36. Jesteś taki sam jak matka
Usiadłam z Arianą na tylnych siedzeniach. Cisza między naszą czwórką, nie wiedzieć czemu, mnie dobijała. Miałam ochotę coś powiedzieć, ale rozsądek cały czas bombardował mnie wyrzutami sumienia. Obecność Simona mi nie pomagała, bo czułam się bezpiecznie. A nie powinnam. Nie powinnam zgodzić się na podwózkę, ale chciała jej Ariana. Przecież bym jej nie obroniła, gdybym nawet uniosła się na tyle dumą, aby stwierdzić, że wolimy wrócić do domu pieszo. Nie potrafiłam nikogo obronić. Byłam zwykłym, zalęknionym dzieckiem, które nie miało pojęcia o tym, jak to jest żyć. Między mną a Simonem była ogromna przepaść. Jego świadomość wszystkich czynów i trudnych, często niespodziewanych sytuacji, była dla mnie zbyt ciężka do udźwignięcia.
— Przepraszam — odezwała się Ariana, a ja poczułam speszenie, ponieważ jej głos wypełnił cały samochód. A jednak. Resztka lęku i dyskomfortu jeszcze we mnie iskrzyła. — Nie powinnam zostawić cię z tym samą. Co ze mnie za przyszła policjantka, jak nawet nie potrafię zachować resztek godności w tak patowej sytuacji.
— Nie masz doświadczenia. — Zaczęłam ją usprawiedliwiać.
— Ty masz. — Spojrzałam na nią, słysząc jej dziwny ton głosu. — Nieważne. Nie chcę znowu się kłócić...
— A może właśnie powinnyśmy. Nigdy nie zabiłaś człowieka i jesteś ogromną szczęściarą, że nie nosisz na sobie tego piętna. Zapytaj się chłopaków, ile oni zmarłych dusz noszą na swoich plecach. — Wskazałam dłonią na fotele przed nami. — Mogłaś zachować się bardziej profesjonalnie, o ile można takiego zachowania oczekiwać od tak młodej osoby, jak ty. Ale rozumiem twoją sytuację. Jesteś zagubiona, boisz się tak jak ja. Tylko... — Zatrzymałam potok słów, próbując zebrać myśli. — Tylko, kurwa, my nie możemy się bać, rozumiesz? — Patrzyłam jej prosto w oczy. — Ja nie mogę się bać. Jestem uwikłana w tak dużo spraw, że jeśli ktoś się do tego dogrzebie, pójdę siedzieć na dożywocie. I chciałabym, żebyś nie spierdoliła sobie życia tak, jak ja. A John cię do tego zaprowadzi...
— Nie zamierzam z nim niczego kontynuować. To była jednorazowa akcja...
— Dla ciebie może tak. Ale on będzie miał teraz podkładkę pod szantażowanie ciebie, jeśli nie będziesz chciała dać mu dupy. Przecież samo to, że coś ci dorzucił... Nie gra fair. Od początku nie grał...
— Teoretycznie można się go pozbyć — Victor znowu dorzucił do naszej rozmowy swoje pięć groszy.
— Tak jak pozbyłeś się tego pierwszego? Czy tych dwóch z plaży? John akurat jest problematycznym przeciwnikiem — warknęłam.
— Wcale nie. — Odezwał się Simon, co mnie lekko utemperowało. Jego styl bycia i sposób mówienia sprawiał, że każdy milczał. Każdy słuchał go z respektem. Całe życie pracował na to, aby mieć taką pozycję. — To pewnego rodzaju wtyka. Albo przykrywka, jak kto woli.
— Wtyka gdzie? W policji. — Sama sobie odpowiedziałam, dopiero uświadamiając sobie, jakim cudem John jednocześnie prowadził restaurację dla mafii i miał dobre układy z władzami Malibu.
— Zbyt dużo byśmy stracili. — Zauważył Victor. — No dobra. Po ślubie Hannah można go zabić. — Wzruszył ramionami, na co Ariana parsknęła śmiechem. Poczułam ciepło w sercu na ten widok.
— Co z Oscarem? — Zmieniłam temat, choć tylko powierzchownie. Tak naprawdę wszystko tyczy się tego samego centrum problemu.
— Żyje, jeśli to cię interesuje — od razu odpowiedział przyjaciel Simona.
— W przyszłości nie będzie żył. — Dodał Simon.
— Niby dlaczego? — Zmieniłam ton głosu na bardziej stanowczy.
— To nasze wewnętrzne porachunki. — Na jego wyjaśnienia, opadłam z powrotem na oparcie fotela i założyłam ręce na piersiach. Odwróciłam głowę w stronę okna. — Tak naprawdę nie wiesz, jaki on jest.
— Na pewno. Ale na śmierć zasługują tylko nieliczni.
— Jakoś nie zastanawiałaś się nad tym, jak na twoich oczach osierociliśmy półroczne dziecko. — Szybko zorientowałam się, że nawiązywał do dzisiejszej sytuacji.
— A matka?
— Matka to kurwa. Oddała mu dzieciaka, bo nie zamierzała się nim zajmować. A utrzymała ciążę tylko przez nóż na gardle. — Victor opowiedział ich historię.
— To, co teraz z tym dzieckiem?
— To ludzie Ugo, więc nieznany jest jego los. Pewnie ma w szeregach kobiety, które go wychowają na kolejnego pionka armii. — Wyjaśnił Victor.
Przez chwilę w samochodzie zapadła cisza. Mężczyźni bardziej skupili się na drodze, a ja pogrążyłam się w rozmyślaniach. Dopiero po dłuższym czasie przypomniała mi się rozmowa z Arianą. Wahałam się, czy pytać, ale doszłam do wniosku, że skoro pozwoliliśmy sobie na tak intymne tematy w swojej obecności, dodatkowe informacje mi nie zaszkodzą. Moje wewnętrzne powódki, jakimi była między innymi tęsknota za głosem Simona, też miały prawo głosu.
— Mogę o kogoś zapytać?
— Zależy o kogo — odpowiedział beznamiętnie Victor, a ja tym razem nie mogłam się powstrzymać i przewróciłam oczami.
— Simon, znasz takie nazwisko Diaz? James Diaz. — Specjalnie podkreśliłam imię Simona, aby Victor nie angażował się w rozmowę. Mimo wszystko, gdy wypowiedziałam to słowo na głos, cała nasza czwórka zadrżała. Tak, jakby jego imię było wyłącznością dla wybranych. Chłopaki nie byli gotowi na to, aby do owej wyłączności nas wpuszczać, a Ariana czuła się nieswojo, że była w to zamieszana.
— A więcej szczegółów?
— No nie wiem. Włochy? Mafia. — Simon parsknął śmiechem na moje wyliczanki.
— Ciekawie się zapowiada — mruknął.
— Studiował i mieszkał w Londynie... Porwali go. Albo inaczej. Jego ojcem był Michael Diaz.
— O! To ta rodzina Diaz. — Zauważył Victor.
— Jego ojciec zajmował się dystrybucją broni w Kalifornii. A James... Cóż. Z tego, co wiem, to kręci się przy wysokich stanowiskach. — Simon wzruszył ramionami.
— Żyje?
— Nawet bardzo dobrze mu się żyje. Dawno mnie tam nie było, ale ostatnim razem chwalił się, że kupił dom w Wenecji. — Po tych słowach spojrzałam na Arianę, ale ta wyglądała jakby nad czymś się zastanawiała.
— Jak możecie nie kojarzyć "tej" rodziny Diaz? Skoro tyle na ich temat wiecie? — Zauważyła przyjaciółka, co musiałam uznać z podziwem, gdyż sama nie zwróciłam na to uwagi. Bardziej skupiłam się na samej odpowiedzi.
Mężczyźni milczeli przez chwilę, ale to trwało tak krótko, że praktycznie niezauważalnie.
— Czasami lepiej poczekać, aż rozmówca pokaże, jak bardzo zna omawianą osobę. Po co rozpowiadać zbyt wiele? — odpowiedział Victor, bardzo ostrożnie dobierając słowa zupełnie tak, jakby bał się, że źle go zrozumiemy. Akurat on powinien mieć to w głębokim poważaniu.
— Jego matka mieszka obok mnie. Jest zagrożona?
— To zależy. — Stwierdził Simon. — Nie znam ich tak dobrze. Mój ojciec... Wiedziałby więcej. Swego czasu przyjaźnił się z Michaelem. Znał jego wrogów.
Nikt nie zdecydował się kontynuować tej rozmowy, ponieważ Simon skręcił na światłach w prawo i od razu zaparkował pod małym budynkiem, który na parterze wyświetlał zielonym neonem słowo "apteka". Westchnęłam cicho i otworzyłam drzwi auta, aby wysiąść, ale jeszcze na odchodnym usłyszałam głos kierowcy.
— Chcesz pieniądze? Chociaż tyle możemy... — zaczął, ale od razu mu przerwałam.
— Nie. — Zamknęłam za sobą drzwi i prosto udałam się do wejścia apteki.
W środku paliło się światło, niestety niezbyt intensywnie, przez co pomieszczenie zdominowały kolory neonów z zewnątrz. Podeszłam do jednego z okienek, w którym poruszył się mężczyzna po czterdziestce.
— Poproszę Plan B One-Step. — Sprzedawca wystukał coś na komputerze, a następnie odsunął się fotelem od lady i wstał, aby po chwili wyjąć pudełeczko z jednej z szuflad. Zeskanował produkt i zerknął na mnie, zapewne próbując w myślach oszacować mój wiek.
— Trzydzieści sześć dolarów — w końcu odparł, więc od razu wskazałam na kartę.
Zapłaciłam i żegnając się, wyszłam z apteki. Niedługo zwlekając, szybko wskoczyłam do auta obawiając się tego, że ktoś mógłby mnie zauważyć. Graniczyło to w tej dzielnicy z cudem, gdyż była ona na tyle odsunięta od strefy gastronomicznej, plaży i klubów, że o tej porze niewielu ludzi się tutaj kręciło. Na nasze szczęście.
— Oddam ci pieniądze. — Od razu zarzekała się Ariana, gdy podałam jej kartonik.
— Gdzie jechać? — zapytał Simon, wyjeżdżając z parkingu i kierując się w stronę centrum Malibu.
— Do mnie — odpowiedziałam, a po plecach przeszedł mnie dziwny prąd.
Nie miałam ochoty ani siły pytać o kolejne osoby. Wydawało mi się to teraz nie na miejscu, zupełnie tak, jakby kiedykolwiek było. Wpatrywałam się w szyby, przez które praktycznie nic nie było widać, oprócz blasku lamp ulicznych, które mijaliśmy co jakiś czas. W trakcie jazdy również zadzwonił telefon Victora, co przerwało między nami ciszę, gdyż prawdopodobnie wszyscy wsłuchiwali się w rozmowę. A z toku dyskusji zorientowałam się, że zadzwonił ktoś odpowiedzialny za to, aby posprzątać po nas na parkingu plaży. Przyłapałam się na tym, że zaczęłam modlić się w duchu, aby nie było żadnych problemów, takich jak na przykład nagły nalot policji. Na szczęście chyba nie mieli kłopotów, po prostu informowali Victora o dokładnej tożsamości mężczyzn i pytali, co mają zrobić ze zwłokami. Victor odpowiedział im lakoniczne "na razie nic", co pewnie w ich języku oznaczało przewiezienie w jakieś miejsce i trzymanie, póki o całej sprawie nie dowie się ten dziwny Ugo i nie będzie rościł sobie praw do ciał. Przynajmniej tak to sobie wytłumaczyłam.
Minuty uciekały z prędkością światła, gdyż zanim się zorientowałam, Simon zaczął zwalniać i zjeżdżać na pobocze. W pierwszej chwili przeszły mnie po plecach ciarki, gdyż za szybami widziałam tylko ciemność, co oznaczało, że zatrzymaliśmy się w lesie. Jednak gdy Simon otworzył drzwi auta i wychylił się, aby wysiąść, w przedniej szybie zobaczyłam lampy i światła z domów nieopodal. Byliśmy dokładnie na zakręcie. Widziałam stąd mój, jak i Diaz dom. Wysiadłam powoli z auta i obeszłam go od tyłu, aby zorientować się, że Ariana już ruszyła powolnym krokiem w stronę dzielnicy. Spojrzałam na Simona, który rzucił na fotel kierowcy paczkę papierosów, a tego trzymanego między zębami, podpalił.
— Odjedziemy, gdy wejdziecie do domu. — Poinformował mnie, gdy wypuścił z ust dym. Zamknął drzwi auta i oparł się o nie plecami.
Z drugiej strony wysiadł w końcu też Victor, ale zbyt bardzo zaaferowana byłam widokiem Simona, który nie wiedzieć czemu, sprawiał, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Jakby wszystko, co robił i mówił było interesujące. Jakby jego ruchy i spojrzenia były hipnotyzujące.
— Dziękuję. — Wydusiłam z siebie w końcu. — Za to, że zareagowaliście tak szybko. Że nam pomogliście, mimo wszystko.
— Mówiłem, że będę — odpowiedział beznamiętnie Simon, zaciągając się po raz kolejny.
Wpatrywałam się w jego twarz, choć on skutecznie próbował unikać mojego spojrzenia. Tę walkę przerwał Victor, który wysunął do mnie dłoń z paczką papierosów. Pokręciłam głową, odmawiając.
— Nie dawaj jej. — Naszą interakcję przerwał Simon, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Na jego słowa, zmarszczyłam brwi.
— Niby dlaczego?
— Nie lubię, jak kobieta pali — odpowiedział, na co parsknęłam śmiechem.
— Mogę nie palić w twojej obecności, jeśli cię to gorszy — odparłam prześmiewczo.
— Nie chcę, żebyś się truła. — Westchnął i odsuwając się od auta, ruszył do bagażnika. — Pokaż swój pistolet. — Rozkazał, ale nie ruszyłam się z miejsca.
— Niby po co?
— Możesz w końcu zrobić coś, o co cię proszę? Do chuja — warknął, a jego ton sprawił, że nawet Ariana zrobiła krok w naszą stronę, wcześniej stojąc nieruchomo na uboczu i obserwując nasze poczynania.
Poirytowana, rozsunęłam zamek bluzy i wyjęłam spod paska broń. Zrobiłam trzy kroki w stronę Simona i podałam mu to, o co prosił. Ten przyjrzał się sprzętowi, aby sprawdzić rodzaj naboju, jaki jest do niego potrzeby, po czym zaczął dokładać do niego kolejne łuski. Podeszłam bliżej, aby zobaczyć zawartość bagażnika, a moim oczom ukazał się szereg kartonów o różnej wielkości, podpisanych markerem. Ciąg liczb zapewne odpowiadał konkretnemu modelowi naboju. Gdy moje oczy zjechały niżej, zauważyłam pomiędzy kartonami leżącą broń. Różną. Kilka pistoletów, kilka karabinów, różnej wielkości i kształtów.
— To bezpieczne? Jakby zatrzymała was policja...
— Nie przejmuj się tym — odezwał się, już spokojnym głosem, po czym naładowany pistolet oddał w moje ręce.
Schowałam go z powrotem za pasek, ale zauważyłam, że Simon nie zamierzał przerywać tego, co planował. Opuściłam ręce wzdłuż tułowia, a mężczyzna chwycił za suwak mojej bluzy i zasunął ją, zatrzymując się w połowie dekoltu. Następnie wziął kilka wkładów z nabojami i włożył mi do obu kieszeń bluzy.
— Dam ci jeszcze jeden pistolet. — Stwierdził, sięgając do bagażnika.
— Przestań. Zauważy...
Simon podwinął moją bluzę wyżej i włożył broń po drugiej stronie mojego biodra. Cisnął ją między krawędź spodni, a podkoszulek. Nie wyjął jednak dłoni, tylko przesunął ją wzdłuż krawędzi spodni, zatrzymując się przy rozporku. Chwycił mocniej materiał i przysunął mnie do siebie bliżej.
— To zrób tak, żeby nie zauważył — warknął mi we włosy i chwilę tak staliśmy, jakby napawając się chwilą, kiedy znowu mogliśmy być tak blisko siebie, a jego dłoń mogła czuć ciepło mojego ciała.
Sami jednak byliśmy świadomi tego, że nie powinniśmy, więc po chwili Simon zabrał dłoń i zamknął bagażnik i jak gdyby nigdy nic otworzył drzwi kierowcy, aby wsiąść do samochodu. Ja tymczasem odwróciłam się w stronę Ariany i ruszyłam w kierunku domu, niewzruszenie wpatrując się w jeden punkt, aby moje serce nie poczuło nagłej potrzeby ostatniego spojrzenia w twarz Simona.
Ariana ruszyła razem ze mną, gdy tylko zrównałam z nią krok.
— Ty go kochasz. — Stwierdziła, przez co zakręciło mi się w głowie.
— Słucham?
— Przecież widzę. Patrzycie na siebie, jakby każde spotkanie waszych spojrzeń miało być tym ostatnim. Za każdym razem.
— Przestań. To nie jest dobry moment na takie rozmowy. — Próbowałam ją ukrócić.
— A kiedy będzie? W twoim pokoju?
— W ogóle. Powiedziałam ci wszystko na plaży, więc nie powinnaś się dziwić, że tak to wygląda.
— Dziwię się, bo myślałam, że wmówiłaś sobie tę miłość. Ale on zachowuje się dokładnie tak samo, jak ty. Przecież to absurd.
— To mu to powiedz. — Zatrzymałam się przy furtce.
— Kiedyś powiem. Przepraszam, ale dzisiaj byłam zbyt zajęta tym, że się ich boję. — Fuknęła.
Wypuściłam z ust powietrze i ruszyłam do wejścia domu. Uchyliłam drzwi, ale przywitała mnie błoga cisza. Przy telewizorze w salonie paliła się lampa podłogowa, ale nikogo w pomieszczeniu nie było. Postanowiłam więc szybko zdjąć buty i przemknąć schodami do swojego pokoju. Tak też zrobiłam, a gdy usłyszałam szum dobiegający z łazienki na górze, odetchnęłam z ulgą. Wyjęłam z szafy jedno z pudeł i drżącymi dłońmi wyrzuciłam do niego oba pistolety i wkłady. Następnie odłożyłam wszystko na miejsce i zbiegłam na dół, do Ariany, która dalej stała nieruchomo w wejściu i przyglądała mi się uważnie.
— Zobacz, co on z tobą zrobił. — Westchnęła cicho, ale puściłam jej uwagę mimo uszu, gdyż zaaferowana byłam ważniejszymi sprawami.
Podeszłam do okna, z którego widok był na zakręt, przy którym zostawili nas chłopcy. Akurat w momencie, w którym wyjrzałam, odpalili samochód i zaczęli cofać.
Wtorkowy poranek przywitał nas przykrą niespodzianką, jaką był SMS od Simona. Na jego widok, Nina w pierwszej chwili o mało nie dostała zawału, zresztą tak, jak ja, jednak okazało się, że mężczyźni w nocy odholowali mój samochód, gdyż obawiali się, że ktoś doniesie o strzelaninie na parkingu. Przez to z samego rana musiałyśmy udać się w podróż po mieście. Na szczęście wszystko poszło gładko, a nawet zdążyłam podwieźć Ninę na uczelnię, gdyż miała kolejne spotkanie koła teatralnego, a potem jazdy. Sama, korzystając z dnia wolnego od pracy, wróciłam do mieszkania i już od progu czułam się w nim niekomfortowo. Oczywiście posprzątałam po niedzielnym spotkaniu z Johnem, ale niesmak dalej pozostawał. Aby zanadto nie skupiać się na wspomnieniach, postanowiłam ruszyć na zakupy, aby uzupełnić zapasy na tydzień. Nie miałam ochoty na wyprawę do wielkiego supermarketu, a poza tym, jako naczelna zwolenniczka świeżych owoców i warzyw, musiałam zaopatrzyć się w coś naturalnego. Dlatego też udałam się do pobliskiego sklepu.
Wydawało mi się, że odwiedzanie osiedlowych sklepików wyszło już z mody. Coraz więcej takich placówek zamykało się, ze względu na brak klientów. Tego dnia, ku zaskoczeniu każda alejka była wypełniona ludźmi. Dzięki temu mogłam poczuć spokój. Od ostatnich wydarzeń, wszędzie tam, gdzie byłam sama, odczuwałam ogólny stres. Dlatego tym bardziej zaczęłam na wszystko zwracać uwagę. I tak zauważyłam, jak jedna z osób praktycznie mnie śledziła. Na początku udawałam, że tego nie widzę. Wszystko jednak się zmieniło, gdy bardziej przyjrzałam się twarzy. Wyglądała bardzo podobnie do mojej mamy. Było to tak absurdalne, że nie potraktowałam tego na poważnie. Nie chciałam. Bałam się. Tylko że to nic nie zmieniło, bo jeszcze tego samego dnia zobaczyłam tę kobietę pod swoim blokiem. Przez pewien czas zaczepiała przechodniów, o coś pytając. W końcu sobie odpuściła, ale lęk we mnie pozostał. Sama nie wiedziałam, czy akurat ta sytuacja zmusiła mnie do ugody z ojcem, czy może szereg doświadczonych w ostatnim czasie dziwnych wydarzeń, ale postanowiłam, że jest to moment, aby spróbować. Wczesne popołudnie poświęciłam na zrobienie zapiekanki ziemniaczanej, którą tak ukochał sobie mój ojciec. Gdy była gotowa, zebrałam swoje rzeczy i postanowiłam pojechać do domu rodzinnego, z zamiarem próby ugodowej rozmowy. To była moja szansa, gdyż sama w tym mieszkaniu, powoli wariowałam.
Wchodząc do mojego dawnego domu, uderzyła mnie przeraźliwa cisza. W pierwszej chwili pomyślałam, że może ojciec pojechał do pracy i zapomniał zamknąć drzwi, ale z drugiej strony, powinna przywitać mnie Olivia. Przewrażliwiona w ostatnim czasie kurczowo ściskałam telefon, na wypadek, gdyby nie obeszło się bez pomocy. Już nawet nastawiłam sobie numer Niny. Odetchnęłam jednak z ulgą, gdy w salonie zobaczyłam tatę siedzącego przy cicho grającym telewizorze. Odwrócił się do mnie, gdy usłyszał skrzypienie podłogi.
Odłożyłam danie na stół i uśmiechnęłam się do niego pogodnie.
— Cześć. — Mężczyzna przyglądał mi się bez słowa. — Gdzie jest Olivia?
— To twoja wina — warknął, przez co znieruchomiałam. Nie spodziewałam się takiego tonu.
— Ale co?
— Matka wróciła z Kanady. Pewnie to ty ją tu ściągnęłaś, żeby poskarżyć się na ojca, że stworzył sobie nowe życie. Przyjechała tu i zrobiła awanturę, przez co Olivia postanowiła się wyprowadzić. — Wstał z kanapy, ale nie zrobił kroku w moją stronę.
— Ja nic nie wiedziałam. Niby z jakiej racji chciałabym, żeby tu przyjechała, skoro przez całe życie się mną nie interesowała. — Próbowałam myśleć racjonalnie, ale w środku trzęsłam się jak galareta.
— A kto cię wie, co ty tam masz w tej głowie. Staremu ojcu nie pozwoliłaś od nowa ułożyć sobie życia. Urządzasz jakieś manifestacje, wyprowadzasz się, a potem nie odbierasz telefonów. Jak dziecko! Bachor! — Krzyczał.
— Jesteś taki sam jak matka. Obojgu wam na mnie nie zależy i ciągle tylko w czymś wam przeszkadzałam. Matka przynajmniej wyjechała i się na mnie wypięła, a ty pewnie przez całe życie zbierałeś w sobie żal, o to, że musisz sam mnie niańczyć. Przepraszam. Muszę usunąć się z drogi. — Wysyczałam przez zęby, jednocześnie powstrzymując zbierające się w moich oczach łzy.
— Ariana. — Westchnął ojciec, ale ja już go nie słuchałam.
Czym prędzej wróciłam do samochodu, aby potem odjechać z piskiem opon. Wróciłam do mieszkania i mogąc już wypuścić z siebie wszystkie emocje, ryknęłam płaczem. Owijając się kocem, szlochałam w poduszkę i wpatrywałam się w okno, z którego widok rozpościerał się na plac przed budynkiem. A tam biegały dzieci, rzucając się piłką i uciekając. Co jakiś czas też zerkałam na zegarek, aby w końcu wybiła godzina siedemnasta i mogłabym zadzwonić do Niny, aby do mnie przyjechała. Czas jednak płynął wyjątkowo powoli, a znużona bólem głowy od płaczu, jak i skutkami ubocznymi po tabletce, którą wczoraj zażyłam przed snem, zasnęłam. Nie miałam pojęcia, na jak długo zmrużyłam oczy, ale za oknem panował już półmrok. Nagle usłyszałam walenie w drzwi.
Na początku udawałam, że nikogo nie ma w mieszkaniu, jednak huk nie ustępował. W końcu zwlekłam się z kanapy, a gdy przez noktowizor zobaczyłam kobietę, która mnie śledziła, odsunęłam się od drzwi, jak poparzona. Dopiero teraz połączyłam wszystkie fakty. To naprawdę była moja matka. Śledziła mnie, aby dowiedzieć się, gdzie mieszkam. Bo wróciła. Najpierw do domu, ale zobaczyła tam obcą kobietę, a teraz szuka swojej córki. Złapałam się za głowę, szybko zbierając myśli i próbując wpaść na jakiś genialny pomysł, który sprawi, że wszystkie moje problemy znikną za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie odpuszczała. Przerażona wizją tego, że zacznie krzyczeć, albo kopać w drzwi, zdecydowałam się na otwarcie. Kobieta wpadła do mojego mieszkania ze złością wymalowaną na twarzy.
— Dlaczego nie chcesz wpuścić swojej matki?! — Jej głos... Cóż, nie tak go zapamiętałam. Tak jak i ją całą.
— Kogo? — zadrwiłam.
— Co, już zapomniałaś, kto cię urodził?!
— Ty chyba zapomniałaś, że masz dziecko. — Założyłam dłonie na piersi.
Z bólem serca patrzyłam na kobietę. Wyglądała na zniszczoną przez życie. A mimo to, oczy miała moje. Ciemnozielone. Błyszczące. Choć ciężko było stwierdzić, czy ich blask nie był skutkiem jakiejś substancji, która płynęła w jej żyłach.
— Nie odzywaj się tak do mnie, gówniaro.
— To wypieprzaj stąd. Nie jesteś moją matką i nigdy nią nie będziesz. Nie mam ochoty widzieć cię w moim domu.
— Hah, twoim domu... — zadrwiła. — Za jakiś miesiąc wrócisz do ojca z podkulonym ogonem. Na pewno dobrze cię nie wychował. Nie poradzisz sobie. — Zagroziła.
— Ty chyba najmniej o tym wiesz...
— Potrzebuję pieniędzy... —Zmieniła nagle temat, przez co w pierwszej chwili nie zorientowałam się, jaki był rzeczywisty powód w jej nagłym powrocie do naszego życia.
— No, i?
— Daj mi. Oddam. — Wyglądała jak żebrająca alkoholiczka, choć wątpiłam, że coś piła.
— Chyba sobie żartujesz. Przecież miałaś mieć lepsze życie w tej twojej Kanadzie. Lepsza rodzina, praca, pieniądze. Gdzie to wszystko?
— Mam problemy, to nie twoja sprawa.
— Masz rację, tak samo, to nie moja sprawa, że nie masz pieniędzy. Wyjdź. — Ruszyłam do drzwi, gdyż skończyła mi się cierpliwość.
— Masz mi dać pieniądze. Potrzebuję cztery tysiące.
— Ile?! Nie mam takich pieniędzy. Idź do ojca.
— On mi nic nie da. Skombinuj skądś.
— Jesteś bezczelna. Radź sobie sama.
— Przyjdę niedługo. Masz mieć te pieniądze — warknęła.
Niezauważalnie dotknęła czegoś pod kurtką. Po chwili zorientowałam się, że to broń. Gdy ją zobaczyłam, kobieta uśmiechnęła się drwiąco i wyszła. Od razu zakluczyłam drzwi na wszystkie zamki i ruszyłam do kuchni, aby napisać do Niny. Dziewczyna odpisała po minucie, że do mnie przyjedzie, przez co odetchnęłam z ulgą. Przez resztę wieczoru przesiadywałam przy oknie i wypatrywałam, czy kobieta przypadkiem nie wróciła. Ciężko było cokolwiek zauważyć tylko dzięki światłom ulicznych lamp, ale nie poddawałam się. Mój strach rósł z każdą sekundą, aż do momentu, w którym usłyszałam dzwonek do drzwi. Prawie dostałam zawału, ale gdy tylko zobaczyłam w progu Ninę, wszystkie moje zmartwienia odeszły w niepamięć. Opowiedziałam jej o całym zajściu, łącznie z decyzją o odwiedzinach ojca, które zakończyły się fiaskiem.
— Nie rozumiem ich. — Westchnęła Nina.
— Ja też. Nawet nie masz pojęcia jak mi przykro. Zastanawiałam się, co takiego im zrobiłam. Nie wiem, źle się zachowywałam, narobiłam kłopotów...
— To nie jest twoja wina. Nawet tak nie myśl. Świetnie sobie radzisz i nie byłaś nigdy dla nich obciążeniem. Myślę, że oboje mają dużo problemów i nie ogarniają.
— Dobrze. Ojca jestem w stanie jeszcze zrozumieć, ale co mam zrobić z matką, która chce ode mnie niewyobrażalnych pieniędzy i grozi mi bronią? To chyba wychodzi poza jakiekolwiek granice.
— Zapewne tak, choć nie w naszym przypadku. — Zgromiłam Ninę wzrokiem.
— Nie pomagasz — warknęłam. — Ja się już po prostu boję być w tym mieszkaniu sama. Nigdy nie wiem, kiedy znowu się zjawi. Kto się zjawi. Ludzie są... Kiedyś myślałam, że normalni. W większości. — Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach.
— Może chcesz u mnie zamieszkać? Na jakiś czas? — Zaproponowała.
— Nie. Nie będę zwalała ci na głowę większych problemów. A co, jeśli John zacznie mnie szukać? Przyprowadzę go do twojego domu. A tam już wystarczające gówno się odjebało.
— No to mogę z tobą trochę tu pomieszkać. Może nawet będzie to lepsze rozwiązanie, bo kogoś ściągnę tutaj, a nie do ojca. Widzisz? — Uśmiechnęła się do mnie. — Obie coś za sobą ciągniemy.
— A co zrobimy, gdy ona tu wróci? — Postanowiłam ostudzić jej entuzjazm.
— Nie wiem... Wyrzucimy ją — odpowiedziała głupio. — Brzmi to wszystko trochę absurdalnie. Nie wydaje mi się, żeby była w stanie zabić.
— Żartujesz? — Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. — Dalej zakładasz, że ktoś może to zrobić, a ktoś nie? Po tym wszystkim?
— No, a co? Dasz jej pieniądze? A może zgłosisz to na policję? Zgłoś to swojemu ojcu — zaśmiała się. — Jeśli będzie niebezpieczna, powiem tacie i może ją jakoś zgarną. Nie wiem tylko, jak zareaguje na to Tom.
— Ja bym była ostrożniejsza...
— To pokażemy jej swoją broń. — Wzruszyła ramionami już zniecierpliwiona.
— To jest ten niesamowity plan? — Przewróciłam oczami.
— Osobiście myślę, że wyjedzie ze stanu szybciej, niż ci się wydaje.
— A co jeśli, nie wiem... Zaczęła ćpać i ma na karku jakiegoś dilera? Osoba pod wpływem to raz. Osoba zastraszana to dwa. Osoba uzależniona to mieszanka wybuchowa.
— A wyglądała, jakby ćpała?
— Wyglądała dziwnie. Miała stare ubrania, tak jakby nie miała pieniędzy na coś lepszego. Jakaś taka zaniedbana. Wychudzona. Zachowywała się trochę irracjonalnie. Nie tak, jakby była pod wpływem alkoholu, ale może czegoś innego.
— Nieźle. — Nina westchnęła i pokręciła głową.
— Pewnie zostawił ją ten lepszy model. Nie zadbała o to, żeby mieć coś na czarną godzinę, albo wszystko to już sprzedała na dragi. — Zamyśliłam się.
— Zobaczymy, jak rozwinie się sytuacja. Nie ma co gdybać, a na pewno nie dzisiaj. Za dużo ostatnio się dzieje. Musimy odpocząć. — Poklepała mnie po udzie.
— Czyli zamieszkasz ze mną? — zapytałam niepewnie.
— Od jutra zacznę się pakować — wyszczerzyła się.
— Masz tutaj jeszcze buty z szafy. — Mama doniosła kolejny karton.
— Wezmę ze trzy pary. — Stanęłam nad posegregowanymi kupkami.
— Może więcej. Wiem, że raczej przed jesienią wrócisz do domu, ale, a to impreza, po domu też się przydadzą, a to na plażę... — Zaczęła wymieniać.
— Mamo, trampki, moje ulubione i starczy. Najwyżej podjadę, jak czegoś będzie mi brakowało.
— Chyba nie chcesz się nadźwigać, co? — zaśmiała się.
— Masz rację, lepiej wezmę ze sobą pięć walizek i zrzucę się dziewczynie na głowę. — Pokręciłam głową z niedowierzaniem. — A może wy po prostu próbujecie się mnie pozbyć z domu?
— Uwierz, że wolałabym, żebyś została z nami. Z ojcem czasem ciężko wytrzymać, a poza tym, martwię się o was. — Westchnęła, a naszą rozmowę przerwało chrząknięcia ojca, który stał w progu drzwi, oparty o framugę. Przyglądał się, jak spakowałam do walizki kolejne koszulki.
— Gdyby ta kobieta was często nachodziła, powiedz mi.
— Przecież mówiłeś, że nie wtrącasz się w problemy przyjaciela. — Zaczęłam podchwytliwe, aby wybadać teren.
— No tak, ale ta sytuacja jest zupełnie inna. Nie wiemy, po co tu przyjechała i jeszcze ta broń. — Westchnął.
— A co można z tym zrobić?
— Na początek porozmawiam z Tomem, choć wątpię, czy to coś zmieni. Zgłoszę to na komisariat i, jeśli nie odpuści polubownie, wystosujemy nakaz aresztowania. Choć uważam, że to Tom powinien się tym zająć.
— Jest u niego ciężko. — Zauważyłam.
— U każdego jest. Co to za wytłumaczenie? Matka grozi swojemu dziecku bronią, bo chce pieniędzy? Nie wiem, jak bardzo można być zajętym i zmęczonym, żeby lekceważyć coś takiego.
— Ja też nie. — Westchnęłam i wróciłam do pakowania, w międzyczasie zostając sama ze stertą ubrań i mnóstwem myśli w głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top