46. Ty zabiłaś

Zajęłam miejsce pasażera i zanim zdążyłam sięgnąć po pasy, chłopak ruszył. Bałam się spojrzeć w jego stronę, aby nie przestraszyć się tego, w jakim był stanie, więc po prostu skupiłam się na czarnej plamie za oknem, co w końcu kochałam robić. Simon miał jednak inne plany.

— Jak się czujesz? — zapytał, mimo wszystko spokojnym głosem.

— Przestańcie obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Jak mogę myśleć o tym, co zrobiłam, skoro nie wiem, co będzie z Nathanem. — Spojrzałam na niego z wściekłością wymalowaną na twarzy. On jednak uśmiechnął się pod nosem, jakby znalazł w tym wszystkim cokolwiek zabawnego. Chciałam poznać jego tajniki dobrego humoru, w tak potwornych sytuacjach.

— A więc o to chodzi... — zaśmiał się. — Nic mu nie będzie. Rozumiem, że się na tym nie znasz, więc powiem tylko, że wychodził z gorszych rzeczy, zresztą tak, jak my. Ten palant tylko lekko mu naciął skórę, choć mógł trafić na żyłę i z tego powodu mogło to wyglądać tak... Makabrycznie. Alice się nim zajmie i będzie zdrowy w kilka dni. — Wytłumaczył mi.

— Kto to Alice? — Zainteresowałam się.

— Taka nasza prywatna pomoc medyczna. Fajna babka. — Uśmiechnął się do mnie.

Chwilę milczałam, jeszcze w myślach przytaczając sobie obraz leżącego Nathana. Szybko jednak się rozmazał, a jego miejsce zajął widok na rozbryzganą krew po całym pomieszczeniu i wiszącą głowę.

— To było konieczne? — zapytałam w zamyśleniu.

— Nie potrzebuję takich chujów jak on. Nie miał szacunku, to wypierdala. Gdybym... Gdybym był na innym stanowisku, skończyłby gorzej. — Ciekawe, jak można skończyć gorzej, jak nie śmiercią...

— No ale dalej nie macie pieniędzy i człowieka.

— Mamy człowieka. Jason zajmie jego miejsce i odda każdego pojedynczego dolara.

— On się nadaje? Będzie miał jakichś zwolenników? — Zdziwiłam się. Nie wyglądał na takiego, który mógłby zajmować takie stanowisko. Nawet nie zareagował, gdy mordowano jego szefa. Chyba że chciał tego.

— To nie mój problem. Wykonają naturalną selekcję. — Wzruszył ramionami, a ja na chwilę zatrzymałam wzrok na jego profilu.

Ciekawe, czy kiedyś i ja będę miała tak bardzo gdzieś ludzkie życia, jak on. I taką cierpliwość. I pewność siebie w każdym ruchu. Może po prostu to wynikało ze świadomości powagi zajmowanego przez niego stanowiska? A może wyssał to z mlekiem matki? Albo nauczyło go to środowisko? Znikąd, zaczęłam go rozkładać na psychologiczne czynniki pierwsze. A przez krótki moment zapomniałam o wszystkim. O przyjaciółce, o domu rodzinnym, o studiach i pracy. Moje życie przestało mieć dla mnie znaczenie. Przynajmniej tak mi się wydawało w tej konkretnej chwili.

Gdy Simon zaparkował samochód pod willą, jego dłonie zaczęły się trząść. Ten widok wprawił mnie w niepokój na tyle, że specjalnie nie spieszyłam się z wejściem do domu. Szłam wolno, za chłopakiem, a przez krótki moment przeszło mi przez myśl, czy może nie wskoczyć do swojego samochodu i odjechać stąd z piskiem opon. Czułam się nielegalnie, będąc świadkiem wszystkiego, co miało się przed chwilą wydarzyć. W końcu zamknęłam za sobą drzwi do willi i spojrzałam na Simona, który stanął przy wyspie kuchennej.

— Idź na górę. — Rozkazał, a mnie zatkało. A więc tak będzie chciał to rozegrać?

— A co ty, przepraszam, chcesz zrobić? — Położyłam ręce po bokach.

— Jestem tutaj szefem...

— I co z tego? Tam mogłeś grać, ale tutaj to twoi przyjaciele.

— Gdyby potrafili w tą branżę, Nathan by był zdrowy, a tamten frajer by żył.

— Czyli co? Naskoczysz na Nathana i Victora?

— Na Nathana, jak wyzdrowieje. — Przewróciłam oczami, wściekając się na jego szlachetność serca.

Chciałam się już odezwać, ale do domu wpadł Grayson i ze stęknięciami zaczął wciągać już nieprzytomnego Nathana na górę. Za nimi weszła drobna blondynka, ubrana w jeansy i zwykły, czarny T-shirt. Od razu kiwnęła do Simona, a na mnie spojrzała tylko przelotnie, co i tak pozwoliło mi dostrzec na jej nosie okulary, a na powiekach grube kreski. Ciekawy sposób malowania. Pasował do niej.

— Od razu mu podam zastrzyk... — Zaczęła mówić do Graysona, ale ten raczej skupiał się na czymś innym.

— A ja będę potrzebny? — Zmartwił się.

— A co myślałeś? Ja sama sobie nie poradzę.

— Ale ja mdleję na widok otwartych ran. — Stęknął.

— Właśnie widzę — zaśmiała się i zniknęli w korytarzu na piętrze.

Chwilę później drzwi do willi znowu się otworzyły, a w progu salonu stanął Victor. Spojrzał na podłogę, na której znajdowało się kilka plam krwi, a potem przejechał wzrokiem po mnie, a następnie po Simonie. Westchnął, położył pistolet na stole w jadalni, zdjął z siebie skórzaną kurtkę i ruszył do małego barku, z którego wyjął szklankę i karafkę z brunatną cieczą.

— Ja mogę tu tak stać do rana. — Głos Simona sprawił, że się wzdrygnęłam.

— A co? Powinienem cię teraz przepraszać na kolanach? — Victor się do niego odwrócił i upił łyk alkoholu.

— Spodziewałem się po tobie czegoś więcej. Dzięki komu tutaj jesteś? — Blondyn podniósł głos.

— Dzięki komu? Wiedziałem, że jesteś egotopem, ale nie sądziłem, że aż takim. Nathan jest tutaj dzięki mnie, Justin dzięki tobie, ale my chyba byliśmy na stopie przyjacielskiej. — Victor uśmiechnął się pobłażliwie.

— Słuchaj, chuju — warknął Simon, robiąc kilka kroków w stronę Victora, przez co mimowolnie chwyciłam za poręcz schodów. Przestraszyłam się. — Nie po to narażałem swoje życie już niejednokrotnie. Nie po to robiłem mnóstwo przekrętów, żeby wyciągnąć cię z paki, bo lubisz przycwaniakować. Żebyś ty nie był w stanie poradzić sobie z jakimś palantem, łamiąc hierarchię. Gdybym przyjeżdżał do każdego takiego skurwysyna, bo tak sobie wymyślił, dalej siedzielibyśmy w podziemiach i walczyli o każdy cent, aby przetrwać! Ostatni raz wam pomagam... — wysyczał mu w twarz.

— A kto pomógł nam, gdy gonił nas samochód z jakimiś ludźmi, którzy cię śledzili? — Oboje spojrzeli w moim kierunku. — Kto pomógł mi w ucieczce i pościgu? W ukryciu broni? Zwłok? Przypominam wam, że przede wszystkim jesteście przyjaciółmi. A niekiedy nawet słyszałam, że braćmi. I powinniście na siebie liczyć w każdej sytuacji.

— Nie wiesz, o co chodzi, to się nie wpieprzaj. — Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w głowę. Simon minął mnie na schodach i trzasnął drzwiami od sypialni.

— Nie przejmuj się. On taki jest. — Victor wzruszył ramionami i nalał sobie kolejną porcję alkoholu do szklanki.

— Dla ciebie może tak. Ale dla mnie taki nie będzie. — W ostatniej chwili zaciśnięcie w gardle ustało. Powstrzymałam narastające łzy w oczach i zastąpiłam je złością. Ogromną. Tą z tych niebezpiecznych. Victor chyba to zauważył, bo patrzył na mnie z zaniepokojeniem, kiedy odwróciłam się na pięcie i ruszyłam po schodach na piętro.

Weszłam do sypialni i od razu zobaczyłam blask światła z łazienki. Simon przy otwartych drzwiach mył w umywalce nóż, swoje ręce oraz twarz. Próbował usunąć krew.

— Może i nie wiem, o co chodzi, ale przynajmniej potrafię docenić pomoc i okazać szacunek tym, którym niejednokrotnie zawdzięczam życie! — warknęłam, podnosząc głos.

— Gdybym tak się rozczulał nad każdym, jak ty, robiliby ze mną, co tylko by chcieli. — Dalej stał przy swoim, nie odrywając wzroku od noża, którego coraz mocniej tarł.

— Każdy jest twoim wrogiem? Każdy chce dla ciebie najgorzej? To po chuj to wszystko? Ten cały teatrzyk? Po co oni tutaj są? Po co kryją ci całe życie dupę?! — Zaczynałam krzyczeć. I tracić panowanie. Problem w tym, że nie było tu Ariany, która od razu zauważyłaby, że zaczynał się atak. Simon tego nie widział, więc podszedł do mnie. Dzieliły nas milimetry.

— Im głośniej krzyczysz, tym masz mniej racji. A jak ci mówię, że masz się zamknąć, to masz to grzecznie robić — wysyczał mi w twarz. Dalej w dłoni trzymał nóż.

— Bo co? Zabijesz mnie? Potniesz mi twarz? Sprzedasz do burdelu? No powiedz. Jaką mam dla ciebie wartość? I po chuj tak mydlisz mi oczy miłością, skoro koniec końców nie masz do mnie za grosz szacunku? — Nie pozostawałam mu dłużna.

W tej samej chwili uchyliły się drzwi, w których stanął Victor. Przez ułamek sekundy, dostrzegłam za nim również Alice, przyglądającą się całej aferze z przerażeniem w oczach. Trwało to sekundę. Dosłownie. Bo nim Victor zdążył dokończyć pytanie, czy wszystko u nas w porządku, ja chwyciłam za szklankę, w której wcześniej przyniosłam wodę Simonowi na ból głowy, i z całej siły cisnęłam nią w drzwi. Gdyby Victor nie miał refleksu, zapewne skończyłby na SOR-ze. Jednak zdążył przymknąć drzwi, więc szkło rozbryzgało się po ścianie wokół i po podłodze.

Cisza. Nagły spokój. Tak, jakby ten trzask osiągnął już taką skalę głośności, że nic wyżej nie było słyszalne dla ludzkiego ucha. Simon wpatrywał się w odłamki szkła, a ja zaczęłam się trząść. Zauważył to od razu. Zrobił kilka kroków w tył. Schował swoją broń i nóż, a potem znowu próbował się do mnie zbliżyć.

— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęłam tak, że aż podskoczył. Zatrzymał się.

— Uspokój się. Nic się kurwa nie dzieje — warknął, próbując do mnie dotrzeć. — Wzięłaś jakieś leki? Jak powiesz mi, co powinienem ci podać, to ci to przygotuję. — Zaczął rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu mojej torby.

— Wyjdź stąd, jeśli chcesz przeżyć — powiedziałam to z takim spokojnym, a jednocześnie ostrzegawczym tonem, że Simon nawet sekundę się nie zastanawiał. Od razu zostawił mnie samą. Jedynie nie zamknął za sobą drzwi, przez co znowu spotkałam się z przerażonymi twarzami Victora i Alice.

Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, od razu zniknęli z pola mojego widzenia. Alice zapewne do pokoju, w którym leżał Nathan, a Victor i Simon zaczęli sprzątać szkło z podłogi. Zastanawiało mnie, dlaczego zaczęli to robić? Dlaczego robili to tak gorączkowo? Non stop na mnie spoglądając, mimo że nie ruszyłam się z miejsca. Bali się, że się potnę tym szkłem? Czy może potnę ich? Nie miałam pojęcia. Ale od razu chwyciłam swoją torbę i zamknęłam się w łazience. Wysypałam jej zawartość na podłogę, a gdy wyleciała z niej fiolka z lekami, od razu rzuciłam się na podłogę, aby złapać turlającą się buteleczkę. Tabletkę popiłam wodą z kranu i usiadłam na sedesie, ciężko oddychając. Nie mogłam złapać ostrości. Świat wirował, nagle straciłam wzrok. Jakoś resztkami sił mój umysł zaczął krzyczeć, żebym wolniej oddychała. Więc wciągnęłam głośno powietrze, a potem powoli wypuściłam je z ust. I znowu. I znowu. Serce zwolniło, a ja mogłam delikatnie rozluźnić mięśnie. Ponownie przybrała fala paniki, więc zaczęłam oddychać. I znowu. I znowu. I tak w kółko przez sama nie wiem, ile czasu, ale w którymś momencie przestałam słyszeć za drzwiami krzątanie się po pokoju. Nastała cisza. W mojej głowie również. Przynajmniej na moment.

— Nina... — Usłyszałam głos Simona, dochodzący zza drzwi łazienki.

Błagam. Niech mnie zostawi. Niech odejdzie, bo zrobię mu krzywdę — przeleciało mi przez głowę, jednak moje ciało z tym nie współgrało.

— Otwórz chociaż drzwi, żebym mógł ci pomóc, w razie czego. — Miał tak spokojny głos, że to wręcz nienaturalne.

Niewiele myśląc, wstałam i podeszłam do drzwi. Odkluczyłam je, a Simon od razu chwycił za klamkę. Ten gest tak mnie zaskoczył i jednocześnie przestraszył, że zakręciło mi się w głowie. Zachwiałam się na nogach i dzięki temu, że otworzyłam drzwi, Simon mógł w porę mnie złapać. Byłam wycieńczona, na wpół przytomna, ale to nie sprawiło, że nie zauważyłam jego działań. Pierwsze, co zrobił, to wręcz wyrwał z moich spodni pistolet i rzucił go na komodę, od razu odsuwając mnie z tamtego miejsca. Przeszukał jeszcze moje kieszenie i dopiero zaprowadził do łóżka. Tak kurczowo się go trzymałam, że musiał ze mną położyć się na poduszkach. Nie miałam pojęcia, czy był wściekły. Czy może się mnie bał? Czy miał inne zajęcia, a może zwyczajnie chciało mu się spać. Nic w tamtej chwili mnie nie interesowało, bo nie miałam pojęcia, co się ze mną działo. Ściskałam jego koszulkę, a łzy same zaczęły spływać mi po policzkach. Potem zaczęłam szlochać, a następnie wyć. Głośno. Brzmiało to żałośnie, ale nie obchodziło mnie to. Nie pamiętam, czy coś mówiłam. Może przepraszałam? Może tak naprawdę to nie był płacz, tylko krzyk? Sama nie wiem. Jednak w końcu zaczęłam zasypiać. I gdy już myślałam, że nadejdzie następny dzień, a to wszystko okaże się tylko jakimś koszmarem, usłyszałam cichą rozmowę dwóch osób. Drzwi zaskrzypiały.

— Śpi? — Damski głos.

— Powiedzmy. — Klatka piersiowa Simona zadrżała.

— Brała coś? — Alice weszła głębiej do pomieszczenia. Słyszałam jej kroki.

— W łazience jest jej torba — mruknął cicho.

Kroki. Brzdęk suwaków. Uderzenie szkła o umywalkę.

— Kto jej przepisał Rispolept?

— Pewnie Gagnon. — Kobieta mruknęła coś cicho.

— Może dam jej leki nasenne? Zmęczyła się płaczem, ale to długo nie potrwa. Ten lek pobudza.

— Gdybyś tu nie przyszła, może nie byłoby problemu. — Westchnął, poirytowany.

— Simon... — Kobieta podniosła głos. — Gdyby mnie tu nie było, a ona nie miałaby tych leków, ciekawa jestem, jakbyście ją uspokoili. — Zamilkła na chwilę. — W psychiatryku jest pełno takich jak ona. — Wciągnęła głośno powietrze. — Postawił jej jakąś diagnozę?

— Nie mam pojęcia. Wiem tylko o napadach agresji. Może ma też ataki paniki, ale to chyba niezwiązane...

— A często? — Przerwała mu.

— Ostatni atak agresji, o którym mi wiadomo, miała na weselu Hannah.

— Może morfinę jej wstrzyknę? — zapytała nagle.

— Pierdol się — warknął Simon. — Zostaw ją w spokoju. Na weselu wzięła te leki, a potem było okej.

Chwila ciszy. Kobieta wyszła z łazienki, cicho zamykając za sobą drzwi.

— To daj znać, jakby coś się działo. Będę u Nathana. — Westchnęła i wyszła.

Dźwięk tykającego zegara. Simon wypuścił z ust powietrze i próbował wyjść z mojego uścisku, ale ścisnęłam go mocniej. Zauważył to od razu i jego wzrok powędrował na moją twarz.

— Zostań — mruknęłam, na wpół sennym głosem. Pewnie byłam cała czerwona, a na pół policzka miałam wgniecenie po zmarszczeniu koszulki. Moje oczy tak spuchły, że ledwo widziałam przez nie światło.

— Chcesz się umyć? — zapytał spokojnie.

— Która godzina? — Przetarłam twarz dłonią.

— Wpół do drugiej — jęknęłam cicho i kiwnęłam głową.

Simon wstał i podszedł do mnie. Pomógł mi podnieść się z łóżka, a potem zaprowadził do łazienki. Zebrał z podłogi moje rzeczy i wyniósł do pokoju, a ja w tym czasie rozpuściłam włosy i rozebrałam się do naga. Weszłam pod prysznic i włączyłam wodę, która po chwili zaczęła palić mi skórę. Z na wpół otwartymi oczami, nawet nie zauważyłam, jak chłopak wrócił do łazienki i dołączył do mnie. Normalnie bym protestowała, bo ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślałam, to podniecanie się jego ciałem, ale teraz było mi wszystko jedno. Jemu chyba też, bo nawet nie próbował inicjować takiego kontaktu. W zasadzie objął mnie w talii i znosił razem ze mną wrzątek lejący się z deszczownicy. Nie wiem, ile tak staliśmy, ale gdy woda stała się zimna, postanowiliśmy przerwać tę chwilę. Każdy zajął się sobą, myjąc swoje ciało prawdopodobnie byle jak, byleby szybko. Krew z nas już dawno zeszła, a nasz stan fizyczny, jak i psychiczny wołał o pomoc. Po skończonym prysznicu wyszliśmy z kabiny i wytarliśmy swoje ciała. Simon wyszedł w poszukiwaniu bokserek, a ja szczelnie owinęłam się ręcznikiem i zaczęłam wycierać w drugi włosy. Gdy chłopak wrócił, w dłoni trzymał moją koszulę nocną, a gdy podniosłam wzrok na jego twarz, od razu zmarszczyłam oczy.

— Co ty tu masz? — Przejechałam palcem po jego dolnej wardze, która była spuchnięta i jakby delikatnie rozcięta. Krew już dawno zaschła, ale siniak pozostał. — Nie miałeś tego wcześniej. Ja ci to zrobiłam? — zbladłam od razu.

— Zwariowałaś? — zaśmiał się. — To Victor. — Wzruszył ramionami, a ja zaczęłam zakładać na siebie cienki materiał koszuli.

— Dlaczego?

— Bo ja go uderzyłem. — Wytłumaczył krótko.

— Nie mogliście sobie już darować? — Zastanawiałam się, w którym to było momencie. Pewnie wtedy, gdy siedziałam w łazience, a oni sprzątali.

— Zaczął na mnie wrzeszczeć, to nie wytrzymałem. — Westchnął.

Zamilkłam, gdyż czułam, że dalsze dyskusje już były bez sensu. Położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy. Chciałam, żeby to wszystko się już skończyło. I nigdy, ale to przenigdy nie wróciło. Poczułam nacisk na materac, a gdy Simon przyłożył głowę do poduszki, od razu wślizgnęłam się w jego ramiona. Uśmiechnął się pod nosem.

Sama nie wiedziałam, co jako pierwsze sprawiło, że się obudziłam. Czy było to gorąco od palącego mnie w skórę słońca, czy może wręcz duszący zapach jedzenia, które zwiastowało coś tak pysznego, że rozbolał mnie brzuch. Coś niewątpliwie na mnie wpłynęło, gdyż od razu odwróciłam się w kierunku drzwi, a gdy zobaczyłam, że były zamknięte, odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam na Simona, który wtulony w poduszkę jeszcze spał. Uśmiechnęłam się na ten widok i wsunęłam się z powrotem do łóżka. Chłopak od razu poczuł, że się ruszam, przez co otworzył oczy i mruknął coś niezrozumiałego. Zaśmiałam się, a on stęknął i sięgnął po telefon. Miał kilka nieodebranych wiadomości, ale chyba interesowała go tylko godzina, a dochodziła dziewiąta.

— Chyba robią śniadanie. — Uśmiechnęłam się do chłopaka, a ten schował głowę w dłoniach i przejechał nimi po swoich włosach. Próbował się rozbudzić.

— Pewnie Justin z Victorią przyjechali.

— Więc dzisiaj tylko oni będą w tym domu normalni? — zapytałam, co spotkało się ze zdziwieniem na twarzy Simona.

— Justin też ma sporo za uszami. Nikt tu nie jest idealny. A Victoria... Victoria jest córką gangstera z Santa Monica. — Wstał z łóżka i od razu udał się do szafy, aby włożyć na siebie, chociaż dresowe spodnie. Na tym poprzestał.

Poszłam w jego ślady, jednak zarzuciłam na swoje ramiona tylko sweter i wyszłam na korytarz, aby od razu skonfrontować się z większą ilością ludzi w domu. Usłyszałam podniesione głosy, śmiechy, uderzanie sztućców, choć nikt nie jadł. Każdy był zaangażowany w szykowanie stołu. Judy miała rację. Dom żył śniadaniami.

— Czemu nie schodzisz? — zapytał Simon, gdy dołączył do mnie po tym, jak otworzył okno w sypialni.

— Boję się — odpowiedziałam szczerze, na co parsknął śmiechem i zbiegł ze schodów.

Ruszyłam za nim i o ile na jego widok głosy się podniosły, o tyle na mój, już zamilkły. Czułam się niezręcznie, chciałam uciec, choć wiedziałam, że to najgorsza rzecz, jaką mogłam teraz zrobić. Nawet nie zamierzałam tego zrobić, ale taka myśl mnie nawiedziła, co musiałam uznać za ważne, skoro ją zauważyłam.

— Hej! Ty jesteś Nina, tak? Ja jestem Victoria, dziewczyna Justina. — Podeszła do mnie blondynka i ciepło się uśmiechnęła.

Odłożyła na stole patelnię ze skwierczącą szakszuką i wyciągnęła do mnie dłoń. Odwzajemniłam ten gest, również się uśmiechając, choć było to dla mnie trudne. Dziewczyna była piękna, tak jak ją zapamiętałam z wesela. Szczupła, trochę wyższa ode mnie. Długie, proste włosy sięgały jej do pasa, co było teraz szczególnie widoczne, gdyż miała je rozpuszczone i przyozdobione cienką, złotą opaską. Jej figura należała do kobiecych, nawet nie miałam do czego się przyczepić, gdybym naprawdę chciała. Ktoś mógłby uznać, że jej alabastrowa cera może nie być do końca perfekcyjna ze względu na obecność licznych pieprzyków, ale według mnie to ją właśnie wyróżniało. Zauważyłam też, że miała lekko powiększone usta.

— Zrobiłam tyle jedzenia, że chyba wojsko tym wykarmimy — zaśmiała się, udając się w stronę kuchni i przynosząc koszyk z chlebem. — Rano byliśmy na zakupach i... — Przerwała na chwilę.

Gdy myślałam, że wszyscy zamilkli na mój widok, byłam w błędzie. Na widok Victora tak właśnie się stało. Zszedł powoli po schodach, a wszystkich wzrok utkwił na jego twarzy, której połowa była spuchnięta. Miał podbite oko i rozciętą skórę na kości policzkowej. Przejechał wzrokiem po nas, zatrzymując się na dłuższą chwilę na Simonie, a potem jego oczy zatrzymały się na mnie.

— Jak się czujesz? — Ku zaskoczeniu wszystkich, nawet mnie, to pytanie było skierowane do nikogo innego, jak do Niny. Victor martwił się o mnie.

— Wszystko w porządku. Byłeś u Nathana? — mówiłam tak cicho, tak delikatnie, że nawet sama byłam zaskoczona. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

— Śpi. Będzie musiał raczej papki jeść, ale wyjdzie z tego. — Wzruszył ramionami, minął mnie i usiadł obok Justina, naprzeciwko Simona.

— Przepraszam — odezwałam się.

— Ale za co? — Zmarszczył brwi. — Za szklankę? Masz szczęście, że się w porę ogarnąłem. — Pogroził mi palcem. — W sumie w twarz dostałem też przez ciebie, więc załóżmy, że łaskawie przyjmę te przeprosiny. — Chciałam się zaśmiać, ale czułam się tak winna, że tylko pokiwałam głową i usiadłam obok Simona.

— No więc... — zaczął Justin, gdy dołączyła do nas Victoria, a Grayson odłożył telefon i skupił się na nakładaniu sobie porcji jedzenia. — Co się wczoraj wydarzyło? Bo wyglądacie, jakbyście się wszyscy bili z jakimś smokiem.

— Długa historia — mruknął Victor.

— Domyślam się. — Justin nie odpuszczał.

— Jeśli zacznę ci tłumaczyć, znowu się wkurwię i rozjebie mu drugą połowę twarzy — mruknął Simon, wpatrując się w talerz, ale wszyscy wiedzieli, komu groził.

— Może to ty powinieneś wziąć te leki na agresję, które bierze Nina, co? Bo jakoś kurwa od wczoraj nie możesz się przytemperować. — Victora to zadziwiająco mocno poruszyło.

— Po prostu jakiś koleś z klubu nie chciał rozmawiać z Nathanem i Victorem, więc pojechaliśmy tam. — Wskazałam na Simona, tym samym przerywając chłopakom skakanie sobie do gardeł. — Podcięli Nathanowi gardło, ale w finale go zabiliśmy...

— Ty zabiłaś. — Podkreślił beznamiętnie Simon.

— Wróciliśmy do domu i... Najpierw Victor pokłócił się z Simonem. Potem ja z Simonem. A potem znowu oni. I tyle. — Wzruszyłam ramionami i wcisnęłam sobie w usta kawałek chleba. — Gdzie Alice? — zapytałam nagle, gdyż przypomniała mi się jej rozmowa z Simonem.

— Na górze — mruknął Victor, na co pokiwałam głową i wróciłam do jedzenia.

— A ty... Nina... Masz jakieś doświadczenie? — zapytała Victoria, przez co podniosłam na nią głowę.

— Doświadczenie w czym?

— Zabijaniu? — zaśmiała się niewinnie. Stresowała ją ta rozmowa. Zwłaszcza że patrzyłam na nią z taką bez namiętnością, że nawet nie chciałam sobie wyobrazić, jakie myśli po jej głowie teraz chodziły.

— Zależy, w jaki sposób to interpretujemy. — Uśmiechnęłam się do niej miło, a potem znowu zapchałam sobie usta pomidorami z jajkiem.

— Myślę, że w bardzo prosty sposób...

— Dla ciebie prosty. — Zauważyłam, na co spoważniała.

— Byłam kurwą... — powiedziała, przez co otworzyłam szerzej oczy, a Victor zakrztusił się kawałkiem jedzenia. Chyba nikt nie spodziewał się z jej ust takiego wyznania. — Pracowałam dla ojca. Ja dawałam dupy jego klientom, a on wzbogacał się jeszcze bardziej. Potem handlowałam narkotykami. Nigdy nikogo nie zabiłam. — Patrzyła mi prosto w oczy. — Raz zdarzyło mi się kogoś dźgnąć nożem, ale przeżył. Po prostu był nachalny — Machnęła ręką. — To, że tutaj jestem... No może dalej znaczy, że wiem więcej, ale liczby mówią za siebie...

— Nie jestem aż takim seryjnym zabójcą. Po prostu zdarzyło mi się — mruknęłam. — Ale chyba nie dałabym rady rękami. — Westchnęłam.

Victoria uśmiechnęła się do mnie, tak jakbym powiedziała coś, co napawało ją dumą.

— Nauczysz się. To nie takie trudne. Nawet bym powiedziała, że łatwiejsze. — Zaczęła prawić, ale Simon ściągnął ją na ziemię.

— Możesz sobie darować? Przy jedzeniu?

— Jasne. — Poprawiła się. — Chciałam być miła.

— Dziękuję. — Uśmiechnęłam się do niej. — Twój ojciec żyje? — zapytałam dziewczynę, gdyż jej historia mi się do końca nie kleiła. Czemu tutaj była? Czy to możliwe, że sprzedał ją mafii?

— Tak, a twój? — Chyba nie zrozumiała pytania, za to reszta w tym pomieszczeniu zrozumiała doskonale jej nieprzemyślaną aluzję. Wszyscy zamilkli, zatrzymując w powietrzu sztućce. — Coś nie tak powiedziałam? — popatrzyła pytająco na Justina. Ona nie wiedziała.

— Żyje. — Uśmiechnęłam się do niej. — Ma się dobrze. Przynajmniej na razie. — Kiwnęłam głową i postanowiłam zająć się jedzeniem.

— Dzwonił do ciebie ten Jason? — Teraz w pomieszczeniu dominował głos Simona.

— Tak. Wysłał zdjęcie. Jest z siebie zadowolony. — Wyjaśnił Victor.

— To będzie teraz praca dla ciebie. — Simon wskazał na Justina, który zamarł w bezruchu. — Pojedziesz do niego i wytłumaczysz, na jakich warunkach działamy. Będzie nasz. — Ucieszył się.

— Dzwonił do mnie też Eduardo — Victor się wtrącił, przez co z twarzy Simona zniknęła radość. Spojrzał na niego pytająco. — Nie może doczekać się twojej wizyty. Pytał, czemu palimy mosty za Ugo. I takie tam. — Simon odchrząknął.

— Więc powinieneś mu przekazać, że złożymy mu wizytę w weekend. — Wszystkich wzrok spoczął na Simonie.

— Tak szybko? — zdziwił się Justin.

— I tak to przekładamy już od miesiąca — mruknął Victor.

— Rozumiem, ale chyba powinniśmy pojechać całą czwórką, a Nathan...

— Wyjdzie z tego. — Dodał Grayson.

— Pojedziemy w piątkę. — Kontynuował Simon. — Z Niną.

Ta wiadomość wzbudziła niemałe zamieszanie. Victor raczej przyjął to za oczywistość, ale Justin i Grayson patrzyli na mnie z zaskoczeniem. Victoria nawet w szoku.

— Zaznaczając jej obecność u swojego boku, sprowadzasz na nią niebezpieczeństwo. — Uruchomiła się, jednocześnie zaciskając dłonie w pięści.

— Nie. To tylko ćwiczenia. To, że kogoś biorę ze sobą, jeszcze nie musi o niczym świadczyć...

— Simon... — warknęła, po czym wciągnęła powietrze. — Nina... Macie jakieś plany na dzisiejszy dzień? — Jej zachowanie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Zająknęłam się w szoku.

— Mam popołudniową zmianę w pracy, więc raczej będę się zbierać...

— Oh. Szkoda. Może pomóc ci się spakować? — W sekundę wyczułam iluzję. Ona po prostu chciała zainicjować moje odejście od stołu i choć robiła to w przemiły sposób, to jednak oznaczało, że dalej mieli swoje tajemnice, o których ja nie powinnam wiedzieć.

— Poradzę sobie. — Chrząknęłam i odsunęłam krzesło, po czym wstałam i ruszyłam do schodów. W ostatniej chwili się zatrzymałam i jeszcze raz spojrzałam na zgromadzenie, które wierciło mi dziurę w plecach. — Nie martwcie się. Nigdy nie będę jedną z was. Nie zgodzę się na inicjację. — Uśmiechnęłam się do nich miło i udałam się na piętro.

Nie wiedziałam, czy chcieli dokładnie o tej kwestii rozmawiać, ale sugerując się informacjami, jakie były zawarte w kodeksie mafijnym, było to bardziej niż pewne. Chodziło przede wszystkim o to, że jako osoba z zewnątrz nie miałam tam żadnych praw, a moja obecność w siedzibie stanowiła nietakt w czystej postaci. A więc, jeśli Simon planował mnie tam zabrać i przedstawić Radzie, to musiało to oznaczać, że jestem na tyle cenna, aby wziąć udział w inicjacjach i dołączyć do ich grupy przestępczej. Przynajmniej tyle zrozumiałam. Była tam wzmianka też o jakichś ślubach, jednak napisana w tak prawniczy sposób, wyjaśniająca nieznane mi zagadnienia, że nic z tego nie zrozumiałam, a wolałam przejść do fragmentu z opisem inicjacji. Gdy się z tym zaznajomiłam, byłam przerażona. To nie wchodziło w grę.

— Może cię odwieźć? — Odwróciłam się do drzwi, w których progu stał Simon.

Podniosłam torbę z podłogi i poprawiłam bluzę, którą założyłam na swoje ramiona po tym, jak przebrałam się w codzienny strój i przygotowałam do wyjścia.

— Jestem samochodem. — Przypomniałam mu.

— Musisz jechać? — Dalej drążył, a ja spojrzałam na niego z rezygnacją.

— Mam życie poza tobą. — Przewrócił oczami na te słowa.

— A więc widzimy się w weekend?

— Po co? — Nie zrozumiałam.

— Żeby pojechać do Vegas.

— Przestań. Nie mogę tam być. — Zmarszczyłam brwi.

— Ale nikt nawet nie zauważy twojej obecności. Nikomu nie zamierzam cię przedstawiać. Pokażę ci po prostu to miejsce. Nikt się nie zorientuje.

— To o co chodziło Victorii?

— Jest przewrażliwiona. Dalej żyje w bańce porachunków gangsterskich. A to, co ja robię, to czysty biznes. — Pokręciłam głową, ale w tej samej chwili wpadłam na pewien pomysł.

— Weźmiemy Judy.

— Po co? — Zdziwił się.

— To lepiej, jak będzie tutaj sama przez weekend?

— Nie będzie sama. Będą z nią...

— Mogłaby czasem coś zobaczyć więcej niż tylko skrawek Malibu. Chowanie jej pod kloszem nic wam nie da. Poza tym... — Stanęłam obok niego i położyłam dłoń na jego ramieniu. — Chowanie mnie również. Rozumiem więcej, niż wam się wydaje. — Poklepałam go i minęłam. Zeszłam na dół i rzuciłam krótkie "cześć" do wszystkich, którzy zajmowali się sprzątaniem po śniadaniu.

— Wiem o tym. — Po domu rozniósł się głos Simona, który stał na szczycie schodów i cały czas wpatrywał się we mnie.

— Przestań mną manipulować, Simon — powiedziałam tylko i zamknęłam za sobą drzwi willi.

Gdy wróciłam do mieszkania, zastałam je puste. Delikatny powiew niepewności zmusił mnie do zadzwonienia do Ariany, ale okazało się, że rano razem z Nicole pojechały na zakupy i już były w drodze powrotnej. Uspokoiłam się i wypakowałam swoje rzeczy, jednocześnie szykując sobie jedzenie do pracy. Gdy dziewczyny wróciły, oczywiście nie obeszło się bez pytań od Nicole, o to, gdzie byłam, że Ariana nie miała samochodu, jednak przy niemym porozumieniu z Arianą wytłumaczyłam się sprawami na mieście i odwiedzeniem mamy. Nicole nie drążyła tematu, a gdy jej baterie towarzyskie się wyczerpały, pożegnała się z nami i pojechała do siebie.

— Sama zaproponowała, że przyjedzie. Dostała wypłatę ze szpitala, w którym miała staż i chciała wydać na nowe kiecki. — Wytłumaczyła mi Ariana.

— Jasne. Rozumiem.

— Coś się stało? Mało w tobie entuzjazmu, jak na to, że całą noc spędziłaś przy swoim ukochanym.

Więc opowiedziałam jej o tym, co się wydarzyło. Kończąc na propozycji o wyjeździe do Las Vegas. Co ciekawe, Arianę właśnie ten fakt najbardziej poruszył. Nie mogła zrozumieć, po co chcieli mnie tam zaciągnąć. Bała się. Nawet zaczęła mi sugerować, że może to ich plan. Że od początku to zaplanowali. Teraz mnie sprzedadzą do burdelu, a potem zabiją ojca. Jednak ja nie mogłam powstrzymać parsknięcia śmiechem, co sprawiło, że Ariana zwyczajnie się na mnie obraziła. Przez resztę dnia unikała ze mną rozmowy, co nie było trudne, gdyż koło godziny trzynastej pojechałam do pracy na zmianę popołudniową.

To również nie był dla mnie azyl. Nie wiedzieć czemu, wszystko jakoś bardziej mnie denerwowało. Zupełnie, jakbym po kilku miesiącach urlopu wróciła do tego miejsca i zapomniała o tym, jak wyglądała ta praca. Ale przecież to bzdura. Czy tak łatwo przyszło mi się odzwyczaić? Czy po prostu odkąd zamordowano Johna, przestałam angażować się emocjonalnie w to miejsce? Wszystko razem miało na to wpływ oraz ogólne rozdrażnienie, ponieważ mimo wszystko nie tak łatwo było mi wrócić do równowagi po ataku.

Sądziłam, że gdy wybije godzina dwudziesta, a ja wyjdę z kawiarni, odetchnę z ulgą. Zamknę oczy, wciągnę powietrze i wrócę do mieszkania, aby włączyć sobie jakiś głupi film lub serial i oddać się w objęcia Morfeusza, zapominając o kolejnym, ciężkim psychicznie dniu. Ale tak się nie stało. Wciągając powietrze, poczułam dym tytoniowy, a muzyka z pobliskich lokali wprowadziła mnie w stan migreny. Czułam, jak pęka mi głowa, a płuca pęcznieją przez duchotę upału. Czy mogło być coś gorszego? Zapewne nawet gorszego, niż to, co się zdarzyło, ale w tamtym momencie, to tamta chwila była najgorsza.

— Louisa zabili. — Usłyszałam w słuchawce głos Nicole, która usilnie próbowała się do mnie dobić od jakichś piętnastu minut. Zdążyłam tylko wsiąść do samochodu, aby nikt nie usłyszał naszej rozmowy.

— Ale jak to zabili? — Nic nie rozumiałam, a jeszcze chwilę zajęło mi zorientowanie się, o jakiego Louisa jej chodzi.

— Marcus dostał wezwanie. W centrum Malibu niedaleko uczelni ktoś go postrzelił śmiertelnie, w głowę. — Była spanikowana. A ja nie czułam nic.

— No to na spokojnie. Na pewno wszystko się wyjaśni... — Przekręciłam kluczyk w stacyjce.

— Ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji — warknęła do mnie, a ja zesztywniałam.

— W sensie?

— Przecież to mógł być Jason! — W pierwszej chwili zobaczyłam przed oczami mężczyznę z wczoraj, który w nocy miał ukryć zwłoki swojego szefa. Co się ze mną działo?

— Jason? Nie... To znaczy... No nie mam pojęcia, ale tak na chłopski rozum to nie wiem, czemu miałaby służyć śmierć jakiegoś randomowego kolesia z uczelni takim ludziom, jak oni — odpowiedziałam szczerze, aby też trochę sprowadzić dziewczynę na ziemię.

— A kto inny mógłby coś takiego zrobić?!

— Mnie pytasz? To ty obracasz się w tamtym środowisku. Louis nie był święty. Na pewno miał jakichś przeciwników, zresztą tak jak i Sara. Jesteśmy w Ameryce. — Przypomniałam, jakby zapomniała, że strzelaniny w wiadomościach nie są żadną nowością w naszych rejonach.

— Nie wiem Nina... Ale to chore. Naprawdę. A co, jeśli to wszystko jest zaplanowane? — Westchnęłam cicho, aby dziewczyna tego nie usłyszała.

— Uspokój się. Marcus na pewno dowie się, co tam się wydarzyło. Wszystko będzie dobrze, a ty... Jesteś w domu?

— Tak... Ojciec ma dyżur, a Chris pojechał na czterodniową wycieczkę do Nowego Jorku.

— To przyjedź do nas. Ja już jadę z pracy do domu. Posiedzisz z nami. Nie będziesz się tak stresować.

— Na pewno? — zapytała z wahaniem.

— Pewnie — zaśmiałam się, przez co Nicole się zgodziła, a kiedy zakończyłyśmy rozmowę, przyłożyłam głowę do kierownicy i zamknęłam oczy.

Gdy uspokoiłam nerwy, odpaliłam auto i ruszyłam do mieszkania. Gdy weszłam do jego środka, zastałam Arianę w szlafroku i turbanie na głowie. Patrzyła na mnie z zaskoczeniem, gdy z całej siły cisnęłam torbą o ścianę. Zrobiła dwa kroki w tył i obserwowała, jak położyłam telefon na blacie i od razu włączyłam rozmowę na głośnomówiący. Podeszła do mnie, a gdy zobaczyła na wyświetlaczu Simona, od razu zmarszczyła brwi.

— Zaraz Nicole ma tu przyjechać. Ogarnij się — warknęłam do Ariany, która założyła ręce po bokach. Już chciała coś powiedzieć, ale Simon odebrał.

— Halo?

— Zabiłeś Louisa? — zapytałam prosto z mostu, a Ariany oczy zrobiły się tak duże, że pewnie jeszcze trochę i wypadłyby z oczodołów.

— Jakiego, kurwa Louisa — zdenerwował się, pewnie w połowie też dlatego, że mój ton mówił jednoznacznie, że uznaję go za winnego.

— Tego, którego zdradziłam z tobą. Tego, któremu dziewczynę prawie udusiłam. Tego, którego Nate zrzucił z... Urwiska. — Moje myśli zaczęły szybko pracować.

— Po jaką cholerę miałbym zabijać jakiegoś nic nieznaczącego studenta? Nawet go nie znam.

— Nie musiałeś to zrobić ty — już mniej naciskałam. Myślałam o zupełnie innym scenariuszu, który chyba był dla mnie bardziej przerażający, niż mafia.

— Jakbyś zapomniała, jesteśmy uziemieni w domu i siedzimy przy Nathanie. No, chyba że tak hobbystycznie, Victor w drodze po Judy stwierdził, że zjedzie z trasy, zauważy sobie jakiegoś typa na ulicy, strzeli do niego i pojedzie po moją siostrę.

— Przestań! — warknęłam, nie mogąc już wytrzymać jego nabijania się ze mnie. — Nicole od razu ciebie podejrzewa.

— Mówiłam, żeby ją zabić — mruknęła Ariana, przez co spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

— W końcu jakaś zdrowo myśląca osoba w tym burdelu. Już wiesz, jak rozwiązywać konflikty. — Dołączył się do opinii Simon.

— Ona żartowała... Kurwa! Ona żartowała — zaczęłam krzyczeć do telefonu, jednocześnie mając dysonans, bo jak można żartować z zabicia kogoś? Co tu się działo?

— To nie my. To irracjonalne. Reszta mnie nie interesuje. Poradzisz sobie — powiedział tylko i się rozłączył.

— Jakoś bardziej romantycznie go sobie wyobrażałam. — Westchnęła Ariana. — Nie miał być jakimś... No nie wiem... Rycerzem na białym koniu? Od kiedy zaczął traktować cię, tak jak członka grupy, który ogarnia tego typu rzeczy, tak, jak on? — Uśmiechnęła się do mnie złośliwie.

— To Nate. — Nie słuchałam jej.

— O Boże... Daj spokój.

— No, a kto inny? — Patrzyłam na nią z pewnością. — Oni są tak samo pojebani, jak my. Zack ucieka przed mafią i kradnie im towar. Nate uwziął się na Louise i w końcu go zabił...

— A Maddie nimi zarządza. Weź, zejdź na ziemię — warknęła. — Ogarnij się, bo zaraz Nicole przyjdzie. — Przewróciła oczami i ruszyła do łazienki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top