49. Czegoś mi nie mówisz
Otworzyłam zaspane oczy i wciągnęłam głośno powietrze. W pierwszej chwili nie zorientowałam się, że byłam już w mieszkaniu w Malibu. Dopiero po chwili poczułam zapach pościeli, a zarys pokoju, w jakim się znajdowałam, wyostrzył się.
Cieszyłam się z powrotu, choć nie mogłam ukryć też tego, że ten kilkudniowy pobyt w Las Vegas był mi bardzo potrzebny. Ze względu na odpoczynek, na wiedzę, ale chyba przede wszystkim dlatego, że w końcu poznałam chłopaków i Judy. Zresztą, wydawało mi się, że ów wyjazd był o wiele bogatszy, niż by się zdawało. Wszystkie doświadczenia zbudowały moje przekonania o świecie Simona. Pozwoliły mi poznać jego rzeczywistość. Choć na szczęście uniknęłam konfrontacji z kimkolwiek na balu, a cały nasz pobyt na imprezie trwał może z godzinę, głowę miałam przepełnioną tak wieloma informacjami, że nie mogłam zasnąć. Następnego dnia ostatni raz zjedliśmy wspólne śniadanie w wybranej przez Judy restauracji, a potem, po południu ruszyliśmy w trasę powrotną do Malibu. Korki zaczęły w pewnym momencie irytować wszystkich, co skutecznie mnie wykończyło, i gdy odwieźli mnie przed dwudziestą drugą do mieszkania, zdążyłam się umyć i od razu legnąć w łóżku.
Teraz czekała na mnie torba ubrań i powrót do rzeczywistości. Tylko jakiej rzeczywistości? Czyjej? To, co zobaczyłam w siedzibie Wielkiej Piątki, zmieniło moje patrzenie na ich świat. Namacalne poczucie bólu i udręki ludzi, którzy poświęcają swoje życie tylko po to, aby pracować w imię czegoś, mocno utkwiło w mojej głowie. Nie był to jednak nieznany mi motyw, ale mimo wszystko, pewnego rodzaju złość na ludzi obecnych na bankiecie, rosła z każdym toastem, śmiechem, każdą wymianą uprzejmości. Ten świat skrywał w sobie jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Pełno ludzi upadłych, okaleczonych, obłąkanie patrzących na świat. Złamanych, ze zdeptanym szacunkiem do samego siebie. Ludzi płaczących codziennie do poduszki, a może nawet do lodowatego betonu. Ludzi posiadających krew na rękach, rany na plecach. Z jednej strony terror, dążenie do czegoś, czego sens widzą tylko ci najwyżsi. Z drugiej strony strach, udręka, niesprawiedliwość. Niesprawiedliwość kobiet, które są sprowadzane do przedmiotu, wykorzystywane do szpiegostwa, do uwodzenia, do zaspokajania potrzeb. Niesprawiedliwość dzieci, które od najmłodszych lat miały prane mózgi, inne uprowadzone nigdy nie będą już takie same, a jeszcze inne, sprzedawane dla korzyści nie wiadomo kogo. Nie widziałam tego zła w pełni. Dopowiadałam sobie wiele rzeczy, czerpiąc z wiedzy, jaką już na ten temat posiadałam. Więc pytanie, czy chciałam, aby taka była moja rzeczywistość?
— Dobrze, że już wróciłaś. Tutaj jest strasznie pusto bez ciebie. Przyzwyczaiłam się do mieszkania z kimś. — Głos Ariany rozniósł się po całym salonie, gdy zeszłam na parter.
Dziewczyna postawiła na stole półmisek z kanapkami i kubki z herbatą.
— Ja też się cieszę. Najważniejsze, że mogłam spać w swoim łóżku — zaśmiałam się i usiadłam do stołu.
— To opowiadaj. Jak było? Co widziałaś? Dało się z nimi w ogóle wytrzymać?
— Fajnie — rzekłam w zamyśleniu.
— Fajnie? I tyle?
— Widziałam... Pewne miejsca ich pracy. — Chwyciłam jedną z kanapek i wzięłam gryza. Tęskniłam za zwykłym chlebem, serem i warzywami.
— Ciężko to opisać? — Uniosła jedną z brwi, a ja kiwnęłam głową.
— Myślę, jak wiele jeszcze nie wiem — mruknęłam.
— Nie musisz wiedzieć. Bo nie musisz w to wchodzić. — Machnęła ręką. — Taka była umowa, tak? — Podniosłam na nią wzrok. Wyglądała jak zawsze. Drobna, blada, włosy upięte w niskiego kucyka. Moja przyjaciółka. Od zawsze.
— No jasne. — Chrząknęłam i zabrałam się za kolejną kanapkę.
— Czegoś mi nie mówisz. — Ostrzegła, groźnie.
— Nie... — Westchnęłam. — Po prostu jeszcze nie ochłonęłam. Widziałam ich kodeks, salę inicjacji, "więzienia", a potem tych wszystkich ludzi na bankiecie. Byłam też z Simonem w kasynie. Pokłóciliśmy się. Powiedział mi, że nie będę mogła być na wysokim stanowisku w mafii, bo jestem chora psychicznie. — Ariana parsknęła śmiechem. — Poznałam lepiej chłopaków. Matilde też przyjechała. Powiedziała mi, że muszę sobą... — Wskazałam na siebie. — Prezentować Simona.
— Podchodzą do ciebie poważnie. — Zauważyła i na moment nasze spojrzenia się spotkały.
Miałyśmy kontynuować rozmowę, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. Otrzepałam dłonie z okruchów chleba i podniosłam się, aby podejść do stolika kawowego przed telewizorem. Zobaczyłam na wyświetlaczu numer mamy. Od razu odebrałam.
— Halo?
— Nina, tata jest w szpitalu — dyszała do słuchawki.
— Dlaczego? — zapytałam oszołomiona.
— Ktoś do niego strzelił.
Mama podała mi adres szpitala i rozłączyła się, ponieważ nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Rzuciłam telefon na stół i złapałam się za głowę, odwracając się do okna, sama nie wiedziałam dlaczego. Poszukiwałam ucieczki?
— Może to nic poważnego? — Ariana próbowała mnie pocieszyć.
— Nie rozumiesz — warknęłam. — Może to być jakiś gangster. Owszem. Albo płatny zabójca, który dyszy w jego kark. Jeśli ta druga opcja, to Simon nie płaci mu za odroczenie zlecenia. — Patrzyłam na nią tak intensywnie, jak jeszcze nigdy.
— Okej. Ubieraj się. Pojedziemy do szpitala.
Wpadłam na SOR i rozejrzałam się dookoła. Podeszłam do recepcjonistki i zapytałam o tatę. Podała mi numer sali i od razu pobiegłam do tego miejsca. Już w momencie, kiedy pojawiłam się na korytarzu, z daleka widziałam mamę. Stała przed drzwiami i wpatrywała się w szybę.
— Co się stało? — zapytałam, zdyszana. Spojrzałam w miejsce, z którego Rachel nie odrywała wzroku. Na sali leżał ojciec, podpięty pod aparaturę. Z samego patrzenia mogłam jedynie stwierdzić, że dostał w ramię, gdyż właśnie to miejsce było obandażowane. Czyli już wykonali zabieg.
— Poczekajmy na lekarza. — Westchnęła.
— Dzisiaj rano to się stało? Gdzie był? — pytałam dalej, ale matka zaczęła łapać się za głowę i chodzić po całym korytarzu.
— Nie wiem. Nic nie wiem. — Wpatrywałam się w nią bez żadnego wyrazu.
— Mamo... Dobrze się czujesz? Ojciec już nie raz został postrzelony. Z tego, co widzę, wyjdzie z tego bez problemu...
— Co ty mówisz? — patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby wpadła w obłęd. Przestraszyłam się.
— Ma pani rację. — Podszedł nagle do nas lekarz i od razu obdarzył mnie uśmiechem. — Na szczęście nie jest to nic poważnego. Śrut nic nie uszkodził, ale pan Roger będzie musiał oszczędzać lewe ramię i rękę. Nie ma powodów do niepokoju. Na razie odpoczywa i wolałbym, żeby panie nie wchodziły na salę. Proszę wrócić spokojnie do domu, a jutro, zapewne przed południem, będzie wypis. — Uśmiechnął się łagodnie do mojej mamy, ale nie drgnął. Został przy nas zapewne tak samo, jak ja zaniepokojony stanem matki.
— Słyszałaś? Wszystko jest okej — mówiłam do niej, aby zrozumiała.
W tym samym momencie zadzwonił jej telefon. Od razu go odebrała, odchodząc od nas pośpiesznym krokiem. Usiadłam więc na krzesełku, a lekarz wszedł na chwilę do ojca, a potem zniknął za jakimiś innymi drzwiami. Wyjęłam z kieszeni telefon i od razu wyświetliła mi się wiadomość od Ariany.
*Ariana*
Jest naprawdę chujowo.
Moje serce zaczęło szybciej bić.
*Nina*
Błagam...
*Ariana*
Nicole do mnie wydzwania i pyta, co się dzieje. Cała policja działa na najwyższych obrotach, a ta krzyczy mi do telefonu, że to na pewno ta "nasza" mafia i że się boi. Co mam zrobić?
Wypuściłam z ust powietrze. Zamknęłam na chwilę oczy. To nie mógł być Simon. Bo niby po co? Co tu się dzieje?
*Nina*
Powiedz jej, że jestem na miejscu i działam. Matka wpadła w obłęd. Coś się szykuje.
*Ariana*
Zadzwoń do Simona. W razie czego... Niech uciekają.
Wpatrywałam się w jej wiadomość jeszcze chwilę. O tym nie pomyślałam. Naprawdę. Zaczęłam się zastanawiać, czemu to wszystko się wydarzyło, ale nawet nie pomyślałam o konsekwencjach. A przecież liczyły się sekundy, minuty, godziny. A właściwie to czas, zanim ojciec się obudzi i wyda rozkazy.
Już wybierałam numer Simona, kiedy wróciła do mnie mama. Pośpiesznie schowałam komórkę i spojrzałam na nią w niepokoju. Nawet nie zwróciła na mnie uwagi.
— Ariana mi powiedziała... — zaczęła, a ja znieruchomiałam.
— O czym?
— Gdzie byłaś w weekend. Czemu nie mówisz, że wyjeżdżasz gdzieś daleko z chłopakiem, którego nawet nie znasz?! — warknęła, przez co się wyprostowałam.
— Jeszcze do niedawna chciałaś, żebym wzięła go na wesele. — Przypomniałam ze stoickim spokojem, jednocześnie zastanawiając się, co musiało się wydarzyć, że Ariana powiedziała jej prawdę...
— Poznałabym go w kontrolowanych warunkach. A tak?! Nawet nie wiedziałabym, gdyby coś ci się tam stało! — Wyrzuciła ręce w powietrze, a ja zatrzymałam wzrok na szybie, za którą leżał ojciec.
— Nic mi nie zrobił. — Zaczęłam ostrożnie. — Zwiedzaliśmy miasto, a wczoraj wieczorem wróciliśmy. Byliśmy z jego młodszą siostrą. — Dodałam ostatnie zdanie, sugerując, że w zasadzie to była wycieczka z dzieckiem.
— Nina... — W końcu na mnie spojrzała. — Prześladowali cię. Chyba o tym pamiętasz? Mnie też kiedyś prześladowali. A nawet krzywdzili... — Zachowywałam pokerową twarz, choć w środku piszczałam ze strachu. W końcu przyzna mi się do jej przeszłości? — W obecnej sytuacji, musisz naprawdę uważać, z kim się zadajesz. — Doskonale o tym wiedziałam. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo.
— Czemu to taka poważna sprawa? Przypominam, że dalej nie wiem, do czego doszło...
— Nikt nie wie! — Znowu podniosła głos. — Współpracownicy ojca twierdzą, że dojechał do pracy. Wysiadł z samochodu i ktoś do niego strzelił z sąsiednich budynków. Strzał był tylko jeden, zakładają, że z premedytacją niecelny. Ostrzegawczy. Co nie zmienia faktu, że ten człowiek gdzieś jest. Na wolności.
— Maskowicz też jest cały czas na wolności.
— Bo to ktoś od niego. — Westchnęła.
— Mamo... Ojciec... Wiesz, że on się naraża na takie sytuacje...
— Nie w tym rzecz. — Schowała twarz w dłoniach. — Ja... — Wciągnęła głośno powietrze. — Mnie też mogą szukać.
— Nic nie rozumiem. — Przyznałam szczerze.
— Może tak lepiej. — Rzuciła na mnie przelotnym spojrzeniem. — Po prostu musimy bardzo uważać.
— A nie sądzisz, że lepiej, gdybym wiedziała?
— Przynieś mi jakąś kawę. — Zmieniła nagle temat, przez co na chwilę zamilkłam, zupełnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw.
Uznałam jednak, że może właśnie tego potrzebowała, aby się odblokować. Poza tym widziałam, że szarpały nią nerwy. Podniosłam się z krzesła i ruszyłam korytarzem w poszukiwaniu automatu. Gdy zapłaciłam za kawę i czekałam, aż zostanie wykonana, napisałam do Simona, krótko opisując sytuację i wysyłając mu screen wiadomości z Arianą. Oparłam się o ścianę i wpatrywałam się w zegar wiszący naprzeciwko. Byłam tak nieczuła, jak on. Po prostu tykałam, równomiernie, niezależnie od tego, co się działo. Nie byłam w stanie wykrzesać z siebie żadnych emocji. Zamiast tego zaczęłam zachowywać się jak kamień. Nic mnie nie ruszało, po prostu słuchałam i odpowiadałam z ostrożnością. Stałam się nimi i nawet nie wiedziałam, kiedy tak się zmieniłam. Zamiast trząść się ze strachu, chłodno oceniałam możliwe wydarzenia i zastanawiałam się, jak zmanipulować matką, aby udzieliła mi jak największej ilości informacji. Byłam potworem...
Dźwięk przychodzącego powiadomienia.
*Simon*
Wiedzieliśmy o tym od momentu postrzelenia. Mamy człowieka w policji. A twojego ojca postrzelił ten zlecony zabójca. Płacę mu regularnie, ale chuj stwierdził, że się zabawi, aby mnie nastraszyć. Przepraszam.
Zacisnęłam usta w wąską linię.
*Nina*
Co, jeśli go w końcu zabije?
*Simon*
Będzie po problemie.
Zacisnęłam dłoń w pięść. To było do przewidzenia, że właśnie tak odpowie. Nie wiem, czego się spodziewałam. Westchnęłam cicho, zabrałam kubek gorącej kawy i wróciłam do matki.
— Ariana tu jest? — zapytała mnie, gdy usiadłam obok.
— Czeka w samochodzie. Na spokojnie. Gdybyś chciała wracać, pojedziemy. Możesz nawet u nas spać, jeśli boisz się zostać sama w domu...
— Nie powinnaś jej narażać. — O, a to ciekawe...
— Możesz mi w końcu powiedzieć, co się dzieje?! — Zdenerwowałam się. — Przez takie gadanie, nie sprawiasz, że będę ostrożniejsza. Sprawisz, że zacznę panikować. A panika nie pomaga w takich sytuacjach.
— To trudne. — Westchnęła i upiła łyk kawy. — Ojciec ma wrogów. Ja też, przez jego pracę. My. Wszyscy. Krótko mówiąc, pewni, dziwni, niebezpieczni ludzie nie chcą jego na tym świecie. Mnie być może też nie. Nie mam pojęcia, bo wydawało mi się... Wydawało mi się, że jak jeden z tych ludzi zmarł, to wszystkie problemy się skończą.
O kim ona do cholery mówiła? Kto zmarł? Wszystkie informacje mieszały mi się w głowie. Myślałam, że gdy uzupełnię swoją wiedzę o informacje Diaz, wszystko będzie prostsze. Cóż za rozczarowanie.
— Wiem o tym. Nie od dziś dostajemy wiadomości z pogróżkami. Kilka tygodni temu sama bałam się o swoje życie, gdy mnie prześladowali. Ale to ustało. Policja pracuje nad tą sprawą. — Gdyby wiedziała, co od tamtej pory przeżyłam, chyba by dostała zawału.
— My też nie jesteśmy święci. — Wypaliła nagle. — Popełniliśmy wiele błędów przy doborze przyjaciół. Ojciec miał kiedyś takiego bliskiego znajomego, który chodził z nim do szkoły policyjnej. Potem z tego zrezygnował i przeszedł na drugą stronę. Nie rozstaliśmy się w dobrych nastrojach.
— Myślisz, że to on nam grozi? — Teraz przynajmniej wiedziałam, że mówiła o ojcu Simona.
— Nie... On... Rok temu zmarł. — Przestałam na chwilę oddychać. — Nie pytaj, skąd wiem. — Schowała twarz w dłoniach. — Nie jestem dobrą żoną. — Wyrzuciła z siebie.
— Mamo...
— Koniec. Odwieź mnie do domu — warknęła nagle.
W milczeniu wstałam i bez protestów ruszyłam razem z nią do wyjścia ze szpitala.
— Jak się tu właściwie dostałaś?
— Podwiózł mnie jeden z kolegów ojca. Sama nie chciałam prowadzić w takim stanie.
— Może zostanę z tobą na noc?
— Nie. Lepiej, jak będziemy oddzielnie — odpowiedziała krótko.
— A mogę chociaż wiedzieć, kogo my się tak właściwie boimy?
— Też chciałabym wiedzieć. — Westchnęła, a ja dopiero teraz zrozumiałam, że cała ta sprawa miała o wiele większy wymiar, niż zaprezentowała to Diaz. Na pewno o wszystkim nie wiedziała. Był jeszcze ktoś. Musiał być. Bo czemu by się tak bała? Chyba że... Bała się syna Petera? O Boże...
Dzwonek telefonu sprawił, że podskoczyłam. Matka obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem, a ja, aby odwrócić jej uwagę, od razu wskazałam na samochód Ariany. Kobieta wsiadła do środka, a ja wyjęłam telefon z tylnej kieszeni i zobaczyłam na wyświetlaczu Simona. Kurwa. Odebrać, czy nie?
— Halo? — zapytałam z wahaniem. Gra aktorska to moja specjalność. Wsiadłam na miejsce pasażera, a Ariana ruszyła. Od razu włączyła radio i go pogłośniła. Doskonale wiedziała, co robić. Byłam z niej dumna.
— Co się dzieje?
— Jedziemy zawieźć mamę do domu — powiedziałam łagodnie.
— A ta czerwona idiotka coś odpierdala? — Miałam ochotę przewrócić oczami.
— Nie wiem. Ariany się zapytaj.
— Może zabiję Marcusa?
— Zwariowałeś?! — warknęłam tak, że przyjaciółka mocniej ścisnęła kierownicę. — Nie. Nie ma takiej opcji.
— Albo ją i Marcusa.
— Nie wkurwiaj mnie. — Wycedziłam przez zęby. — Siedź na dupie, bo to ja wymierzę sprawiedliwość. — Ostrzegłam go.
— Dobrze. Zaczynam się ciebie bać. Chyba stworzyłem potwora — zaśmiał się. — Zadzwoń, jak będziesz mogła gadać. — Rozłączył się.
Spojrzałam na Arianę, która nie spuszczała wzroku z drogi.
— Z kim rozmawiałaś? — zapytała matka.
— Z Jasonem. Chciał pomóc. Zwolnić się z pracy. Przyjechać. Też się przejął. — Gapiłam się przez szybę.
— Dobrze cię traktuje? — Zaskoczyła mnie tym pytaniem.
— Wspiera, kiedy tego potrzebuję. Mogę na niego liczyć. Właściwie, to w każdej sytuacji. — Nie kłamałam. Chociaż raz.
— Uważaj na niego — powiedziała tylko i zamilkła na resztę drogi.
— Wszyscy cię wspieramy. Marcus od razu zajął się sprawą. — Ariana chciała mnie pocieszyć, ale zamiast tego, przeszedł mnie prąd strachu. Chciała pocieszyć matkę... Nie mnie.
— Lepiej, żeby uważał. Nie wiadomo kto za tym stoi. — Grałam w to dalej.
— Nie jest sam. Wszystko się ułoży. — Postanowiłam się już nie odzywać, błagając w myślach, aby i dziewczyna zamilkła. Tak się też stało.
W końcu podjechałyśmy pod mój rodzinny dom, a mama na odchodnym tylko powiedziała, że zadzwoni do mnie jutro rano i razem odwiedzimy ojca. Zgodziłam się na wszystko, a gdy kobieta zniknęła za drzwiami domu, pozwoliłam Arianie jechać. Zaskoczyło mnie jednak to, że zamiast zawrócić, ruszyła do lasu.
— Co ty robisz? Chcesz wydłużyć trasę? Też chciałabym udawać, że nic, co dzisiaj się wydarzyło, tak naprawdę nie ma miejsca...
— Samochód nas śledzi. — Spojrzałam na nią, a ona wprawiała się we wsteczne lusterko.
Odwróciłam się i faktycznie, ktoś za nami jechał, ale to nic nie znaczyło.
— Od kiedy?
— Od szpitala. A teraz... Tak myślałam. Zatrzymał się na rogu lasu. Obserwuje wasz dom.
— Zawracaj — warknęłam. — Zatrzymaj się obok nich i zgaś światła.
— Co chcesz niby zrobić? Nawet nie mamy... — zaczęła, ale gdy zobaczyła, że podnoszę koszulkę, a spod spodu wystaje uchwyt pistoletu, zamilkła.
— Wszystko mi jedno. Nawet gdyby byli pieprzonymi zwyrolami, nikt nie będzie nachodził mojej matki — warknęłam, ledwo powstrzymując emocje.
Ariana nic na to nie odpowiedziała. Po prostu zawróciła i zgasiła światła, aby nikt nie zauważył, odgrywającej się w lesie sceny. Zatrzymała się przy samochodzie, a ja odsunęłam okno. Oni również. W środku siedziało dwóch młodych mężczyzn. Wyglądali, cóż typowo do swojej profesji. Ubrani na czarno, włosy postawione na żel, kilka tatuaży na rękach i szyi. Pasażer palił papierosa.
— Dla kogo pracujecie? — zapytałam, trzymając nerwy na wodzy.
— Nie twoja sprawa — odpowiedział kierowca, a ja się zagotowałam.
Wyjęłam pistolet, odbezpieczyłam i wystawiłam przez szybę samochodu, centralnie kierując lufę w stronę mojego rozmówcy.
— Nie zadam tego pytania ponownie. Po prostu strzelę.
— Dla Kinga — odpowiedział od razu, choć nie wydawał się w żaden sposób przejęty moim zachowaniem. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby wiedział, kim jestem. Tylko po co w takim razie te szarady? Może mieli wybudowane w system, żeby zawsze odpowiadać w ten sam sposób.
Nieważne. Położyłam pistolet na kolanach, złapałam za telefon i zadzwoniłam do Simona. Włączyłam głośnomówiący.
— Słucham.
— Następnym razem nie będę się fatygować. Po prostu będę zabijać wszystkich, którzy wchodzą w moją drogę, skoro nie raczysz mnie poinformować, że rozstawiasz po mieście swoich ludzi. — Cisza. Mężczyźni popatrzyli po sobie.
— Musimy wiedzieć, co się dzieje, w razie, gdyby sprawa nabrała nieoczekiwanego tempa. Wcale nie musiałem ich tam wysyłać, ale pomyślałem, że taka dodatkowa ochrona nie zaszkodzi. Nie wiemy, kto dowiedział się o tym wydarzeniu. Może Ugo? — Jego spokój mnie dobijał.
— Jeśli mojej matce stanie się jakakolwiek krzywda, zapłacę każdą cenę, aby nasłać na ciebie płatnego mordercę. Tak jak ty zrobiłeś to w stosunku do mnie. — Rozłączyłam się. — Jedź. — Ariana od razu ruszyła. Widziałam, że się trzęsła. Zamknęłam okno i położyłam głowę na zagłówku.
— Jesteś pewna, że w obecnej sytuacji potrzebujemy słania gróźb do jedynych ludzi, którym możemy teraz zaufać? — zapytała po chwili przyjaciółka.
— Myślisz, że się mnie boi? — parsknęłam śmiechem. — Wie doskonale, na co mnie stać. Ale tych dwóch w aucie, nie. To oni powinni się mnie bać, a stawiając się przed ich szefem, musiałam wzbudzić jakiś respekt. Przynajmniej mam taką nadzieję. — Westchnęłam.
— Simon zgadza się na te twoje gierki? — Słuszne pytanie.
— Czasem wyprowadzam go z równowagi. — Przyznałam szczerze.
— Nie boisz się go? — Spojrzałam na nią.
— Czasami tak. — To również była prawda.
Gdy tylko dostałem informację, że Roger już się obudził, wybrałem się do szpitala. Chciałem być pierwszy. Bo wiedziałem, że Nina będzie chciała mnie uprzedzić. Czy ze strachu? Czy z poczucia zagubienia? Nie wiedziałem. Nie rozumiałem też, dlaczego to wszystko przede mną ukrywała? Dopiero Nicole uświadomiła mnie o powadze sytuacji. Tylko ona myślała teraz racjonalnie. Nina prawdopodobnie była zmanipulowana, a ja ją uratuję. Wszystkich uratuję. Może to była jedyna szansa. Ostatni moment przed tragedią.
— Wiem, kto chce cię zabić — odparłem, gdy wszedłem do pokoju, w którym leżał Elev.
Mężczyzna już siedział na łóżku i trzymał w dłoni telefon. Miał na sobie czystą koszulkę na krótki rękaw i jeansy. Przygotował się. Może właśnie miał dzwonić do Rachel, aby po niego przyjechała?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top