Rozdział V

– Jesteś tego pewien? Tak na sto procent?

Brzdęk. Łyżka z rozmachem uderzyła o miskę, prawie ją przewracając. Robyn straciła jednak nią zainteresowanie; złapała Arsena i potrząsnęła jego ramionami, jakby to miało przyspieszyć odpowiedź.

– "Rok nauki siódmy" raczej nie sugeruje pierwszorocznego – odparł Arsen, wyślizgując spod dłoni przyjaciółki. List odłożył na stół, a sam wrócił do jedzenia swojej kanapki. – Wszystko jest w nim napisane wprost. Jak chcesz, sprawdź sama.

Robyn łypnęła okiem na kartkę.

– Chyba nie skorzystam z tej oferty. Poziom żenady był zbyt wysoki już przy pierwszym wierszu. Dwa jednego dnia to zbyt wiele jak na moje możliwości.

– A pomyślałby kto, że po tylu latach przebywania z samą sobą jesteś w stanie znieść ogromne pokłady żenady – wtrącił Malvin.

– Większość moich zapasów zużywam na tolerowanie twoich durnych tekstów - Robyn wzruszyła ramionami i przesłała przyjacielowi buziaczka. McLaggen udał, że ma odruch wymiotny. Jednak dziewczyna straciła już nim zainteresowanie i zwróciła się do Arsena z nadzieją: – Napisał coś, co może być przydatne przy próbach jego namierzenia? Może nazwisko?

– To byłoby mało tajemnicze jak na tajemniczego wielbiciela, nie sądzisz?

– Ale za to ile by ułatwiło – jęknęła. – Arsen, mój ukochany geniuszu, przecież tam musi być coś ważnego! Cokolwiek!

Robyn rzuciła się na przyjaciela, próbując siłą wydusić z niego odpowiedź. A przynajmniej taki właśnie miała plan, który obróciła w proch profesor McGonagall. Kobieta pojawiła się znikąd i  swoim ciałem osłoniła Arsena. Nie był to celowy zabieg; chciała jedynie położyć na stół plany zajęć uczniów.

– Miło panią widzieć, pani profesor - powiedziała Robyn, kiedy zorientowała się, że zamiast Arsena, trzyma w ramionach talię nauczycielki. – Nawet sobie pani nie wyobraża jak za panią tęskniłam!

– Wazelina – syknął Malvin na tyle cicho, aby McGonagall nie usłyszała jego głosu. Albo chociaż nie zrozumiała wypowiadanego słowa.

– Też się cieszę, że cię widzę, panno Rosenbluth. Prosiłabym jednak o nieco mniej wylewne okazywanie swoich uczuć.

Kobieta odsunęła się od ławki i zmierzyła Robyn uważnym spojrzeniem spod swoich okularów. Kąciki jej ust były wzniesione ku górze w lekkim uśmiechu. Dziewczyna pokiwała głową.

– Się wie.

McGonagall pokręciła głową i poszła dalej. Tymczasem trójka przyjaciół z zaciekawieniem zajrzało do swoich planów lekcji. Temat tajemniczego wielbiciela w jednej chwili zszedł na drugi plan.

– Myślałem, że jak odpadnie mi połowa zajęć, to będę mieć więcej czasu wolnego... – burknął Malvin, gromiąc wzrokiem swój rozkład zajęć. – I na co mi to wszystko? SUMy już mam, mogliby dać spokój takim jak ja.

Arsen uniósł brwi.

– Chciałbyś już iść do pracy?

– Oszalałeś? Chodziłbym z wami do szkoły i śmiał do rozpuku z tego, że wy musicie dalej kuć!

Robyn całkowicie zignorowała narzekania Malvina; przez ostatnie kilka miesięcy słyszała je zbyt wiele razy. W głowie cały czas rozbrzmiewały jej wczorajsze słowa Arsena. Niepokój mieszał się z potrzebą wewnętrznego buntu wobec przesłodzonej sylwetki profesorki, wywołując szybsze bicie serca.

– Zajęcia z Umbridge mamy dopiero jutro.

– Mogę się założyć o dziesięć galeonów, że wyleją ją przed końcem roku szkolnego. Ktoś chętny? – Malvin przeciągnął się leniwie. – I że będzie w to wmieszany Potter.

– Robyn, masz niebieskie brwi.

Dziewczęcy głos wybudził Robyn z rozmyślań. Zdezorientowana przyłożyła palec do brwi, jakby licząc, że zostanie na nim niebieska barwa. Kiedy tak się nie stało, dziewczyna odnalazła wzrokiem kuzynkę, która zwróciła jej na to uwagę i podziękowała głośno.

Alda uśmiechnęła się w odpowiedzi i wróciła do rozmowy z przyjaciółkami - Romildą i Samanthą. Albo raczej do niemego wysłuchiwania kolejnych plotek, które tamte wymieniały. Robyn nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej kuzynka trzymała się z tamtą dwójką, skoro te jawnie ją wykorzystywały. Kilkukrotnie chciała nastraszyć młodsze Gryfonki, aby dały spokój jej kuzynce, ale kiedy ta niemal błagała o brak jakiejkolwiek ingerencji, odpuściła. Chociaż naprawdę niechętnie. Ta dziewczyna była zdecydowanie zbyt miła.

– Serio nikt? No nie bądźcie tacy. Są jakieś minimalne szanse, że dociągnie do końca roku... – Malvin skierował pełne nadziei spojrzenie na przyjaciół. Ich uniesione w niedowierzaniu brwi były wystarczająco odpowiedzią, która powstrzymała nawet jego od kontynuowania wątku.

xxx

Po śniadaniu trójka przyjaciół zmuszona była się rozstać; Arsen rozpoczynał rok szkolny od alchemii, na myśl o której opanowywało go niezwykle podekscytowanie, a pozostała dwójka - znacznie mniej szczęśliwa - zmuszona była iść na lekcje wróżbiarstwa. Dwie godziny z profesor Trelawney i kryształowymi kulami nie zapisały się w ich pamięci jako jedne z najbardziej ekscytujących rzeczy w ich życiu. Senne otępienie opanowało podczas tych pierwszych godzin całą salę i nie opuściło Robyn i Malvina aż do kolacji. 

Tym bardziej, że najciekawsze było wciąż przed nimi.

Lekcje z Umbridge były przedmiotem plotek, które nasiliły się jeszcze bardziej po ostatnich tego dnia zajęciach. Kolacja aż dźwięczała od wypowiadanego nazwiska profesorki oraz Pottera. Malvin z zadowoleniem przypominał swoje poranne stwierdzenie i pewnym głosem przewidywał wywalenie Umbridge, czym zasłużył sobie przemianowanie z trolla na Trelawney.

Napięta atmosfera w Wielkiej Sali przeszkadzała Robyn. Dziewczyna wręcz pękała z ciekawości, aby ponownie zetknąć się z przesłodzoną nauczycielką i przekonać o prawdziwości tych wszystkich plotek. Przez większość posiłku zerkała w stronę Pottera, walcząc między miłością do jedzenia a chęcią podejścia do niego i zapytania o wszystkie szczegóły jego wybuchu.

– Twierdzi, że walczył z Sam-Wiesz-Kim, wyobrażacie to sobie? – zagaił Cormac przy odcinku stołu, gdzie siedzieli sześcioroczni. Jego twarz wykrzywiona była w pełnym pogardy uśmieszku. – Sława zdobyta w pieluchach zdążyła osłabnąć, Potter?

– Czy ja ci wyglądam na Pottera, McLaggen? – Robyn zmrużyła groźnie oczy i łyżką wskazała na siedzącego kilkanaście metrów dalej, wyraźnie wściekłego, Harry'ego: – Jeżeli nie masz jaj powiedzieć mu to prosto w twarz, to poproś, może rozważę zmianę wyglądu specjalnie dla ciebie.

– Ja nie mam jaj? Chcesz się przekonać?

Cormac wstał, jednak nim zdążył podejść do niczego nieświadomego Pottera, Malvin złapał go za szatę i mocno pociągnął z powrotem na ławkę.

– Gdzie leziesz, idioto? Ostatnie czego potrzebuję, to żeby ktoś nas pomylił, jak będziesz wmawiać mu swoje teorie ściągnięte wprost z Proroka.

– Lepsze to niż ślepe słuchanie zgrzybiałego Dumbledore'a i jakiegoś gówniarza, który ciągle robi szum wokół siebie.

– Czy ja słyszę kolejne słowa ściągnięte wprost z artykułu Skeeter? Średnie te twoje autorytety, ale czego się spodziewać po takiej zakale jak ty.

Cormac gwałtownie wyrwał się z uścisku brata i wstał z miejsca. Wzrokiem zaczął szukać Pottera, ale widok szybko przysłoniła mu gniewna twarz bliźniaka. Nazwiska Umbridge i Harry'ego zaczynały powoli zamierać na językach wraz z rozszerzającą się napięta atmosferą nadciagającej bójki. Ktoś zaczął przyjmować zakłady w chwili, gdy pięść Cormaca wystrzeliła w stronę szczęki Malvina. Chłopak w ostatniej chwili zrobił unik, by niemal od razu rozpoczął ofensywę. Jego dłonie ominęły jednak twarz bliźniaka i zsunęły po klatce piersiowej. Cormac spróbował odpowiedzieć kolejnym atakiem, lecz ten został skutecznie przerwany; bracia zostali odrzuceni na zimną posadzkę. Skierowane na nich były spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali.

– Panowie McLaggen, następnym razem prosiłbym o załatwianie swoich konfliktów w inny sposób – zagrzmiał Dumbledore. Wyglądałby naprawdę groźnie, gdyby nie broda przyozdobiona czerwonymi kawałkami jakiejś marmolady lub dżemu. – Tym razem zakończy się na ostrzeżeniu, jednak następnym razem... – Pogroził im palcem i wskazał, aby ponownie zasiedli przy stole.

– Niezłe przedstawienie – zaśmiała się głośno jakaś dziewczyna, jednak pod naporem wściekłych spojrzeń obu braci speszyła się i kontynuowała omawianie całej sytuacji wraz z grupką swoich znajomych. Jej chichot jeszcze kilkukrotnie rozbrzmiał podczas posiłku, co niezmiernie irytowało McLaggenów.

– Idiota.

Robyn nachyliła się nad stołem i uderzyła Malvina prosto w głowę łyżką. Chłopak spojrzał na nią z wyrzutem, pocierając dłonią uszkodzone sztućcem miejsce.

– Jeżeli mi powiesz, że miał rację...

– Powiedziałam, że jesteś idiotą, a nie bezmózgiem, idioto.

– Urocza jak zawsze – burknął Malvin. – Z czym ty w ogóle masz problem, co?

– Z tym, że naskoczyłeś na niego podczas kolacji przy całym Hogwarcie – odparła dziewczyna. – Nie mogłeś zaczekać aż wyjdziemy? Pomogłabym ci!

Przyjaciele wymienili uśmiechy. Siedzący nieopodal Cormac prychnął głośno i wywrócił oczami, ale wyjątkowo nie skomentował ich zachowania. Może obawiał się kolejnej bójki i ujemnych punktów już pierwszego dnia nauki.

– Naprawdę wierzycie Potterowi czy po prostu chcecie skorzystać z okazji, żeby pobić Cormaca? – zapytał nagle Arsen, ściągając na siebie spojrzenia przyjaciół. Jego mina wyrażała dezaprobatę, a gdzieś w kącikach ust kryła się odraza.

– To, że umiem połączyć przyjemne z pożytecznym...

– Za kogo ty nas masz? Od początku kolacji myślę tylko o tym, żeby mu powiedzieć, że nie jest świrem! To, że nie zauważyłam wczoraj nic podejrzanego w mowie Umbridge i nie czytam tak wnikliwie Proroka jak ty, nie znaczy, że zmieniłam swoje zdanie przez ostatnie dwa miesiące!

Oburzony ton Robyn rozbrzmiał z mocą w Wielkiej Sali, ponownie ściągając spojrzenia okolicznych Gryfonów na grupkę sześciorocznych. Do uszu dziewczyny z prędkością światła dobiegły te same głosy, które jeszcze niedawno plotkowały na temat Pottera. Tym razem skupione i obrażające ją samą.

– Wariatka.

– Myśli, że jak gada takie rzeczy to na nią spojrzy? Żałosne. Przecież go i tak tu nie ma.

– Daj spokój, ona cała jest...

Robyn zacisnęła zęby, odrzuciła na bok łyżkę i gwałtownie wstała. Wściekły wzrok wbiła w pryszczatego chłopaka, który jako ostatni zabrał głos. Kojarzyła go z widzenia; był na roku z Aldą i nieustannie kłócił się z Romildą. Robyn kilkukrotnie brała go w obronę, aby jakkolwiek utrzeć nosa przyjaciółce kuzynki. To wspomnienie jedynie wzmogło jej złość.

– No, jaka? Z chęcią wysłucham twojej nieomylnej opinii na mój temat – prychnęła głośno, nim jednak chłopak zdążył odpowiedzieć, dodała: – Chociaż nie. Wiecie co? W nosie mam, co o mnie sądzicie, gnojki. Ja chociaż nie jestem cholerną chorągiewką na usługach jakiegoś durnego pisemka.

Wybuch Robyn wzbudził śmiech nie tylko u Gryfonów; dziewczyna czuła na sobie wzrok uczniów z pozostałych domów. Ślizgoni ochoczo dołączyli do komentowania nowego sporu, a wraz z nimi kilku siedzących równie blisko Krukonów. To właśnie od ich stołu nadeszły słowa:

– Zamiast tego jesteś na usługach Pottera, wszystko jasne. Idź lepiej do niego i...

– A żebyś wiedział, że pójdę! – odwarknęła Robyn. Metamorfomagia ponownie wyrwała się jej spod kontroli, zmieniając kolor każdego włoska na jej ciele i oczu na wściekłą czerwień.

Śmiech, zaczepki oraz niewybredne komentarze nadchodziły z każdej ze stron i współgrały z jej pełnymi złości tupnięciami. Dłoń drżała, kiedy z całej siły powstrzymywała się przed wydobyciem różdżki z kieszeni szaty i wymierzeniem zaklęć w tych wszystkich idiotów. Mózg z każdą chwilą coraz bardziej obejmował szum, który zniekształcał wszystkie rzucane w jej stronę obelgi. Głowę miała uniesioną wysoko na znak dumy.

Wszystko skończyło się w momencie, gdy zamknęła za sobą drzwi do Wielkiej Sali. Gwar został zastąpiony przez ciche bębnienie deszczu za oknami. Został tylko pełen furii tupot, który na pustych korytarzach przypominał miarowe grzmoty.

– Czy naprawdę wystarczyły dwa miesiące wakacji, aby zapomnieli o tym, co się stało? Aby zaczęli atakować każdego, kto miał inny punkt widzenia? – burczała pod nosem.

Pod wpływem emocji zapomniała o własnych wątpliwościach, które gnębiły ją przez całe wakacje. Kiedy niesprawiedliwy osąd uderzył w nią samą, dzika pewność rozgorzała w jej sercu. W tej chwili wsparłaby Pottera nawet gdyby ten zamiast opowiadać o powrocie Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać próbowałby przekonać świat o konieczności udomowienia inferiusów.

Jej determinacji nie uśpiło nawet czekanie, aż przyjdzie ktoś, kto pamiętał to absurdalne hasło. Kiedy weszła do środka, Pokój Wspólny był już częściowo zapełniony przez uczniów, którzy – podobnie jak ona, lecz zdecydowanie bardziej dyskretnie – wcześniej opuścili Wielką Salę. Wzrokiem przeleciała wszystkie twarze, szukając tej jednej konkretnej.

Minęła chwila nim dostrzegła czarną czuprynę na schodach prowadzących do dormitorium chłopców. Nabrała powietrza w płuca i wrzasnęła:

– Potter!

Chłopak nawet nie spojrzał w jej stronę. Wydłużył zamiast tego swój krok, wspinając się teraz co drugi stopień.

Robyn zacisnęła pięści i ruszyła biegiem w stronę chłopaka, cudem nie wpadając na jakiegoś pierwszo- lub drugorocznego. Nim jednak dopadła schodów do dormitorium, Potter już zniknął w jednym z pokojów.

A te oczywiście nie miały wielkiej tabliczki z napisem, którego roku uczniowie je zamieszkują. To byłoby o wiele zbyt proste.

Miała właśnie zapukać do najbliższych drzwi, kiedy usłyszała za sobą czyiś głos:

– Proszę, proszę... Kogo my tu mamy nocą w dormitorium chłopców, co?


***

Dawno mnie tu nie było, wiem. Jednak nie zapomniałam o was. Nie zapomniałam o Robyn i George'u.

Czas mojej nieobecności nie był łatwy - miałam wielki kryzys pisarski, który przeciągnął się znacznie dłużej niż bym tego chciała. Przez te dwa miesiące czułam się fatalnie ze swoją twórczością - miałam wrażenie, że ta do niczego się nie nadaje. Skutkiem tego zawiesiłam Cukrową i nie będę kłamać, że nie kusiło mnie, aby to samo zrobić z ZPW. Tak naprawdę zabrakło niewiele do całkowitego usunięcia.

Nie mówię wam tego, aby szukać pociechy. Dwa miesiące to długi czas i czuję, że powinnam była przedstawić powody, dla których brakowało jakichkolwiek informacji ode mnie. 

I przeprosić - napisanie jakiegoś krótkiego ogłoszenia nie kosztowałoby mnie wiele. A wolałam udawać, że nic się nie dzieje. Przepraszam was za to z całego serca.

Do (szybkiego, mam nadzieję) zobaczenia! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top