7. Twoja siostra bierze ślub

Tak właśnie wyglądało moje życie, kiedy sytuacja wymykała się spod kontroli. Miałam ochotę zamknąć się w sobie. Nie wychodzić. Nie rozmawiać. Nie próbować zrozumieć. Nie próbować nawet myśleć. Zaraz potem wkroczył Marcus. Jego racjonalne i zdawkowe podejście pozwoliło mi odetchnąć.

Chciano mnie tylko nastraszyć. Właściwie, to nawet nie chodziło o mnie, a o ojca. Mogli posunąć się do wielu czynów, ale należałoby się zastanowić, co byłoby dla nich na rękę. Zabicie mojego ojca? Zabiliby go już dawno. Zabicie całej naszej rodziny? Idiotyczne. Za bardzo by się narazili. Zrobienie mi krzywdy? Po co? Po to, żeby ojciec mocniej poczuł ich gniew? Miało to sens. Jednak czy mieli aż tyle czasu, aby pogrywać z nami w tę grę? I czy naprawdę moją rolą w tym przedstawieniu było tylko stanie i naśladowanie drzewa?

Schowałam kolejny dowód w szafie ojca, pisząc mu od razu o nowym znalezisku. Na szczęście nie było całej rodziny w domu, przez co nie musiałam się tłumaczyć. Aby odsunąć złe myśli, zabrałam się za przygotowywanie jakiegoś sensownego obiadu. W końcu tę noc miałam spędzić z Marcusem i Nicole.

Wieczorem mama wraz z babcią i dziadkiem wrócili do domu. Zastali mnie w kuchni. Moja rodzicielka wyglądała na bardzo zmęczoną. Może podirytowaną. Nie byłam tym zdziwiona. Spędzenie całego dnia z jej rodzicami wymagało ogromnej dozy cierpliwości i wyrozumiałości. A że ich konflikty głównie opierały się na braku zrozumienia, Rachel musiała dać dzisiaj z siebie dwieście procent, aby nie doprowadzić do kłótni w już i tak napiętej atmosferze.

Byłam w trakcie podsmażania ryby, więc nałożyłam porcje dla zmęczonej trójki. Ciszę zaburzył dźwięk kroków na górze. Zanim się obejrzałam ze schodów zbiegli moi przyjaciele.

— Musimy wyjść na chwilę. Wrócimy przed północą. — Wyjaśniła Nicole mojej mamie, gdyż ich nagłe poruszenie spotkało się z zaniepokojonym wzrokiem kobiety.

Ruszyłam za nimi do przedpokoju, gdyż nie mogłam zignorować takiego zachowania z ich strony.

— Coś się stało? — zapytałam, opierając się plecami o ścianę.

— Kolega z drużyny dzwonił, że ma kłopoty i potrzebuje pomocy. Zgaduję, że pewnie chodzi o narkotyki. — Marcus wzruszył ramionami, mimo że jego mina mówiła coś zupełnie odwrotnego od ignorancji.

Zack, bo o nim mowa. Nie znałam tego chłopaka zbyt dobrze, ale słyszałam o nim nie raz. Z początku Marcus coś wspominał, że przyjęli nowego do drużyny, następnie, że Zack nie do końca zna granice w umiarkowanym piciu. Zaraz potem alkohol zmienił się w skręty. Po trwających pół roku zabawach nowy piłkarz spadł w tabelach, przez co trener chciał wyrzucić go z drużyny. Marcus wtedy zbyt zaangażował się w pomoc chłopakowi i praktycznie całe wakacje spędził wraz z nim na treningach i kontroli jego lekkiego podejścia do życia. Zbyt bardzo się zaangażował, gdyż z początkiem roku akademickiego Zack wrócił do swoich dawnych nawyków. Aktualnie Marcus był na etapie chronienia tyłka uzależnionemu już w tej chwili koledze.

— Poczekajcie — odparłam i kilkoma zwinnymi susami wbiegłam po schodach, następnie udałam się do sypialni rodziców i wyjęłam z szafy karton.

Miałam nadzieję, że nikt nie zainteresuje się tym dziwnym pakunkiem, więc podobnie szybko jak wbiegłam, tak też zbiegłam z góry i wcisnęłam w dłonie Nicole paczkę.

— Weźcie to. Podrzućcie paczkę ojcu. Szczerze, nie mam ochoty trzymać jej w domu. — Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że dodam im tym gestem otuchy.

Kiwnęli głowami i wyszli z domu, wymieniając ze mną porozumiewawcze spojrzenia. Zaraz potem usłyszałam warkot odpalonego samochodu Marcusa.

Wróciłam do kuchni i usiadłam do stołu. Zabrałam się za posiłek, nie podnosząc wzroku znad talerza. Spodziewałam się jakiejś zaczepki w kierunku Nicole i Marcusa, ale nic takiego nie miało miejsca.

— To jak było na zakupach? — zaczęłam niepewnie, mierząc się ze skupionymi twarzami trójki dorosłych.

— Tragicznie — mruknęła mama.

— Było bardzo fajnie, Nina — pośpiesznie dodała babcia.

— Stali godzinę przy jednej szafie. Oglądali ją ze wszystkich stron. Dziadek nawet do niej wchodził. Aż sprzedawcy zaczęli się nam przyglądać. A na sam koniec i tak zamówili szafę, która im się mniej podobała, ale była tańsza — wybuchła Rachel, a ja ledwo powstrzymałam śmiech.

— Ta szafa pasuje kolorem do łóżka — odpowiedziała babcia.

— Jakiego łóżka?! Nie zamówiliście jeszcze łóżka! — warknęła mama.

— Dziecko, to moja i twojego ojca sypialnia. Ja wiem, jak to będzie wyglądać, więc mnie nie denerwuj. Trzeba być pewnym zakupu, a nie po pięciu minutach odejść i powiedzieć „chcę tą".

— Tak, wiem o tym, ale wy za bardzo chcecie wszystko idealnie. Nie mogę cały dzień spędzać na wybieraniu JEDNEJ szafy. — Przeskakiwałam wzrokiem z zirytowanej miny mamy, a zdenerwowaną twarz babci.

Między nimi, a naprzeciwko mnie siedział dziadek. Spojrzenie miał wbite w talerz, a wręcz miałam wrażenie, że jeszcze bardziej tworzył zamkniętą postawę po każdym kolejnym słowie wypowiadanym przez kobiety.

— Ja muszę wszystko dokładnie mieć zaplanowane. Moje życie nie wygląda jak twoje. Nie mam tylu pieniędzy, ile ty masz. Nie mam pracy, nie mam męża, który zarabia tysiące.

— Przesadzasz — bąknęła mama, nieco zrezygnowana.

W końcu musieliśmy wejść na te niezbyt komfortowe tematy. I dziadek wiedział, że tak to się skończy.

— Twoja siostra bierze ślub. — Odezwał się w końcu mężczyzna.

O kurwa. To jedyne, o czym pomyślałam w momencie, w którym usłyszałam o tej nowinie.

— Słucham? — Głos mamy był tak wysoki, że musiałam się skrzywić.

Ciocia Lisa, młodsza siostra mojej rodzicielki, nigdy nie była szczególnie lubiana w naszym domu. Obie kobiety były typem sióstr, które zazdroszczą sobie wszystkiego i cały czas się kłócą. Począwszy od wyglądu, bo to zawsze Lisa lepiej wyglądała, lepiej się ubierała i prezentowała w towarzystwie. Skończywszy na tym, że mama zawsze lepiej się uczyła od ciotki. Potem poszło o chłopaka, czyli mojego tatę. Na koniec ciotka zerwała z nami kontakt, gdy się urodziłam. Wyjechała do Polski ze swoim szefem, wtedy jej kochankiem. Od tamtej pory mało kto wiedział, co u niej słychać. Oprócz oczywiście dziadków, gdyż mama zawsze powtarzała, że Lisa jest ich ulubionym dzieckiem.

— Za dwa miesiące. Poznała jakiegoś przystojnego biznesmena. — Wyszczerzyła się staruszka.

Mówiła o tym w taki sposób, jakby się tym chwaliła. Zupełnie tak, jakby miała w tym swoje zasługi. Patrząc jej w oczy, miałam wrażenie, jakby to ona miała zaraz brać ślub. Niesamowite.

Zerknęłam na mamę, która ledwo co nadążała za kolejnymi informacjami. Na pewno nie było jej łatwo, gdyż miała przecież pod swoim domem rodziców, którzy zawsze uważali ją za tą gorszą.

— W końcu — odezwałam się pewnym głosem.

— Co ty powiedziałaś? — wzburzyła się babcia, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem.

— No co? Ma już ze czterdzieści lat. Chyba dobrze, że w końcu sobie kogoś znalazła i się ustatkuje. — Wzruszyłam ramionami, patrząc kobiecie prosto w oczy.

Po mojej wypowiedzi zapadła długa cisza. A właściwie odprowadziła ona dziadków na piętro. Nikt z nas nie miał odwagi poruszać tego, a nawet innego tematu. Babcia i dziadek zapewne byli na mnie obrażeni, że śmiałam wytknąć jakąś wadę ciotce. Mimo że w mojej opinii to nie była wada. Każdy brał ślub wtedy, kiedy mu to odpowiadało. A to, że użyłam tego argumentu w takiej, a nie innej sytuacji, to zupełnie odrębny temat.

Mama zdecydowała się na kilka słów, dopiero gdy spotkałyśmy się w kuchni, sprzątając po kolacji.

— Gdzie poszli twoi przyjaciele? — zaczęła.

Spojrzałam w jej kierunku, przerywając na chwilę mycie naczyń. Kobieta jak gdyby nigdy nic wycierała blaty.

— Zawieźć głowę kota do ojca i pomóc zaćpanemu koledze — odpowiedziałam rzeczowo, mając jednocześnie na uwadze, że moja bezpośredniość może spowodować niepotrzebną dyskusję.

Mogłam powiedzieć półprawdę, ale starałam się niczego nie ukrywać przed matką. Była dla mnie oparciem. Reagowała na każdą sytuację w sposób wyważony, biorąc pod uwagę nie tylko swoje własne doświadczenia i przemyślenia na dany temat, ale też moje indywidualne zasoby. Dzięki temu po prostu doradzała mi w taki sposób, że ostatecznie to i tak ja podejmowałam decyzję. W przeciwieństwie do ojca. On miał na wszystko własne zdanie i nie lubił się liczyć z czyimś zupełnie innym postrzeganiem. Narzucał swoją wizję, ale zanim ją wygłosił, z marszu na każdą moją decyzję był zdenerwowany.

Rachel odwróciła się do mnie i ze zmartwieniem w oczach oparła się plecami o blat. Owinęła ścierkę wokół dłoni i bawiła się jej rogiem.

— Czyli nie odpuścili? — zapytała, nie podnosząc na mnie głowy.

— Jeszcze nie. — Miałam nadzieję, że kiedyś to się stanie.

— Uważaj na siebie. — Spojrzała mi prosto w oczy.

W jednej chwili nasze brązowe tęczówki się spotkały. Mama przygryzła wargę, odłożyła szmatkę i jednym krokiem znalazła się naprzeciwko mnie. Między dłonie chwyciła moją twarz, przez co musiałam lekko unieść głowę do góry.

— Mamo...

— Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Choćby nie wiem co. Choćby każdy się od ciebie odwrócił. Walcz o siebie. — Wygłosiła, po czym zapadła cisza.

— O czym ty mówisz? Przecież nic takiego...

— Ja wiem. Nie ma co panikować. Ojciec nas obroni, ale sama również zadbaj o swoje bezpieczeństwo. — Przestałam protestować, aby nie denerwować rodzicielki.

Choć cały czas jedna sprawa nie dawała mi spokoju. I może to był najmniej odpowiedni moment, a może najlepszy, jaki mogłam sobie wybrać, aby poruszyć ten temat. Było za późno. Moja głowa wybrała pierwsza.

— Mówisz tak, jakbyś była już w takiej sytuacji — mruknęłam.

Kobieta odsunęła się ode mnie i wypuściła powietrze z płuc.

— Wiesz, przy twoim ojcu raczej ciężko byłoby uniknąć zemsty ze strony wielu różnych przeciwników.

— Zemsty? Przeciwników?

— Narażone jesteśmy na złość złych ludzi, którzy przez twojego ojca nie mogą robić tego, co wcześniej.

— Nie musisz mi tłumaczyć. Przecież rozumiem przenośnię, ale...

— Nina... Zostałam zgwałcona — wydukała, a mnie aż zatkało.

Rachel podeszła do zalewu i zaczęła energicznie wycierać naczynia. Nie patrzyła na mnie. Próbowała wyrzucić z siebie wszystkie myśli, jakie przyszły jej do głowy na samo wspomnienie tamtego wydarzenia. A co ja miałam teraz zrobić? Uczyli nas na zajęciach, jak rozmawiać o gwałcie z ofiarami, ale to były proste przykłady. Pozbawione emocji manekiny. A tutaj stała moja matka.

— Przez nich? — zapytałam drżącym głosem.

— Przez starego przyjaciela twojego ojca. — Przełknęła głośno ślinę. — Zakończmy ten temat — warknęła. — Zaproszę panią Susanne na obiad w niedzielę. Mam nadzieję, że nie masz planów.

Nie miałam wyboru, jak uszanować jej decyzję. Zresztą, po co miałam w to wszystko wnikać. Została skrzywdzona. Brutalnie. Przez bliską osobę. Była to prawda nie do podważenia.

— Na niedzielę nie mam — odpowiedziałam po chwili zastanowienia.

— Na niedzielę? A sobota? — Odwróciła się do mnie z podejrzliwym uśmieszkiem na twarzy.

Widać było, że był wymuszony, ale starałam się nie zwracać na to uwagi.

— Mam randkę. — Przewróciłam oczami.

— To bardzo fajnie. Dlaczego tak na to reagujesz? Dawno cię nie widziałam z jakimś chłopakiem.

Dawno, czyli nigdy-pomyślałam. No, może był jeden, ale nie był dla mnie nigdy kimś, w kim szczerze bym się zakochała. To samo z resztą wróżyła relacja z Louisem, więc czemu miałabym być tym podekscytowana?

— Bo raczej jest to coś w rodzaju powinności? Formy przeprosin? Sama nie wiem. — Westchnęłam.

— Jednak nie wiesz jeszcze, jaki on jest. Może po rozmowie okaże się warty zainteresowania? Nie wierzyłabym w miłość jak na filmach, od pierwszego wejrzenia. — Wzruszyła ramionami.

— Nie oczekuję jej, ale fajnie byłoby, chociaż cokolwiek czuć. — Na moje słowa mama wybuchnęła śmiechem, tym razem szczerym.

— A nie pomyślałaś o tym, że może jeszcze nie spotkałaś na swojej drodze osoby, przy której będziesz mogła czuć się inaczej? — Podniosła jedną brew.

— Rozumiem, że wróżysz mi prędkość zakochania się ciotki Lisy? — Skrzyżowałam dłonie na piersiach, a mamie mina od razu zrzedła.

— Nie przypominaj mi o tym. A poza tym. Nie wierz w to, że bierze ten ślub z miłości. Pewnie koleś jest stary albo ma jakąś nieuleczalną chorobę...

— Mamo! — zaśmiałam się, słysząc jej intrygi.

— Ty jeszcze chyba mało wiesz o świecie.

— Nie każdy musi tak w życiu kombinować.

— Ona musi. Niczym innym nie jest w stanie zabłysnąć — warknęła.

Pokiwałam głową, choć dalej nie byłam w pełni przekonana do postawy mamy. Cieszyłam się, chociaż, że tak łatwo przyszło nam zmienić temat.

Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy, był komisariat. Chcieliśmy mieć za sobą tę formalność. Poza tym jeżdżenie z naćpanym kolegą w samochodzie i odwiedzenie z nim siedziby policji nie należałoby do zbyt błyskotliwych pomysłów.

Gdy tylko zatrzymałem się na świecącym pustkami parkingu, Nicole wzięła pudło i wysiadła z samochodu. Trzymała pakunek kilkanaście centymetrów od siebie zupełnie tak, jakby bała się, że się ubrudzi. Poszedłem w jej ślady i wysiadłem z auta, wcześniej zamykając go przyciskiem w pilocie. Razem ruszyliśmy w kierunku schodów prowadzących do drzwi wejściowych.

— Uważaj, bo zaraz wstanie z martwych. — Szepnąłem jej do ucha i złapałem w talii, przez co dziewczyna podskoczyła, piszcząc.

— Debilu! Ja czytałam taką książkę, w której ożywały zwierzęta! Chyba Stephena Kinga — warknęła, odsuwając się ode mnie.

— Mało takich książek i filmów, które zostały wymyślone przez najebanych ludzi? A rzeczywistość ma się trochę inaczej. — Pokiwałem głową z pobłażliwością.

— Zapewniam cię, że nie jedna ta historia wydarzyła się naprawdę — odparła oburzona, zapewne nawiązując do horrorów, które we wstępnych napisach opierają się na autentyczności historii.

— Zapytasz się Zack'a, jakie ma fazy po dragach. Po jednej rozmowie będziesz mogła stworzyć takich scenariuszy z pięć. I będą na faktach. Bo przecież prawdziwy narkoman je zmyślił — zaśmiałem się, na co dziewczyna zgromiła mnie wzrokiem.

Na wejściu przywitaliśmy się z sekretarką. Podniosła na nas zaspaną głowę i machnęła ręką, po czym z trudem sięgnęła po słuchawkę zapewne, aby zadzwonić do Rogera. Na krześle po prawej stronie, jak zwykle siedział jakiś dziwny typek. Jeszcze nigdy na żywo nie widziałem tak wytatuowanego faceta. Do tego miał kolczyki w uszach, wardze, brwiach, nosie... Wyglądał jak punk. Zastanawiałem się nad przyczyną jego obecności. Raczej nie wdał się w żadną bójkę, gdyż był zbyt cherlawy, a jego skóra była w nienaruszonym stanie. Nie wyglądał również na naćpanego, więc jeśli już to, albo sprzedawał towar, albo kradł. No ewentualnie zdewastował jakieś mienie publiczne.

Nie patrzył na nas. Jego głowa nieruchomo zwisała. Może spał? Z zamyślenia wyrwał mnie ponaglający głos przyjaciółki. Kiwała do mnie, wskazując, abym ruszył za nią w głąb budynku. Od razu udaliśmy się do biura Rogera.

— A co wy tu robicie o tej porze? — Mężczyzna przywitał nas pytaniem, gdy tylko zajrzeliśmy do pomieszczenia, w którym pracował.

Zdjął okulary i odłożył plik dokumentów na bok. Przetarł zmęczoną twarz i wypuścił z ust świszczące powietrze. Następnie wrócił do nas wzrokiem, skupiając się na pudle, które miała w rękach Nicole.

— Głowa kota — zaśmiała się ironicznie, potrząsając paczką.

Mężczyzna przewrócił oczami i opadł ciężko na fotel. Pokazał gestem ręki, żebyśmy mu tego nie pokazywali.

— Wie pan... Przynajmniej już go nie będą wysyłać. Wszystkie części doszły — parsknąłem śmiechem, ale gdy zauważyłem, że ojciec Niny się nie zaśmiał, szybko doprowadziłem się do porządku.

— Dajcie go sekretarce. — Roger wskazał dłonią na karton i wrócił do czytania dokumentów.

Pokiwałem powoli głową i kierując gestem Nicole, aby wycofała się z pomieszczenia, odwróciłem się tyłem do mężczyzny. Miałem nadzieję, że ta rozmowa się zakończy, ale on odchrząknął.

— Właściwie, to, co wy tu robicie o tak późnej porze? — Przekląłem w myślach, szybko szukając jakiejś sensownej odpowiedzi.

— Postanowiliśmy zrobić sobie wieczór filmowy i jedziemy do całodobowego po jedzenie. — Zastąpiła mnie czerwonowłosa, zakładając na twarz maskę obojętności.

Z naszej czwórki to Nicole zawsze była najlepsza w kłamstwach. Dlatego, jeszcze za czasów High School, gdy chcieliśmy wymsknąć się na imprezę, zwykle to u niej „nocowaliśmy", bo tylko ona potrafiła tak dobrze manipulować rozmówcą, aby każde przewinienie uszło nam na sucho.

— Miłej zabawy. — Pożegnał nas uśmiechem i odwrócił wzrok w stronę komputera.

Skorzystaliśmy z okazji i wyszliśmy z biura. Gdy znowu zajęliśmy miejsca w samochodzie, usłyszałem, jak Nicole wypuściła z płuc powietrze. Przetarła twarz i spojrzała na mnie kątem oka.

— Załatwmy to szybko i wracajmy do domu — mruknęła, a ja, jak na rozkaz odpaliłem auto i ruszyłem w wyznaczone miejsce.

Po drodze zaczęliśmy rozmawiać na dość nietypowe tematy jak na naszą dwójkę. Konkretnie o związkach i miłości, gdyż Nicole niespodziewanie dla mnie była bardzo zainteresowana relacją między Louisem a Niną. W pierwszej chwili pomyślałem, że może chodzić jej o zazdrość. W końcu chłopak miał być jej zdobyczą. I o ile czerwonowłosa potrafiła pokazać swoją sukowatą stronę, nigdy nie przejawiała jej w stosunku do przyjaciół.

— Nie dziwi cię, że żadna z nas nie ma jeszcze chłopaka? Bo mnie tak — zaczęła, odgarniając swoje czerwone włosy na prawe ramię.

— Raczej nie. Nina jest zbyt nieśmiała. Ariana uważa, że każdy facet jest gorszy od niej, a ty... — W tym momencie spojrzała na mnie groźnie, ale nie zamierzałem ukrywać przed nią tego, co tak naprawdę uważam na ten temat. — Ty raczej się bawisz. Nie szukasz stałego związku.

— No i właśnie chodzi o to, że to nie prawda. Popatrz. Nina umówiła się z Louisem. Okej, to cud, ale wydarzył się już, tak? Ariana, fakt, jest zajęta Niną, a jak nie nią to swoim wiecznie samotnym i nieszczęśliwym ojcem. Jednak ja chciałabym się zakochać. Tak naprawdę. Chodzić na randki, całować się przy zachodzie słońca...

— Chyba za dużo seriali na Netflixie — parsknąłem śmiechem.

— To normalne marzenie każdej kobiety — obruszyła się.

— W porządku. — Chrząknąłem. — Więc czemu nie umawiasz się z jakimś fajnym, spokojnym facetem? Co następny, to większa kartoteka — zapytałem, nie odrywając wzroku od ulicy.

Wiedziałem, że dziewczyny podejmowały już ten temat w rozmowach z Nicole, ale widocznie do niej nic nie docierało. Z jednej strony jawnie narzekała na brak szacunku i jednoznaczność w spotkaniach z mężczyznami, ale nie potrafiła dostrzec nieprawidłowości w wyborach. Nie wybierała faceta, który będzie jej słuchał, tylko tego, którego ona będzie musiała się słuchać. A, że nie należała do uległych i cichych dziewczynek, zwykle rozstawała się z kolesiem po około tygodniu znajomości.

— Bo takich lubię. Nie są takimi pizdami. Tylko problem w tym, że pizda to przynajmniej weźmie mnie na kolację do restauracji obok plaży, a taki to łaskę zrobi, jak zabierze mnie na KFC. I jeszcze ma pretensje, że nie jestem mu za to wdzięczna. — Spojrzała przez okno.

— I dalej nie widzisz, że jest coś nie tak? — Nastała cisza, po której dziewczyna odwróciła głowę w moją stronę i wpatrywała się przez chwilę w mój profil.

— A ty czemu nie masz dziewczyny? — Na chwilę przestałem oddychać.

— Nie znalazłem odpowiedniej.

— Co ty pierdolisz? Kiedyś pieprzyłeś się z każdą, która ładnie się do ciebie uśmiechała.

— Właśnie. Kiedyś. To całkiem spory odstęp czasu. — Rozejrzałem się po ulicy, gdyż byliśmy już prawie u celu. — Nie mam czasu na dziewczyny. — Westchnąłem i zaparkowałem przy jednej z kamienic.

— Robisz coś w sobotę? — wypaliła Nicole, przez co zawahałem się przed zgaszeniem silnika.

— Nie...

— To pójdziemy do kina. — Uśmiechnęła się przekonująco i otworzyła drzwi po swojej prawej.

— Coś ci się stało? — parsknąłem śmiechem. — Coś z mózgiem?

— Jak nie to nie. Pomyślałam, że może potrzebujesz osoby do poćwiczenia swoich umiejętności flirtu. — Wzruszyła ramionami zupełnie nieruszona moimi słowami.

Miałem odpowiedzieć coś chamskiego, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Może byłoby to zbędne? Już fakt propozycji spotkania ze strony Nicole był czymś wyjątkowym. Powinienem mieć to na uwadze.

— W porządku. Dotrzymam ci towarzystwa w tym samotnym i pustym życiu. — Puściłem do niej oczko, przez co pokręciła głową i razem ruszyliśmy na drugą stronę ruchliwej, jak na tę porę, ulicy.

Mrok zapanował nad miastem. Mimo tego ulice były rozświetlone jak w dzień, dzięki światłom samochodów, latarniom oraz szyldom sklepowym i reklamowym. Ruszyliśmy chodnikiem wzdłuż budynków, dochodząc do szczeliny między jedną kamienicą a drugą. Pierwsze, na co uwagę zwróciła Nicole, to jaskrawo fioletowy szyld sex-shopu. Następnie do moich nozdrzy dotarł zapach moczu oraz zgniłych śmieci.

— Chciałabym tylko zakomunikować, że boję się szczurów — odezwała się do mnie, zatrzymując się przy rogu i bacznie lustrując wilgotny beton.

— Uspokój się. I nic nie mów. Słuchaj. — Zamilkliśmy.

Gdy nic niepokojącego nie zwróciło mojej uwagi, ruszyłem w głąb zaułka. Zatrzymałem się w chwili usłyszenia cichego śmiechu dwóch mężczyzn. Jeden był czarnoskóry, a drugi wysoki brunet, mocno wytatuowany. Zaraz obok zobaczyłem leżącego pod ścianą kumpla. Wyglądał mizernie. Zupełnie jakby ćpał całą noc. Co zresztą mogło być prawdą. Jedna strona jego twarzy była pokryta krwią.

— Mój Boże... — jęknęła Nicole, przez co zwróciliśmy na siebie uwagę dwóch nieznajomych.

Ku mojemu zaskoczeniu, po prostu się uśmiechnęli i odeszli od ciała Zack'a. Zupełnie tak, jakby dali nam przyzwolenie na zabranie chłopaka z tego miejsca. Niewiele myśląc, po prostu podszedłem do kumpla i pomogłem mu wstać. Mamrotał coś całkowicie niezrozumiałego. Dopiero teraz zauważyłem na jego prawym przedramieniu kilka wkłuć i siniaków.

— Zadzwoniłeś po pomoc? — Parsknął śmiechem czarnoskóry, zwracając się do półprzytomnego chłopaka.

Drugi z nich oglądał w tym czasie Nicole od góry do dołu. Widziałem, że dziewczyna nie czuła się z tym dobrze. Mimowolnie zakryła swoje ciało dłońmi, zupełnie tak, jakby mężczyzna mógł coś zobaczyć pod jej grubym swetrem i jeansami.

— Tylko masz oddać kasę do środy. Jak nie, równo o północy przyjdę i cię zabiję — warknął, odrywając w końcu oczy od czerwonowłosej.

Znałem ten głos. Kojarzył mi się z komisariatem, ale nie mogłem dopasować go do konkretnej osoby. Dopiero gdy na zakapturzoną głowę mężczyzny padły światła reflektorów nadjeżdżającego do skrzyżowania samochodu, poznałem go. Był to Victor, niewątpliwie. Kiedy go złapaliśmy, byłem na służbie i nawet miałem okazję siedzieć w pomieszczeniu, w którym go przesłuchiwano.

— Czekaj... — Wyprostowałem się, ponownie słysząc jego głos, tym razem wyraźniej.

Przerzuciłem Zack'a na ramię Nicole i kiwnąłem głową, aby ruszyła do samochodu. Chwilę się wahała, ale w końcu odwróciła się, ciągnąc za sobą półprzytomnego chłopaka.

Nie wiedziałem za bardzo, co robić. Zarzuciłem na głowę kaptur i powolnym krokiem szedłem do wyjścia z zaułka. Czułem na swoich plecach palący wzrok Victora i słyszałem jego kroki idące wraz ze mną. Bałem się odezwać. Co prawda raczej nie poznałby mnie po głosie, gdyż mało się odzywałem podczas przesłuchań, ale widocznie miał bardzo dobrą pamięć do twarzy.

— Kojarzę cię. — Zatrzymałem się i odwróciłem do mężczyzny.

Jego usta były radośnie wykrzywione. Szkoda tylko, że ten uśmiech mało miał w sobie życzliwości. Podniosłem wzrok z jego ust. Czułem się zupełnie tak, jakbym wpatrywał się w obłąkane oczy mordercy.

— Raczej na co dzień nie przyjeżdżam po naćpanych kumpli. — Wzruszyłem ramionami.

— Dlaczego jeszcze nie zadzwoniłeś po swoich psich kolegów? — Jego kumpel, idący kilka kroków za nim, wyszczerzył się na te słowa, a ja wiedziałem już, że to nie będzie łatwy wieczór.

— Nie chcę robić żadnych problemów. Przyjechałem po kolegę. Nie miałem pojęcia, że tu będziecie... — Marcus, gdzie podziały się twoje jaja?

— Biegnij ich poinformować. — Usłyszałem odgłos odbezpieczania broni, którą zza spodni wyjął czarnoskóry.

Moje oczy momentalnie zrobiły się tak duże, jak spodki. Podniosłem ręce w geście poddania się.

— Ja naprawdę nie będę robił wam żadnych problemów. — Mój głos coraz bardziej drżał.

— Spierdalaj stąd — warknął do mnie Victor, a jego kolega wycelował lufę centralnie w moją głowę.

Zupełnie się tym nie przejąłem. W tym momencie w głowie miałem tylko chęć walki o życie. Odwróciłem się na pięcie i biegiem ruszyłem w stronę chodnika i ulicy. W końcu zdecydowałem się przebiec na drugą stronę jezdni. Mogłem zrobić to na pasach, ale byłem tak przestraszony tym, że mogliby mnie gonić lub do mnie strzelić, że wolałem zrobić trochę zamieszania. Zacząłem przeskakiwać między samochodami stojącymi na światłach. Gdy dotarłem na chodnik, auta ruszyły i odcięły drogę Victorowi, który stanął przed wejściem między budynkami i oparł się o ceglaną ścianę. Uśmiechnął się i pokazał mi środkowy palec, a potem odwrócił się i zniknął w mroku.

— Nic ci nie jest? — Podeszła do mnie Nicole i chwyciła za bluzę.

— Wszystko w porządku. — Nie oderwałem wzroku z miejsca, w którym widziałem niedawno przestępcę.

— Czego od ciebie chcieli? To bandyci. Jacyś gangsterzy. Handlarze narkotyków...

— To był Victor. — Przełknąłem ślinę, ciężko łapiąc powietrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top