Rozdział 8

- Panie Nieborak. Panie Nieborak, proszę się obudzić.

Edward poruszył się leniwie, mamrocząc coś niezrozumiałego. W ustach czuł niesmak a głowę rozsadzał tępy ból. Skrzywił się oczekując mdłości, jednak jego żołądek pozostał na miejscu. To go zdziwiło. Zazwyczaj było to pierwszą rzeczą, jaka następowała po przebudzeniu się po alkoholowej libacji.

- Panie Nieborak, muszę zrobić badania.

Głos, jak i potrząsanie za ramię, były coraz bardziej natarczywe. Już chciał coś odburknąć gdy, jak błyskawica rozdziera niebo, tak w jego świadomość wryło się słowo badania.

Nie był w żadnym barze, gdzie w butelce próbował znaleźć ukojenie. Docierały do niego ostatnie wydarzenia.

- Baśka – Jęknął podnosząc głowę. Spojrzał na nią i ponownie poczuł zaciskającą się obręcz, wyduszającą z niego powietrze.

- Panie Nieborak, powinien pan odpocząć. Tak jej pan nie pomoże. - Głos siostry Doroty był łagodny, acz stanowczy.

- Ma pani rację. – Przetarł twarz i spróbował się uśmiechnąć. – Jest tu gdzieś automat z kawą?

- W głównym holu, ale... - Zawahała się na chwilę. – Proszę poczekać. Zaparzę panu porządną kawę jak skończę. A na razie proszę wyjść.

- Jest pani aniołem. – Edward ścisnął jej dłoń, na co ona spłoniła się rumieńcem.

- Niech pan nie przesadza. – Machnęła ręką, uśmiechając się kokieteryjnie. Ten facet miał coś w sobie, co ją urzekło już pierwszego dnia. – A co to do licha jest? – Wskazała na szare, bliżej nieokreślone coś, leżące przy prawym policzku Barbary.

- To Mela – w jego głosie słychać było wzruszenie. – Baśka ma ją odkąd się znamy, a trzeba przyznać, że znam ją praktycznie całe życie. Proszę jej nie wyrzucać. Zawsze ją uspokajała. Tak jak i muzyka. – Wskazał leżący na stoliku odtwarzacz.

Dorota posłała mu pełne zdziwienia spojrzenie, jednak już nic nie mówiła. Barbara Pudełko to szczególny przypadek. Jako pielęgniarka z dziesięcioletnim stażem, a od pięciu lat pracująca na Oddziale Intensywnej Terapii Wojskowego Instytutu Medycznego Dorota nie spotkała się jeszcze z takim atakiem u pacjenta pogrążonego w śpiączce. Co więcej, rozmawiała o tym zdarzeniu z siostrą oddziałową Krystyną Krupą, która ma za sobą już trzydziestoletnie doświadczenie pracy na OIOM-ie i zdawało się, że widziała już wszystko łącznie z pacjentem, któremu stalowy pręt przebił głowę na wylot, a mimo to był świadomy, a nawet sobie żartował, to jednak z takim atakiem nigdy wcześniej nie miała do czynienia.

Popatrzyła na skrępowaną Barbarę i westchnęła z rezygnacją. Nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć sobie tego napadu. Zresztą nikt tego nie potrafił.

Edward opadł na krzesełko, oparł głowę o ścianę i odetchnął z rezygnacją. Czuł się tak bezradny, że sprawiało mu to ból. W ich duecie to Baśka była tą bardziej zaradną i pomysłową. Tą silniejszą. A teraz to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność i czuje jak go ona przygniata. Jakby wokół niego po stokroć zwiększyła się grawitacja.

Przetarł oczy i spojrzał na zegarek. Było już po drugiej. Zamrugał kilkukrotnie nie mogąc uwierzyć, że siedzi w szpitalu już od sześciu godzin. I co zrobił w tym czasie? W zasadzie nic, a na domiar złego zasnął przy jej łóżku jak ostatni dupek. Gdyby go Baśka teraz widziała, zapewne zdzieliłaby go w łeb i powiedziała coś w stylu „Rusz się Miłek! Siedzeniem na dupsku niczego nie załatwisz. Przestań się użalać i bierz się do roboty! Przecież potrafisz!" Mimo woli parsknął krótkim, gorzkim śmiechem. Wiele by dał, aby przyjaciółka wstała i naprawdę mu przyłożyła. Dałby się jej bić ile wlezie z szerokim uśmiechem na ustach.

---------------------------

Nie wiedziała co ma teraz zrobić. Bariera nie chciała jej wypuścić. Z drugiej strony nadciągały szczuro i koto stwory. Jeszcze nie wdarły się do środka, ale słyszała je coraz wyraźniej. Ściany nie powstrzymają ich zbyt długo.

- Dobra – szepnęła w próżnie. – Czego ode mnie chcesz? Co mam tu zrobić? O co tu chodzi?

Miała nadzieję, że może ten głos, który słyszała wcześniej udzieli jej jakiś wskazówek. Nie myliła się. Był tak samo spokojny, jak przedtem.

- Patrz... Słuchaj...

- Na co mam patrzeć? Czego mam słuchać? – Spytała rozglądając się wokół. Przecież to niedorzeczne! Cóż mogła zobaczyć czy też usłyszeć, poza coraz głośniejszym chrobotaniem potwornych stworów. Jej umysł nie może wiedzieć co wydarzyło się w jej dawnym domu, po tym, jak go opuściła. I szczerze mówiąc to miała to głęboko w dupie. Nie obchodziło jej to ani wówczas, ani tym bardziej teraz. Minęło ponad dwadzieścia dwa lata od tych wydarzeń, wiec co takiego ważnego miałaby teraz zobaczyć czy usłyszeć?

- Basiu... Patrz... Słuchaj...

- Przecież patrzę! – Krzyknęła zirytowana do granic możliwości. – Tylko nie wiem co mam zobaczyć. –Burknęła do siebie.

- To dlatego za mną nie pobiegłeś? – Utkwiła wzrok w nieprzytomnego Pawła. W sumie nigdy nie poświęciła temu ani jednej myśli. Czyżby popełniła błąd?

Przysunęła się bliżej, przykucając przy jego twarzy. Wyglądał tak spokojnie. Chyba pierwszy raz w życiu widzi go takiego. W przypływie chwili zrobiło się jej go żal, ale niemal natychmiast przypomniała sobie to, co słyszała:

Jebana dziwko zabiłaś moją matkę! Zasługujesz, aby cierpieć! Jak jej nie zatrzymam ojciec mnie zabije. Ta głupia cipa nic nie rozumie. Skąd w niej tyle siły? Od lat już nie stawiała oporu i nagle suce się wydaję, że coś znaczy?! Nic nie znaczysz ty głupia wszo! Jak będzie trzeba to cię sam zabije!

Ściągnęła brwi a w oczach rozbłysła furia. Mogła założyć się o swoją prawą rękę, że to był głos Pawła, ale przecież on tamtego dnia nie wypowiedział tych słów. Zatem co to było?

Wyciągnęła rękę chcąc nim potrząsnąć. Skoro nie może stąd wyjść to przynajmniej spróbuje rozwiązać tę zagadkę. W końcu siedząc na tyłku nic nie zdziała. Choć ten dziwny świat ją przerażał, to przecież był tylko wytworem jej wyobraźni. Zgoda, bardzo realistycznym, co potwierdzały poranione przedramiona owinięte oderwanym rękawem znienawidzonej niebieskiej koszuli w żółte kaczuszki, jednak to tylko wytwór jej wyobraźni. Nie może jej skrzywdzić. Prawda?

Czując strach zmieszany z furią oraz ekscytacją zamachnęła się chcąc go spoliczkować. Kiedy jej dłoń miała już dotknąć jego policzka stało się kilka zaskakujących rzeczy.

Przestrzeń wypełniły słowa piosenki Imagine Dragons Monster i kiedy Dan Reynolds wyśpiewywał:

If I told you what I was,
Would you turn your back on me?
And if I seem dangerous,
Would you be scared?


Jej dłoń przeszła przez twarz brata jakby była z powietrza. A przy słowach:

I get the feeling just because
Everything I touch isn't dark enough
That is problem lies in me.


Do mieszkania wpadł ich ojciec.

Basia odskoczyła pod ścianę jak rażona gromem. I chociaż lewa noga ojca, przeszła przez nią, tak samo, jak wcześniej jej własna, przeleciała przez twarz brata, ojciec odwrócił głowę, i przez chwilę patrzył wprost w jej przerażone oczy.

Baśka wcisnęła się głębiej w ścianę, jakby miała nadzieję przez nią przelecieć. Podciągnęła kolana a usta zasłoniła dłońmi. Nie mogła pojąć, o co w tym wszystkim chodzi. Jej ciało paraliżowało przerażenie i niedowierzanie w to, co się dzieje. Znowu racjonalna część jej podpowiadała, że to tylko sen, wspomnienie dawno minionych wydarzeń. Że nie ma się czego bać. Że nic jej nie grozi. A zarówno druga jej natura płakała, jak i drżała z potwornego strachu, w kółko powtarzając, że to nie może być sen, ani tym bardziej wspomnienie. Przecież ona tego nie przeżyła. Tego była pewna na sto procent. Nigdy wcześniej, czy w koszmarach, czy tym bardziej w realnym świecie, nie była świadkiem tego, co aktualnie rozgrywało się przed jej oczami.

Tadeusz Wiewiórski, ojciec, którego nigdy tak naprawdę nie umiała tak nazwać, zawsze zwracając się do niego Per Pan, lub bezosobowo, jeśli byli w towarzystwie, a w myślach nazywała go potworem, odwrócił się od niej i chwycił Pawła w ramiona. Pochylając się nad nim wyglądał jak ogromna góra. Baśka nie raz miała wrażenie, że kiedy ojciec staje w drzwiach, to nie, tyle że wypełnia je w całości, a wręcz musi się przez nie przeciskać. Szerokie barki i umięśnione ciało, mocno kontrastowały z ciemnym garniturem, białą koszulą, krawatem i ciemnobrązową aktówką. Trzeb było przyznać, że Tadeusz Wiewiórski wyglądał jak mafiozo, a nie agent ubezpieczeniowy. A Paweł odziedziczył po nim nie tylko wygląd.

- Paweł, Pawełku, synku, nic ci nie jest? – Jego głos przepełniony był troską. Głaskał go po policzku sprawdzając przy okazji czy oddycha. Paweł zawsze był oczkiem w jego głowie i, pomimo że ma już, no przynajmniej w tej konkretnej chwili, dwadzieścia osiem lat, ojciec nadal traktował go z pobłażliwością, jaka zarezerwowana jest dla trzylatków, które jeszcze nie odróżniają dobra od zła, dlatego puszcza się im płazem, kiedy powiedzą swojej babci, że śmierdzą jak stara piwnica.

Baśka nigdy nie mogła liczyć na takie względy, dlatego bardzo szybko nauczyła się, że najbezpieczniej jest, kiedy się nie odzywa, trzyma się z boku a najlepiej wtapia się w tło tak jakby jej tam w ogóle nie było. Jakby w ogóle nie istniała.

- Ona... - Paweł mamrotał jak we śnie. – Uciekła... - Dodał po chwili, uchylając powieki.

Z oddali słychać było kolejną zwrotkę utworu Monster:

I'm only a man with a candle to guide me,
I'm taking a stand to escape what's inside me.
A monster, a monster,
I've turned into a monster,
A monster, a monster,
And it keeps getting stronger


Kiedy na jej oczach, Tadeusz Wiewiórski, znienawidzony przez nią człowiek, zmienił się w istnego potwora. Zdawało się jej, że urósł jeszcze co najmniej pół metra. Puścił Pawła, który bezwładnie upadł na posadzkę uderzając w nią głową, a następnie zaczął go okładać pięściami.

- Ty cholerny gnojku! Ty debilu! Miałeś ją zatrzymać! Potrzebny nam był tylko jeszcze jeden dzień! Tylko jeden a ty pozwoliłeś jej uciec! – Twarz mu poczerwieniała. – Tyle razy ci to powtarzałem! Potrzebowaliśmy jej! Wszystko zniszczyłeś! Wszystko popsułeś! To wszystko twoja wina!

Baśka widziała, jak przy każdym wykrzyczanym słowie, z jego ust toczy się coraz więcej śliny. Okładał Pawła gdzie popadnie. W głowę, w korpus i znów w głowę. Paweł nie był w tanie się bronić albo i nie chciał. Starał się osłonić rękoma głowę, ale i tak Baśka widziała, że z nosa i ust cieknie mu krew. Nie mogła oderwać oczu od wykrzywionej w grymasie bólu i przerażenia, twarzy brata. Widziała jak jego usta poruszają się i mogłaby przysiąc, że układają się w jedno słowo „Przepraszam". Chyba po raz pierwszy w życiu, zrobiło jej się go żal.

- Nie bądź głupia, dziewczyno. Nie zapominaj ile przez niego wycierpiałaś. Zasłużył na to! – Głos, ociekał kpiną i nieskrywaną satysfakcją. Po raz pierwszy rozbrzmiał w jej głowie tak wyraźnie, jednak ona doskonale wiedziała do kogo należy. Do jej racjonalnej strony.

- Ale to twój brat... - cichutko pisnęła ta druga. Bojaźliwa.

- Dobre sobie! – Rubaszny śmiech aż zadudnił w uszach. – On nigdy nie był bratem! Sieć w swojej dziurze, Myszo i się nie wtrącaj. Wkurzasz mnie tylko.

-Ale... - głosu tej drugiej prawie nie było słychać, gdy ta pierwsza wybuchała coraz to nowymi salwami śmiechu na widok krwi.

- W sumie masz rację. – Baśka nie mogła się opanować i w końcu jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy patrzyła jak Tadeusz okłada Pawła. Ten już nawet się nie osłaniał. Wyglądało jakby stracił przytomność. Patrzyła jak zahipnotyzowana.

- Ile razy o tym marzyłaś, co?

- Dużo, bardzo dużo. – Odparła bezwiednie czując coraz większą satysfakcję graniczącą niemal z podnieceniem.

Ten widok sprawił, że na chwilę zapomniała gdzie jest. Zapomniała o strachu. O szczuro i koto stworach. O wszystkim, co ją otaczało. Wpatrywała się w nieprzytomną twarz Pawła. Na krew płynącą z jego nosa, ust i rozciętego łuku brwiowego. Ściekała z bladej twarzy i zbiera się na podłodze, brudząc jego policzek i przyklejając do niego brązowe, proste włosy. Krew stawała się coraz bardziej czerwona, wręcz nienaturalnie czerwona. Tadeusz wykrzykiwał coraz to okropniejsze przekleństwa, jego ślina lśniła nie tylko na twarzy Pawła, ale również na jego ubraniu. Gdzieś jakby przez mgłę docierały do niej kolejne wersy piosenki.

If I told you what I was,
Would you turn your back on me?
And if I seem dangerous,
Would you be scared?


A w jej głowie rozbłysła pewna myśl. Jednak nie zdążyła się w pełni zmaterializować, ukształtować. Baśka nie zdążyła jej uchwycić, pojąć i zapamiętać, kiedy powietrze przeciął krzyk. Przerażający, donośny krzyk. Krzyczały wszystkie trzy, a może tylko ona, tego nie była pewna, i nie było czasu ani sensu się nad tym zastanawiać, gdyż nie miało to absolutnie żadnego znaczenia. Ważniejsze było to co widziała.

Szczuro i koto stwory dostały się do pomieszczenia, nawet nie zarejestrowała, kiedy to się stało, i też nie było sensu marnować czasu na analizowanie tego. One tu są i to jest fakt. Ona była tu uwięziona i to był drugi fakt. Tadeusz i Paweł byli ich pierwszymi ofiarami i to był fakt numer trzy.

Najdziwniejsze w tym było to, iż ani jeden, ani drugi mężczyzna nie zdawali sobie sprawy, że waśnie są żywcem pożerani. Tadeusz nadal zapamiętale tłukł nieprzytomnego Pawła, jakby fakt, iż te potwory odgryzły mu nogi, a jeden z pomniejszych szczuro stworów wbił ostre kły w przedramię ręki, którą uderzał i po trzecim zamachu odpadł z wielkim połciem mięsa, nie robił na nim żadnego wrażenia. Krew lala się strumieniem, Baśka bez większego trudu widziała błyskającą białą kość ramieniową, wiszące płaty skóry, mięśni i ścięgien oraz strzępy czarnej marynarki i białej koszuli, która szybko zmieniała kolor na krwisto czerwony. Nawet kiedy zaciśnięta pięść wraz z połową przedramienia, zniknęła w paszczy ogromnego, tym razem, koto stwora, on nie przestawał nią machać i choć już nie uderzał ciała Pawła, nie miał czym, to ochlapywał go tryskającą z kikuta krwią, która tworzyła przedziwny wzór na jasnej ścianie. Kilka kropel padło również na nią wsiąkając szybko w materiał koszuli. Cały czas wrzeszczał te swoje przekleństwa opluwając wszystko śliną. Ucichł, dopiero kiedy kolenie ze stworzeń, Baśka już nie potrafiła ich rozróżnić w tym kłębowisku, odgryzło mu dolną szczękę. Jego język nadal opadał i się wznosił, jednak zamiast słów, z gardzieli wydobywał się niezrozumiały bełkot.

Kłębowisko stworzeń robiło się coraz większe, niemal całkowicie zasłaniając swoje ofiary. Uczta trwała dobrych kilka chwil, a Baśka miała wrażenie, że zaraz zwróci nie tylko ostatni posiłek, choć sądząc po plamie na koszuli, raczej niewiele z niego już zostało, ale już nigdy niczego nie weźmie do ust. Czuła jak wszystko jej faluje w górę i w dół. Jak wnętrzności przewracają się na lewą stronę. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać nie tylko przez karuzelę w jej głowie, ale również łzy, których nawet nie była świadoma. Czuła jak grunt ucieka jej spod nóg i jeśli zaraz czegoś nie zrobi to zemdleje a później stanie się kolejnym daniem na uczcie szczuro i koto stworów.

Kiedy potwory skończyły, nie pozostawiając nawet najdrobniejszej kostki, zwróciły się w jej kierunku. W rzędach wielkich, ostrych i białych zębów (aktualnie nieco przebarwionych świeżą krwią swoich ofiar), dało się jeszcze dostrzec resztki mięsa czy ścięgien. Furto, na pyskach pokryte było ściekającą, jasnoczerwoną krwią.

- WIEJ DZIECIAKU! WIEJ! -to był ostry głos jej odważniejszego alter ego, jak się później okazało noszące miano Suka. – JEŚLI CI ŻYCIE MIŁE TO WIEJ I TO JAKBY CIĘ SAM DIABEŁ GONIŁ!

Nie można się było z tym nie zgodzić, tylko gdzie miała uciekać? Przed nią były te potworne stworzenia. Za nią ściana, która wydawała się solidna i niemająca żadnych ukrytych przejść. Jedynym otworem na zewnątrz były tylko drzwi, ale tam była również ta niewidzialna bariera, która już wcześniej nie chciała jej wypuścić.

- Spróbuj... może jednak... - tym razem odezwała się Mysz. Jej głos drżał z przerażenia.

- Tym razem się z tobą zgodzę – zagrzmiała Suka. – Nie masz nic do stracenia, dzieciaku.

Baśka sama zdawała sobie sprawę, że istotnie nie ma nic do stracenia. Jeśli się nie ruszy te stworzenia ją bez wątpienia pożrą a z własnego doświadczenia wiedziała już, że ich kły i pazury zadają dużo bólu, a przecież ślady, jakie miała na przedramionach nie były bardzo głębokie. Musi spróbować. Ma szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. To zawsze o połowę więcej, niż kiedy zostanie tu gdzie jest.

Drzwi znajdowały się niecałe pół metra od niej. Nadal stały otworem, zachęcając, aby przez nie przejść. Ich skrzydło przylegało do ściany po drugiej stronie. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie było obawy, że się o nie potknie, z drugiej nie było możliwości, aby je za sobą zamknęła.

- Jeśli bariera mnie nie puści, nie będzie to miało znaczenia. A jeśli puści, będę biegła ile sił w nogach. – Szeptała przesuwając się wzdłuż ściany. Intuicja podpowiadała jej, żeby nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów.

Nie spuszczając oczu ze stworów, krok za krokiem zbliżała się do celu. Palcami już sięgnęła futryny. Kolejny krok i poczuła pod pacami barierę.

- Och, nie! – Jęknęła w duchu.

- Czekaj! Pomacaj! – Tym razem głos Suki nieco drżał.

Baśka nie wiedziała, czy ze strachu, czy podniecenia i nie miała ochoty się nad tym zastanawiać, tylko zgodnie z jej poleceniem poruszyła palcami. Faktycznie bariera była inna. Wcześniej wydawała się twarda jak skała, a teraz miała konsystencję zwartej galarety. Przesunęła się jeszcze o krok i mocniej nacisnęła ręką na barierę. Czuła opór, jednak udało jej się zagłębić w niej całą swoją dłoń. Uczucie było nad wyraz dziwne. Na dłoni czuła zarówno przenikliwe zimno, jak i gorąco. Oczami wyobraźni widziała jak skóra pokrywa się pęcherzami. Zacisnęła mocniej zęby i przesunęła się jeszcze bliżej.

Upiorne stwory się nie spieszyły. Widocznie po zaspokojeniu pierwszego głodu miały ochotę pobawić się z deserem. Wpatrywały się w nią wyczekująco, kłapiąc potwornymi szczękami. Niektóre rozwarły je szeroko jakby w groteskowym uśmiechu. Baśka miała wrażenie, że serce za moment podejdzie jej do gardła. Ręka zanurzona w galaretowatej masie bolała jak jasna cholera. I znowu stanęła przed wyborem. Szczuro i koto stwory oraz ich ostre jak piły zęby i pazury, czy galaretowata masa, która dotkliwie poparzy jej ciało? W pierwszym wypadku śmierć jest nieunikniona, w drugim znów ma pięćdziesiąt procent szans.

Dan Reynolds znów śpiewał.

A monster, a monster,
I've turned into a monster,
A monster, a monster,
And it keeps getting stronger


I znów instynkt przetrwania wziął górę.

Łapiąc wielki haust powietrza, ignorując rozchodzący się ból, zanurzyła się w barierę. Ostatnie, co widziała, to ruszające w jej stronę stwory i choć obraz zaczął się rozmywać, tak jakby patrzyła spod wody na to, co dzieje się nad jej taflą, to widziała, że żaden ze stworów nie mógł przejść za nią. Uniosła lewą rękę, która jako ostatnia opuściła jej dawny dom i w geście triumfu uniosła środkowy palec. Nawet jeśli umrze od poparzeń to i tak jest to lepsze niż zginąć w ich paszczach.

Prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top