Mój dojrzały chłopak Cz.5
Siedziałem na kanapie i zastanawiałem się co mam zrobić. Ostatnie dni do powrotu Roberta spędziłem na rozmyślaniu i pogrążaniu się w depresji. Okłamywał mnie przez ten cały czas. Kłamał w żywe oczy... ale czy kłamał, gdy mówił, że mnie kocha? A może to wszystko naprawdę jest tylko nieporozumieniem... może rozwiódł się z żoną. Ale w takim wypadku, dlaczego o tym nie wspomniał?
Nie wiem, co powinienem zrobić. Robert zaraz wróci... Co mam zrobić, gdy tu wejdzie?
Powinienem... powinienem powiedzieć mu o tym wprost. Kazać mu się tłumaczyć. A gdyby przyznał się, że oszukiwał mnie przez ten cały czas... powinienem z nim zerwać. Powinienem od niego odejść i nawet nie słuchać jego wyjaśnień. Tak powinienem zrobić. Bo powinienem być na niego wściekły. Powinienem wpaść w furię jak wtedy gdy Kevin mnie zranił... ale nie mogę.
Nie czuję złości. Jak bardzo łatwiej by mi było, gdybym czuł złość. Ale jedyne co czuję to smutek... i strach. Strach, że... że jeśli powiem mu to wszystko, co kłębi się w mojej głowie... to okaże się to prawdą, a Robert mnie zostawi... powie, że ma żonę, a ja byłem tylko zabawką... albo wyprze się wszystkiego, a ja okażę się niewdzięcznym zazdrosnym dzieciakiem. A wtedy Robert mnie rzuci...
No dalej Yuta ogarnij się! Jak mogę w ogóle tak myśleć? Jeśli ktoś zrobił coś źle to on. To nie moja wina. To po prostu kolejny koleś, który mnie wykorzystał. Jestem idiotą, bo mu na to pozwoliłem... to moja wina.
Drgnąłem, gdy usłyszałem hałas wydobywający się z sieni. Robert... wrócił. Wstałem i postarałem się przybrać pewną siebie postawę. Nie będę płakać... nie będę... Będę silny.
Robert wszedł do salonu i gdy tylko mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko. Nie daj się omamić. Pewnie tak samo uśmiecha się do swojej żony...
Szybkim krokiem podszedł do mnie i zamknął w uścisku.
- Yuta... tęskniłem.
Nim zdążyłem coś powiedzieć, złapał mnie za ramiona i pocałował a ja... odwzajemniłem pocałunek. Cholera! Dlaczego go odwzajemniłem?! Nie powinienem... jestem tylko... tylko jego kochankiem... nikim więcej...
- Nie mogłem się doczekać, aż cię zobaczę. Każdego dnia pocieszał mnie fakt, że w domu czeka na mnie mój piękny ukochany... Tak bardzo chciałem cię zobaczyć...
Robert delikatnie przesunął dłonią po moich włosach, cały czas uśmiechając się do mnie i patrząc... tak jak zawsze na mnie patrzy... z uczuciem. Nagle jednak na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie.
- Yuta... czy coś się stało?
Teraz. No teraz. Powiedz mu. Powiedz mu, że jest świnią. Kłamcą. Oszustem. No powiedz!
- Yuta... kochanie... dlaczego jesteś smutny? Powiedz mi... Myszko?
Powiedz! Kłamca! Zdrajca! Dlaczego... dlaczego mi to robisz... Dlaczego mnie ranisz... No wykrztuś to z siebie!
- Ja...
- Tak skarbie?
Robert patrzył mi prosto w oczy. Cały czas delikatnie i uspokajająco gładził moje włosy. Wyglądał... wyglądał, jakby naprawdę się martwił... Ale przecież to oszust. Kłamca...
- Kochanie?
- Ja... tęskniłem. Bardzo. Proszę... nie zostawiaj mnie już na tak długo.
Robert przyglądał mi się jeszcze chwilę, po czym na jego twarz powrócił uśmiech. Objął mnie mocno, ale jednocześnie ostrożnie, aby nie zrobić mi krzywdy.
- Ja też tęskniłem. Obiecuję, że w najbliższym czasie nie pojadę na żadną dłuższą delegację. Jeśli jakąś mi zaproponują, to odmówię. Niestety będę musiał wyjechać pojutrze... ale tylko na kilka godzin. Muszę załatwić jedną rzecz... Dobrze?
Pokiwałem głową. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem. Nie wiem, dlaczego się zgodziłem. Co ja właściwie wyprawiam...
- Dzisiaj natomiast jestem już cały twój.
- ... Tylko mój?
Mężczyzna nie wyczuł w moich słowach niczego dziwnego. Dla niego pewnie było to nieistotne pytanie z rodzaju tych, które zadają sobie zakochani. Zwykła przepychanka słowna na poziomie "ja ciebie kocham bardziej". Tylko ja wiedziałem, że to poważne pytanie... ale nie chciałem usłyszeć poważnej odpowiedzi. Chciałem udawać, że to co powie, będzie prawdą.
- Tylko twój.
Pocałował mnie. A ja mu na to pozwoliłem. I odwzajemniłem pocałunek. Tym razem świadomie. Objąłem go i przyciągnąłem bliżej, zatracając się w nim. Chciałem zapomnieć. Nie chcę o tym myśleć. Nie chcę o tym pamiętać. Chcę, żeby mnie całował, dotykał... chcę, aby mnie kochał. Robert odsunął się na chwilę, by coś powiedzieć, ale go uprzedziłem.
- Kocham cię.
- ... Ja ciebie też.
Pocałowałem go. Namiętnie. Rozchyliłem usta, by wpuścić jego język. Zaczął sunąć dłońmi po moim ciele, a w krótkich przerwach między pocałunkami szeptałem, że go kocham. W końcu uniósł mnie, a ja oplotłem nogi wokół jego bioder. Nie przerywając pocałunków, zaniósł mnie do sypialni i ułożył na łóżku. Zciągał ze mnie ubrania w pośpiechu. Chciał mnie. Pożądał mnie. A ja chciałem jego.
***
Leżałem i wpatrywałem się w śnieżnobiały sufit. Robert był tuż obok mnie. Obejmował mnie i przeczesywał delikatnie pasma moich długich, kruczoczarnych włosów. Wpatrywał się we mnie z błyskiem w ciemnych oczach. Kochaliśmy się... tak jak zawsze. Jakby nic się nie zmieniło. Jak to o mnie świadczy? Czy ja mam w sobie w ogóle za grosz honoru?
- O czym tak rozmyślasz?
- ... O niczym.
- ... Jesteś pewien, że wszystko w porządku.
- Tak.
- ... Dziwnie się zachowujesz. Najpierw jesteś smutny, później namiętny i nienasycony a teraz... wydajesz się nieobecny.
- ... Kochasz mnie?
- Oczywiście.
Nawet się nie zawahał. Czy kłamstwa naprawdę mogą komukolwiek przychodzić tak łatwo?
- Naprawdę? Naprawdę mnie kochasz?
Tym razem zapanowała chwila ciszy. Robert przyglądał mi się, a ja odwzajemniłem jego spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie i delikatnie pocałował.
- Kocham cię Yuta. Jesteś moim skarbem.
- ... Jestem głodny.
Robert zaśmiał się głośno i usiadł na łóżku.
- No i teraz to rozumiem. Wygląda na to, że wszytko w porządku. Na co ma ochotę mój książę?
- ... Na chińszczyznę z baru naprzeciwko.
- Zamykają go za jakieś piętnaście minut.
- No to chyba musisz się pośpieszyć.
Robert uśmiechnął się, szybko wstał i zaczął się ubierać. Trzy minuty później usłyszałem trzask drzwi. Wróci za jakieś dziesięć minut ze smażonym ryżem i kurczakiem w sezamie. Tak jak się spodziewałem, prawie wybiegł z mieszkania. Tak się śpieszył, że aż zapomniał telefonu.
Podniosłem się szybko i zgarnąłem jego komórkę. Szybko przejrzałem listę kontaktów, ale nie znalazłem niczego podejrzanego. W następnej kolejności wziąłem się za SMS-y, ale tam też nic. Przez chwilę wahałem się, czy powinienem posunąć się dalej, ale... muszę wiedzieć. I nie wystarczą mi jego słowa.
To, co robiłem, nie było do końca uczciwe... ale skoro on mógł mnie okłamywać, to ja mogłem go śledzić. Zainstalowałem aplikację na jego telefanie i szybko zrobiłem to samo na własnej. Sprawdziłem, czy wszystko działa i z zadowoleniem stwierdziłem, że jak najbardziej. Ukryłem aplikację gdzieś w folderze, który wydawał się zbiorowiskiem niepotrzebnych aplikacji systemowych, po czym odłożyłem telefon na miejsce. Mam nadzieję, że będzie to tak dyskretne, jak obiecywali w opisie.
Wróciłem do łóżka i czekałem na powrót Roberta. Już po kilku minutach wpadł do pokoju z uśmiechem na ustach i dwiema porcjami chińszczyzny w rękach. Zjedliśmy razem, nie wychodząc z łóżka. Opowiadałem mu o tym, co robiłem, gdy go nie było, pomijając wszystko od mojej wizyty w kawiarni. Mówiłem o tym, co działo się na uniwerku i o tym, że zacząłem oglądać telenowele, a on słuchał.
Później opowiadał o tym, co ponoć robił, gdy go ze mną nie było. Słuchałem. Potakiwałem. Uśmiechałem się do niego. Ale przy każdym jego słowie zastanawiałem się, ile jest prawdy w jego opowieści. Cóż... może wkrótce się dowiem.
***
Rozejrzałem się po sali wykładowej. Znalazłem go. Siedział w jednym z pierwszych rzędów po prawej stronie. Próbowałem do niego dzwonić i pisać, ale kompletnie mnie ignorował. Dlatego musiałem zapytać go wprost. Dzisiaj. Po tym wykładzie. Później może nie być już czasu.
Wykładowca oznajmił, że to koniec a ja niemal wybiegłem z sali. Jacob chyba przeczuwał, że mam zamiar z nim pogadać, bo wyszedł tak szybko, że prawie zgubiłem go w tłumie studentów. Dogoniłem go jednak i zatrzymałem, chwytając za ramię.
- Jacob!
- Czego?
Poczułem delikatne ukłucie w sercu, gdy usłyszałem chłód w jego głosie. Postanowiłem jednak, że mnie to nie zniechęci.
- Możemy porozmawiać?
- Mów.
- Nie tutaj. Gdzieś... na osobności.
Przez chwilę myślałem, że mi odmówi. Byłem już tego niemal pewien. Jednak nagle westchnął, a wyraz jego twarzy lekko złagodniał.
- Dobra. Chodź.
Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie kręciło się niewiele ludzi z powodu zimna. Sam nieźle marzłem, ale mało mnie to obchodziło.
- To, czego chcesz?
- Jacob ja... chciałbym cię o coś prosić.
- No tak. A ja przez chwilę myślałem, że usłyszę przeprosiny. Muszę być naprawdę naiwny. Poproś swojego chłopaka o pomoc.
- Nie mogę. Jacob ja...
- Daruj sobie.
Chciał odejść, więc złapałem go za rękę. Spojrzał na mnie z irytacją, ale... po chwili złagodniał.
- ... Yuta... czy coś się stało?
Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że to musiało być coś w wyrazie mojej twarzy. Nie chciałem, aby domyślił się moich uczuć... ale chyba zbyt dobrze mnie zna.
- Jacob... przepraszam. Naprawdę. Jestem okropny. Nie zasługuję na takiego przyjaciela jak ty. Proszę, wybacz mi.
- ... Nie gniewam się. A teraz powiedz, o co chodzi.
- Ty... miałeś rację. To ja się myliłem. A teraz potrzebuję twojej pomocy. Sam nie dam rady. Boję się. Potrzebuję... potrzebuję, byś był ze mną.
- Yuta... co się dzieje?
- Nie chcę wiele. Tylko... tylko abyś gdzieś ze mną pojechał. Proszę...
- Dobrze. Zrobię to. Ale najpierw powiedz mi, o co chodzi. Co się stało?
Jacob... nie będzie mnie osądzał prawda? Nie będzie mnie potępiał? Nie... on by czegoś takiego nie zrobił. To prawdziwy przyjaciel... Ja chyba naprawdę na niego nie zasługuję. Nie zasługuję na jego przyjaźń. Wiem, że mogę mu zaufać. Pomoże mi.
- Yuta?
- ... Dobrze. Powiem ci wszytko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top