39. Tak jak zawsze i za każdym razem

Rano obudziłam się wyjątkowo wyspana. Postanowiłam ten dzień spędzić najlepiej, jak mogłam, czyli robić dobrą minę do złej gry. Jednocześnie zależało mi na tym, aby zadbać zarówno o moje, jak i przyjaciółki zdrowie psychiczne, gdyż obawiałam się wydarzeń na weselu. Ściągnęłam Arianę z łóżka, aby zawołać ją na owsiane gofry ze świeżymi owocami, które zrobiłam z jakiegoś przepisu z Internetu. Dziewczyna weszła niemrawo do pomieszczenia, gdyż poprzedniego wieczoru wróciła do domu koło północy. Czekałam na nią chyba z godzinę.

— Na piękną figurę, zdrową cerę i dobre nastawienie do życia. — Wyszczerzyłam się do niej i podsunęłam pod nos talerz z parującym śniadaniem.

— Nie wiem, skąd masz tyle energii, ale się ciebie boję. — Westchnęła i zaczęła wyjadać pojedyncze maliny.

— Lepiej opowiadaj, jak było. Wczoraj od razu rąbnęłaś twarzą do łóżka, więc chyba zabawa musiała być przednia.

— Właśnie nie. Szczerze, było bardzo przeciętnie. Wystrój, klimat tego wszystkiego był świetny. — Spojrzała na mnie z uśmiechem. — Tylko nasza przyjaźń już nie taka sama. — Wzruszyła ramionami. — Zatańczyłam z kilkoma chłopakami z roku, zamieniałam może kilka zdań z Nicole, ale oni... Wszystko robili razem. Szczerze, miałam odruch wymiotny, jak na nich patrzyłam. — Przewróciła oczami.

— Są w takiej fazie związku. Też kiedyś miałaś chłopaka i coś takiego przeżywałaś.

— Lepiej przestań ich usprawiedliwiać. Przypominam, że oni kiedyś się nie lubili, a potem ciągle się wyzywali i raczej traktowali jak kumpli. Przy okazji związku, zmienił im się też charakter?

— To, czemu im tego wszystkiego nie wygarniesz?

— Bo to oni się odsunęli, a nie ja. — Westchnęła. — Louis był z Sarą. Nie tańczył, bo był o kulach. Hitem była jego mina, gdy się okazało, że królem i królową balu zostali Nate z Tiffany. Nawet ja zrobiłam wielkie oczy, a co dopiero Abigail. — Parsknęła śmiechem.

— No tego może trochę żałuję, że nie widziałam. — Zawtórowałam przyjaciółce i zabrałam się za swoją porcję gofrów, które już zdążyły się usmażyć.

— A ty co? Filmy oglądałaś? Jakiś serial?

— Simon przyjechał. — Ariana zastygła z widelcem w powietrzu.

— Czego chciał? — Zaczęła bacznie przyglądać się mojej twarzy.

— No nie wiesz? Ostrzec, że robię głupoty. — Zrobiłam poirytowaną minę.

— Mógł do ciebie zadzwonić. Nie musiał przyjeżdżać. — Jej wzrok mimowolnie powędrował do dużego stołu, na którym stał bukiet od Simona. Na jego widok dziewczyna zmarszczyła brwi. — Nie wiem, czy chcę pytać o szczegóły.

— Do niczego nie doszło. — Od razu sprostowałam.

— Wyznał ci miłość? — Podniosła jedną brew.

— Nie. Powiedział, że zależy mu na moim bezpieczeństwie. I inne, różne rzeczy. — Machnęłam ręką, przytłoczona wspomnieniami z balkonu, ale też z domku na plaży.

— Ciekawe — mruknęła, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się podejrzliwie.

Nie chciałam drążyć tego tematu, więc zaczęłam dyskusję o Johnie i o tym, w jaki sposób powinnam nastawić się na dzisiejszą uroczystość.

Po posiłku wyszłam pobiegać. W tej okolicy nie było to dla mnie zbyt komfortowe. Pod domem miałam lasek, w którym nikt mnie nie widział. Tutaj byłam praktycznie w centrum miasta, przez co nawet w parku widziałam o tej porze mnóstwo ludzi. Jednak nie poddałam się i po prostu czerpałam energię i radość z ruchu, który był dla mnie, jak poranna kawa. Zrobiłam kilka ćwiczeń, aby rozciągnąć mięśnie i wróciłam do mieszkania. Wzięłam szybki prysznic i wyszłam jak co dzień, do pracy.

Wykonywałam te same czynności. Przywitałam się z koleżankami, udałam się do szatni, w której ubrałam swój uniform i ruszyłam do klientów. W tym dniu brakowało mi rutyny, ponieważ nie mógł być on, jak każdy inny. Nie pierwszy i nie ostatni raz — powiedziałam sobie i wciągnęłam się w wir pracy, próbując pozytywnie nastawić się na zbliżające wyzwania.

Tak jak Ben obiecał, wypuścił wszystkich pracowników obsługujących wesele wcześniej, więc prosto z pracy pojechałyśmy do ulubionego przez Arianę salonu manicure, w którym umówiłyśmy się na tą samą godzinę do dwóch kosmetyczek. Zrobiłyśmy sobie nowe hybrydy i od razu po wróciliśmy do mieszkania, aby przygotować się na wieczór.

— Cała impreza ma mieć motyw złoto-czerwony, więc proponuję stonowany cień do powiek i czerwoną szminkę. — Zaczęła przyjaciółka, przeglądając nasze kosmetyki.

— Już zdążyłaś przekazać to rozporządzenie dziewczynom? — Spojrzałam na Arianę z rozbawieniem.

— Oczywiście, że tak. Musimy prezentować się idealnie. — wyszczerzyła się.

— Przecież wiesz, że lubię mieć błyszczącą powiekę. — Westchnęłam.

— Siadaj i nie marudź. Wszystko będzie ci się podobać. — Zawsze cieszyła się, jak małe dziecko, gdy bawiłyśmy się w makijażystki, czy fryzjerki.

Ariana lekko przyciemniła mi powiekę i nałożyła na nią złoty cień. W połączeniu z czerwoną szminką wyglądało to bajecznie.

— Szkoda, że nie możemy założyć czegoś wystrzałowego — mruknęłam pod nosem, przeglądając swoje ubrania w szafie. Sama nie wiedziałam, jak znalazłam się w tej części garderoby, ponieważ miałam w zamiarze wybrać bieliznę i przebrać się w coś zwiewnego. Nieistotnym było to, co chciałam założyć, gdyż moim strojem miał być uniform.

— Nikt ci nie broni. Tylko w pracy się przebierzesz. — Dziewczyna parsknęła śmiechem.

— Stresujesz się? — Spojrzałam na nią, zamykając szafę i ruszając w stronę łazienki.

— Jak diabli. Próbuję po prostu o tym nie myśleć. — Westchnęła, zrezygnowana.

Podjechałyśmy pod kawiarnię pół godziny przed przyjazdem pary młodej i gości. Od publicznej strony budynku łatwiej było znaleźć miejsce parkingowe, więc Ariana nawet nie próbowała na siłę wjeżdżać na ten stanowczo większy. Przed bocznym wejściem do kawiarni, stało dwóch ochroniarzy. Spojrzeli na nas podejrzliwie, gdy postanowiłyśmy wejść głównymi drzwiami przez kawiarnię. Ariana miała klucze, więc gdy mężczyźni zauważyli, że dostajemy się do środka bez problemu, nawet nie zrobili w naszą stronę kroku. I dzięki Bogu, bo jeszcze nie zdążyłyśmy wdrożyć się w młyn, który się tutaj dzisiaj odbywał, a już miałyśmy dość. Na wejściu do szatni odbywał się harmider. Dziewczyny wchodziły i wychodziły. Jedna się przebierała, inna zmieniała buty, jeszcze inna poprawiała makijaż. Ledwo przecisnęłyśmy się do swoich szafek i szybko ubrałyśmy oficjalny komplet.

Bezpośrednio potem weszłyśmy do kuchni, aby dowiedzieć się, jaki jest ustalony styl pracy. Z Arianą miałyśmy obsługiwać zewnątrz. Czy to dobra wiadomość? Fatalna.

— Na pewno sobie świetnie poradzicie, tylko pamiętajcie o uśmiechu! — krzyknął do nas Ben. Znowu to samo...

— Podajemy tort? — zapytała jakaś dziewczyna w tłumie.

— Tak, razem z dwoma kelnerami.

— Dziewczynki, wiecie, jesteście wspaniałe, nie zapominajcie się wyraźnie pochylać przy podawaniu posiłków i napoi! Powodzenia! — Do pomieszczenia zajrzał John. Klasnął w dłonie i szybko ulotnił się, tak szybko, jak się pojawił.

— Jak zwykle — mruknęła Ariana, przewracając oczami.

— Dupek — warknęłam i zabrałam z lady tacę z naczyniami.

— Proszę cię, tylko spokojnie. — Przyjaciółka położyła dłoń na moim ramieniu, a gdy kiwnęłam głową, odsunęła się i pozwoliła mi wyjść.

Udałam się więc drzwiami na zewnątrz i zaczęłam dokładać brakujące talerze. Przeszłam się też do miejsca dla dzieci, gdzie bawiło się kilka pociech. Pokazałam im inne zabawki i specjalny kącik do rysowania, dzięki czemu przestały biegać i irytować tym samym innych pracowników.

Czułam się jak w jakiejś mantrze. Mimo wszystko spokój był w stanie zawładnąć moim ciałem, co powodowało w umyśle letarg. Jakby ciszę przed burzą. Jakbym odcięła od siebie wszystkie bodźce i myśli. Do momentu, aż nie rozbrzmiała muzyka, do ogromnej sali nie weszła para młoda z najbliższą rodziną, potem wznieśli toast i zostali wyprowadzeni na zewnątrz, gdzie czekał już na nich ksiądz i reszta gości. Hannah w pięknej, śnieżnobiałej sukni typu princessa, snuła się między ławkami, a jej długie loki podskakiwały z każdym krokiem. Cały gorset miała wysadzany kryształami, które sprawiały wrażenie, jakby spływały na rozszerzoną część sukni, a ciągnący się za nią welon układał się za nią falami. Wyglądała dokładnie tak, jak wszyscy chcieli. Prezentowała najlepsze cechy kobiety, a dodatkowo naturalną piękność, przez co na pewno jej rodzina, pękała z dumy. Co jednak nie było taką oczywistością, jakiej bym się spodziewała to, kto był tutaj kim. Nawał ludzi mnie przerażał. Wyglądali zaskakująco zwyczajnie. Nie wiem, czego się spodziewałam. Fajerwerków? Sukni rodem z dworu francuskiego? Czy może mężczyzn z karabinami? Nic takiego nie miało miejsca. Owszem, ludzie ubrani byli w markowe ubrania, albo przynajmniej tak mi się wydawało. Wyglądali na bogatych, wysoko postawionych, dumnych z tego, gdzie byli i co sobą reprezentowali. Wydawali się poważni, przynajmniej z początku, bo po ceremonii i wypiciu kolejnego toastu, rozpoczęły się głośne śmiechy. Kobiety zdjęły futra, mężczyźni marynarki, każdy rozchodził się w różne strony, podchodząc do sąsiednich stolików i zagadując innych gości. A między tym wszystkim, John, brylujący zupełnie tak, jakby był jednym z nich. Mimo wszystko bardziej niż jego postawa irytowało mnie zachowanie niektórych koleżanek z pracy, które chichotały, gdy puszczał do nich oczko, albo zagadywał, żeby brały się do pracy. Powoli miałam dość. Czułam to w mięśniach. W głowie. Powoli wszystko pękało w szwach. Specjalnie unikałam obsługi gości, chowając się gdzieś z boku i czyszcząc naczynia, gdyż traciłam kontrolę.

— Nicole jest na sali. — Znikąd podeszła do mnie Ariana, czym sprowadziła mnie na ziemię.

— Nicole? — Przez chwilę zupełnie nie wiedziałam, o czym mówiła.

— No Nicole. Za barem stoi. — Zaczęła uważniej mi się przyglądać. — A ty będziesz do połysku polerować te sztućce?

— Przepraszam... — mruknęłam i odłożyłam zastawę, a szmatkę schowałam do kieszeni fartucha. — Już serwujemy posiłki?

— Za chwilę. Na spokojnie. — Ariana odwróciła się w stronę łuku weselnego, gdzie znajdowała się panna młoda i rozmawiała o czymś ze swoim mężem i Victorem. Zaraz podszedł do nich Simon, którego pierwszy raz tego wieczoru, ujrzałam na oczy.

Prezentował się wybitnie w czarnym, prostym garniturze, choć miałam wrażenie, że wykonany został z satynowego materiału. Uśmiechał się ciepło do dziewczyny, nawet z czegoś się śmiali.

— Nina... Proszę cię...

— O co ci chodzi? — Spojrzałam na przyjaciółkę z pretensją.

— Dotknij trawy. Jesteśmy w pracy.

— No właśnie. Też chciałem to zauważyć. — Obie podskoczyłyśmy, gdy usłyszałyśmy za plecami głos Johna. — Tu nie ma czasu na pogaduszki. Nie w obliczu tak ważnego przyjęcia.

— W takim razie, może i pan mógłby zacząć chodzić z tacą. — Podniosłam jedną brew, przejeżdżając wzrokiem po jego granatowych spodniach i białej koszuli.

— Chyba sobie na za dużo pozwalasz. — Podniósł głos, jednak dalej zachowując spokój. Chciał pokazać, że ma przewagę. Że jest ważniejszy. Jego niedoczekanie.

— Tak jak i pan — mruknęłam i ruszyłam w kierunku tylnej sali, z której odbieraliśmy talerze i roznosiliśmy je po sali.

— Mówiłaś jej? — Za plecami usłyszałam, jak John kontynuował rozmowę z Arianą, przez co od razu się zatrzymałam i niczym żołnierz, odwróciłam się do nich na pięcie.

— O czym? — zapytałam, zakładając dłonie na piersiach.

John zmarszczył brwi jakby zaskoczony moim zachowaniem. Ja też byłam w szoku.

— Nieważne. — Westchnęła Ariana i chwyciła mnie za ramię. — Idziemy do pracy.

— Nie no ja chciałabym się dowiedzieć, o czym nie wiem — warknęłam, dalej wpatrując się w jego szare tęczówki.

— Masz jakiś problem? — Zirytował się.

— Ja nie, ale ty możesz mieć. Za tak nieludzkie i poniżające traktowanie. — Parsknął śmiechem na moje słowa.

— Ja nie prosiłem twojej koleżanki o seks. Nie musiałem. — Wzruszył ramionami.

— Oh! Cóż za męskość od ciebie bije. Dokumenty o chorobach wenerycznych oprawiasz w ramki?

— Nina! — warknęła Ariana, ale ja jej nie słyszałam. Nic nie słyszałam i nie widziałam.

— Zabawna jesteś. Uświadom swoją koleżankę, że już tutaj nie pracujecie. — Obdarzył moją przyjaciółkę współczującym uśmiechem i chciał od nas odejść.

— Uważaj, żebyś ty dożył jutrzejszego dnia. — Słowa wypływały z moich ust samoistnie. Ledwo co zorientowałam się, że dłoń Ariany już mnie nie ściskała. Nawet nie wiedziałam dlaczego. Za to przed moimi oczami wyrósł syn Bena, niebezpiecznie blisko mojej osoby. Patrzył na mnie z góry, a jego dłoń groziła mi palcem.

— Co ty powiedziałaś? Nie masz pojęcia, z kim igrasz. A za takie teksty nie tylko wylecicie z tego burdelu, ale też wasze życie może stać się nieciekawe.

— Za groźby słowne będą dodatkowe paragrafy. Gwałt i współpraca z organizacją przestępczą. Co jeszcze?

— Spierdalaj stąd i zabieraj ze sobą tę swoją przyjaciółkę, kurwę... — wysyczał, jednak nie zdążył dokończyć zdania, gdyż odepchnęłam go z całej siły, a gdy zrobił kilka kroków w tył, aż sama nie mogłam się nadziwić, jakim cudem miałam w sobie tyle siły, aby tak postawny i wysoki mężczyzna nie ustał przy ciosie.

Fakt jednak był taki, że po prostu się tego nie spodziewał. Zachwiał się na nogach, ale szargały nim podobne emocje do moich, przez co przestał zastanawiać się nad tym, gdzie jesteśmy i kim powinniśmy być. Ruszył pewnym krokiem w moją stronę, a ja nie drgnęłam. Nie musiałam. Znikąd podszedł do nas Simon i stanął na drodze Johna, przez co mężczyzna w porę się zatrzymał.

— Co ty chciałeś zrobić? — Simon mówił coś do Johna.

— Nina... — Za plecami słyszałam głos Ariany.

— Wszystko w porządku? — Znikąd pojawiła się Hannah.

— Zniszczę tę kurwę... — Syczał John.

Dźwięki na nowo docierały do moich uszu. Brzęk sztućców, śmiechy gości, muzyka. Najpierw dostrzegłam zaniepokojoną twarz Hannah, która wpatrywała się we mnie z czułością. Zrobiłam krok w tył, gdyż wiedziałam, że będę musiała się ulotnić. Natychmiast. I to też zrobiłam. Po chwili znalazłam się już w cichszym miejscu, pełnym szafek, pustym od ludzi. Usiadłam na ławce i wpatrywałam się w drżące kolana. Próbowałam schować twarz w dłoniach, ale nie byłam w stanie dotknąć nimi skóry.

— Ona ciężko oddycha! — Znowu słyszałam głos Hannah. A myślałam, że jestem sama.

— Spokojnie. Idź do gości! — Pouczyła ją Ariana, jednak nic to nie dało.

— Może trzeba zadzwonić po karetkę. Co się dzieje? — Spodziewałam się, że Hannah będzie bardziej odporna na takie sytuacje. Pozory mogły jednak mylić, a ona sama mogła być trzymana pod kloszem.

— To nic takiego. Ona tak ma. — Ariana szarpała się z moją torebką, aż w końcu wyjęła z niej buteleczkę z tabletkami. — To napad agresji. — Wysypała na dłoń lek i wcisnęła mi w dłoń, jednocześnie podając szklankę wody.

Hannah dalej tępo wpatrywała się we mnie i ani drgnęła. Zaczynało mnie to irytować.

— Idź do gości. — Rozkazałam. Podziałało od razu, ale na jej miejsce pojawił się Simon.

— Victor z nim rozmawia. Nie było lepszego momentu? — Zaczął, jednak pretensje skierował do Ariany, dzięki czemu w spokoju wzięłam tabletkę i wypiłam całą wodę.

— Ktoś to widział? — Przerwałam im dyskusję, ponieważ nagle zaczęło mnie to interesować.

— Nie. Na szczęście. Chociaż jakbyście zaczęli rzucać w siebie talerzami, to pewnie wszyscy by się zbiegli...

— Talerze mi nie są potrzebne, żeby zrobić mu krzywdę. — Fuknęłam.

— Przypominam ci, że to wesele Hannah. Miłobyby było, gdybyśmy zachowywali się jak cywilizowani ludzie — warknął w moją stronę.

— Mi jest wszystko jedno. I tak już tu nie pracuję. — Wzruszyłam ramionami.

— Ale Hannah na tobie polega. — Spojrzałam na Simona. — Tak. Potrzebuje dzisiaj wsparcia. A nie afer. Wystarczająco wszyscy komentują ten ślub i przyjazd jej matki i ojca.

— Wpadł w szał. — Do szatni zajrzał Victor. — W miarę go uspokoiłem, ale sugerował mi sporą sumę pieniędzy, jeśli byłbym chętny zabić dla niego Ninę.

— Skurwysyn — warknęłam pod nosem.

— My idziemy do gości. A wy macie tam chodzić i być na widoku. Zajmiemy się nim po imprezie. — Rozkazał Simon i obrzucił spojrzeniem mnie oraz Arianę. Po chwili zostałyśmy same.

Ariana wciągnęła głośno powietrze i zaczęła przechadzać się między ławkami, pod którymi leżały porozrzucane buty i torby dziewczyn.

— Przepraszam... — Prawie wyszeptałam.

— Nawet ten cyrk nie zdążył się jeszcze dobrze zacząć. — Westchnęła, chowając twarz w dłoniach.

— Ja nie wiem, jak to się stało...

— Tak jak zawsze i za każdym razem. Nie tłumacz się. Szczerze, wszystko mi już kurwa jedno. Poszłam po Victora, bo zaczęłam się ciebie bać i gdyby nie oni, naprawdę... Nie wiem, co by się mogło wydarzyć...

— Spokojnie. — Wstałam z ławki, przez co Ariana zatrzymała się w szale chodzenia dookoła.

— Co z naszą pracą? — Patrzyła z bólem w moje oczy.

— Zaraz ją stracicie, jak jeszcze dłużej tu będziecie siedzieć. — W drzwiach dzielących nas od głównej sali i wyjścia na zewnątrz, stanął Ben, we własnej osobie. Obie nas zmroziło, jednak mężczyzna nie wyglądał na wściekłego. Może John nie zdążył mu o wszystkim powiedzieć.

— Nina zasłabła. Chciałam pomóc. — Ariana zaczęła tłumaczenia. Ben obrzucił mnie swoim wnikliwym spojrzeniem i kiwnął głową.

— Wiem, że się stresujecie. Ja też. My wszyscy tutaj. Pamiętajcie jednak, że to tylko praca. Wykonujcie swoje obowiązki ze starannością, a będzie dobrze. — Uśmiechnął się do nas ciepło i zostawił nas same.

Nie wiedzieć czemu, jego słowa i sposób, w jaki do nas mówił, zadziałał jak lek na zło. A Impreza trwała w najlepsze. Nie spodziewałam się niczego innego, choć przez chwilę myślałam, że pewna część mojego świata właśnie się kończy. Wiedziałam, że już do końca przyjęcia będę czuła się nieswojo. Po pół godzinie zaczęłam nawet odczuwać pewnego rodzaju otępienie, przez które co jakiś czas zatykały mi się uszy. Chociaż nie wiedziałam, czy to ze względu na lek, czy może dźwięk fal, głośnych rozmów i muzyki na raz. Dzielnie roznosiłam posiłki po stolikach. Wytrwale też trzymałam się z dala od tych dwóch najważniejszych, przy których siedziała para młoda i świadkowie, a także rodzina i najbliżsi. W harmidrze obowiązków nawet nie zauważyłam momentu, w którym na środku ogrodu postawiono stolik, a na nim wysoki tort ślubny. Blask sztucznych ogni, okrzyki, oklaski, a nawet fajerwerki. Potem radosna muzyka orkiestry i klepnięcie w ramię załogi. Przystąpiliśmy do podawania tortu. Nosiłam talerze, skupiając pełną uwagę tylko i wyłącznie na tej czynności. Starałam się nawet nie podnosić głowy zbyt wysoko, aby przypadkiem nie narazić się na zauważenie przez Johna. Chociaż był on tylko częścią moich problemów. Mogłam tutaj spotkać o wiele bardziej niebezpieczne osobistości. Zresztą do tej pory, gdzieś wśród gości dostrzegłam Justina wraz ze śliczną dziewczyną, Nathana, który zajmował się raczej jedzeniem i piciem, a nawet Ericka.

— Wszystko w porządku? — Przede mną ponownie wyrosła Hannah. Nie byłam w stanie zauważyć niczego, poza jej dużymi ustami, które pomalowała czerwoną szminką.

— Tak. Coś się stało? — Rozejrzałam się dookoła, niby szukając niebezpieczeństwa, a tak naprawdę na niczym konkretnym się nie skupiając.

— Nina, ja... — Minęłam ją, biorąc kolejne dwa talerze z kawałkami ciasta. — Martwię się. Mam nadzieję, że nic ci nie jest.

— Nie będzie, jeśli wrócisz do swojego stołu. — Zauważyłam dosadnie, bo mimo nie zwracania uwagi na to, co działo się dookoła, spotkałam kątem oka, ciekawskie spojrzenia w naszą stronę.

— Myślisz, że to dla mnie przyjemność, tam siedzieć? Z jednej strony słuchać przechwałek niby męża o tym, że kupił kolejny hotel w Dubaju, z drugiej ojca, że podpisał umowę z Bugatti na zakup pięciu samochodów. — Mimowolnie zerknęłam w kierunku stołu, przy którym powinna siedzieć dziewczyna. Przyjrzałam się dokładniej mężczyźnie, o którym mówiła i dopiero teraz zauważyłam w nim podobne rysy twarzy do tych, które posiadał Victor. Hannah zdecydowanie odziedziczyła urodę po matce.

— Nie wiem. Nie mam pojęcia, o czym rozmawiają tacy ludzie, jak wy. Ale wiem, że raczej niespotykane jest to, żebyś urządzała sobie pogaduszki z personelem. — Wpatrywałam się wprost w jej brązowe oczy, dziś podkreślone delikatną kreską i doklejonymi rzęsami.

— Daj spokój. Kogo to obchodzi? Na pewno nie ich. Zbyt bardzo pochłonięci są rozmawianiem o pieniądzach. — Wzruszyła ramionami.

— Bo nie będą obserwowali cię, tylko mnie. I zachodzili w głowę, kim jestem. A chyba lepiej, gdyby nie wiedzieli.

— Nina...

— Idź do stolika. — Spojrzałam na dziewczynę ostatni raz i odwróciłam się, aby wziąć tacę z jedzeniem.

— Victor zabije dla ciebie tego człowieka. — Zanim zdążyłam odwrócić się do niej z pytającym spojrzeniem, Hannah zostawiła mnie samą.

Rozejrzałam się dookoła, upewniając się, że jestem sama, a gdy nikogo w najbliższej odległości nie zauważyłam, udałam się do kolejnych stolików. Po skończonej pracy musiałam wszystko uporządkować, co było chyba najprzyjemniejszym elementem pracy, gdyż wykonywanym z daleka od gości.

— A kogo ja widzę. — Usłyszałam głos Erica, zbliżającego się do mnie, gdy puste już wózki, uzupełniałam o czyste talerze. Przewróciłam oczami na jego widok, ale mężczyzna jeszcze szerzej się uśmiechnął.

— A ty musisz być na każdej takiej imprezie. — Pokręciłam głową. Przez chwilę zastanawiałam się, w jaki sposób powinnam z nim rozmawiać po tym, co między nami zaszło, ale biorąc pod uwagę, że był na tak rodzinnej imprezie, musiał dobrze dogadywać się z Victorem. A skoro tak, powinnam mu ufać.

— Nie na każdej. Na tych ważniejszych. — Wyszczerzył się.

— No tak, ciężkie jest to życie gangstera. Luksusowe samochody, piękne kobiety, wielkie imprezy... — odparłam z przekąsem.

— Brudne pieniądze, których śladu nie da się zmyć z rąk — dokończył.

— Nikt ci nie kazał w to wchodzić.

— Obsługujesz tu? — Zmienił nagle temat, kiwając głową w stronę naczyń, które trzymałam w dłoniach.

— Nie. Tak przyszłam postać w tym stroju i udawać kelnerkę — odpowiedziałam, jednocześnie obserwując chłopaka uważniej. Dziwnie się zachowywał.

— Domyśliłem się. — Zmrużył oczy. — Przyszedłem, bo Victor mi kazał... — Podniosłam jedną brew. — Powinienem cię przeprosić.

— Chyba żartujesz. — Parsknęłam śmiechem.

— Więc w razie czego, mogłabyś mu przekazać, że cię przeprosiłem za te groźby, a wtedy będziemy kwita. — Uśmiechnął się radośnie.

— A jaką mam pewność? — Założyłam ręce po bokach.

— Gramy do tej samej bramki. — Wzruszył ramionami. — Chciał, żebym ci przekazał, abyś zajęła się dziećmi. — Wskazał kieliszkiem szampana, którego trzymał w dłoni, kącik dla dzieci. —Zobacz. — Wskazał na dziewczynkę o blond włosach, która siedziała sama na ławce. Na moje oko mogła mieć z osiem lat. — To siostra Simona. — Po plecach przeszły mnie ciarki.

Rzuciłam okiem w kierunku stolika, przy którym powinien znajdować się teraz Victor i oczywiście przyglądał się nam dokładnie. Specjalnie to zrobił. Chciał, żebym poznała siostrę Simona? Tylko po co? A może próbował mnie czymś zająć, abym nic nie odwaliła? Wpatrywałam się w dziecko jak zahipnotyzowana, aż w końcu wróciłam spojrzeniem do Ericka, którego już przy mnie nie było. Westchnęłam ciężko. Znowu to samo.

— Cześć, mam na imię Nina. — Przysiadłam się do dziewczyny.

— Cześć, ja jestem Judy. — Uśmiechnęła się do mnie, czym mnie zaskoczyła, bo myślałam, że skoro siedziała sama, to też nie będzie chętna do rozmowy.

— Czemu nie bawisz się z innymi dziećmi?

— Nie chcę tu być. — Zadrżało mi serce.

— To tak, jak ja — zaśmiałam się.

— A ty czemu? — Chwilę myślałam nad tym, co odpowiedzieć.

— Bo twój brat jest niemiły, wiesz? — Spojrzałam kątem oka na dziewczynkę.

— Czasem jest fajny, ale spędza za dużo czasu z tymi ludźmi i robi się średni. — Wskazała głową na wszystkich gości.

— Masz rację. — Zamyśliłam się.

— Mogę ci pomagać? — zapytała nagle, podnosząc na mnie swoje duże, niebieskie oczy.

— Ale w czym? — Nie zrozumiałam.

— Mogę nosić jedzenie...

— Oj nie, ale mam inny pomysł.

Zabrałam dziewczynkę do kuchni, w której zrobił się mniejszy ruch. Stanęłyśmy z boku. Judy usiadła na kanapie, która znajdowała się w rogu, a ja podałam jej tacę ze sztućcami.

— Posegreguj je, każdy do innej przegródki, a potem porozkładaj po równo, na każdą tacę. Dziewczynka pokiwała głową i zabrała się za pracę.

Mogłam wtedy przejrzeć kartę trunków i pakować butelki na wózki, aby nie musieć chodzić i dokładać. Gdy skończyłyśmy, podziękowałam Judy. Odprowadziłam ją do dzieci, co szczególnie się jej nie spodobało, ale nie miałam wyboru, gdyż zaraz miał odbywać się pierwszy taniec pary młodej i musiałam udać się do gości, a nie mogłam jej zostawić w kuchni. Potem rozniosłam kieliszki, a gdy koleżanki kelnerki poinformowały mnie, że same zajmą się rozlaniem alkoholu, odetchnęłam z ulgą i podeszłam do Ariany, która stała przy tarasowych filarach i z kąta obserwowała zamieszanie na parkiecie. Uśmiechnęłam się do niej ciepło i stanęłam obok, aby nie rzucać się w oczy.

— Wszystko okej? — Obejmowała swoje ramiona zupełnie tak, jakby było jej zimno.

— Jasne. Już jest dobrze. Praca zajęła mi głowę. — Wyjaśniłam od razu, choć stresowałam się rozmową z przyjaciółką. Czułam się szalenie winna temu, co wydarzyło się na początku imprezy.

— To dobrze. — Westchnęła jakby nieobecna.

— Naprawdę...

— Nie przepraszaj mnie po raz tysięczny. Nie martwię się o pracę, a o to, co może nam zrobić John. — Spojrzała na mnie znacząco, a mi opadły ramiona.

— Nic wam nie zrobi. — Znikąd, pojawił się obok nas Victor.

Włożył dłonie do kieszeni spodni i przyglądał się parze młodej. Po chwili doszło do głównego tańca wieczoru. Przygrywała im melodia „Hallelujah" śpiewana na żywo przez Pentatonix. Hannah błyszczała, a w objęciach mężczyzny wyglądała, jak prawdziwa królowa. Byłam zachwycona tak dopracowanym tańcem, a śpiew grupy robił ogromne wrażenie na wszystkich zebranych.

— Wie, gdzie mieszkam. — Ariana podkreśliła tę informację, a potem zacisnęła usta w wąską linię.

— Ja też wiem. I wiem, gdzie on mieszka. — Zauważył, a widząc jego spojrzenie utkwione w dziewczynie, przeszły mnie ciarki po plecach.

— Przecież tego nie zrobicie. — Wtrąciłam się w ich potyczkę słowną. Victor podniósł na mnie wzrok i od razu tego pożałowałam. Był tak zimny.

— Co tylko zechcesz. — Uśmiechnął się pod nosem.

— Nie jesteś gdzieś potrzebny? Rodzinie? Przyjaciołom? — Ariana nam przerwała.

— A wyglądają, jakby mnie potrzebowali? Świetnie radzą sobie sami. Mój ojciec chyba nawet nie zauważył mojej obecności, a matka tylko czeka na to, aż wszystko się zakończy i będzie mogła wrócić do Paryża. Mogę rozmawiać z wielkimi biznesmenami, ale już mnie znudziły ich opowieści.

— Znajdź sobie dziewczynę — mruknęła.

— W tym gronie? Wolałbym chyba kurwę. — Powstrzymałam się od uśmiechu, który cisnął mi się na usta. W tym samym czasie ktoś rzeczywiście zawołał Victora, przez co i tak na powrót zostałyśmy same.

— Czasem nawet są zabawni. — Stwierdziła Ariana, dalej bacznie obserwując lawirującą Hannah na parkiecie.

— Nawet siostra Simona nie chce tu być. — Westchnęłam.

— Poznałaś ją? Przynajmniej w tym nie kłamał. — Uśmiechnęła się.

— W wielu rzeczach nie kłamał — mruknęłam.

— A w jakich jeszcze?

— Że jego matka była Wł...

— Ohh, gorąco tutaj. — Naszą rozmowę przerwał głos kobiety po pięćdziesiątce.

Zerknęłam na nią i była to jedna z tych osób, które siedziały przy drugim "najważniejszym" stoliku. Miała na sobie seledynową sukienkę z aksamitu, a ramiona przykrywała grubym boa, przypominającym futro jakiegoś zwierzęcia. Włosy ciemne, ciasno upięte w koka, choć już kilka kosmyków zdołało się uwolnić. Twarz dość pomarszczona, a ciemna karnacja jeszcze bardziej to podkreślała.

— Ta muzyka też taka głośna. — Coś było w sposobie mówienia przez kobietę, co kazało mi myśleć, że nie była Amerykanką. Miała akcent i manierę otwierania szeroko ust przy mówieniu. Głośno, wyraźnie, pełna emocji. Jak Włosi.

— Niech Pani sobie usiądzie. — Ariana wskazała krzesło. — Może podać Pani trochę wody?

— Nie, nie, dziecko. Zmęczona jestem po prostu tymi wszystkimi wrażeniami. — Przyłożyła do skroni swoją dłoń ze starannie wypielęgnowanymi, długimi, czerwonymi paznokciami, obsypaną pierścionkami. Ariana mimo wszystko podsunęła kobiecie szklankę z wodą, co przyjęła skinieniem głowy.

— W razie czego mamy też jakieś podstawowe leki na ból głowy. Może się też Pani położyć w którymś z pokoi, na górze. — Odezwałam się w końcu, przez co nieznajoma obdarzyła mnie intensywnym spojrzeniem.

— Naprawdę dziękuję, ale nie potrzeba. To nie ja tutaj potrzebuję pomocy, a ta dziewczyna. — Wskazała na Hannah. Czy przyszła do nas tylko po to, aby obgadać rodzinę, do której swoją drogą należała? — Taka młoda, piękna. Cały świat przed nią stał otworem, a ten potwór tak ją znieważył. — Wpatrywała się ze złością w ojca Victora. — Co to za durne prawo, które przyzwala na ślub w takim wieku? — Piekliła się.

Takie, jak wiele innych praw, które rządzą waszym światem — pomyślałam.

— Nie wydaje się jakoś bardzo nieszczęśliwa. — W dyskusję z kobietą postanowiła się wdać Ariana.

— Oczywiście, że nie. Bo ją tego nauczyli. — Zauważyła, machając ręką, przez co bransoletki na jej dłoni zadźwięczały. — Nawet nie ma oparcia w ojcu i matce. Wszędzie widzą tylko te pieniądze i pieniądze...

— Dzięki tym pieniądzom mogą Państwo tutaj być. — Zauważyłam, przez co kobieta po raz kolejny, tego wieczoru, na mnie spojrzała.

— Mój dziadek kiedyś powiedział, że pieniądze nie cieszą tylko wtedy, kiedy nie są twoje. — Uśmiechnęła się do mnie. — Robił przekręty bankowe, a raz tak zadłużył się w kasynie, że spłacił dłużność swoją śmiercią. — Przeszły mnie dreszcze. — Na szczęście Ziemia jest kobietą, więc moja babka wzięła sprawy w swoje ręce i policzyła się z tymi, którzy chcieli ją znieważyć. Oby ta mała też była taka przebojowa. — Westchnęła.

— Jest przebojowa — mruknęłam, myśląc o słowach, jakie dzisiaj usłyszałam od Hannah.

— Wszystko w porządku? — W jednej chwili zdrętwiałam. Przed nami stanął Simon. Wpatrywał się z niepokojem, to w moje oczy, to w oczy kobiety, która z nami rozmawiała.

— Tak. Źle się poczułam. — Ścisnęła jego przedramię.

— Może pojedziesz do hotelu? — zaproponował jej.

— Nie. Przemiłe Panie mi pomogły. — Zerknęła na mnie, co mnie zaskoczyło, bo Ariana też przecież stała obok. — Masz dobry gust, synu. — Uśmiechnęła się do mnie i zostawiła nas samych. Simon znieruchomiał, wpatrując się we mnie a mnie olśniło. Zaraz potem, moje serce przyspieszyło bicie.

— To ta twoja ciotka? — zapytałam chłopaka prawie niesłyszalnie, gdy kobieta oddaliła się od nas na tyle, że nie słyszała naszej rozmowy.

— Matilde Colombo. — Skwitował, odwracając się w stronę, gdzie ja patrzyłam.

— Miała włoski akcent. — Dotarło do mnie.

— Właśnie poznałaś właścicielkę Camorry. — Simon zwrócił się do Ariany, na co dziewczyna zbladła.

— Nie strasz jej. — Obrzuciłam go ostrzegawczym spojrzeniem. — Skąd wiedziała, że ja to ja?

— Nie mam pojęcia, ale mnie to nie dziwi. I ciebie też nie powinno.

— Czemu wyglądacie tak, jakbyście przed chwilą zobaczyli ducha? — Dołączył do nas Victor.

— Nawiedziła nas twoja inteligencja. — Zauważyła Ariana, na co Simon parsknął śmiechem.

— Ciekawe, czy będziesz taka zabawna, kiedy następnym razem ktoś będzie cię gonił z maczetą. — Zagroził jej chłopak, przez co przewróciła oczami.

— Skoro jesteśmy tu w tak wyjątkowym składzie, to może pochylimy się nad problemem z Johnem — zaczęłam, wcześniej nabierając powietrza, gdyż bałam się tej rozmowy.

— Ja nie mam z nim żadnego problemu. — Wzruszył ramionami Victor.

— Nie ma chyba zbyt wiele wyjść z tej sytuacji. Trzeba się go po prostu pozbyć. — Stwierdził realnie Simon.

— Ja nie chcę brać w tym udziału. — Dodała Ariana, unosząc ręce w geście kapitulacji.

— To przez ciebie ciągnie się za nami to gówno. — Zauważył Victor, wpatrując się w moją przyjaciółkę.

— Ale kiedy? — Przerwałam im.

— Musimy dzisiaj. Po przyjęciu. To będzie najlepszy moment, bo potem będzie mógł się na was zaczaić. Albo zorganizować ludzi. — Myślał na głos Simon.

— Okej. — Kiwnęłam głową, przez co cała trójka obdarzyła mnie spojrzeniami.

— Jesteś pewna? — zapytała Ariana, widocznie przerażona tym pomysłem.

— Nie potrzebuję kolejnej osoby, która będzie planowała moją śmierć. Już wystarczająco takich za mną łazi — warknęłam, zła na całą sytuację.

— Jak sobie życzysz, Pani. — Victor zrobił krok w moją stronę i ukłonił się przede mną, a następnie odwrócił się na pięcie i od nas odszedł. Myślałam, że coś go opętało, dopóki nie usłyszałam za plecami wyzwisk Simona.

— Co za pierdolony zjeb.

— Czemu go tak wyzywasz? — Odwróciłam się do chłopaka.

— W mafii taki ukłon oznacza, że jest ci oddany. Pracuje na twoje zlecenie. — Wyjaśnił, a ja z przestrachem spojrzałam na ogród pełen gości. Zbyt wielu się nam nie przyglądało. Oprócz Hannah, Ericka, Nathana, Justina i na nieszczęście nasze Matilde.

Choć wydawało się to niemożliwe, uroczystość mimo wszystko w końcu dobiegła końca. Mozolnie, nużąco długo to trwało. Na szczęście obeszło się bez wszelakich incydentów, może dlatego, że usunęłam się w cień, aby nie zwracać na siebie uwagi. Może dlatego, że w pewnym momencie poczułam tak duże zmęczenie, że udałam się na półgodzinną przerwę i prawie zasnęłam na ramieniu Ariany. To przez leki.

Gdy goście się rozeszli, cały zespół wziął się za sprzątanie, a potem do akcji wkroczyła też specjalna ekipa do tego zadania zobligowana. Dzięki temu niektórzy mogli wyjść z pracy wcześniej. Udało się to mi i Arianie, co ucieszyło moją przyjaciółkę, gdyż cały czas bała się, że w momencie, w którym chłopcy odjadą, zostaniemy same z Johnem. Nic takiego jednak nie miało miejsca, bo tak jak zniknęli goście, tak i syn Bena rozpłynął się w powietrzu, co swoją drogą mnie nie dziwiło. Często jeszcze z niektórymi osobistościami pakował się w samochód i jechał, może na after party. Może do kasyna. Nie miałam pojęcia.

Gdy wyszłyśmy przed budynek i udałyśmy się w kierunku auta Ariany, jakiś głos zatrzymał nas w połowie drogi.

— Dziewczyny... — Obie odwróciłyśmy się zdziwione, a widząc za naszymi plecami Nicole, dopiero do nas dotarło. Jakoś zapomniałam o jej obecności.

— Cześć. Jeju. Było tak dużo pracy, że nawet nie miałam, kiedy do ciebie zajść, do sali balowej. — Ariana przyłożyła dłoń do twarzy, a gdy zrobiła krok w stronę Nicole, tamta się cofnęła. Intrygujące.

— Co się dzieje? — zapytałam, przez co wzrok naszej koleżanki spoczął na mnie.

— Mam nadzieję, że macie dobre wytłumaczenie tego, co dzisiaj widziałam. Nie mam pojęcia, co tam się wydarzyło, ale nie spodziewałam się, że będziecie tak dużo rozmawiać z tym Victorem. — Wyglądała, jakby brodziła gdzieś głęboko w myślach. — No i widziałam tam też Jasona. — Spojrzała na mnie, a do mnie dotarło, że ona przecież nic nie wiedziała. Rzeczywiście, z jej perspektywy, może to być chora sytuacja.

— Nie rozmawiajmy tutaj o tym. — Odezwała się Ariana, zszokowana tak, jak i ja.

— Masz rację. Pojedziemy w jakieś intymniejsze miejsce. Przyjechałaś samochodem? — zapytałam Nicole.

— Nie. Marcus miał po mnie przyjechać, ale jeszcze do niego nie zadzwoniłam.

— To chodź z nami. A potem odwieziemy cię do domu. — Uśmiechnęła się Ariana i ruszyła do samochodu. Nawet nie zauważyła na twarzy Nicole wahania i lekkiego przerażenia. Jednak wsiadła z nami do auta.

Marzyłam już tylko o powrocie do mieszkania i zakopania się w pościeli. Nie miałam ochoty na kolejne przejażdżki i tłumaczenia, a raczej oczywiste kłamstwa. Dopiero teraz zrozumiałam, jak na co dzień musiał czuć się Simon i zobaczyłam przed oczami jego zmęczoną twarz, kiedy siedział w domku na plaży i pewnie modlił się o to, aby bóle głowy ustąpiły.

— Las? — zapytała z wahaniem Nicole.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że Ariana zatrzymała się przy szosie, w środku lasu. Było grubo po północy, więc nawet nie widziałam, gdzie stawiam krok, gdy wysiadałam z auta.

— No tylko to mi przyszło do głowy, żeby nikt nas nie zobaczył, nie usłyszał i żebyśmy nie miały problemów. — Zirytowała się, zapewne tak samo zmęczona dzisiejszym dniem, jak ja.

Nicole, po długo bijących się myślach w głowie, w końcu wysiadła z auta.

— To trudne do wytłumaczenia — zaczęłam, rzucając Arianie porozumiewawcze spojrzenie.

— Jeśli miałyście jakiś plan, to dlaczego ja o tym nie wiem? — Obruszyła się.

— Bo cały swój czas spędzałaś z Marcusem i tylko jego życie cię interesowało. — Wybuchła Ariana.

— Spokojnie. Każda ze stron jest trochę sobie winna. — Westchnęłam. — Zacznijmy od tego, że odkryłam, że Jason to nie Jason, tylko Maskowicz. — Nicole zrobiła tak wielkie oczy, że nawet w ciemnościach je widziałam. — Jednak, zanim zaczniesz na nas naskakiwać, dlaczego nic z tym nie robimy, to obie doszłyśmy do wniosku, że lepiej będzie poczekać...

— Aż kogoś w końcu zabiją — warknęła Nicole.

— Żeby nas nikt nie zabił. — Zacisnęłam zęby. — Mogłabym pobiec do ojca i mu wszystko wytłumaczyć, ale nic by to nie dało, bo nawet gdyby zamknął świtę Maskowicza, dwa dni później ktoś inny by mnie zabił. Dzięki temu, że oni wokół nas krążą, jeszcze żyję.

— Nawet sama byłam raz tego świadkiem. Gdyby nie oni, nasze ciała by teraz pływały w oceanie. — Odetchnęłam z ulgą, gdy usłyszałam, że Ariana zorientowała się, co chciałam zrobić.

— To jest strasznie niebezpieczne. — Drążyła dalej Nicole.

— Poza tym, gdybym już teraz ich ujawniła, naraziłabym się na to, że nie daliby rady ich złapać. A tak, zbieram kolejne informacje. Oczywiście, że może to wyglądać strasznie i jest straszne, ale naprawdę, gdybym powiedziała policji, już bym nie żyła. I to nie przez Maskowicza. — Patrzyłam jej prosto w twarz.

— Tobie ufamy Nicole. Okej, oddaliłyśmy się od siebie, ale dalej tak wiele pomogłaś, że naprawdę ci ufamy. Ale Marcus bywa porywczy, poza tym, pracuje w policji... — zaczęła Ariana.

— Mam mu nic nie mówić? — Zdziwiła się.

— Im mniej osób wie, tym lepiej. Już nie wspominając o tym, że czasem jest lepiej nic nie wiedzieć. — Spojrzałam na nią sugerująco. — Po co chcesz mu zawalać tym głowę? Ma mecze, pracę.

— Naprawdę jesteście pewne, że to, co robicie, jest lepsze? — Przerzucała wzrok to ze mnie to z Ariany.

— Oczywiście, że nie. — Uprzedziłam Arianę, która już miała odpowiedzieć twierdząco. — W chuj się boję. Ale tyle razy otarłam się o śmierć i tylko dzięki Maskowiczowi żyję, że mimo że to brzmi absurdalnie, wolę go wykorzystać do suchej nitki, niż pokusić się na szybki koniec. Bo będzie to szybki koniec nie tylko sprawy, ale też mnie. — Odsunęłam się od koleżanki i oparłam się plecami o drzwi samochodu.

— Dobrze. Zrobię to, o co mnie prosicie. Ale mam jedną prośbę. Mówcie mi o wszystkim. Nie chcę być odsunięta. Chcę pomóc. Pomogłam wam wcześniej i będę to robić teraz. — Ariana położyła dłoń na ramieniu Nicole, a gdy ta zmiękła, obie schowały się w uścisku.

— Wracajmy do domu. — Westchnęłam, uśmiechając się na ten widok.

Nicole zrezygnowała z pytań o Maskę i o to, co widziała na weselu, co pozwoliło mi myśleć, że jednak nie zauważyła tyle, o ile się początkowo bałam. Zamiast tego opowiadała o tym, co się u niej ostatnio działo i jak minął jej ten wieczór. W spokoju i dobrych nastrojach zostawiliśmy ją pod domem, za co nam podziękowała i ruszyłyśmy w trasę do mieszkania.

— Jest wpół do drugiej — jęknęła Ariana, zatrzymując się na światłach. — Będę spała do południa. I cała niedziela pójdzie w dupę.

— Dobrze, że mamy wolne — mruknęłam.

— No tak. Zawsze mogło być gorzej. — Ariana ruszyła, a w samochodzie rozległo się wibrowanie mojego telefonu. Wyjęłam go z torebki i gdy tylko zobaczyłam na wyświetlaczu Victora, od razu odebrałam.

— Zrobione. — Usłyszałam w słuchawce, co uderzyło mnie z taką siłą, że prawie zapadłam się w sobie, niczym umierająca gwiazda. Nic nie odpowiedziałam na jego słowa, przez co po kilku sekundach, usłyszałam dźwięk rozłączenia. Odsunęłam telefon od ucha.

— Co się dzieje? — zerknęła na mnie Ariana.

— Victor zadzwonił. Zabili go. — Przyjaciółka wciągnęła powietrze.

— Pięknie. Najpierw wszystkiego się bałyśmy, potem uciekałyśmy przed ludźmi, którzy chcieli cię zabić, a teraz zlecamy morderstwa i okłamujemy najbliższych.

— Nic nie zleciłam.

— Przecież ci się ukłonił. — Ariana spojrzała na mnie dosadnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top