41. Nic nie straciłaś

Niewiele tak naprawdę wiedziałam o tym, co tam się wydarzyło. To znaczy, Ariana opowiedziała mi o tym. Jak podeszli do budynku, do którego ta kobieta weszła, ale szybko musieli się stamtąd ewakuować, bo rozegrała się awantura. Awantura niezwiązana z matką Ariany, a z Zackiem, który wybiegł z opuszczonego budynku z jakąś torbą, a za nim rozbrzmiały strzały. Nie wiadomo, czy został ranny, ale uciekł. Kobieta jednak na tyle obezwładniona alkoholem i prawdopodobnie mnóstwem innych używek, a nawet lekami, postanowiła naprzykrzać się jednemu z członków tego przedziwnego gangu. Zdenerwował się. Z jednej strony jakiś gówniarz ukradł mu kilogram towaru, z drugiej jakaś narkomanka bełkocze od rzeczy. Kazał ją zabić. A jego ludzie od razu wykonali rozkaz.

Więc dalej nic nie było wiadomo. Długo zastanawiałyśmy się nad tym, co powinnyśmy zrobić. Może zadzwonić na policję? Po karetkę? Nasłać na ludzi Simona gliny? W pierwszej kolejności wróciliśmy do mieszkania, a gdy Ariana otrząsnęła się po pierwszym szoku, zadzwonił do niej ojciec. Okazało się, że ktoś za nas powiadomił policję, dzięki czemu nie musiałyśmy kombinować.

Mimo wstępnego przerażenia sytuacją związaną z Johnem jego sprawa była w tym tygodniu najmniej istotna. Myślami byłam i nie byłam w pracy, trudno to określić. Natomiast Ariana zawitała do nas dopiero w czwartek, ale też nieobecna. Właściwie, pierwszy tydzień wakacji był tragiczny. Chyba dopiero po takiej kumulacji trudnych wydarzeń, coś w nas pękło, co sprawiło, że musiałyśmy odpocząć. Przede wszystkim Ariana, a ja starałam się ją wspierać. Nie było to łatwe, bo sama nie wiedziała, co powinna w tej sytuacji czuć. Płakała, a potem miała do siebie pretensje. Przeżywała, że ją zabili, a potem tłumaczyła sobie, że matka sama na to zapracowała. Obwiniała ją o wszystko, o jej zniszczone dzieciństwo, o rozpad rodziny, o zły stan psychiczny w ostatnim czasie. A potem żałowała. Tom chciał zabrać ją do domu, ale nie chciała się zgodzić. Chyba liczył, że owo wydarzenie jakoś ich połączy. Ariana jednak jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. A na dodatek, ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu Simon i Victor proponowali, że wpadną, aby trochę odciąć nas od negatywnych emocji, ale moja przyjaciółka kategorycznie się na coś takiego nie zgodziła. Więc uszanowałam jej zdanie.

Termin pogrzebu się wydłużał ze względu na konieczność sekcji zwłok. Tom długo zastanawiał się nad tym, czy nie zakładać sprawy, jednak chyba jego również ta sytuacja przytłoczyła i w końcu padł termin. Poniedziałek w następnym tygodniu.

W końcu przyszedł ten dzień i choć nachodziło mnie wiele obaw, ten czas pozwolił na to, aby Ariana pozbierała się i z godnością, kamienną twarzą i małomównością, stanęła nad grobem matki i oglądała ceremonię pogrzebową. Żar lał się z nieba, ale wiatr ratował resztki tlenu. Mało jednak to kogokolwiek ruszało, bo wszyscy jak rzeźby stali nad grobem i w zadumie wszystkiemu się przyglądali. Nicole i Marcus również pojawili się na ceremonii, ale mimo zaproszenia na obiad od mojej mamy, zrezygnowali z odwiedzin. Finalnie, skończyło się na skromnym pogrzebie i jeszcze skromniejszym obiedzie, w którym uczestniczyłam ja i Ariana oraz Tom. Mama zaoferowała pomoc i wyprawiła wraz z ojcem posiłek w moim domu rodzinnym. Było to z ich strony bardzo miłe i zauważyć to można było gołym okiem u ojca Ariany.

— Jakaś masakra. Próbowałem skontaktować się z tym jej mężem z Kanady, ale chłop jakby zapadł się pod ziemię. Przeszukali jej dom lub... Nie wiem, jak to nazwać. Jakiś pokój w opuszczonym budynku, w którym mieszkała i okazało się, że zabrała ze sobą tylko kilka ubrań i dokumenty. A przecież wywiozła do Kanady o wiele więcej. Coś jest mocno nie tak... — Narzekał Tom.

— To może trzeba zabezpieczyć się prawniczo. — Zasugerowała mama, przejęta historią.

— Oczywiście, że to zrobiłem. Nawet gdyby miała jakieś długi, to i tak nie jest to mój problem, tylko tego frajera. Tylko, gdzie on jest? Myślę, czy by nie otworzyć śledztwa. Tylko czy to nie spowoduje, że będę w tą sprawę bardziej zamieszany, niż jestem? Może lepiej udawać, że jej nie znałem... — Zamyślił się.

Pozwoliliśmy sobie w taki sposób spędzić cały poniedziałek. Nikomu nie śpieszyło się do domu. Każdy jakoś był w stanie z godziny na godzinę coraz bardziej rozwiązać język, przez co rozmowa się kleiła, a nawet czasami była okraszona drobnymi śmiechami.

Zmywałam naczynia w kuchni, podczas gdy mama przynosiła kolejne i uzupełniała czystymi. Zabrała się też za krojenie ciast, aby goście siedzący na tarasie zbyt szybko nie rozpierzchli się w różne strony.

— Jak wam się mieszka razem? — zaczęła nagle, przez co chwilę zajęło mi zebranie myśli.

— Nie zauważyłam problemów. Ogarniamy wszystko wspólnie. Czasem Ariana jest w pracy, a ja w mieszkaniu, czasem na odwrót. Wychodzimy też czasem razem. — Wzruszyłam ramionami.

— Na szczęście długo się znacie i już miałyście okazje, żeby razem zamieszkać. Dzięki temu nie ma kłótni, że ktoś sprząta, a ktoś nie. — Nawet gdyby były, to zapewne z mojej strony, bo to ja przede wszystkim sprzątałam. Jednak nikogo to nie obchodziło w tym krótkim odstępie czasu, kiedy wprowadziłam się do Ariany. Miałyśmy i mamy ważniejsze rzeczy na głowie.

— Pewnie tak — uśmiechnęłam się życzliwie.

— Wiem, że pewnie nie masz na to za bardzo humoru i ochoty na rozmowy, ale wiesz, zbliża się ten nieszczęsny ślub Lisy... — Faktycznie, zupełnie o tym zapomniałam.

— I co?

— Jedziesz z nami, prawda?

— Oczywiście. Nie zostawię cię samej w tym wszystkim.

— A kogoś bierzesz? — Podniosłam głowę na kobietę i spotkałam jej uśmiech. Dziwny uśmiech.

— Nie wydaje mi się. — Wróciłam do polerowania szklanek.

— Na pewno? Myślałam, że może dogadałaś się z tym chłopakiem... — Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że coś jednak jej o nim mówiłam.

— Tak... To znaczy... — Westchnęłam. — Dogadaliśmy się. Czasem się spotykamy. — Gdyby Simon to usłyszał, chyba wybuchłby śmiechem.

— No to w czym problem? Zabierz go z nami na wesele.

— Nie... — zaśmiałam się nerwowo. — Znam go zbyt krótko. Jest super i w ogóle, ale uważam, że to za wcześnie. — Mogłabym jej powiedzieć, że musiałaby wziąć ze sobą faceta, który w walizce przewozić będzie broń, ale po co?

— Rozumiem. — Zamyśliła się. — W każdym razie pamiętaj o tym, że ja go chętnie poznam. Jeśli dobrze się między wami układa, mimo tych przygód, no to, czemu nie? Louisa nie dałaś mi poznać...

— Nic nie straciłaś.

— A z tym nowym stracę? — Życie co najmniej.

— Jason jest w porządku. — Pozwoliłam sobie użyć jego starego imienia. Z tego wyniknie jakiś cyrk, czuję to.

— Więc czekam — wyszczerzyła się, a w tym samym momencie, przez salon przeszła Ariana, udając się do drzwi wejściowych, zapewne, aby usiąść w samotności po tamtej stronie domu.

Spojrzałam na mamę, a ona tylko kiwnęła głową porozumiewawczo, więc wytarłam dłonie w szmatkę i ruszyłam za przyjaciółką. Zamknęłam za sobą cicho drzwi od domu, jednocześnie starając się nie robić przeciągu. Ariana podniosła na mnie wzrok i choć spodziewałam się, że zobaczę w jej oczach pełno smutku, zauważyłam tylko zagubienie.

— Coś się stało? — zapytałam niepewnie.

— Nie. Po prostu nie chce mi się słuchać tego wszystkiego. O tej Kanadzie, o pieniądzach, o statusie jej życia tutaj, w Malibu. Mam dość. — Westchnęła i zatrzymała wzrok na domu sąsiadów z naprzeciwka.

— Możemy zawsze jechać już do mieszkania. Jeśli źle się czujesz...

— Nie. — Przerwała mi. — Tu jest dobrze. Tak chłodno, cicho. Gdyby nie gadanie mojego ojca na tarasie, to może bym nawet usłyszała szum fal — zaśmiała się. — Marcus i Nicole nie chcieli przyjść? — Spojrzała na mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami.

— Zapraszałam ich. Mama zresztą też, ale no jak widać, nie chcieli. — Wzruszyłam ramionami.

— Nie rozumiem tego. Nie zostawiliby mnie w takiej sytuacji. — Milczałam, gdyż w sumie nie wiedziałam, co mogłabym na to odpowiedzieć. Nie do końca byłam przekonana, czy dobrym rozwiązaniem byłoby tłumaczenie ich zachowania.

— Może uznali, że my jesteśmy najbliżej tego wszystkiego. Wiesz, mój i twój ojciec się przyjaźnią.

— Bzdura. Jakoś do tej pory im to nie przeszkadzało. — Ewidentnie była na nich zła.

Postanowiłam nie drążyć tego tematu, gdyż i tak na nic błyskotliwego nie wpadłybyśmy w takim stanie. Przysiadłam się do dziewczyny i obie w ciszy wsłuchiwaliśmy się w szum wiatru i szelest liści roślin. Miałam wrażenie, że obie potrzebowałyśmy takiego momentu spokoju, w takim miejscu, jak to. Znanym nam od dawna. Tak doskonale.

— Wiesz... — zaczęła, przełykając ślinę. — Najbardziej w tym wszystkim boli mnie to, że oni nic nie wiedzą. — Kiwnęła w stronę domu, jakby sugerując naszych rodziców. — Nie mają pojęcia, co tak naprawdę się tam stało.

— Chciałabyś powiedzieć ojcu prawdę? — zapytałam niepewnie.

— Nie. To by i tak nic nie dało. Chodzi o to, że to takie dziwne... Takie trudne. — Schowała twarz w dłoniach.

— Nie mogłaś nic zrobić... — Jąkałam się, gdyż nie byłam pewna żadnego słowa. Bałam się, że dziewczyna znowu się rozsypie.

— Ohh, chciałam — zaśmiała się z żalem. — Chciałam rzucić się na ratunek i zasłonić sobą jej ciało, ale Victor mi nie pozwolił. Żałowałabym tego teraz, gdybym patrzyła na was z góry. Powiedział mi, że moje życie jest cenniejsze. — Spojrzała na mnie, a ja zauważyłam, że oczy jej się szkliły.

— Ona sobie narobiła kłopotów i to była jej kara, którą wybrał dla niej los. Wtrącanie się ciebie w to było uzasadnione, ale...

— Byłaby to głupia śmierć. — Pokiwała głową, jakby pokazując, że rozumie. — Po prostu nie spodziewałam się, że usłyszę coś takiego od kogokolwiek w życiu. — Dopiero teraz zrozumiałam, że chodziło jej o słowa Victora.

— Jak trzeba, to potrafi się zachować. Wiesz, pewnie przeżył niejedną taką sytuację.

— Ale nie miał żadnego interesu w tym, aby mi pomagać. — Wytarła policzki z łez. — Jak odwieźli nas do mieszkania i zostawili same, Victor wysłał mi SMS-a, że zadzwonił na policję, żeby się nią zajęli. Żeby nic jej się gorszego nie stało. — Zaskoczyła mnie tym wyznaniem. Myślałam, że telefon był od jakiegoś klubowicza, albo przypadkowej osoby.

— Nikt nie powiedział, że są tak do szpiku kości źli. — Skubałam skórki przy paznokciach.

— Jebana Nicole i Marcus nawet ani razu do mnie nie zadzwonili, a chłopaki chcieli przyjechać, żeby sprawdzić, czy u nas wszystko w porządku — warknęła, uderzając pięścią w udo.

— Nawet nie wiem, co miałabym ci w tej sytuacji powiedzieć. — Przyznałam się.

— Że nie można nikomu ufać. — Kiwnęła do mnie głową.

Już chciałam coś odpowiedzieć, ale przerwał mi dźwięk powiadomienia z telefonu. Wygrzebałam z kieszeni komórkę, a na wyświetlaczu zobaczyłam wiadomość od Simona, w której pytał, jak tam u nas po pogrzebie. Ariana zobaczyła SMS i zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Napisz, że dziękuję im za pomoc i troskę. — Rozkazała.

Wystukałam krótką wiadomość, na którą praktycznie po kilkunastu sekundach dostałam odpowiedź: „Nie ma problemu. W razie czego jesteśmy pod telefonem".

— No i powiedz mi, o co im chodzi? — Westchnęła, kładąc głowę na moim ramieniu.

— Może o nic. Może to zwykła życzliwość.

— Tylko pytanie, czy oni są zdolni do życzliwości?

— Najwięksi grzesznicy mogą być twoimi przyjaciółmi, a aniołki wrogami — mruknęłam cicho, głęboko zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych przeze mnie słów.

Choć dalej nie miałyśmy pewności co do wszystkiego, co nas otaczało, to jednak zapowiadało się na to, że przed nami jeszcze większe zmiany, niż byłyśmy sobie w stanie to teraz wyobrazić. Przez ostatni czas miałam wrażenie, że moja siła i cierpliwość, zdawały się na wykończeniu, ale nic bardziej mylnego. Moja siła ładowała energię na prawdziwą bombę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top