Sztuka miłości Cz.2
On naprawdę przyszedł. Czekał na mnie grzecznie przed sklepem i dwadzieścia minut po dwudziestej pierwszej wchodziliśmy do jego mieszkania.
To była taka większa kawalerka zmieniona w pracownię artystyczną. Jeśli były tu kiedyś jakieś meble to Francis je gdzieś wyniósł. Po wyjściu z niewielkiego przedpokoju wchodziło się wprost do chaosu. Sztalugi, stoliki, na których poustawiano płótna, kartki i różnorakie przybory no i półki z jeszcze większą ilością przyborów do malowania. Wnosząc po rozmiarze, to pomieszczenie kiedyś było zapewne salonem. Prowadziły stąd dwie pary drzwi. Jedne musiały prowadzić do łazienki drugie do sypialni, aczkolwiek nie zdziwię się, jeśli tym pokojom także zmieniono funkcje. W pomieszczeniu było jedno duże okno, teraz zasłonięte szarą zasłoną. Oświetlenie pomieszczenia było bardzo dobre. To akurat jak najbardziej zrozumiałe. Ściany miały neutralny ciemnoszary kolor, a podłogę pokrywały jasne panele. Panował jako taki porządek, chociaż gdzieniegdzie widać było plamy farb. Na zasłonach, podłodze... meblach. A właśnie. Z takich normalniejszych rzeczy był tu jeszcze szezlong ustawiony pod ścianą.
- Więc... co mam tak właściwie robić.
- Na początek chciałbym, byś usiadł... Masz może ochotę na kawę lub herbatę?
- Nie dziękuję.
- W takim razie usiądź sobie na szezlongu i po prostu... bądź sobą. Zrobię kilka szkiców, zanim przejdziemy do malowania na płótnie. Ustalimy razem jakiś... koncept tego dzieła.
- Myślałem, że będę tylko siedział i się nie ruszał.
- Ależ Yuta... sztuka wymaga emocjonalnego wkładu. Model ma równie duży wpływ na dzieło co artysta. Tylko pracując razem, stworzymy coś... niezwykłego.
- Okej...
Zdjąłem kurtkę i odwiesiłem na wieszak po czym grzecznie usiadłem w wyznaczonym mi miejscu. Teraz zaczynałem mieć wątpliwości. Przyszedłem tu, bo... Francis jest przystojny i... bardzo w moim typie. Z drugiej strony prawie wcale go nie znam. Mam nadzieję, że przez moją chęć znalezienia sobie kogoś nie skończę w częściach sprzedawany po kawałeczku na czarnym rynku.
Blondyn zaczął przekładać i przenosić różne rzeczy. Ustawił sztalugę na wprost mnie w odległości zaledwie jakichś trzech może czterech metrów. Przystawił też sobie jakiś ruchomy stoliczek z różnymi przyborami i postawił na sztaludze płótno.
- Myślałem, że nie będziesz malować.
- Nie będę. Lubię mieć jednak wszystko przygotowane.
Blondyn przyjrzał się mi i chyba dostrzegł coś w mojej postawie. Zapewne widać było po mnie zdenerwowanie. Świetnie. Teraz wychodzę na mięczaka. Francuz uśmiechnął się jednak delikatnie i podszedł do mnie. Przykucnął tuż przede mną i otaksował mnie wzrokiem, na co poczułem ciepło gdzieś wewnątrz mnie. Cholera on jest... boski.
- Rozpuść włosy proszę.
Lekko mnie zaskoczył, dlatego dopiero po chwili to zrobiłem. W pracy zawsze związuje je w prosty kucyk, aby nie przeszkadzały. W końcu sięgają mi już niemal połowy pleców.
Francis spojrzał na mnie oceniająco, po czym uniósł swoją dłoń i wziął w nią grube pasmo moich włosów. Zamarłem, nie wiedząc, co on wyprawia. Po chwili jednak zrozumiałem i nieco się uspokoiłem. Mężczyzna delikatnie układał moje włosy tak, by okalały moją twarz i swobodnie opadały na moje ramiona. Czułem się trochę jak lalka którą ktoś chce ustawić na wystawie, ale jednocześnie... Jego dłonie poruszały się pewnie, ale powoli. Drgnąłem, gdy usłyszałem jego głos.
- Masz przepiękne włosy. Kruczoczarne... delikatne jak jedwab.
- Em... dziękuję.
Blondyn w końcu wstał i odszedł, zostawiając mnie z delikatnym rumieńcem na twarzy. Wziął sobie niewielki stołek i ustawił obok sztalugi, a następnie chwycił w dłoń spory szkicownik i jakiś ołówek.
- Zrelaksuj się. Usiądź tak jak ci wygodnie.
Oparłem się wygodnie o niskie oparcie szezlonga i starałem się nie ruszać za bardzo. Dłoń Francisa śmigała po kartce. Po kilku minutach powiedział mi, bym zmienił pozycję, więc to zrobiłem. Powtórzyło się to kilkakrotnie. Siedziałem bokiem, zwrócony do niego profilem, po turecku... tak jak mi było wygodnie.
Trwało to jakieś kilkadziesiąt minut i przez cały czas czułem na sobie intensywne spojrzenie mężczyzny. Przyznam, że odrobinę mi się to podobało. W końcu zorientowałem się, że nie słyszę już dźwięku szkicowania i spojrzałem w stronę malarza. Francis wpatrywał się we mnie z zastanowieniem.
- Czy coś się stało?
- Nie... po prostu zastanawiam się, czy... gdyby ci to nie przeszkadzało...
Mężczyzna szukał chyba odpowiednich słów. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, postanowiłem jednak zażartować. Jakoś tak kompletnie wyleciało mi z głowy, że to mój wykładowca.
- Może chcesz, abym pozował nago?
Uśmiechnąłem się szeroko i oczekiwałem czegoś podobnego z jego strony a zamiast tego... jego spojrzeniu przesunęło się po moim ciele, a ja poczułem się, jakbym już był nagi. Jego słowa także w żadnym stopniu mnie nie uspokoiły.
- Miałbyś coś przeciwko?
- Em... ja...
- Oczywiście nie prosiłbym cię, abyś pozował dla mnie kompletnie nago... raczej w bieliźnie.
Starałem się uspokoić oddech i moje oszalałe serce. No... niby przyszedłem tu z myślą by może... poderwać mojego przystojnego wykładowcę. Jednak były to raczej czcze fantazje. On jednak zachowuje się jakby... jakby to nie tylko było możliwe a wręcz prawdopodobne. Jeśli odmówię, to pewnie nasza relacja się nie zmieni. Jeśli się zgodzę to... W sumie i tak starałem się go uwieść, a to byłby dość śmiały ruch...
Zerknąłem jeszcze raz na Francisa. Na te niemal sięgające ramion złote fale... na niebieskie oczy... ostro zarysowaną szczękę, prosty nos i pełne usta... Miałem zapomnieć o miłości... a nie czuję jej do Francisa. Patrzę na niego i widze przystojnego mężczyzną, ponadto lubię go. Jest taki... charyzmatyczny. Taki był plan co nie? Nie zakochiwać się, ale... znaleźć sobie kogoś. A teraz mam przed sobą mężczyznę doskonałego... Jak miałbym odpuścić?
Sięgnąłem do guzików mojej błękitnej koszuli i zacząłem je rozpinać. Zsunąłem z siebie materiał pod bacznym okiem blondyna. Rozpiąłem spodnie, zsunąłem je z siebie i położyłem obok koszuli, tym samym zostając tylko w obcisłych czarnych bokserkach. Nie wstydzę się swojego ciała. Wręcz przeciwnie. Lubię je i jestem w stanie dostrzec jego atuty. Jestem smukły, dość wysoki i nie zaniedbuje ćwiczeń. Co prawda nie dbam o tężyznę fizyczną, ale robię wszystko, by utrzymać dobrą wagę. Dlatego nie odczuwałem żadnego zażenowania. Nie próbowałem się zakryć. Pozwalałem mu patrzeć, oglądać, oceniać.
Usiadłem wygodnie na swoim miejscu, przybierając moim zdaniem wystarczająco interesującą pozę i spojrzałem mężczyźnie prosto w oczy. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, po czym bez słowa zaczął szkicować.
***
- Na pewno nie chcesz, bym cię odprowadził?
- Nie... nie trzeba. Jestem dużym chłopcem.
Założyłem kurtkę i wyjąłem spod niej włosy. Niby było już późno. Było już grubo po północy. Jednak nie jestem kobietą. Nie muszę się martwić. Najwyżej mnie okradną. Jednak ta dzielnica jest lepsza od tej, w której wcześniej mieszkałem, więc aż tak się o to nie boję. Bardziej martwi mnie to, że ktoś może zobaczyć mnie z Francisem. Niby do niczego między nami nie doszło, ale... ktoś mógłby pomyśleć inaczej.
- A tak właściwie... nie zacząłeś dzisiaj malować. Robiłeś tylko szkice...
- Tak. Jednakże... mam już wizję. Jeśli zechciałbyś ponownie mnie odwiedzić, mógłbym zacząć przelewać ją w płótno.
- A cóż to za wizja?
- Jeśli się zgodzisz, to wkrótce się przekonasz.
Nie wiem dlaczego, ale miałem wrażenie, że w tych słowach kryje się coś więcej. A może to tylko moja wyobraźnia. Może tylko sobie coś wmawiam. Na pewno tylko sobie coś wmawiam. Francis nie wykonał dzisiaj żadnego ruchu w moją stronę więc... niestety wracam do domu z niczym. No może ze wspomnieniem jego oczu na mojej nagiej skórze. Myślę, że mógłbym spędzić w samotności kilka miłych chwil, myśląc tylko o tym rozpalającym moje ciało spojrzeniu...
To znaczy... mógłbym, gdyby nie Jacob mieszkający ze mną pod jednym dachem. Swoją drogą ciekawe czy dostanę ochrzan za tak późne wracanie do domu. Jacob jest bowiem jak nadopiekuńcza matka. Na pewno się przyczepi, mimo że uprzedzałem go, że wrócę późno.
Powróciłem myślami do stojącego przede mną mężczyzny. Cholera... naprawdę igram z ogniem, ale to na swój sposób ekscytujące. Podszedłem do drzwi, nim jednak je otworzyłem, odwróciłem się do mężczyzny.
- Wie pan... gdyby pan poprosił, pozowałbym nawet nago.
Nie czekałem, by zobaczyć jego reakcję. Chciałem wyjść. On jednak złapał mnie za ramię i zatrzymał, po czym jednym ruchem odwrócił i przycisnął do drzwi. Nim zorientowałem się, o co chodzi, poczułem jego usta na swoich a ułamek sekundy później jego język penetrujący moje wnętrze. Czyli to jednak prawda, że Francuzi bosko całują...
Rozpływałem się. Tonąłem. Złapałem go za koszulę i przyciągnąłem bliżej siebie. Całowaliśmy się długo i namiętnie, a gdy w końcu się ode mnie odsunął, miałem ochotę na powrót go przyciągnąć. Powstrzymałem się resztkami sił. Blondyn spojrzał na mnie z błyskiem pożądania w oczach. Nadal stał bardzo blisko, więc nie byłem w stanie się uspokoić.
- Yuta... jeśli nadal jesteś zainteresowany byciem moim modelem... odwiedź mnie w kolejny piątek po swojej pracy.
- ... Przemyślę to.
Tak powiedziałem, ale... oboje wiedzieliśmy, że za tydzień tu wrócę.
***
Do mieszkania wszedłem po cichutko. Teraz żałowałem, że mam tyle hałasujących breloczków do kluczy. Ich brzęczenie irytowało mnie, zwłaszcza że miałem dotrzeć do pokoju niezauważony. Zamknąłem drzwi na klucz, odwiedziłem płaszcz i zdjąłem buty cicho jak ninja tylko po to, by wyjść z siebie i znaleźć Jacoba oglądającego telewizję w salonie. Mój przyjaciel od razu mnie zobaczył i posłał mi długie pełne wyrzutów spojrzenie. No i tyle, jeśli chodzi o pozostanie niezauważonym.
- Hej Jacob... Nie śpisz jeszcze?
- Nie. Pomyślałem, że poczekam na ciebie. No wiesz... W piątki oglądamy seriale... pijemy piwo...
- Mówiłem, że wrócę później...
- Nie określiłeś ile to 'później'. Myślałem, że musisz zostać dłużej w pracy i wrócisz godzinę może dwie później. Jest pierwsza w nocy.
- A ty czekałeś przez ten cały czas?
- Nie spodziewałem się, że wrócisz w środku nocy. Po dwudziestej trzeciej stwierdziłem, że jestem ciekaw, kiedy i w jakim stanie wrócisz.
- Co masz na myśli przez 'w jakim stanie'?
- No wiesz... zawsze jak masz problemy miłosne... albo ogólnie problemy... to robisz głupie rzeczy.
- Na przykład?
- Czasem pijesz. Czasem... chodzisz w jakieś dziwne miejsca... i poznajesz dziwnych ludzi.
- Masz na myśli Roberta?
- Tak. Na przykład tego dupka. Więc... Gdzie byłeś.
- Nie jesteś moją matką Jacob.
- Dopóki mieszkasz pod moim dachem, tak jakby jestem. No więc?
- To nie twoja sprawa. Byłem ze... ze znajomym.
- Znajomym... w sensie... Znalazłeś kogoś?
Poczułem się troszkę urażony, bo Jacob miał minę jak zbity pies. A przecież powinien się cieszyć, że jego kumpel kogoś ma. Jeśli jest zazdrosny, to niech znajdzie sobie dziewczynę, a nie zajmuje się moim życiem miłosnym.
- Tak. Tak jakby. W sensie... nie jesteśmy razem, ale... myślę, że... podąża to w dobrym kierunku. W każdym razie nie muszę ci się tłumaczyć. A jeśli aż tak ci to przeszkadza, to się wyprowadzę. Już trochę odłożyłem. Widziałem takie jedno ogłoszenie. Co prawda to bardziej schowek na miotły niż mieszkanie, ale dla jednej osoby wystarczy...
- Yuta przecież wiesz, że nie o to mi chodzi. Zostań tu, jak długo zechcesz. Po prostu... martwię się o ciebie. Nie chce znów patrzeć, jak cierpisz.
- Ta... mi też by się nie chciało co tydzień odgrywać niańki...
- Yuta... zawsze możesz na mnie liczyć. Naprawdę. Zawsze, gdy będziesz mnie potrzebował. Po prostu nie chcę, żebyś znów miał złamane serce. Jestem twoim przyjacielem... wiem, jak źle znosisz takie rzeczy.
- Tym razem będzie inaczej. Obiecuję.
- ... No dobra... To, kim jest w ogóle ten twój amant? Znam go?
- ... No... możliwe. Tak... Raczej z widzenia.
- Więc to ktoś z uczelni? Z naszego wydziału?
- No w sumie tak.
- ... Czy to ten Max?
- Który Max? Ten, który nazywa mnie pedałem? Zwariowałeś?
- Wiesz, jak to mówią... najciemniej pod latarnią. Myślałem, że to jakieś ukryte sygnały.
- W sensie... jak ciąganie dziewczyn za warkocze, by zwrócić ich uwagę?
- No właśnie.
- Jesteś uroczy Jacob, myśląc, że to jakieś zawoalowane zaloty. Jednak to naiwne. Czasem ludzie zachowujący się jak chuje to po prostu chuje.
- Och... No to... nie wiem. Ten z niebieskimi włosami?
- Jacob nie każdy facet, który nosi rurki i ma długie włosy to gej.
- ... Byłem pewien, że jest gejem.
- Nie Jacob. Jako gej mogę cię zapewnić, że on nie gra w tej samej drużynie co ja.
- Skąd ta pewność?
- Instynkt. No i przyłapałem go kiedyś w toalecie z jakąś panienką.
- Och... To nie wiem. Umawiasz się tylko z tymi przystojnymi, więc kończą mi się opcje.
- Nieważne. To i tak nic poważnego więc nie zaprzątaj sobie tym głowy.
- ... Czekaj... Zawsze chwalisz się swoim życiem miłosnym, chyba że... chyba że robisz coś głupiego i wiesz, że spróbuję wybić ci to z głowy.
- Wcale, że nie.
- ... Czy to... Yuta błagam, powiedz mi, że nie spędziłeś nocy z NIM.
- Po pierwsze: nie wiem, o kogo ci niby chodzi. Po drugie: tylko się całowaliśmy.
- ... Więc... to nie był nasz nowy profesor... prawda?
- ... Nie.
- Yuta na miłość boską!
- Idę do swojego pokoju.
Zacząłem taktyczny odwrót... Chociaż było już chyba za późno.
- Yuta! Wracaj tu!
- Nie!
- Yuta jeszcze nie skończyłem z tobą rozmawiać!
- Nie będziesz mi mówił jak mam żyć!
Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem się na materacu. I tak słyszałem głos Jacoba dochodzący z salonu.
- Yuta to też mój pokój!
Może jednak wynajmę ten składzik. Nawet focha nie można strzelić w spokoju. Nie mówiąc już o unikaniu poważnych dyskusji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top