43. Nie zabijasz ludzi niewinnych, a tych, którzy są ci coś winni
Brak perspektywy przyszłości z Simonem był dla mnie zawsze oczywisty. Tak prosty do zrozumienia, że aż śmieszny. Nawet nie śmiałam sobie tego wyobrażać. A teraz? Kiedy nagle okazuje się, że nasza przeszłość jest wspólna, mój mózg nie jest w stanie tego objąć. Po prostu nie potrafię. Nagle strach z każdą kolejną myślą o przywiązaniu się uczuciowym do Simona, znika. Tak, jakby ten problem już nie istniał. No bo dlaczego miałby być istotny, skoro okazuje się, że nasze losy już się kiedyś spotkały? Skoro nasi ojcowie byli w stanie kiedyś się przyjaźnić? Czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie?
— Ja... Naprawdę nie wiem, co mogę w tej sytuacji powiedzieć... — Siedzieliśmy w aucie, pod kamienicą, w której mieszkałam razem z Arianą. Oboje nie odzywaliśmy się do siebie od momentu, kiedy odwieźliśmy Diaz do domu. Przy niej udawaliśmy, że wszystkie informacje, jakie rzuciła nam w twarz, nie robiły na nas żadnego wrażenia.
— Ja też.
— Jestem w szoku, że nic mi nie powiedział. — Spojrzałam na Simona, którego wzrok utkwiony był w równo posadzone klony szczepione na pniach.
— Wiesz, chyba nie miał czym się chwalić. — Zauważyłam. Miałam żal do jego ojca.
— Chyba nie sądzisz, że to była jego pierwsza. — Otworzyłam szeroko oczy. — To znaczy... Nie ma tutaj co koloryzować. Mój ojciec brał udział w inicjacjach, więc tego typu czyny nie były żadną nowością. Dlatego dziwię się, że nic mi nie powiedział. Nie musiał się chwalić konkretnie gwałtem, ale choćby przyjaźnią z policjantem.
— Z tego, co mówiła Diaz, to razem chodzili do szkoły policyjnej. — Zauważyłam.
— Moja wiedza kończy się na tym, że tej szkoły nie skończył, bo zaczął zadawać się z pewnym gangiem. Dorobił się pierwszej fortuny i kupił willę, w której teraz mieszkam. A potem wyprowadziliśmy się do Nowego Jorku. Tak, jakby tego wątku w ogóle nie było. — Wzruszył ramionami.
— Przy jakiejś okazji, zapytam się ojca. Może będzie coś pamiętał. Raczej powinien pamiętać. — W końcu Simon na mnie spojrzał i kiwnął głową.
— A twoja matka...
— Pierwszy i ostatni raz się z nią widziałeś. Nie możemy ryzykować. Choć szczerze, biorąc pod uwagę moją wiedzę psychologiczną, jeśli to była dla niej trauma, to albo wyparła to do perfekcji, albo prędzej czy później zorientuje się, kim jesteś.
— Podobno bardziej jestem podobny do matki. — Parsknęłam śmiechem.
— To ma nam pomóc? — zaśmiałam się.
— No zależy, o czym rozmawiamy. Łatwiej mi dzięki temu sięgnąć po prawdziwe pieniądze. Z Camorry.
— Przestań. Nie chcę słuchać o tych zwyrodnialcach. — Chwyciłam za klamkę.
— Prawdziwe diabły są tu. — Spojrzałam na niego. — W Las Vegas odbywają się inicjacje. Ja ich nie wykonuję, ale powinienem. — Opadły mi ramiona.
— Co ty mówisz? — zapytałam z rezygnacją. Miałam już dosyć kolejnych tajemnic. A niestety Simon miał tendencję, a może bardziej taktykę na pacjenta, który przez całą godzinę terapii nie mówił nic, a pod koniec rzucał bombą, z którą już nie dało się nic zrobić. Co mam na myśli? Między typowymi rozmowami przemycał prawdę o jego życiu osobistym i zanim zorientowałam się, o czym mówił, zmieniał temat.
— Kiedy się spotkamy? — Właśnie to miałam na myśli.
— Nie wiem. Czy to w tej chwili ważne? — Westchnęłam i otworzyłam drzwi auta.
— Zrozumiałem aluzję — mruknął, już nie podążając za mną spojrzeniem. Zrezygnowany zaczekał, aż doszłam do klatki schodowej i dopiero odpalił auto.
Chwilę wahałam się, czy go nie zatrzymać, ale głęboko w sercu czułam, że oboje musieliśmy wszystko przemyśleć i na siłę utrzymywanie kontaktu mogłoby spowodować więcej szkód, niż pożytku. Wciągnęłam głośno powietrze i udałam się do mieszkania, którego drzwi były otwarte, co sugerowało, że Ariana wróciła już do domu. Zdjęłam buty, rzuciłam wszystkie torby z pustymi pudełkami na blat kuchenny i oparłam się o niego tyłem, zamykając oczy. Ból głowy nacierał w coraz bardziej znaczący sposób. Nie byłam do końca pewna, czy w tej sytuacji tabletka by coś pomogła.
— Czemu tak długo siedzieliście w tym samochodzie? — Z balkonu do salonu weszła Ariana, zakładając na ramiona bluzę.
— Podglądałaś? — Zmusiłam się do delikatnego uśmiechu.
— Chciałam się upewnić, czy wszystko okej. No i teraz patrzę na ciebie i widzę, że wyglądasz, jakby przejechał cię walec. — Schowałam twarz w dłoniach, pocierając nimi o skórę w nadziei, że pobudzi mnie to do życia.
— Daj spokój. — Westchnęłam i ruszyłam do szafki, aby wyjąć z niej szklankę i nalać do niej wody, którą popiję tabletkę.
— Znowu ktoś chciał was zabić? — Zadała to pytanie tak, jakby uznała to za oczywistość.
Odwróciłam się do niej i przez dłuższą chwilę skupiłam na niej wzrok. A gdyby to była oczywistość? Moja codzienność? Co teraz bym robiła? Na pewno nie byłabym sama. Pewnie wróciłbym z Simonem do domu i resztę wieczoru i całą noc spędziła w jego ramionach. Żałowałam, że odjechał. Że w taki sposób się z nim pożegnałam.
— Byliśmy na plaży z Diaz. Nie pytaj, jak do tego doszło, bo to w tej chwili najmniej istotne. Rozpoznała Simona...
— O Boże, to co teraz? Muszą uciekać? — Podniosłam wzrok na jej przerażenie wymalowane na twarzy.
— Diaz powiedziała, że mój ojciec i ojciec Simona się kiedyś przyjaźnili. Chodzili razem do szkoły policyjnej. Ojciec Simona z niej zrezygnował, coś się między nimi wydarzyło, a potem prawdopodobnie doszło do... Ojciec Simona zgwałcił moją matkę. — Ariana zmarszczyła brwi.
— A skąd ta baba to wszystko wie? — zdenerwowała się.
— Może dlatego, że zajmowała się mną i Simonem, gdy między naszymi rodzicami odbywała się turecka telenowela? — Podniosłam jedną brew.
— Chcesz mi powiedzieć, że ty i Simon tak naprawdę znacie się od...
— Odkąd skończyłam pięć lat. Tak około.
— I co on na to? — Kiwnęła w stronę okna.
— To samo, co i ja. Ariana... — Westchnęłam. — Nie wiem. Ja naprawdę nie wiem. Chcę odpocząć.
Przyjaciółka nawet nie zamierzała wyciągać ze mnie kolejnych informacji. Od razu zrozumiała i zostawiła mnie samą. Wzięłam tabletkę, posprzątałam wszystkie naczynia, które zabrałam ze sobą na plażę, a potem zamknęłam się w pokoju. Czułam się tak, jakbym zaszła w ślepy zaułek. Nie widziałam przed sobą żadnej sensownej drogi. Żadnego ciekawego spojrzenia na to, co przede mną. Bałam się przyszłości.
Zdążyłam zdjąć z siebie przepoconą koszulkę i przebrać się w wygodny dres, gdy z salonu dobiegł do mnie dźwięk telefonu. Zbiegłam po schodach i praktycznie w ostatniej chwili zdążyłam odebrać połączenie od mamy.
— I jak tam? Zdane? — zapytała, podekscytowana.
— Tak! Przed chwilą wróciłam do domu — zaśmiałam się, pełna radości.
— To wspaniale! Gratulacje! Ale jestem dumna. — Zachwycała się do słuchawki.
— Ja też. Choć trochę zwątpiłam w jednym momencie, bo ten egzaminator był taki poważny, że nie dało rady zgadnąć, czy robię dobrze, czy źle.
— Co się będziesz teraz tym przejmować! — zaśmiała się mama. — Najważniejsze, że zdane. Przyjedź do nas teraz! — Od razu mnie zaprosiła.
— Może jutro wpadniemy. Ariana ma zaraz wrócić z Nowego Jorku, więc wiesz, nie chcę jej męczyć.
— Rozumiem. Dobrze, już ci nie przeszkadzam. Pewnie będziesz świętować.
Pożegnałam się z mamą i rozłączyłam się z szerokim uśmiechem na twarzy. W końcu, od dłuższego czasu poczułam, że jestem z siebie dumna. Że coś skończyłam i staję się mniej zależna od innych. Co prawda, nie posiadałam własnego auta, ale mogłam wsiąść za kółko każdego samochodu i nie bać się konsekwencji. Poniekąd przynajmniej. Spojrzałam na ostatnie kontakty i w oczy rzuciły mi się połączenia z Simonem. Przez sekundę pomyślałam, że może powinnam mu się pochwalić, ale szybko ta myśl zniknęła. Nie odzywaliśmy się do siebie od tygodnia. Zero kontaktu, zero SMS-ów, czego się po nim nie spodziewałam. Krótka przerwa pozwoliła mi pozbierać myśli i uspokoić emocje, ale myślałam, że będzie trwała chwilę. A może Simon już zrezygnował? Albo wyjechał? Dlaczego zachowywałam się, jakbym była głupią nastolatką? Czemu robiłam w jego kierunku tak idiotyczne podchody i wolałam zakładać, że coś myślał, a nie po prostu się go o to zapytać? Tak miałby wyglądać nasz związek? Kiedy nawet nie chcę przyznać się do tego, że coś do niego czuję?
Te myśli spowodowały, że się na siebie wściekłam. Rzuciłam telefon na kanapę i miałam wracać do składania ubrań z suszarki, kiedy usłyszałam uderzenie w drzwi, a potem brzęk kluczy. Zdążyłam je otworzyć, zanim przyjaciółka włożyła klucz do dziurki. Spojrzała na mnie z przestrachem, ale szybko jego miejsce zajął uśmiech.
— Szybko wróciłaś. — Chwyciłam za walizkę dziewczyny i wciągnęłam ją do przedpokoju.
— Power śpieszył się, bo mają jakąś sprawę, a ja nie narzekałam, bo tęskniłam za tym miejscem.
— Myślałam, że za mną. — Zrobiłam skwaszoną minę.
— Od ciebie to te trzy dni odpoczywałam. Lepiej powiedz. Zdane? — Spojrzała na mnie. Pokiwałam głową, a Ariana zapiszczała i rzuciła mi się w ramiona. — Wreszcie jesteś dorosła!
— Wypraszam sobie! — Fuknęłam, ale dalej śmiejąc się. — Jesteś głodna? Wstawiłam zapiekankę, powinna już być gotowa.
— Oh, czy ja kiedyś nie byłam głodna? — Machnęła ręką i zniknęła za drzwiami łazienki.
Rozłożyłam nam na stole talerze i sztućce, a gdy przyjaciółka wróciła do salonu, nałożyłam nam porcje jedzenia i usiadłyśmy do stołu.
— No to opowiadaj, jak było na tych praktykach?
— Ciężko. — Westchnęła. — Dużo różnych spraw. Ciężkie przypadki się trafiły, chociaż Power miał inne zdanie na ten temat. — Przewróciła oczami. — Najgorzej było pierwszego dnia, kiedy trafiła nam się taka młoda dziewczyna, która zrzuciła się z budynku.
— Popełniła samobójstwo? — Przełknęłam kęs zapiekanki.
— Tak. Ledwie osiemnaście lat skończyła. Córka jakiegoś znanego w Nowym Jorku gangstera. Walker. — Uśmiechnęła się do mnie. — Normalnie to byś kojarzyła, co? — Wyszczerzyła się, przez co spojrzałam na nią groźnie.
— Odwal się.
— Nie odezwał się? — Spoważniała.
— A na co liczyłaś? Nie — mruknęłam.
— Trudny jest. Niedostępny. — Wzruszyła ramionami.
— Przestań.
— No ale co? Niby taka dorosła, a nie potrafi podjąć decyzji.
— Chcesz, żebym się z nim spotykała? Myślałam, że jesteś bardziej odpowiedzialna. — Odgryzłam się.
— Jebać to. Po tym wyjeździe coraz bardziej zastanawiam się, czy nie rzucę tej policji. Skończę studia i zostanę w restauracji. — Wzruszyła ramionami. — Podoba mi się ta praca u Bena.
— Ale w policji zarobisz więcej. — Zauważyłam.
— Możliwe, ale jakbym otworzyła sieć? Inną miejscówkę, na przykład w Los Angeles? Albo w innym stanie? — Patrzyłam na przyjaciółkę, która coraz bardziej odpływała w marzenia.
— Nigdy nie spodziewałam się, że będziesz tak cieszyła się z tej pracy — zaśmiałam się.
— To zupełnie inne miejsce, kiedy nie zarządza tym John, a Ben pojawia się sporadycznie. Cały zespół mi to mówi.
— Bo to prawda. Tchnęłaś w to miejsce ducha. — Uśmiechnęłam się do niej.
— I jest blisko. A policja? Wkurza mnie to, co się tam dzieje. Ręka rękę myje. Wyciągają na piedestał Marcusa, który zaczyna działać mi na nerwy. Twój ojciec jest obłąkany na punkcie twojego chłoptasia, a mój ucieka w pracę przed tymi wszystkimi nieszczęściami. To ma dobrze działać? Dostają informacje o strzelaninie, ale mają tak złą organizację, że wjeżdżamy na teren, gdy połowa ludzi jest ranna. Nie robią zasadzek i pościgów, bo nie dostali pieniędzy z głównego departamentu na sprzęt. Tak naprawdę, nie musieliby nic robić, bo nim zbiorą się do akcji, okazuje się, że jeden gangster zabija drugiego i po problemie. Jak w dziewiętnastym i dwudziestym wieku.
Słuchałam przyjaciółki uważnie, ale moje myśli szybko odpłynęły w nieodpowiednią stronę, przez co ciężko było mi się skupić na poruszanych przez nią, istotnych problemach. Dziękowałam w duchu za to, że na egzaminie byłam w stanie w stu procentach skupić się na tym, co działo się wokół mnie. Ale przecież taki stan nie mógł utrzymywać się w nieskończoność.
— No zadzwoń do niego. — Wyrwała mnie z transu Ariana.
— Nie! — Uniosłam się.
— Napisz, że zdałaś prawko i czy nie chciałby tego uczcić — zaśmiała się, zupełnie niewzruszona moimi protestami.
— Będę mu zawracać dupę...
— No i co z tego? Nie masz do tego prawa? Chłop tyle za tobą biega. Nawet w dzieciństwie to nieświadomie robił. — Parsknęłam śmiechem na jej słowa. — Założę się, że to ty go odrzucasz. Nie on ciebie. — Pogroziła mi palcem.
— Nie mam ochoty wychodzić.
— No to zaproś go tutaj. Zamknę się w pokoju i włączę sobie muzykę na słuchawkach, żeby nie słyszeć tych waszych jęków. — Rzuciłam w nią poduszką, którą zgarnęłam z kanapy, ale dziewczyna w porę ją złapała. — A czego byś teraz chciała?
— To głupie. — Pokręciłam głową i zaczęłam zbierać talerze.
— Nie. Chciałabyś, żeby tu był, czy nie? Pierwsze, co ci przychodzi do głowy.
— No chciałabym. — Dziewczyna klasnęła w dłonie.
— Zmarnowałyśmy pół godziny na tą bezsensowną dyskusję. W tym czasie mogłaś już do niego zadzwonić i wziąć sobie tabletkę antykoncepcyjną. — Wyszczerzyła się do mnie, gdy rzuciłam jej ostrzegawcze spojrzenie.
— Ariana...
— Wszystko mi już jedno, Nina. Opór jest daremny. Tak sobie myślałam o tym wszystkim w samolocie i doszłam do wniosku, że i tak pójdziemy do piekła. A piekło jest jedno, więc nie ma znaczenia, czy zgrzeszysz bardziej, czy mniej.
— Właśnie takie myślenie mają seryjni zabójcy. — Pokręciłam głową, karcąco.
— W myśl mafii, nie zabijasz ludzi niewinnych, a tych, którzy są ci coś winni. — Podniosła ręce w geście poddania. — A tak na serio, wierzysz w to, że spędzisz z nim całe życie? Takie miłości rzadko się zdarzają. Więc wakacje przy jego boku to po prostu będzie fajne wspomnienie. I tyle po nim pozostanie.
Dziewczyna zostawiła mnie samą, podążając do pokoju, w którym planowała zabrać się za rozpakowywanie walizki. Nie przejmowała się tym, co mi zrobiła. Jaką panikę w organizmie zapoczątkowała. I co? Miałam tak po prostu do niego napisać? I oczekiwać, że się zgodzi? Usiadłam na kanapie na balkonie i wpatrywałam się w telefon. Moje zachowanie będzie idiotyczne. Co niby będziemy tu robić? Patrzeć sobie głęboko w oczy? Wypijemy lampkę wina? Simon nie będzie mógł, bo przyjedzie autem. Chyba że zostanie na noc. Ale przy Arianie?
Miałam zabrać się za mycie naczyń, ale zauważyłam powiadomienie na telefonie, więc w drodze do kuchni zaczęłam sprawdzić, kto się dobijał. A było to coś ze Snapchata. Zwykle od Nicole, ale teraz role się zmieniły i spodziewałam się nikogo innego, jak Hannah. Oczywiście, to była ona, z tym że tym razem wysłała do mnie wiadomość. Otworzyłam czat.
*Hannah*
Co tam u ciebie słychać? Jak się trzymacie?
*Nina*
Wszystko w porządku. Zdałam dzisiaj prawko.
*Hannah*
Gratulacje!!! Rozumiem, że zabierasz mnie na Malediwy? Albo Dominikanę? O! Chorwacja!
Zaśmiałam się do telefonu.
*Nina*
Chyba samolotem. Zrobiłam prawko na samochód.
*Hannah*
Zadowolę się Utah.
*Nina*
Będzie trzeba chodzić. Nie wiem, czy lubisz.
*Hannah*
Dużo o mnie nie wiesz. Może wyglądam na księżniczkę, ale swoje w życiu przeżyłam.
Patrzyłam na tekst, który wysłała do mnie Hannah. Westchnęłam przeciągle. Ku mojemu zaskoczeniu, nagle przyszło kolejne powiadomienie. Tym razem SMS.
*Christopher*
Hej! Będę za dwa dni w Malibu. Spotkamy się?
— Ariana! — Przyjaciółka wychyliła się z pokoju.
— Co?
— Christopher do mnie napisał. — Patrzyłam na nią zrezygnowana.
— No i co? — Założyła ręce po bokach.
— Chce spotkać się za dwa dni.
— Przecież jedziesz do Polski. — Zmarszczyła brwi. — Może weźmiesz go ze sobą? — Wyszczerzyła się, wyzywająco.
— Nie! — warknęłam. — Gdyby Simon nie był nikim znanym w dziwnych środowiskach, wzięłabym go. Nie chcę nikogo innego.
— Więc co cię obchodzi jakiś Christopher? Zablokuj go. — Machnęła ręką i zniknęła za drzwiami.
Wciągnęłam głośno powietrze i oparłam się o framugę okna balkonowego. Chwilę wpatrywałam się pusto w przestrzeń przede mną, aż w końcu podjęłam decyzję.
*Nina*
Przyjedź.
*Simon*
Teraz? Coś się stało?
Przełknęłam ślinę.
*Nina*
Tęsknię.
Wpatrywałem się w ekran telefonu przez dłuższą chwilę. Nie byłem gotowy na takie wyznanie. Nina zapewne też, ale nie widziałem jej teraz, więc mogłem interpretować tylko swoją reakcję. Zacisnąłem ręce w pięści, próbując przygotować się mentalnie na ten krok. Choć to głupota. To była po prostu kobieta, na której mi zależało. Wstałem od biurka i zrzuciłem z siebie koszulkę, zmieniając ją na jakąś bardziej wyjściową. Zgarnąłem do kieszeni telefon i klucze, a następnie zbiegłem do salonu, gdzie Victor siedział w kuchni przed laptopem, a Justin czyścił broń. O czymś rozmawiali, ale gdy mnie zobaczyli, zamilkli.
— Gdzie się wybierasz? — zapytał Victor, widząc, że wkładam buty.
— Do Niny. — Przyjaciel spojrzał na Justina, a ten podniósł jedną brew.
— Napisała? Coś się stało?
— Nic się nie stało. — Wzruszyłem ramionami. — Napisała, że tęskni. — Uśmiechnąłem się do nich i zostawiłem samych, ze zdziwieniem wymalowanym na ich twarzach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top