50. Obudziłam się, gdy świat zaczął płonąć

Obudziłam się, gdy świat zaczął płonąć. Skąd to wiedziałam? Po minie Ariany, gdy wpadła do mojego pokoju. Nie musiała nic mówić. Odblokowałam telefon. Pięć nieodebranych połączeń od matki. Jedno od ojca. SMS od Simona.

*Simon*

Nie bój się. Wszystko jest w porządku.

I tyle. Tyle na to wszystko, co się wydarzyło. Ariana mi wytłumaczyła. Dzwoniła do Nicole. Przyznała się, że powiedziała o wszystkim Marcusowi. Wiadomo, jak zareagował. Pojechał do mojego ojca. Najgorsze jest to, że wszystko to wydarzyło się jakąś godzinę temu. I co teraz? Co mam zrobić?

Co mam teraz zrobić? Gdzie powinienem iść? Nie było już wyjścia. Musiałem uciekać. Wszyscy musieliśmy. Nie było to nic nowego, byliśmy przygotowani na taką okoliczność. Jednak świadomość, że to koniec...

Zamknąłem za sobą drzwi. Położyłem torby w przedpokoju i stanąłem przed kominkiem. Włożyłem kilka kłód, podpaliłem je i zamknąłem drzwiczki. Spojrzałem w stronę okna, za którym widać było kołyszące się fale oceanu. Ogień zaczął trawić świat.

Usiadłem na kanapie i schowałem twarz w dłoniach. Poczułem słoną łzę. Poleciały kolejne i już nie miałem siły ich powstrzymywać. Choć byłem wściekły, że tak reagowałem. To nie było w moim stylu. Nigdy nie było i nigdy nie powinno być. Wciągnąłem powietrze i usłyszałem dzwonek telefonu. Od razu odebrałem, zwłaszcza widząc na wyświetlaczu numer przyjaciela.

— Jesteś już bezpieczny? — Usłyszałem zaniepokojony głos Victora.

— Tak, lepiej powiedzcie, czy zdążyliście wyjechać.

— Tak. Już jesteśmy w samolocie. Dobrze, że dzień wcześniej spakowałeś wszystkie dokumenty i broń, bo nie wiem, czy byśmy zdążyli. Cały czas kontroluję kamery willi, ale nic tam się nie dzieje. Jest obława miasta, to na pewno. Może powinniśmy wysadzić ten dom w powietrze?

— Nie. — Zaprotestowałem. — Od razu nas powiążą. Całe clou tego wszystkiego polega na tym, że nie może powiązać Maskowicza z Peterem. To byłby gwóźdź do trumny dla mnie. Cały świat dowiedziałby się o mojej tożsamości. Na chwilę obecną, wiedza Rogera opiewa w informację na temat tego, że Maskowicz to Jason, a Nina z nim spiskowała od dłuższego czasu. I tak ma zostać. Bo Marcus o niczym więcej nie wiedział.

— Chyba że Nina i Ariana się wysypią.

— Nie zrobią tego. — Westchnąłem.

— Skąd jesteś tego taki pewny? Wiesz, jak bardzo Roger jest wkurwiony? Nie na nas. Na nią.

— Dlatego zostałem. Dopóki jej dzisiaj nie zobaczę, nie wyjadę. — Zacisnąłem zęby.

— List gończy na pewno za tobą puszczą. Jak już tego nie zrobili. W końcu mają postęp w sprawie. Roger wie, jak wyglądasz, bo głupi sam mu się pokazałeś — warknął, przez co musiałem odsunąć słuchawkę od ucha.

— Najważniejsza jest teraz Nina. — Wycedziłem i rozłączyłem się.

Miałem tylko nadzieję, że będzie wiedziała, gdzie przyjechać. O ile będzie mogła... O ile jej nie zamknęli...

Usłyszałem otwierające się drzwi do domku. Szybko chwyciłem broń i przeładowałem.

Nic do mnie nie docierało. Zbudowałam wokół siebie bańkę. Nie. Mur. Albo ustawiłam pancerną szybę. Coś w tym rodzaju, bo inaczej nie byłam w stanie nazwać tego, w jaki sposób się zachowywałam. Mechanicznie włożyłam na siebie jakieś rzeczy, wzięłam z mieszkania telefon i klucze do samochodu, po czym zostawiłam Arianę, sama wsiadając do auta i ruszając. Gdzie? Pierwsze, o czym pomyślałam, to sprawdzić stan mamy. Więc do domu. Co, jeśli spotkam tam ojca? Nie wiem. Co, jeśli matka mnie nienawidzi? Nie wiem. Co, jeśli...

— Co ja mam zrobić? — Moje dywagacje przerwał telefon od Ariany. Dopiero teraz zaczęła panikować?

— Milcz — odpowiedziałam tylko.

— Ojciec będzie pytał...

— Więc o niczym nie wiedziałaś.

— Nie wiem, co Marcus im powiedział — rozpaczała, ale ja z jakiegoś powodu nie mogłam zrozumieć jej stanu. Irytowała mnie.

— Masz milczeć. To wszystko. — Rozłączyłam się, w ogóle nie myśląc o tym, że to była moja przyjaciółka. Największe gówno kryła razem ze mną. Była, kiedy jej potrzebowałam. Teraz jej potrzebowałam. Właśnie teraz. Nigdy wcześniej tak, jak teraz.

Zatrzymałam się pod domem. Nie było samochodu ojca. Wszystko wyglądało tak, jak zawsze. Ale co czekało mnie w środku? Napięcie w moim ciele rosło z sekundy na sekundę. Pancerna szyba pękała, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Nie bałam się o siebie.

Wysiadłam z auta i ruszyłam do drzwi. Co, jeśli są zamknięte? Nie były. Weszłam do środka od razu. Cisza. Jak nigdy dotąd. Tak czysta. A potem nagły strzał rzeczywistości, gdy weszłam do salonu i ujrzałam matkę, która wpatrywała się we mnie beznamiętnie. Wspomnienia wróciły. Te najgorsze. Te, które wyparłam z pamięci tak mocno, że czułam się teraz tak, jakbym poznawała tę historię na nowo. Mokre łóżko od potu i moczu. Poduszka mokra od łez. Krzyki. Głośne wrzaski. Krew. A wszystko to za zamkniętymi drzwiami idealnego domu, jakim przecież on był.

Matka spuściła wzrok, gdy zauważyła, że z przerażeniem na nią patrzę. Z ogromnym trudem sięgnęła po gazę leżącą na stole i przyłożyła ją do twarzy. Twarzy zalanej krwią. Jej przekrwione oczy od łez, spierzchnięte usta od krzyku. Rozcięta brew. Spuchnięty oczodół. Rozcięcie na głowie. Rzucał nią o ścianę? Zachwiałam się. Robotycznie odwróciłam się i wyszłam z domu. Zamknęłam się w samochodzie i przez chwilę patrzyłam przed siebie. Gniew narastał. Żal go doganiał. Zaczęłam z pełną siłą uderzać w kierownicę i krzyczeć. Tak głośno, jak jeszcze nigdy. Tak, że w pewnym momencie straciłam głos. A mimo to dalej krzyczałam. Gdy moje mięśnie przestały domagać, osunęłam się na siedzeniu. Przygryzam wargę, aby powstrzymać mistyczne łzy, które przecież powinny teraz spłynąć po mojej twarzy. Tylko że ich nie było. Nic już nie było.

Odpaliłam auto i ruszyłam w jedyne miejsce, które zostało na mojej liście, do odwiedzenia. A potem zamienię się w kamień.

— Nic ci nie jest? — To było pierwsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy, gdy przed twarzą wyrosła lufa skierowana prosto w moje czoło.

— Boże... — Simon jęknął i rzucił broń na podłogę. Zaczął się trząść.

— Dlaczego nie wyjechałeś? — pytałam dalej, podchodząc do niego i chwytając go za ramiona.

Wyrwał się i schował mnie w objęciu, tak ciasnym, że prawie nie mogłam oddychać.

— Zostałem, żeby cię zobaczyć. — Wyznał, chyba pierwszy raz tak szczerze i otwarcie. Nie licząc tego "kocham cię" w windzie.

— To głupie. Całe miasto cię szuka.

— A ciebie nie? — Spojrzał mi w oczy.

— Nie wiem. Jeszcze nie spotkałam ojca. Byłam tylko u matki. — Zawahałam się, czy nie powiedzieć mu, co widziałam.

— Muszę wyjechać. — Skutecznie odwrócił moją uwagę.

Usiadł na kanapie i dopiero teraz dostrzegłam, w jakim jest stanie. Skulony. Blady. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że bał się nalotu policji. To na pewno nie był jego pierwszy raz. Przecież nawet siedział w więzieniu. Więc co go dręczyło?

To wszystko nie miało już znaczenia. Marcus zachował się tragicznie, bo pozbawił Simona jego prywatności. I cokolwiek bym nie powiedziała, czy zrobiła, nie cofnę czasu.

— Wiem. — Usiadłam obok chłopaka.

— Prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy. Muszę całkowicie zniknąć.

— Zdaję sobie z tego sprawę.

Uśmiechnął się, wpatrując się swoimi niebieskimi oczami w ogień trawiący drewno w kominku. Po co go rozpalał, skoro na zewnątrz było z trzydzieści stopni?

— Kocham cię.

Serce właśnie mi pękło. Choć myślałam, że to niemożliwe.

— Ja ciebie też kocham. — Dotknęłam jego policzka.

— Wyjedziesz ze mną? — A teraz zapadłam się niczym gwiazda w kosmosie. Naprawdę myślał, że to zrobię? Może tak. Może, gdyby musiał wyjechać w innych okolicznościach, wzięłabym taką możliwość pod uwagę. Jednak teraz...

— Nie mogę jej zostawić. Pobił ją. — Simon spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

Spuściłam wzrok i przyglądałam się swoim dłoniom.

— Skurwysyn — odpowiedział tylko.

Jednak czułam się tak, jak powinien czuć się mój ojciec po takim wyzwisku w jego stronę. Bo nie przyznałam się do tego, że to akceptowałam. Że obie to akceptowałyśmy od zawsze. Że udawałam, że tego nie ma, bo nie było od kilku dobrych lat. Choć czasami nie byłam pewna, gdy wracałam z nocowania u Ariany, a matka chodziła w bardzo mocnym makijażu. Nietypowym dla niej. Ignorowałam to. Zawsze robiła dobrą minę do złej gry. Ja również. Byłyśmy w tym najlepsze.

— Po prostu wyjedź. I zadbaj o siebie, najlepiej jak potrafisz. Żeby cię nie dopadł. Ja sobie tu poradzę. — Postanowiłam.

— A zlecenie...

— Nie... — Pokręciłam głową. Pierwsza łza. Druga łza. Kapały na moje spodnie. — Naprawdę go nienawidzę. — Patrzyłam mu prosto w oczy. — Naprawdę. — Zaczęłam szlochać. — Ale nie zabiję go. Przepraszam. — Ostatnie dodałam ze względu na fakt, że skazałam Simona na dozgonny haracz. Chociaż nie byłabym tego taka pewna. Na pewno miał swoje sposoby. Poradzi sobie. Tak jak ja to zrobię.

— Rozumiem i dziękuję. — Nie widziałam w nim żalu, a dumę. Zbiło mnie to z tropu. — Dałaś mi to, czego nikt nigdy mi nie dał. Zrozumienie. Zaufanie. Wiem, że dasz sobie radę. Bo przez te dwa miesiące stałaś się bardziej odważna, niż ja kiedykolwiek byłem. Jestem z ciebie dumny. Dumny z tego, że choć przez chwilę mogłem myśleć, że jesteś moja.

Wstał. Puścił moje dłonie i ruszył do drzwi, przy których stały jego rzeczy. Schował broń, podniósł torby i wyszedł z domku. Słyszałam, jak uderza drzwiami. Podniosłam się z trudem i wyszłam na zewnątrz tylko po to, aby spojrzeć w jego oczy ostatni raz. A potem wsiadł do auta i odjechał.

Chwilę wpatrywałam się w dawno już pustą drogę. Zastanawiałam się nad swoim życiem, jak i nad tym, jak będzie wyglądać świat Simona. I czy kiedykolwiek go jeszcze zobaczę? Jak ja mam teraz spojrzeć w oczy mojemu ojcu? Poświęciłam dla niego swoją miłość, a on chciał ją zabić. Nie mogłam go za to winić, ponieważ nie miał o tym bladego pojęcia. Za to mogłam go winić za mnóstwo innych rzeczy.

Pół roku później


Mijały dni. Myślałam, że będzie mi lepiej. Pewna część moich problemów odeszła. Zauważyłam, że dla wszystkich to było na rękę, ale nie dla mnie. Byłam jak cień. Straciłam cząstkę siebie, której już prawdopodobnie nigdy nie odzyskam.

Gdy w samochodzie leżały ostatnie pudła zabrane z mojego rodzinnego domu, ja stałam w swoim dawnym, pustym już, pokoju. Za szafą, którą odsunęłam od ściany na potrzebę przemalowania, leżała mała książeczka. Gdy zobaczyłam na jej okładce kwiatki rumianku, wiedziałam, co to jest. Mój pamiętnik z czasów dzieciństwa. I wiedziałam, co w nim jest.

Podniosłam zakurzoną książeczkę. Kartki były lekko posklejane od nadmiaru kleju, który wykorzystywałam do ozdabiania wpisów. Wciągnęłam głośno powietrze, gdy moje dłonie trafiły na wpis o Simonie. A w rowku między kartkami leżały różowe stokrotki. Suche na wiór. Pozbawione życia. Były tu. Zawsze tu były.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top