45. Ludzie dużo zmieniają w krajobrazie. Wypełniają go
Zatrzymałam samochód pod restauracją Bena i w sekundę złapałam kontakt wzrokowy z siedzącą na miejscu pasażera Arianą.
— Trzymaj się tam. I dzwoń od razu, gdyby działo się coś niepokojącego. — Odezwała się do mnie, przyglądając się mojej twarzy z czułością.
— Spokojnie. Będę w domu pełnym kamer i moje zajęcie będzie ograniczało się do rozmów o przygodach szkolnych ośmiolatki. — Skwitowałam krótko i spojrzałam przelotnie na zegarek, aby upewnić się, że mam piętnaście minut, aby pojawić się w domu Simona.
— Tak właściwie... — Westchnęła, cofając rękę z klamki drzwi. — Czemu to zaproponowałaś? Ty chyba nie jesteś zbyt... Oddana dzieciom. W sensie... No wiesz. Nie przepadasz za dziećmi.
— Dlatego się stresuję — zaśmiałam się. — To będzie dobry sprawdzian, czy potrafię dogadać się z rodziną Simona.
— On cię zabije, jeśli coś jej się stanie — mruknęła, a mi opadły ramiona.
— Pocieszaj mnie dalej.
— Zastanów się nad tym, co ci powiedziałam. — Westchnęła i szarpnęła za drzwi, aby wysiąść z auta.
— Ale co ty próbujesz mi powiedzieć? Że nie jestem najważniejsza w jego życiu? Domyślam się. Wiem, że Judy jest dla niego bardzo ważna, ale nie popadajmy w paranoję.
— Powiedziałam ci, tylko abyś miała to na uwadze. Odbierzesz mnie? — Zmieniła temat, spoglądając na ekran telefonu.
— Zadzwoń.
— Trzymaj się. — Puściła mi oczko, zamknęła drzwi i ruszyła do wejścia do kawiarni.
Wpatrywałam się w jej plecy, aż zniknęła za szklanymi drzwiami, a potem wyjechałam z parkingu i ruszyłam w kierunku domu Kingów. Włączyłam radio, aby rozluźnić mięśnie i wprowadzić się w pozytywny nastrój, ale trafiłam na reklamy, a potem wiadomości, co na tyle mnie irytowało, że wyciszyłam dźwięk z urządzenia i otworzyłam okno, aby chociaż posłuchać ptaków, szumów i klaksonów aut. Droga, wbrew moim wcześniejszym przypuszczeniom, minęła mi bardzo szybko i zanim się obejrzałam, wjechałam na mały parking przed białą willą. Nie musiałam wiele manewrować, gdyż był pusty, ale i tak postarałam się, jak mogłam, aby zaparkować w taki sposób, aby inne samochody bez problemu się zmieściły. Zabrałam torebkę z tylnych siedzeń i wysiadłam z auta. Westchnęłam ciężko, jakby próbując wyrzucić z ciała wszystkie negatywne emocje i podeszłam do drzwi wejściowych. Zadzwoniłam dzwonkiem, a po chwili usłyszałam odkluczanie i w progu stanęła starsza kobieta. Była lekko przy kości, ale nie przeszkadzało to jej, aby prezentować się świetnie w długiej spódnicy i bluzce na ramiączkach. Włosy, czarne z prześwitującą siwizną upięte miała w ścisły kok.
— Pani to Nina, tak? — Uśmiechnęła się do mnie pogodnie, co mnie zaskoczyło, bo jej postura i charakter twarzy raczej zwiastował chłód i dystans.
— Tak. — Odpowiedziałam tym samym, a kobieta otworzyła szerzej drzwi, abym weszła do środka.
— Wylecieli koło drugiej w nocy, a wracają wieczorem. — Zaczęła mnie informować.
— Simon mi mówił, że koło siedemnastej powinni być.
— A to nawet nie wiedziałam — zaśmiała się i weszła do salonu, aby zabrać z kanapy swoją torbę. — Ja jestem Berta. Mieszkamy tutaj obok. — Wskazała na boczne okna, gdzie stał duży stół jadalniany. — Normalnie bym z nią siedziała, ale spadłaś mi jak z nieba, bo dzięki tobie, załatwię kilka spraw urzędowych i pojadę na wizytę do endokrynologa. Jakby co, telefon jest na lodówce, Judy też go doskonale zna. — Uśmiechnęła się do dziewczynki, która siedziała przy wyspie kuchennej i zajadała się płatkami z mlekiem, bacznie mi się przyglądając. — W domu są kamery, podsłuch, nie wiem, co jeszcze mogłabym ci powiedzieć... — Westchnęła.
— Judy na pewno mi wszystko wytłumaczy. A możemy wychodzić z domu? — zapytałam jeszcze.
— Jeśli nie masz lokalizatora, lepiej nie, ale tutaj, z przejściem się po okolicy raczej nie będzie problemu. — Uśmiechnęła się.
Już chciałam zasugerować, że mam pierścionek, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam, tak naprawdę nie wiedząc, jak kobieta mogłaby na to zareagować. Poczekałam, aż pożegna się z Judy, a gdy zostałyśmy same, położyłam swoją torbę na krzesło obrotowe i usiadłam naprzeciwko dziewczynki.
— Jesteś tą kelnerką z wesela Hannah. — To były pierwsze słowa z ust Judy.
— Tak.
— Nie wiedziałam, że Simon ma z tobą taki kontakt.
— A wiesz, że ja już tu kiedyś byłam? — uśmiechnęłam się do niej, na co zrobiła wielkie oczy. Szybko je jednak zmrużyła, jakby chcąc rzucić mi wyzwanie.
— No to wymień dziesięć miejsc na parterze, w których są kamery. — Parsknęłam śmiechem.
— Aż dziesięć?! Nie no, aż tak dobra to nie jestem. Byłam tu tylko raz i nie jest to zbyt dobre wspomnienie. — Westchnęłam.
— Dlaczego? — Popatrzyłam na nią przez dłuższą chwilę.
— Znasz Ashera?
— Tego narkomana, który szyje ubrania? — zapytała, a ja udałam, że nie zdziwiły mnie jej słowa.
— On bierze narkotyki?
— A ktoś nie bierze? — zaśmiałam się.
— No chłopaki chyba nie powinni. — Zauważyłam.
— Victor i Simon na pewno nie. Ale Justin i Nathan czasem potrafią coś wziąć. — Dotarło do mnie, że przy odrobinie manipulacji mogłabym wyciągnąć z dziewczynki takie informacje, o jakich sobie nawet Simon nie pomyślał.
— Wracając... Przez Ashera po prostu dowiedziałam się, kim jest twój brat. — Postawiłam na prawdę.
— To wcześniej nie wiedziałaś?
— Okłamywał mnie. — Dziewczynka pokiwała głową i odłożyła łyżkę do miski. Zjadła może jedną trzecią całego posiłku.
— To, kim jesteś? — Spojrzała na mnie.
— Nie rozumiem.
— No... Znajomą chłopaków? Córką jakiegoś ważnego człowieka w okolicy? Handlujesz narkotykami? Bronią? — Zaczęła wymieniać, a ja zrozumiałam, co sugerowała.
— Gdybym była którąś z tych osób, zapewne twój brat nie musiałby mnie okłamywać co do tego, kim jest. Więc jestem nikim — Judy od razu uśmiechnęła się, gdy wypowiedziałam te słowa. — Nie wiem, ile ci Simon opowiadał, ale po prostu studiuję i pracuję jako kelnerka w Malibu, to wszystko.
— Nie jesteś nikim. Twój ojciec jest policjantem, więc w sumie, zaliczasz się do tych osób, które wymieniłam. Potencjalnie niebezpiecznych. — Podniosłam jedną brew.
— Jedz śniadanie. — Zwróciłam uwagę na miskę, aby zmienić temat.
— Nie jestem głodna. — Westchnęła.
— No to, co chcesz dzisiaj robić?
— Nie wiem. — Zamilkłam na chwilę, aby zebrać myśli.
W końcu podniosłam się z krzesła i zabrałam naczynia dziewczynki, aby posprzątać po posiłku.
— Może pójdziemy na plażę? — Zaproponowałam.
— Berta mówiła, żebyśmy nie wychodziły z domu.
— Widziałam, że praktycznie pod samym domem macie plażę. Nie będziemy daleko odchodzić.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — Odwróciłam się do niej, a na jej twarzy wymalowane były wahanie i niepewność.
— Kiedy ostatnio byłaś na plaży?
— Nie pamiętam. — Wzruszyła ramionami.
— To tym bardziej musimy iść. Idź, pozbieraj swoje rzeczy, a ja zrobię nam coś do jedzenia. — Rozkazałam Judy, a ta od razu odeszła od stołu i pobiegła na piętro.
Zajrzałam do lodówki, a gdy zobaczyłam, że leżała w niej niepokrojona cząstka arbuza, od razu zabrałam się do pracy. Do pudełka włożyłam owoce w kostkach, jak i truskawki, które stały w misce na stole. Pomyślałam też o tym, że gdy wrócimy, zapewne będziemy potrzebowały się czymś schłodzić, a że nie mogłam Judy zostawić samej i pojechać do sklepu, lub nawet zabrać jej ze sobą na zakupy, musiałam radzić sobie z tym, co miałam. W jednej z szafek znalazłam nieotwarte opakowanie Oreo, przez co od razu do głowy przyszedł mi pomysł z TikToka, który kiedyś już testowałam z Arianą na jednej z naszych babskich nocy. Ciastka pokruszyłam w opakowaniu i zalałam je mlekiem wymieszanym z resztką śmietanki kremówki, którą znalazłam w szufladzie lodówki. Włożyłam do środka łyżeczki i wstawiłam całość do zamrażalnika. Wszystkiemu, co robiłam, już od jakiś dziesięciu minut przyglądała się Judy. Nie pytała o nic, co bardziej mnie stresowało, niż seria dziwnych pytań o każdy szczegół. Spakowałam pudełka do torby i założyłam ją na ramię.
— A ty będziesz się kąpać? — zapytała, gdy zaczęła wkładać buty.
— Nie mam stroju. Poleżę na plaży. — Wzruszyłam ramionami.
— Będziesz się nudzić. — Zauważyła, po czym minęła mnie w drzwiach i wbiegła po schodach na górę.
Czekałam dzielnie, aż wróci, nie mając pojęcia, co powinnam innego w tej sytuacji zrobić. Dziewczyna po chwili znowu pojawiła się przede mną i wyciągnęła w moją stronę dłoń, w której trzymała małą, czarną książeczkę.
— Co to? — zapytałam, przejeżdżając palcem po złotym napisie na grzbiecie "kodeks".
— Otwórz.
Zrobiłam, jak kazała, a na pierwszej stronie, ozdobną czcionką wypisane było:
For the honor
Per la famiglia
Minn ajel al-addala
Por respeito
Für unsere sache
Przekręciłam na następną stronę, gdzie już po angielsku opisano przebieg nominacji na członka mafii. Zbladłam.
— To jest kodeks mafijny? Ja nie powinnam tego czytać.
— Przecież Simon się o niczym nie dowie. — Wzruszyła ramionami i otworzyła frontowe drzwi.
Szybko schowałam książkę do torby i poszłam w ślady Judy, aby na moment nie stracić jej z oczu. Najgorsze było to, że nawet nie mogłam jej wyczuć. W jednym momencie potrafiła budować między nami mur, który sprowadzał mnie na ziemię, a w innej sytuacji tworzyła ze mną koalicję, nie tylko przeciwko jej bratu, ale też chyba całej organizacji, jeśli stwierdziła, że w moich rękach powinno znaleźć się coś tak bardzo cennego. Podążałam za Judy, obserwując, jej blond warkocze i błękitną sukienkę, która powiewała na wierze. Powoli schodziła w dół ze stromego zbocza, a gdy podłoże zrobiło się w miarę stabilne, zbiegła z górki, aby po chwili brodzić w piasku.
— Ale ciepły! — krzyknęła radośnie.
Zrozumiałam wtedy, że była ona dokładnie na tym samym miejscu, na jakim ja byłam jeszcze ten miesiąc temu. Kiedy pierwszy raz pojawiając się na plaży, przypomniały mi się te wszystkie wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa z moimi przyjaciółmi. Kiedy dotarło do mnie, jak bardzo zabłądziłam w życiu, że straciłam radość z tego, co miałam pod nosem.
Judy zdjęła buty i rzuciła je obok siebie, a następnie podwinęła sukienkę i pobiegła do wody. Obok jej rozrzuconych butów, rozłożyłam koc i odłożyłam wszystkie rzeczy. Usiadłam i obserwowałam, jak dziewczyna skacze w wodzie i krzyczy, że jest taka czysta. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu na ustach. Przejechałam wzrokiem po kłębiastych, nieskazitelnie białych chmurach i ogromnym słońcu. Horyzont rozmywał się w oddali, a fala upału wirowała, odbijając się od skwierczącego piasku. Mimo to nie było duszno, czasem nawet lekki, chłodny wiatr obejmował moje nagie ramiona. Podsunęłam swoją sukienkę sięgającą mi do kostek, aby odsłonić nogi na słońce. Oparłam się dłońmi o koc i wystawiłam twarz do nieba, myśląc o tym, w jakim miejscu teraz jestem. Mój spokój przerwała Judy. Podbiegła do naszego miejsca i zdjęła z siebie sukienkę, aby móc wejść do wody.
— Umiesz pływać? — Wzięłam w dłonie ubranie i złożyłam je w kostkę.
— Trochę.
— To nie odpływaj daleko. Trzymaj się brzegu — powiedziałam trochę ostrzej, ale musiałam tak zareagować. — Jeśli zaczniesz się topić, nie uratuję cię. Nie umiem pływać. — Ostrzegłam ją.
— I ty mieszkasz w Malibu? — zaśmiała się, a ja zrobiłam obrażoną minę.
W końcu zostawiła mnie samą, a ja nie oderwałam od niej wzroku, przynajmniej do chwili, w której upewniłam się, że dziewczynka zachowała ostrożność tak, jak ją prosiłam. Po kilku minutach wpatrywania się w bezkres stwierdziłam, że czas na tą przedziwną lekturę. Gdy tylko moje palce dotknęły oprawy książki, poczułam, że robię coś nielegalnego. Ale czy tego właśnie nie chciał Simon? Teoretycznie, wierząc jego wszystkim słowom, całą zawartość tego kodeksu on sam chciał mi wytłumaczyć. Więc prędzej czy później i tak weszłabym w posiadanie tej wiedzy. Przekartkowałam kilka stron po obszernych i dokładnych opisach wyglądu inicjacji, i wezbrało mi się na wymioty. Domyślałam się, że w rzeczywistości prawa mogą być z lekka inne, ale mimo to, nie zapowiadało się to najlepiej. Następna strona skrywała w sobie rysunki jakby szkice konkretnych symboli. I tu zaskoczyło mnie wyjaśnienie całej struktury Wielkiej Piątki. Każda siedziba miała inne oznaczenia. Pierwszym był oczywiście sztylet, który posiadał na swoim ciele Simon i chłopcy, ale też Roxi, co zauważyłam przypadkiem. Później oznaczenie Meksyku, czyli biała czaszka, trzecie oznaczenie to Włochy i ich kwiat róży, którego płatki się rozpływały. Kolejne to Austria i orchidea, a Emiraty miały krzyż świętego Piotra. Na kolejnych stronach zostały opisane zasady funkcjonowania, struktura, zakazy oraz opis wszelkich kar za przewinienia. Zaskoczyło mnie wszystko, co przeczytałam, jednak nie w taki sposób, w jaki się spodziewałam. Dokładnie tak wyobrażałam sobie kodeks mafijny. Nie było w nim nic, czego bym wcześniej nie wiedziała, oczywiście z różnych źródeł, czy to książek, internetu, czy seriali. I właśnie to mnie zaskoczyło. Bo spodziewałam się czegoś innego. I dopiero w tej chwili zrozumiałam, że cała ta otoczka inności wynikała z tego, że koniec końców trzeba było kogoś zabić. Co nie było takie proste do wyobrażenia sobie dla każdego normalnego człowieka. Co było nie do pojęcia i każdy zawsze zatrzymywał się właśnie w tym miejscu. Tylko nie ja. Wyszłam już poza granicę normalności. Nawet w tej chwili, kiedy dziwnym trafem fakt tego, że w mojej torbie znajdował się pistolet, okropnie mi ciążył. Chociaż do końca nie wiedziałam, czy to jego sama obecność, czy może to, że już kiedyś go użyłam i kogoś nim skrzywdziłam. I czy mi ciążył dlatego, że naprawdę czułam się z tym źle, czy wmówiłam sobie, że powinnam się tak czuć.
— Jestem głodna. — Wzdrygnęłam się, słysząc nad swoją głową głos Judy. Dziewczynka podeszła do mnie i zajrzała do mojej torby w poszukiwaniu ręcznika. Przez chwilę wstrzymałam oddech, a ona po prostu wyjęła to, czego szukała i zaczęła wycierać swoje ciało z wody. Na pewno go widziała. Obserwowałam jej twarz, która wyglądała tak, jak zwykle.
— Możemy już wracać, jeśli...
— Nie. — Przerwała mi. — Jeszcze nie chcę wracać.
— No to mam tylko owoce. — Sięgnęłam do torby i wyjęłam pudełka z pokrojonym arbuzem i truskawkami.
Usiadła obok mnie i zaczęła zajadać się tym, co jej podałam. Zamknęłam książkę i schowałam do torby.
— Jak ci się podoba? — zapytałam, aby zagaić rozmowę.
— Jest super. — Uśmiechnęła się do mnie. — Ale chciałabym zobaczyć też inne plaże.
— W zasadzie, nie różnią się niczym szczególnym. Może oprócz ludzi i stoisk z jedzeniem. — Wzruszyłam ramionami.
— Ludzie dużo zmieniają w krajobrazie. Wypełniają go. — Siedziałyśmy przez chwilę w ciszy.
— Masz jakieś koleżanki w szkole? — zapytałam, a ona przełknęła powoli jedzenie.
— Kilka.
— Dobrze się dogadujecie?
— Chyba tak. Są bardzo miłe. Ale nie przywiązuję się do nich. Prędzej czy później znowu będziemy musieli się przeprowadzać. — Wpatrywała się w zszycia w swojej sukience.
— A gdzie mieszkaliście najdłużej?
— W Nowym Jorku. Tam przynajmniej jest mój dom. W sensie... Tam się urodziłam. Wiem, że Simona dom jest tutaj. — Podniosła na mnie głowę. Czyli wiedziała, że on tu kiedyś mieszkał? — Zresztą... Nie tylko mój dom tam jest. Justin i Nathan też pochodzą z Nowego Jorku.
— Macie tam jakiś dom?
— Mieszkanie. Nathana rodzina mieszka na Brooklynie. Justin pochodzi z Manhattanu i jego dziewczyna Victoria, też. To nasze drugie życie. — Skwitowała. — Chyba wolałabym zjeść obiad. — Westchnęła, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
— Zobaczymy, co da się zrobić.
Wyłączyłam gaz spod patelni, a po całej kuchni rozniósł się zapach bazylii i pomidorów. Dochodziła szesnasta, a my wróciliśmy z plaży, zjadłyśmy lody, posprzątałyśmy kuchnię i salon, a potem wspólnymi siłami zrobiłyśmy obiad. Z godziny na godzinę, nasze rozmowy stały się coraz luźniejsze, a Judy coraz częściej się uśmiechała. Wydawało mi się, że chyba mnie polubiła, ale poznając już jej charakter, doszłam do wniosku, że całą prawdę na mój temat powie Simonowi.
— Jemy na tarasie? — Zza ściany wychyliła się do mnie blondynka.
— Macie tu taras? — Zmarszczyłam brwi, a dziewczynka pokręciła głową zrezygnowana.
— Nie znasz tego domu. — Oceniła mnie i ruszyła korytarzem, przez co poszłam w jej ślady, aby zobaczyć, co mi pokaże.
Na końcu wąskiego przejścia były drzwi zasłonięte szarą zasłoną wtapiającą się w kolor ścian. Judy odsunęła materiał, a spod wycieraczki wyjęła klucz. Zdjęła kłódkę i otworzyła drzwi. Taras był mały, ale znalazło się na nim miejsce na szklany, okrągły stolik oraz grill zakryty plandeką. Tak samo przykryty był basen, do którego prowadziły schody z tarasu, pokryte marmurowymi, białymi płytkami. Przy samym ogrodzeniu posadzonych zostało kilka tui oraz hortensji, ale umówmy się, te rośliny były w tragicznym stanie. Jak i całe to miejsce, wyglądające tak, jakby nikt z niego nie korzystał od lat. Na co by wskazywała kłódka. Problem polegał na tym, że tu było przepięknie. Przez to, że cała willa znajdowała się na wzniesieniu, a za nią znajdowały się tylko zapadliska, stojąc tu, przed sobą miałam widok na skaliste wzgórza, gęstą roślinność i kręte drogi prowadzące na różnego rodzaju klify i do innych domów. I mimo że tu, na tym małym kawałku było paskudnie, zaparło mi dech w piersiach. Spojrzałam na Judy, która również nie mogła oderwać wzroku od tego widoku.
— To wygląda jak pobojowisko. — Skomentowałam.
— Wiem, ale wytrę stół i krzesła. — Uśmiechnęła się dumnie ze swojego pomysłu.
— Czemu na drzwiach jest kłódka?
— Nie wiem. Nie jemy tu, tylko w salonie. A jak prosiłam Simona, żebyśmy chociaż raz skorzystali z tego miejsca, to marudził, że nie chce mu się sprzątać.
— Więc wykorzystujesz do tego pomysłu mnie? — zaśmiałam się.
— Ja posprzątam. — Zaparła się i ruszyła do domu, zapewne w poszukiwaniu ścierki.
Westchnęłam i wróciłam do kuchni. Nałożyłam nam na talerze pesto bazyliowe z kurczakiem i pomidorami, zabrałam sztućce i zaniosłam wszystko na już lśniący stolik. Judy, dumna z siebie, zaczęła zajadać się obiadem, a ja powoli przełknęłam makaron i wpatrywałam się w ulice na wzgórzach, na których raz po raz mogłam dostrzec samochody. Zastanawiałam się, dlaczego nie korzystali z tego miejsca. Może zwykle jadali obiady w większym gronie? Dlatego mieli tak duży stół w salonie. Choć nie wierzyłam w to. O wiele bardziej realna jest wizja tego, że każdy z nich jadł posiłki o innych porach, częściej na mieście. Albo wcale. Choć, żeby mieć takie mięśnie, trzeba jeść. Ale kto gotował? Jak wygląda ich codzienność?
— Jecie wspólnie obiady? — zapytałam.
— Rzadko. — Tak myślałam. — Śniadania tak, ale obiadów praktycznie nigdy. — Zdziwiłam się.
— Śniadania?
— Tak. Rano wszyscy najczęściej są w domu. Potem każdy gdzieś jedzie i wracają o różnych porach. — To miałoby sens.
— A kto odbiera cię ze szkoły?
— Kiedyś Berta. Teraz praktycznie za każdym razem któryś z chłopaków.
— Co to znaczy, kiedyś? — Uśmiechnęłam się do niej.
— No tak jest od jakiegoś... Miesiąca? Może trochę więcej. — Wzruszyła ramionami. — A ty, od kiedy znasz się z Simonem? — Prawie zakrztusiłam się kawałkiem mięsa.
— Trochę ponad miesiąc.
— To dużo — zaśmiałam się.
— Czy ja wiem... — Może byłoby to dużo, gdyby nie fakt, że jest dość burzliwa relacja.
— Wiesz, co? — zapytała nagle Judy, przez co podniosłam na nią wzrok.
— Co?
— Napisała do mnie jedna koleżanka ze szkoły. — Pochwaliła mi się.
— I co chciała?
— Zaprosiła mnie na nocowanie. Myślisz, że Simon się zgodzi? — Popatrzyła na mnie błagalnie.
— W zasadzie... Ciężko mi powiedzieć. A nocowałaś już kiedyś poza domem?
— Bardzo rzadko, ale zdarzyło mi się. Może jednak da się namówić. — Westchnęła, a mi przypomniało się, jak mówiła, że wcale nie przywiązuje się do znajomych. Domyśliłam się, że to kłamstwo. Dlatego czuła dyskomfort, gdy o tym rozmawiałyśmy.
— To zależy, w jakim humorze wrócą, jak znam życie — zaśmiałam się, aby zarazić dziewczynkę większym optymizmem.
— Masz rację.
W tej samej chwili usłyszałyśmy warkot samochodów. Na szczęście zdążyłyśmy już zjeść nasze posiłki, więc tylko zabrałam naczynia, a Judy zdążyła zamknąć za mną drzwi i zasłonić je kotarą, a do domu wpadł najpierw Victor, a zaraz za nim Simon. Judy od razu zaskarbiła sobą ich uwagę, rzucając się najpierw na Victora, a potem na swojego brata. W tym czasie włożyłam nasze talerze do zlewu i odwróciłam się do mężczyzn przodem, opierając się o wyspę kuchenną i nie mogąc powstrzymać uśmiechu, kiedy wpatrywałam się w to, jak na twarzach chłopaków pojawiła się ulga i radość na widok dziewczynki.
— A gdzie reszta? — zapytałam, przez co ich wzrok spoczął również na mnie.
Victor przejechał po mnie spojrzeniem od stóp do głów, a Simon szeroko się uśmiechnął.
— Justin woli spędzić czas z dziewczyną, a Nathan ma robotę na mieście. — Wzruszył ramionami Victor, jakby od niechcenia informując mnie o wszystkim. Nie rozumiałam, dlaczego dalej miał do mnie takie nastawienie. Przecież już mógł mi ufać. Skoro Judy przeżyła ten dzień, to chyba jestem tego warta.
— Byłyśmy na plaży! I Nina zrobiła lody! I obiad! — Chwaliła się Judy, a mnie na chwilę zamurowało, ponieważ nie spodziewałam się, że tak drastycznie zmieni się jej nastawienie. Czemu przy mnie nie była taka radosna? Czy ona nimi manipulowała?
Gdy dziewczynka wymieniała nasze czynności, mężczyźni znowu na mnie spojrzeli. Victor jak zwykle, podejrzliwe, za to Simona wzrok spoczął od razu na moich dłoniach. Oczywiście, że szukał pierścionka. Gdy go znalazł, uśmiechnął się i podszedł do mnie. Myślałam, że idzie w kierunku patelni, aby zobaczyć, jaki obiad przygotowałam, jednak on najpierw zatrzymał się obok mnie i złożył na moim policzku delikatny pocałunek. Miał to szczęście, że nie widział min dwójki stojącej na środku salonu. Zupełnie tak, jakby każdy dalej łudził się, że nic nas nie łączy.
— Pesto? Boże... Ostatnio takie jadłem chyba kilka lat temu jak nie więcej. Ciotka zwykle robiła. — Zachwycał się, stojąc nad patelnią i podjadając.
— Matilde pewnie robi sama makaron — zaśmiałam się. — Dla Włochów to pesto to pewnie grzech.
— Profanazione — mruknął Simon, wymawiając słowo z włoskim akcentem, przez co Victor parsknął śmiechem.
— Mogę jechać do koleżanek na nocowanie? — Wszyscy zamilkliśmy, spoglądając na dziewczynkę, która ku zaskoczeniu chyba każdego z nas, przerzucała swój wzrok to na mnie, to na Simona. Oczywiście, że to zauważyli. Simon podszedł do mnie i spojrzał na mnie wymownie, przez co wzruszyłam ramionami.
— Ja tutaj nie decyduję.
— Judy ma już chyba inne zdanie na ten temat — mruknął Victor i zabrał się za wnoszenie walizek na piętro.
— Co będziecie tam robić? — zapytał Simon.
— Pewnie się uczyć... — Parsknęłam śmiechem, przez co dziewczynka posłała mi mordercze spojrzenie. — I rozmawiać, bawić się. Jutro razem pojedziemy do szkoły. Mama jednej koleżanki nas zawiezie. Proszę. Tak dawno nigdzie nie byłam. Gdyby nie Nina, dzisiaj też bym siedziała tylko w domu. — Nadąsała się.
Simon westchnął tylko i spojrzał na zegarek.
— W porządku. — Judy już pisnęła. — Ale masz napisać, jak już będziesz w domu, jak będziesz kładła się spać i jak będziesz jechała jutro do szkoły. — Wymieniał, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy przypomniało mi się, jak mi wymieniał, kiedy mam się odezwać, gdy żegnaliśmy się przed moim wylotem do Polski.
Judy już zapewne go nie słuchała. Rzuciła się do niego, ale szybko przerwała uścisk i wbiegła po schodach do swojego pokoju, aby zacząć się pakować.
— To co? — Usłyszałam głos Simona, już ściszony, jakby chciał, aby ta rozmowa była tylko między nami.
— Z czym? — Zmarszczyłam brwi.
— Zostajesz na noc — Wyszczerzył się, a ja przewróciłam oczami.
— Przecież wszyscy będą w domu. — Zauważyłam, ale to wcale nie było wytłumaczenie i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
— Justin ma wyjebane w kolegów. Teraz liczy się Victoria. Nathan na pewno nie wróci przed północą, a przy odrobinie szczęścia i Victora gdzieś wywieje...
— Chciałbyś, kurwa — warknął chłopak, schodząc ze schodów. Poczułam, że moje policzki się zaczerwieniły.
— Jestem samochodem Ariany. Muszę ją odebrać z pracy, no i nie mam ubrań. — Zaczęłam wymieniać i w tym samym momencie przyszedł mi SMS. — O wilku mowa. Muszę jechać.
— To odwieziesz ją do domu i weźmiesz przy okazji ubrania. Mogę nawet po ciebie pojechać, jeśli Arianie będzie potrzebny ten samochód. — Szybko znalazł rozwiązanie na wszystkie moje bolączki.
— Żebyś ty taki pomysłowy był, gdy chodzi o inne problemy — odgryzłam mu, ale już mnie nie słuchał, zabierając się za odgrzewanie jedzenia. Victor usiadł przy wyspie, a ja zgarnęłam swoją torbę i w ostatniej chwili się zatrzymałam. Zerknęłam na schody, żeby upewnić się, czy aby na pewno Judy nie zamierzała teraz wpaść do salonu.
— Oddaję. — Położyłam na blacie książkę, a Simon, wraz z Victorem zatrzymali na niej wzrok. Obaj zbledli.
— Skąd to masz? — Simon wydawał się zdenerwowany.
— Judy mi dała. — Otworzyli szeroko oczy. — Żebym się zbytnio nie nudziła na plaży.
— Podstępna dziewucha — zaśmiał się Victor. — Specjalnie to zrobiła.
— Dlaczego? — zapytałam, nie rozumiejąc, co go bawiło.
— Zaufała ci. Chciała oswoić cię z prawdą — śmiał się dalej, ale ja tylko przewróciłam oczami.
— Nic, czego bym nie wiedziała, tutaj nie było. — Uśmiechnęłam się wrednie do Victora, po czym machnęłam kluczykami od auta i zostawiłam ich samych, wychodząc z domu.
Pod restauracją zjawiłam się po chwili. Szczerze, jazda samochodem minęła mi tak szybko, że nawet się nie zorientowałam, kiedy zaparkowałam pod naszą kamienicą. Co jednak nie zmieniało faktu, że jednocześnie zbliżał się czas, w którym powinnam powiedzieć Arianie, co planuję. Wypytała mnie już o wszystkie szczegóły dotyczące całego dnia i nic przed nią nie ukrywałam, więc nie powinnam i tego.
— Simon zaproponował mi nocowanie — zaczęłam niepewnie, przez co dziewczyna na chwilę przestała rozpakowywać swoją torbę i zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem.
— Będzie chciał ci się odwdzięczyć za pomoc — powiedziała to w taki sposób, że prawie spaliłam buraka.
— Ariana... — Błagałam, aby ta rozmowa nie wyglądała tak, jak z rodzicem, kiedy przychodzi czas, w którym postanawia ci wytłumaczyć, skąd się biorą dzieci.
— No co? Jesteś dorosła. Jeśli masz taką ochotę, to sobie jedź. Przecież wiem, że coś między wami jest. Tylko nie rób głupot, takich, jak ja zrobiłam z Johnem. No i weź coś na wszelki wypadek. Dalej pamiętaj, kim oni są. — Popatrzyłam na nią w zamyśleniu, zastanawiając się, jakie mechanizmy w jej głowie musiały się przez ten cały czas odblokować, żeby zgadzała się na coś takiego, wiedząc, z kim się zadajemy. Ona po prostu w pewnym momencie zaczęła im ufać. W pewnym, to znaczy zapewne już wtedy, kiedy uratowali nas tam, na plaży, ale ta więź się umocniła po śmierci jej matki.
— Jasne, wiem. Wzięłam pistolet nawet do Judy. No ale zostaje kwestia samochodu. Mogę zadzwonić po Simona...
— Weź go. Ja jutro mam wolne. A ty chyba popołudnie, więc w razie czego, od razu pojedziesz do pracy.
— Ale będziesz zablokowana w domu.
— Bez przesady. Najwyżej podjadę autobusem, bo może odwiedzę ojca... Jeszcze się zastanawiam. — Westchnęła.
— A to jakaś okazja? Chcesz znowu poprawić waszą relację? — zaczęłam pytać i ruszyłam do pokoju, aby zgarnąć piżamę, bieliznę i coś do ubrania na jutro.
— Chciałabym zacząć z nim temat mojego odejścia z policji. — Znieruchomiałam.
— Jesteś tego pewna? — Wychyliłam się przez drzwi.
— Długo już o tym myślę. Nie widzę po prostu w tym sensu. A im bardziej wtłaczam się w pracę w kawiarni, tym bardziej zaczynam rozumieć, jak bardzo mnie ta policja nie interesowała. — Westchnęła.
— A studia?
— Myślę, że je skończę. Żeby coś mieć. Ale potem restauracja, a nie żadna szkoła policyjna, czy coś innego. Wiesz... Im bardziej ty się od tego świata odsuwasz, tym ja... Boję się po prostu. Wolę nie mieć z nimi nic wspólnego, żeby nikt nie pomyślał, że konspirujesz. — Parsknęłam śmiechem.
— Mój ojciec jest policjantem. I to na wysokim stanowisku, znanym w całym Malibu. Bardziej powiązanym z policją się nie da być. A to, że moja przyjaciółka...
— Nie chcę też, żeby mnie powiązali.
— Jakby ktoś chciał rzeczywiście cię skrzywdzić, dokopałby się do informacji o twoim ojcu. To wcale nie jest takie trudne. A przestępcy mają niezwykłą pamięć do nazwisk i stopni policyjnych. — Ariana przewróciła oczami.
— Jak zawsze, można liczyć na twoje wsparcie.
— Już dawno stwierdziłam, że wolę mówić prawdę. Nie ma sensu się okłamywać, Ariana. Już nie. — Wzruszyłam ramionami i wróciłam do salonu z już wypakowaną torbą.
Przytuliłam przyjaciółkę na pożegnanie, wymieniliśmy jeszcze kilka słów i zostawiłam ją samą, ruszając do auta.
Gdy otworzyłam drzwi białej willi, uderzyła mnie cisza. Lekko się zawahałam, ale gdy zajrzałam do salonu, przy wyspie siedział Simon i zaczytywał się w jakichś plikach kartek.
— Nie ma nikogo? — zapytałam, przez co wzdrygnął się i odwrócił w moją stronę.
— Victor pojechał odwieźć Judy. — Na jego twarzy od razu pojawił się uśmiech, a ja kiwnęłam głową i odłożyłam torbę na fotel, po czym podeszłam do niego bliżej. Od razu objął mnie w pasie i przysunął do siebie, przez co prawie siedziałam mu na kolanach. — Pięknie dziś wyglądasz. — Przejechał wzrokiem po mojej sukience. Dość niespotykanie, jak na mój gust, ale była to jedna z niewielu długich sukienek, w których czułam się bardzo dobrze.
— Dzięki — zaśmiałam się. — Jak było w tej Kanadzie? — Rzuciłam spojrzeniem po kartkach.
— Lepiej powiedz, jak było w Polsce. — Nie odrywał ode mnie wzroku, przez co musiałam w końcu spojrzeć w jego oczy, a bardzo tego nie chciałam, bo wiedziałam, że się w nich zatracę. Zawsze unikałam jego spojrzenia.
— Powiedziałam ci wszystko przez telefon. Nic nadzwyczajnego. A o Kanadzie nic nie wiem. — Podniosłam jedną brew, na co westchnął cicho.
— I wcale nie zauważyłaś, że próbuje ominąć ten temat. — Parsknęłam śmiechem na jego słowa.
— Zauważyłam, ale dlaczego miałabym ci darować?
— Bo mnie kochasz i mi ufasz? — zapytał, a ja pokręciłam głową.
— Właśnie dlatego się martwię.
— Musieliśmy odbyć pewne spotkanie, na którym sprawy się pokomplikowały i w finale zginęło kilka osób. Może chcesz ze szczegółami? — Rzucał mi wyzwanie. Jednak nie mogłam mu pozwolić na tak szczątkowe informacje, bo jeśli będę się w taki sposób zachowywać, on zacznie się do tego przyzwyczajać, a że to wygodne, pójdzie mu to bardzo szybko.
— Tak. — Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Poderżnąłem jednemu gardło. — Zrzedła mi mina. — Mówiłem, że nie potrzebujesz takich informacji. — Od razu zaczął się usprawiedliwiać.
— To było konieczne?
— Zawsze, jeśli ktoś nie chce się podporządkować. — Westchnęłam i zaczęłam odsuwać się od chłopaka, ale ten ścisnął mnie w talii mocniej. — Nie odchodź — odparł błagalnie. — Umyłem się. — Parsknęłam śmiechem na jego słowa.
— Zaraz noga mi zdrętwieje — zaśmiałam się, przez co i na twarzy Simona pojawił się uśmiech.
— Która? Daj, pomasuję. — Oboje się śmialiśmy, a po chwili przyłożyłam swoje czoło do jego czoła. Zamknęłam na chwilę oczy, próbując powstrzymać narastające w moim sercu uczucie do niego.
Nagle poczułam jego usta na swoich, co miło mnie zaskoczyło. Oddałam się tej chwili, z początku niepewnie, ale później już się zatraciłam. Nawet nie zauważyłam, w którym momencie nasze pocałunki przestały być niewinne, a zaczęły się pogłębiać, a nasze dłonie błądzić po naszych ciałach.
— Chodźmy na górę — mruknął mi w usta, co delikatnie sprowadziło mnie na ziemię, jednak tylko przez chwilę.
Zakręciło mi się w głowie, a moje ciało boleśnie nie chciało wyjść z jego objęć. Jednak zrobiłam tak, jak kazał, po drodze zabierając swoją torbę z ubraniami. Gdy weszłam do sypialni chłopaka, panował tam względny porządek, choć przez ciemną tapetę i mnóstwo zdjęć, plakatów i obrazów, wydawało się, jakby działo się w tym miejscu bardzo dużo. Nad komodą nawet wisiała gitara, co mnie na tyle zaskoczyło, że odwróciłam się do chłopaka, kiedy stanął w progu drzwi.
— Trochę gram. — Skomentował to zdawkowo, ponieważ jego myśli krążyły chyba już tylko wokół mnie w jego łóżku.
— A drzwi? — Zauważyłam, że nawet nie planował ich zamknąć. — Ktoś może wejść.
— Pół biedy, jeśli to będzie na przykład Victor. Gorzej jak najazd glin. — Skomentował i zdjął z siebie czarną koszulkę.
Przeszły mnie ciarki, ale gdy tylko zobaczyłam jego tors, skupiłam się na czymś innym. Przejechałam wzrokiem po dole jego brzucha, gdzie wyrysowane zostały tuszem jakieś symbole. Połączone były kolczastym drutem. Wróciłam spojrzeniem do jego oczu i zauważyłam, że się uśmiecha.
— Jak będziesz moją żoną, też taki będziesz nosić — zaśmiał się i w sekundę znalazł się obok mnie.
Zanim się obejrzałam, nie miałam już na sobie sukienki, a dłoń mężczyzny znajdowała się między moimi nogami. Już zapomniałam, jak to było. Byłam tak zaaferowana wszystkimi wydarzeniami wokół, że mój umysł nie zaprzątał już sobie głowy wrażeniami z naszych upojnych chwil. Może to dobrze, bo dzięki temu w obecności Simona za bardzo się nie rozpraszałam. A z drugiej strony, każdy jego dotyk doprowadzał mnie do szału. I chyba pierwszy raz pozwoliłam sobie na to, żeby być głośno. Bo nie potrafiłam się powstrzymać. Kiedy jego usta składały pocałunki na mojej szyi, dekolcie i piersiach. Kiedy czułam go w sobie, słyszałam jego jęki i westchnienia. Nawet nie wiedziałam, ile razy szczytowałam. Ale wiedziałam, że po całym zajściu byłam tak zmęczona, jak jeszcze nigdy dotąd. I szczęśliwa. Choć całe napięcie z mojego ciała nie zniknęło. Choć dalej nie pozbyłam się ciągłej czujności i gotowości do ucieczki, w razie czego. Ale było mi dobrze. Choć przez ten jeden moment. I wreszcie poczułam, że nie jestem tu obca. Że mam swoje miejsce, bezpieczne, w którym czuję się chciana.
— Jestem zmęczony — mruknął Simon, gdy leżeliśmy i odpoczywaliśmy.
Spojrzałam w jego oczy i parsknęłam śmiechem, widząc, jak bardzo powstrzymywał się od zaśnięcia.
— Idź się umyć i pójdziemy spać. — Złożyłam pocałunek na jego ustach, a on westchnął przeciągle i podniósł się do pozycji siedzącej.
Odwrócił się do mnie tyłem, więc skorzystałam z okazji i moja dłoń wylądowała na jego bliznach na plecach. Nie wiedzieć czemu, za każdym razem ciągnęło mnie do tego, aby ich dotknąć.
— Kobiety mają słabość do tych pleców. — Skomentował nagle, przez co zatrzymałam dłoń w miejscu. — Zwykle, gdy mnie tam dotykały, groziłem, że odetnę im rękę — zaśmiał się, odwracając się do mnie i widząc moją przerażoną minę. — Ale gdy ty mnie dotykasz, jest to przyjemne. — Pocałował mnie czule i wstał z łóżka.
— Może coś ci przynieść? Do picia? Masz migrenę? — Puściłam mimo uszu jego wypowiedź, ponieważ gdy wstał, lekko się zachwiał.
— Może wodę. Wezmę tabletkę. — Westchnął i zniknął za drzwiami łazienki.
Wstałam z łóżka i zarzuciłam na siebie koszulkę chłopaka, po czym zeszłam na parter i przygotowałam napój. Wróciłam do sypialni i wyjęłam z torby piżamę, a potem usiadłam i zerknęłam na telefon, aby sprawdzić, która godzina i napisać do Ariany, że u mnie wszystko w porządku. Odpisała po jakiejś minucie, pytając się, czy już zaruchałam, a ja przewróciłam oczami, irytując się jej reakcją i odłożyłam telefon na szafkę nocną, aby schować twarz w dłoniach i zebrać myśli. Dlaczego ja się z nią w ogóle przyjaźniłam?
Podniosłam się jednak z łóżka i podeszłam do pojedynczego okna balkonowego. Odsunęłam zasłonę i moim oczom ukazał się ogromny księżyc, który wznosił się ponad horyzont. Nie spodziewałam się, że stąd są takie widoki. Fale oceanu odbijały jego blask, a lekki wiatr poruszał palmami i innymi roślinami, których nie mogłam zidentyfikować nocą. Oparłam się o ścianę i zamarłam w tej nicości, tak głęboko odpływając myślami, że nie usłyszałam, jak Simon wyszedł z łazienki.
— Halo! — krzyknął nagle, a ja wzdrygnęłam się, jak poparzona. Odwróciłam się do niego ze złością wymalowaną na twarzy, a ten tylko się śmiał. — Dojrzałaś tam jakiegoś kosmitę?
Posłałam mu mordercze spojrzenie, zabrałam ubrania z łóżka i zamknęłam się w łazience. Szybko się rozebrałam i wyślizgnęłam pod prysznic, aby gorąca woda zmyła ze mnie całe zmęczenie i lepkość potu.
Musiałam przyznać, że po takiej willi zewnątrz, w środku spodziewałam się czegoś wybitniejszego. W zasadzie ten dom robił ogromne wrażenie, gdy ktoś do niego wchodził, gdyż salon i kuchnia dawały klimat iście królewski, jednak inne pomieszczenia pozostawiały wiele do życzenia. Wyglądały jak typowe pokoje w typowych, amerykańskich domach, tak samo zresztą łazienki. Nie było mi dane jeszcze obejrzeć jednego pomieszczenia, do którego teraz drzwi były uchylone, gdy szłam po wodę na parter. Dostrzegłam tam jedynie zarys biurka i regały z książkami, co pozwoliło mi myśleć, że to gabinet. Być może Simona. Może właśnie stamtąd Judy przyniosła mi kodeks. Udało mi się też zlokalizować kilka kamer, zarówno na parterze, jak i piętrze, ale też miejsca alarmów. Ciekawa byłam, gdzie trzymali broń. Nie wierzyłam też, że nie mieli w domu gotówki, no i te maski. A dokumenty? To wszystko mnie fascynowało. Myjąc się, wyobrażałam sobie ich plan ucieczki, na wypadek, gdyby kiedyś musieli się stąd wynieść. Gdzie mieli tylne wyjścia? Ukryte schowki? Sejfy?
— A za wodę to myślisz, że kto będzie płacił? — Prawie serce wyskoczyło mi z piersi, gdy usłyszałam uderzenie w drzwi i głos Simona.
Może faktycznie za bardzo zatraciłam się w myślach, ale w tamtej chwili tylko mnie zirytował. A miał iść spać. Wyszłam spod prysznica, przebrałam się, umyłam zęby i rozczesałam włosy, po czym związałam je w kucyk i wyszłam z łazienki.
— Przepraszam najmocniej, panie milionerze — warknęłam, przez co zmierzył mnie spojrzeniem.
Na ścianie grał telewizor, w którym przekazywano najnowsze wiadomości.
— Masz pojęcie, ile kosztuje broń i naboje? — zapytał, ale nie był zły. Po prostu świetnie się bawił, gdy widział, że jestem wściekła.
— A ile warte jest ludzkie życie? — Odłożyłam swoje rzeczy do torby i ułożyłam się obok chłopaka. — Miałeś iść spać. Po co ci te wiadomości? Dochodzi dwudziesta trzecia.
— Victor do mnie napisał, że pojechał ratować dupę Nathanowi. — Podniosłam wzrok znad telefonu.
— A co on zrobił?
— To, co zawsze. Jego duma i honor zostały ugodzone, gdy właściciel jednego z klubów stwierdził, że nie będzie z nim rozmawiał, bo nie jest jego przełożonym.
— A nie powinniście coś z tym zrobić? Jakoś nastraszyć, czy coś? No bo, skoro Nathan zajmuje się klubami i narkotykami, jak mniemam, no to, to jest jego działka. Jeśli takie akcje dzieją się nagminnie, to znaczy, że coś jest nie tak w strukturze hierarchii...
— Ty kurwa chyba naprawdę się mocno zaczytałaś w tym kodeksie. Pierdolisz już jak te wszystkie bufony na bankietach albo moja ciotka. Gadasz jak moja ciotka. — Podkreślił ostatnie zdanie.
— Ja tylko próbuję pomóc. Ona przynajmniej wie, o czym mówi. Ja nie mam pojęcia. — Simon parsknął śmiechem.
— Robiłem już różne manewry, ale nie w tym rzecz. Ja jestem zbyt ugodowy. A oni czerpią satysfakcję z tego, że z nimi rozmawiam, no bo wiesz...
— Sądzą, że będą mieli z tego jakieś korzyści.
— Dokładnie. Wielka Piątka i te sprawy. Specjalnie się buntują. A chłopaki boją się ich karać...
— I to też jest błąd. Bo jakby jeden z drugim czasem kogoś porządnie nastraszył, to od razu by się uspokoili.
— Albo rozpętaliby wojnę. I normalnie pewnie bym to zignorował, ale teraz potrzebuję spokoju. Naprawdę. Ciszy. Żeby uśpić czujność twojego ojca. — Przestałam oddychać, gdy o nim wspomniał. Gdyby nie ten mały szczegół w naszej historii, może patrzyłabym na niego inaczej.
Między nami nastała cisza, a zagłuszał ją tylko dźwięk z telewizora. Opowiadali o kolejnych zmianach politycznych, o podwyżkach, o tornadach, o nowych ustaleniach w NATO.
— Kiedyś zobaczę tam swoje nazwisko — kiwnął do telewizora, a ja spojrzałam na niego pytająco.
— I co o tobie powiedzą? Że siedzisz za kratami? — Simon zmrużył oczy i westchnął, kręcąc głową.
— Że jestem mafijnym bossem. I że się mnie boją — powiedział to z taką dumą w głosie, że uznałam to za żart.
— Psychopata. Wyłącz to, bo zaczynam się ciebie bać — warknęłam, śmiejąc się.
— Twoje nazwisko też tam będzie.
— Że sprzedałam się mafii? Córka znanego policjanta w Malibu...
— Nie no... Nina i Simon King. — Wyszczerzył się, a ja chwilę patrzyłam na niego w ciszy.
Po raz któryś tego dnia zasugerował małżeństwo, a ja naprawdę zaczynałam się bać, że mi się oświadczy. Może było to naiwne z mojej strony, ale co mógłby zrobić, gdybym odmówiła? Zabić mnie?
— Nie możemy się pobrać — mruknęłam, odwracając się do niego plecami i wtulając głowę w poduszkę.
— Dlaczego?
— Bo w kodeksie jest, że nie można z osobą, która ma powiązania z organami ścigania.
— Ale ja jestem z Camorry, a nie Cosa Nostry.
— A Rada? Oni mają takie same, rygorystyczne zasady.
— To zrezygnuję ze stanowiska.
— Wyłącz ten telewizor i idź spać. — Westchnęłam, bo nie mogłam już słuchać tych jego opowiadań. To było niemożliwe i nierealne w jednym. Podwójnie. I koniec kropka.
Zrobił tak, jak kazałam i zaraz poczułam na swojej talii jego dłonie. Wtulił się w moje plecy i westchnął, a ja zamknęłam oczy. Już powoli odpływałam, kiedy telefon Simona zaczął wibrować. On jednak się nie ruszył, więc i ja to zignorowałam. Jednak sygnał znowu się powtórzył. A potem znowu. Za trzecim razem Simon przeklął w moje włosy i odwrócił się na plecy. Przetarł twarz dłonią i spod przymrużonych powiek próbował dostrzec, kto się do niego dobijał. Ku mojemu zaskoczeniu, nie przyłożył telefonu do ucha, tylko włączył głośnomówiący.
— Jest problem. — Odezwał się od razu Victor. — Ten chuj się zaparł. Powiedział, że we mnie też ma wyjebane i będzie rozmawiał tylko z tobą.
— Niech spierdala.
— Powiedziałem mu, że nie ma prawa tobie zawracać dupę, więc jego ludzie rzucili się na Nathana i chłop ma pół twarzy we krwi. Zapytał się, czy ciebie tu sprowadzę, czy mnie też ma tak załatwić. — Przełknęłam głośno ślinę. Nie podobało mi się to coraz bardziej. Simon chwilę milczał.
— Zabij go. — W końcu wypowiedział te najgorsze słowa.
— To przecież nasz człowiek. Sam mówiłeś, że...
— Wiem kurwa, co mówiłem! — Podniósł głos. — Wiem — warknął. — Naprawdę nie odpuści?
— Tak między nami... Jeśli byś przyjechał i na oczach jego ludzi, pozbawił go życia, w końcu by się odjebali. Powinieneś po prostu więcej zabijać. Mnie przestają się już bać. Nie idzie to w dobrym kierunku.
— Mówiłam. — Wymknęło mi się, przez co wzrok Simona spoczął na mnie, a Victor zamilkł.
— Wyślij lokalizację. — Rozkazał i się rozłączył. Podniósł się z łóżka i rzucił telefon na komodę, a następnie zapalił lampkę. — Ubieraj się — powiedział, stojąc plecami do mnie i zakładając spodnie.
— Ja?! Ale po co? — Moje serce zaczęło szybciej bić.
— Zobaczysz, jak to się robi. — Ruszył do szafy i wyjął z niej pierwszą lepszą bluzę z kapturem.
— Nie jestem na to gotowa. Boję się. — Dalej się zapierałam.
— Tak? — W końcu na mnie spojrzał. Wiedziałam, że nie odpuści. Przybrał postawę mojego szefa. Już przepadłam. — Ale filozofie potrafisz wygłaszać. Więc teraz zobaczymy, co o tym mówi praktyka. — Uśmiechnął się sztucznie i otworzył komodę, z której wyjął dwa pistolety. Rzucił jeden na łóżko, a drugi przeładował i schował do tylnej kieszeni spodni.
— Zwariowałeś. — Obserwowałam jego ruchy, gdy z kolejnej szuflady wyjął nóż z ozdobną rękojeścią, schował go w specjalną skórę i przyczepił obok pistoletu.
— Masz pięć minut. — I wyszedł z pokoju.
— Palant! — warknęłam i opadłam na poduszki, chowając twarz w dłoniach.
Zrobiłam kilka głębokich wdechów i zwlekałam się niechętnie. Wsunęłam na siebie spodenki i bluzę z kapturem, którą wzięłam na wypadek, gdyby było chłodniej, albo mielibyśmy się gdzieś przejść nocą. Nie przewidziałam takiego obrotu spraw. Zgarnęłam telefon z szafki nocnej i w tym samym momencie, w progu stanął Simon. Czekał. Zabrałam z łóżka pistolet i czułam na swoich dłoniach palące spojrzenie mężczyzny, kiedy sprawdzałam naboje i chowałam broń pod bluzą. Podniosłam na niego wzrok, a on odsunął się od drzwi i ruszył schodami na dół. Poszłam w jego ślady. Wsunęłam na stopy trampki i wyszłam z domu, a Simon wpisał jakiś nieznany mi kod i włączył alarmy. Ruszyłam na parking, na którym stał jeszcze jeden samochód, oprócz mojego, ale Simon mnie zatrzymał.
— Nie tym. Wyjadę. — Nacisnął przycisk na pilocie i otworzył się garaż. Stały w nim dwa samochody, ale Simon wsiadł do czarnego Maserati Quattroporte.
Nie miałam pojęcia, co ja w ogóle robiłam. To było tak niebezpieczne, że nie mieściło się w głowie, ale Simon nic sobie z tego nie robił. Pewność siebie od niego buchała, a ja kurczyłam się coraz bardziej. Kiedy zawiał mocny wiatr, aż się zatrzęsłam, gdy poczułam chłód na nogach.
Coś mnie uderzyło. Pewna myśl, która kazała mi wziąć się w garść. Potraktować to jak szkolenie. Niejedno już przeżyłaś. Nie od jednego noża uciekałaś. Nie jednego człowieka już zabiłaś. A teraz miałaś przewagę. Bo do tej pory w tych wszystkich sytuacjach byłaś sama. A teraz masz jego. Nigdy nie byłaś tak bezpieczna, jak teraz.
Samochód zatrzymał się obok mnie. Otworzyłam drzwi i wsunęłam się na miejsce pasażera. Simon zamknął garaż i wyjechał na ulicę. Od razu sięgnęłam do radia i je włączyłam. Trwały reklamy, przez co zaklęłam pod nosem.
— Nic tam nie będziesz robić. — Zaczął mnie uspokajać, co zadziałało. — Po prostu wejdziesz ze mną i będziesz się przyglądać. W milczeniu. I mnie słuchać.
— Jak to słuchać?
— Moich rozkazów. Żeby to wyglądało tak, jakbyś była moim człowiekiem. A nie laską. Bo jak zauważy, że mi na tobie zależy, to już po tobie.
— Przestań! — warknęłam. Straszył mnie i jeszcze się z tego śmiał.
— I tak pewnie będzie bardzo wulgarny. — Dalej tłumaczył. — Żeby nie włączyły się w tobie jakieś instynkty feministyczne. Bo na pewno będzie rzucał do ciebie jakieś zboczone teksty. Masz być... Jak Grayson. Znasz go?
— Tak... — Westchnęłam.
— I wyluzuj. Wyjebane. — Zaczął mówić tak, jakby był na haju. Przez te wszystkie wydarzenia przestałam zauważać, jak bardzo się zmienił. Jego maniery. Sposób wypowiedzi. Stosunek do mnie. Zachowywał się tak naturalnie, że czułam, że to nielegalne.
— No, a co ja mam poradzić na to, że się boję? To chyba normalne w mojej sytuacji.
— Może chcesz zapalić? Mam marihuanę. Albo koks. — Popatrzyłam na niego wielkimi oczami, przez co parsknął śmiechem. — Rozumiem, że idziesz na żywioł. Jesteś bardzo silna.
— Zamknij się, błagam. — Westchnęłam i położyłam głowę na oparcie fotela.
W końcu reklamy zakończyły się i z głośników wypłynęła jedna z piękniejszych i chyba najlepsza piosenka, jaką mogłabym teraz usłyszeć. „Too Sweet" Hoziera.
— To załóż maskę. — Jego słowa odbiły się od ścian samochodu. — Tak, jak ja. Całe życie. Wyobraź sobie, kim teraz chciałabyś być i taka bądź. Na tą jedną chwilę.
— A co, jeśli ktoś mnie rozpozna? Przez mojego ojca? Doniesie?
— Gdyby byli donosicielami, już bym o tym wiedział.
— Tak ci się tylko wydaje.
— Są przyjezdnymi. I na naszym terenie, nie Ugo. To inny klub. — Spojrzał na mnie. — Nie znają jeszcze mord policyjnych. Poza tym sama powiedziałaś, że mamy zrobić rozróbę. Więc zrobimy i będą się nas bać. — Wzruszył ramionami.
Milczałam, wpatrując się w mijane lampy uliczne.
— Mogę pogłośnić muzykę? — Simon nic nie odpowiedział, tylko rozkręcił radio na głośność taką, że co jakiś czas wibrowały siedzenia. Dodatkowo też otworzył szyby, przez co spotykani przechodnie spoglądali na nasz samochód z zaciekawieniem. Było to bardziej widoczne, zwłaszcza w dzielnicy przy plażach i klubach. Ale my jechaliśmy dalej. Minęliśmy nawet „Red Glass". W końcu zatrzymaliśmy się przy klubie, który wyglądał na bogatszy, niż się tego spodziewałam. Właściwie, nie przyszło mi to nawet do głowy. Przed wejściem znajdowało się oczko wodne, nad którym przechodziło się mostkiem, aby dotrzeć do głównych drzwi. Wokół stały palmy, których kłodziny zostały przyozdobione żółtymi lampami.
— Wpuszczą nas w takich strojach? — Spojrzałam na swoją bluzę i doszłam do wniosku, że wyglądałam, jak typowy, domorosły gangster, zresztą tak samo wyglądał Simon.
— A niech tylko spróbują — mruknął, jednak bardziej skupiając się na parkowaniu.
W końcu się stało. Zgasił silnik. I już nie było odwrotu.
— Tak się ze mnie śmiejesz — zaczął nagle, aż się wzdrygnęłam, bo spodziewałam się tylko ciszy. — Ale w tej sytuacji naprawdę dobrze by ci zrobiło wyobrażenie sobie, że jesteś moją żoną. — Spojrzałam na niego błagalnie, a on puścił mi oczko.
Chwyciłam za klamkę i wysiadłam z auta. Simon zrobił to samo i zaczęłam podążać za nim. Przecisnęliśmy się obok kolejki, z której co jakiś czas rzucono w nas wiązanką przekleństw, ale nic sobie z tego nie robiliśmy. Simon stanął przed ochroniarzami, a oni od razu odsunęli się od drzwi, otwierając je przed nami. Chłopak zrobił mi miejsce i puścił przodem. Ruszyłam więc z wysoko podniesioną głową, zupełnie tak, jakbym to ja tu przyszła w sprawie rozwiązania konfliktu, nie on. Zamieniliśmy się miejscami, dopiero gdy zatrzymałam się przed schodami na piętro, gdzie widziałam jedyne drzwi, przy których też stali ochroniarze. Simon ruszył przodem, a gdy kolejni ludzie właściciela klubu go zobaczyli, otworzyli nam drzwi. Wszedł do środka, a ja za nim. I stało się dokładnie to, czego się spodziewałam. Wszystkich wzrok spoczął tylko i wyłącznie na mnie. Zniosłam to wzorowo. Stanęłam obok Victora i oparłam się plecami o ścianę zupełnie tak, jakbym tu była już wiele razy, albo czuła się tak bezpiecznie i beztrosko, że nawet nie miałam potrzeby trzymania żadnego fasonu. Ta pozycja pozwoliła mi również bez krępacji przyjrzeć się wszystkiemu, co tylko chciałam.
A znajdowaliśmy się w pomieszczeniu bardzo ciemnym, może trochę mrocznym. Ściany pokryte boazerią z ciemnego dębu, podłoga tak samo. Biurko, fotel, lampka, a z tyłu regał z książkami i różnego rodzaju plikami dokumentów. Po mojej lewej stał mały, okrągły stolik i dwa krzesła, z czego na jednym z nich siedział Nathan i próbował zatamować krwawienie nosa. Szło mu to fatalnie, gdyż czerwona ciecz pokryła już jego brodę, dłonie i spływała na spodnie. Nie spodziewałam się, że tak wykrwawił się z samego nosa, ale to nie był tylko nos. Miał rozcięty łuk brwiowy oraz usta i policzek po prawej stronie. Ktoś mu po prostu musiał zadać kilka ciosów z pięści. Potem kolejno stał Grayson z założonymi rękami na piersiach i wspomniany przeze mnie Victor, sztywny i zimny, jak zawsze. Jego postura w owej sytuacji przyniosła mi na myśl typowego żołnierza. Już wiedziałam, skąd u Victora takie zachowanie. On po prostu aż kipiał faktem, że był kiedyś w wojsku. Po Simonie nie było tego w ogóle widać. A potem na niego spojrzałam i zrzedła mi mina. Stał dokładnie tak samo, jak jego przyjaciel. Był jedynie może trochę bardziej zdenerwowany albo nawet wkurwiony. Za biurkiem, na fotelu siedział przeciętnej urody mężczyzna o brązowych, krótkich włosach i lekko zaokrąglonym brzuchu, charakterystycznym dla mężczyzn po pięćdziesiątce. Gdyby nie jego broda, mogłabym stwierdzić, że nie był taki zły, ale potem zauważyłam, jak na mnie patrzył. Po jego prawej stronie stał mężczyzna dużej postury, bez włosów, o ironio. Taki Grayson, tylko bardziej stereotypowy.
— Cóż to za niewiasta? — zapytał ten siedzący za biurkiem, lubieżnie się do mnie uśmiechając.
— Chyba nie myślisz, że tak łatwo ujdzie ci na sucho to, że musiałem tu przyjechać — odezwał się Simon, ale mężczyzna ewidentnie go nie słuchał.
— To twoja kurwa? — Zastanawiałam się, jakimi ludźmi byli ci, którzy współpracowali z Simonem. Jeśli byli tacy jak chłopcy, to chyba wymarzony zespół. Ale potem przypomniałam sobie, jak Simon mówił, że ten człowiek też dla niego pracował.
— Moja cierpliwość się zaraz skończy. — Simon nie dawał za wygraną, a mężczyzna w końcu wrócił do niego spojrzeniem.
— Twój kolega ma do mnie pretensje o to, że zalegam z przekazaniem kwoty do skarbca. Zalegam, więc poprosiłem o więcej czasu...
— Przedłużam mu już od dwóch miesięcy, a odsetki rosną — warknął Nathan.
— Właśnie. — Uśmiechnął się. — Oddałbym i odsetki, ale niestety trafiłem na bezczelnego gówniarza, który panoszy się tu tak, jakby to wszystko było jego. — Zacisnął zęby. — A ja chciałem polubownie wyjaśnić sprawę. Tylko że z chujem się nie da. Victor mnie już irytuje tymi swoimi mowami o spokoju i stosowaniu się do zasad...
— Żartujesz sobie ze mnie? — Simon parsknął śmiechem. — Przecież ja cię zabiję.
— Ale po co takie nerwy od razu? Uważam, że jestem na tyle istotną osobą w naszej współpracy, że mogę wymagać obecności szefa.
— Szefem jest Nathan.
— Głównego szefa.
— Główny szef ma wyjebane w takich jak ty. — Syknął Simon, a ja przełknęłam ślinę, kiedy mężczyzna podniósł się z fotela i oparł dłonie o blat biurka.
— Słuchaj, King. Lepiej uważaj. Bo ja jestem w stanie w bardzo łatwy sposób odciąć cię od pieniędzy. — Victor parsknął śmiechem, przez co od razu zwrócił na siebie uwagę mężczyzny. Jednak Simon miał na to inny plan. Wyjął z kieszeni nóż i jednym ruchem wbił go w biurko obok dłoni roszczeniowego właściciela klubu.
— Ty lepiej słuchaj. Oddajesz pieniądze teraz albo się żegnasz, możesz wybrać, z czym. — Zagroził mu.
— Ale ja nie mam tych pieniędzy — zaśmiał się. — Możemy umówić się tak. Ja zignoruję nietakt Nathana i jego krnąbrne postępowanie. Dostanę kolejne odsetki i wypłacę się z nich w przyszłym miesiącu. W zamian... — Odwrócił głowę w moją stronę. — Dostanę ją. — Nic sobie z jego słów nie robiłam, ponieważ nawet z tak małym stażem, jaki miałam w tej pracy, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że ten człowiek nie wyjdzie z tego pomieszczenia żywy. Jego zachowanie było tak idiotyczne, że aż śmieszne. Czemu się nie bał?
— No to załatwione. Nathan? — Simon zwrócił się do przyjaciela, a mnie przeszedł cień przerażenia. Przez chwilę myślałam, że mężczyźni mnie sprzedali, ale Nathan zaszedł od tyłu właściciela klubu i chwycił go za głowę.
Zapewne chciał mu poderżnąć gardło, ale ten się nie dał. Zatrzymał jego dłoń, a swoją wolną wyciągnął nóż z biurka i przeciął skórę na szyi Nathana. Ten upadł na podłogę, dusząc się, przez co się wzdrygnęłam.
— Nie bój się, mała. To tylko zabawa... — Zaczął do mnie mówić, ale od razu usłyszał odbezpieczenie pistoletu i wszyscy spojrzeli na Simona, który przyłożył mu lufę do skroni.
— Jakieś ostatnie życzenie? — zapytał, zanim strzelił.
— Niech ona mnie zabije. — Uśmiechnął się jak obłąkany. Dalej w tle słychać było jęki Nathana, ale nikt do niego nie podszedł. Dobrze, że jeszcze żył.
Simon odsunął się niepewnie od mężczyzny i spojrzał na mnie. Naprawdę chciał, żebym to zrobiła. Marzyłam tylko o tym, aby to wszystko się już skończyło. Chciałam wrócić do łóżka i beztrosko zasnąć, i nigdy więcej nie musieć być w takiej sytuacji. Wyjęłam pistolet z kieszeni, odbezpieczyłam i wycelowałam w mężczyznę.
— Naprawdę mnie zabijesz? Daj spokój. Oni nie są tego warci...
— Już ktoś kiedyś też nie wierzył, że strzelę — odpowiedziałam mu tylko i nacisnęłam na spust.
Zaświszczało mi w uszach. Gdy opuściłam broń, mężczyzna siedział z opuszczoną głową, a z jego skroni ciekła krew, która rozbryzgała się też na tapetę za nim i biurko. Tylko ja to chyba widziałam. Bo Grayson od razu rzucił się do Nathana i zaczął go podnosić.
— Jak masz na imię? — Simon zwrócił się do człowieka, który nie ruszył się ani o milimetr ze swojego miejsca. A chyba miał być ochroniarzem właściciela klubu.
— Jason — odpowiedział tamten, wpatrując się w swojego martwego przełożonego.
— Jason — powtórzył Simon. — Posprzątasz tu, co? Pozbędziesz się go w bardzo ładny i czysty sposób, a cię wynagrodzę. — Puścił do niego oczko i odwrócił się do Victora. — Weź od niego kontakt. — Rozkazał i przelotem na mnie spoglądając, ruszył za Graysonem i Nathanem do wyjścia. Więc zrobiłam to samo.
Gdy wyszliśmy z budynku, na zewnątrz było pusto. Samochody oczywiście zajmowały praktycznie każde wolne miejsce, ale zniknęła kolejka gości.
— Zadzwonię po Alice. — Westchnął Grayson, prowadząc Nathana do swojego samochodu. Chłopak już ledwo chodził. Wykrwawił się na śmierć.
— Przyjedź do nas! — warknął do niego Simon, jakby obawiając się, że mężczyzna zrobi coś głupiego.
Naszą rozmowę przerwał Victor, który wyszedł z klubu i spojrzał od razu na mnie.
— Wszystko w porządku? — zapytał, a mnie prawie wmurowało w ziemię. Wyglądał na autentycznie przejętego. A ja nie potrafiłam teraz myśleć o tym, co zrobiłam, ale o tym, co będzie z Nathanem.
— Jest okej. — Uspokoiłam się i odwróciłam do Simona, który bez słowa od nas odszedł i ruszył do swojego auta.
Jeszcze raz spojrzałam na Victora. Ten tylko przewrócił oczami i udał się do innego miejsca na parkingu. Czułam, że ten wieczór tak szybko się nie skończy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top