24
Przyłożyłem chusteczkę ze środkiem odkażającym do ust, wsłuchując się w cichy syk starszego mężczyzny. Wywróciłem oczyma, wpatrując się w rozcięcie na dolne wardze, myśląc tylko o tym, jak chciałbym złapać ją między zęby, aby przytłumić kolejne jęki przez dłuższy pocałunek. Jak to się stało, że tak ładne i przyjemne do całowania usta musiały dostać tak denerwującego, i głupiego właściciela? Biedne, zmuszane do wyrzucania z siebie tylu pozbawionych sensu słów, cierpiące tylko i wyłącznie przez człowieka, który postanowił zgubić parę szarych komórek, nim zechciał postawić stopę na tym świecie.
- Wiesz, jeśli zrobisz zdjęcie będzie to trwać dłużej – szybko wyrwałem się ze swoich myśli, podnosząc zaraz spojrzenie w te ciemne oczy, nim zmarszczyłem brwi, przyciskając mocniej chusteczkę, na co Richie pisnął, odchylając się w tył zdecydowanie poza mój zasięg, kiedy stanowczo się wyprostował wbijając we mnie niezadowolone spojrzenie. - Hej, to podchodzi pod zdradę. Chciałem tylko jednego całusa na poprawę humoru. Jednego! A jedyne co dostałem to cierpienie.
- Gdybyś nie był taki głupi to nie musielibyśmy teraz siedzieć w publicznej łazience. Poważnie, co Ci przyszło do głowy, aby wyśmiewać się z innych ludzi? - mruknąłem, zwijając chusteczkę i wrzucając ją do łazienki, nim wyciągnąłem płyn antybakteryjny z kieszeni kurtki, szybko chcąc pozbyć się wszelkich zarazków, jakie mogłem otrzymać poprzez nieumyślne oparcie rąk o te okropne zlewy, gdzie nie wiadomo kto i co mógłby robić…
- Hej! Wcale się z nich nie śmiałem!
Rzuciłem wyższemu jedynie znaczące spojrzenie, nim machnąłem dłonią tak naprawdę nie chcąc słyszeć żadnego z jego wyjaśnień. Przez większość sytuacji jedynym jego argumentem jest „Twoja mama”. Dosłownie chodzę z dzieckiem, którego humor staje się albo zbyt boomerski, albo zbyt dziecinny. To jak ruletka. Nigdy nie wiesz jaki rodzaj cringe’u tym razem zaserwuje.
Nie zdążyłem nawet odsunąć się od drzwi, kiedy pewne chude ciało niemal wpadło na moje plecy, omal nie posyłając naszej dwójki na ziemię. Burknąłem niezadowolony z tego obiegu zdarzeń, bo nie bardzo widziało mi się złamanie nosa o podłogę w drogerii, ale jedynie westchnąłem z utrapieniem, obracając się do Richiego, czując się jak zmęczona życiem i wybrykami własnego dziecka matka.
- Nie, nawet nie chcę tego słyszeć – zasłoniłem mu usta, widząc, jak szykuje się już do kolejnych słów, zerkając poza jego bujne włosy, by zobaczyć czy gdzieś w pobliżu nie widać naszej parki, która zawieruszyła się zaraz po tym jak weszliśmy do środka. - Następnym razem zamiast świadomie schylać się do wymierzonej pięści po prostu uciekaj.
- Awww, czy to jest właśnie sposób w jaki okazujesz miłość? - zagruchał, wyciągając do mnie ręce. Jęknąłem doskonale wiedząc na jaką torturę właśnie się spisuję i nim zdążyłem uciec brunet skutecznie zacisnął palce na moim policzku. - Słodki, słodki, słodki.
- Odwal się – syknąłem, odtrącając go od siebie z groźną miną, na którą on jedynie wybuchnął śmiechem.
Naprawdę czułem, że mogę się obrazić. Umiem być groźny i kiedyś sprawię, że się o tym przekona. Może nawet i na własnej skórze. Żadne prezenty świąteczne w postaci kotów czy obecność naszych wspólnych znajomych mnie nie powstrzymają. To nawet lepiej, będę mieć świadków, którzy z pewnością zeznawaliby na moją korzyść. Dzisiaj jednak nie był odpowiedni dzień do tego typu rzeczy, więc nie czekając na jego odpowiedz ponownie ruszyłem przed siebie, wiedząc, że ruszy za mną jak szczenię… uwielbiam nazywać go szczeniakiem, ale tylko w myślach, znając tego człowieka zaraz obrzydziłby mi tą wizję przekształcając to w żart seksualny. Coś w rodzaju, że szczeniaki są bardziej napalone, bo mają więcej energii, albo zacząłby gadać, że wychodzę na zoofilia, skoro umawiam się z psem i… cholera, sam sobie teraz to obrzydziłem.
Pokręciłem głową, już mając wejść na ruchome schody, by rozejrzeć się na wyższym piętrze, gdy czyjaś dłoń owinęła się wokół mojego ramienia, skutecznie mnie przed tym powstrzymując. Potknąłem się, ale kolejne szarpnięcie sprawiło, że zmarszczyłem brwi sfrustrowany, jednak pozwoliłem się pociągnąć jeszcze trochę, by stabilnie stanąć na nogach. Wyrwał dłoń z uścisku już mając skrzyczeć Richiego za bycie dupkiem, kiedy dostrzegłem, że to nie brąz tęczówek wżyna się w moją duszę, ale łagodna, niemal niewinna w swym spojrzeniu zieleń. Splotłem ręce na piersi, unosząc podbródek, by podkreślić swoje niezadowolenie.
- Richiego jestem jeszcze w stanie zrozumieć, ale czemu ciągniesz mnie jak worek kartofli? I poza tym co Ty tu robisz?
- Kochanie bez obrazy, ale kartofle nie są tak niezdarne – oh, okej, ludzie z każdą chwilą sprawiają, że naprawdę mam ochotę się obrazić. Słodki ton i słówka nie sprawią, że będzie brzmieć to lepiej – Ale musisz ze mną pójść dopóki Ben zagaduje Richa.
- Zagaduje? Dlaczego miałby go zagadywać?
- Eddie, proszę, nie mamy dużo czasu – jęknęła rudowłosa, zaciskając dłoń na mojej ręce, a mnie coraz mniej podobał się ten obrót spraw. - Po prostu współpracuj, a wszystko się powoli wyjaśni.
Prowadzony ciekawością po prostu się poddałem, pozwalając zaprowadzić się tam, gdzie chciała. Stanęliśmy w jednym z działów gastronomicznych, wchodząc do środka w miejscu, które stoliki miało zakryte przez ściankę, przez co skutecznie mogliśmy ukryć się przed oczami innych gości, a jednocześnie mieć oko na to, kto również zmierza w tym kierunku bez pokazywania swojej obecności. W zasadzie byłem tu po raz pierwszy, ale klimat od razu mi się spodobał. Był trochę dziecinny, ale w taki pozytywny sposób i zdecydowanie dbano o komfort klienta, bo kiedy usiedliśmy przy jednym ze stolików niemal nie mogłem uwierzyć w to, jak wygodna była jedna z kanap.
Bev ciągle rozglądała się dookoła, jakby czegoś się obawiała albo kogoś szukała. Nie mogłem dokładnie odczytać tego wyrazu, kiedy jej oczy gorączkowo przeskakiwały na drzwi i dalszą, głębszą cześć galerii, ale szybko zwróciła się spojrzeniem do mnie. Najwyraźniej musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, bo uśmiechnęła się do mnie uspokajająco, kładąc dłoń wzdłuż mojej ręki, na co puściłem trzymaną w ręku serwetkę, którą nawet nie wiem kiedy wziąłem ze stolika.
- Za chwilę. Czekam jeszcze na Mike’a, Billa i Stana.
- Naprawdę czuję się totalnie z czegoś wykluczony – prychnąłem, już totalnie wytrącony z całej sytuacji. Co wspólnego miał z tym Mike? A Bill i Stan?
- Oh, nie bądź. Ściągnęłam Cię, powinieneś być mi wdzięczny. Nie zachowuj się jak bachor – zaśmiała się, a ja jedynie nadąsałem się na to oświadczenie.
Nie czekaliśmy zbyt długo, kiedy do środka wpadł Mike od razu zmierzając w naszym kierunku. Albo nie byliśmy tak dobrze ukryci jak myślałem, albo Beverly podała mu informację o miejscu naszego pobytu. Przywitaliśmy się i większy chłopak wsunął się na siedzenie obok Beverly. Niecałą chwilę później pojawiły się również gołąbki, oboje chwilę nas szukali, ale Mike był na tyle łaskawy by w końcu zawołać Stana, który szturchnął Billa, przyprowadzając go do nas.
Uniosłem brew, zauważając na koszuli Jąkały ciemną plamę, ale zanim zdążyłem się odezwać na ten temat rudowłosa mnie w tym wyprzedziła.
- Bill, naprawdę?
- H-hej, to nie moja wina! - oburzył się lekko, ale przyznajmy to otwarcie, Bill nie potrafi być ani oburzony, ani obrażony, więc wyszło to jedynie jako dziecinny dąs, który jedynie nas rozśmieszył.
- Powiedzmy, że gdyby kiedykolwiek zaatakował nas wielki, lodowy potwór Billy prawdopodobnie odpadłby jako pierwszy – pośpieszył z wyjaśnieniami Stan, co tylko bardziej mnie rozśmieszyło, gdy oboje wsunęli się na miejsce obok mnie.
- Wydaje mi się, że nie ważne co by nas zaatakowało Bill wykończyłby się szybciej niż to zdążyłoby go dopaść.
- Czemu j-jesteście dla mnie tacy wredni? N-nie moja wina, że to się tak cholernie szybko t-topi – sapnął szatyn na komentarz dziewczyny.
Położyłem dłoń na jego ramieniu w celu cichego pocieszenia, ale wyraźnie to nie pomogło, gdy się śmiałem, bo obdarzył mnie niemal zawiedzionym spojrzeniem. Pokręciłem jednak głową i przeniosłem wzrok na Beverly, bo naprawdę chciałem wiedzieć co takiego się wydarzyło, że Ben ze wszystkich ludzi na świecie był zmuszony do zatrzymania Richiego.
- Okej, możemy odstawić nieudolność Billa w jedzeniu lodów na bok i dowiedzieć się co znów odwalił Richard? - spytałem, kiedy wszyscy już się trochę uspokoił.
- Totalnie by się obraził, gdyby wiedział, że właśnie wezwałeś go pełnym imieniem.
- Zasłużył na to – wzruszyłem ramionami na słowa rudej, opierając głowę o dłoń w oczekiwaniu na wyjaśnienia. - Więc?
- To nie Richie – odezwał się Mike, wyglądając na niemal zniesmaczonego, kiedy szykował się do wypowiedzeniu kolejnych słów, co w przypadku Mike’a było naprawdę nie spodziewane, bo ten facet uwielbiał dosłownie wszystkich. - Tylko Bowers.
Zapadła cisza. Wszyscy wydawali się wiedzieć co się dzieje, a ja tylko przeskakiwałem wzrokiem po wystraszonych (Bill), zniesmaczonych (Beverly i Mike) lub tak bardzo neutralnie złych jak tylko się da (Stan) twarzach, próbując jakkolwiek odczytać z nich historię lub reakcję, którą sam powinienem przybrać na dźwięk tego słowa. Czułem się jak totalny idiota, bo najwyraźniej każdy wiedział o czym mowa tylko nie ja.
- Nie mógł znów w-wrócić – mruknął Bill, stukając nogą w but Bev. - Zamknęli go w w-więzieniu. Miał sie-sie-siedzieć tam jeszcze d-dwadzieścia lat. O-odsiedział dopiero t-trzy. Nie m-mógł wyjść.
Stan przysunął się bliżej chłopaka, kładąc dłoń na jego ręce, najwyraźniej chcąc uspokoić Jąkałę, którego głos z każdą chwilą bardziej zacinał się, wznosząc o kolejne oktawy w cichym pokazie strachu i niedowierzania. Mike poruszył się nieswojo, kiwając lekko głową, zaraz zwracając swój wzrok na Bev, a to spojrzenie, które jej rzucił naprawdę mi się nie podobało.
- Ja… uh – zaczęła, ale zaraz przerwała, gdy jej wzrok padł na mnie – Dlaczego w ogóle Eddie tu jest?
- Dlaczego tu jestem? - sapnąłem, omal nie wstając z miejsca. - Sama mnie tu przyprowadziłaś! Nie możesz najpierw mówić o jakimś gościu z więzienia, a potem chcieć mnie stąd wyrzucić.
- Tak właściwie to Mike o nim powie-
- Eddie zostaje – przerwał jej Stan, kładąc dłoń na moim ramieniu, a ja chętnie przyjąłem jego wsparcie. - Rozmawialiśmy o tym Bevvie. On powinien o tym wiedzieć. Pamiętasz co się stało, kiedy nie powiedzieliśmy Benowi?
Jej wzrok nagle zmiękł, zmieniając się w poczucie winy, którego nigdy wcześniej u niej nie widziałem. Beverly zawsze była tak energiczna i pewna siebie, że to do niej nie pasowało i sprawiało, że wyglądała jak ktoś zupełnie inny. Poczułem lekki ucisk w żołądku. Zdecydowanie nie lubiłem tego wyrazu na jej twarzy.
- Dobra… - mruknęła cicho, wyraźnie pokonana. - Ale ja mu tego nie mówię.
Wszyscy spojrzeli na siebie, najwyraźniej cicho decydując kto będzie tą osobą, która wreszcie rozjaśni mi co tutaj tak właściwie się dzieje. Z każdą chwilą zacząłem się coraz bardziej niecierpliwić, bo robiło się coraz dziwniej i niezręcznie, a mi naprawdę nie podobało się, że nasz spokojny wypad zmienił się nagle w jakieś posiedzenie. Wreszcie Bill wyrwał się z tego jako pierwszy, wracając spojrzeniem do mnie i wychylając się zza Stana skierował na mnie swój wzrok. Wyglądał na tak wystraszonego, tak naprawdę nie widziałem wcześniej takiego wyrazu na nim.
- O-on z-z-z-zabił człowieka, Eddie – wyjąkał, a ja jedynie spojrzałem na niego w osłupieniu, a potem zrobiłem pierwszą rzecz, jaką podsunął mi mózg.
Zaśmiałem się.
Bo jak mogłem brać na poważnie słowa człowieka, który nie umiał nawet zjeść lodów bez ubrudzenia się.
Bo to musiał być jakiś nieśmieszny żart zorganizowany przez Richiego.
… prawda?
----
Boom.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top