Rozdział II - Kim jesteś?
Po krótkiej chwili w ciemnościach, Hermiona wylądowała na zimnym chodniku. Podniosła się jak najprędzej i rozejrzała zdezorientowana. Spojrzała na niebo i ujrzała pełnię księżyca, który swoją łuną rozświetlał pobliskie budynki. Przez chwilę usłyszała dzikie wycie wilków.
Znajdowała się całkowicie sama na ulicy Hogsmeade. Nie namyślając się długo, zaczęła biec w stronę Miodowego Królestwa, przy którym znajdowało się tajne przejście do Hogwartu, aby jak najszybciej ukryć się przed patrolującymi ulicę Śmierciożercami.
- To chyba świstoklik - szepnęła do siebie. Nie wiedziała jednak, po co ktoś chciałby przenieść się akurat tutaj. W końcu w Hogsmeade również nie było bezpiecznie. Po krótkiej chwili Hermiona zauważyła, że medalion, który wcześniej trzymała w dłoni, wyparował. Przestraszyła się, jednak stwierdziła, że to zapewne jeden z tych świstoklików, które znikają po ich użyciu.
Kiedy młoda dziewczyna ukryła się w tajemnym tunelu, starała się uspokoić i uporządkować myśli. Nie miała pojęcia, co powinna teraz zrobić. Jeżeli ucieknie, na pewno ktoś na tym ucierpi i ich plan pójdzie na marne. W końcu była cennym skarbem dla Śmierciożerców. Będąc najbliższą przyjaciółką Harry'ego Pottera, była również idealną przynętą na niego. Wiedziała, że poszukiwania Kamienia Filozoficznego to jedynie pic na wodę. Voldemort liczył na to, iż skontaktuje się ona z przyjaciółmi, a ten będzie mógł odkryć ich kryjówkę. Tylko w ten sposób mogła chronić swoich przyjaciół.
Nawet jakby uciekła, to nie miałaby się gdzie podziać. W świecie czarodziejów na pewno by ją ścigali, a w mugolskim Londynie nie miała żadnego schronienia. Jej rodzice zresztą i tak byli gdzieś w Australii, nie pamiętając o jej istnieniu.
Jednak jeżeli wybrałaby się ponownie do lochów, istniałoby duże ryzyko przyłapania jej przez patrolujących korytarze Śmierciożerców. W końcu miała posłusznie czekać w biurze Snape'a. Nieważne, co zrobi, to i tak ktoś na tym ucierpi. Wolała jednak sama ponieść konsekwencje swoich czynów, niż żeby jej młodsi koledzy ze szkoły mieli oberwać.
Idąc ciemnym korytarzem, zaczęła sobie wyobrażać wściekłego Snape'a, który kazał jej czekać w swoim gabinecie. Nie mogła jednak sobie tym zaprzątać głowy. Jeżeli nie wróci jak najszybciej do lochów, to dopiero wtedy rozpocznie się wojna. Na pewno oskarży ją o kradzież medalionu, który nagle zniknął. Może ją za to zabije? Hermiona wzdrygnęła się. Po chwili biegu znalazła się tuż przy wyjściu w Hogwarcie. Wypowiedziała zaklęcie, aby zbroja odsunęła się i czym prędzej wyszła z tunelu.
Rozejrzała się po ciemnym korytarzu, na której nie było żywej duszy. W końcu wszyscy uczniowie byli w swoich dormitoriach. Nie mogła nawet rzucić Lumos, aby tylko nie zwracać na siebie uwagi. Po omacku zaczęła iść intuicyjnie w stronę schodów, prowadzących do lochów, jednak nagle na coś wpadła. A raczej na kogoś.
Serce w jednym momencie przestało jej bić. Nieznajoma osoba starała się uspokoić swój szybki oddech. Hermiona poznała po jego wysokim tonie, że było to jakieś dziecko. Kamień spadł jej z serca.
- Lumos - rzuciła. Promyk światła, dobiegający z końca jej różdżki, oświetlił jej twarz oraz ukazał obraz młodego chłopca z prawdopodobnie pierwszej klasy o kruczoczarnych, bujnych włosach, z haczykowatym nosem i ciemnymi oczami. Pomimo młodego wieku, był on wyższy od Hermiony. Jego szaty wskazywały na to, że należał on do Slytherinu. Dziewczyna zirytowała się na niego. Jak mógł sobie tak beztrosko chodzić i ryzykować życie swoje oraz innych. W końcu Śmierciożecom odpowiadały zbiorowe kary za wybryk jednej osoby.
Hermiona już chciała skomentować jego nieodpowiedzialne zachowanie, jednak ten wyprzedził ją z pytaniem.
- Co, pierwszy nielegalny spacer po korytarzu nocą? - Zapytał z lekką ekscytacją w głosie. Hermiona popatrzyła na niego ze złością.
- Co ty tu robisz?! - Szepnęła wściekle, chwytając go za ramię. Ten jednak wyszarpał się z uścisku dziewczyny. - Przecież mogą cię złapać, czy ty masz jakiś rozum?
- A ty co? Nietykalna? - Zapytał, dumnie podnosząc głowę. Hermiona była zadziwiona pychą takiego dzieciaka w stosunku do uczennicy ostatniej klasy.
Chłopak po chwili ciszy zmrużył oczy i zmierzył dziewczynę podejrzanym spojrzeniem od stóp po głowę.
- Nie widziałem cię wcześniej ani razu w Hogwarcie. Do jakiego domu należysz? - Zapytał szeptem. Chłopak, pomimo okropnej sytuacji w szkole, nie wydawał się ani trochę przestraszony. Hermionę dziwiła jego postawa. Może był to syn jednego ze Śmierciożerów? W końcu większość z nich wywodzi się ze Slytherinu.
- No a nie widać... - zaczęła, jednak spojrzała po sobie. Przywdziana była w ubranie dla uczniów, którzy dopiero przystępowali do ceremonii przydziału.
Co jest, pomyślała, otwierając szeroko oczy. Nie było jednak czasu na myślenie. Ta sytuacja była i tak już za bardzo pogmatwana.
- Idź do dormitorium. Tak, żeby cię nie zauważyli - poleciła szeptem, rozglądając się nerwowo. W końcu w każdej chwili ktoś mógł ich przyłapać. Chłopak jedynie uniósł brew i skrzyżował ręce na piersi. - Nie mogę cię odprowadzić, muszę natychmiast gdzieś iść.
- A po co? - Zapytał z ciekawością w oczach.
- Nie twój interes - odpowiedziała mu, nasłuchując czy ktoś nie kręci się po korytarzu. Żałowała, że nie miała przy sobie mapy Huncwotów. Bardzo by jej się teraz przydała.
- Nie ruszę się, dopóki mi nie powiesz. Obiecuję zachować to w tajemnicy - powiedział chłopiec z nutą groźby w głosie. Zdenerwowana Hermiona postanowiła zdradzić mu, gdzie powinna się znajdować.
- Muszę iść do lochów, zanim Snape zorientuje się, że mnie tam nie ma - odpowiedziała szczerze, a Ślizgon wyszczerzył szeroko oczy. Hermiona nie sądziła, że zareaguje tak, jakby zobaczył ducha.
- J-jak to, Snape? - Zapytał, a jego oczy przybrały rozmiar galeonów. Rozmowę przerwało im jednak mruczenie kota.
- O nie. - Hermiona wystraszyła się. To wróżyło kłopoty. - Pani Norris. - Wyszeptała.
- Czego ty się boisz, przecież to tylko głupi kot - odpowiedział z obojętnością chłopiec, jednak nagle poczuli cień za swoimi plecami.
- TYLKO GŁUPI KOT?! - Rozległ się krzyk woźnego, Filcha. Uczniowie aż podskoczyli ze strachu i odwrócili się. Hermionie upadła różdżka, jednak promyk światła na jego końcu nie zgasnął. Oświetlił on wyraźniej Panią Norris i jej czerwone ślepia, które od zawsze przerażały dziewczynę. Jej futro i uszy jak zwykle były poszarpane. Tuż obok niej widniały czyjeś nogi.
Hermiona szybko podniosła różdżkę i prostując się, rozświetliła twarz podstarzałego Filcha. Wyglądał on jednak... inaczej. Jego włosy nie były siwe, a liczne zmarszczki w niektórych miejscach zniknęły.
- Co wy tu bachory wyrabiacie - warknął, rzucając się na nich. Chłopiec zrobił unik, jednak Hermiona stała jak słup soli. Była zadziwiona innym wyglądem woźnego. Ten chwycił ją za ramię i oświetlił jej twarz swoją latarnią.
- Ja szłam do dyrektora - zaczęła tłumaczyć, jednak Filch zaśmiał się wniebogłosy.
- Tak? W środku nocy? - Zapytał złowieszczo, ściskając mocniej ramię przerażonej dziewczyny. Zaczął ją ciągnąć w stronę chłopca, który miał nadzieje wtopić się w ciemność, panującą na korytarzu.
- Ponieważ, jak pan wie, pomagam dyrektorowi Snape'owi w poszukiwaniu Kamienia Filozoficznego - odpowiedziała z całkowitą powagą, jednak z lekkim przerażeniem. Nie wiedziała, dlaczego woźny tak ją traktuje, chociaż stał przecież po stronie Zakonu Feniksa.
- Czy ty sobie ze mnie żartujesz..? - Zaczął, cały czerwieniąc się ze wściekłości. Wyglądał, jakby za chwilę miał wybuchnąć. Młody chłopak zdziwiony przyglądał się Hermionie. O czym ona w ogóle mówiła? - Czy ty sobie kpisz..? Jak ja ci zaraz..!
W tym momencie przerwał mu kobiecy głos.
- Argusie. - Z ciemności wyłoniła się profesor McGonagall, która szła w szatach nocnych okryta szlafrokiem, z wyciągniętą przed siebie różdżką, która oświetlała jej drogę. - Co tu się wyprawia? - Zapytała, spoglądając zadziwiona na dwójkę uczniów.
- Profesor McGonagall! - Krzyknęła z entuzjazmem Hermiona, mając nadzieję, że kobieta uratuje ją z opresji. Starsza kobieta spojrzała na nią spod okularów, przyglądając się jej uważniej.
- Argusie - rzuciła, spoglądając ponownie na mężczyznę. - Możesz już iść. Ja się nimi... - tu ponownie zerknęła na uczniów - zajmę.
- Ale... - zaczął Filch, jednak McGonagall rzuciła na niego jedno ze swoich morderczych spojrzeń. Ten puścił ramię Hermiony i wycofał się powoli ze swoją kotką prawdopodobnie w kierunku swojego schowka. - Ech, głupie bachory. Kiedyś mógłbym je podwiesić pod sufitem za te łapy. Cholerne, nikomu niepotrzebne prawa ucznia... - Mówił do siebie, oddalając się od trójki osób.
Minerwa odwróciła się do dwójki uczniów.
- Panie Snape, minus pięćdziesiąt punktów dla Slytherinu za włóczenie się nocą po szkole. Plus tygodniowy szlaban u pana Slughorna w lochach - powiedziała, a chłopak spuścił wzrok. Hermiona aż podskoczyła na nazwisko "Snape". Nie wiedziała, co wokół niej się dzieje. Czy wszyscy powariowali? A może to ona się przesłyszała? - Twój dom raczej nie będzie z ciebie dumny. A teraz jak najprędzej wracaj do dormitorium.
Chłopak jedynie skinął smutno głową i nawet nie spoglądając na Hermionę, udał się ku pokojom ślizgonów. Gryfonka po chwili opamiętała się.
- A ty..? - Zaczęła profesor, jednak dziewczyna jej przerwała.
- Pani McGonagall, jak się cieszę, że panią widzę - wyszeptała z ulgą w głosie. Starsza kobieta popatrzyła na nią zadziwiona. - Muszę jak najprędzej udać się do gabinetu Snape'a. Chciałam znaleźć coś, co przyda się Zakonowi Feniksa, jednak chwyciłam za jakiś medalion i to był prawdopodobnie świstoklik, który przeniósł mnie do Hogsmeade...
Profesor słuchała ją uważnie z otwartymi ze zdziwienia ustami, jednak w końcu zebrała się, aby przerwać dziewczynie.
- Dziecko, o czym ty mówisz? Kim ty w ogóle jesteś? I skąd, na Merlina, wiesz o Zakonie Feniksa?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top