44. Jak wam się układa w Malibu?
Piątek przywitał mnie ogromną dawką słońca, ponieważ poprzedniej nocy zapomniałam zasłonić okno. Jęknęłam przeciągle, nie chcąc się budzić. Dodatkowo usłyszałam dzwonek telefonu, co sprawiło, że już nie podobał mi się ten dzień. Kto dzwoni tak wcześnie? Spojrzałam na zegarek, na którym widniała godzina szósta. Trochę przysnęłam.
— No, co tam? — mruknęłam zaspanym głosem do telefonu.
— Jeszcze śpisz? — Usłyszałam zaniepokojony głos mamy.
— Już wstaję tak właściwie. — Westchnęłam, wygrzebując się z kołdry.
— Wynikła taka głupia sytuacja... — zaczęła.
— Co zrobiłaś? — Rozciągnęłam się i przetarłam oczy.
— Przycięłam sukienkę suwakiem od walizki i mi się rozdarła.
— Mamo — jęknęłam.
— Co mam teraz zrobić?
— Nie będziemy nigdzie jechać. Wszystko jest pozamykane. Weź jakąś zastępczą. W Polsce wylądujemy pewnie koło trzeciej w nocy, więc rano pojedziemy do jakiegoś sklepu.
— Dużo zachodu... — Westchnęła.
— Skoro jesteś nieostrożna...
— Po prostu się stresuję. Biednemu to i piach w oczy. Ciągle coś jest nie tak. Wszyscy tam będą w fantastycznych kreacjach, a ja w jakiejś niedopasowanej sukience, kupionej na szybko... — Zaczęła się żalić, a ja w tym czasie zdążyłam już zamknąć się w łazience, aby wykonać poranną toaletę i przebrać się w wygodny strój na lot.
— Spokojnie. Ja wygrzebałam z szafy jakąś sprzed kilku lat. Nawet nie jestem pewna, czy już na jakimś weselu w niej nie byłam. A wiesz dlaczego? Bo mi nie zależy. I tobie też nie powinno. Jedziemy tam tylko z przyzwoitości. Aż dziwię się, że nas zaprosili. Powinni zrobić prywatne wesele na Dominikanie, tylko dla rodziców i ewentualnie jakichś bliskich znajomych.
— To do ciebie niepodobne. Po prostu jeszcze nie zaczęłaś się stresować. Dopadnie cię to dopiero tam i wtedy przypomnę ci twoje słowa.
— Dobrze, możemy się tak umówić. — Przewróciłam oczami. — A teraz idę się ogarnąć. — Mama jeszcze prawiła mi swoje mądrości, ale w końcu się pożegnałyśmy i wróciłam do swoich czynności.
Posprzątałam pokój i wyjęłam z szafy walizkę, którą wczoraj spakowałam. Szybko wsunęłam na siebie jeansy, koszulkę na ramiączka i ramoneskę. Włosy związałam w koka i przemyłam twarz. Zeszłam do kuchni i ustawiłam swoje bagaże przy drzwiach. Zjadłam szybkie śniadanie składające się z kanapek z jajkiem i wyjęłam torbę z jedzeniem z lodówki. Włożyłam ją do podręcznej torby. Wszystkie czynności wykonałam w ciągu godziny, przez co jeszcze przez pięć minut stałam nad bagażami i zastanawiałam się, czy aby na pewno wszystko ze sobą wzięłam. Dopiero gdy dostałam wiadomość od Simona, że przyjechał, ruszyłam się z miejsca. Dałam mu znać, że jestem gotowa i otworzyłam drzwi do mieszkania, aby chłopak mógł zacząć znosić moje walizki do samochodu. W międzyczasie weszłam cicho do pokoju Ariany i wyszeptałam jej, że już jadę.
— Nie chcesz, żebym cię podwiozła? — parsknęłam śmiechem, ponieważ dziewczyna była tak zaspana, że nawet nie pamiętała naszej wczorajszej rozmowy.
— Mówiłam ci, że Simon mnie zawiezie na lotnisko.
— No tak. Zapomniałam. Napisz do mnie, jak wylecicie. — Kiwnęłam głową. — I jak wylądujesz, a potem, po weselu.
— Dobrze — zaśmiałam się.
Ścisnęłam mocno dziewczynę, przez co jęknęła z bólu i zostawiłam ją samą. Simon akurat wszedł do mieszkania i uśmiechnął się do mnie ciepło.
— Walizka w bagażniku. — Kiwnęłam głową na jego słowa, podniosłam z podłogi podręczną torbę i zamknęłam za nami drzwi do mieszkania.
Niedługo później, siedzieliśmy w aucie. Włączyłam radio, jednak nadawane były poranne wiadomości, co mnie zdenerwowało, gdyż chciałam się odprężyć przed podróżą.
— Latałeś pewnie nie raz — zaczęłam rozmowę, siadając w fotelu w taki sposób, aby mieć idealny widok na kierującego samochodem chłopaka.
— A ty? — Odwrócił głowę w moją stronę.
— Może kilka razy.
— Samolot nie jest ważny. Liczy się to, co zobaczysz, gdy z niego wyjdziesz. — Uśmiechnął się.
— Żeby z niego wyjść, musisz przeżyć.
— Myślę, że to jeszcze nie czas na śmierć. Wiesz, lubię sobie czasem myśleć, że to, w jaki sposób umrę, będzie, chociaż w minimalnym stopniu spektakularne. — Popatrzyłam na niego, jak na UFO, a gdy zobaczył moją minę, parsknął śmiechem.
— Masz jakieś fantazje terrorystyczne?
Od dnia, w którym zdecydowałam się przełamać między nami barierę i zaprosiłam go do mieszkania, można by stwierdzić, że nie zmieniło się nic, ale w moim odczuciu, było inaczej. O wiele swobodniej nam się rozmawiało. Może zabrzmi to głupio, ale przestałam się go bać. Przestałam kontrolować swoich myśli, reakcji i uczuć. Pozwoliłam temu przy nim płynąć, przez co nabrałam naturalności. Sama nie wiedziałam, co pozwoliło mi na taką odwagę. Nic między nami nie zaszło, przez cały wieczór oglądaliśmy seriale, a potem dołączyła do nas również Ariana. Może raz moja głowa wylądowała na jego ramieniu, gdy przysypiałam na kanapie. Nic poza tym. A jednak jego obecność, bliskość...
— A z jakiego powodu moje życie wygląda właśnie w taki sposób? Nie na darmo tak sobie je spieprzyłem, żeby umrzeć, zwyczajnie. Przypadkowo. Niefortunnie...
— Myślę, że ten twój świat tak bardzo spaczył ci mózg, że macie zakodowane nawet takie wartości.
— Za honor, za rodzinę, za sprawiedliwość, za uszanowanie i za naszą sprawę. — Zaczął wymieniać. — Przysięga.
— I za śmierć — dodałam.
— I za wieczność — poprawił i w tym samym momencie w radiu zakończyły się wiadomości.
— Jak chcesz ją osiągnąć? — zaśmiałam się.
— Mafia niewiele różni się od średniowiecza. W obu przypadkach ważna jest czystość krwi i majątek zachowany w rodzie.
— Tylko że na każdym kroku możesz umrzeć. Tak samo i twoje dzieci. A to idealny cel dla wrogów. Diaz musiała syna wywieźć z kraju, żeby przeżył.
— Wywiozła go, bo nie chciała, żeby pracował w gangu ojca. Trafił do mafii, więc jeszcze gorzej. A mimo to, żyje. I to całkiem dobrze. — Przewróciłam oczami.
— Ja już w końcu nie wiem, czy mnie ostrzegasz przed mafią, czy zachęcasz do dołączenia — zaśmiałam się.
— Uświadamiam ci plusy i minusy. W tej chwili jestem dość egoistyczny, jeśli mam być szczery. Chciałbym cię mieć, bez zważania na konsekwencje. — Przyznał.
— Masz mnie. — Wypowiedziałam te słowa z taką pewnością w głosie, że mężczyzna zwrócił na mnie swoje tęczówki.
Czekałam, ale nie odezwał się. W zamian w samochodzie rozbrzmiała piosenka „The Driver" Måneskin. Zamknęłam oczy, wyobrażając sobie, że to właśnie Simon jest kierowcą mojego życia i, że to właśnie przy jego boku, będę mogła spełniać swoje marzenia.
— Ty też mnie masz. — Wybudził mnie z zamyślenia, przez co się wzdrygnęłam. On jednak tego nie zauważył, gdyż czujnie wpatrywał się w drogę.
Resztę drogi milczeliśmy. Mimo to czas minął mi bardzo szybko i zanim się obejrzałam, byliśmy już na lotnisku. Gdy chłopak zgasił silnik samochodu, między nami nadal panowała cisza, więc postanowiłam wysiąść. Kątem oka zauważyłam, że dłoń chłopaka również wylądowała na klamce, przez co gwałtownie się do niego odwróciłam.
— Wyjdę sama. — Rozkazałam. Popatrzył na mnie zdziwiony.
— Pomogę ci wyjąć walizkę z bagażnika.
— Nie. Nie chcę ryzykować, że moi rodzice cię zobaczą. Poradzę sobie. Nie takie ciężary nosiłam. — Błagałam go w myślach, aby zrozumiał.
— W porządku — mruknął.
— Będę tęsknić. — Jego wzrok znowu spoczął na mnie. Gdy jego niebieskie oczy spotkały się z moimi brązowymi, uśmiechnęłam się do niego.
— Masz mi meldować, gdzie jesteś, co robisz, kiedy wracasz i jak było. — Kiwnęłam głową i sięgnęłam po torbę, z bocznej kieszeni, której wyjęłam pudełko z pierścionkiem, który otrzymałam od Simona. Wyjęłam biżuterię i włożyłam ją sobie na palec. Podniosłam wzrok i zauważyłam, że Simon wpatrywał się w moją dłoń.
— Będę tęsknić. — Powtórzyłam i pochyliłam się w jego kierunku, a gdy na mnie spojrzał, złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. W moim mniemaniu miała to być subtelna chwila, jednak mężczyzna nie zamierzał na tym kończyć, a jego dłoń spoczęła na mojej brodzie.
— Ja też — wyszeptał w moje usta.
Trwaliśmy w tej chwili, a gdy ochłonęłam, ostatni raz spojrzałam w jego oczy i wysiadłam z auta. Wyjęłam z bagażnika walizkę i ruszyłam w kierunku głównego wejścia na lotnisko. Odwróciłam się do Simona przed drzwiami, a on wpatrywał się we mnie, aż do momentu, kiedy nie zniknęłam w budynku. Nie zdążyłam się zorientować, gdzie się znajdowałam, a dołączyli do mnie już rodzice z dziadkami. Pytali, kto mnie przywiózł, jednak dzięki temu, że byli rozproszeni poszukiwaniem miejsca do odprawy, zbyłam ich pytania.
Zaraz po starcie samolotu, napisałam do Ariany, a potem szybko zasnęłam. Nawet nie wiedziałam dlaczego. W końcu się wyspałam, a mój dzień dopiero się zaczął. Prawdopodobnie było to spowodowane dużym napięciem przed tak długą podróżą.
Cała rodzina miała zjechać się na to wesele. Zastanawiała mnie jednak strona mężczyzny, za którego miała wyjść Lisa. Czy będą serdeczni? Czy raczej zadufani w sobie? Spodziewałam się jednak, że wszystko przyćmi to, że hej, jesteśmy z Ameryki. Będziemy zasypywani pytaniami, jak się tu żyje, jak się nam powodzi i wiele innych. Zapewne niektórzy nawet będą zachodzić w głowę, dlaczego biorą ślub w Polsce, a nie w malowniczym Malibu, na plaży. Sama się nad tym zastanawiałam. Tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi.
W końcu dolecieliśmy do Polski. Wylądowaliśmy w Warszawie i podjechaliśmy taksówką do hotelu. Mama na szczęście zarezerwowała dla mnie oddzielny pokój, dzięki czemu miałam, choć odrobinę prywatności. Wpadłam do pomieszczenia i od razu wyjęłam z walizki piżamę. Udałam się wziąć prysznic. Po odświeżeniu położyłam się do łóżka i spojrzałam na telewizor. Zastanawiałam się, czy byłam na tyle zmęczona, aby położyć się spać, czy jednak jeszcze miałam siłę na poznawanie kraju, w którym teraz byłam. Zdecydowałam się włączyć telewizor. Nic nie rozumiałam z tego, co prezentowano, ale zauważyłam tendencję do częstego pokazywania w mediach Ameryki. Non stop brzęczeli o tym, że mają z nami jakieś współprace, wojsko, czy wizyty. Nawet media mieli podobne do naszych. Niektóre programy telewizyjne nawiązywały do obecnych u nas. Szybko się tym znudziłam, więc wyłączyłam telewizor, jednak zanim ułożyłam się do snu, chwyciłam za telefon i napisałam do Ariany, że kładę się spać i wysłałam zdjęcie pokoju. Na chwilę też zawiesiłam palec nad wiadomościami z Simonem, aż zdecydowałam się wystukać do niego krótką wiadomość, o tym, że już jestem w pokoju hotelowym. Sądziłam, że nie otrzymam tak szybko odpowiedzi, jednak odpisał, nim zdążyłam odłożyć telefon na szafkę nocną.
*Simon*
Tęsknię.
Uśmiechnęłam się do telefonu. Położyłam go na klatce piersiowej i wpatrywałam się w sufit. Wiele dałabym za to, aby teraz był przy mnie, ale nie mogłam mieć wszystkiego. Za to mogłam sobie obiecać, że gdy wrócę do domu, będę przełamywać lody. Pozwolę mu na to, aby mógł wkraść się do mojego serca i zrobić w nim mały harmider. Na moje własne życzenie. I za konsekwencje tej decyzji będę mogła winić tylko siebie.
Zapach świeżej kawy i ciepłego pieczywa dotarł do moich nozdrzy. Powoli uchyliłam powieki i ujrzałam stojącą nade mną mamę. Otworzyłam szerzej oczy, gdyż ostatnią rzeczą, jakiej bym się spodziewała, to widok Rachel w moim pokoju.
— Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć! Po prostu śniadanie przyszło. — Uśmiechnęła się do mnie ciepło. — Poza tym, dochodzi dziewiąta. Myślę, że sklepy się już powoli otwierają, a nie chcę stracić ani chwili.
— Jasne. Rozumiem, dzięki. — Westchnęłam, na wpół kontaktując i podniosłam się z łóżka.
Mama na szczęście nie próbowała kontynuować ze mną rozmowy. Zostawiła jedzenie na stoliku obok łóżka i wyszła z pokoju. Pierwsze, co zrobiłam, to otworzyłam okno balkonowe, aby świeże powietrze wpadało do pomieszczenia. Wmieszał się w nie zapach niezapominajki i jaśminu. Oba były o wiele bardziej intensywne, niż te, które znałam, z perfum, ale dalej z łatwością byłam w stanie je rozpoznać. Próbowałam nasycić się tym, jak i widokiem z okna na zieloną część miasta, jednak nie mogłam w pełni się odprężyć. Coś mnie blokowało. Zapewne stres, który czułam już w kościach.
Wróciłam do stolika z jedzeniem. Zabrałam z tacy kubek kawy. W skład śniadania wchodził talerzyk wypełniony świeżo pokrojonymi owocami, takimi jak: banan, truskawka, arbuz, jabłko i brzoskwinia, oraz drugi talerzyk, na którym leżała bułka z ciasta francuskiego nadziewana żurawiną i malinami, oblana czekoladą. Wszystko to sprawiło, że moje kubki smakowe zaczęły szaleć. Sam zapach sprawiał, że miałam energię do działania, choć to raczej chwilowy przypływ.
Po opróżnieniu wszystkich naczyń udałam się do łazienki, aby wykonać poranną toaletę i przebrać się w coś lekkiego, ale wyjściowego. Chwilę zastanawiałam się nad nałożeniem makijażu, jednak w ostatniej chwili zrezygnowałam, uświadamiając sobie, że dzisiaj i tak będę musiała się malować, a chciałam, aby moja skóra wyglądała możliwie idealnie. Już wystarczyło, że zmiana czasowa nie działała na moją korzyść.
Gdy byłam gotowa, wyszłam z pokoju, a na korytarzu czekała na mnie już mama. Udałyśmy się windą na parter. Przed budynkiem panował rumor. Taksówki wydawały dźwięki ponaglające innych kierowców, przechodnie czujnie patrząc przed siebie, dążyli do jakiegoś celu. Przeszłyśmy na drugą stronę ulicy, na której było centrum handlowe.
— Stresuję się — wyżaliła się mama.
— Oj tam. Nie jesteś żadną ważną osobistością, więc nie trzeba. Ważne, żebyś się dobrze bawiła, zjadła i tyle. To Lisa ma być gwiazdą, tak? O to w takiej imprezie w końcu chodzi.
— Tak, ale nawet nie wiesz, jak dawno nie widziałam całej rodziny. Sama Lisa może wyglądać zupełnie inaczej. A ten jej facet?
— Jeśli nawet będzie tak, jak mówisz... To coś zmieni?
— Zobaczysz. Przyćmisz ją, choć w małym stopniu i będzie dramat. Zresztą... wystarczył mi lot z rodzicami, którzy co chwilę przeżywali to, jak będzie wyglądało przyjęcie. Mam dość. Naprawdę. A jeszcze nawet się nie zaczęło.
— Mamo... — Zawahałam się. — Ostatnio brałam udział w weselu jakichś biznesmenów i tego pokroju ludzi nie interesuje nic, prócz tego, czym sami mogą się pochwalić. Tak naprawdę, potrzebują tylko widowni, która posłucha, uśmiechnie się, a i nawet dobrze było, jakby się zachwycała. Myśleć sobie w głowie możesz, co tylko chcesz o nich, ale jeśli nie chcesz robić sobie kłopotów, lepiej po prostu milczeć. — Sama nie do końca wiedziałam, co tak naprawdę miałam na myśli. Chyba była to refleksja zbiorowa, po wszystkich imprezach dla bogatych, których doświadczyłam.
— Mówisz o tym, po którym znaleziono syna Bena w lesie, bez głowy? — Spojrzałam na mamę wymownie. Nawet nie wiedziałam, że tak go potraktowali.
— Skąd o tym wiesz?
— Ojciec coś wspominał. Wiesz, takie rzeczy szybko się rozchodzą. — Wzruszyła ramionami. — Byłaś na pogrzebie?
— Nie. Składaliśmy się na wieniec.
— To było bardziej, niż pewne, że tak to się skończy. — Stwierdziła, a ja zwolniłam krok, zaskoczona słowami mamy. Patrzyłam na jej plecy, kiedy przechadzała się po korytarzu w centrum handlowym i rozglądała się, zerkając na witryny sklepowe.
— Co masz na myśli? — Zrównałam się z nią.
— To, że John miał parcie na szkło. Chyba doskonale o tym wiesz. Więc próbował wkupić się w każde towarzystwo, nawet w te podejrzane. W końcu coś musiało pójść nie tak, zwłaszcza że tacy ludzie lubią wykorzystywać, a potem zostawiać cię tak po prostu... — Mówiła jedno, ale myślała o wiele więcej. Wiedziałam o tym. Ona naprawdę coś by wiedziała. Jakie to było niesprawiedliwe, że nawet nie mogłam zapytać.
— Wiem, że źle nas traktował. Nas, to znaczy dziewczyny z zespołu. — Westchnęłam, a mama spojrzała na mnie badawczo.
— Mobbing?
— Raczej wykorzystywanie seksualne. — Otworzyła szerzej oczy. — To znaczy... Nie słyszałam o gwałcie. Raczej... Wykorzystywał swój urok osobisty, aby móc wymieniać sobie partnerki seksualne. Ładnie powiedziane. — Przewróciłam oczami.
— Doigrał się. Szkoda tylko Bena. — Pokręciła głową. — Dziecko, to dziecko. Nieważne, jakie by nie było.
Weszłyśmy do pierwszego sklepu, który przyciągnął nas pięknymi sukienkami na witrynach. Wykorzystałam chwilę rozproszenia mamy, aby nie wracać już do trudnych tematów. Skupiłam się na celu naszej wyprawy.
— Zobacz. — Wskazałam na sukienkę sięgającą do kolan w kolorze beżowym. Całą górę miała w koronce i posiadała krótkie rękawy. Mama z kolei wskazała sukienkę całą w kolorze złota.
— Nie wiedziałam, że jesteś taka odważna — zaśmiałam się, znając gust mamy.
— Może i nie jestem, ale pomyśl sobie, że idziesz na wesele milionerów.
— A ta? — zapytałam.
Wskazałam sukienkę wpadającą w brąz, ale przeszytą srebrną nitką. Miała koronką obszyty dekolt i krótkie rękawy.
— Piękna. — Westchnęła z zachwytu i udała się do przymierzalni. Gdy zobaczyłam ją w kreacji, uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
— Jest idealna. Jeszcze na twoją figurę. — Pochwaliłam.
— A ty, w czym idziesz?
— A taką znalazłam czarną. — Machnęłam ręką.
— No co ty, czarną? Poszukaj coś w jakimś żywszym kolorze. Przecież jesteś młoda. — Przewróciłam oczami.
— Mamo... Nie będę wydawała pieniędzy na sukienkę, którą kolejnym razem założę może za kilka lat. O ile jeszcze się w nią zmieszczę.
— Zrobisz ten wyjątek i kupisz dzisiaj coś mało użytecznego. Przypominam, że tu jest taniej, niż u nas. Jak bardzo będzie ci przeszkadzała w szafie, to zawsze możesz ją sprzedać. — Zauważyła słusznie.
Wchodząc do sklepu, w oczy rzuciła mi się piękna sukienka, ale wiedziałam, że przyszłam szukać ubrania dla mamy. Od razu ruszyłam w jej stronę. Była to długa, bordowa suknia z wysokim rozporkiem na nogę. Cała wyszyta była z koronki. Martwiłam się tylko o jej cieniutkie ramiączka, ale w Polsce też był teraz upał. Może nie taki szalony jak u nas, ale jednak. Pokazałam ją mamie, na co od razu się zachwyciła. Normalnie, już by zrzędziła, że zbyt wyzywająca, ale pewnie zależało jej na tym, abym sobie coś kupiła. Poza tym nie było co się oszukiwać. Chciała, żebym zaskoczyła sobą na tej imprezie. Byłam jej wizytówką i jeśli czymś lub kimś miałaby się chwalić w towarzystwie, to właśnie mną.
Od razu przymierzałam kreację i okazała się wspaniała. Kupiłyśmy obie sukienki i wróciliśmy szczęśliwe do hotelu. Czekały nas godziny czesania i malowania.
O piętnastej byłam już gotowa. Stanęłam przed lustrem wbudowanym w szafę i obejrzałam się dookoła. Rozsypałam swoje brązowe loki na ramiona, dzięki czemu wyglądałam bardziej kobieco i delikatnie. Odsłoniłam nogę, na pierwszy plan wysuwając stopę, na której widniały czarne sandały na szpilce. Zręcznie trzymając telefon, zrobiłam sobie zdjęcie i od razu wysłałam je do Ariany. Chwilę odczekałam i dostałam wiadomość pełną zachwytu. A potem oczywiście przedrzeźniania moich słów, gdy zarzekałam się, że będę na weselu w swojej starej, czarnej sukience. Chwilę stałam, wpatrywając się w swoje odbicie, aż w końcu sięgnęłam do stolika nocnego, z którego zabrałam pierścionek od Simona i wysunęłam go na palec. Zrobiłam podobne zdjęcie, do poprzedniego, z tym że teraz na mojej dłoni lśniła biżuteria. Zdecydowałam się wysłać to zdjęcie do Simona, a potem dodałam do niego lokalizację w Warszawie i wysłałam do Hannah.
Wpatrywałam się w telefon, modląc się w duchu, aby chłopak coś odpisał, ale nie zdążył, bo do mojego pokoju weszła mama i poinformowała mnie, że musimy jechać. Schowałam więc telefon do torebki i wyszłam z pokoju razem z rodzicami. Dołączyli również do nas dziadkowie. Udaliśmy się do wynajętego auta, a tata wsiadł za kierownicę i ruszyliśmy do kościoła.
Uroczystość była przepiękna, ale nie podobało mi się to, że wszyscy podchodzili do tego tak poważnie. Rozumiem, że to ważny sakrament przed Bogiem według religii męża ciotki, jednak warto było cieszyć się z tej uroczystości, dla samego faktu, że coś zmieniło się w życiu na lepsze. To przecież miało być radosne wydarzenie. Ciotka wyglądała prawie tak, jak Hannah, tylko była trochę starsza. Błyszczała swoim wdziękiem, uśmiechem i suknią w stylu syrenki. Cały tył rozlewał się za nią. Naszycia dolne sprawiały, jakby cały materiał obrastał bluszczem i różami. Miała zrobionego koka, przez co całe, wycięte plecy zostały odsłonięte. Zapewne celowo, gdyż na jej łopatkach widniał ogromny tatuaż. Mój przyszły wujek wyglądał równie nieziemsko. Miał kruczoczarne włosy i lekko siwą brodę. Niezwykle przystojny i wysportowany. Lisa wyglądała przy nim jak księżniczka. Zapewne była z siebie dumna, że miała u swego boku takiego mężczyznę. Chwaliła się nim. No bo nie od dziś wiadomo, że kobieta musi mieć coś w sobie, aby taki mężczyzna, powszechnie uznawany za przystojnego, zwrócił na nią uwagę.
Po ślubie goście udali się do sali weselnej, która przypominała zamek. Ogromne, marmurowe kolumny, złote schody i klamki. Wielka sala weselna z okrągłymi stolikami i zachowanym miejscem na taniec.
Usiedliśmy przy stole, który został nam przyznany, co dziwne, był też jednym z bliżej usytuowanych przy młodej parze. Każde z nakryć było starannie dopracowane o lśniące talerze, sztućce, kryształowe szklanki, dzbanki ze świeżą wodą i cytryną, oraz okazałą kompozycję kwiatową składającą się z mieczyków, bluszczu i gipsówek. Wszystko zachwycało bogactwem, a przynajmniej tak reagowali goście. Nie mogłam powiedzieć, że nie znałam tego typu przystrojeń, gdyż w zasadzie przy nich na co dzień pracowałam, jednak miło było czasem móc pozachwycać się tym pięknem z innej perspektywy.
W dość małym odstępie czasowym, podeszła do nas sama Lisa.
— Rachel, jak ja cię dawno nie widziałam. — Obie kobiety się objęły. — I Roger, jaki przystojny. — Obdarowała mojego tatę szerokim uśmiechem. — Nina, jak dorosłaś. Jesteś przepiękna. — Uśmiechnęłam się delikatnie. Lisa zwróciła swoją uwagę na dziadków, a gdy babcia zagadała ją na śmierć, zupełnie o nas zapomniała.
— To by było na tyle, z uprzejmości. — Mama wygładziła swoją sukienkę i rzuciła mi wymowne spojrzenie.
— Nie będzie tak źle... — Zaczęłam budować w nas dobre nastawienie, ale Rachel już dawno mnie nie słuchała. Wodziła wzrokiem za siostrą i jej mężem.
— Co ten jej milioner w niej widzi? — dziwiła się.
— Dobrze się przy nim prezentuje. Może ma do niej taki sam stosunek jak ona do niego. Taki układ. Bierzemy ślub, ale to nic zobowiązującego — odparłam w zamyśleniu.
— I to właśnie imponuje rodzicom? — Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
Odwróciłam głowę w stronę dziadków, którzy kręcili się wokół młodej pary i wpatrywali się w Lisę, jak w obrazek.
— Może liczy się dla nich tylko to, by miała pieniądze.
— Które w każdej chwili może stracić — warknęła.
— Jeśli od początku była tą najwspanialszą, to cokolwiek by nie robiła, wszystko jest świetne, cudowne i niepowtarzalne — wyjaśniłam.
Niedługo później, kelnerzy zaczęli podawać ciepłe dania, a potem po sali roznieśli alkohol i impreza rozkręciła się na dobre. Moi rodzice zatańczyli do kilku piosenek, a nawet zostali zaproszeni na wspólne zdjęcia pamiątkowe. Ja ten wieczór w większości spędziłam przy stoliku, zastanawiając się właściwie, po co przyjechałam. Tak naprawdę nikt by nie zauważył mojej nieobecności, a może teraz robiłabym o wiele ciekawsze rzeczy. Takie jak na przykład uciekanie przed gangsterami, mierzenie z broni do faceta z maczetą, czy zbieranie z chodnika zapłakanej Ariany. Moje życie było do bani.
— Cześć. Nina, tak? — Od tyłu zaszła mnie młoda dziewczyna.
Była dość ciemnej karnacji, jednak dalej zachowanej w kulturze europejskiej, zapewne uzyskanej przez solarium. Jej długie, brązowe, falowane włosy opadały na nagie ramiona, gdyż sukienkę miała na cieniutkich ramiączkach, w kolorze fuksji. Nawet makijaż miała pod kolor. Mówiła do mnie po angielsku, jednak słyszałam w jej wymowie polski akcent.
— Tak. — Uśmiechnęłam się do niej szeroko, przez co dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę, a potem usiadła obok mnie na wolnym miejscu, wcześniej zajmowanym przez mamę.
— Jestem najmłodszą siostrą Adama. Maja. — Nie dostrzegałam w niej podobieństwa do pana młodego, ale już do matki, teraz teściowej Lisy, jak najbardziej.
— Miło cię poznać. Świetnie mówisz po angielsku.
— Studiuję filologię angielską. Byłam na wymianie we Florydzie. Ogólnie planuję też tam wyprowadzkę, no, chyba że przekonasz mnie do Kalifornii — zaśmiała się.
— Nie wiem, czy trzeba przekonywać do Kalifornii. Ale tutaj też macie ładnie.
— Nie narzekam. Chociaż prawda jest taka, że ojciec, jak i brat mają tyle filii firmy i wszystko sygnowane nazwiskiem, że ludzie często mnie rozpoznają. A ja po cichu chciałabym być nauczycielką angielskiego albo ewentualnie tłumaczyć jakieś książki w wydawnictwie.
— Nie chcesz być sławna? Wiesz, chyba więcej zarobiłabyś, pracując w firmie ojca, niż w Ameryce pracując w szkole. Mimo że wypłata razy cztery. — Miałam poczucie, jakbym była jej starszą siostrą, ale dziewczyna pewnie była w moim wieku.
— Ja nie pasuję do nich. Lisa świetnie odnajduje się w roli snoba i pani leżącej i pachnącej. Od zawsze od nich uciekałam. Nawet nie studiuję w Warszawie, tylko w Krakowie. — Wzruszyła ramionami.
— Mówisz, że Lisa tu pasuje? — zapytałam z nutką rozbawienia w głosie.
— A nie? Wystarczy na nią spojrzeć. Pytanie, czy będzie jej odpowiadało to, że będzie pod pantoflem Adama i ojca. I czy szybko nie zatęskni za plażami Malibu...
— Nie pamiętam od dawna, kiedy u nas była. To kobieta z miasta. Świetnie się czuje pośród wieżowców. Więc raczej nie zatęskni — odparłam z pewną ostrością w głosie. Tak, jakbym była zła na ciotkę.
— Nie wiem. W każdym razie niech robią, co chcą. Mogą nawet zbankrutować. — Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, zastanawiając się nad jej lekceważącym podejściem. Jednak szybko skupiłam się na melodii płynącej z głośników w sali. Nie znałam słów, gdyż była po polsku, jednak coś w jej rytmie i tonacji sprawiło, że na całym moim ciele pojawiła się gęsia skórka.
— Co to za piosenka? — zapytałam od razu.
— Anna Jantar „Nic nie może wiecznie trwać" — przetłumaczyła.
— O czym jest? — moje pytanie rozbawiło dziewczynę. W trakcie, gdy piosenkarka wyśpiewywała refren, dziewczyna tłumaczyła mi go na angielski.
— „Nic nie może przecież wiecznie trwać. Co zesłał los trzeba będzie stracić. Nic nie może przecież wiecznie trwać. Za miłość też przyjdzie kiedyś nam zapłacić..."
— A zwrotki?
— Naprawdę ci się spodobała — śmiała się. — Daj telefon. Zapiszesz sobie. — Podałam jej komórkę, a dziewczyna wpisała w wyszukiwarkę piosenkę i od razu całą mi przetłumaczyła.
— Wspaniała jest. — Zachwycałam się.
— „Wtedy dziwisz się, że tak kocham nieprzytomnie, jakby zaraz świat miał się skończyć. Kiedy pytasz mnie, czemu rzucam się jak w ogień, wprost w ramiona twe myślę sobie..." — zaczęła śpiewać, a ja nie mogłam wyjść z podziwu. Jakaś pewna cząstka mnie utożsamiła się z tą piosenką i nawet nie wiedziałam dlaczego. Po prostu czułam, że będzie ona dla mnie ważna. Już na zawsze. Zarówno ona, jak i cała twórczość artystki, dlatego, że większość wieczoru spędziłam z Mają, na słuchaniu innych piosenek i tłumaczeniu ich tekstu.
Gdy w końcu dotarła do mnie piosenka „Przetańczyć z tobą chcę całą noc" obiecałam sobie, że ten utwór będzie moim pierwszym tańcem na weselu. Maja nie została mi dłużną i zaczęła proponować też inne piosenki polskich wykonawców. Wbrew temu, jak na początku nastawiłam się na ten wieczór, bawiłam się bardzo dobrze. Na moje szczęście, na weselu panował taki galimatias, że było mi dane spędzenie tych chwil tylko z Mają. Piłyśmy drinki z baru, przechadzałyśmy się po ogrodzie za budynkiem, w którym odbywała się impreza, a potem, po większej ilości alkoholu, zaczęłyśmy żartować sobie zarówno z całego wesela, jak i rodziny oraz pary młodej.
— Proszę, siadajcie. — Lisa wskazała nam miejsca, przy których przygotowana była cała zastawa.
Zajęłam krzesło i rozejrzałam się dookoła. Podobało mi się to miejsce. Ciotka miała pod Warszawą duży dom z ogromnym ogrodem. Działkę musiała kupić już przez kogoś zamieszkałą, gdyż widać było po roślinach, że musiały zostać posadzone dawno temu. Były świetnie zadbane, co potęgowało magię tego miejsca. Siedzieliśmy przy dużym stole, ale w bardziej kameralnym towarzystwie. Sama rodzina. Obok nas wyrastał ogromny dąb, po którym wspinały się pnącza glicynii kwiecistej. Jak przypuszczałam, ich osobisty ogrodnik, zamontował stelaż nad stołem, po którym ten piękny bluszcz mógł się wspinać. Przez to utworzył magiczny dach ze zwisającymi nad nami kwiatami w kolorze niebieskim i białym. Widziałam gdzieniegdzie przeplatane lampki, ale niestety nie było mi dane zobaczyć ich efektowności nocą, gdyż wieczorem mieliśmy samolot do domu. Mogłam jednak zaręczyć, że przed południem prezentowało się to równie pięknie. Oprócz rozmów słychać było brzęczenie owadów. Nadlatywały również motyle, a pachniało różami, gdyż blisko nas znajdowała się rabata obsadzona tymi roślinami.
Zabrałam się za kawałek sernika na zimno i popiłam go pyszną, orzechową kawą.
Poranek dnia następnego zapowiadał się chyba lepiej niż samo wesele. Choć obawiałam się, gdy dowiedziałam się, że tak, jak wczoraj unikałam konfrontacji z rodziną, tak dzisiaj, wszystkie te osoby siedziały wokół mnie.
— Jak wam się układa w Malibu? — Lisa zagadała do moich rodziców, ale zerknęła i na mnie.
— Dobrze. Jest praca, są pieniądze, aby można było też zwiedzać świat. — Wyjaśniała mama z wymuszonym uśmiechem.
— My właśnie planujemy pojechać w podróż poślubną do Los Angeles. — Wtrącił się do rozmowy Adam, a ciotka przytaknęła swojemu mężowi.
— Może nawet kupimy tam mieszkanie. — Pochwaliła się.
— Lepiej chyba dom. Robi większe wrażenie no i dostęp do oceanu. Marzenie — dodałam od siebie, aby potem nie słuchać podprogowych komunikatów o tym, dlaczego jestem taka cicha i nieśmiała.
— A tobie jak tam idzie? — Lisa skorzystała z okazji i zwróciła się do mnie z pytaniem.
— Dobrze. Studiuję i pracuję. Aktualnie mieszkam z przyjaciółką. Nie ma na co narzekać — uśmiechnęłam się do niej.
— Takie życie na wodzie prawda? My tutaj to bardziej w betonie. — Dodał od siebie mój nowy wujek.
— Jak się tam mieszka, człowiek nie zwraca na to zbytnio uwagi. Wręcz ciągnie wszystkich bardziej do zimnego klimatu. — Wyjaśniłam.
— A co wy teraz planujecie? — Mama przekierowała rozmowę na młodą parę.
— Na razie czekamy na potwierdzenie współpracy z pewną firmą. Potem może wyprowadzimy się za granicę. Może do Włoch? — Zwróciła się do mężczyzny.
— Ty to zawsze miałaś nosa do interesów — pochwaliła ją babcia, a mnie przeszedł dziwny prąd. Aby uspokoić poczucie narastającego napięcia, poczęstowałam się kolejnym kawałkiem ciasta. Tym razem wybrałam takie, na wzór Wuzetki.
— Po prostu trzeba się angażować. I spełniać zawodowo. Wtedy mamy własne pieniądze, a potem możemy pomyśleć o miłości — uśmiechnęła się do swojego wybranka.
— A ile masz swoich zysków? Pracujesz w ogóle? — Mama chciała coraz głębiej wbijać szpilę, a ja miałam wrażenie, jakby nagle słońce mocniej przygrzało, bo zrobiło mi się gorąco.
— Tak. Pracuję nad własną firmą odzieżową. Otworzę ją we Włoszech — wyszczerzyła się, tak jakby chciała pochwalić się swoim pomysłem, jak i szeregiem białych, prostych zębów.
— Żebym tylko dożyła. — Moja rodzicielka nie dawała za wygraną.
— No może być ciężko, bo chyba za dobrze o siebie nie dbasz. No, nie można mieć wszystkiego. — Westchnęła teatralnie, a mnie zamurowało. Zerknęłam na ojca, który stał kilkanaście kroków od stołu i intensywnie dyskutował o czymś z jakimś kuzynostwem mamy.
— Ja przynajmniej jestem szczera. Zarabiam sama, a nie zbijam fortunę po mężu. Mam dziecko, które buduje przed sobą dobrą przyszłość. Nie uważam, że twój styl bycia jest gorszy i ty nie masz prawa oceniać mojego.
Przełknęłam ślinę i obserwowałam sytuację. Widziałam, że tata już się zastanawiał, jak mógłby załagodzić konflikt, gdyż widocznie do jego uszu dobiegł uniesiony głos kobiet, a może nawet zauważył gestykulację. Jednak jego wtrącenie się nic by nie zmieniło. W mamie i Lisie przez lata piętrzyły się wszelkie negatywne emocje i szukały ujścia. Jeśli teraz uznają, że jest to dobry moment, aby to wszystko wypłynęło, to pozwolą na to.
— Rachel, przestań. Lisa tak długo szukała partnera w swoim życiu. Musiała jakoś sobie radzić. Ty miałaś wszystko od razu. — Zwróciła jej uwagę babcia.
No i rozpętała burzę.
— Lisa od początku miała wspaniałą i dobrze płatną pracę. Od początku nie było faceta, który nie chciałby z nią być. Ja byłam sprzątaczką, kelnerką, oprowadzałam wycieczki, dorabiałam się na sprzedaży rupieci. Nigdy nie miałam pieniędzy. Udało mi się tylko z facetem. Ale przecież to Lisa jest biedna. Ona sobie życia nie może ułożyć. Ona jest taka poszkodowana. Ale mnie się nikt nie zapyta, jak się czuję, czy sobie radzę, czy wszystko jest w porządku! — Wstała od stołu i ruszyła do domu, najprawdopodobniej do łazienki.
Tata miał odruch, aby za nią iść, ale w ostatniej chwili spojrzał na mnie, a ja pokręciłam głową. Nie potrzebowała teraz wsparcia, tylko chwili dla siebie. Nie warto było robić większego dramatu.
Po całym zajściu wszyscy w milczeniu zajęli się jedzeniem. Atmosfera się jednak rozluźniła i goście zaczęli przechadzać się między rabatami, aby móc prywatnie porozmawiać w mniejszym gronie, na konkretniejsze tematy.
— Jak tam u Arianki? — Podeszły do mnie dwie kuzynki, które, jak wczoraj zaobserwowałam, były druhnami Lisy i których chyba najbardziej unikałam.
Scarlett wyglądała tak, jak ją zapamiętałam. Jej długie, brązowe włosy, dzisiaj spięła spinką i wypuściła ich długie pasma na plecy. Jej szczupłe ramiona były nagie, a biust i resztę ciała przykrywała krótka sukienka w kolorze butelkowej zieleni, sięgająca przed kolana. Jedynie zmieniła się jej twarz. Z problematycznej, trądzikowej, wyglądała prawie nieskazitelnie, oprócz delikatnych blizn przebijających przez podkład. Miała zrobione rzęsy i usta, co mnie nie zaskoczyło, choć uznałam, że nie działało na korzyść jej wyglądu. Madelyn za to zapamiętałam, jako lekko przy kości, surowej urody dziewczynę, a stała przede mną kobieta, która przefarbowała swoje włosy koloru mysiego, na rudy. Schudła dość sporo, ale miejsce tłuszczu zastąpiła mięśniami, które wybijały się bardziej przez kolorowe tatuaże na jej ramionach. Dzisiejszego dnia miała na sobie dopasowaną sukienkę na ramiączka, w kolorze granatowym, opinającą się na jej ciele tak, aby podkreślić to, co wypracowała na siłowni, czyli biust i tyłek. Patrząc na jej twarz, też doznałam szoku. Z tego, co pamiętałam, dziewczyna przez wiele lat w ogóle nie używała kosmetyków, a teraz miała na sobie tak mocny makijaż, jakiego ja chyba nawet nie miałam, gdy przeżywałam swój prom.
W tamtej chwili zastanawiałam się, jak one w swoich głowach mnie opisywały. Czy zmieniłam się jakoś znacząco?
— W porządku, choć ma trochę problemów rodzinnych. — Westchnęłam.
— Na pewno sobie poradzi. No, ale teraz przejdźmy do konkretów. Chyba jakoś wam się tam powodzi w miłości? — Brunetka szybko zmieniła temat, poruszając zabawnie brwiami.
Nie mogłam jeszcze rozszyfrować ich intencji. Dlaczego do mnie podeszły?
— Jest okej — odpowiedziałam krótko, gdyż czułam, że to nie będzie zbyt miła rozmowa.
— No powiedz! Dużo jest przystojniaków w tym Malibu? — zawtórowała jej druga.
— Na pewno nie mniej niż u was, w Nowym Jorku i Kanadzie. — Odniosłam się do miejsc, w których dziewczyny mieszkały.
— Nina... Kiedyś byłaś bardziej rozmowna. — Nadąsała się Madelyn.
— Dalej jestem. Tylko mniej ufam ludziom. — Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarło do mnie, co im sugerowałam.
— Jak sobie chcesz. Szkoda, że przez to już nigdy nie wrócą czasy naszego dzieciństwa. — Skomentowała moją wypowiedź Scarlett i obie odeszły ode mnie, zostawiając mnie samą obok sporej fontanny w kształcie syreny, która wylewała wodę z muszli.
Szkoda tylko, że nie miałam żadnych wspomnień z dzieciństwa z ich udziałem. No, może oprócz kilku, dosłownie chwil, kiedy widziałyśmy się na imprezach i świętach rodzinnych, w domu babci. Jednak byłyśmy wtedy w wieku szkolnym, więc moje wspomnienia głównie opierały się o wydarzenia ze szkoły, a nie momentów, kiedy razem ubierałyśmy choinkę, albo jedna drugą oblała zupą przy stole. Ich usilne budowanie teraz ze mną relacji było bezsensowne i nie wierzyłam, że tego nie widziały. Jednocześnie, obserwując je, teraz gdy dołączyły do rozmowy z innymi kuzynami i kuzynkami, których kiedyś znałam bardziej, teraz praktycznie w ogóle, zrobiło mi się przykro. Dotarło do mnie, że tak jak mama odcięła się od swojej rodziny, tak i chcąc nie chcąc ja też to zrobiłam. Żyłam życiem przyjaciół, a nie rodziny. W ogóle, czy rozumiałam pojęcie rodziny? Czy to nie niosło za sobą ryzyka, że kiedyś zostanę sama? Bo przecież nie mam rodzeństwa. Ale Ariana jest dla mnie jak siostra. I też w pewnym sensie nie miała rodziny, w rozumieniu rodzeństwa. Nicole miała Chrisa, więc tu nawet nie było mowy o oddaniu się przyjaciołom. On był jej oczkiem w głowie. Simon miał Judy, mimo że nie rodzoną, to jednak siostrę.
O godzinie czternastej obiad poprawinowy dobiegł końca, a my wróciliśmy do hotelu, aby spakować się, gdyż lot zabukowany mieliśmy na godzinę dwudziestą. Rodzice chyba najbardziej się z tego cieszyli, gdyż wracaliśmy bez dziadków, którzy zadeklarowali, że na kilka dni zostaną w Polsce. Z tej radości, gdy skończyli porządkować swoje walizki, wybrali się na spacer po Warszawie. Chcieli mnie wziąć ze sobą, ale wykręciłam się bólem głowy. Potem oczywiście żałowałam, że z nimi nie poszłam, gdyż uwielbiałam tego rodzaju zwiedzanie, a Warszawa wydawała się pięknym miastem, którego zakątki warto było zobaczyć. Jednak po głowie chodził mi telefon do Simona i po prostu nie mogłam sobie odpuścić chwili, kiedy zostałam "sama", to znaczy bez ryzyka nagłych odwiedzin rodziców w pokoju.
Wcześniej zamówiłam sobie na telefon coś na wzór kolacji, a właściwie to sałatkę owocową i herbatę, gdyż uznałam, że w samolocie i tak dostaniemy przekąski, a poza tym, ze stresu i nerw szeroko rozumianych, objadłam się dość obficie na dzisiejszym obiedzie, jak i wczorajszym weselu. Gdy dostałam swoje jedzenie, położyłam się na łóżku, a następnie wybrałam numer telefonu Simona. Miałam nadzieję, że odbierze, choć w Malibu dochodziła godzina ósma rano. Chciałam wierzyć w to, że chłopak wstawał wcześnie i nie myliłam się, gdyż, gdy odebrał, usłyszałam jego głos, który wydawał się już dość rozbudzony. W zasadzie całkowicie normalny. Taki, jaki zapamiętałam.
— Nie przeszkadzam? — zapytałam na wstępie, aby się nie narzucać.
— Nie. Miałem kłaść się spać, ale w porządku — zaśmiał się ciepło, jednak mi na tą wiadomość nie było do śmiechu.
— Jak to kłaść się spać? Jest ósma rano. Powinieneś wstawać.
— Gdybym całej nocy nie spędził na podróżach do Los Angeles i w inne miejsca, to zapewne tak by było. Cóż. Nie jest to jednak żadna nowość w moim wykonaniu. — Wyobraziłam sobie, jak wzruszał teraz ramionami. — Lepiej opowiadaj jak tam w Polsce. Wracasz dzisiaj?
— Mamy lot za kilka godzin. W zasadzie nie było tak źle. Na weselu poznałam siostrę mojego nowego wujka i z nią spędziłam większość wieczoru, a dzisiaj... Oprócz małej potyczki słownej z kuzynkami jadłam ciasta. — Pochwaliłam się, na co usłyszałam parsknięcie śmiechem w słuchawce.
— Chciałbym tak spędzać czas. — Westchnął.
— Jak wrócę, możemy gdzieś pojechać. Odpoczniesz. — Zaproponowałam, wpatrując się w swoją dłoń, na której od rana widniał pierścionek zaręczynowy.
— Raczej teraz nam się nie uda. Gdy ty przyjedziesz, ja zapewne będę w samolocie do Kanady. Wyjeżdżamy z chłopakami na jeden dzień.
— A mogę wiedzieć, z jakiego powodu? — Czasami irytowało mnie to, że dostawałam suche informacje bez żadnego wyjaśnienia, czy chociaż zasugerowania ich przyczynowości.
— Gdy pojedziesz ze mną do Las Vegas, będę ci wszystko tłumaczył i o wszystkim mówił. Teraz będzie to dla ciebie brzmiało, jak czarna magia i będziesz pewnie cały lot o tym myślała. Jedziemy tylko na jeden dzień, także wieczorem wrócę.
— To... Może wpadnę do Judy? — W słuchawce zapadła cisza, a ja od razu zaczęłam żałować, że musiałam być właśnie taka. Nie myślałam nad tym, co przychodziło mi do głowy, tylko od razu to mówiłam.
— Chciałabyś? — zainteresował się.
— Co prawda zamieniłyśmy ze sobą tylko kilka słów na weselu Hannah, ale myślę, że to może być dobra okazja, aby się lepiej poznać. — Wzruszyłam ramionami. Próbowałam nie dać po sobie poznać, że nie jestem do końca przekonana.
— W zasadzie to fajny pomysł. Oczywiście, jeśli chcesz. Możesz podjechać w ciągu dnia, a wieczorem zostaniesz zwolniona z obowiązków niańki — zaśmiał się.
— A Judy nie ma szkoły w poniedziałek? — Dotarło do mnie, jaki to będzie dzień.
— Kiedy wyjeżdżamy, ona zostaje w domu. Dla bezpieczeństwa.
— Rozumiem. — Udawałam oczywiście.
— O ile na pewno tego chcesz... — Dalej drążył.
— I tak nie miałabym nic do roboty w domu. Ariana idzie do pracy, a ja wzięłam kilka dni wolnego, więc czemu nie — zaśmiałam się. W zasadzie pewna cząstka mnie nie mogła doczekać się tego czasu spędzonego z dziewczynką.
— No dobrze. W pewnym sensie to chyba najlepsza wiadomość, jaka dzisiaj do mnie dotarła. Chociaż minimalnie będę spokojniejszy, kiedy we dwie będziecie w tym samym miejscu. — Ciepło rozlało się po całym moim organizmie, gdy usłyszałam jego słowa. Nie powiedział wprost, że się o nas martwi, ale nie musiał, żebym doskonale zrozumiała, o co mu chodziło. Albo, chociaż łudziła się, że mu na mnie zależy.
— Przecież masz nad wszystkim kontrolę. Wasz dom jest nafaszerowany kamerami, a ja na własne życzenie się wczoraj i dzisiaj w jednej z nich pojawiałam. — Na pewno sprawdzał moją lokalizację.
Był tak przewrażliwiony na punkcie kontroli, że nie mogłam wierzyć w to, że było inaczej. A pokazywał to praktycznie codziennie, gdy obserwowałam jego sposób jazdy samochodem. Specjalnie wybierał drogi mniej uczęszczane, czterdzieści razy patrzył we wszystkie lusterka istniejące w aucie. Nawet przy naszym pierwszym wspólnym spędzaniu czasu poza domem, gdy zabrałam go na klif, całe jego ciało, w razie czego, było gotowe do działania — ucieczki lub walki. Wtedy tego nie widziałam, ale z perspektywy czasu wszystko układało się w całość.
— Ten pierścionek idealnie pasował do twojej sukienki. — Skomentował, a ja przypomniałam sobie, że przecież wysłałam mu zdjęcie swojej kreacji.
— Kupiłam ją tutaj. W swojej szafie nie posiadam raczej takich strojów — mruknęłam jakby do siebie.
— Dlaczego? Na pewno dodała ci pewności siebie. A jeśli sama się sobie podobasz w takim stylu, to warto codziennie dosypywać do swojej narcystycznej natury kilka ziarenek aroganctwa — zażartował.
— Chyba mówisz o sobie. — Nie pozostałam mu dłużna. — Lubię przede wszystkim wygodę. Swój styl stworzyłam w czasach liceum, kiedy chodziłam do szkoły po to, aby się bić, albo uciekać z zajęć, więc musiałam mieć w tych ubraniach pełen zakres ruchów. Poza tym wcale nie jest tak źle. — Zaczęłam sama siebie usprawiedliwiać. — Czasem zakładam sukienki.
— Nie mam nic do twojego stylu — zaśmiał się. — Mi się podobasz, taka, jaka jesteś. Tylko pytanie, czy ty się sobie podobasz...
— Zafascynowałeś się ostatnio jakąś książką psychologiczną o samoocenie? Czy stwierdziłeś, że się przebranżowisz i zostaniesz coachem? — Odgryzłam mu.
— Ja mam duży wgląd w siebie, jakbyś nie wiedziała. I jestem świadomy tego, jakie działania zachodzą w naszych głowach. Próbuję być dobrym przyjacielem, a ty się do mnie przypierdalasz. — Śmiał się.
— Mogę przypierdolić się bardziej.
— Dawaj. — Rzucił mi wyzwanie.
— Na pewno zrobiłeś sobie specjalizację z manipulacji, gdyż do perfekcji opanowałeś ją, gdy bawiłeś się ze mną tak, jak chciałeś, Jasonie. — Mówiłam to z uśmiechem na ustach, choć nigdy nie pomyślałabym, że kiedyś będzie mnie to bawiło.
— Słaba z pani psycholog, panno Nino, skoro pani się nie zorientowała, co robiłem.
— To nieprawda... Myślę, że podświadomie doskonale zdawałam sobie ze wszystkiego sprawę. — Zauważyłam.
— To, czemu nic nie zrobiłaś? Mogłaś wcześniej zareagować. W drastyczniejszy sposób. — Sugerował chyba wcześniejszy donos na policję.
— Bo się zakochałam — odpowiedziałam mu z pewnością w głosie. Pewnością, którą czułam całą sobą. Tak, jakby ufając mu bezgranicznie, a oczami wyobraźni widząc małego Simona, który siedział naprzeciwko mnie w piaskownicy.
— Ja też się zakochałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top