Coś się kończy... coś się zaczyna...

Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk piosenki mojego ulubionego koreańskiego boysbandu... znowu. Telefon dzwonił nieustannie od dłuższej chwili. No ale wczoraj też dzwonił... i przedwczoraj też. Niestety nie była to osoba, której telefonu oczekiwałem. Dlatego właśnie zignorowałem to kompletnie i włożyłem kolejną łyżkę lodów truskawkowych do moich ust.

Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał iść do sklepu... Czy ja w ogóle mam coś jeszcze w lodówce? Dokończyłem pudełko lodów i odstawiłem je obok dwóch poprzednich, które zjadłem dzisiaj. Wstałem i zawlekłem się do lodówki. Otworzyłem drzwi, a jasne światło niemal mnie powaliło.

Tak właściwie... kiedy ostatnio widziałem słońce? Mamy dzień czy noc? Który jest teraz rok? To było nieistotne... w ogóle... wszystko było nieistotne. Życie nie ma sensu. No i jeszcze na dodatek lodówka była pusta. Chyba nawet lody się skończyły. Cholera... nie chcę wychodzić z domu.

Ruszyłem do łazienki. Jeśli mam zamiar wyjść, to najpierw przydałoby się ogarnąć. Zapaliłem światło i niemal wrzasnąłem, gdy zobaczyłem się w lustrze. O kurde... wyglądam jak postać z azjatyckiego horroru. Podkrążone od braku snu i zaczerwienione od płaczu oczy, przetłuszczone, rozczochrane włosy, jasna cera... poza tym śmierdziałem, bo wbiłem się w jedną koszulkę i dres i nie mam zamiaru się przebierać. No bo po co? I tak umrę w samotności...

Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Pewnie chcą mi coś sprzedać... Wróciłem na kanapę i zacząłem przeszukiwać kupki śmieci w poszukiwaniu jakiegoś ocalałego batona czy kawałka czekolady. Troszkę się tego nazbierało... Dzwonek jednak dalej dzwonił. Gdy po kilku minutach ktoś dalej się dobijał, nie zdzierżyłem. Wkurzony otworzyłem drzwi i syknąłem, gdy słońce zaczęło wypalać mi oczy.

- Boże Yuta... zmieniłeś się w Smigola...

Znam ten głos. Zamrugałem kilkakrotnie by przyzwyczaić oczy, po czym zobaczyłem tego, kogo się spodziewałem.

- Czego chcesz Jacob?

- Czego chcę? Nie było cię na uczelni przez dwa dni i nie dajesz znaku życia od trzech. Nie odbierasz telefonów, nie odpowiadasz na esemesy... martwiłem się. No i widzę, że słusznie.

- Idź sobie...

- Nie. Właź do środka i gadaj, o co chodzi.

Chłopak wepchnął mnie i wparował do środka jak do siebie. Gdy zobaczył wnętrze pomieszczenia, stanął jak wryty. Cóż... no może trochę zaniedbałem sprzątanie, ale nie jest tak strasznie...

- Dlaczego tu do jasnej cholery jest tak ciemno? Mamy dzień Yuta. Dlaczego zasłoniłeś wszystkie okna?

Jacob zaczął odsuwać zasłony i podnosić rolety. Gdy do pomieszczenia wpadło światło słoneczne... bałagan ukazał się w pełnej okazałości. No... może jest trochę gorzej, niż mi się zdawało...

- Jaki syf! Ty to wszystko żarłeś? A co się stało ze „Słodycze i tłuste dania są złe dla mojej cery"? Ty się tym żywiłeś? Pizzą, lodami i czekoladą przez ile? Trzy dni? A te piwa? Sam to wszystko wypiłeś?

Nie zapytał nawet o pozwolenie, tylko wyjął worek na śmieci z jednej z szafek i zaczął wszystko do niego pakować.

- Wiedziałem, że powinienem wcześniej przyjść. Myślałem, że znowu spędzasz szczęśliwe chwile ze swoim cudownym chłopcem i olewasz mnie, tak jak czasem ci się zdarza. No ale trzy dni to trochę dużo jak na... Chwila...

Chłopak zatrzymał się nagle z kubeczkiem po lodach w jednej ręce i już w połowie wypełnionym śmieciami workiem w drugiej. Spojrzał na mnie z mieszaniną zaskoczenia i niepokoju wymalowaną na twarzy.

- Yuta... czy... pomiędzy tobą a Kevinem... coś się wydarzyło?

Przez chwilę starałem się zachować spokój. Ale nie wyszło. Nie mogłem powstrzymać płaczu.

- Yuta... Och Yuta tak mi przykro...

Jacob rzucił worek na ziemię, kilkoma krokami zmniejszył dzielącą na odległość i mocno przytulił. Gdy znalazłem się w jego ramionach, wszelkie bariery pękły.

***

Siedziałem na sofie i kończyłem jeść tajemniczą jacobową zupę. Nie mam pojęcia, co w niej jest... ale to mój pierwszy porządny posiłek od trzech dni no i była całkiem dobra. Mój przyjaciel skoczył po zakupy, ugotował gar zupy i posprzątał tak, że moje mieszkanie lśniło... na tyle na ile mogło. Będę musiał za to podziękować.

Gdy skończyłem jeść, odłożyłem miseczkę na stół i spojrzałem na siedzącego na drugim końcu sofy Jacoba. Wiem, że chce wiedzieć, co się stało... ale nie zapyta. Będzie tak siedział, dopóki sam nie zdecyduje się mówić. No dobra... miejmy to już za sobą...

- Kevin przyszedł tu, tak jak ci mówiłem. Mieliśmy oglądać film... Ale skończyło się na tym, że wylądowaliśmy w łóżku... A później stwierdził, że nie jest pedałem jak ja, ma zamiar wieść szczęśliwe życie z jakąś lafiryndą i zrywa ze mną.

Jacob przez chwilę przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami. Tak jak się spodziewałem, po chwili nastąpił wybuch.

- Sukinsyn!

- Yhm...

- Ale... Przysięgam, jak go spotkam to...

- To co? Zostaw go Jacob. Dostaniesz, a jego najwyżej lekko szturchniesz.

- Nie jestem tak słaby, jak ci się wydaje!

- Nie chcę, abyś cokolwiek robił!

- ... Chyba... chyba nie liczysz na to, że jeszcze się zejdziecie prawda?

- Nie... nie wiem... może...

- Yuta!

- Co!? Ja go kocham Jacob!

- Kevin to kutas i od zawsze nim był!

- O co ci chodzi?

- Słuchaj... nie chciałem ci tego mówić... bo byłeś w niego zapatrzony jak w jakieś bóstwo. I tak byś mnie nie posłuchał... Chodzi o to... że Kevin traktował cię jak śmiecia.

- ... O czym ty mówisz? Byłem szczęśliwy z Kevinem.

- A nie powinieneś. Pomyśl. Tylko ty traktowałeś ten związek poważnie. To ty do niego dzwoniłeś, pisałeś i zapraszałeś na spotkania. On nigdy nie wychodził z żadną inicjatywą.

- On... on po prostu...

- Poza tym, gdy już coś razem robiliście, nie wychodziliście z domu. Yuta... powiem to wprost... On się wstydził tego związku. Robił wszystko, aby to nie wyszło na jaw.

- Ale... to nie tak... on po prostu... nie był gotowy, aby się ujawnić...

- On nie miał zamiaru się ujawniać! I chyba teraz powinno to do ciebie dotrzeć. No i... sam mówiłeś mi, że nie podoba ci się to, jak wyglądają wasze randki...

- ... Rozumiem, do czego zmierzasz... no dalej... powiedz to.

- Yuta...

- Nie chcesz? Dobrze, sam to powiem. Kevin był ze mną dla seksu. O to ci chodzi prawda? Był ze mną, bo było mu dobrze... ale tak naprawdę nie chciał związku... tylko ja coś do niego czułem.

- ... Kevin... to palant. Zapomnij o nim.

- Jak mam o nim zapomnieć!? Spędziłem z nim rok życia!

- Znajdziesz kogoś innego... kogoś, kto odwzajemni twoje uczucia...

- Gdzie!? Jacob... to nie jest takie proste. Jestem facetem. Gejem. To nie tak, że wejdę do pierwszego lepszego baru i będzie tam stała kolejka miłych gości gotowych na poważny homoseksualny związek!

- ... Rozumiem cię, ale...

- Nie rozumiesz!

- ... Dobrze. Nie rozumiem. Ale jestem twoim przyjacielem i nie chcę patrzeć, jak cierpisz. Proszę... zapomnij o Kevinie. Nawet jeśli nagle wpadnie tu z bukietem kwiatów, nie dawaj mu drugiej szansy. Zasługujesz na kogoś lepszego.

- ... Nie wybaczę Kevinowi. No i... postaram się ogarnąć.

- Cieszę się.

- Jacob...

- Tak?

- ... Dziękuję.

- Nie ma za co... od tego są przyjaciele.

***

Pozbieranie się po zerwaniu... nie było wcale takie łatwe. Co prawda zacząłem chodzić na zajęcia a po nich do pracy... ale gdy wracałem do domu... czułem pustkę. Jacob próbował od czasu do czasu wyciągnąć mnie gdzieś... ale średnio miałem na to ochotę.

Nie mogłem nawet zmusić się... by wyrzucić T-shirt, który Kevin u mnie zostawił. Wiem, że obiecałem Jacobowi, że o nim zapomnę... i że mu nie wybaczę... ale część mnie nadal miała nadzieję, że on naprawdę zapuka do moich drzwi z bukietem kwiatów, powie, że się mylił, że mnie kocha i że chce do mnie wrócić. I tak minął prawie miesiąc... i oczywiście Kevin się nie zjawił.

W pewnym momencie stwierdziłem, że przebywanie w moim mieszkaniu jest bardzo... bolesne. W zasadzie to tam zwykle się spotykaliśmy. Tam spędzaliśmy wspólnie czas. W tym miejscu było za dużo wspomnień. Niestety... nie stać mnie, aby chociaż marzyć o zmianie mieszkania. I tak powinienem być wdzięczny losowi za to, że znalazłem coś, na co mnie stać i co jest w nie tak dużej odległości od uniwersytetu.

Dlatego też coraz mniej czasu zacząłem spędzać w mieszkaniu. Starałem się wracać późno i wychodzić wcześnie. Na początku szlajałem się po ulicach... ale wkrótce mi się to znudziło. Ile można łazić bez celu, no a poza tym zaczęła się jesień i robiło się już chłodno. Chodziłem też po sklepach... ale dobijało mnie oglądanie rzeczy, których i tak nie mogłem kupić.

Aż pewnego dnia natknąłem się na niewielką kafejkę. Była niepozorna z zewnątrz... ale bardzo ładna w środku. Nie miała wielu klientów... ale to było jak najbardziej na plus. W środku było ciepło, przytulnie i pachniało świeżo zmieloną kawą. Ponadto co najważniejsze... ceny były naprawdę przystępne! No i wystarczyło zamówić jedną filiżankę kawy, aby móc siedzieć tam nawet kilka godzin.

Dlatego zacząłem przesiadywać po zajęciach właśnie tam. Nie mówiłem o tym Jacobowi... chciałem raczej... być sam.

Naprawdę pokochałem siedzenie przy oknie i spoglądanie na pochmurny jesienny widok z wnętrza ciepłej kafejki. No i zawsze grała tu cicha spokojna muzyka, która wydawała się idealnie komponować z charakterystycznymi dla tego miejsca dźwiękami jak na przykład młynek do kawy czy ciche kroki baristy. Zupełnie jakby one także były częścią utworów. Jedynie niewielki dzwonek przy drzwiach, który obwieszczał przybycie i wyjście klientów, zdawał się wyłamywać z tej perfekcyjnej harmonii. Gdy go słyszałem, czułem się jak wyrwany ze snu.

Ludzie jednak przybywali i odchodzili... a ja dalej w samotności siedziałem przy ostatnim stoliku... tak bardzo pragnąc, by ktoś zajął miejsce naprzeciw mnie.

Pewnego dnia jak zawsze po skończeniu zajęć wstąpiłem do kawiarenki. Nie musiałem nawet składać zamówienia. Zająłem swoje zwyczajowe miejsce i już po kilku minutach postawiono przede mną filiżankę z moją ulubioną kawą. Podziękowałem i wróciłem do spoglądania przez okno.

Padał deszcz... zawsze nienawidziłem deszczu... ale odkąd zacząłem tu przychodzić... jakoś tak go polubiłem. Polubiłem patrzenie na krople spływające po szybie... na powoli powiększające się kałuże... i na ludzi którzy różnie sobie z nim radzili. Jedni byli przygotowani. Kryli się pod dużymi parasolami. Inni byli zaskoczeni. Biegli ile sił w nogach kryjąc głowę pod czapkami, szalami, gazetami... A jeszcze inni... szli w deszczu, nie zwracając uwagi na to, że moczy ich włosy i ubrania. Tych lubiłem najbardziej. Nie przejmowali się nim... po prostu szli spokojnym krokiem a deszcz... padał...

- Przepraszam, mógłbym się dosiąść?

Drgnąłem lekko wyrwany z zamyślenia przez niski, głęboki głos.

- Przepraszam bardzo. Nie chciałem pana przestraszyć. Czy mógłbym...?

Spojrzałem na stojącego przede mną mężczyznę. Dość wysoki... w średni wieku. Jego czarne włosy miały już kilka srebrnych pasm. Niewiele... ale jednak. Podobnie doskonale przycięta bródka. Mężczyzna uśmiechał się przyjaźnie... miał bardzo ładne oczy. Ciemne... przyjazne... Gdy się uśmiechał, widać było przy niich delikatne zmarszczki... ale to dodawało mu uroku. Do mojego mózgu dotarło, że był przystojny... naprawdę przystojny. W ten... dojrzały sposób. Miał na sobie wyglądający na drogi brązowy płaszcz i elegancki beżowy szal. Nosił też proste okulary. Zaskoczył mnie... czego mógł chcieć. Wskazałem na wolne miejsce.

- Proszę bardzo.

- Dziękuję.

Mężczyzna usiadł na krześle naprzeciw. Po chwili podeszła do niego kelnerka. Zamówił czarną kawę i ciastka. Przy okazji rozejrzałem się po pomieszczeniu. Niemal wszystkie stoliki były puste...

- Jestem Robert.

Mężczyzna wyciągnął dłoń w moją stronę. Po chwili wahania uścisnąłem ją.

- Yuta.

- Miło mi.

- Mi również... Czy... ma pan do mnie jakąś sprawę?

- Pan? Nie jestem aż tak stary. Proszę... mów mi po imieniu.

- Dobrze... więc... Robercie..., czy masz do mnie jakąś sprawę?

- Przychodzę tu co jakiś czas i od jakiegoś miesiąca widuję cię tu za każdym razem, pijącego kawę i wpatrującego się w zamyśleniu w okno.

- Cóż... jeśli chodzi o to, że zamawiam tylko filiżankę najtańszej kawy i przesiaduje tu godzinami... to jeśli komuś to przeszkadza...

- Ależ nie! Nie o to mi chodzi... Po prostu...

- Tak?

- ... Bardzo chciałem z tobą porozmawiać.

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, a moje serce zabiło trochę mocniej.

- O czym?

- Przede wszystkim... chciałem zapytać o twoje imię i ten cel już osiągnąłem. Teraz chciałbym dowiedzieć się o tobie trochę więcej.

- Więcej? - Zawahałem się na chwilę. Nie znałem tego mężczyzny, ale... jego głos był taki głęboki i ciepły... No i... spoglądał na mnie tak... intensywnie. Wydawał się miły. No, a to tylko rozmowa. - ... Więc pytaj.

- Jesteś studentem?

- Tak. Studiuje historię sztuki na pobliskim uniwersytecie.

- To ciekawy kierunek.

- Raczej bez przyszłości.

- W takim razie skoro go wybrałeś, musisz być pasjonatem.

- ... Kocham sztukę. Wiem, że trudno znaleźć pracę po tym kierunku... ale nie żałuję, że go wybrałem. Robię to, co lubię. Oczywiście... niektóre wykłady są nudne jak flaki z olejem... ale inne naprawdę mnie interesują.

- To wspaniale, że robisz to, co lubisz.

- A pan? Czym pan się zajmuje?

- Cóż... po pierwsze: Robert. Po drugie: to ja miałem zadawać pytania.

- Och... przepraszam ja...

Mężczyzna roześmiał się, gdy zobaczył moje zmieszanie.

- Spokojnie... Jestem biznesmenem. To... nudna praca. Kiedyś ją lubiłem... teraz wkradła się w nią rutyna.

Kelnerka postawiła przed Robertem filiżankę kawy a na środku stolika talerzyk z ciasteczkami.

- Częstuj się.

- To pan... to ty je zamówiłeś.

- Przecież nie zjem ich sam.

- No nie wiem...

- Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza... następnym razem ty możesz postawić przekąskę.

Ciemne oczy mężczyzny wydawały się mnie przenikać. Czy... czy ja dobrze to zrozumiałem? Następnym razem... czyli oczekuje następnego razu. Czy... czy on... do mnie podbija?

- Dlaczego... dlaczego tak bardzo chcesz lepiej mnie poznać?

- Cóż... bo chcę się do ciebie zbliżyć.

Przez chwilę zastanawiałem się nad słowami mężczyzny. W końcu powolnym ruchem wziąłem jedno z kruchych ciasteczek i ugryzłem je. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, powoli delektowałem się słodkim smakiem.

- W takim razie Robercie... poznajmy się lepiej.

[Cóż... zepchnęłam to opowiadanie na dalszy plan... ale przydałoby się jakoś popchnąć tę historię do przodu co nie? ^^

Więc... ciekawi was dalszy los Yuty? Bo jeszcze sporo dla niego zaplanowałam...]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top