Sztuka miłości Cz.1

- Pośpiesz się Jacob!

- No dobra...

Złapałem chłopaka za rękę i pociągnąłem w stronę sali wykładowej. Dlaczego on był taki wolny?! Na szczęście udało się. W pierwszym rzędzie były jeszcze wolne miejsca. Jacob wyglądał na zdezorientowanego, ale nie protestował. Usiedliśmy i mogliśmy już w spokoju czekać na wykład, który powinien zacząć się za dziesięć minut.

- Ej Yuta?

- Tak?

- Wiesz... tak się zastanawiam... dlaczego uczestniczyliśmy w wyścigu po miejsca na samym przodzie i dlaczego tamte laski prawie rzucają się sobie do gardeł o miejsca w drugim rzędzie?

- Nie mam pojęcia, ja chcę tylko dobrze słyszeć wykładowcę.

- Acha... Teraz zaczynam się martwić.

- Oj nie wyolbrzymiaj przecież to bardzo intrygujący temat.

- ... Czy ty w ogóle wesz, o czym będą te zajęcia?

- O sztuce.

- Wiesz, że to dość ogólna odpowiedź.

- ...

- Nie masz pojęcia prawda?

- Och zamknij się Jacob, wiem, że to będą bardzo ciekawe zajęcia.

- Skąd?

- Em... miałem okazję... spotkać wykładowcę.

- Yhm... Okej...

Jacob nie był chyba usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, jednak już nie wnikał. Wyjąłem swój notatnik i czekałem. Minuty mijały powoli, a ja starałem się ignorować podekscytowane kobiece głosy wokół mnie. Aczkolwiek rozumiałem je. Było czym się ekscytować. A gdy w końcu wybiła godzina dziesiąta... pojawił się.

Dziewczyny były dosłownie bliskie omdlenia a ja... ja też. Oparłem głowę na ręce i westchnąłem głośno.

Dopiero po chwili wyczułem na sobie pełne wyrzutów spojrzenie Jacoba. Zerknąłem w jego stronę i mogłem jednoznacznie stwierdzić, że był co najmniej zażenowany, uświadamiając sobie, że siedzi w kręgu adoratorek nowego profesora.

- Serio?

- No co... tutaj lepiej słychać... a przede wszystkim lepiej widać. A teraz milcz i podziwiaj, bo te zajęcia trwają zaledwie półtorej godziny. Trzeba wykorzystać każdą sekundę.

- Yuta... to wykładowca.

- To nie znaczy, że nie mogą wyobrażać sobie jak mnie...

- Nie kończ. Błagam... nie kończ.

Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i ponownie skupiłem na Francisie, który właśnie był w trakcie omawiania pokrótce, na czym będą polegać te zajęcia. Napisał na tablicy swoje pełne imię 'Francis Carpentier Renan'. Coś tam gadał o tym, że te zajęcia będą głównie obcowaniem ze sztuką i raczej takimi luźnymi pogadankami o tym, czym właściwie jest sztuka... bla, bla, bla.

W końcu zapytał, czy mamy jakieś pytania. Pierwsza wyrwała się jakaś dziewczyna daleko po mojej lewej.

- Ile ma pan lat?

- Trzydzieści.

Następna była jakaś szatynka gdzieś po prawej.

- Skąd pan pochodzi?

- Urodziłem się w niewielkim miasteczku w Prowansji, jednak przez większość życia mieszkałem w Paryżu. Studiowałem tam sztukę. Jeszcze jakieś pytania?

- Jest pan w związku?

W sali zapadła cisza a większość spojrzeń skupiła się na mnie. Tylko Jacob ostentacyjnie patrzył gdzieś na prawo, aby dać wszystkim znać, że nie ma ze mną niczego wspólnego.

No co? Ktoś w końcu i tak by o to zapytał. Równie dobrze mogę być to ja. Zwłaszcza że uwaga Francisa skupiła się teraz w pełni na mnie. Chyba mnie rozpoznał, bo uśmiechnął się olśniewająco.

- Nie. Obecnie jestem... singlem.

Wolny. Ciekawe czy... Hm... No bo to francuz co nie? Ponoć oni... są dość... jak to się mówi... otwarci.

- Czy są jeszcze jakieś pytania?

Były. Było dużo pytań. Ja jednak byłem dość zajęty rozmyślaniem nad tym czy flirtowanie z wykładowcą byłoby etyczne? Jednak z drugiej strony... to tylko chwilowy wykładowca. Mamy mieć z nim jeden semestr a wykład jest tylko na zaliczenie, które otrzymamy za frekwencję. Więc... chyba mógłbym spróbować... Zwłaszcza że i tak raczej nic z tego nie wyjdzie... Tym bardziej nie zaszkodzi spróbować.

***

Trudno było zbliżyć się do Francisa, gdy w każdej wolnej chwili przed lub po zajęciach oblegał go tłum fanek. To nie fair. Ja też chcę tylko pobyć trochę w jego blasku. No i... Nie wiem... Może go uwieść czy coś. No ale nie mogę, bo te babsztyle nie odstępują go na krok.

Mogłem coś zrobić podczas naszego pierwszego spotkania. Tak... Gdybym mógł cofnąć czas, to specjalnie przewróciłbym się, gdy na siebie wpadliśmy, po czym udawałbym, że uderzyłem się w głowę i straciłem przytomność a wtedy on... a nie... Chwila... Resuscytację przeprowadza się w innych sytuacjach... Co musiałbym zrobić, by musiał użyć na mnie metody usta-usta?

W każdym razie... Francis ma branie więc w sumie... i tak raczej nie zainteresowałby się mną. Może przebierać w kobietach. Cholera... że też tacy ludzie chodzą po ziemi. To jego wina, że przez ostatnie dwa tygodnie chodzę sfrustrowany.

Przywykłem do tego, że mam faceta. A teraz nie dość, że jestem singlem, w mojej głowie ciągle jest pewien przystojny francuz, to jeszcze mieszkam z Jacobem, więc nie można liczyć na chwilę prywatności. Bo z jednej strony mój przyjaciel wie o mnie niemal wszystko i widział mnie już w stanie depresyjnym, zapłakanego, najebanego i tym podobne. Z drugiej jednak strony to nadal byłoby niezręczne, gdyby przyłapał mnie na wyładowywaniu mojej seksualnej frustracji. Tak... To byłoby zdecydowanie niezręczne.

Może powinienem poważnie rozważyć odwiedzenie jakiegoś baru dla gejów. To jednak ostateczność. Jakoś nie przepadam za takimi miejscami. Mam wrażenie, że chodzi się tam tylko po to by znaleźć partnera na jedną noc i może przy okazji złapać jakąś chorobę weneryczną. Może źle oceniam te miejsca... jednak mimo wszystko wolę ich unikać.

W każdym razie... Przez te dwa tygodnie znalazłem sobie chociaż pracę. W jakimś małym spożywczaku na nocnej zmianie. Dużo nie zarabiam, bo pracuję na pół etatu... Ale zawsze to coś. Od Jacoba się jeszcze nie wyprowadzę, ale chociaż dołożę się do czynszu.

Ta praca jest jednak strasznie... nudna. Pracuję codziennie od siedemnastej do dwudziestej pierwszej i przez te cztery godziny zazwyczaj do sklepu wchodzi z dziesięć, maksymalnie dwadzieścia osób. Czy ten sklep ma jakiekolwiek przychody? W sensie... Ja tu prawie nic nie robię. Tylko stoję i czekam, aż ktoś może wpadnie i kupi papierosy.

Teraz też czekałem i odliczałem minuty do końca mojej zmiany. To dopiero mój czwarty dzień a ja mam dosyć. Nie mogę nawet na telefonie pograć, bo właściciel sprawdza kamery i wczoraj dostałem od niego opieprz. No a przecież jak nikogo nie ma to, jaki jest sens stania i patrzenia? No ale nie... nie ma przeglądania Facebooka w pracy.

Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi automatycznych, ale nawet nie zerknąłem w tamtą stronę. Byłem zajęty czytaniem składu batonika zbożowego. Przerwałem, dopiero gdy ktoś wyłożył przede mną produkty. Automatycznie zacząłem je przepikiwać. Kawa, zupa w puszce i takie tam...

- Dwanaście trzydzieści pięć.

Wręczono mi banknot studolarowy. Świetnie.

- A będą może drobne?

- Postaram się coś znaleźć panie Saito.

Zamarłem, gdy usłyszałem ten głos. Po raz pierwszy spojrzałem w twarz klienta i... O cholera.

- Profesor Renan. D-dobry wieczór.

- Francis. Zwłaszcza poza uniwersytetem.

Mężczyzna posłał mi szeroki uśmiech i wrócił do szukania drobnych w portfelu.

- N-nie musi pan szukać. Zaraz wydam...

- Ale w ten sposób mogę podtrzymać konwersację. Nie wiedziałem, że pan tu pracuje.

- Od niedawna... Dopiero kilka dni.

- To wyjaśnia, dlaczego wcześniej pana tu nie widziałem. Wynajmuję mieszkanie w pobliżu, dlatego często robię tu zakupy. Mam nadzieję, że nie przeszkadzi ci, jeśli zacznę zwracać się do ciebie na ty?

- Nie. Oczywiście, że nie. Więc... mieszka pan w pobliżu?

- Cóż... Nie do końca. Wynajmuję małe studio. Tworzę tam i spędzam większość dnia. Mieszkam w akademiku, który zapewnia mi uczelnia w ramach programu jednak... Tam nie da się malować.

- Hm... Rozumiem. To pana pracownia.

- Dokładnie. A ty? Mieszkasz w okolicy?

- Tak. Ja... Wynajmuję z kimś mieszkanie.

- Z chłopakiem?

Zamarłem na chwilę. Nie ukrywam się jakoś z moją orientacją. Podejrzewam, że mógł się domyślić, gdy znalazłem się w pierwszym rzędzie wśród tych wszystkich kobiet. Ciekawe czy wie, co o nim myślę. Najprawdopodobniej... trochę się domyśla.

- Wynajmuję je z moim przyjacielem Jacobem. Siedzi obok mnie na pańskich zajęciach. Nie jesteśmy parą. - Pewnie powinienem na tym skończyć, ale... - Nie mam chłopaka. Jestem... singlem.

- Hm...

Mężczyzna wręczył mi wyliczoną kwotę i zaczął pakować rzeczy do foliowej torebki.

- Yuta?

- Tak?

- Jak zapewne wiesz, w głównej mierze utrzymuję się ze swojej sztuki.

- Tak. Mówił nam pan o tym.

- Ostatnimi czasy... staram się dodać odrobiny... czegoś nowego w moich dziełach, jednak... brak mi odpowiedniej inspiracji.

- To doprawdy... niefortunne.

Blondyn uśmiechnął się, widząc, jak podchwytuję temat. On chyba wie, że ja wiem, że on chyba ze mną flirtuję, ale... Nie jestem jeszcze do końca pewien, dlatego staram się nie walnąć czegoś zbyt oczywistego.

- Kiedy cię zobaczyłem. Podczas naszego niefortunnego zderzenia... po powrocie do mieszkania pierwszą rzeczą, którą zrobiłem była próba namalowania cię.

- ... Och.

Tego się nie spodziewałem...

- Nie udało mi się. Nie potrafiłem uchwycić subtelnych rysów twojej twarzy ani intrygującego odcienia oczu.

- ... I mówi mi pan to bo?

- Czy miałbyś coś przeciwko... zostaniu moim modelem. Na pewien czas. Tylko... kilka obrazów.

- A dlaczego... Ja?

- Bo już dawno nie widziałem tak pięknej osoby.

- ... Schlebia mi pan, ale to trochę... Rozumie pan... ktoś mógłby coś sobie pomyśleć...

- Ależ to tylko kilka spotkań w moim studiu. Chciałbym tylko byś dla mnie zapozował. To wszystko. Oczywiście zrozumiem, jeśli odmówisz, ale... już dawno nikt mnie tak nie zainspirował. Twoje śliczne azjatyckie rysy... Mam ochotę utrwalić je na płótnie.

- ... Kiedy miałbym dla pana pozować?

- O której kończysz pracę?

- O dwudziestej pierwszej.

- Czy przeszkadzałoby ci, gdybym poprosił cię o spędzenie ze mną piątkowej nocy?

- Teraz zabrzmiało to dwuznacznie profesorze.

- ... Więc?

- Gdzie znajduje się ta pana pracownia?

- Przyjdę tu po ciebie w piątek.

- ... Zgoda.

- Do zobaczenia.

Mężczyzna zabrał swoje zakupy i wyszedł, a ja spędziłem resztę mojej zmiany na zastanawianiu się, czy on przypadkiem nie zamierza się do mnie dobierać... Bo jeśli nie to będę naprawdę rozczarowany.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top