jaką zaczęli dzielić. Jej usta były tak blisko jego ust, że prawie się stykały.

– Jesteś mój! – warknęła ze złością. – Zapamiętaj to sobie... Należysz tylko do mnie! Żadna pierdolona dziwka cię nie dotknie...

– Nie wiem, co sobie wyobrażasz i o co ci chodzi, ale za późno, Samanta. Zostawiłaś mnie... Nie możesz teraz robić mi scen zazdrości...

Pochylił głowę i wysunął swój kark z jej uścisku. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to zamknąć drzwi za sobą. Zamknąć ją po drugiej stronie i opaść bezwiednie po drewnianej powierzchni na podłogę. Rozpiął guziki koszuli i wysunął złoty łańcuszek z krzyżykiem oraz pierścionkiem zaręczynowym jego matki i zacisnąć go w pięści. Po jego twarzy popłynęły łzy, a przed oczami stanął obraz jego ojca z młodości. Śmiał się do niego, trzymając jego matkę w ramionach i mówił do niej "Jesteśmy jak łabędzie. Zakochujemy się tylko raz w życiu i kochamy do końca życia tę samą kobietę". Był łabędziem... i umierał z samotności...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top