***
Odkąd pamiętam, w moim życiu pory roku stanowiły element zmiany. Co roku umierałam późną jesienią i odradzałam się wiosną. Nie tylko ja - z mojego wzgórza obserwowałam, jak cały świat wraca do życia.
Jednak mimo tego, że pory roku były dla mnie tak ważne, nie przejmowałam się mijającymi latami, czas nigdy nie był dla mnie tak nieubłagany, jak dla innych. Obserwowałam życie, dorastanie, śmierć, żałobę, od kiedy tylko pojawiłam się w tym miejscu.
Nudziło mnie to. Stałam w miejscu przez wiele lat, bez długotrwałych zmian. Wszystko było takie samo. Widziałam tylko to, co dało się zauważyć ze wzgórza. Teren za horyzontem pozostawał dla mnie nieznany, a to, co było blisko, niezmienne. Nie wiem, ile trwało to dokładnie, może długo, może nie.
Aż pewnego dnia w moim cieniu schowała się dziewczynka.
***
Było to wiosną, wyjątkowo ciepłą. Upał doskwierał nawet mnie, mimo stałego dostępu do wody, chociaż był to dopiero koniec kwietnia. Ludzie zamknęli się w domach, których kamienne ściany skradały chłód z powietrza. Oprócz niej.
Mała, piegowata dziewczynka z jasnymi włosami zaplecionymi w dwa warkocze. Widziałam ją prawie zawsze - czy padał deszcz, śnieg, czy świeciło słońce z dziwną, dziecięcą radością biegała po otaczających mnie łąkach. Zawsze bawiła się sama, w przeciwieństwie do jej rówieśników, nie słyszałam też, żeby kiedykolwiek wypowiedziała choć słowo.
Tamtego upalnego dnia, nawet ją pokonał wszechobecny żar. Usiadła obok mnie, a głowę podniosła do nieba. Obserwowała chmury rozmarzonym wzrokiem, ciekawie wypatrywała ptaków wśród moich gałęzi. Przyglądała się płatkom moich kwiatów, w które byłam przystrojona, delikatnych i podobnych do śnieżnego puchu. Jednak jej oczy co chwila wracały do tego wszechogarniającego błękitu, znajdującego się nad nami. Idealnie w kolorze jej oczu.
- Jest piękne, prawda? - spytała, a ja nie wiedziałam, czy mówi do mnie, czy do siebie. - Takie niebieskie, a chmury bielutkie i śliczne, jak twoje kwiaty.
Chciałam odpowiedzieć, lecz wydałam z siebie tylko cichy szmer. Jednak blondynka z zastanowieniem pokiwała głową, jakby doskonale wiedziała, o co mi chodzi.
- Jestem Ania. A ty?
"Nie wiem, nikt mi nigdy nie dał imienia". Pochyliłam lekko gałęzie, nie wiedząc, jak inaczej jej to przekazać.
- To będziesz Królową Śniegu, dobrze? Pasuje ci.
Po raz kolejny poruszyłam gałęziami, tak, że twarz dziecka rozjaśniły promienie słońca przenikające między moimi liśćmi. Mała zaśmiała się lekko, lecz potem zamilkła.
Ciszę przerwała jej matka, wołając ją na obiad. Blondynka z ociąganiem wstała z ziemi, jednocześnie otrzepując jeansowe spodenki z trawy i liści. Już miała odejść, kiedy odwróciła się jeszcze raz w moją stronę, jakby coś jej się przypomniało.
- Mogę tu przychodzić częściej, prawda?
Odprowadził ją mój cichy, potakujący szmer.
Po raz pierwszy ktoś się do mnie odezwał. Ta dziewczynka była pierwszą, która przemówiła do starej jabłoni na wzgórzu.
***
Od tamtej pory zaczęłam bardziej zwracać uwagę na mijający czas. Dziewczynka, Ania, przychodziła codziennie, chowając się w cieniu moich gałęzi. Obserwowałam jej rozkwit, niczym maleńkiego kwiatuszka rosnącego na łące, którą tak sobie upodobała.
Jednak dalej była sama.
Mówiła mi o wszystkim. O problemach w szkole, marzeniach, małych radościach i smutkach, które wypełniały jej tak małe serce. Opowiadała mi o kolegach z klasy, rodzinie, upodobaniu do przedmiotów ścisłych, o swoich największych strachach. Nie oczekiwała odpowiedzi, chociaż i tak je dawałam - w szemraniu liści, ruchu gałęzi i śpiewie wiatru. I tak mijały lata, nie zauważyłam nawet, kiedy zamiast siedmioletniego dziecka, przed moim pniem stanęła młoda kobieta, z tymi samymi jasnymi włosami związanymi w dwa warkocze i rozmarzonymi oczami, w tym samym kolorze, które miało niebo tamtego pamiętnego dnia.
- Witaj, Królowo Śniegu - spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. - Nie przeszkadzam może?
"Oczywiście, że nie. I tak nie mam nic do roboty". Mogłabym przysiąc, że zauważyłam w jej oczach rozbawienie, gdy wyszemrałam odpowiedź. Oparła się lekko o mój pień i na chwilę zamilkła, zbierając myśli. Jej wzrok błądził między kwiatami na łące, ptakami uwijającymi gniazda między moimi gałęziami, a niebem, które zawsze wprawiało ją w zachwyt.
- Nie zastanawiało cię kiedyś, co jest za horyzontem?
Przypomniałam sobie moje myśli, zanim Ania pojawiła się w moim życiu. Wszystkie takie same, nudne, tak, jak moja rzeczywistość. Chciałam nieznanego.
"Zastanawiało."
- A gdybyś mogła, wyruszyłabyś, aby to sprawdzić? Zostawiając to, co znasz i kochasz?
"Warto spełniać marzenia."
- Nawet jeśli musiałabym zostawić ciebie? - spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, teraz wypełnionymi łzami, jak rosą. Nie chciałam, żeby płakała. Nie ten jasnowłosy kwiatuszek z niezapominajkami zamiast oczu.
"Bądź szczęśliwa."
Otuliłam ją delikatnie bielą płatków kwiatów. Zawirowały wokół niej i opadły delikatnie na ziemię, tworząc miękki, lekki niczym puch, dywan.Uśmiechnęła się przez łzy i pieszczotliwym ruchem dotknęła mojej kory.
- Dziękuję.
Powiedziała i odeszła. Ale wiedziałam, że wróci.
***
Tym razem lata dłużyły mi się niemiłosiernie. Czekałam na moją małą dziewczynkę, a tymczasem mijały zimy, wiosny, lata i jesienie. Rodziłam nowe kwiaty i owoce, pojawiały się nowe zachody i wschody słońca, a ja wciąż czekałam.
Pewnego upalnego, wiosennego dnia wróciła. Było prawie tak samo, jak wtedy - delikatny uśmiech, niebieskie, rozmarzone oczy i dwa jasne warkocze. Jednak tym razem nie była sama, a z mężczyzną, który patrzył na nią jak w obrazek. Oboje promienieli radością, a w ich głosach słychać było śmiech. Ania podeszła do mnie i delikatnie pogładziła moją korę.
- To Królowa Śniegu, o której ci mówiłam. Moja pierwsza przyjaciółka.
- Jest piękna, Anulu - odezwał się jej towarzysz.
- Wiem.
***
Pewnego dnia wyryli na mojej korze swoje inicjały. Bolało, ale nie żałuję tego. Podarowali mi serce, które już wcześniej biło dla niej - w liściach, gałęziach. Żywica była słodsza, kiedy ona była obok. A on o nią dbał - byłam mu za to bardzo wdzięczna, no bo cóż może zrobił stare drzewo?Dalej przychodziła codziennie - czasem z nim, czasem sama, później z małym dzieckiem w ramionach.
Dzieckiem, które miało takie same jasne warkocze, jak ona.
***
Minęło wiele lat, sama nie wiem już, ile dokładnie. Miałam nadzieję, że to będzie trwać wiecznie, udawałam, że nie zauważam pojedynczych siwych pasm w jej jasnych włosach, zmarszczek na twarzy i problemów przy wstawaniu z ziemi.
Moje złudzenia przerwał męski krzyk rozpaczy. Krzyczał "Anula".
Przyszedł do mnie następnego dnia, ubrany na czarno. Nie wiedziałam czemu, przecież Ania nigdy nie lubiła tego koloru. Dopiero jego słowa dały mi zrozumienie.
- Nie żyje. Jest za horyzontem. Moja Anula... - bezdenny smutek, który go ogarnął był silniejszy od wichru, który zdmuchiwał piękne, białe kwiaty z moich gałęzi. Piękne, białe i delikatne, jak ona.
Nie chciałam w to uwierzyć. Czekałam, aż przyjdzie sama, z jasnymi włosami zaplecionymi w dwa warkocze i słońcem w uśmiechu.
Nie przyszła.
Mijały dni, miesiące i lata, a jej nie było. Zrozumiałam, że już nie będzie. I nie było, nie całej. Tylko przebłyski jej jasnych warkoczy we włosach jej córki, uśmiechu w promieniach słońca.
A wiatr szeptał mi jej słowa zza horyzontu, wraz z szmerem liści i deszczem białych kwiatów.
Wszystkie nawiązania do Ani z Zielonego Wzgórza są celowe :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top