Rozdział III

Robyn w rozpoczęciu roku, poza zderzeniem z dziesiątkami uczniów i magiczną atmosferą szkoły, najbardziej lubiła ucztę. Zawsze z niecierpliwością wyczekiwała momentu, w którym dobierze się do pyszności przygotowywanych przez skrzaty. Jej rodzice – a już tym bardziej ona sama – nie gotowali najlepiej. Nic więc dziwnego, że z niecierpliwością czekała na powstanie Dumbledore'a. Przez całą mowę Tiary i przydział nowych uczniów, wierciła się na krześle, sprowadzając na siebie pełne dezaprobaty spojrzenia co poważniejszych Gryfonów.

– Witam – zagrzmiał dyrektor, powstając ze swojego miejsca i uśmiechając się promiennie – naszych nowych uczniów! Witam naszych starych znajomych! Nadszedł czas na wygłoszenie mowy, ale żadnej mowy nie będzie. Wsuwajcie!

Śmiech i oklaski rozbrzmiały w chwili wypowiedzenia ostatniej głoski. Dumbledore usiadł, odgarniając brodę, aby nie wpadła mu do talerza. Stoły w jednej chwili ugięły się pod stertą jedzenia. Wymieszane aromaty wybuchły, wpadając do nosów zgłodniałych uczniów.

Robyn westchnęła z lubością i złapała za leżący najbliżej półmisek z ziemniakami, by zacząć je energicznie nakładać na swój talerz. Malvin ciągle ją szturchał, upominając przyjaciółkę, aby zostawiła coś i jemu. Arsen pokręcił głową z pobłażliwym uśmiechem i nałożył sobie odrobinę kaszy.

– Ale mi tego brakowało – mruknęła dziewczyna między kęsami.

– Mje tesz – poparł ją Malvin.

Siedzący nieopodal Cormac zmierzył zdegustowanym spojrzeniem bliźniaka i jego przyjaciółkę. Grymas na jego twarzy podkreślał pogardę, którą czuł do tej dwójki.

– Niektórzy naprawdę nie potrafią się zachować jak na czarodziejów przystało – skomentował głośno, nachylając się do Louvenii i Katie. Wzdrygnął się wymownie. – Są jak zwierzęta. Świnie, które przypadają do koryta niczym oszalałe, brudząc wszystko wokół nic, krzycząc „jeść! jeść!". Ohyda.

– McLaggen, wyjmij szatę z zupy, potem gadaj.

Arsen wskazał na czarny płaszcz ginący w brązowym kremie. Zdezorientowany Cormac spojrzał w tamtą stronę i szybko zaczął czyścić materiał o przypadkową szmatkę, potrącając łokciami Katie. Dziewczyna poleciała na bok, uderzając w Angelinę. Głośne przekleństwo wyrwało się z gardła starszej Gryfonki, gdy coś upadło głośno na podłogę.

– Nagrabiłeś sobie, McLaggen – zauważyła Robyn na tyle głośno, aby jej słowa dotarły do uszu Johnson, która posłała pełne irytacji spojrzenie młodszemu Gryfonowi. – Nie chciałabym być teraz w twojej skórze.

Angelina już nachylała się w stronę Cormaca, jednak w ostatniej chwili przerwał jej głos któregoś z bliźniaków:

– No nie! Pracowaliśmy nad tym kilka tygodni!

W dłoniach trzymał zielony podest. Obok niego leżał ułamany, również zielony, stryczek. Zdezorientowana figurka zakładała i ściągała na głowę sznur, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

– Co to takiego? – zapytał Malvin, jednak widząc chmurne spojrzenia bliźniaków, uniósł dłonie w geście obrony. – To ten drugi McLaggen. Ja jadłem. Zresztą, siedzę po złej stronie stołu.

– Poświadczam – poparła przyjaciela Robyn, również nachylając się w stronę zabawki, co niespecjalnie podobało się dzielącego ją od Weasleyów Benjaminowi. – Na szczęście Malvin i Cormac jeszcze nie zamieniają się ciałami. Akurat ten troll był grzeczny.

– Myślałem, że daliśmy spokój tej historii z trollami – burknął Malvin.

– Troll pozostanie trollem choćby nie wiem co – stwierdziła Robyn i pochyliła się jeszcze bardziej w stronę bliźniaków, próbując przyjrzeć zabawce i niemal kładąc na kolanach Benjamina. Teraz także Louvenia przesyłała jej zirytowane spojrzenia, pod których naporem chłopak dyskretnie wstał, ustępując miejsca koleżance. Robyn z radością na to przystała i zainteresowaniem przyjrzała się wynalazkowi. Teraz, z bliska, zauważyła haczykowaty nos i wściekłość wymalowaną na ziemistej twarzy figurki. – To Snape? Nie poznałam go. Nie powinien mieć bardziej tłustych włosów?

– Mówiłem, że są zbyt czyste, Georgie – wtrącił drugi z bliźniaków i uniósł Snape'a w górę za oberwaną linę. Malutka głowa od razu opadła bezwładnie w dół.

– Chcesz powiedzieć, że ja mówiłem, Freddie.

– Oboje mówiliśmy.

– Skoro tak, to dlaczego żaden z was nic z tym nie zrobił? – zapytał Malvin. Teraz to on irytował swoim wielkim cielskiem próbującego w spokoju zjeść Benjamina.

Bliźniacy wzruszyli ramionami. Miniaturowy Snape uniósł głowę i łypnął na nich ciemnymi oczyma. Fred odstawił go na trzymany przez George'a podest; a tak właściwie, jak zauważyła Robyn, miniaturową maszynę do pisania. 

Zmarszczyła brwi.

– Dalej nie powiedzieliście, co to właściwie jest.

– Co to było – poprawił ją Malvin i zerknął z satysfakcją na bliźniaka – nim nasza świnka nie zaczęła rozpychać się, próbując wyczyścić zabłoconą szatę.

– To była zupa!

Na gromki krzyk McLaggena kilka ciekawskich spojrzeń skierowało się na grupę Gryfonów. Cormac zgrzytnął zębami i burknął coś, z czego Robyn zrozumiała jedynie słowa „gnojki" i „gapicie". Uśmiechnęła się promiennie i posłała chłopakowi buziaka. Ten przewrócił tylko oczami i wrócił do zaczepiania niespecjalnie zadowolonej z tego Louvenii.

– Oto jeden z naszych najnowszych wynalazków, Powtarzalny Wisielec – Geoge wypiął dumnie pierś i uniósł nieznacznie ku górze maszynę do pisania. Połamany stryczek nadał zabawce niezwykle żałosny wygląd. Snape rzucał nerwowe spojrzenia, nadal zakładając i ściągając pętlę na szyję. – Zasady są takie same jak w normalnej wersji. Główną różnicą jest to, że nasz Nietoperz z lochów wraz z kolejnymi nieudanymi próbami, wchodzi po tych schodkach. Każda błędna literka to jeden krok. I tak aż się powiesi.

– Nigdy nie kusiło was, aby specjalnie robić błędy?

– Specjalnie? Żartujesz? Może po prostu jesteśmy bardzo słabi w tę grę? – Chłopak wyszczerzył zęby i mrugnął porozumiewawczo. Gryfoni parsknęli.

– Ale teraz przez naszą świnkę, będziemy musieli to jakoś naprawić – dodał Fred i rzucił pełne irytacji spojrzenie Cormacowi. – Szkoda, ta wersja była niemal idealna. Snape już nie szedł za wolno. Chociaż nadal zdarzało mu się biec do liny i wieszać już po pierwszej literce.

– Jesteś pewien, że był to błąd? – wtrąciła Angelina.

Weasley wzruszył ramionami i uniósł dłonie w obronnym geście.

– Nie wiem, o czym mówisz. To, że jeszcze nie naprawiliśmy tego do końca, nie znaczy... – Angelina zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Fred zaśmiał się głośno. – Dobra, może jednak znaczy. Ale właśnie mieliśmy się za to zabrać!

Angelina pokręciła głową z niedowierzaniem, jednak nie zdołała ukryć uśmiechu. 

W końcu uczta zbliżyła się końcowi. Robyn siedziała rozwalona przy stole i gładziła swój brzuch, kiedy Dumbledore powstał ze swojego miejsca. Wszelkie rozmowy w Wielkiej Sali umilkły w jednej chwili, a spojrzenia uczniów skierowały w stronę dyrektora. Robyn od razu się wyprostowała. Szybko jednak straciła wszelkie zainteresowanie, kiedy Dumbledore zaczął wygłaszać wszystkie zakazy, do których i tak nikt nie miał zamiaru się stosować. Przedstawienie nauczycieli też niespecjalnie ją zainteresowało, jednak uszanowała fakt, że jej znajomi słuchali uważnie słów dyrektora. Po wszystkim dołączyła do uprzejmych braw, marząc jedynie o rzuceniu się na łóżko w swoim dormitorium. Zwróciła uwagę dopiero w chwili, gdy Dumbledore wspomniał o sprawdzianie do drużyny quidditcha; nawet jeżeli jedyną wolną funkcją był obrońca, którym była, delikatnie mówiąc, okropnym. 

Dyrektor miał właśnie wypowiedzieć datę, kiedy nagle urwał i spojrzał pytająco na nową nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią, profesor Umbridge. Niezwykle niska kobieta niezauważenie powstała ze swojego miejsca i chrząkała wymownie, próbując zwrócić na siebie uwagę. Dyrektor usiadł z powrotem i spojrzał ze skupieniem na czarownicę. 

– Czego ta różowa ropucha chce? – syknęła Robyn, z trudem hamując złość. – Żeby w takiej chwili przerywać? Żeby w ogóle przerywać Dumbledore'owi?

Jedyną odpowiedzią na jej słowa był sztuczny uśmiech Umbridge i piskliwy głos, którym rozpoczęła swoją mowę:

– Dziękuję dyrektorze za tak uprzejme słowa powitania – odchrząknęła dwukrotnie. – Muszę przyznać, że to cudowne znaleźć się znowu w Hogwarcie! I widzieć tyle szczęśliwych buziaczków zwróconych do mnie! Bardzo bym chciała szybko was wszystkich poznać i jestem pewna, że będziemy dobrymi przyjaciółmi!

Robyn stłumiła prychnięcie. Nawet duchy wyglądały na zniesmaczone słowami nowej nauczycielki, nie wspominając o uczniach. Niektórzy, podobnie jak ona, ukrywali złośliwe uśmiechy.

Umbridge musiała zauważyć brak pozytywnego odzewu, bo odchrząknęła ponownie, a kiedy się odezwała, obrzydliwa słodycz opuściła jej głos.

– Ministerstwo Magii zawsze uważało, że edukacja młodych czarownic i czarodziejów ma wyjątkowe znaczenie. Owe rzadkie zdolności, z jakimi się urodziliście, mogą się zmarnować, jeśli nie będą utrwalane i rozwijane w procesie nauczania. Pradawne umiejętności historycznej...

Przytłaczająco nudne, zdawałoby się, że recytowane z pamięci, słowa przelatywały nad głowami uczniów. Wielka Sala rozbrzmiała szumem wygłaszanych półgłosem uwag, niezainteresowanych mową profesorki, młodych czarodziejów. 

– Jak ona mogła? – szepnęła do opierającego się o łokciami o stół Malvina. – Właśnie w takiej chwili!

Chłopak nie odpowiedział. Kiedy Robyn nachyliła się w jego stronę, zauważyła, że McLaggen zasnął. Westchnęła zrezygnowana i zerknęła na siedzącego obecnie kawałek dalej Arsena. Chłopak jako jeden z nielicznych wpatrywał się ze skupieniem w Umbridge. Robyn uniosła brwi i próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, jednak nadaremnie. Czyli jedynymi niezainteresowanymi, z którymi mogła porozmawiać byli...

– A to Uszy Dalekiego Zasięgu – Fred wyciągnął spod szaty gumowe uszy na cienkiej lince, kolorem przypominającą długi pasek skóry. – Umożliwiają podsłuchiwanie. Są niezastąpione podczas starego dobrego szpiegowania.

– Ale nasza mama odnalazła świetne przeciwzaklęcie przeciwko nim – skrzywił się George. 

– Jakie to? – zapytała Katie, nachylając się przez stół, aby przyjrzeć się uszom. – Nigdy nie zaszkodzi wiedzieć, nie?

– Nie możemy zdradzać takich tajemnic potencjalnym... Auć! – George złapał się za łydkę i posłał oskarżycielskie spojrzenie Katie, która zbladła i zaczęła przepraszać, tłumacząc się, że nie chciała uderzyć go tak mocno. Robyn przewróciła oczami, ale nie powiedziała nic. Dalej w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie. – W porządku. Ale niezależnie, ile będziesz mnie okładać, nie zdradzę naszego sekretu.

– Może powinnam napisać do waszej mamy? – zaproponowała Angelina. Fred natychmiastowo zbladł.

– Nie zrobisz tego. To, że jesteś moją dziewczyną, nie oznacza, że...

– Jesteś pewien?

George szturchnął bliźniaka i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Freddie, opanuj swoją kochankę, nim zniszczy nam cały biznes, proszę

Weasley od razu zrobił błagalną minę i złożył dłonie jak do modlitwy. Angelina zaśmiała się i złapała go za dłoń w uspokajającym geście.

– Nie zrobię tego – zapewniła. Obaj bliźniacy westchnęli z ulgą. – Ale pod jednym warunkiem... Nie stworzysz Oczu Dalekiego Zasięgu, aby mnie podglądać.

– Cholera. Cały misterny plan legł w gruzach. 

– Czyli musimy wyrzucić ten prototyp...?

Angelina rzuciła im groźne spojrzenie i kopnęła obu przez stół. Bliźniacy skrzywili się, wydając stłumione okrzyki boleści. Jones miała naprawdę silnie kopniaki.

– Nie musicie jej o niczym mówić – wtrąciła nagle Robyn. Wszystkie spojrzenia od razu skierowały się na nią. – Czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal.

– Robyn, tak? – Angelina przyjrzała się Gryfonce. Na jej ustach zadrgał wstrzymywany uśmiech. – Chcesz żeby twoją łydkę też uszkodzić? Nie martw się, na pewno sięgnę.

– Nasza księżniczka ma rację. Za mówienie prawdy nikt nie powinien być karany – zauważył George z figlarnym uśmiechem.

– Księżniczka? 

Katie uniosła brwi i zerknęła na koleżankę z roku. Nigdy by jej przez myśl nie przeszło, aby nazwać dziewczynę w taki sposób. Maniery Robyn... Nie były na najlepszym poziomie. Nazwanie ją księżniczką było równie dziwaczne i śmieszne jak bogin potraktowany Riddikulusem.

– To długa historia. Pełna strasznych trolli, kryształowych serc i chust wdzięczności.

– No weźcie dajcie spokój z tymi trollami – jęknął zaspany Malvin, wywołując wybuch wesołości. Chłopak jednak nie zwrócił na to większej uwagi; zmienił pozycję i wrócił do spania.

Jednak niedane mu było skończyć, bo Dumbledore powstał ze swojego miejsca. Wszystkie szepty umilkły przecięte głosem dyrektora. Robyn zacisnęła palce, czekając na słowa dotyczące daty sprawdzianów do drużyny. Kiedy ta została wygłoszona, jej zainteresowanie ponownie spadło do zera.

W końcu Dumbledore obwieścił koniec uczty. Wielka Sala pogrążyła się w dźwiękach odsuwania krzeseł. Robyn energicznie wstała i trzymając się blisko Malvina i Arsena, zaczęła powoli przesuwać się w stronę dormitoriów. Niewielka prędkość irytowała ją; marzyła już tylko o zanurzeniu w czerwonej pościeli. 

– Słyszeliście co profesor Umbridge mówiła? – odezwał się w pewnym momencie Arsen. Malvin, nadal rozespany, mruknął coś pod nosem, ni to na tak, ni to na nie.

– Że mamy słodziaśne buziaczki i chce się z nami zaprzyjaźnić? Jeżeli ona nie jest jakimś pedofilem, to...

Arsen uciszył przyjaciółkę ruchem dłoni.

– Nie, nie to. Dużo czasu poświęciła na tłumaczenie, że postęp nie jest wartością samą w sobie, że należy wyplenić praktyki, które powinny być zakazane.

– To taka standardowa gadka nauczyciela. Nie wiem, o co ci chodzi, Arsen – Robyn wzruszyła ramionami.

– A zwróciłaś uwagę od czego zaczęła?

– Od buziaczków i...

– Daj spokój z tymi buziaczkami! – Arsen złapał ją za rękę i zatrzymał w miejscu. Kilka idących za nimi Gryfonów, burknęło coś na znak niezadowolenia. Robyn ze zdziwieniem spojrzała na dłoń zaciśniętą na jej nadgarstku; Arsen zawsze unikał dotyku. – Od Ministerstwa. A skąd ona przybyła? Z Ministerstwa!

– Skąd o tym wiesz?

– Na Merlina, chociaż gazety mogłabyś czytać! Pisali o niej! Jest członkiem Wizengamotu i jedną z najbardziej zaufanych ludzi Knota.

Robyn spojrzała na przyjaciela nieprzytomnie. Słowa przelatywały nad zmęczoną Gryfonką. Gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewał wstyd, że odizolowany mugolak kojarzył lepiej członków Wizengamotu niż ona – córka, bądź co bądź, dwójki szanowanych pracowników Ministerstwa.

Arsen, widząc, że z Robyn się nie dogada, zerknął z rozpaczą na Malvina. Albo raczej miejsce, gdzie powinien stać. To jednak ziało pustką. Zresztą jak reszta korytarzy; w którymś momencie wszyscy Gryfoni ich wyminęli. Zostali sami, a z oddali nadbiegło miauczenie. Arsen otworzył szeroko oczy i pociągnął przyjaciółkę w stronę pokoju wspólnego.

Robyn od razu się ożywiła i wyminęła przyjaciela. Teraz to ona ciągnęła jego, uciekając przed kotką. Nie chciała załapać szlabanu już pierwszego dnia.

Gdy dotarli do Grubej Damy, Arsen wydyszał jakąś niezrozumiałą wiązankę, w której co chwilę przewijało się "m"; Robyn wątpiła, aby były to istniejące słowa. 

Weszli do pokoju wspólnego. Robyn, nie chcąc wracać do zawstydzającej kwestii przynależności Umbridge do Wizengamotu, wolałaby uciec do dormitorium, jednak Arsen jej na to nie pozwolił; nachylił się do jej ucha i bacząc, czy nikt ich nie podsłuchuje, wyszeptał:

– Ministerstwo chce inwigilować Hogwart pod pozorem nauki Obrony Przed Czarną Magią.

Inwigilować.

Dolores Umbridge przybyła tu, aby kontrolować Hogwart i donosić wszystko Ministerstwu.

Jej zmęczony umysł nie był w stanie pojąć, w jaki sposób Arsen doszedł do takich wniosków po tej arcynudnej przemowie. Próbowała przypomnieć sobie jakieś słowa wypowiedziane przez profesorkę, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Poza buziaczkami i przyjaciółmi, oczywiście.

Dłonie Arsena zniknęły z przedramion Robyn. Nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi, chłopak odszedł do swojego dormitorium. Nastolatka została sama, wpatrzona tępo w jeden ze złoto-czerwonych obrazów. Kolejni Gryfoni mijali ją, kierując się do swoich pokojów.

Pokręciła głową. Następnego dnia miała poznać swój tegoroczny plan. Wraz z lekcjami Obrony Przed Czarną Magią, wszystko wyjdzie. Dolores Umbridge nie wyglądała na osobę, która potrafi trzymać zbyt wiele w sekrecie.

Uspokojona tą myślą poszła do sypialni, gdzie już była Louvenia i Katie. Na ich roku były tylko trzy Gryfonki, wliczając w to samą Robyn. A mało co i byłyby tylko dwie; podczas Ceremonii Przydziału Louvenii brakowało zaledwie kilkunastu sekund do bycia hatstallem. Plotki głosiły, że w przypadku Abercrombie Tiara rozważała wszystkie cztery domy. Robyn cieszyła się, że koniec końców jej wybór padł na Gryffindor. Nie chciałaby mieć za jedyną koleżankę Katie.

W każdym razie, kiedy tylko weszła i wybąkała coś na powitanie, Louvenia odłożyła na bok książkę i podeszła do Robyn. Dzięki swojemu wzrostowi z łatwością górowała nad nastolatką. Intensywnie niebieskie oczy odnalazły jej zdezorientowane spojrzenie.

– Czy mogłabyś następnym razem po prostu zapytać kogoś o możliwość zamienienia miejscami, zamiast kłaść mu się na kolanach?

W obliczu jej spokojnego, aczkolwiek stanowczego głosu, Robyn odpowiedziała w najmądrzejszy sposób, na jaki było ją obecnie stać.

– Ale że co?

Louvenia potarła twarz. Głupia mina Robyn potwierdzała jej przypuszczenia, że dziewczyna w ogóle nie kojarzyła, o czym była mowa. Czasem naprawdę wątpiła w intelekt metamorfomożki.

– Wielka Sala, uczta powitalna, Ben. Mówi ci to coś?

Robyn zadarła głowę i patrzyła przez moment pustym wzrokiem, przetwarzając słowa Louvenii. W końcu jej twarz rozjaśnił uśmiech.

– Ach, Ben! Dalej się w nim bujasz, co? Niewygodne ma te kolana. Strasznie kościste. Nie polecam – odparła. Mięsień na gładkiej twarzy Louvenii zadrgał. Robyn spoważniała. – Przecież wiesz, że on mnie w ogóle nie interesuje – Dziewczyna nie odpowiedziała, więc Robyn wyszczerzyła zęby w uśmiechu i położyła dłoń na jej ramieniu. – Będę pamiętać. Jak nie przez twoją prośbę, to przez te kolana. Naprawdę, sama skóra i kości. Nie wiem, co ty w nim widzisz.

Louvenia odetchnęła z ulgą i wyswobodziwszy się spod dłoni nastolatki, wróciła do swojego łóżka i czytanej wcześniej książki.

Robyn nie miała zamiaru czekać ani chwili dłużej. Czym prędzej zdjęła buty i rzuciła się na łóżko, wtulając twarz w pościel. Nie minęła chwila, nim zasnęła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top