Mój dojrzały chłopak Cz.7
Ostanie kilka dni było... dziwne. Najgorsze było jednak to, że wiele rzeczy było mi po prostu obojętne. Jakby jakaś część mnie próbowała je wyprzeć. Moje zachowanie było odrobinę bardziej chłodne, ale Robert zachowywał się normalnie. Rozmawialiśmy, jedliśmy wspólne śniadania, spaliśmy ze sobą... Jak gdyby nigdy nic.
Spotkałem się też z Jacobem. Nie skomentował mojej decyzji, za co byłem mu wdzięczny. Ewidentnie mu się to nie podobało, ale... to moje życie. Zresztą... Jacob to chyba jedyny stały element mojego życia i czasem mam wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży, dopóki on będzie obok mnie. Jako mój najlepszy przyjaciel.
Robert natomiast na razie nie wywiązał się z umowy. Owszem nie ukrywa już przede mną niczego... tak myślę. Aczkolwiek nie wiem, czy wychodzi mi to na dobre. Słuchanie jak rozmawia ze swoją żoną przez telefon, jest... w pewien sposób bolesne. Obiecał, że zażąda rozwodu i nie raz to powtarzał, ale jak na razie nic w tym kierunku nie zrobił.
Obiecał mi jednak, że wspólnie spędzimy Wigilię co... może nie powinno, jednak mnie ucieszyło. Powiedziałem mu, jak bardzo mi na tym zależy. Mój ojciec był katolikiem, więc przez sporą część mojego życia był to jeden z najważniejszych dni w roku. Zwłaszcza że rzadko bywał w domu. Dlatego nie chciałem spędzać tego dnia sam. Z rodziną nie jestem tak blisko, jak kiedyś. Jacob spędzi święta ze swoją w innym mieście. Tak więc jedyną bliską osobą, która mi pozostała jest Robert.
Przy mnie rozmawiał ze swoją żoną i powiedział jej, że w ten dzień musi pracować. I to nie tak, że czułem wtedy radość. Wręcz przeciwnie. Nigdy nie czułem tak ogromnych wyrzutów sumienia. Powinien to zakończyć. Dlaczego jeszcze to ciągnie? Oszukuje tę biedną kobietę... to... okrutne. Wydaje mu się, że kłamiąc, wyświadcza jej przysługę, że lepiej żyć w iluzji szczęścia niż w smutnej rzeczywistości.
Jednak ostatecznie tej obietnicy dotrzymał. Był dwudziesty czwarty grudnia, a ja właśnie szykowałem jadalnie na wspólną kolację. Jestem oczywiście kulinarnym zerem, więc wszystkie potrawy były kupione... no ale poprzekładałem je do ładnych naczyń. To też jakiś wysiłek.
Kupiłem też prezent dla Roberta. Piękny kaszmirowy szal w głębokim czerwonym kolorze. Miał podobny, ale gdzieś go zgubił więc... prezent idealny.
Kocham wszelkiego rodzaju święta i zawsze dostaję przed nimi świra. Tak więc całe mieszkanie było obwieszone świątecznymi dekoracjami i oczywiście namówiłem Roberta do kupna choinki.
Już powoli rozbiło się ciemno. Właściwie to do kolacji zostało jeszcze dobrych kilka godzin, ale... już czułem ekscytację. Sam nie wiem dlaczego. Po prostu... naprawdę cieszyłem się, że spędzę ten dzień z kimś, kogo kocham. Wywołałem chyba wilka z lasu, bo do salonu wszedł Robert i gwizdnął głośno, gdy zobaczył stół.
- No, no, no...
- Podoba się?
- Jest ślicznie.
Mężczyzna podszedł do mnie i objął od tyłu, gdy wprowadzałem ostatnie poprawki do świątecznego stroika stojącego na środku stołu.
- To wygląda naprawdę profesjonalnie...
- Może nie znam się na wielu rzeczach, ale studiuje historię sztuki... mam w sobie coś z artysty. Kompozycje kwiatowe, dekorowanie wnętrz... lubię takie rzeczy.
- Hm...
Robert przysunął się bliżej i delikatnie potarł nosem o moją szyję, jednocześnie mocniej mnie obejmując. Zaśmiałem się lekko.
- Co robisz?
- Przytulam mój największy skarb.
To było przyjemne. Być w objęciach ukochanej osoby. Spędzać razem święta. Nagle rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu. Robert odsunął się ode mnie i wyjął go z kieszeni. Spojrzał na wyświetlacz i posłał mi przepraszające spojrzenie.
- To Laura.
Miałem złe przeczucia. Bardzo złe przeczucia. Mimo to wzruszyłem ramionami i udawałem, że w ogóle mnie to nie rusza.
- Odbierz.
Robert wahał się chwilę, jednak zrobił to. Przysłuchiwałem się rozmowie i moje obawy jedynie się pogłębiały. W końcu mężczyzna rozłączył się i westchnął ciężko. Domyślałem się, co zaraz powie, ale i tak czułem się, jakby ktoś mnie uderzył.
- Yuta... Laura źle się czuje. Martwi się o dziecko... Prosi, abym przyjechał i zabrał ją do szpitala.
- Nie może wezwać karetki? Albo poprosić znajomych lub rodzinę?
- Boi się... ciąża w jej wieku jest bardziej... ryzykowna. To tylko czterdzieści minut drogi. Obiecuję, że to nie potrwa długo. Postaram się wrócić jak najszybciej i na pewno zdążę na kolacje. Najwyżej zjemy ją nieco później... Yuta?
- ... Jedź.
- Dziękuję. Obiecuję, że niedługo wrócę. Tylko kilka godzin.
- Nie tłumacz się już. Jedź.
Mężczyzna westchnął z ulgą i szybko wyszedł, zabierając jedynie telefon, portfel i kluczyki do samochodu. Zostałem sam. Po chwili wahania siadłem przed telewizorem i zacząłem przeglądać kanały, by zająć się czymś przed powrotem Roberta.
***
Minęły ponad cztery godziny. Była już dziewiętnasta. Co prawda Robert wysłał mi SMS-a z informacją, że przez korki podróż zajmie mu co najmniej półtorej godziny... ale nie zmienia to faktu, że siedzi tam z nią od prawie trzech. No a przecież musi liczyć jeszcze kolejne półtorej na powrót...
Nudziło mi się, więc zapaliłem świece przy stole i powoli zanosiłem dania na stół, by wszystko było gotowe, gdy wróci. Może już jest w drodze? Może już prawie dojeżdża? No ale... wysłałby chyba wiadomość, że już wraca. A co jeśli... jeśli coś mu się stało? Warunki nie są zbyt dobre, a jeśli jeszcze na dodatek się śpieszył... W telewizji mówili, że na drogach jest dość niebezpiecznie i z czasem ma się jeszcze pogorszyć.
Odczekałem jeszcze pół godziny, nie chcąc dzwonić, gdy w pobliżu może być jego żona, ale... nie mogłem już wytrzymać. Nie odpisywał na moje SMS-y i naprawdę zaczynałem się martwić.
Nagle mój telefon zadzwonił, co nieźle mnie wystraszyło, gdyż byłem głęboko pochłonięty myślami. Zerknąłem na wyświetlacz i poczułem wielką ulgę, gdy zobaczyłem, że to Robert. Szybko odebrałem.
- Halo? Robert? Kiedy będziesz? Nawet nie masz pojęcia, jak się zamartwiam. Już prawie dwudziesta pierwsza...
- Yuta... słuchaj... przykro mi naprawdę, ale... Byliśmy z Laurą w szpitalu. Na szczęście to fałszywy alarm i nic się nie stało, ale... nie mogę jej zostawić samej. Zostanę tutaj. Wiem, że ci coś obiecałem i naprawdę mi przykro. Po prostu... nie mogę jej odmówić. I tak dotarłbym do ciebie późno. Po prostu... spędźmy razem czas jutro. Obiecuję, że przyjadę po południu.
- ... Łatwo przychodzi ci obiecywanie.
- Yuta... naprawdę chcesz, abym zostawił ciężarną kobietę samą w Wigilię?
- ... Nie. Oczywiście, że nie. Potrzebuje cię. W końcu jesteś jej mężem.
- Yuta...
- Będę czekał. Wesołych świąt.
- Yut-
Rozłączyłem się, nie chcąc wysłuchiwać jego usprawiedliwień. Oczywiście, że to, co zrobił, było właściwe. Nie czułem żadnych negatywnych uczuć do jego żony. Ona była... ofiarą. Robert natomiast... postąpił słusznie. Mimo wszystko jednocześnie cisnął o ziemię moim i tak ledwie co poskładanym po rozstaniu z Kevinem sercem. To zabolało. Naprawdę zabolało.
Wstałem i wyłączyłem telewizor. Zapaliłem lampki w salonie, tak by panował półmrok. Świece nadal się paliły i odbijały swe światło od talerzy i dekoracji na stole. Wyglądało to tak... magicznie. Zwłaszcza gdy włączyłem lampki na stojącej w rogu choince.
Usiadłem i nałożyłem sobie nieco jedzenia. Miałem wrażenie, że jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo samotny. Pomyślałem o mojej rodzinie.
Moja matka zapewne siedzi teraz przy stole z panem Haradą i z Riką moją młodszą przyrodnią siostrzyczką. Kiedy ostatni raz widziałem ją na żywo, kochała różowy i nie chciała nawet słyszeć o chłopakach. Natomiast gdy dzwoniłem do niej miesiąc temu, powiedziała, że umawia się z kolegą z klasy. Widziałem też jej zdjęcia na instagramie. Jest śliczną licealistką, a jej miłość do różu chyba jest już przeszłością. Może to z chłopakiem spędza święta... W każdym razie na pewno nie jest sama.
Mój ojciec natomiast... on na pewno też jest teraz ze swoją nową rodziną... Wszyscy moi znajomi spędzają ten czas z bliskimi i przyjaciółmi. Jacob... pewnie teraz wygłupia się ze swoimi braćmi. Ma czterech, więc musi być tam naprawdę wesoło, zwłaszcza że na święta zawsze przyjeżdża do nich też dalsza rodzina.
Poczułem ból w sercu i łzy spływające mi po policzkach. Przypomniały mi się pierwsze święta, które spędziłem tylko z moją matką. Mój ojciec nie pojawił się... ani na żadnych kolejnych. Ona też wtedy płakała. Ciekawe czy... czy to właśnie czuła.
To musiał być naprawdę żałosny obraz... ja musiałem być naprawdę żałosny. Wystroiłem się, kilka godzin układałem wszystko na stole, by było perfekcyjne. A teraz siedzę tu sam i ryczę do talerza.
Nagle w ciszy rozległa się melodia. Wyjąłem telefon z kieszeni. Na początku myślałem, że to może Robert... jednak nie czułem rozczarowania, gdy spojrzałem na wyświetlacz.
- Yuta! Wszystkiego najlepszego! Przepraszam, że tak późno, ale zaciągnęli mnie do roboty a później te małe szczyle mnie oblazły! Serio. Trudno być ulubionym wujkiem!
Zaśmiałem się lekko. Hałasy w tle jedynie potwierdzały, że ewidentnie nie ma zbyt łatwo.
- Nie wątpię Jacob.
- ... Wszytko, dobrze? Brzmisz dziwnie?
- Tak... Wesołych świąt.
- ... Co robisz?
- Jem kolację.
- ... Roberta nie ma z tobą prawda?
- ... Jego żona źle się poczuła. Pojechał do niej i... i postanowił zostać.
- Jesteś... jesteś sam?
- ... Ta. Tylko ja i ta ryba na talerzu patrząca na mnie z wyrzutem. No ale chociaż mam ciszę. Nie mogę powiedzieć tego samego o tobie.
- ...
- Jacob?
- Zaraz tam będę.
- Co?
- Daj mi... daj mi dwie godziny. Nie! Półtorej. Zdążę w półtorej.
- O czym ty mówisz?
- Czekaj na mnie!
Rozłączył się. Czy on... On chyba żartował prawda? Jest ciemno, zimno, ślisko na drogach i w dodatku pada. No i... przecież tam jest cała jego rodzina. Po chwili wahania wróciłem do salonu i włączyłem jakiś film. Czy... czy on naprawdę przyjedzie?
Czas dłużył się w nieskończoność, ale nagle... nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Niemal pobiegłem w ich stronę. Przekręciłem zamek i otworzyłem je. Jacob przytulił mnie mocno i wszedł do środka. Jego włosy były zmierzwione a policzki czerwone od mrozu.
- Mówiłem, że zdążę w półtorej godziny. Ba! Zajęło mi to jedynie godzinę dwadzieścia trzy!
- Ale... co z twoją rodziną?
- Oj tam... jest ich tyle, że nawet nie zauważą, że mnie nie ma.
- Mówię poważnie. Nie musisz... nie psuj sobie świąt przeze mnie.
- ... Yuta... Ty... jesteś dla mnie równie ważny co moja rodzina. Nie pozwolę, byś sam tutaj cierpiał. A teraz chodź. Jestem cholernie głodny i już nie mogę się doczekać, by skosztować tego, co własnoręcznie odpakowałeś i przygrzałeś w mikrofali.
Przez chwilę wahałem się, nie mogąc uwierzyć, że... że zrobił dla mnie coś tak miłego. Poczułem, że cały dotychczasowy smutek znika. Uśmiechnąłem się szeroko i złapałem Jacoba za rękę, by zaprowadzić go do jadalni.
- Tym razem przeszedłem samego siebie. Część rzeczy upiekłem w piekarniku.
- Gadasz?!
- No! I zrobiłem sałatkę.
- Nie wierzę.
- To lepiej uwierz. No i nie jedz jej. Jest cholernie słona.
Jacob zaśmiał się głośno a ja razem z nim.
***
Co prawda kolacja była późna... ale nam to nie przeszkadzało. Jedliśmy powoli, racząc się najlepszym winem z barku Roberta. Żartowaliśmy, śmialiśmy się i śpiewaliśmy świąteczne piosenki. Obejrzeliśmy też jakąś głupawą świąteczną komedię romantyczną. Poszliśmy spać dopiero koło czwartej.
Jacob poszedł spać do pokoju gościnnego. Ja położyłem się w pokoju Roberta, ale... nie mogłem zasnąć. To było... dziwnie nieprzyjemne. Jeszcze przed chwilą bawiłem się świetnie i zapomniałem o wszystkim, co złe i bolesne. Teraz leżałem w jego łóżku i... znów czułem się samotny.
Przez jakiś czas przewracałem się z boku na bok, aż stwierdziłem, że mam dość. Wziąłem poduszkę z myślą o położeniu się w salonie. Gdy jednak się w nim znalazłem, spojrzałem na drzwi do pokoju gościnnego. Po chwili wahania cichutko wszedłem do środka.
Jacob spał w dużym podwójnym łóżku. Wyglądał... dziwnie bez okularów. Tak... inaczej. Pomyślałem sobie, że to, co robię, jest głupie i odwróciłem się, by wyjść...
- Yuta... co robisz?
Jacob spoglądał na mnie zaspanym wzrokiem. Niepewnie przestąpiłem z nogi na nogę. Naprawdę niepotrzebnie tutaj przychodziłem...
- Nie mogłem zasnąć... no wiesz... w jego łóżku więc...
Szukałem odpowiednich słów, by wytłumaczyć mu, że zamierzałem zdrzemnąć się na kanapie i właściwie nie mam pojęcia, dlaczego wszedłem do jego pokoju. Jednak on ku memu zaskoczeniu przesunął się bardziej na bok i odsunął kołdrę, bym się obok niego położył. Po chwili wahania... zrobiłem to. Chłopka bez słowa odwrócił się do mnie plecami i poszedł dalej spać. Zrobiłem to samo, opatulając się moją częścią kołdry.
- Dobranoc Yuta.
Nie mogłem powstrzymać delikatnego uśmiechu wypływającego na moje usta.
- Dobranoc Jacob.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top