Za jeden uśmiech twój...

Obserwowałem ją codziennie. Widziałem ją każdego ranka. Jednego dnia była szczęśliwa, wtedy i ja byłem szczęśliwy.

Uwielbiałem patrzeć na jej radosną buzię. Gdy na jej buzię rzucały cień jasne promyki słońca, jak i zarówno księżyca, boże jaka wtedy była piękna...

Gdy słyszałem jej krzyki, moje serce pękało, moja dusza cierpiała, a łzy utwierdzały mnie w przekonaniu jak bardzo nienawidzę jej cierpienia. Chciałem pobiec. Chciałem jej pomóc, ale nie mogłem... Bezsilność była straszna, była moją udręką.

Na następny dzień musiałem patrzeć na jej czerwone od płaczu oczy. Musiałem patrzeć na jej siniaka pod okiem, a raz nawet na złamany nos. To była moja nauczka, moja kara za to że jej nie pomogłem. To było najgorsze... Patrzeć na osobę, którą darzysz uczuciem, o którym nie ma pojęcia... Patrzeć na jej cierpienie wiedząc, że mogłeś coś z tym zrobić, to łamało mi serce. Może liczyła na moją pomoc? Ale o czym ja mówię, skoro ona nawet nie wiedziała o moim istnieniu...

Widziałem na jej buzi dosłownie wszystkie już uczucia, począwszy od cierpienia kończąc na tym jednym z ulubionych, szczęściu. Ale nigdy nie było mi dane ujrzeć jej uśmiechu, tego szczerego, najprawdziwszego uśmiechu prosto z serca. Chciałem go zobaczyć. Naprawdę tego chciałem. Byłem w stanie zrobić wszystko, wszystko tylko za jej jeden uśmiech.

Gdy widziałem ją z nim... Nie chcecie wiedzieć jak się wtedy czułem. To było okropne, straszne wręcz uczucie. Moja dusza wyłaniała się z mojego ciała i odchodziła jak duch. Serce wtedy na moment stawało. A rozsądek uciekał. Czułem się wtedy jak roślina. Nie byłem w stanie zrobić czegokolwiek. Nie mogłem się poruszyć, nie mogłem nic powiedzieć... To było straszne. Patrzyłem przez okno jak z nim odchodzi. Stałem przy tym oknie tak długo, że nawet nie wiem kiedy na niebie pojawił się księżyc z gwiazdami i zastąpił słońce z chmurami.

Następnego ranka gdy tylko się obudziłem stałem tuż przy oknie, czekając na jej powrót, niczym posłuszny i oddany jej pies, albo na odwrót, jak jej pan, jej właściciel.

Dopiero po południu ją ujrzałem. Byłem podekscytowany, cholernie podekscytowany, uśmiech nie schodził z mojej twarzy, ale to głównie dlatego, że była sama... Bez niego. Ale gdy wyżej uniosła głowę zobaczyłem w jej oczach łzy. Przeklinałem w myślach. Nie chciałem żeby płakała. Wolałem cierpieć widząc ją z nim, niż w takim stanie. Nie byłem egoistą... Choć może i jednak nim byłem skoro chciałem ją mieć tylko dla siebie, na wyłączność...

O siódmej czterdzieści wychodziła do pracy. Pracowała od poniedziałku do piątku, wiedziałem o niej wiele naprawdę wiele, ale wciąż nie wiedziałem gdzie pracuję, przynajmniej teraz od kilku miesięcy nie miałem pojęcia. Wcześniej pracowała jako kelnerka, a później jako niania, zajmowała się dziećmi, uwielbiała je. Widziałem jak radosna była, gdy jakieś dziecko mówiło jej dzień dobry. Też chciałem kiedyś się z nią przywitać, ale to nie nastąpi. Nie pokażę się jej. Będę jej cichym wielbicielem. Będę obserwować ją z ukrycia tak jak robię to do tej pory.

Czasem czuję się jak pasożyt... Jak jej cień. Nie opuszczam jej na krok. Jestem psychopatą? Nie, nie uważam się za kogoś kto zupełnie postradał zmysły... W końcu nie mam zamiaru jej skrzywdzić. Ja tylko na nią patrzę i podziwiam jej piękno. Gdy ujrzałem ją poraz pierwszy, już wtedy wiedziałem, że jestem zgubiony...

Z pracy wracała o godzinie dwudziestej. Nie lubiłem gdy wracała o tak później porze, na dodatek całkiem sama. Zawsze się o nią bałem. Pamiętam, gdy jakiś miesiąc temu czekałem na nią, oczywiście wypatrując ją z okna. Minęła dwudziesta druga, a jej nadal nie było. Zaczynałem panikować, ale nic nie mogłem zrobić. Chciałem wybiec z mieszkania i zacząć jej szukać, ale nie mogłem tego zrobić. W końcu gdy ją ujrzałem przed północą, z mojego serca spadł ciężar, który towarzyszył mi od wieczora. Jej chód był dziwny... Dopiero po dłuższej chwili domyśliłem się czym jest to spowodowane... Alkohol. Ale ona była abstynentką, więc coś musiało się wydarzyć... Tylko co?

Minęły dwa tygodnie. On nie pojawił się u niej już ani razu od tamtego wspólnego wyjścia. Może zrozumiała, że był dla niej nieodpowiedni? Oczywiście chciałbym sugerować, że to ja jestem tym odpowiednim dla niej, ale tak nie jest, choć nie ukrywam, że chciałbym żeby tak było, żebym był dla niej tym odpowiednim, żebym był dla niej wszystkim tak jak ona jest dla mnie...

Czego najbardziej pragnąłem? To łatwe pytanie. Jej szczęścia. Wiem, to dziwne pragnąć szczęścia osoby, której tak naprawdę się nie zna. Ale ja ją znałem. Znałem jako dziecko. Była piękną dziewczynką o kruchym sercu. Nienawidziła patrzeć na krzywdę innych. Każdemu zbłąkanemu zwierzęciu znajdowała dom. Dzieci w jej wieku lub młodszę zawsze mogły liczyć na jej pomoc, uwagę i zabawę. To właśnie ja należałem do tych dzieci, które otrzymały od niej wsparcie. To była błahostka, ktoś powie, ale nie dla mnie. Dorośli, którzy nazywali siebie odpowiedzialnymi i inteligentnymi ludźmi przechodzili obojętnie udając, że niedostrzegają mojego cierpienia. Więc jak mogłem nie być jej wdzięczny?

Zapytacie teraz co takiego zrobiła? W jaki sposób mi pomogła? Cóż pewnych szczegółów nie mogę wam zdradzić, zostawie je dla siebie. Będąc dzieckiem nie miałem zbyt wielu przyjaciół, szczerze mówiąc wcale ich nie miałem. Inne dzieci mnie nie lubiły, uważały mnie za odmieńca. Oczywiście było mi przykro z tego powodu... Ale mieli rację, byłem inny.

Pewnego dnia, gdy byłem na podwórku, zjawiło się pewne towarzystwo, grupka nastolatków. Liczyłem, że przejdą obok mnie niezauważalnie jak cień. Ja chciałem być cieniem... Chciałem być niewidzialny, więc na chwilę zamknęłem oczy. To była ta moc, którą posiadać chciałem najbardziej. Gdy otworzyłem oczy, stali tuż nade mną. Wtedy usłyszałem ich szyderczy śmiech. Jeden stosował wobec mnie wiele przekleństw. Drugi napluł mi w twarz. A trzy dziewczyny, które należały do tego grona, stały z boku i z szerokim uśmiechem na ustach przyglądały się ich poczynaniom. Dorośli przechodzili obok niepostrzeżenie, żadne z nich nie zareagowało, żadne nie pomogło. Tylko ona. Ośmioletnia dziewczynka zwróciła im uwagę. Do dzisiaj pamiętam jej słowa: " Rodzice nie nauczyli was, że nie można się z kogoś śmiać? Słowo szacunek nigdy nie obiło się wam o uszy? Pamiętajcie, że karma wraca. " Gdy odeszli, posłała mi swój szczery uśmiech. To tyle z mojej historii. Nic nadzwyczajnego, prawda? A jednak zmieniło to tak wiele. Ona zmieniła tak wiele...

Następnego dnia czekałem przy oknie z kubkiem gorącej kawy w dłoni. Wypatrywałem jej. W końcu dostrzegłem piękną burzę brąz loków. Mój dzień od razu nabrał kolorów. Kiedy jej nie znałem moje dni zawsze były pochmurne... Nienawidziłem tego z całego serca. Poprawiłem swoje okulary, które miałem na nosie. W końcu jej obraz stał się dokładniejszy... - Jaka ona piękna... - Wzdychałem w myślach. Tylko one wiedziały, tylko one znały moje fantazje...

Postanowiłem, że kiedyś nadejdzie taki dzień... W którym powiem jej dzień dobry i spowoduje, że znów ujrzę jej uśmiech. Pewnego dnia...

Cieszyłem się z dogodności jakie posiadałem dzięki mieszkaniu na parterze. Cóż było ich wiele. Naprawdę wiele.

Postanowiłem, że trochę się przewietrzę, choć wyjście na świeże powietrze stanowiło dla mnie ewentualną konieczność.  

Lubiłem to uczucie, gdy promyki słońca ogrzewały moją bladą twarz. Lubiłem, gdy krople deszczu spływały po mojej twarzy. Lubiłem gdy wiatr powiewał moje krótkie włosy... Więc dlaczego tak rzadko opuszczałem swoje mieszkanie, skoro uwielbiałem spędzać czas na świeżym powietrzu? To bardzo proste. Przez ludzi. Przez ludzi bałem się. Nie chciałem ponownie zaznać tego uczucia. Nie chciałem by wytykali mnie palcami. Jestem tchórzem, tak doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jestem nim. Stałem się nim przez ludzi i przez swoją odmienność.

Popadałem w obsesję. Ona stała się moją obsesją. Moim jedynym powodem do życia. Moim zbawieniem. Jedynym ratunkiem.

To był ten dzień. W tym dniu postanowiłem wyjść z domu.

Mijałem drzewa... Mijałem ludzi, którzy nie patrzyli na mnie z pogardą, wręcz przeciwnie... Patrzyli z uznaniem. Posyłali mi szczere uśmiechy, które niepewnie i dość nieśmiało odwzajemniałem.

Nagle z daleka dostrzegłem ją. Piękno w ludzkiej skórze, prawdziwy chodzący ideał i nie mam na myśli tylko jej wyglądu, a również wnętrze, które było w tym wszystkim najpiękniejsze. Język uwiązł mi w gardle, serce przyspieszyło, oddech stał się szybszy, oczy były w wielkości spodków, nagle zrobiło mi się niebezpiecznie duszno... Fala gorąca spowodowała, że zaczęły oblewać mnie poty. Moje poliki, aż parzyły, domyślałem się jak czerwone musiały być.

Zmierzała w moim kierunku... Bez uśmiechu na tej wspaniałej twarzy...

Minęła mnie. Nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi, więc to ja ją zwrócę.

- Dzień dobry! - Podniosłem głos z taką determinacją, że aż sam zacząłem się sobie dziwić.

Stanęła w pół kroku. Odwróciła się na pięcie w moją stronę. Spojrzała na mnie ciekawskim wzrokiem.

- Dzień dobry. - Odpowiedziała z entuzjazmem. - Znamy się? - Zapytała, a perlisty uśmiech nawet na moment nie opuścił jej twarzy. Jej oczy mnie znały, jej spojrzenie mnie znało, ale ona sama... Zapomniała o tym. Zapomniała o mnie.

- Jesteśmy sąsiadami. - Oznajmiłem z uśmiechem. - Mieszkam pod trzecim numerem na parterze. - Dodałem.

- Nie wiedziałam, że ktoś tam mieszka. - Przyznała nieśmiało.

- Rzadko wychodzę... - Przyznałem szczerze.

- Rozumiem... - Mruknęła zrozumiale. - Wraca już pan do domu, bo ja właśnie wybieram się w tym kierunku? A moglibyśmy pójść razem i lepiej się poznać. - Zaproponowała.

- Tak zamierzałem już wracać... - Stwierdziłem. - I nie pan, a James. - Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń.

- Miriam. - Uścisnęła pewnie moją dłoń. Jej gładka i tak delikatna skóra... Działała na mnie jak płachta na byka. Od tylu lat pragnąłem ją poczuć. - Mogę poprowadzić, jeśli chcesz. - Spojrzała na mój wózek inwalidzki. To nie był wymuszony akt dobroci. To było miłe, naprawdę.

- Nie, dziękuję. Świetnie sobie radzę. - Posłałem jej wdzięczny uśmiech.

- Jeśli będę chciała zaprosić cię do siebie na kawę, zgodzisz się? - Zapytała z uśmiechem.

- Jak najbardziej. - Odpowiedziałem bez żadnych wątpliwości.

- W takim razie... - Zaczęła. - Zapraszam cię na kawę. - Dokończyła z tym uśmiechem. Ten, który od dawna chciałem ujrzeć... W końcu mi się to udało. 

Za jeden twój uśmiech jestem w stanie oddać duszę diabłu.
Za jeden twój uśmiech mógłbym zginąć w najgorszych męczarniach.
Za jeden twój uśmiech jestem w stanie już nigdy się nie uśmiechnąć.
Za jeden twój uśmiech jestem w stanie nie dożyć jutra.
Za jeden twój uśmiech mógłbym już nigdy nie ujrzeć słońca...
Za jeden twój uśmiech jestem w stanie oddać wszystko, wszystko co posiadam... Tylko po to byś była szczęśliwa... Chociaż ty z naszej dwójki bądź. Ale później opowiedz mi proszę jak to jest być szczęśliwą... Szczęśliwą dzięki mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top